Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to zwycięzcy piszą historię. Nic w tym dziwnego, bo martwi nie mieli głosu, nie mogli powiedzieć swojej prawdy. Byli zmuszeni do milczenia, do zachowania ciszy, pozwalając, by nawet tchórz zabierał głos. Tchórz, lecz wygrany. W takich historiach nikt nie pytał o przegranego, bo i po co? Był gorszy, a lepiej było słuchać przechwałek tego, który wyszedł zwycięsko z boju, nawet jeżeli ta historia będzie bardzo podkolorowana. Nie zmieniało to jednak faktu, że mógł nie zgadzać się z takim stanem rzeczy, że mógł wybierać inną drogę, niżeli ta najprostsza, najłatwiejsza do uzyskania. Kuroi był leniwy, nie lubił niepotrzebnie tracić energii, lecz w pewnych momentach to lenistwo właśnie przegrywało z kręgosłupem moralnym.
Zastanawiało go jedno - trasa. Przecież ta karawana pokonywała ją nie po raz pierwszy. Kenjiro jej nie prowadził, nie był w pierwszym wozie, nie stał na jej czele i nie prowadził całej reszty. Może i był tutaj tym najstarszym od opowieści, ale czy to go czyniło tutaj przewodnikiem? Szlak faktycznie prowadził inaczej niż bezpośrednio do Daishi, ten szczfany staruch cały czas wykorzystywał resztę, by znaleźć swój skarb, gdy dzień wcześniej sądził, że nikt tutaj nie jest na tyle szalony, by rzucić się na poszukiwania wspomnianego artefaktu. Prawda jednak była zgoła inna i właśnie przez to oszustwo byli w takiej, a nie innej sytuacji.
Drzewo upadło, zaczęło płonąć co nie było zbyt korzystne w tej sytuacji. Gęsty, brzozowy las, który zaczyna płonąć, no cudownie po prostu. Jak długo minie, nim okolica tak się zadymi, że połowa ludzi się tutaj podusi. Miał jednak dwie sytuacje, które potrzeba było opanować i jedna pilniejsza od drugiej. Białas pędził na Kenjiro i... tyle? Nie wykonywał kolejnych technik, nie zamierzał się strzelać kolejnymi technikami? Było to bardzo zastanawiające, a co ważniejsze - Kuroiowi nie pasowały kierunki. Notka wybuchła po drugiej stronie drzewa, musiałby się bardzo szybko poruszać, by teraz pojawić się po jego lewej stronie. Już nie raz wcześniej znikał, Shotaro przekonał się o tym na własnej skórze. Klon - pomyślał Kuroi. Część swojego piasku wykorzystał więc, by stworzyć piaskowy pocisk i strzelić w nim w nadbiegającego białasa. Zaostrzony na końcu, celujący prosto w tors, tam gdzie najłatwiej się wbić. Musiał jeszcze opanować pożar, nie pozwolić mu się rozprzestrzenić, dlatego zagarnął część piasku i przykrył szczelnie drzewo piaskowym kocem, by ogień nie miał dostępu do tlenu. Musiał go przynajmniej trochę zmniejszyć, by pozostałe drzewa, krzewy i rośliny się nie zajęły. Klon miał wyjść przed Kenjiro zupełnie tak, jakby chciał bronić swoim ciałem staruszka