Nogi chłopca spragnionego treningu potrafiły zaprowadzić do naprawdę dziwnych miejsc. Jeśli dodać do tego jeszcze nieznajomość terenów okalających wioskę, to można natrafić na naprawdę ciekawe przypadki. Dzisiaj przekonał się o tym nikt inny, jak sam Yura, przebywając pośród wielkich palm na środku pustyni. Nie sądził, że takie zjawisko może być możliwe, a tymczasem po prostu znajdowało się ono przed jego oczami. Kiedy Mori Jin zdziwiony był tym, co rozpościera się przed jego skromną osóbką, to ewentualnych wędrowców mógł zdziwić zestaw, który chłopak miał przy sobie. Na plecach niósł bowiem jakiś kawałek płachty ułożony prostopadle do linii pleców, nad płachtą znajdowały się porąbane kawałki drewna, a po jednym oraz drugim boku adepta sztuk walki przewieszonych było przynajmniej sześć bukłaków. Nie można też zapominać o plecaku, który z racji braku miejsca na plecach znajdował się teraz na klatce piersiowej chłopaka. Wyglądało tak, jakby Yura udawał się na camping i zgubił drogę trafiając tym samym na pustynię. Coś w tym jednak było, albowiem Mori Jin postanowił nie wracać do domu, dopóki nie osiągnie dzisiaj tego, co postawił sobie za cel.
Chłopak przybył w to miejsce w dość jasnym celu - chciał opanować kolejną bramę. Pierwszą miał za sobą, drugą miał za sobą, więc przyszła pora na trzecią. W założeniach wszystko miało pójść trochę łatwiej, bo Mori miał już za sobą jakieś podstawy. Dręczyło go za to coś innego. Swoje limity przełamał już dwa razy i musiał być przy tym bardzo kreatywny. W jaki sposób ma więc to zrobić po raz kolejny? Tak na chłopski rozum przyjmując, limitów nie może być kilka. Jest jeden i po jego przejściu nie da się już iść dalej. Z pozoru błahe rozmyślania stały się dla Yury bardzo ważne, bo bez rozstrzygnięcia tej kwestii nie będzie potrafił ruszyć nijak do przodu. Zrozumienie techniki było dla niego podstawą. Po godzinie doszedł jednak do przełomowego wniosku. Jeśli przyjąć, że limit składa się tak naprawdę z kilku podłóg i wszystkie osiem stanowi całość, to dopiero przebił się przez dwie pierwsze warstwy. Każda kolejna brama będzie stanowiła więc dla niego następny krok, a dopóki nie przekroczy wszystkich progów, to zwyczajnie nie będzie się czuł usatysfakcjonowany. W przypadku trzeciej bramy pojawiał się jednak niewielki problem. O ile pierwsza nadwyrężała ciało, druga je odświeżała, o tyle od trzeciej w górę zaczynało się już jego regularne niszczenie. Jeśli coś pójdzie nie tak, to jego trening odłoży się w czasie i to na kilko tygodni. Taka myśl pojawiła się w jego głowie równo szybko, co została z niej przegoniona. Nic mu się nie stanie, a więc nadeszła pora na działanie. Jin czuł, że aby sięgnąć jeszcze głębiej, do tych ukrytych pokładów energii i nieskończonego potencjału, musi zmusić się do wysiłku, jakiego już dawno w swoim życiu nie doświadczył. Każdy mięsień w jego ciele musiał krzyczeć o przerwę i pulsować niczym skołatane serce. Aby to osiągnąć, chłopak chwytał się różnych zajęć. Na pierwszy rzut poszło chodzenie na rękach. Gorący piasek pustynny, który nagrzewał się już parę godzin dawał się we znaki jego dłoniom, jednak to sprawiało tylko, że Yura jeszcze bardziej ochoczo podszedł do całej sprawy. Nie mógł skupiać się jednak na jednej części swojego ciała, więc zaraz po chodzeniu na rękach zabrał się do wspinaczki na okoliczne palmy. Nie robił tego jednak w tradycyjny sposób. Zdecydował bowiem, że będzie przy tym używał tylko jednej ręki, a dodatkowo założy na siebie odpowiednie obciążenie. Jakie? A zwykłe, dwa kamienie, który usadowił na swoich ramionach i z którymi rozpoczął wędrówkę to w górę, to w dół, w międzyczasie robiąc jeszcze odchyły, uprzednio chwytając nogami drzewo. Nadal jednak nie czuł efektów swojego treningu i wiedział, że może dać z siebie jeszcze więcej. Ruszył więc po raz ostatni na szczyt jednej z palm, żeby tam nie stanąć już na samych rękach, a na palcu wskazującym i środkowym, starając się wytrzymać w tej pozycji jak najdłużej. Piekielne słońce nie ułatwiało zadania, a ciało wycieńczone po wcześniejszych ekscesach również mówiło mu, żeby przestał. On jednak uparcie trwał przy swoim postanowieniu, aż wreszcie coś w nim pękło. Mięśnie nie wytrzymały, ciało odmówiło posłuszeństwa i pochyliło się do przodu, tym samym spadając w kierunku ziemi. Dobrze, że podłoże składało się w głównej mierze z piasku, bo inaczej byłoby pewnie z nim krucho. Chłopak nie stracił przytomności (był na to zwyczajnie za twardy), ale przez kolejne dwie godziny nie miał siły, żeby ruszyć się z miejsca. Słońce w międzyczasie zaczęło zachodzić, a ciało Moriego zostało lekko przysypane piaskiem. To właśnie wtedy postanowił, że na dzień dzisiejszy wystarczy już treningu. Lubił przełamywać swoje limit, ale wiedział kiedy wiązało się to z samobójstwem. Jutro też jest dzień, który może przynieść rozwiązanie. I o dziwo, rozwiązanie przyszło do niego w samo południe następnego dnia. Pustynią podróżowała kuglarka, którą spotkał na ostatniej misji, a Jin, mając ciągle w pamięci swoją walkę z kuglarzem, poprosił dziewczynę o asystowanie. Zaczęło się od jednej marionetki, która jednak nie sprawiała mu większych problemów. Dwie? Jakoś to szło. Wyzwanie zaczęło się za to przy pięciu lalkach jednocześnie, gdzie, aby nadążyć za ruchami drewnianych przeciwników, musiał już używać pierwszej bramy. Z czasem sięgnął także do drugiej i to właśnie wtedy poprosił swoją sparing partnerkę o dorzucenie mu ciężaru. Taki scenariusz rozgrywał się przez trzy kolejne dni, niemalże od rana do wieczora. To, że Yura wytrzymał takie tempo nie jest niczym dziwnym, ale naprawdę podziwiał dziewczynę za to, że nigdy nie marudziła i została z nim do samego końca. Dzięki jej determinacji i umiejętnościom, w młodym taiuserze coś wreszcie pękło. Kiedy po raz kolejny dostawał cios rękojeścią katany, jego ciało powiedziało dość. Wyglądało to tak, jakby kuglarka odblokowała swoją lalką jakiś punkt tenketsu. Z ciała młodzieńca zaczęły wydobywać się niewyobrażalne ilości chakry, piasek gwałtownie wzlatywał do góry, a skóra chłopaka przybrała czerwony kolor, któremu akompaniowały białe oczy. Yura doskonale znał ten nagły przypływ siły, a on sam czuł się jakby mógł przenosić góry. Dzięki takiemu rozwojowi spraw bez problemu obronił się jeszcze przez kilka minut przed marionetkami. Dopiero kiedy nagły przypływ energii opuścił jego ciało, a zmęczenie dopadło go ze zdwojoną siłą zorientował się, że przed chwilą doświadczył kolejnego stopnia wtajemniczenia w sztuce Hachimon Tonkou. Wskazywało na to także jego nagłe omdlenie i uderzenie twarzą w piasek. Może i był nieprzytomny, ale zadowolony, a dzięki opiece dziewczyny następnego dnia mógł wyruszyć realizować dalsze plany.
z/t