Nastał kolejny dzień, niestety kunoichi nie wstała z samego rana by go powitać. Ale nikt ich nigdzie nie poganiał, więc dziewczyny mogły się wyspać i odpocząć po ostatnich dniach. Potem na spokojnie ubrały się, wyszły z karczmy nie do końca rozumiejąc zachowanie właściciela i zajęły się buszowaniem po mieście. Targi, sklepiki i inne ich zdaniem ciekawe miejsca zostały dokładnie przejrzane, ocenione i obgadane. No, obgadano-opisane. W każdym razie do wieczora Kazumi i Hisui zmieniły swój ubiór, jashinistka wybrała zestaw różniący się od stroju białookiej jedynie czerwoną chustą na głowie, co by nagle nie dostać bólu głowy czy czegoś poważniejszego. Później czekał je lekki posiłek, odrobina wytchnienia w karczmie i... Czyżby przyszedł czas by pójść na arenę i bić się do upadłego? No bo na pewno nie do śmierci, a pierwsza krew w przypadku Kazumi to dość marny wyznacznik. Nah, czas pokaże. W końcu miały się tylko spróbować w walce, pokazać co potrafią, ale bez tego całego psychopatycznego dążenia do wyrwania rywalowi jelit i powieszenia go na nich. Choć może... Gdyby tak szarooka była szalona, władała łopatą i szukała na niebie smoków. Ale na szczęście dla Hisui, była tylko trochę postrzelona.
[z/t]?
Dziewczyna zamierzała poznać coś nowego, to też rozejrzała się po Tsurai w poszukiwaniu inspiracji. Co prawda najpierw skupiła swoją uwagę na ubiorze, ale kiedy już zmieniła szaty na przewiewniejsze, zajęła się sztuką Taijutsu. Ciężko było znaleźć na to czas przez większość (dość krótkiego biorąc pod uwagę, kiedy wstały) dnia kiedy to szwendały się po mieście. W ręce Kazumi wpadł zwój. Nie ot tak, z niebios, znaleziony na jednym ze straganów. Nie traciłby pierwszego prawdziwego dnia w Tsurai wśród starych zwojów. A że wpadł jej w oczy na targu, to czemu by nie miała rzucić na niego okiem? I jak się później okazało, zawierał w sobie całkiem sporo ciekawych kombinacji ciosów. Niektóre były zdecydowanie zbyt skomplikowane, albo wymagały takiej sprawności ciała, o której Szarooka mogła sobie póki co tylko pomarzyć. Ale jedno Jutsu leżało w jej zasięgu, a zwało się Hayabusa Otoshi. No i miało kilka ciekawych obrazków. Samą Technikę można opisać w bardzo łatwy sposób - wymagające sporego wyszkolenia i cholernie brutalna. Bo jakże inaczej można nazwać ruch, po którym przeciwnika najczęściej spotyka zgon przez uszkodzenie kręgosłupa? Ustawienie kogoś,
by przywalił głową o ziemię z dużej wysokości z cała pewnością było bardzo skuteczne, ale i dość... Toporne? Niezbyt pasowało do stylu walki Jashinistki, o ile w ogóle mogła pochwalić się swoim własnym sposobem walki. W każdym razie, bardzo ciekawe jutsu, które raczej nie zagrzeje miejsca w arsenale jinchuuriki. No chyba, że nagle dziewczę przestawi się ze swojej sporej szybkości na siłę zdolną wybić przeciwnika w powietrze i bawić się nim jak kukłą. A że na gwałtowny rozrost bicków się nie zapowiadało, to pewnie nawet nigdy nie przyjdzie jej skorzystać z ów ruchu. Ale na pamiątkę z gorącej pustyni nadaje się doskonale.
- Tak, zdaje sobie sprawę, że to miejsce publiczne i zdaje sobie również sprawę ze spektakularności twoich technik. Niemniej jednak musimy się tam dostać, to naprawdę ważne - po tych słowach, czterdziestolatek chwycił się za brodę i popadł jakby w rozmyślania. Obmyślał plan jakby tu wywalić z karczmy wszystkich niepotrzebnych ludzi. Po chwili uderzył swoją pięścią w otwartą dłoń. - Mam! Powiesz, że wysyła cię starszyzna rodu i z jej nakazu mają wszyscy opuścić lokal. Jesteś Dōhito więc jest to możliwe, że mogłeś dostać zlecenie odnalezienia czegoś w tej karczmie, a do tego jest Ci potrzebna ona pusta, prawda? - błyskotliwy plan jak na niegroźnego czterdziestolatka. Złośliwy by powiedział, że zbyt błyskotliwy, ale ty przecież nie jesteś złośliwy. Niemniej jednak dotarłeś wraz ze swoim niewątpliwym "kompanem" prosto pod drzwi karczmy. On stanął przed drzwiami i kiwnął na ciebie głową byś zrobił swoje.
Kyo był rozdarty. Zaczął w swojej przystojnej głowie analizować wszystkie zady i walety sytuacji. To, o co prosił go mężczyzna nie było już przysługą w postaci odebrania syna z akademii, czy kupienia kilku zakupów z listy. Ten człowiek wywoływał w chłopaku bardzo mieszane uczucia. Mężczyzna dobrze wiedział kogo prosi o pomoc, dobrze wiedział, jak ten ktoś walczy i jakie ma przywileje. Zmuszenie ludzi do opuszczenia karczmy? Zajeżdża trochę nadużyciem i (oby nie) oszustwem.
Spójrzmy jednak z innej strony. Jeśli to złodziej, można go szybko spacyfikować. Jeśli przedmiot należy do niego, można spełnić dobry uczynek. A z ewakuacji karczmy zawsze się da jakoś wytłumaczyć. O tej porze dnia i tak nie ma tu zbyt wielu osób. Zresztą to nie potrwa długo...
Kyoraku, sam się sobie dziwiąc, przystał na plan mężczyzny. Wszedł do karczmy i odchrząknął głośno. - Proszę wszystkich o uwagę. Nazywam się Kyoraku Douhito, Akoraito regionu Tsurai. Dostałem polecenie dokładnego przeszukania karczmy i jestem zmuszony prosić wszystkich o opuszczenie tego miejsca. Gwarantuję, że wszystko przebiegnie bardzo sprawnie i już za moment będziecie mogli wrócić do swoich stolików - oznajmił, zachowując przy tym niezwykle poważny ton. Przemówienia zawsze były jego mocną stroną, zdawał sobie więc sprawę, że wypadł bardzo wiarygodnie.
O dziwo genialny plan Koro zadziałał. Chyba mężczyzna sam był zdziwiony, że ludzie zaczęli wychodzić po tak błahej przesłance. Gdy ostatni jegomość opuścił lokal, czterdziestolatek wszedł do izby. Było tu przytulnie i pusto, ale nie w głowie było teraz wam zwiedzanie rozkoszy tego miejsca. Bez słowa poszedł w stronę piwnicy. Ty nie mając zbytniego wyjścia poszedłeś wraz z nim. Zachowywałeś czujność, co było naprawdę racjonalnym pomysłem.
Po krótkiej wędrówce staliście naprzeciwko ściany zakrytej karmazynową firanką. Mężczyzna zdarł ją szybko, a waszym oczom ukazały się drewniane drzwi podszyte skałą. Na tyle twarde by nie rozwalić ich bez pomocy chakry. Jakby tego było mało zamknięte na klucz. Zamek był bardzo wytrzymały czego dowodem były wszelakie pogięte narzędzia porozrzucane dookoła. Widać, że czterdziestolatek próbował dosłownie wszystkiego. - I co ty na to Kyoraku? Możesz to jakkolwiek otworzyć?
Oczy Kyoraku niemal wyleciały z orbit, kiedy ludzie zaczęli opuszczać karczmę. Zero pretensji, zero sprzeciwu. Wszyscy posłusznie wyszli, mijając młodego Douhito, który uśmiechnął się dumnie. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy, zachowując udawaną powagę. Musiał sprawiać pozory, przynajmniej do momentu, kiedy lokal opustoszał. Został jedynie karczmarz, któremu chłopak również był zmuszony wskazać drzwi.
Pusto. Czas więc zejść do piwnicy. Kyo szedł za mężczyzną, ostrożnie stąpając po schodach. Przez cały czas był czujny, wyjątkowo czujny. Jeszcze nigdy nie miał tylu wątpliwości podczas zdania. Nie było w jego krótkiej karierze ninja sytuacji, gdzie nie był pewny własnych wyborów. Świadczyło to jednak o jego niewielkim doświadczeniu. Ranga to tylko tytuł, on sami musi się jeszcze wiele nauczyć.
Dotarli na dół i Koro pokazał mu ten nieszczęsny zamek. Rzeczywiście, wyglądał na bardzo solidny. Umocnione spawy, żelazo dobrej jakości. Dla kogoś z niskim wachlarzem umiejętności nie do obejścia. Na szczęście młody Douhito do tej grupy nie należał. Obejrzał mechanizm z każdej strony, po czym odrzekł. - Owszem. Mogę otworzyć ten zamek, ale zanim to zrobię, chcę wiedzieć kim Pan jest i co jest w środku. Zwykłych ozdóbek nie zamyka się tak szczelnie - chłopak odwrócił się w stronę zleceniodawcy i zawiesił na nim swój wzrok. Był bardzo poważny. Zdaje się, że nadszedł czas na wyjaśnienia, lub pożegnanie.
- Jest tam moja własność. Ktoś mi ją ukradł, a teraz ja chce to z powrotem - począł mówić mężczyzna. Wiadomo było, że coś ukrywa, ale równoznacznie wiadomo było, że Kyoraku nie wydobędzie z jegomościa niczego więcej niż do tej pory się dowiedział. Ciekawość może zaspokoić ino dostanie się do środka. Mężczyzna zmienił wyraz twarzy na trochę bardziej poważny gdy chłopak zaczął dopytywać o istotę przedmiotu jakiego szukają. - Jesteś shinobi, prawda? Trzymaj - rzucił w kierunku Dōhito mieszek z pieniędzmi. - Sto dwadzieścia pięć. Druga połowa będzie jak otworzysz. Potem sobie pójdziesz, a nasze drogi już nigdy więcej się nie spotkają. Jesteś shinobi, wykonujesz misje za pieniądze. To misja a to pieniądze. Nikomu nie stanie się krzywda - poważny ton mężczyzny był zgoła inny niż ten jeszcze kilka dni temu gdy błagał shinobi o otworzenie niezniszczalnego zamku. Co zrobi młody Kyoraku? Jeśli chce zarobić pieniądze, nie ma wyjścia, musi otworzyć. Za samo otworzenie drzwi dwieście pięćdziesiąt ryo? kusząca propozycja. Zawsze można później zweryfikować czy aby na pewno niczego nie ukradnie i czy przedmiot jaki tam w pomieszczeniu jest, należy do niego.
*Ehhhh* pomyślał Kyo, biorąc do ręki złoto. Cóż miał powiedzieć? Człowiek, który stał przed nim dobrze znał zasady otaczającego go świata. Korzystał z usług najemnika, więc wydobył argument, z którym owy najemnik dyskutować nie może.
Schował złoto za pazuchę i przytaknął, krótkim skinieniem głowy. Wygląda na to, że nie miał wyboru. Czas zastosować taktykę "pierw działać, potem myśleć". - Proszę się odsunąć - polecił Douhito i zdjął jedną rękawiczkę. Wsunął rękę do torby z gliną, a usta na jego dłoni zaczęły ją energicznie przeżuwać. Wyciągnął ilość odpowiednią do stworzenia połowy jednego, małego tworu (10g) i wsunął ją do zamka. Zrobił kilka długich kroków w tył, a następnie złożył pieczęć. Glina eksplodowała (z niezbyt dużym hukiem), prawdopodobnie rozrywając, lub chociaż porządnie naruszając konstrukcję zamka. - Proszę sprawdzić - dodał, dając mężczyźnie znak, że już po wszystkim.
Wyraz twarzy mężczyzny zmienił się nie do poznania. W jego spojrzeniu jakby widać było szaleństwo, rządze zemsty. Rzucił bez słowa kolejną sakiewkę tuż do stóp Kyoraku. Następnie bez zbędnych kurtuazji kopnął drzwi z naruszoną konstrukcją zamka. Te poddały się naciskowi jakimi obdarzył je czterdziestolatek. Pomieszczenie na pierwszy rzut oka wydawało się puste. Jednak Koro nie wydawał się być zawiedziony. Wręcz przeciwnie, jego mimika, ruchy i oczy sugerowały, że jest jeszcze bardziej napalony. Wtem można było dostrzec skulonego, wychudzonego mężczyznę w kącie pomieszczenia. - Myślałeś, że możesz mnie sprzedać bez konsekwencji!? - Koro krzyknął w kierunku mężczyzny. Kyoraku zauważył, że spod długiego rękawa wyłania się kosa. W normalnych warunkach używana do koszenia zboża, teraz miała posłużyć, za skoszenie czyjegoś życia. Życia, które może zostać odebrane lada moment i to z winy młodego Dōhito.
Mężczyzna ruszył.
Tego właśnie przez cały czas obawiał się Kyoraku. Cała sytuacja była zbyt podejrzana, by zakończyła się w normalny sposób. Na szczęście okoliczności wymusiły na młodym Douhito potrójną czujność, która pomogła mu przy zareagowaniu na nagłe wydarzenia. Zamek pękł, drzwi się otworzyły. Oczom młodego ninja ukazał się mężczyzna, który nie wyglądał najlepiej. Zdaje się, że był tutaj przetrzymywany przez jakiś czas. Był jednak żywy, co oznacza, że ktoś musiał się nim opiekować, karmić i przy owym życiu trzymać. Wściekły atak Koro nie mógł spotkać się z inną reakcją, niż natychmiastowy start, doskok i rozbrojenie mężczyzny, który właśnie unosił swoją broń. Kyo momentalnie znalazł się za plecami zleceniodawcy. Wytrącił mu broń, uderzając go w rękę w momencie wykonywania zamachu. Następnie wykonał silne kopnięcie w zgięcie kolana postawnej nogi, co powinno sprawić, że mężczyzna osunie się do pozycji klęczącej. Niemal w tej samej chwili przy szyi Koro znalazł się kunai, którego wydobyła wolna, lewa ręka Kyoraku. - Jeden fałszywy ruch, a Twoja głowa poturla się na korytarz. A teraz mów, co się tutaj do cholery dzieje?! - warknął Douhito, dając do zrozumienia, że sytuacja jest bardzo poważna. Tak, jeśli młody ninja nie otrzyma odpowiedzi na swoje pytanie, nie zawaha się użyć siły. Wprawdzie jest w tej chwili między młotem a kowadłem, jednak rozwiązać sprawę może dopiero wtedy, gdy pozna prawdę. Prawdziwą prawdę.
- Ja... - począł mówić czterdziestolatek.
Wtem człowiek skulony w kącie, upadł na kolana. Z pozycji "na czworaka" zaczął się powoli podnosić opierając ciężar swojego ciała na kamiennej ściance. Oparł głowę o kamienną fakturę i kaszlnął łapiąc się za brzuch. - Daruj mu - Kyoraku mógł się teraz przyjrzeć mężczyźnie. Był bardzo podobny do denatka, który był zdany na łaskę shinobi. Te same rysy twarzy, te same oczy, te same włosy. Ino mężczyzna był bardziej zniszczony niż zleceniodawca. Osłabiony człowiek przybliżył się do swojego bliźniaka. - To mój brat. Zazdrość postradała mu rozum. - jego głos był chrypliwy. Mężczyzna nie spuszczał wzroku z zleceniodawcy Dōhito. - To również moja wina, zasłużyłem sobie. Zauroczyłem jego żonę. On i tak jej nie kochał, zdradzał ją. Powiedziałem jej to, a on dowiedział się o zdradzie. Zamknął mnie tu. Gniłem tak przez tydzień. Teraz jego małżonka musiała mu powiedzieć, że wie o podbojach miłosnych jej męża - mężczyzna zaczął płakać. To dziwne jak męskie łzy potrafią wzruszyć ludzi. Widok nietuzinkowy, wręcz wyjątkowy - płaczący osobnik płci męskiej. - Daruj mu, on dostał już swoją karę - mężczyzna chciał poklepać shinobi po ramieniu, niestety stracił równowagę i padł na chłopaka. Ten oczywiście był w stanie go podtrzymać. Co zrobi teraz Kyoraku? Wymierzy sprawiedliwość samodzielnie czy zostawi niedoszłego mordercę. Ma już jego pieniądze, żadne umowy już go nie dotyczą.
W żaden sposób nie dało się ukryć skołowania Kyoraku. Cała sytuacja nieco go przytłoczyła. Wmieszał się w poważny konflikt rodzinny, do tego z podtekstem miłosnym, czyli najgorszym możliwym. Wychudzony mężczyzna rzeczywiście wyglądał jak człowiek, którego Kyo obezwładnił. Nie było więc powodów, by nie wierzyć jego słowom. Zresztą ktoś, kto prosi o wybaczenie dla człowieka, który wyrządził mu taką krzywdę musi mówić prawdę. Więc co teraz? Postąpić zgodnie z wolą przetrzymywanego brata i uwolnić napastnika? A może ściąć go by upewnić się, że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi? Oba wyjścia nie należą do najlepszych. Młody chłopak przez chwilę bił się z myślami po to, by ostatecznie opuścić nóż kunai (upewniwszy się oczywiście, że nie zagraża mu już żadne niebezpieczeństwo ze strony mężczyzny). - Jeśli pański brat przekaże odpowiednim służbom informacje na temat tego, co się wydarzyło, poprę jego wersję wydarzeń i będzie miał Pan ogromne problemy. Mam nadzieję, że pójdzie Pan po rozum do głowy i wyjaśni całą sytuację. Jeśli pozbędziecie się wzajemnej niechęci, nie będę mieszać się do Waszych spraw. Jedno jest pewne, ten człowiek potrzebuje natychmiastowej opieki - powiedział Kyoraku, widząc w jak marnym stanie jest brat bliźniak Koro.
- Dziękuję Ci niezmiernie, Shinobi. Mój brat odpowie za swoje czyny, a tymczasem życzę Ci powodzenia w przyszłych wyzwaniach - niemrawy uśmiech pojawił się na twarzy brata Koro. Zleceniodawca z zamkniętymi oczyma czekał na twój wyrok, który nie nastąpił. Na szczęście dla niego, Kyoraku miał w sobie olbrzymie pokłady poczucia sprawiedliwości. Młody Dōhito zaniechał samosądu na swoim zleceniodawcy. Tak duże serce może w przyszłości przeszkodzić Kyoraku, gdy będzie zmuszony podejmować znacznie poważniejsze decyzje. Jednak o tym za jakiś czas. Dziś chłopak postąpił słusznie, dziś może odpocząć.
Po, bądź co bądź, udanej misji Shinobi postanowił wrócić do domu. Był bogatszy o doświadczenia i o kolejne monety. Wreszcie mógł dokończyć swoją randkę z materacem, na którym miał się oddać w objęcia snu. Śnić o byciu najlepszym shinobi świata, śnić o przyszłości. Przyszłości, która prędzej czy później nadejdzie.
To był dziwny dzień, dziwna misja, jeśli to zdarzenie w ogóle można zakwalifikować w tej kategorii. Chłopak nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nie posiadał rodzeństwa, toteż nie rozumiał sytuacji, w której znaleźli się tamci mężczyźni. Wychodząc z piwnicy starał się ogarnąć to wszystko rozumiem, jednak mimo iż ma go pod dostatkiem, nie zdołał tego dokonać. Jak można zadawać sobie tyle bólu? Ranić osoby, z którymi dorastało się ramię w ramię, z którymi dzieliło się przeszłość, które powinny być w życiu człowieka najważniejsze? Dla młodego Douhito było to niepojęte. On sam zawsze traktował rodzinę i przyjaciół z szacunkiem. Tych drugich nie miał wprawdzie zbyt wielu. Tym bardziej starał się pielęgnować i dbać o każdą nową więź, którą zdobywał. To czyniło go dobrym i lubianym człowiekiem.
Kyo wspiął się po schodach i przeszedł przez opustoszałą karczmę. Wyprowadził z niej oby mężczyzn, a następnie przekazał czekającym klientom, że nic nie będzie ich już dłużej niepokoić. Ci, niezwykle uradowani, wrócili do swoich stolików i kontynuowali popołudniową sielankę.
Srebrnowłosy pożegnał Koro i jego brata. Zaraz po tym obrócił się na pięcie i ruszył w stronę swojego mieszkania. Stwierdził, że najlepiej będzie zostawić sprawy w rękach ludzi, którzy powinni sami je rozwiązać. Rzucił im ostatnie, krótkie spojrzenie, skinął lekko głową i powędrował w swoim kierunku. A tam już czekał na niego wygodny materac...
Krótki wygląd: - Akcent Karmazynowych szczytów - Francuski - Blond włosy długością do ramion - Zielone oczy - w stylu Yamanaka - Wzrost 161 - Łuskowaty kombinezon - Widoczne bandaże na dłoniach.
Widoczny ekwipunek: Stalowe elementy pancerza, maska Duży miecz na plecach Plecak Kabura z prawej strony na udzie.
Widoczny ekwipunek: - Skórzana, zdobiona kaletka. - Duża skórzana torba. - Manierka przywiązana do pasa. - Mały zwój przywiązany do pasa. - Mały kozik przypięty do pasa.
Kolejny nic nie znaczący w historii młodej, już kobiety - Nao, rozpoczął się całkiem przyzwoicie. Nad ranem, kiedy słońce nie zdąży wejść jeszcze wysoko na nieboskłon i na dobre zacząć swojej odwiecznej wędrówki, na wydmach panuje umiarkowana temperatura. Nao lubi sobie czasem wyobrażać, że jest gdzieś daleko, gdzieś, gdzie nie ma bezkresnego piasku, ciągłej spiekoty i tej depresyjnej atmosfery. To nie tak, że nie lubi samotnych wydm. Po prostu, po wielu latach widoki zdążyły się opatrzyć a niegdyś fascynująca kuchnia zdążyła popaść w monotonię.
Lubiła budzić się w tej porze, chociaż nie zawsze się to udawało przez jej wrodzoną zdolność leniuchowania. Lubiła wtedy sobie wyobrażać chłodną, morską bryzę, szum tańczących na wietrze sosen i żywiczny zapach drewnianej chaty. Sama do końca nie wiedziała skąd zna te odczucia, ale były na tyle realne, że od zawsze miała nieodparte wrażenie jakby to było tak samo realne jak parzący piasek.
Przekręciła się na lewy bok ospale przeciągając ramionami i prężąc się jak struna. Ziewnęła, później znowu, a jej oczy zamknęły się i ponownie odpłynęła do krainy sennych marzeń.
Kiedy wstała na zewnątrz panował już skwar i duchota a krzyki przekup na pobliskim targu dochodziły nawet w jej skromne progi (znaczy, że jest jakaś dobra promocja). Ale nawet codzienna monotonność nie mogła zepsuć jej dobrego humoru. Co prawda nie pamiętała o czym konkretnie śniła, ale żywiczny zapach wciąż ulatniał się gdzieś w okolicy. Albo tylko jej się wydawało...
Nao prowadziła raczej nocny tryb życia, podobnie jak większość mieszkańców tych krain. W końcu wtedy można było spokojnie odetchnąć bez obawy o poparzenia słoneczne. Chyba to najbardziej lubiła w Samotnych Wydmach. Nikt nie mógł jej zarzucić, że jest leniem i śpi do późnego południa. Właściwie... nawet przy takiej sposobności pewnie by sobie na to nie pozwoliła.
Kiedy słońce powoli zmierzało ku krawędzi horyzontu, postanowiła zrobić coś konkretniejszego niż czytanie książki w skromnym ogrodzie (na prawdziwe ogrody mogli pozwolić sobie jedynie bogacze, co jest zrozumiałe w tej części świata). Uznała, że jej dobry humor to wspaniała okazja by trochę zaszaleć, a może przy tym zarobić na jakimś dobrym kancie w pokera.
Narzuciła skórzane spodnie... Wróć, naciągnęła z wielkim trudem, skórzane spodnie, tańcząc przy tym tyłkiem po całej podłodze (przy okazji nieco odkurzyła, chociaż to słowo raczej nie trafia w jej sposób sprzątania domostwa). Ubrała lnianą, biała koszulę i zabrała swój ekwipunek. Ktoś taki jak ona, nie ruszał się bez broni, w końcu nigdy nie wiadomo kogo się właśnie kantuje. Nie była specjalnie uzbrojona, mimo obycia z bronią białą, jedyną broń jaką posiadała był niewielki kozik. Trochę było to frustrujące, bo tak małym ostrzem ciężko jest walczyć na poważnie. Dlatego od jakiegoś czasu myślała nad zakupem porządnego miecza. Ale do tego potrzebny był jej spory zastrzyk gotówki.
Karczma była miejscem jak znalazł!
Klimat wewnątrz sprowadził ją na ziemię. Nie wyglądało by dziś jakiś bogaty gracz zawitał w te strony. Ludzie łypali co jakiś czas dziwnym spojrzeniem, które ciężko było jednoznacznie zdefiniować, dlatego nie myślała o tym zbyt wiele. Zawsze była tą inną, był czas przywyknąć.
Rozsiadła się wygodnie i zastanawiała się co mogła by spałaszować na późny obiad. Mimo dużego wyboru miała dylemat. Może chciała po prostu doświadczyć czegoś nowego?
I wtedy...! Przysiadł się do niej stary kurdupel który wyglądał jakby gustował w nieco młodszej od samej Nao - klienteli. Tym bardziej była zaskoczona jego śmiałą dosiadką. Zmierzyła kurdupla z góry na dół, przeszyła go trzema piorunami i zarzuciła mu spojrzenie numer 4, które zwykła określać mianem "oczy kobry".
Wtedy kurdupel się odezwał, z początku przyjemnie, a później wszystko zepsuł dodając słynną regułkę przekupki z bazaru. Aż się w niej zagotowało ze wściekłości i chciała go zdzielić solidnym, drewnianym menu, ale pomyślała, że w sumie szkoda takiej ładnej okładki na takiego starego kurdupla. Dopiero po krótkiej przerwie ze strony staruszka, jej negatywne emocje powróciły. Teraz to naprawdę miała ochotę mu przywalić... aż nie usłyszała słowa klucza. Przecież nie odmawia się gotówce, pfu, schorowanemu staruszkowi... Ale gotówce tym bardziej. - Słuchaj stara pierdoło, jak chcesz mi wcisnąć wyciąg z kaktusa w podwójnej cenie za tak słabą reklamę... - Zaczęła z przekąsem, coby sprawdzić czy aby na pewno nie ma do czynienia z okolicznym królem biznesu obchodnego - To spadaj do stolika obok... - przerwała na moment wracając oczami do karty, udając, że propozycja ją wcale nie interesuje. - Chociaż im nawet iście magiczna maść by nie pomogła... - Mruknęła pod nosem, raczej sama do siebie.
Nagle zachwyt pojawił się na jej twarzy. Zupa z kaktusa. Wybrała. - Kelner! - Ryknęła roześmiana w stronę baru, a sekundę później przybrała minę która obdarowana chakrą mogła by zabić, wlepiła swe błękity w starą pierdołę i zmrużyła lekko oczy. - Chyba, że masz dla mnie konkretną propozycję zwiększenia objętości mojej sakiewki? - Było to pytanie raczej z tych podchwytliwych, na które istniała dobra i zła odpowiedź z czego ta druga skutkowała nieprzyjemną nagrodą pocieszenia.