Brama miasta i okolice
- Ario
- Posty: 2424
- Rejestracja: 18 maja 2020, o 10:21
- Wiek postaci: 22
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Pomarańczowo-włosy chłopak, noszący na plecach płaszcz z znakiem Kropli.
- Widoczny ekwipunek: Na plecach ma duży, dziwny plecak, a na jego barku spoczywa czarna salamandra w zółte kropki.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=8554
- GG/Discord: Boyos#3562
Re: Brama miasta i okolice
Ario stanął przed szczytem, który doskonale rozpoznawał. To tutaj miejsce miała ostatnia jego bitwa z Nue. Rzeczy, których dowiedział się wcześniej od Meduki sprawiły, że wiedział już, gdzie będzie jego kolejny cel.
Fałszywa Shirei-kan, która zdradziła Aratę musiała zostać skonfrontowana przez Ario. Mimo całej złości, Ayatsuri prawie wystrzelił ze szpitala i odrazu pobiegł na pustynię, jednak jego doświadczenie bitewne sprawiło, że w ostatniej chwili się powstrzymał. Ario wiedział, że konfrontacja z Saori zakończy się śmiercią kogoś z nich.
Mógł powiedzieć wiele złego na temat Saori, ale nie mógł oddać jej tego, że całe jego życie była technicznie krok przed nim. Zarówno w debatach politycznych, jak i umiejętnościach. Saori była seininem na porównywalnym poziomie jak Arata. Ario był tylko sentokim. Saori miała dostęp do pieniędzy klanu, z których mogła kupić ile marionetek chciała, a oprócz tego przez ponad 15 lat mogła kolekcjonować marionetki ludzi. Ario miał tylko dwie ludzkie lalki, jednak gdy myślał coraz więcej o tej technice, tym bardziej go brzydziło.
Gdy Saori uczyła go tej techniki, cieszył się jak bardzo stanie się silniejszy. Teraz dosłownie nienawidził tego, że skorzystał z wiedzy, przez którą jego matka jest w takim stanie jakim jest. Co prawda, miał jedną okazję tylko do użycia ludzkiej lalki i...było to ciało przyjaciółki Saori. Ario na przypomnienie sobie słów swojej Shirei-kan "ta osoba była mi kiedyś bardzo bliska" zaczął zastanawiać się czy ta osoba była taką samą przyjaciółką jak i Arata. Nie mniej, zamierzał wygarnąć to Saori w swoim czasie.
Ario wiedział, że to będzie najtrudniejsza walka, jaką będzie toczył. Nie tylko dlatego, że zawalczy przeciwko najsilniejszemu Ayatsuri. Obawiał się, że jak ujrzy tą starą pacynkarę, to cały plan trafi szlak i straci nad sobą kontrolę. Nie było nic gorszego w walce jak utrata panowania nad sobą. Chłopak ze wszystkich sił starał opanować się emocje, jednak gdy tylko chociaż na chwilę przypominał sobie o tym wszystkim, momentalnie pochłaniała go rządza zemsty i chęć zabicia Saori bez jakichkolwiek rozmów.
Nie mógł przegrać. Jego śmierć oznaczała śmierć Araty, a raczej zapomnienie. Dla niej zamierzał wspiąć się na wyżyny swoich zdolności. Zasługiwała na to. Po tych 15 latach, nareszcie zasługiwała na to, by ktoś się nią zaopiekował. I tym kimś miał być nikt inny, jak syn, w którego na początku nie uwierzyła.
Czy Ario winił Aratę za to, że bardziej była dumna z Nizana? Ani trochę. Był dzieckiem, nigdy nie miał potrzeby udowadniać swoich umiejętności. Nigdy nie chciał być bohaterem, czy jakimś niewiadomo jakim ninja. Życie zmusiło go do tego, by walczyć o swoje.
Ario podczas drogi na szczyt, zaczął zastanawiać się, czy Arata będzie z niego dumna. Czy jest z niego dumna. Ufał, że wszystko co się działo do niej docierało. W jakimś stopniu. Czy jego udział w Kropli i pomaganie ludziom sprawi, że chociaż razy z jej ust usłyszy, że jest dumna? Czy jak zobaczy, kim Ario się stał, sprawi, że może odrzuci go jako syna?
Nie miało to dla niego znaczenia. To co zrobi Arata, to już tylko i wyłącznie jej sprawa. On był jej po prostu winny możliwości podjęcia tej decyzji.
Ayatsuri wszedł po schodach na górę. Ujrzał tam swojego towarzysza. Skaczący po Górach był dobrym towarzystwem dla Ario. W jakiś sposób czuł się przy nim...spokojniej. Marionetkarz gdy tylko do niej doszedł, sięgnął do plecaka po czym wyjął dziwny worek.
- Nie wiedziałem co jedzą kozy, to przyniosłem Ci paszę. Mam nadzieję, że Ci będzie smakować. - powiedział, po czym otworzył worek i wysypał zawartość na ziemię. - Trochę tu pobędę, mam nadzieję, że nie będę Ci przeszkadzać. - poinformował, po czym skierował się do chatki. Ujrzał znajomą mu skrzynię.
Musiał zrobić to, co miało być zrobione.
- Zaczynajmy.
W pierwszej kolejności Ario potrzebował naprawić swoją rękę, w związku z tym odpieczętował pięć marionetek. Sklepowe marionetki pojawiły się wokół chłopaka. Co jak co, ale Ario musiał oddać Saori, że była dobrym Ayatsuri. Ze wszystkich marionetek, to chyba nimi wygrał najwięcej starć. Nie zamierzał obrażać się na technologię, którą władał. To, że marionetkę wymyśliła Saori, nie znaczyło, że musiała być zła. Postanowił, że do treningu wybierze akurat je.
Skoro była to marionetka Saori, musiał nauczyć się wszystkiego o nich. Musiał znaleźć ich słabości i rozpracować je. Póki co, jego rdzen wyskoczył z ciała i przyłączył się do sklepowej marionetki. Ta momentalnie zaczęła zmieniać wygląd i po chwili wyglądała jak Ario sprzed momentu pieczętowania rdzenia. Teraz gdy miał dwie ręce sprawne, mógł bez problemu naprawić kikut swojego głównego ciała.
Nim jednak to zrobił, zrobił pieczęć i przywołał 5 identycznych klonów. Wszystkie patrzyły na niego pytająco, jednak doskonale wiedziały, co trzeba zrobić.
- Weźcie po jednej marionetce i zejdźcie na dół. Zacznijcie walki ze sobą. Ostatni, który przeżyje niech pozbiera marionetki i tu wróci, by je naprawić. - Ario wydał polecenie, po czym każdy klon wziął po lalce i zeszli na dół. NIedługo później słychać było dźwięki starć między marionetkami.
Trening: Hiraishin (Ninjutsu S)
Ario spędził na górze Skaczączego już ponad tydzień. On sam nie musiał jeść i spać, więc nie męczył się i mógł pracować bez ustanku. Jego rutyna wyglądała tak, że klony schodziły walczyć na dół, potem jeden z nich wracał, a do Ario wracały ich wspomnienia, przez co po każdej takiej potyczce uczył się nowych rzeczy, które klony zaczynał wykorzystywać. Potem gdy przywoływał nowe klony, one też wiedziały już więcej i walczyły dokładniej. Ostatni z klonów gdy wracał, kładł marionetki w rogu, po czym schodził i ścinał jakieś drzewo, by następnie wyrabiać z nich części zamienne, a potem naprawić marionetki. Lalka Saori miała ten plus, że była w całości drewniana, więc akurat tutaj plan treningowy był pod to idealny.
Co jakiś czas, Ario dawał im inne marionetki, jednak nigdy nie wyjął ludzkich lalek. Sam oryginaly Ayatsuri siedział i studiował zwój, który przekazała mu koza. Z tego co rozumiał, była to jakaś technika czasoprzestrzenna, pozwalająca teleportować się do pieczęci. W związku z tym, Ario w pierwszej kolejności opracował jak taką pieczęć nakładać. Odzwierciedlenie samej pieczęci nie była dla niego problemem. Był wyćwiczony w fuinjutsu, tak więc to była ta pierwsza część planu. Następnie gdy już to opracował, zszedł na dół, przemieszczając się miedzy walczącymi klonami. Nałożył kilka pieczęci w dolinie, po czym wrócił z powrotem na górę.
Gdy był już gotowy skupił swoją chakrę. Jeszcze raz spojrzał na instrukcje zawarte w zwoju, po czym zamknął oczy i wymieszał chakrę. Jego ciało rozpłynęło się w powietrzu, a jego twarz przez chwilę rozmazała. Wydawało mu się, że świat zawirował w jego głowie, stracił grunt pod nogami. Przez chwilę czuł, jakby się skurczył do maleńkości, do atomu, by następnie jego ciało gwałtownie się powiększyło. Ario gdyby miał żołądek, pewnie by wszystko zwymiotował, bo jego błędnik przez chwilę oszalał. Stał w domu, a nagle znalazł się...był wysoko. Nie wiedział, czy nie trafił, czy co się stało, ale właśnie spadał. I to tak dość wysoko spadał, bo do ziemi miał ze sto metrów. Odruchowo przyjął gardę, a jego ciało zaczęło nabierać prędkości, lecąc w dół. Gdy spojrzał w bok, widział jak na jednym ze szczytów obserwują go Tengu. Od dłuższezgo czasu przychodzili na treningi Ario, jednak nigdy nie zdecydowali podejść się bliżej. Sam Ario spadał w dół jak pocisk. Na szczęście walczące klony to dostrzegły i jeden z nich wystrzelił nić chakry w chłopaka, by spowolnic jego upadek i pozwolić mu wylądować na ziemi.
Tego Ario się nie spodziewał. Opanowanie tej techniki będzie sztuką. Ten jednak nie zamierzał się poddawać. Jak nigdy, miał motywację, by to opanować.
Trening Ario trwał prawie dwa tygodnie. Chłopak na początku lądował w przeróżnych miejscach. Raz trafił do wody, a raz wyniosło go aż pod Daishi. Na początku celem było w ogóle wycelowanie w pieczęć, jednak gdy to już się udało, Ario zaczął trafiać w konkretne miejsce. To co jednak sprawiało mu najwięcej problemów to wylądowanie na nogach. Za każdym razem, gdy teleportował się do pieczęci, to albo lądował na plecach, albo gdzieś uderzał w drzewo pod wpływem szybkości. Na samym końcu, gdy już lądował na nogach, to albo się potykał, albo tracił na chwilę rozeznanie w terenie. Jego błędnik - mimo, że go nie miał - wirował i to co było najtrudniejsze w tym wszystkim, to ta wisienka na torcie, jaką było przygotowanie do walki odrazu po teleportacji. W pewnej chwili Ayatsuri był tak sfrustrowany, że przerwał trening klonów i kazał im teleportować się razem z nim. Przełomowy był moment, w którym jeden z klonów zwizualizował sobie teleportację jak transport ziarenka grochu w pojemniku. Obudował swoją świadomość w taki sposób, by starać nie myśleć się o całym globie, a konkretnym obszarze teleportacji. Wtedy właśnie pierwszy raz technika się powiodła w pełni.
Ario dla pewności ćwiczył jeszcze tą technikę przez kilka dni.
Podczas całego treningu, gdy raz wylądował w Soso, to przy okazji kupił ponownie paszę dla Kozy, której chyba posmakowało. Gdy raz wyniosło Ario w kierunku Tengu, chłopak podszedł do nich i zapytał, czy znają niejakiego Bożka o imieniu Ningyo, który ukrwa się w Głębokich Odnogach, ale niestety wojownicy nie umieli mu odpowiedzieć twierdząco na to pytanie.
Tak jak był bardzo, bardzo, ale to bardzo zły na Saori, tak kwestia Bożka sprawiała, że Ario był wręcz przewkurwiony. Saori była fałszywym człowiekiem, ale to przez bezpośrednio przez Bożka, jego matka była w stanie takim jakim była.
Wiedział, że dopadnie skurwegosyna w tej jego zapyziałej kapliczce. Tak jak Saori się obawiał, że może mieć z nią trudności, tak Bożka nie obawiał się w ogóle. Miał zamiar dopaść go jak jastrząb gołębia, po czym wpierdolić go do siatki czy innego pudełka i zanieść Saori pokazując - zobacz, to jest to gówno, przez które wbiłaś nóż w plecy swojej siostrze. Ario znał częściową przeszłość Araty i wiedział, że była bardzo uzdolnioną Ayatsuri, jednak...czy Arata mogła przypisać sobie udział na wojnach poza Pustynią? Ario zwiedził kawał światu i mierzył się z przeróżnymi przeciwnikami, nie tylko na Pustyni. Co więcej, za czasów Araty i Saori nawet nie wiedziały, że istnieją klany dzikich. Ario nie dość, że musiał szybko się dostosowywać do warunków na polu bitwy, to jeszcze walczyć z ludźmi, których zdolności totalnie nie znał. Więc, taki gównobożek, a raczej Rdzeń, który wykorzystuje genjutsu, był dla Ario jak komar na liścia. Co więcej, Ario jako rdzeń można powiedzieć, że przewyższył już wiedzą Saori, która wprost pisała w liśćie, że nie umie tego zabiegu wykonać. Był na poziomie Bożka. Bożka? Nieee...to był zwykły Nukenin, dość stary. Może był nawet pierwszym Ayatsuri? Tego Ario nie wiedział. Wiedział zaś jedno.
Wiedział, że zmiecie go z planszy z całą swoją złością.
Fałszywa Shirei-kan, która zdradziła Aratę musiała zostać skonfrontowana przez Ario. Mimo całej złości, Ayatsuri prawie wystrzelił ze szpitala i odrazu pobiegł na pustynię, jednak jego doświadczenie bitewne sprawiło, że w ostatniej chwili się powstrzymał. Ario wiedział, że konfrontacja z Saori zakończy się śmiercią kogoś z nich.
Mógł powiedzieć wiele złego na temat Saori, ale nie mógł oddać jej tego, że całe jego życie była technicznie krok przed nim. Zarówno w debatach politycznych, jak i umiejętnościach. Saori była seininem na porównywalnym poziomie jak Arata. Ario był tylko sentokim. Saori miała dostęp do pieniędzy klanu, z których mogła kupić ile marionetek chciała, a oprócz tego przez ponad 15 lat mogła kolekcjonować marionetki ludzi. Ario miał tylko dwie ludzkie lalki, jednak gdy myślał coraz więcej o tej technice, tym bardziej go brzydziło.
Gdy Saori uczyła go tej techniki, cieszył się jak bardzo stanie się silniejszy. Teraz dosłownie nienawidził tego, że skorzystał z wiedzy, przez którą jego matka jest w takim stanie jakim jest. Co prawda, miał jedną okazję tylko do użycia ludzkiej lalki i...było to ciało przyjaciółki Saori. Ario na przypomnienie sobie słów swojej Shirei-kan "ta osoba była mi kiedyś bardzo bliska" zaczął zastanawiać się czy ta osoba była taką samą przyjaciółką jak i Arata. Nie mniej, zamierzał wygarnąć to Saori w swoim czasie.
Ario wiedział, że to będzie najtrudniejsza walka, jaką będzie toczył. Nie tylko dlatego, że zawalczy przeciwko najsilniejszemu Ayatsuri. Obawiał się, że jak ujrzy tą starą pacynkarę, to cały plan trafi szlak i straci nad sobą kontrolę. Nie było nic gorszego w walce jak utrata panowania nad sobą. Chłopak ze wszystkich sił starał opanować się emocje, jednak gdy tylko chociaż na chwilę przypominał sobie o tym wszystkim, momentalnie pochłaniała go rządza zemsty i chęć zabicia Saori bez jakichkolwiek rozmów.
Nie mógł przegrać. Jego śmierć oznaczała śmierć Araty, a raczej zapomnienie. Dla niej zamierzał wspiąć się na wyżyny swoich zdolności. Zasługiwała na to. Po tych 15 latach, nareszcie zasługiwała na to, by ktoś się nią zaopiekował. I tym kimś miał być nikt inny, jak syn, w którego na początku nie uwierzyła.
Czy Ario winił Aratę za to, że bardziej była dumna z Nizana? Ani trochę. Był dzieckiem, nigdy nie miał potrzeby udowadniać swoich umiejętności. Nigdy nie chciał być bohaterem, czy jakimś niewiadomo jakim ninja. Życie zmusiło go do tego, by walczyć o swoje.
Ario podczas drogi na szczyt, zaczął zastanawiać się, czy Arata będzie z niego dumna. Czy jest z niego dumna. Ufał, że wszystko co się działo do niej docierało. W jakimś stopniu. Czy jego udział w Kropli i pomaganie ludziom sprawi, że chociaż razy z jej ust usłyszy, że jest dumna? Czy jak zobaczy, kim Ario się stał, sprawi, że może odrzuci go jako syna?
Nie miało to dla niego znaczenia. To co zrobi Arata, to już tylko i wyłącznie jej sprawa. On był jej po prostu winny możliwości podjęcia tej decyzji.
Ayatsuri wszedł po schodach na górę. Ujrzał tam swojego towarzysza. Skaczący po Górach był dobrym towarzystwem dla Ario. W jakiś sposób czuł się przy nim...spokojniej. Marionetkarz gdy tylko do niej doszedł, sięgnął do plecaka po czym wyjął dziwny worek.
- Nie wiedziałem co jedzą kozy, to przyniosłem Ci paszę. Mam nadzieję, że Ci będzie smakować. - powiedział, po czym otworzył worek i wysypał zawartość na ziemię. - Trochę tu pobędę, mam nadzieję, że nie będę Ci przeszkadzać. - poinformował, po czym skierował się do chatki. Ujrzał znajomą mu skrzynię.
Musiał zrobić to, co miało być zrobione.
- Zaczynajmy.
W pierwszej kolejności Ario potrzebował naprawić swoją rękę, w związku z tym odpieczętował pięć marionetek. Sklepowe marionetki pojawiły się wokół chłopaka. Co jak co, ale Ario musiał oddać Saori, że była dobrym Ayatsuri. Ze wszystkich marionetek, to chyba nimi wygrał najwięcej starć. Nie zamierzał obrażać się na technologię, którą władał. To, że marionetkę wymyśliła Saori, nie znaczyło, że musiała być zła. Postanowił, że do treningu wybierze akurat je.
Skoro była to marionetka Saori, musiał nauczyć się wszystkiego o nich. Musiał znaleźć ich słabości i rozpracować je. Póki co, jego rdzen wyskoczył z ciała i przyłączył się do sklepowej marionetki. Ta momentalnie zaczęła zmieniać wygląd i po chwili wyglądała jak Ario sprzed momentu pieczętowania rdzenia. Teraz gdy miał dwie ręce sprawne, mógł bez problemu naprawić kikut swojego głównego ciała.
Nim jednak to zrobił, zrobił pieczęć i przywołał 5 identycznych klonów. Wszystkie patrzyły na niego pytająco, jednak doskonale wiedziały, co trzeba zrobić.
- Weźcie po jednej marionetce i zejdźcie na dół. Zacznijcie walki ze sobą. Ostatni, który przeżyje niech pozbiera marionetki i tu wróci, by je naprawić. - Ario wydał polecenie, po czym każdy klon wziął po lalce i zeszli na dół. NIedługo później słychać było dźwięki starć między marionetkami.
Trening: Hiraishin (Ninjutsu S)
Ario spędził na górze Skaczączego już ponad tydzień. On sam nie musiał jeść i spać, więc nie męczył się i mógł pracować bez ustanku. Jego rutyna wyglądała tak, że klony schodziły walczyć na dół, potem jeden z nich wracał, a do Ario wracały ich wspomnienia, przez co po każdej takiej potyczce uczył się nowych rzeczy, które klony zaczynał wykorzystywać. Potem gdy przywoływał nowe klony, one też wiedziały już więcej i walczyły dokładniej. Ostatni z klonów gdy wracał, kładł marionetki w rogu, po czym schodził i ścinał jakieś drzewo, by następnie wyrabiać z nich części zamienne, a potem naprawić marionetki. Lalka Saori miała ten plus, że była w całości drewniana, więc akurat tutaj plan treningowy był pod to idealny.
Co jakiś czas, Ario dawał im inne marionetki, jednak nigdy nie wyjął ludzkich lalek. Sam oryginaly Ayatsuri siedział i studiował zwój, który przekazała mu koza. Z tego co rozumiał, była to jakaś technika czasoprzestrzenna, pozwalająca teleportować się do pieczęci. W związku z tym, Ario w pierwszej kolejności opracował jak taką pieczęć nakładać. Odzwierciedlenie samej pieczęci nie była dla niego problemem. Był wyćwiczony w fuinjutsu, tak więc to była ta pierwsza część planu. Następnie gdy już to opracował, zszedł na dół, przemieszczając się miedzy walczącymi klonami. Nałożył kilka pieczęci w dolinie, po czym wrócił z powrotem na górę.
Gdy był już gotowy skupił swoją chakrę. Jeszcze raz spojrzał na instrukcje zawarte w zwoju, po czym zamknął oczy i wymieszał chakrę. Jego ciało rozpłynęło się w powietrzu, a jego twarz przez chwilę rozmazała. Wydawało mu się, że świat zawirował w jego głowie, stracił grunt pod nogami. Przez chwilę czuł, jakby się skurczył do maleńkości, do atomu, by następnie jego ciało gwałtownie się powiększyło. Ario gdyby miał żołądek, pewnie by wszystko zwymiotował, bo jego błędnik przez chwilę oszalał. Stał w domu, a nagle znalazł się...był wysoko. Nie wiedział, czy nie trafił, czy co się stało, ale właśnie spadał. I to tak dość wysoko spadał, bo do ziemi miał ze sto metrów. Odruchowo przyjął gardę, a jego ciało zaczęło nabierać prędkości, lecąc w dół. Gdy spojrzał w bok, widział jak na jednym ze szczytów obserwują go Tengu. Od dłuższezgo czasu przychodzili na treningi Ario, jednak nigdy nie zdecydowali podejść się bliżej. Sam Ario spadał w dół jak pocisk. Na szczęście walczące klony to dostrzegły i jeden z nich wystrzelił nić chakry w chłopaka, by spowolnic jego upadek i pozwolić mu wylądować na ziemi.
Tego Ario się nie spodziewał. Opanowanie tej techniki będzie sztuką. Ten jednak nie zamierzał się poddawać. Jak nigdy, miał motywację, by to opanować.
Trening Ario trwał prawie dwa tygodnie. Chłopak na początku lądował w przeróżnych miejscach. Raz trafił do wody, a raz wyniosło go aż pod Daishi. Na początku celem było w ogóle wycelowanie w pieczęć, jednak gdy to już się udało, Ario zaczął trafiać w konkretne miejsce. To co jednak sprawiało mu najwięcej problemów to wylądowanie na nogach. Za każdym razem, gdy teleportował się do pieczęci, to albo lądował na plecach, albo gdzieś uderzał w drzewo pod wpływem szybkości. Na samym końcu, gdy już lądował na nogach, to albo się potykał, albo tracił na chwilę rozeznanie w terenie. Jego błędnik - mimo, że go nie miał - wirował i to co było najtrudniejsze w tym wszystkim, to ta wisienka na torcie, jaką było przygotowanie do walki odrazu po teleportacji. W pewnej chwili Ayatsuri był tak sfrustrowany, że przerwał trening klonów i kazał im teleportować się razem z nim. Przełomowy był moment, w którym jeden z klonów zwizualizował sobie teleportację jak transport ziarenka grochu w pojemniku. Obudował swoją świadomość w taki sposób, by starać nie myśleć się o całym globie, a konkretnym obszarze teleportacji. Wtedy właśnie pierwszy raz technika się powiodła w pełni.
Ario dla pewności ćwiczył jeszcze tą technikę przez kilka dni.
Podczas całego treningu, gdy raz wylądował w Soso, to przy okazji kupił ponownie paszę dla Kozy, której chyba posmakowało. Gdy raz wyniosło Ario w kierunku Tengu, chłopak podszedł do nich i zapytał, czy znają niejakiego Bożka o imieniu Ningyo, który ukrwa się w Głębokich Odnogach, ale niestety wojownicy nie umieli mu odpowiedzieć twierdząco na to pytanie.
Tak jak był bardzo, bardzo, ale to bardzo zły na Saori, tak kwestia Bożka sprawiała, że Ario był wręcz przewkurwiony. Saori była fałszywym człowiekiem, ale to przez bezpośrednio przez Bożka, jego matka była w stanie takim jakim była.
Wiedział, że dopadnie skurwegosyna w tej jego zapyziałej kapliczce. Tak jak Saori się obawiał, że może mieć z nią trudności, tak Bożka nie obawiał się w ogóle. Miał zamiar dopaść go jak jastrząb gołębia, po czym wpierdolić go do siatki czy innego pudełka i zanieść Saori pokazując - zobacz, to jest to gówno, przez które wbiłaś nóż w plecy swojej siostrze. Ario znał częściową przeszłość Araty i wiedział, że była bardzo uzdolnioną Ayatsuri, jednak...czy Arata mogła przypisać sobie udział na wojnach poza Pustynią? Ario zwiedził kawał światu i mierzył się z przeróżnymi przeciwnikami, nie tylko na Pustyni. Co więcej, za czasów Araty i Saori nawet nie wiedziały, że istnieją klany dzikich. Ario nie dość, że musiał szybko się dostosowywać do warunków na polu bitwy, to jeszcze walczyć z ludźmi, których zdolności totalnie nie znał. Więc, taki gównobożek, a raczej Rdzeń, który wykorzystuje genjutsu, był dla Ario jak komar na liścia. Co więcej, Ario jako rdzeń można powiedzieć, że przewyższył już wiedzą Saori, która wprost pisała w liśćie, że nie umie tego zabiegu wykonać. Był na poziomie Bożka. Bożka? Nieee...to był zwykły Nukenin, dość stary. Może był nawet pierwszym Ayatsuri? Tego Ario nie wiedział. Wiedział zaś jedno.
Wiedział, że zmiecie go z planszy z całą swoją złością.
0 x
- Ario
- Posty: 2424
- Rejestracja: 18 maja 2020, o 10:21
- Wiek postaci: 22
- Ranga: Sentoki
- Krótki wygląd: Pomarańczowo-włosy chłopak, noszący na plecach płaszcz z znakiem Kropli.
- Widoczny ekwipunek: Na plecach ma duży, dziwny plecak, a na jego barku spoczywa czarna salamandra w zółte kropki.
- Link do KP: http://shinobiwar.pl/viewtopic.php?f=33&t=8554
- GG/Discord: Boyos#3562
Re: Brama miasta i okolice
Trening: Jikukan Kekkai
W kolejnych dniach, gdy Ario cały czas dopracowywał opanowywanie techniki Hiraishina, wpadł na pomysł by spróbować wysyłać do pieczęci nie tylko siebie, ale również odwrócić to i starać się przeteleportować technikę, która by w niego ewentualnie leciała. Z tym drugim było trochę problemu, bo nie bardzo władał technikami, które można przenosić, więc jedyne na co wpadł, to przenoszenie techniki Dokugiri. W związku z tym ograniczył walki klonów do 4, a jednego wysłał z nim na oddzielny teren. Praktyka wyglądała w ten sposób, że najpierw klon wydmuchał w Ario technikę trucizny, a sam oryginał wyciągnął dłoń starając się pochwycić ją w czasoprzestrzeni i przesłać do pieczęci. Pierwsza próba spaliła na panewce, Ario nie udało się nic złapać, a on sam stał się celem swojej własnej trucizny. Przez takie zdarzenie, chłopak miał z głowy cały dzień treningowy i musiał poczekać, aż trucizna zniknie z jego ciała. Wspomógł się trochę Iryojutsu, jednak najpierw musiał zastanowić się, jak ulepszyć ten trening. W związku z tym, najpierw odwrócił kolejność. W kolejnych dniach to on wydmuchiwał truciznę w klona, jednak cały czas, nie udawało się pochwycać techniki i gdy klon tylko dostawał, to znikał pod napływem fioletowego dymu. Ta metoda sprawiała, że Ario miał trochę więcej prób dziennie, ale nadal było to strasznie chakrożerne, mimo jego świetnej kontroli chakry. Chwilowo nie miał jednak lepszego pomysłu więc poświęcił cztery dni na próby wyćwiczenia tym sposobem, chociaż zalążka opanowania techniki. Dopiero tego ostatniego dnia, udało mu się przechwycić technikę, nim ją oberwał, a raczej część techniki. Reszta przedostała się przez ninjutsu i znowu ugodziła klona. Jednak teraz Ario już wiedział, w którą stronę powinien iść. Wcześniej odwrotnie do poprzedniej techniki, wizualizował sobie pudełko, w którym się porusza, tak teraz dopiero gdy zdjął ogranicznik "pudełka" w jego głowie, potrafił zacząć obejmować technikę. Zmiana metody była dla niego problematyczna, bo sam Hiraishin był piekielnie trudną techniką, którą nadal Ario uważał, że nie ma opanowanej w stopniu jakim by chciał. W każdym razie, gdy już złapał odpowiednią strategię, to szło mu nawet nieźle. To znaczy, klony nadal otrzymywały obrażenia, znowu znikały i przez to cały trening się dłużył. Ario jednak nie chciał już przedłużać opanowywania tej techniki więc, przerwał trening klonami i ustawił wszystkie 5 przed sobą, aby wszyscy naraz próbowali przenosić dym.
Wkońcu gdy następnego dnia jednemu się udało, to dalej poszło prosto. Ario dla pewności poświęcił dwa dni wyuczenia odruchu zdejmowania "pudełka" z głowy, po czym powrócił do treningów między klonami.
W kolejnych dniach, gdy Ario cały czas dopracowywał opanowywanie techniki Hiraishina, wpadł na pomysł by spróbować wysyłać do pieczęci nie tylko siebie, ale również odwrócić to i starać się przeteleportować technikę, która by w niego ewentualnie leciała. Z tym drugim było trochę problemu, bo nie bardzo władał technikami, które można przenosić, więc jedyne na co wpadł, to przenoszenie techniki Dokugiri. W związku z tym ograniczył walki klonów do 4, a jednego wysłał z nim na oddzielny teren. Praktyka wyglądała w ten sposób, że najpierw klon wydmuchał w Ario technikę trucizny, a sam oryginał wyciągnął dłoń starając się pochwycić ją w czasoprzestrzeni i przesłać do pieczęci. Pierwsza próba spaliła na panewce, Ario nie udało się nic złapać, a on sam stał się celem swojej własnej trucizny. Przez takie zdarzenie, chłopak miał z głowy cały dzień treningowy i musiał poczekać, aż trucizna zniknie z jego ciała. Wspomógł się trochę Iryojutsu, jednak najpierw musiał zastanowić się, jak ulepszyć ten trening. W związku z tym, najpierw odwrócił kolejność. W kolejnych dniach to on wydmuchiwał truciznę w klona, jednak cały czas, nie udawało się pochwycać techniki i gdy klon tylko dostawał, to znikał pod napływem fioletowego dymu. Ta metoda sprawiała, że Ario miał trochę więcej prób dziennie, ale nadal było to strasznie chakrożerne, mimo jego świetnej kontroli chakry. Chwilowo nie miał jednak lepszego pomysłu więc poświęcił cztery dni na próby wyćwiczenia tym sposobem, chociaż zalążka opanowania techniki. Dopiero tego ostatniego dnia, udało mu się przechwycić technikę, nim ją oberwał, a raczej część techniki. Reszta przedostała się przez ninjutsu i znowu ugodziła klona. Jednak teraz Ario już wiedział, w którą stronę powinien iść. Wcześniej odwrotnie do poprzedniej techniki, wizualizował sobie pudełko, w którym się porusza, tak teraz dopiero gdy zdjął ogranicznik "pudełka" w jego głowie, potrafił zacząć obejmować technikę. Zmiana metody była dla niego problematyczna, bo sam Hiraishin był piekielnie trudną techniką, którą nadal Ario uważał, że nie ma opanowanej w stopniu jakim by chciał. W każdym razie, gdy już złapał odpowiednią strategię, to szło mu nawet nieźle. To znaczy, klony nadal otrzymywały obrażenia, znowu znikały i przez to cały trening się dłużył. Ario jednak nie chciał już przedłużać opanowywania tej techniki więc, przerwał trening klonami i ustawił wszystkie 5 przed sobą, aby wszyscy naraz próbowali przenosić dym.
Wkońcu gdy następnego dnia jednemu się udało, to dalej poszło prosto. Ario dla pewności poświęcił dwa dni wyuczenia odruchu zdejmowania "pudełka" z głowy, po czym powrócił do treningów między klonami.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość