27 / 30
Satoshi Sabaku Satoshi myślał zadaniowo. Stawiając sobie wcześniej jeden cel, jakim było rozwikłanie zagadki, którą właściwie sam sobie narzucił, nie mógł teraz zboczyć z wytyczonej ścieżki. Tylko czy jedynym budulcem dla niej mogła być krew "niewinnych" osób? Zarówno pierwszego, jak i drugiego, nadchodzącego powoli trupa, wcale być nie musiało. Kobieta nie pragnęła umierać, a mężczyzna, leżący właśnie pod stopami chłopaka, choć miał złe zamiary, może wystarczyło go przekonać do tego, aby porzucił drogę zła, w którą omyłkowo wszedł. Człowiek to nie lalka stworzona przez zaawansowanego Ayatsuriego. Popełnia błędy, ale te najwyraźniej nie mogą być wybaczane nikomu. I choć człowiek myślał, że żądza krwi została zaspokojona, tak umierający po cichu niedoszły skrytobójca, czujący piach zbierający się w jego nozdrzach, ustach, trafiający aż po zamkniętą krtań, poczuł na własnej skórze, że z tym chłopakiem nie można zadzierać. Podobną wiadomość otrzymała para oczu, która wyjrzała na dolnym piętrze zza drzwi. Nie było trudno zauważyć ruchu za barkiem, a tym bardziej nie dało się nie usłyszeć łamiącego się dźwięku przesuwanych po posadzce drzwi. To była jednak tylko niewinna osoba, a przynajmniej taką się wydawała. Satoshi nie miał żadnego dowodu, że kobieta pracująca tutaj, mogła być w to wszystko zamieszana. Jeszcze nie zabijamy postronnych osób, prawda?
Tortury, bo chyba tylko takim słowem można było nazwać to, co się tutaj zadziało, nie trwały przesadnie długo. Dopływ powietrza został szybko wstrzymany, a w przeciągu kolejnych minut sprawny iryo-nin byłby w stanie stwierdzić śmierć mózgu, a tym samym śmierć pacjenta, bo choć nasze techniki chakrowe poszły do przodu, tak jeszcze nikt nie był w stanie wymyślić sposobu na to, aby wskrzesić drugą osobę. Co zatem z resztą mieszkańców? Właściwie nie było wiadomo, czy jacyś tutaj są. Dwa kolejne pokoje stały tak, jak wcześniej je Satoshi widział. Żaden ruch drzwi, żadne charakterystyczne skrzypanie. Może słysząc, co się dzieje, niektórzy postanowili udać, że wszystko jest normalne i nie ma co wtrącać nosa w nie swoje sprawy.
Choć na pustyni trwała noc, a wokół paliły się tylko pojedyncze pochodnie i stworzone latarnie, to niektórzy zza swych otwartych okiennic mogli dostrzec chłopaka poruszającego się kilkanaście metrów nad ziemią na stworzonej przed chwilą chmurze. Z jednej strony to osada podlegająca pod ród Sabaku, więc taki wybryk natury nie powinien nikogo dziwić, a z drugiej strony... kto w obliczu nocy wybierałby się na takie wędrówki?
Ciemność. To chyba dobre słowo do opisania tego, co widział Satoshi przez kolejne kilka - może dwie, a może trzy godziny. Wpierw podczas podróżowania na swym dumnym, piaszczystym wierzchowcu, a następnie już podczas wędrówki pieszej, gdy zmęczony i pozbawiony energii, nasz bohater musiał wręcz dokuśtykać do bram głównej osady Atsui. Obecni tam strażnicy, trzymający latarnie w ręce, od razu podbiegli do strapionego wędrowca. Ten jednak miał jeszcze dość energii na to, aby o własnych siłach przetransportować się do siedziby władz, a i pomoc ambulatoryjna nie była szczególnie wskazana. W końcu nie było widać żadnych ran. Nikt jeszcze tutaj nie wiedział, co zaszło w Ita'harze, która dopiero budziła się do życia, wraz ze Słońcem powoli wyłaniającym się zza horyzontu.
– Tak? – Delikatny, cichutki głosik jednej z pracujących w siedzibie kobiet, w końcu odezwał się w stronę Satoshiego. Wiadomo, że młodzi shinobi przychodzą tutaj już od godzin porannych, ale obecnie ruch wciąż pozostawał stosunkowo niewielki.