Terytorialnie największa prowincja Karmazynowych Szczytów, zamieszkana przez Ród Kōseki. Daishi graniczy od północy i zachodu z morzem, na wschodzie z Soso, zaś południowa granica oddziela ją od Kyuzo i obszaru niezbadanego. Efektem tego jest możliwość tworzenia bardzo dochodowych szlaków handlowych i handlu morskiego przy - niestety - utrudnionym utrzymywaniu bezpieczeństwa włości. Podobnie jak pozostałe prowincje, dominuje tu krajobraz górski i lasy iglaste, z tą różnicą że dużo tu fauny - w tym tej drapieżnej, co na dłuższą metę może być dosyć niebezpieczne dla podróżników. Na ziemiach tych mieszkają również shinobi ze Szczepu Jūgo.
Wcale nie taki krótki i bardzo intensywny trening zdecydowanie pozwalał odciąć się od tych dziwnych wydarzeń ostatnich dni. Dziwaczne, niezrozumiałe sytuacje bardzo często się go ostatnio trzymały. Z początku chciał to po prostu zrzucić na jakieś dolegliwości związane z lipną sake. Dobrze, że z tego wszystkiego wzroku nie stracił, bo wtedy to dopiero karczmarz miałby wizytę i zniszczenie budynku gwarantowane. Teraz nie chciało mu się jednak tam wracać, ale ma zdecydowaną nauczkę, że lepiej nie odwiedzać tak kiepskich miejsc. Nie dość, że mnóstwo pijaków, którzy już dawno się stoczyli, często przesiadujących w tego typu miejscach, przez co ich zapachem przechodzi każda najmniejsza deska w karczmie, to na dodatek sam alkohol był tragiczny, nawet jeśli za darmo. Jak widać nic nie jest za darmo, barman jedynie pozbył się najgorszego trunku, przy okazji niby dziękując swojemu wybawicielowi.
Po jakimś czasie Daisuke dotarł do małej osady, z pierwszego punktu widzenia wydawała mu się podobna do tej, gdzie mieszkał tamten chłopak-farmer. Była jednak zasadnicza różnica między tymi miejsca. Tutaj wszystko zdawało się żyć. Czy było to lepsze, czy gorsze, to już kwestia bardzo decyzyjna. Włócznik preferował spokojniejsze miejsca, dlatego tym bardziej chodził spięty przeciskając się, aby zobaczyć co się tutaj dzieje. W pewnym momencie poczuł, że coś go złapało i momentalnie jego ciało zareagowało samoistnie. Wyrwał rękę i wolną dłonią już szykował się do wymierzenia sierpowego. Zobaczył jednak twarz mężczyzny, który go chwycił. Pospolity i nie wyróżniający się facet, z raczej niezbyt imponującą aparycją o inteligencji wideł.
-Ile płacą? Potrafisz chociaż cokolwiek?- Zapytał Daisuke, dokładniej obserwując chłopa. Może nie był zbyt wprawnym wojownikiem, ale jeśli dużo robił w polu to łapy powinien mieć solidne. Może nawet pod okiem prawdziwego wojownika coś się z niego wyciągnie. A przynajmniej wystarczająco na tyle, aby pokonał on innych lokalnych pijaków i innych moczymordów.
Daisuke sam się sobie dziwił, że postanowił zgodzić się na taką opcję pomocy. Co prawda prawie niczego nie zyska na takim pomaganiu innym, poza gotówką, ale ta chyba była dla niego wystarczającym powodem. No i samo zadanie nie było również zbyt ciężkie. Ot, po prostu spróbować aby ten nierozgarnięty facet pokonał innych równie nierozgarniętych pijaków. Dość proste, raczej nie będzie w tej osadzie żadnego godnego wojownika.
-Jak Cię zwą?- Zapytał, aby chociaż poznać imię swojego podopiecznego. Ten jednak już się rozgadał. Najpierw o swoich pijackim zwycięstwach, aby zaraz przejść do sprawy sąsiada. Co to kogo obchodziło? Czy ten koleś serio sądził, że jego patologiczne przygody w jakiś sposób mają komuś ambitniejszemu zaimponować? Z całą pewnością nie robiło to żadnego wrażenia na Daisuke, który jedynie westchnął.
-Jakieś zasady? Kompletna samowolka? Tylko na gołe pięści? Może jakiś pojedynek bokserski?- Co prawda nie liczył na żadne ciekawe zasady tej walki. Domyślał się po prostu, że zakazane jest używanie czegokolwiek, bo szybko by się Ci idioci pozabijali. Na godny pojedynek bokserski pewnie też nie miał co liczyć, bo Ci kolesie ledwo ogarniali nakazy władzy, aby nawzajem się nie zabijać. Szybko też się okazało, że jednak jest ktoś nieco poważniejszy w tym całym pojedynku. "Duży Mosushi" jak nazwał tutejszego championa, może się okazać nie lada wyzwaniem dla zwyczajnego chłopa. Pewnie musi być największy z całej wioski i postanowił, że skoro myśleć nie umie, to chociaż spróbuje wykorzystać swoją brutalną siłę. Typowe zachowanie pospólstwa, bazowanie na czystej sile. Bez żadnego pomyślunku, bez żadnych planów. Daisuke rozejrzał się po okolicy aby zlokalizować tego Mosushiego, warto wiedzieć z czym przyjdzie się mierzyć jego "uczniowi".
Bruci Lee. Co za idiotyczne imię. Już gorzej to chyba mógłby się tylko nazywać Kamień Lee. To by dopiero było obciachowe imię, nazywać samego siebie kamieniem, albo jakimś innym bardziej wytrzymałym materiałem, na przykład metalem czy jakąś inną stalą. No ale to tylko taka mała dygresja, którą Daisuke pozostawił dla siebie. Jeszcze by się Bruci obraził i wtedy cała ta rozmowa byłaby jedynie stratą czasu, a irytacja wynikająca z konieczności obcowania z takim podrzędnym człowiekiem nie zostałaby w żaden sposób wynagrodzona.
-Dobra, chodź. Spróbujemy kilku ciosów- Powiedział Daisuke, ponownie próbując przebić się przez tłum i znaleźć spokojną uliczkę, gdzie będą mogli wypróbować kilka prostych ciosów. Nakasada bywał kiepskim uczniem i jeszcze gorszym nauczycielem, ale w tym przypadku chodziło jedynie o pokazanie kilku ciekawszych ruchów. Co prawda nie nauczy go posługiwania się włócznią, ale dla takiego chłopa wystarczą podstawowe ciosy. Rozpoczął od pokazania mu kilku prostych i sierpowych, połączonych w szybkie kombinacji, a następnie kazał Bruciemu je powtarzać i poprawiał jego błędy techniczne. Kluczowa była również praca nóg oraz odpowiednie trzymanie gardy, dlatego i na to starał się zwracać uwagę.
Tak jak należało się spodziewać. Próby trenowania osoby, która nigdy tego wcześniej nie robiła były tragiczne. Już nawet nie chodziło o wątpliwe umiejętności przekazywania szczątkowej wiedzy o walce na pięści, ale o mnóstwo wyrobionych nawyków. Bruci z uporem maniaka je ciągle powtarzał, kompletnie ignorując otrzymane rady. Na jego szczęście przemawiało też odrobinę doświadczenia. Wielokrotnie musiał stoczyć pijackie bójki, być może czasem wychodził z nich zwycięsko. Pojedynek jednak z takim gigantem jak Mosushi to zupełnie inna para klapek. Nie było już jednak czasu na dalsze szkolenie, bowiem ktoś wywołał Lee do walki. Okazało się, że to sędzia, a tłum rozstąpił się przed następnym pojedynkującym się.
-Jest większy, ale przez to wolniejszy. Unikaj jego ciosów i przywal, gdy będzie odsłonięty- Ostatnia cenna rada przed rozpoczęciem się pojedynku. Owszem, w tego typu starciach było wiele metod aby pokonać dużo większego od siebie. Najczęściej wystarczyłaby jakaś broń zasięgowa, ale przy walce na pięści trzeba liczyć na spryt bądź umiejętności. Niestety ani jednego ani drugiego Lee zdawał się nie przejawiać. Pozostało liczyć na szczęście i zlekceważenie przeciwnika. Teraz pozostało tylko z narożnika obserwować całą walkę. Sekundant? Przecież to nie miała być nie wiadomo jak poważna walka. Pozostaje więc obserwować, czy wielkolud nie stosuje jakichś podstępów. Może uda się wygrać dyskwalifikacją.
Gdyby emocje były słyszalne, to uczucie zażenowania występem Lee które odczuł Daisuke, byłoby chyba słyszalne nawet za Murem. Już sam wstęp przepowiadał kiepski pojedynek. Lokalna sława nie była mocną stroną Bruica, a niemalże wszyscy zebrani głośno skandowali przeciwko niemu. Najwyraźniej pierwsze wrażenie o nim było jak najbardziej prawdziwe. Wrak człowieka, który mimo wszystko próbuje walczyć dalej. Szlachetne, może nawet ambitne, ale zdecydowanie poniżej jakiegokolwiek honoru czy powagi. Nie każdy jednak potrafił ogarnąć swoje życie, niektórzy nawet preferowali taki niewymagający żywot. Teraz jednak liczyły się pieniądze, a włócznik bardzo liczył na swoją działkę za wygraną. Momentalnie jednak zamarł, podobnie jak wszyscy. Cios, wyprowadzony przez wielkoluda niemalże oddzielił głowę od ciała. A przynajmniej tak silnie wyglądał. Na całe szczęście pijak jeszcze się ruszał, więc istniała szansa na wygraną.
-Hej, wstawaj. Słuchaj mnie. Wal w słabe punkty. Kop w jaja powinien go utemperować- Powiedział Daisuke, uklęknąwszy na jedno kolano przy swoim uczniu. Skoro uczciwa walka nie wchodziła w grę, a i przeciwnika na oszustwie nie dało się złapać, to samemu trzeba będzie zastosować nieco sztuczek. Oby tylko nie oberwał kolejnym takim mocarnym uderzeniem, bo wtedy nie będzie już czego zbierać, a nagroda dla trenera przepadnie.
Jeśli Lee ma jakiekolwiek szanse na przeżycie tego pojedynku to z całą pewnością pójdzie pić. Tym bardziej jeśli wygra, to swoją nagrodę przeznaczy na uraczenie się najtańszym z możliwych specyfików. Taki już żywot zwyczajnych ludzi, którzy jedyne czego w życiu chcą to chwila adrenaliny oraz duża ilość wolności. Na to drugie zwykle nie mogą sobie pozwolić, dlatego raczą się alkoholem i nazywają takie życie swoim wyborem. Żałosne, ale co zrobić, tacy już po prostu są.
Trzeba było jednak wrócić myślami na ziemię. Tutaj właśnie Bruci podnosił się z ziemi, wyglądając przy tym dość żywo. Po tak ogłuszającym ciosie wielu już nigdy by się nie podniosło. Nie jeden prawdziwy wojownik miałby problem z podniesieniem się po takim ciosie, a tymczasem proszę, największe zera tego świata są tak wytrzymałe, że nic już nie jest w stanie ich zabić. Są niczym najbardziej wytrzymałe robactwo, które przetrwa wszystko. Na dodatek zamiast dać sobie chwilę na ochłonięcie, to ten natychmiastowo ruszył z kolejnym atakiem. Przez chwile wyglądało to tak jakby planował powtórkę swojej pierwszej akcji. Szybko jednak ustawił gardę, jakby czekał na wymierzony w niego atak. Daisuke aż otworzył oczy ze zdumienia. Jego uczeń albo nareszcie zrozumiał kilku z udzielonych mu lekcji, albo tylko podstęp skłaniał go do wykorzystywania otrzymanych rad.
Efekt był jeden. Potworny cios, po którym przeciwnik złapał się za swoje klejnoty. Samo kopnięcie zabolało chyba każdego mężczyznę w okolicy. Dziwna zależność, że taki właśnie cios jest tak bardzo wyczuwalny również przez pozostałych osobników płci męskiej, mimo, że wiele innych obrażeń bywa bardziej śmiertelnych i niebezpiecznych. Taka już facetów natura.
-Wykończ go!- Krzyknął widząc jak Lee chełpi się swoim zwycięstwem, całkowicie zapominając, że walka jeszcze się nie skończyła. Liczył na to, że tym razem wykorzysta inną z jego wcześniejszych lekcji. Pokazywał mu nie tylko zwyczajne ciosy, ale również te bardziej zabójcze, choć wymagające wystawionego przeciwnika. Teraz uderzenie kolanem prosto w głowę aż samo prosiło się o wykorzystanie.
Momentalny przeskok z cieszenia się wygraną, przez coś wyglądającego na ucieczkę, na wspaniałym ciosie kończącym walkę. Jak na zwyczajny pojedynek w zapadłej dziurze na końcu świata, to było parę zwrotów akcji, które mogło spodobać się publiczności. Daisuke wiedział jednak, że to wszystko zasługa jego treningu. Najwyraźniej pod okiem tak wprawnego wojownika, jest on w stanie największego pijaka i lokalnego pachołka wynieść do rangi mistrza. Lee powinien być mu dozgonnie wdzięczny. Nie tylko za samą walkę, nie tylko za pokazanie kilku sztuczek, nawet nie za możliwość zarobienia dodatkowego grosza, który pewnie szybko przepije. Największym zyskiem z tego starcia będzie rozgłos wśród lokalnej ludności i lepszy status społeczny. To bardzo cenne rzeczy, o której często wielu zapomina.
-Co z nagrodą?- Daisuke niecierpliwiąc się, chciał odebrać co mu się należało i odejść w swoją stronę. Wystarczająco już tutaj narobił, chciał odebrać swoją nagrodę i mieć spokój. Pytanie skierował zarówno do swojego ucznia jak i sędziego całej walki. Lee mimo, że czuł się teraz niezwyciężony, to jednak wciąż mógłby mieć problem z kimś poważniejszym, dlatego Nakasada liczył, że jednak ten pijak nie postawi się i nie zabierze nieswojej połowy, a potulnie odda to co obiecał.