Człowiek się uczy na błędach. Bierze poprawki na to, co mu się nie udało, żeby udało się lepiej w przyszłości. Takie oto spotkanie przeszłości z teraźniejszością mieliśmy teraz. Shikarui był bardzo,
bardzo zadowolony z tego, że sobie fruwał po górze, a nie siedział
na dole. W tym tunelu, który na początku był takim super pomysłem! Równie błyszczącym jak to, że przecież w wizji sferycznej Ranmaru jest oślepiany przez blask słońca, bo ciągle w nie patrzy. Proste.
Zanim wyruszył rzeczywiście podał niezbędne Asace namiary na kierunki i to, czego potrzebowała. Włącznie z pokazaniem jej, którą drogą pójdzie, więc i z którego kierunku może się spodziewać, że będzie nadchodził. A to by dopiero była wtopa, gdyby białowłosa się pomyliła i to był jednak ktoś inny - a nie on sam! W takich sytuacjach może się zdarzyć wszystko i wszystko może pójść nie tak. Czarnowłosy wolał oczekiwać najlepszego, ale przygotować się na najgorsze. Taki to już hipokryta był z Sanady, że lubił zaskakiwać, ale nie znosił być zaskakiwany.
Wracając więc do samego skradania się i bycia super cieniem pośród wszelakich cieni to tak - Shikarui zawsze wybierał... ach, no dobra, to byłoby kłamstwo.
Kiedyś wybierał zawsze bezpieczeństwo nad pośpiech. Dziś zdarzało mu się wybierać pociąg emocjonalny ponad bezpieczeństwo. Tutaj jednak stawka była taka a nie inna - na jednego przeciwnika mógł skoczyć, ale taka wrogów kupa wcale go nie zachęcała do bezmyślnego i pośpiesznego działania. Już i tak wywarli się wcześniej niżby sobie sam tego życzył ze względu na to, że nadciągała mgła, w której Chodzący Karwasz i jego żona mieli mocno ograniczone działanie. Chodzący Karwasz to nawet lepiej - nie ufał mu w końcu bezwarunkowo. Ale ograniczone możliwości Asaki w drużynie już mu wadziły.
Jeden ze strażników miał wręcz nalepioną na swoją głowę karteczkę z napisem "zabij mnie". Czarnowłosy nawet nie miał czego rozważać i nad czym się zastanawiać - kiedy ktoś bardzo cię prosi o śmierć... to co najwyżej możesz sprawić, żeby prosił
bardziej. W to jednak mógł pobawić się później, kiedy już będzie miał pewność, że w tym wszystkim nie czai się kilku ninja, w tym jeden zdecydowanie poważny jako przeciwnik, gotowych oderwać ci łeb od kręgosłupa. I tak, zdecydowanie ciśnięcie się nie było rzeczą, jaką chcesz robić, kiedy podchodzi do ciebie ninja z morderczymi intencjami. Za to jest to wszystko, co chce dojrzeć taki ninja. Nie było bardziej bezbronnego celu ponad człowieka na kiblu albo człowieka śpiącego. Uwierzylibyście, że czarnowłosy sam się stresował niemal codziennie przy takich ludzkich czynnościach? No, zgoda, od paru lat mniej. Sanada powinien poprosić żonę o postawienie kibla z kryształu - wtedy byłoby na pewno spokojniej.
Podchodził bardzo powoli i bardzo sumiennie do mężczyzny zajętego... swoimi czynnościami. Powolutku. Żeby nie nadepnąć na żadną gałązkę. Żeby nie szurnąć liśćmi. Daleko mu było do ideału. Jeśli mężczyzna go usłyszał to skoczył w przód jak najszybciej żeby wbić mu ukryte ostrze w karwaszu prosto w gardziel i nie dopuścić do jakiegokolwiek dźwięku prócz specyficznego bulgotania, kiedy się dusisz. Jeśli jednak nie słyszał to skok, gwałtowny, nie był konieczny. Finał miał być ten sam - złapanie za kunai doczepiony do uda jego zbroi i wbicie go w ucho celu. I powolne położenie go, kiedy jelita zaczynały puszczać i zwieracze ulegały pośmiertnemu rozluźnieniu.
Ach, pośmiertna ulga. Położył powoli ciało, cicho i ostrożnie, wyrywając ostrze z gardzieli a kunai zostawiając - nie miał ochoty się z nim szarpać. Upewnił się, gdzie jest Asaka. Jeśli trzeba było - odczekał, kiedy będzie na miejscu. Pod dwójką przy ognisku. Musiał dezaktywować Tsujiteigana, żeby przebranie prawidłowo działało. Dopiero wtedy złożył pieczęci, żeby przemienić się w nieszczęśnika - po wcześniejszym wytarciu szkarłatnego ostrza o ubrania martwego biedaka i wsunięciu go z powrotem na miejsce. Takim sposobem człowiek dostawał nowe życie. To zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Ruszył w kierunku ogniska wolnym krokiem, jedną ręką trzymając się za brzuch. Nie był mistrzem aktorstwa. Właściwie to był zerowym aktorem. Ale nie szkodzi, zaskoczenie było po ich stronie. Machnął w ich stronę ręką, krzywiąc się, kiedy zawołali w jego kierunku. Tatak
eaes... co? Nie ważne. Shikarui nie miał pamięci do imion - co najwyżej do tych wartych zapamiętania. Chociaż Takeshi mu się z kimś kojarzył. Czy to był Takashi?
Hmph. Chyba z tym chłopakiem, który ślinił się do NESa. Nic dziwnego, mężczyzna był naprawdę przystojny. Aa, tak! Przy okazji ten Takeshi czy Takashi?) był jinchuriki!
Skierował swoje kroki, zgięty w pół, niby że brzuch go bolał w końcu (czy coś) do samej bramy. Trzeba było zrobić to gładko, żeby jego padnięcie tutaj nie wywołało niepokoju tych a górze. A właściwie najlepiej pozbyć się wszystkich trzech na raz. Dlatego Shikarui stanął sobie tak, żeby mieć na nich czystą linię strzału.
-
Idę do bramy. Teraz. - Powiedział tylko, głosem spokojnym i niewzruszonym, jakby właśnie był na spacerku, a ścielące się trupy stanowiły tylko część umówionej, popołudniowej herbatki. Ale jednocześnie z "teraz" ściągnął gwałtownie jedną ręką łuk z pleców, drugą wyciągnął dwie strzały, oczy zabłysnęły czerwienią znów. Szybko naciągnął cięciwę i puścił strzały w stronę celów. A konkretniej w ich wystające łby.
Ukryty tekst