Jaki ten świat mały [ C ]
5 / 30
Fujimori Ajisai
Być może Los wysłuchał przemyśleń Ajisai i postanowił postawić ją przed wyzwaniem, na które nie ma prostej i szybkiej odpowiedzi. Jej życie, jako z pewnością wspaniałej w przyszłości kunoichi, będzie usłane wypadkami i przeróżnymi wydarzeniami, którym daleko będzie od zaklasyfikowania ich do typowej dla tego zawodu rutyny. Jasne, zabicie bandyty atakującej osadę jest łatwe. Zarówno z punktu samego aktu walki, jak i podjętej moralnie decyzji. W końcu niemal każdy się zgodzi, że zabijanie bezbronnych i niczemu winnych ludzi powinno być zabronione i karane najgorszą z kar. Choć czasami i śmierć bywa ułaskawieniem. Shinobi są już tak zaprojektowani, aby pozbyć się zagrożenia i tym samym ratować ludzi. Co jednak jak zagrożenia na pierwszy rzut oka nie ma? Nikt nie atakował dziewczyny, a jeżeli przed czymś uciekała, to o istnieniu tego czynnika Aji nic nie wie. Co najwyżej zagrożenie znajduje się w niej samej, a do obcowania z ciałem ludzkim na poziomie niemalże mikroskopowym zwykli shinobi nie są poddawani naukom.
Trudno jednak oczekiwać, aby w sytuacji zagrożenia ktoś zwracał uwagę na to, jak piękną kobietą jest mieszkanką Unii, która jako jedyna się zainteresowała i miała tyle odwagi, aby wyjść na zewnątrz do poszkodowanej młódki. Nawet jeżeli większości nie obchodziło to, co się stało blondwłosej, tak z pewnością zainteresować mógł ich fakt tego, że coś złego podziało się w Róży. A skoro coś złego wydarzyło się jednej z klientek, to i im może zagrażać. Dlatego chcąc czy nie, Ajisai zebrała całkiem sporą atencję gapiów. –
Dobrze. – Powiedziała dość niepewnie. Z jednej strony dalej chciała pobyć przy śliniącej się dziewczynie, a z drugiej... I tak by jej nie pomogła. Nie potrafiła przecież. Powstała więc z klęczek i udała się wgłąb Róży. Czy udało jej się coś znaleźć? Póki co nie, ale przecież czasami, gdy nie wiemy co robić, liczy się sam fakt tego, że chcieliśmy pomóc.
Podobnie zresztą czyniła teraz Aji, która pomimo nikłej wiedzy medycznej, wiedziała jak postępować w takiej sytuacji. A może po prostu czuła, co jest słuszne? Wybranie jednej, konkretnej osoby zawsze pomagało, bo wtedy wskazany człowiek czuł pewien obowiązek. Głupio by wyglądało, jeżeli uciekłby od pomocy. Tylko... no właściwie nie do końca rozkaz był klarowny. Bo jaką pomoc miał znaleźć? Nie chcąc jednak wyjść na ignoranta, również zawrócił się do Róży.
–
Szpital znajduje się w samym centrum Kinkotsu. Kilkanaście minut drogi stąd. – Odezwał się w końcu jeden z mężczyzn swym niskim głosem, który idealnie pasował do wyglądu, jaki prezentował - duży, barczysty, z pokaźną brodą. Ruszył do pomocy Ajisai, łapiąc za kostki tak, jak go poinstruowała.
–
Ale! – Nieco łagodniejszy męski głos o charakterystycznej dla tego regionu lekkości wydobył się z lokalu, a wraz z nim po chwili pojawił się o wiele mniejszy mężczyzna. Choć raczej był to chłopaczek w wieku podobnym do Aji. Charakterystycznym w jego wyglądzie były drewniane Omamori przywiązane do rękawów jego koszuli. –
Ulicę stąd mieszka kapłan Amaterasu zajmujący się leczeniem. Może mógłby pomóc. – W rzeczy samej na Omamori można byłoby ujrzeć znaki symbolizujące główne wierzenie Unii - panią Amaterasu.
Teraz jednak już po przeniesieniu do lokalu, gdzie dziewczyna została ulokowana na jednym z dywanów, trzeba było wybrać, co dalej. Zdaje się w karczmie trudno było znaleźć kogoś, kto wykazywałby jakiekolwiek zdolności medyczne. To znaczy... była jedna pani, która przecież miała znaleźć pomoc. –
Przyniosłam jej wodę. Może to od Słońca? Podróżni często tak mają... – Ta pomoc może i byłaby słuszna, a może i była? Ciężko stwierdzić. Aji jednak mogła poczuć, gdy przejechała chustką po ustach poszkodowanej, że nagły ślinotok nie ustępuje, a wręcz się pogłębia. Profesjonalna, lecz odroczona w czasie pomoc w szpitalu, a może szybka kapłańska dłoń? Równie trudno było określić to, ile czasu pozostało, nim duszności się całkowicie nasilą. Minuta, dziesięć, a może pół godziny? Któż to wie.
Ukryty tekst