Spojrzał wielbłądowi prosto w ślepia, potem na jego zwisające wargi i krzywy zgryz, a na końcu na wielbłądzią stopę. Nie, nie umiał jeździć na takim rumaku i szczerze mówiąc wyglądało to na o wiele trudniejsze, niż dosiadanie konia. Gdy Rabi podprowadził mu jakiegoś zapasowego wierzchowca, Souei przez chwilę się zawahał. - Yyyy nie... jeszcze nie. - Odpowiedział z rozbrajającą szczerością. Nie ukrywał tego, że nie jest rodowitym mieszkańcem pustyni, ale to było chyba widać na pierwszy rzut oka. - Ale może wystarczy tylko, że mnie nie zrzuci? - Odezwał się, ale już nie do zebranych panów, tylko bezpośrednio do wielbłąda. Jego klanowe zdolności pozwalały mu być zrozumianym i rozumieć zwierzęta lepiej niż ktokolwiek inny. Może więc w ten sposób uda mu się przynajmniej wybadać, czy zwierzę jest gotowe do współpracy, choć przede wszystkim spodziewał się w pierwszej kolejności szczerego zaskoczenia. Jeśli nastawienie zwierzaka było dobre, wówczas Matsuda wdrapał się na niego samodzielnie, co pewnie wyglądało dość niezgrabnie biorąc pod uwagę to, że był w tej dziedzinie kompletnym nowicjuszem. Jeśli jednak garbaty okazał się jakiś wściekły albo odpychający, wówczas Pazur wybiera bezpieczniejszą opcję jazdy z kimś na doczepkę, chyba z tym całym Rabim. Liczył jednak na to, że do tej pory udało mu się jakoś dogadywać ze zwierzętami, które los rzucił na jego drogę, i nie będzie musiał dawać innym nomadom powodów do żartów na jego temat. Obojętnie który scenariusz został spełniony, dla Soueia na pewno było to nowe doświadczenie, którego, będąc już na pustyni od tak dawna, i tak udawało mu się unikać przez długi czas. Mając w głowie słowa pana Herszta o jedzeniu i schronieniu na noc, na pewno nie spodziewał się dotarcia do regularnej, zadbanej wioski. W głowie wyobrażał sobie przede wszystkim obozowisko złożone z kilku namiotów i wychodka za jakąś pobliską skałą, a nie całkiem urocze, a nawet pachnące domki. Póki co jednak Souei na razie jedynie przyglądał się wszystkim i wszystkiemu dookoła. Nie czuł się zagrożony, bo wydawało się, że jest otoczony przez w gruncie rzeczy dobrych ludzi, ale czy można było już mówić o zaufaniu? Koniec końców, w którymś momencie będzie musiał w końcu przymknąć oko i odpocząć, a wjeżdżając tutaj jego opcje ograniczały się już tylko do jednej.
Podróż przebiegła całkiem komfortowo. Wielbłąd przystał na współpracę, więc Matsuda nie zmęczył się podczas podróży tak bardzo, jak zakładał to najgorszy scenariusz. Sama wioska, mimo że nie miała na środku źródełka i nie była obrośnięta ze wszystkich stron palmami, to okazała się oazą na oceanie piasku. Na pierwszy rzut oka była to sielanka, czym Souei był zaskoczony. Do tej pory znał tylko Kinkotsu i wyobrażał sobie, że tereny poza murami stolicy to wieczna i ciągła walka o przetrwanie. Okazuje się jednak, że życie w Atsui nie musi być torturą, a zamiast tego może być poukładane i... szczęśliwe? Obserwował kobiety i dzieci, które witały swoich mężów i ojców. Przyjemny widok, choć nie łapał go za serce. Pazur myśląc o sobie nie myślał o rodzinie, żonie ani dzieciach. Jego ścieżka wiodła gdzieś indziej i takie obrazki jak teraz, mógł i wolał oglądać jedynie stojąc z boku. W końcu nastała chwila wytchnienia, zaproszenie na herbatę i pierwsze pytania. To i tak uprzejme, że nie wypytali go już o wszystko podczas podróży, lecz wykazali się zaufaniem i najpierw wprowadzili go wśród swoich, a dopiero potem zabrali się za śledztwo. - Jestem Souei. Nie jestem stąd, oczywiście... - Jak już wszyscy domyśleli się po pierwszym rzucie oka na jego nie-pustynną urodę. - Jestem z Shigashi, prowadzę tam knajpę. Nic wielkiego, jednoosobowy biznes. Przyjechałem do Kinkotsu na koronację Ichirou i jeszcze nie wyjechałem, bo zatrzymały mnie tu inne sprawy. - Przyjął czarkę z herbatą, bo przecież nie zawsze musi to być alkohol, a dobra herbata to również przyjemność. Zwłaszcza, że jego pasją było poznawanie nowych i innych smaków. Siorbnął, żeby sprawdzić czy nadaje się już do picia. W takim upale pewnie będzie stygła wolniej, ale przecież mają cały czas na świecie. - Sanro wynajął mnie do pomocy wczoraj w pobliżu knajpy, w której się zatrzymałem. Chwytam się takich robótek, żeby mieć za co przeżyć na urlopie. - Wzruszył ramionami, opowiadając, jakby nie było to nic wielkiego. W istocie była to prawda. Brał zlecenia i te łatwe i te trudne. Wielkie robale może były bardziej wymagające niż pospolici bandyci, ale koniec końców nie było tak źle. - Później sprawy się pokomplikowały. Sanro chciał żebym pomógł mu z Niro, Niro okazał się jego bratem i go zabił. Potem uciekł, a ja chciałem dokończyć robotę. Wtedy znaleźliście mnie przy jego kryjówce. Zakręcone to wszystko jak świński ogon. Tym bardziej, że wy teraz mówicie mi, że Niro już nie ma, więc to chyba koniec tej historii. - Właśnie tak, poznają się na zakończenie tego wątku, skoro zarówno ich wspólny znajomy, jak i wspólny wróg gryzą teraz ziemię. Souei jednak zamierzał skorzystać z gościnności Nomadów, przynajmniej do rana. Póki co wszystko okazywało się lepsze, niż się spodziewał.
Przedstawienie, jakie zaserwował wszystkim staruszek było naprawdę zaskakujące. Souei kompletnie się tego nie spodziewał, więc gdy tylko elektryczny smok wyłonił się zza chmur, spiął się i aktywował swojego byakugana. Nie zerwał się jeszcze z miejsca, choć instynkt podpowiadał mu co innego. Opanował jednak ten odruch widząc, że jego rozmówcy zupełnie się tym zjawiskiem nie przejęli. W ułamku sekundy błyskawica przeszyła niebo i runęła z grzmotem tak donośnym, że aż ciarki przeszły go po plecach. Na otwartej przestrzeni na pewno będzie to słychać na wiele kilometrów, ale... nikomu to nie przeszkadzało? Matsuda starał się nie dać po sobie poznać, że jest trochę zdezorientowany całą tą sytuacją. Wytłumaczenie przyszło jednak szybko, ale i tak zostawiło w głowie Soueia wiele pytań. Ten gość jest jakiś głupi, czy co? Souei czuł ogromną ciekawość odnośnie tego co właśnie zobaczył, ale jednocześnie towarzyszył mu bardzo duży niesmak spowodowany tą lekkomyślnością. Gdy Bunta do nich dołączył Souei siedział jednak cicho. Przywitał się oczywiście, ale nie wspomniał nic o całej tej sytuacji. Poza tym, nikt się nad tym nie rozwodził i wyglądało na to, że takie coś jest częste w tej cichej i niepozornej osadzie. Cóż... było to zaskakujące. Temat jednak szybko został skierowany z powrotem na Sanro i jego pożegnanie. Ciała oczywiście nie mieli, więc wszystko musiało się ograniczyć jedynie do symbolicznego pochówku, choć tutaj właśnie sprawa była niejasna. - Nie wiem. Shigashi to taka zbieranina, że każdy robi to po swojemu. - Odparł krótko i wzruszył ramionami. Może dziwnie się do tego przyznawać, ale Matsuda nigdy nie miał okazji samemu organizować pogrzebu, więc nie do końca wiedział, jak to się robi. Zazwyczaj to on produkował trupy, jednak nie interesował się tym, co dzieje się z nimi dalej. Sięgnął pamięcią do jakichś pogrzebów w Rodzinie, ale tam dużo zależało od tego, jak ważna była to osobistość. Zazwyczaj chyba po prostu zakopywało się delikwenta w ziemi, a ci co zostali szli jeść i pić. Nie zdziwiłby się, gdyby robiono tak wszędzie. Miał nadzieję, że tamci nie czekają na jego sugestie odnośnie tego, jak ma wyglądać "ceremonia". Souei był tu tylko przejazdem, nikim ważnym i na pewno nie była to znajomość na dłużej. Nieporozumieniem byłoby, gdyby zdali się na niego w tej kwestii.
Nie odpowiedział już nic na zdziwienie Hiruzena. Było jak było, a na pewno wyjdzie im to jeszcze na dobre, jeśli jakiś obcy nie będzie im dyktował jak chować przyjaciela, z którym on sam miał w gruncie rzeczy niewiele wspólnego. Odwrócił tylko wzrok, gdy komentarz się skończył. Być może trochę za bardzo dał się poznać od tej dobrej strony, bo teraz powoli wracał z bycia wdzięcznym i przyjaznym do bycia bucem i milczkiem. Musiał coś zrobić na początku aby się nawzajem nie pozabijali, ale teraz gdy takie ryzyko minęło, Matsuda zaczął kierować swoją uwagę na bardziej interesujące dla niego rzeczy, a pochówek Sanro do nich nie należał. Na propozycję dotyczącą małej wycieczki zatrzepotał uszmi. Być może niewiele ze współczesnych mu ludzi wiedziało czym jest szkło czy widziało je na własne oczy. Souei jednak miał z tym związane bardzo mroczne i bardzo krwawe wspomnienie. Szklany pałac Ekibyo - to tam rozpętał swego czasu krwawą jatkę, która była ogromnym ciosem (przynajmniej tak myślał) dla jego wrogów w Shigashi. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Zielonej Rodziny już nie ma, on jest pośrodku niczego wśród gór piachu i właśnie rusza na wycieczkę krajoznawczą po okolicy. Póki co podobało mu się to zwolnienie tempa, a z racji kompletnego braku innych zajęć, skinął potwierdzająco głową. Tym bardziej, że jego przewodnikiem miał być autor tamtego burzowego smoka, więc Pazur miał również cichą nadzieję, że jakoś uda mu się o nim porozmawiać w czasie podróży. Dopił i dojadł z innymi, być może jeszcze gawędząc z nimi, jeśli rzeczywiście było coś dla niego do powiedzenia. Nie lubił czczej pogawędki, ale nie uciekał od konkretnych pytań, na które odpowiadał zgodnie z wymyśloną wcześniej bajeczką. Wszystko co dobre dobiegło jednak końca, a on posmakowawszy lokalnych, egzotycznych dla niego owoców, był gotowy na spacer. Taki odpoczynek dużo mu dał. Odsapnął trochę, zregenerował siły i naładował akumulatory. Gdy wstał, otrzepał tyłek z piachu i grzecznie czekał na znak przewodnika, aby wyruszyć w drogę.
Nie udawał nawet, że wie, o czym rozprawiał Bunta. Wiedział co to są zioła i sól, bo tych używał również w swojej profesji, ale fulgu- coś tam? To była zagadka. W porządku, nie musiał wiedzieć wszystkiego o wszystkim. Stary też na pewno nie wiedział czym jest marynowanie albo panierowanie, a to były słówka z branżowego słownika Matsudy. Pazur jednak nie odrzucał okazji do nauczenia się czegoś i trzeba powiedzieć, że była to dla niego w pewnym sensie atrakcją. Pokiwał więc głową na tłumaczenia, choć jego tępa mina mogła zdradzić, że nie wszystko z nich zrozumiał. Uznał jednak, że na pewno rozjaśni mu się to, gdy już niedługo zobaczy to na własne oczy. Dosiadł więc wielbłąda (miał już w tym doświadczenie) a następnie podążył za swoim przewodnikiem. Miejsce do którego dotarli było jednak... niepozorne? Żeby nie powiedzieć rozczarowujące. Ot, kolejny kawał piachu pośród piaszczystego oceanu. Souei posłuchał wskazówki Bunty i schylił się po garść piachu, jednak ciężko mu było zauważyć w nim cokolwiek niezwykłego. - Hmpf. - Mruknął tylko, bo spodziewał się jednak czegoś więcej. - Czyli robisz szkło z piasku czy jak? Co to za czarna magia? - Powiedział pół żartem, a pół całkiem serio, bo wszystkie tropy do tego prowadziły. - Mam raiton, tak jak ty. - Zwrócił się do niego, odpowiadając na pytanie. - Czegoś takiego jak tamten smok jeszcze nie widziałem. - Dodał po chwili odpowiadając na drugie pytanie. Nie zamierzał mówić o sobie ani popisywać się znajomością wszystkiego co potrafi, więc zamiast tego skierował rozmowę na to, co jego interesowało. - Byłeś kiedyś shinobi, prawda? To stąd ta technika? - Zagadnął wprost, patrząc na Buntę i zastanawiając się, z kim tak naprawdę ma do czynienia. Na pewno nie był to tylko szklarz.
- Mhmmm... - Odmruknął przeciągle z wyraźnym zaciekawieniem na wzmiankę o zwoju. Niestety zaginionym, ale wyraźnie sugerowało to, że rozmawiają tu o niezwykle rzadkiej technice, która jakimś cudem była sekretem tej zapomnianej wioski nomadów gdzieś pośrodku pustyni. Jakie były na to szanse? Bunta trochę rozjaśnił mu mglistą wcześniej teorię i wyjaśnił przede wszystkim czym jest ten cały fulguryt. Brzmiało to jak półprodukt do produkcji szkła, ale jednocześnie również jak ogromny wysiłek aby uzyskać... ekskluzywny towar? Souei nie wyobrażał sobie tutaj żadnej masowej produkcji, tym bardziej, że przybyli tylko dwoma wielbłądami, które ich tu przywiozły. Domyślał się więc, że zbiorą tylko trochę tych "fulgurytów", a otrzymanego szkła wystarczy pewnie dla jubilera albo innego rękodzielnika, bez żadnych większych zastosowań. Przyglądał się całemu procesowi, który był z grubsza tym, co już udało mu się zaobserwować, tylko z większej odległości. Nad ich głowami bardzo szybko powstały burzowe chmury. To znał i sam potrafił. Bardziej interesowały go dalsze czynności, czyli kumulowanie chakry nie w ciele Bunty, ale wysoko nad ich głowami. Korzystał z siły natury i tylko naginał ją do swojej woli. Genialne w swojej prostocie, ale na pewno ekstremalnie trudne w wykonaniu. Taka technika na pewno zasługiwała na miano sekretu, bo jej wykonanie było czymś, czego Matsuda nie widział nigdy wcześniej. Wielki łeb elektrycznego smoka wynurzył się zza chmur, aby w oka mgnieniu uderzyć w ziemię z ogromnym impetem. Souei odruchowo zasłonił twarz ręką, aby ochronić się od błysku, ale tym razem było tego więcej. Drugi i trzeci smok pomknęły zaraz za pierwszym - Bunta rozpętał prawdziwą kanonadę, sprowadzając na ziemię ogromne pokłady energii. Wyglądało to wszystko fenomenalnie, a Pazur nie mógł nie myśleć o tym, jak sam wykorzystałby takie jutsu. Nie zamierzał jednak zdradzać się ze swoją fascynacją, choć pewnie staruszek mógł dostrzec błysk w jego oczach, gdy obserwował to przedstawienie. Gdy wszystko się skończyło i ucichło, a w uszach przestało dzwonić, Souei mógł przyjrzeć się efektom. Kratery spalonej ziemi to na pewno nie wszystko, na co stać taką technikę, ale na razie to przyszło mu oglądać. No to gdzie są te fulguryty? - Czyli z walenia piorunami w ziemię można godnie żyć, hm? Kto by pomyślał. Muszę chyba częściej wychodzić z domu. - Zbliżył się do miejsca uderzeń pioruna, a pewnie podążał po prostu za Buntą, chcąc zobaczyć, co udało mu się "wyprodukować".
Najbardziej widowiskowa część została zakończona. Wyglądało na to, że wszystko się udało, choć samego szkła powstało stosunkowo niewiele. A może tak właśnie miało być? Może to zupełnie standardowa ilość? Matsuda obejrzał sobie przetopiony kawałek piasku. Obrócił go w dłoniach i mimo że musiał przyznać, że jest ładny, to czy było to warte tego całego zachodu? Prawdopodobnie nie. Nie narzekał, bo i tak najbardziej interesująca dla niego część procesu zobaczył aż za dokładnie. O fulguryty nie dbał w ogóle, ale o tak ostrożnie pomógł zapakować je na wielbłądy. Wtem kolejny hałas, lecz tym razem już nie grzmot, a głęboki pomruk. Souei słyszał go już wcześniej, ale zanim zdążył zareagować, Bunta leżał już na krwistoczerwonym piasku. Sam mafiozo odskoczył w ostatnim momencie, unikając podobnego losu. Sytuacja w jednej chwili ze spokojnej zrobiła się podbramkowa, a Pazur musiał reagować natychmiast. Bunta miał coś, czego on potrzebował. W ułamku sekundy aktywował byakugana, aby kontrolować otoczenie. Postanowił szybko zająć się robalami, odpalając w tego, który był bliżej rannego Koken. Jeśli to wystarczyło, przeniósł technikę na drugiego czerwia, a jeśli było mało, wytworzył z ręki raitonową włócznię, maksymalnie długą jaką był w stanie, a następnie zaszarżował i ciął bestię prosto w trzewia, aby padła szybko i bez komplikacji. Tak samo potraktował drugą. W razie problemów wykonuje uniki, jednak przede wszystkim chciał odciągnąć ich uwagę od leżącego staruszka, aby miał większe szanse na przeżycie i nie pożarty mu również górnej połowy ciała.