Zimowy Ogród

W osadzie można odnaleźć wszystkie jednostki organizacyjne konieczne do normalnego trybu życia. Można tu odnaleźć szpital, restauracje, sklepy z różnymi towarami, a także gorące źródła bądź arenę.
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

0 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Yue nigdy nie uważał się za wielkiego artystę. Nie był w niczym dobry - chyba tak to najlepiej określić. Nic nie było idealne. Nic nie było doskonałe. Chyba na tym polegał cały ten mankament - ideały kryły się w tych najbardziej ulotnych rzeczach. Zamieszkiwały serca tych najbardziej ginących w miesiącach życia ludzi. Kochasz ich całym swoim sercem, podziwiasz, są ci natchnieniem, są supernową na niebie - ciemnym, nocnym niebie. Rozbłyskiwali mocno i jasno. A potem zostawało tylko wspomnienie. Możesz zamknąć ten moment w obrazie, możesz się starać zakląć go w rzeźbę, ale ta zatrzymana chwila nie wzbudzi już tylu emocji. Tak jak namalowana twarz przestanie cię zachwycać. Bo to tylko martwa rzecz. Odbicie czegoś doskonałego, co cieszyło w tych ulotnych, przemijających chwilach. Z pełną świadomością, że jeszcze kilka chwil i przestaniesz to mieć w swoim dłoniach. Nauczył się, że to wcale nie boli. Bo jeśli kochasz właśnie to, że świat naturalnie przemija i że wszystko musi mieć kiedyś swój koniec to zaczynasz odczuwać jakiś słodki smak na końcu języka, kiedy w końcu to zniknie. Nauczył się, że zapisywanie w pamięci najlepszych chwil podnosi na duchu. A czego go nauczyli to tego, że w tym życiu po prostu nic nie było na stałe. Albo i może to była tylko i wyłącznie jego wina? Wina chłopaka, którego wychowano tak a nie inaczej. Który dopiero od niedawna stanął na prostych nogach i przestał nieść na grzbiecie krzyż własnej bezsilności.
Zimowy dzień, mroźny i przyjemny, kąsał w skórę i malował policzki czerwienią. Czerwień ta prezentowała się wyjątkowo wyraziście na jego mlecznej skórze, podkreślona bielą długich i gęstych rzęs i włosów. Tych nierówno przyciętych, co rozwalały się wokół jego twarzy i końcówki niknęły na karku, przytrzaśnięte ciepłym szalikiem, w którym chował swoje usta. Para unosiła się z nosa przy każdym oddechu, kiedy po spotkaniu z Mujinem, a konkretnie następnego dnia od tego spotkania, skierował się prosto do domu Hiroyukiego i Isane... czy nadal domu Hiroyukiego? Nie był pewien, czy ich zastanie. Właściwie to był pewien, że ich nie będzie. Dlatego też przygotował list, co by krótką notatkę wsunąć do skrzynki pocztowej i nie musieć dalej zajmować swoich myśli tym tematem. Nie, wróć. To wcale nie chodziło o zajmowanie myśli tym tematem. Bo i tak będzie się uśmiechał pod nosem i zastanawiał, co z tego wyniknie. Po prostu uważał za istotne poinformowanie Isane o tym spotkaniu. Tak więc zostawił list - i wrócił do swoich zajęć. Czyli do całej zabawy, jaką ostatnio sobie urządzał.
Powoli, aczkolwiek nieubłaganie, zbliżał się koniec roku. I nie było w tym niczego złego. Jeden rok mijał, licznik leciał w górę. Człowiek nie młodniał - był tylko coraz bardziej i bardziej stary. Większość ninja w pełni oddawała się swojemu zawodowi. Słyszał nie raz niepochlebne komentarze o tym, że się marnuje, że jest niepoważny żyjąc w ten a nie inny sposób. Że przecież "kraj cię potrzebuje"! Nacjonalistyczne popędy, które nigdy chyba nie było dla niego. Dla niego za to był ten jeden krok, który powinien był tego dnia zrobić, gdy stał na granicy Ryuzaku no Taki. Wystarczyło, naprawdę, kilka kroków dalej ku traktowi. Wyjście za granicę samego miasta, a potem już dalej - ku przygodzie! Gdziekolwiek! Dokądkolwiek! Może wynająć pierwszą lepszą rikszę - niech jedzie? Albo zawrócić i kupić bilet na pierwszy lepszy statek. Niech płynie. Ciekawe, dokąd by go zabrał. Jeden z tych wielu dni, w którym brakowało mu odwagi. Gdzie tracił sens i wszystko się rozjeżdżało i rozmywało. To życie, te wizje na to życie i sam fakt swojego miejsca w czasie i przestrzeni. No bo po co ja w ogóle jestem? Dlaczego ktoś zadałby sobie tyle trudu, żeby tworzyć życie, które potem miało zostać odrzucone?
Zamiast z biletem na statek do nowego świata, zamiast z nadzieją na lepszy i nowy start, skończył w towarzystwie całkiem nienajgorszego jegomościa w Zimowym Ogrodzie. Nigdy nie lubił salonów. Tych wypachnionych szlachciców i tego złota, które na każdym kroku chciało wbić się do oczu. Ale płacili. Płacili dobrze za ładne uśmiechy, ładne wyglądanie i za każdy drobny gest, którego tak doskonale wyuczył go jego ojciec. Więc tańczył, jak mu zagrali. Zdecydowanie wolał zresztą to niż taplanie się w błocie roboty dla ninja. Tak na dobrą sprawę... to w sumie nawet nie to, że tych miejsc i tych ludzi nie lubił. Lubił czasem to, jakie piękno można było tu zobaczyć i lubił jedzenie, jakie tutaj serwowali czy smaki wina, jakimi można było cieszyć podniebienie. Lubił ciepło i miłą obsługę. Tylko że to wszystko przywodziło na myśl wspomnienia. I czasem, tak jak dziś, czuł się od tego wszystkiego oderwany. Niepasująca naklejka, którą ktoś w to wszystko wcisnął. Laleczka z sogeńskiej porcelany ubrana w śliczną sukieneczkę i z umalowanymi usteczkami. Po prostu ciało, zlepek mięśni, kości i krwi - nic więcej. I może to właśnie tego najbardziej w tym wszystkim nie lubił, kiedy czasami, zupełnie jak dziś, zatrzymywał się i myśli o jego własnym, przetraconym życiu napływały mu do głowy. Te refleksje niechciane, bo przecież, koniec końców, lubił te swoje chwile, kochał poznawanie ludzi i kochał ciepło i miłość na ludzkich twarzach w tych chwilach uniesień i w tych chwilach czystej zabawy.
Zimowy Ogród był pięknym miejscem, zwłaszcza o tej porze. Popołudniem, które zimą zamieniało świat już właściwie w wieczór. Tak szybko robiło się ciemno, że nie było jeszcze dobrze 17, a właściwie świat już był umalowany granatem i czernią przez zachmurzone niebo, z którego ani rusz a zacznie padać śnieg. Ryuzaku no Taki, rozjaśnione tysiącami latarni i blaskiem z okien i to miejsce - pełne kaganków i pochodni, pełne latarenek, które rozjaśniały lodowe, fantazyjne rzeźby. Załamywało światło i przez to nabierały zupełnie nowego życia. Ogród teraz był prawie pusty i głuchy - w jego tle brzęczało miasto, które niby było na wyciągnięcie rąk, a jednak nie, a za plecami, w samej rezydencji, toczyło się jedno z wielu przyjęć. Pojedynczy wizytorzy ogrodów przechodzili się po nich, jakieś dziecko pokazywało właśnie palcem wielkiego smoka, który wylegiwał się na lodowej skale. Niezwykłe, jak piękne rzeczy potrafiła tworzyć ludzka ręka. W tej scenerii stał też Yue, poza blaskami świateł, oparty o filar podtrzymujący zadaszenie przejścia wokół ogrodów. I stał też długowłosy brunet w płaszczu barwy burgundu o ciepłym kołnierzu z czarnego futra, które przyjemnie łaskotało skórę.
- (..) Nie, nie chcę, nie mam na to siły... - Białowłosy odetchnął ciężko, kiedy szalik ześlizgnął się z jego szyi, pociągnięty dłonią szlachcica. Ich ciała dzieliło teraz tylko to, że białowłosy opierał swoje dłonie na jego klatce piersiowej, odpychając nieco od siebie. Albo raczej - po prostu zatrzymując go przed zbliżeniem się. Szalik zaruszał o osnute zdobieniami Matki Zimy drewno stanowiące podłogę tego miejsca.
- Dobrze ci przecież płacę...
- Shuji, nie... "dobrze" to powinieneś wiedzieć, że nie powinieneś... - To były ledwo pomruki wydobywające się z ust i bardzo słaba próba zatrzymania kogoś z dala od siebie - ale mocna wystarczająco, żeby Shuji, jak mężczyzna został nazwany, nie mógł przekroczyć tej magicznej granicy. Ale Yue naprawdę nie miał na to siły. Ani ochoty. Na te przepychanki i na spełnianie zachcianek paniczyska. Dobrze wiedział, o co mu chodzi. Obaj wiedzieli, o co mu chodzi. W blasku oświetlenia błysnęła stal kunaia - jakoś białowłosy w swoim roztargnieniu przegapił moment, w którym Shuji sięgnął do torby przy jego boki i wyciągnął z niej kunaia. - Shuji! - Głos trochę utknął mu w gardle, został zdławiony, żeby nie zamienił się w krzyk, który był przecież odruchem. I wszystko zamieniło się w syk. Zdjął jedną rękę z klatki piersiowej towarzysza i uniósł rękę na spotkanie ostrza. Czerwień zabarwiła biel skóry. Ach, cóż... obojętne mi to... Odetchnął, kiedy stal brzdęknęła na ziemię, a brunet złapał jego dłoń i ucałował. Jak u najdroższej księżniczki.

Wiadomość do Hiroyukiego i Isane
1 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Czas pędził zaskakująco szybko - być może dlatego właśnie życie shinobi wydawało się jeszcze krótsze, niż w rzeczywistości było. Każdy z nich zdawał się żyć pełnią życia, a jednak prawda była nieco inna - większość swojego czasu spędzali na ślamazarnie powolnych podróżach. Zaskakujące było to, że w tym świecie - tak wypełnionym przecież chakrą - nikt jeszcze nie wymyślił jakiegoś szybszego środka podróży, niż nogi. Ale może jednak Aki nie powinien się dziwić - nikt nie miał czasu na bawienie się w naukowców, w wynalazców, gdy można było wymyślać kolejne, potężne techniki pozwalające na mordowanie dziesiątek, jak nie setek wrogów. Ninja nie chcieli rozwoju cywilizacji, tylko rozwoju samego siebie. Byli maszynami stworzonymi przez społeczeństwo - wykorzystywanymi tylko do tego jednego, konkretnego celu. Oczywiście, że były jednostki, które wyłamywały się z tego schematu. Ale to były jednostki. Błędy. Usterki w tym skrupulatnie skonstruowanym programie kontroli ludzkości. Bo to przecież oni rządzili tym światem. Ryuzaku zaś było wyjątkiem - choćby stwarzało pozory czegoś tak abstrakcyjnego dla wielkości ludzi, jak demokracji. I Akiemu się to podobało. Mógł się tutaj czuć bezpiecznie - bez obaw, że jakiś Shirei-kan, albo inny wójt wiochy-zabitej-dechami każe mu zrobić coś, czego by nie chciał. Jego obowiązki były główne najemnicze, wynikające z uzyskania obywatelstwa. Nie czuł czegoś tak abstrakcyjnego jak patriotyzm i nikt tego od niego nie oczekiwał. Dlatego był temu miastu wierny. Dlatego, że był tylko nic nie znaczącym trybikiem w tej potężnej machinie. Lubił być małym trybikiem. Lubił nic nie znaczyć. Dawało mu to złudne poczucie pewności siebie - wiedząc, że nikt nic od niego nie oczekuje, nie mógł nikogo rozczarować. Brak zobowiązań był taki piękny. I taki smutny...
Aki nigdy nie usłyszał od rodziców, że miasto go potrzebuje. Już nie mówiąc o kraju. Cała jego rodzina zresztą nie przepadała za byciem ninja - robili to tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Zabijanie było bardzo lukratywnym zajęciem. Gdyby byli snobami, to być może nawet pojawili się w Zimowym Ogrodzie. Ale nie byli. Nie lubili ludzi. Nie ufali im. I taki też był Aki - traktował ich z rezerwą, nie pozwalając nikomu za bardzo się zbliżyć do siebie. A z drugiej strony lubił ich badać, obserwować. Chciał wiedzieć, jak się zachowują - by potem wykorzystać to przeciwko nim samym. Poznając ludzi uczył się też jak nimi manipulować - a to było bardzo, bardzo przydatne w jego zawodzie. Nie wszystko trzeba było załatwiać przemocą, czasami wystarczyło zadać tylko jedno pytanie i ładnie się uśmiechnąć, by kogoś przekonać do swoich racji. Sztuka perswazji - tak to chyba nazywali. Więc maszyna się uczyła - zbierała dane, analizowała je, a potem adaptowała do swoich zadań. Powoli, lecz bardzo dokładnie. Shinobi mylił się tylko raz - potem już nie było shinobiego. Musiał więc zachowywać pełną uwagę, pełne skupienie. Zawsze. Wszędzie. Nie było miejsca, w którym Aki mógł sobie pozwolić na chwilę rozluźnienia. Oh, doprawdy?
Okłamywać przecież też potrafił.
Najlepiej samego siebie.
Lubił wieczory, choć za zimą akurat nie przepadał. Za szybko robiło się ciemno - a to utrudniało robotę. Nawet jego wspaniałe oczy nie pozwalały mu na widzenie w ciemnościach. Mimo to tego dnia wybrał się na spacer - czasami tak po prostu miał, że brał sprzęt, wychodził na ulicę i po prostu szedł przed siebie. Nie w żadnym konkretnym celu, nie żeby być zbawcą świata, przemierzającym niebezpieczne dzielnice Ryuzaku. Potrzebował pomyśleć, uporządkować w swojej głowie pewne myśli. Nie lubił tego robić w domu - gdy czuł gonitwę myśli, zaczynał chodzić po swoim pokoju. Czuł dziwne uczucie w nogach, podobne wręcz do bólu. Musiał wtedy wyjść - i ani ojciec, ani matka nie protestowali. Rozumieli go. Przecież wszyscy Ranmaru byli tacy sami. Tylko niektórzy lepiej to ukrywali od innych.
Piękne rzeźby, bogate ozdoby, blask świateł. Przepych i elegancja. Ekskluzywność. Zimowy Ogród był Mekką dla tej bogatszej części społeczeństwa, która lubiła pokazywać się na salonach. Tego dnia jednak nie było tutaj wielu ludzi - za zimno dla jaśniepaństwa, jeszcze sobie dupska odmrożą. Jedynie pojedynczy ludzie przewijali się gdzieś, oglądając piękno, które wyszło spod dłuta jakichś bliżej mu nieznanych rzemieślników. Ale Akiego to nie obchodziło - myślał o tym, co się stało na misji. O tym, czy Isane i Hiroyuki dostali w końcu to, czego tak bardzo pragnęli. I przede wszystkim myślał o tym, że powoli zaczynał wątpić w to, czy Ryuzaku przetrwa najbliższe dziesięć lat. Skoro shinobi, którzy zaświadczają o swej odwadze, o gotowości do działania, boją się zabić człowieka. Są rozkojarzeni i nieefektywni. Obojgu im się przyda trening - lecz kto ich wyszkoli? Aki mógł co najwyżej psa nauczyć podawać łapę, a nie bawić się w bycie niańką. I to dla starszej od niego pary, która planowała wspólne życie ze sobą po wsze czasy. A przynajmniej do końca tej zimy - bo nie spodziewał się, by ktokolwiek z nich miał takie rozterki jak on i myślał w perspektywie długoterminowej.
Niektórzy nie mieli siły wstać codziennie z łóżka do pracy, inni przejść dziesięciu kilometrów, a jeszcze inni nie mieli siły obcować z gatunkiem ludzkim. A mimo to musieli to robić. Bo takie było życie - jakkolwiek pragnęliśmy być wyjątkowi, to życie każdego z nas opierało się przeciez na tym samym.
Znał ten głos. Choć raczej może kojarzył - wszak to była przecież tylko jedna noc. Ale przecież świat shinobi był mały, a zmysły Akiego na tyle wielkie, by mógł usłyszeć te ciche, stłumione głosy. I zapewne by nie zareagował - Yue mógł przecież szlajać się z kim chciał i gdzie chciał - gdyby nie kontekst tej całej rozmowy. Ewidentnie działo się tam coś niedobrego. I Ranmaru nie mógł tak po prostu przejść obok - dalej był stróżem prawa w tym mieśice. A może nawet czyimś aniołem stróżem?
Jakiż ten świat był mały, jakiż ciasny. Ledwo odwrócisz głowę i już spotkasz kogoś znajomego - nijak się to przecież miało do tych bezkresnych dróg, które przemierzali tygodniami w poszukiwaniu zarobku. A jednak - w świecie ninja każdy się znał. I każdy na siebie jakoś tak wpadał, gdy akurat nastała taka potrzeba. A teraz potrzeba... chyba była. Choć nie dało się ukryć, że to co zobaczył Ranmaru bardzo go... zdziwiło. Oto jakiś mężczyzna - po ubraniu sądząc majętny - przecinał skorę na ręce młodego Yue. A najdziwniejsze było to, że pomimo słów sprzeciwu - czyny w ogóle nie odzwierciedlały tego wszystkiego. Białowłosy sam wyciągnął do niego dłoń, a mężczyzna wręcz ją ucałował. Znają się.
- Potrzebujesz pomocy? - głos Akiego był nadwyraz spokojny. Cichy wręcz. Niemalże kontrastujący z głośnym, lecz miarowym krokiem chłopaka, który zbliżał się do dwójki mężczyzn. Światło odbijało się i migotało na stalowych elementach jego potężnej kuszy, teraz jeszcze zawieszonej na plecach. Ranmaru miał spokojny wyraz twarzy - taki jak zawsze. Szedł - ręce trzymając w kieszeniach płaszcza. Na sztylecie. Gdyby kierował się emocjami, to zapewne wyskoczyłby i trzasnął bruneta, zanim cokolwiek by ten zdążył wyjaśnić. A tutaj pytania same rodziły się w głowie. Wystarczyła prosta odpowiedź, a problemy mogły zniknąć szybciej, niżeli się pojawiły.
1 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Maszyna musiała działać, bez względu na to, czy działały wszystkie zębatki, które do niej włożono. Masz całkowitą rację, Przyjacielu - niektóre elementy po prostu się nie wpasowywały. Nie miały przynależności. Podpisano je, skonstruowano tak, by działały, a jednak, z jakiegoś powodu, miały defekty, które nie pozwalały prawidłowo włożyć je w całą machinerię. Albo jeśli je nawet włożyłeś, to sprawiały, że jej część się zacinała. Czasem zaś ta skaza przerzucała się na wszystko inne. Czasem wkładasz coś działające, a dopiero po czasie okazuje się, że miało na sobie rdzę. I rdza ta, jak żarłoczny niedźwiedź, którego głodu nie nasycą żadne ryby w rzece, zaczynała przechodzić na wszystkie trybiki w tej maszynie. Zarażała jedną za drugą. Wszystko zaczynało się psuć, w końcu docierało do momentu, w którym maszyna stawała. Czy wtedy czułeś odpowiedzialność? Czy wtedy dopiero przynależałeś? Kiedy maszynista szukał tego jednego wadliwego elementu, zdenerwowany i zirytowany, bo wszystko się przez ciebie zatrzymało? Dopiero, kiedy coś spierdolisz, zaczyna docierać do ciebie, jak wiele miałeś, jak wiele od ciebie zależało i jak wiele mogło ci się w tym życiu udać. A mimo tego przynależysz tylko dlatego, że jesteś tym małym trybikiem, na który nic nikt uwagi nie zwraca. Tak, w Ryuzaku było właśnie to coś magicznego, że człowiek zupełnie tonął w dziesiątkach tysięcy ludzi, którzy przewijali się przez ulicę. I wszystkich tych przyjezdnych i przejezdnych, którzy ubarwiali to miejsce swoją obecnością. Yue też za to kochał to miasto. Za anonimowość. Że dziś możesz poznać piękną pannę, a jutro jeszcze bardziej przystojnego mężczyznę i nie musicie o sobie pamiętać. Że tu wszystko jest jednorazowe - nawet przyjaciele. Jednorazowy świat. Dlatego to właśnie temu miejscu można powierzyć siebie. Dlatego to właśnie "tu" przynależysz. Obyś się tylko nie zepsuł. Oby nie pojawiła się rdza. Oby, z jakiegoś frywolnego powodu, nie przypomnieli sobie o twoim istnieniu. Kiedy wojna na granicy, wtedy nagle człowiek zaczyna się napinać i spinać i to wszystko było takie... niepewne. Błędem byłoby powiedzenie, że ta drobina strachu nie przepełzała po tych ulicach i nie przyprawiała o gęsią skórkę niektórych. Dziś jedyną odczuwalną na skórze była temperatura. Ten chłód. Ten mróz nadchodzącej nocy. Dziś jedynym dreszczem był ten nieprzyjemny, kiedy drugie ciało się od ciebie odsuwa i robi się od razu zimniej. I jakoś się to wszystko kręci i kręci i kręci... to pewnie przez ten alkohol. Jeszcze nie w takiej ilości, żeby całkowicie przejąć władanie nad myślą, ale już w tej, żeby świat lekko się zakręcił wokół twojej własnej osi. Mały-wielki świat. Pewnie takim samym widziały go gwiazdy na niebie, co czujnie przyglądały się wszystkiemu nawet zza tych chmur.
Gwiazdy miały też to do siebie, że kłamały. Kłamały ci słodko każdego wieczoru, że przecież niebo rozświetli niedługo dzień. I cóż, myliły się? Więc czemu, mimo to, nazywaliśmy to kłamstwem? Jak człowiek człowiekowi i jak człowiek sobie samemu - wszystko nagle zamykało się w tym małym puzderku własnych pragnień. Bo kiedy czekasz na dzień i wypatrujesz słońca to czy robisz to tylko dlatego, że boisz się cieni? No dzień miał być nowym początkiem. A czasami okazywało się, że to, co obiecywali za początek, było po prostu bardzo smutnym końcem. Dlatego gwiazdy kłamały. I dlatego człowiek okłamywał siebie samego, że codziennie ma szansę na coś nowego, że ze światem jest wszystko okej, tylko ludzie jacyś tacy... fałszywi. Kiedy uważasz na każdego, kto przecina twoją drogę, kiedy baczysz na słowa i kiedy dostrajasz otoczenie do własnych dźwięków, do muzyki spisanej własnym piórem, to przecież łatwiej się żyje, tak? Omijasz wielkim łukiem tych wszystkich, którzy chcieliby cię wykorzystać i którzy mogliby cię zdradzić. Tylko powiedz, Mój Miły, czy dzięki temu jesteś bardziej szczęśliwy? Yue był drugim biegunem dla Akiego. Był bielą dla czerni. Był dniem, kiedy nie dało się żyć nocą. Niemal frywolnie przyciągał do siebie ludzi i sprawiał, że ci się uśmiechali. Że chcieli poczuć bliskość drugiej istoty, chociaż normalnie nią gardzili. Że chcieli powiedzieć kilka słów więcej, chociaż normalnie trzymali tak wysoką gardę. Bo przecież warto było mówić. Bo przecież bliskość dawała ciepło. Więc? Czy dzięki TEMU jesteś szczęśliwszy? Aj, aj, aj... widzisz, jakie to wszystko było zaplątane.
Chciałbym, żeby kiedyś udało się odzyskać wszystkie skradzione dni. Żeby te wzloty i upadki nie były malowane tym, że żałujesz. Cofnąć czas i poprawić wszystko, co powinno być ładniejsze, lepsze. Co powinno być bardziej idealne. Ale czasu nie dało się cofnąć. To, co straciłeś, co ci ukradziono - musisz po prostu kiwnąć głową i powiedzieć sobie, że tak miało być. Wytłumaczyć sobie, że Los tak chciał, że to wszystko było przeznaczeniem. Nie mów sobie, że miałeś po prostu pecha i to wszystko jest spierdolone i tak być nie powinno. Nie, tak nie mów. Oszukuj się - jak potrafił siebie oszukiwać Aki. Oszukuj i spijaj wyciśnięty sok z pomarańczy, które sam sobie stworzysz we własnym łbie. Ponieważ żal był największym wrogiem człowieka. Ha, największym... czy największym - nie wiem. Ale wiem na pewno, że był na tyle niebezpieczny, żeby należało na niego uważać. I tak całym żalem opatrzony był ten wieczór. Z tym, że nie ma się siły zrobić odpowiedniego kroku i że w sumie bywają takie chwile, kiedy naprawdę chciałbyś wrócić i poprosić tego, kto pisał ten pieprzony scenariusz o zmianę. Jakąkolwiek. Jeśli nie zaoferowali dobrego prologu, jeśli cały środek był jedną wielką tragedią, to może chociaż pod koniec zaoferują coś lepszego..? Jakby na to nie patrzeć - teraz ten świat był lepszy. Wszystko dlatego, że istniała ta wolność, którą tak bardzo kochali ci, co mieszkali w Ryuzkau no Taki. Ta sama, którą kochał Munraito. Którą kochała Isane. Którą kochał Aka.
Miłość miała w końcu bardzo wiele odsłon. I tak jedni kochali gwiazdy, inni kochali kłamstwa, a jeszcze inni lubowali się we wszystkim, co pozwalało ich umysłom odlecieć i udać się do innych sfer. Sfer, w których nawet kiedy widziałeś rzeczywistość, to nabierała ona zupełnie innego kolorytu. I było coś fascynującego w tym, kiedy usta mężczyzny dotykały białej skóry i krwi na niej rozsmarowanej. Szkoda, żeby się zmarnowała.. Albo może szkoda, żeby psuć sobie kontakt, który jest przyjemnym towarzystwem? Do czasu. Do czasu takiego, jak właśnie ten. I do czasu, w którym czyjś głos zupełnie burzył tę głęboko wetkniętą w intymność atmosferę, choć na zupełnie innym podłożu, niż mógłby to postronny obserwator uznać. Tak, ten głos. Były takie spotkania, które po prostu zapadały pamięć. Tacy ludzie, których obrazów w głowie nie można było zastąpić żadnym innym. Gdyby minęło więcej czasu to może obrazy bardziej by się rozmyły. Uległyby zniekształceniu - tak przecież działał ludzki umysł. Był zawodny. Nie można było mu ufać. Lecz wcale nie minęło dużo czasu. I kiedy tylko usłyszał ten głos i jego niebieskie, nieskryte za okularami oczy skierowały się na ninje z prawdziwego zdarzenia, jego mięśnie zadziałały właściwie automatycznie - szarpnął rękę w tył i lekko odepchnął od siebie towarzysza.
- Nie, nie. Pan już idzie... prawda? - Yue wzdrygnął się od zimna, które owiało jego ciało i sięgnął drugą rękę po szalik, który został zdjęty z jego szyi. Nieco zaskoczony, ale zdecydowanie pobudzony Shuji otworzył szerzej oczy i przysłonił usta rękawem, kiwając tylko głową. Ale uśmiechał się. Nie dało się nie zauważyć uśmiechu odmalowanego w jego ciemnych, brązowych oczach.
- Przyślę ryo tak jak zwykle. - Zapewnił, prostując się zaraz i ocierając wargi w chusteczkę wyciągniętą z wewnętrznej części płaszcza. Yue gdzieś tam w kąciku głowy zmielił krótkie "spierdalaj", ale nie wypowiedział go na głos i nawet mocno nie cisnęło się na kraniec języka. Po prostu się pojawiło. Aach, stan, w którym było ci już wszystko jedno był stanem najgorszym. Kiedy wiedziałeś, że nie powinieneś, ale ciężko było się zdobyć na wystarczający opór. A teraz czuł, że ma miękkie nogi. I że cały jest miękki. Obrócił twarz w kierunku Aki, kiedy mężczyzna obrócił się na pięcie i szybkim krokiem oddalił się w stronę budynku. I na jego wargi wstąpił ten anielski, spokojny uśmiech. Ten całkowicie niewinny i ten całkowicie nieskażony złem tego świata. Ten mówiący "witaj" o wiele lepiej, niż robiły to słowa.
- Jaki straaszny. - Zażartował, chociaż miał dokładnie na myśli to, co powiedział. Aki wyglądał jak wilk. Wcale nie wielki, ale śmiertelnie niebezpieczny i groźny wilk, który nie wahał się robić użytku ze swoich pazurów i kłów. Całkiem seksowne. - Teraz naprawdę wyglądasz jak groźny wilk.
2 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Maszyna musiała być sprawna. Musiała działać. Nikt nie mógł sobie pozwolić na chwilę przestoju - to były koszta, niepożądane i niebezpieczna. Chwila zastoju i wszystko, na co pracowałeś przez ostatnie kilka lat mogło pójść z dymem. Czasem coś się zacięło, zatarło - i wtedy wszystko jak krew w piach. Dlatego wadliwe części się wymieniało. Nikt się nie bawił w naprawianie jednego małego trybika odpowiadającego za jakąś pierdołą. Łatwiej i szybciej było wrzucić nową część i mieć wszystko w nosie. Ale człowiek nadal był człowiekiem. Nie był maszyną - w sensie fizycznym. Nie dało się po prostu podejść i wykręcić czegoś ludzkiego. W końcu byli ludźmi, a nie bezdusznymi maszynami - nawet jeżeli niektórzy z nich usilnie próbowali temu zaprzeczać i utwierdzali się w tym przekonaniu. Jak chociażby Aki, któremu dobrze było być duchem. Czuć się anonimowym, być szarą, nic nieznaczącą jednostką, o której nikt nie pamiętał. Dzięki temu nie czuł presji otoczenia. Nie czuł zobowiązań. Cieszył się, że nie ma ciągle s tyłu głowy, że ktoś czegoś od niego oczekiwał - nienawidził tego uczucia. Chciał być wolny - i Ryuzaku mu wolność dawało. Ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że żaden człowiek żyjący w społeczeństwie nigdy do końca nie będzie wolny od zmartwień. Dalej był przecież shinobi. Dalej był przecież synem. Trzymały go więzy z innymi ludźmi - czy tego chciał, czy nie. Nie te pojedyncze, jednorazowe, ale te przypisane mu od urodzenia. Rodzina, "kraj". Nawet jeżeli nie czuł wobec nich żadnych zobowiązań, to pewnych rzeczy nie dało się tak po prostu wyłączyć. W końcu nie był maszyną - nie dało się tego wszystkiego tak po prostu usunąć i zapomnieć. Oczywiście, że tak byłoby łatwiej. Byłoby lepiej. Ale się nie dało - po prostu. Był tylko człowiekiem - nawet jeżeli władali chakrą.
Kłamstwa - te mniejsze i te większe. Część ludzkiego życia. Ile razy okłamałeś mamę, biorąc sobie parę groszy do kieszeni, kupując za to lizaka? Ile razy okłamałeś przyjaciela, że nie możesz wyjść wieczorem? Ile razy okłamywałeś sam siebie, że wszystko jest w porządku? Fałsz był częścią życia każdego i Aki doskonale o tym wiedział. I dlatego unikał ludzi. I był z tego powodu bardziej szczęśliwy. Był prostym chłopakiem - jeżeli mógł uniknąć problemów, to po prostu to robił. Ale czy to było łatwiejsze? Nie, oj zdecydowanie nie. Życie w ciągłym stresie, strachu przed innymi. Baczenie na każde jedno słowo. Analizowanie każdej jednej drogi, każdej jednej możliwości. To przytłaczało człowieka, wyniszczało go od środka. Sprawiało, że wszędzie widział wrogów. A życie w ciągłym pościgu nigdy nie było dobre. Aki spał z bronią pod ręką. Często obserwował teren wokół siebie, swoimi magicznymi oczami. Nie wierzył, dopóki nie zobaczył - a czasem i wtedy miał wątpliwości, bo co jeżeli to wszystko było iluzją? Niepewność - najgorsza ze wszystkich emocji.
Czas mijał nieubłaganie - i dla każdego tak samo. Nawet najtwardsza skała w końcu obracała się w pył, nawet najpiękniejsza róża w końcu gniła. Wielu chciałoby cofnąć się do dawnych, lepszych czasów. Bo przecież kiedyś to było, a teraz to już nie. Ale Akiemu było to obojętne. Starzał się - ale to ludzka rzecz. Był jeszcze na tyle młody, by nie przejmować się przeszłością. Żył tym, co jest teraz i tym, co może być kiedyś. Oglądanie się w przeszłość było dla niego oznaką słabości. Nie oznaczało to jednak, że zapominał - co to to nie! Ranmaru był bardzo, ale to bardzo pamiętliwy. I tylko czekał, by odpłacić się pięknym za nadobne.
Pani już idzie... - Aki spojrzał na mężczyznę swoimi ciemnymi, niebieskimi jak ocean oczami. Zlustrował go od do dołu do góry. Widział ten jego paskudny uśmiech, jego radość w oczach. Cieszył się z tego co zrobił. Pięknie byś wyglądał z przebitą tchawicą.. Mężczyzna w końcu jednak odszedł - widać było, że to ktoś z wyższych sfer. Ten styl chodzenia, ta chusteczka w kieszeni płaszcza, ten tekst o pieniądzach - bo przecież one wszystko załatwią. Aki nic mu jednak nie zrobił - bo przecież Yue nie potrzebował pomocy. Odpowiedział na jego pytanie jasno i konkretnie, ale czy były to jego słowa, czy tylko może wystraszonego, białowłosego chłopczyka, którego życia zmusiło do takich, a nie innych rzeczy? Nie oceniał go po tym, co zrobił. Ludzie robili w życiu różne rzeczy, a ta zdecydowanie nie była najgorszą, którą widział w swym i tak krótkim życiu.
Aki przez chwilę stał w ciszy. Spojrzał jedynie w dół - pod nogi Yue, na te kilka kropli krwi, które opadły na dół, łącząc się ze śniegiem. Ranmaru lubił widok krwi, ale nie krwi niewinnych. Nie tych, którzy mu nic nie zrobili. Lubił mordować - ale tych, co na to zasłużyli. A Yue był tak grzeczny i niewinny z tym swoim anielskim uśmiechem. Jak można było podnieść rękę na kogoś tak słabego i bezbronnego? Nie rozumiał. Yue żył bardzo spokojnie - oczywiście jak na shinobi. Być może ich życie różniło się od siebie diametralnie, ale nadal każdy z nich miał jakieś problemy. I o dziwo w tym momencie to właśnie białowłosy zdawał się być w większych tarapatach.
- Ty za to wyglądasz, jak ktoś, kto potrzebuje pomocy. - mógł być groźny. Mógł wyglądać jak samotny wilk, który niczego się nie boi. Ale nadal był człowiekiem. - Krwawisz. Powinieneś opatrzyć tę ranę. - czy to już było przejmowanie się nim? Być może. Ale nie mógł przecież po prostu przejść obojętnie obok takiej sceny i nie zareagować. - Szantażuje cię? Wpakowałeś się w coś? Jak chcesz to mogę go zabić. - oczywiście panie komisarzu, trzy bełty w plecach. Najbrutalniejsze samobójstwo jakie w zyciu widziałem. Dla Akiego zabić to jak splunąć. W końcu był wilkiem. Nie wahał się robić użytku ze swoich kłów i pazurów.
1 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Tragiczne, co? Tragiczne było to, że kiedy tylko opuszczałeś łono matki to od razu nakładano na ciebie kajdany. Natychmiastowo miałeś jakąś rolę. I nie dało się pozbyć tego, że za każdym razem ci jakąś przypisywali, jeśli tylko wszystkie straciłeś. Możesz mieć kilka ról na raz, tak. Możesz wykonywać kilka na raz czynności i obowiązków, ale nie możesz być pustym, bezużytecznym bytem, który nie wypełni żadnego przeznaczenia w tym naszym wielko-małym świecie nazywanym dalej Ryuzkau no Taki. Z tym było zabawy jak z prawem - próbujesz się odnaleźć, szukasz własnego ja, powolutku układasz sobie wszystko w swojej głowie, no bo przecież tyle rzeczy wokół ciebie musiało zostać jeszcze zbadanych i poznanych! I zanim poczujesz, że to jest to - że jesteś w punkcie, w którym powinieneś być od zawsze okazywało się, że już nie masz być nazywany synem. Że teraz nie ma już osób, które tak mocno cię wspierały i musisz zostać pracownikiem. Nie jesteś już dzieckiem, przeszedłeś przez etap nastolatka, dali ci w dłoń broń i powiedzieli - walcz. Jedni mieli większe szczęście od innych - taka to właśnie sprawiedliwość gościła na tej ziemi. U niektórych udało się wypatrzyć rdzę, zanim wsadziło się zepsuty element do maszyny i można było go poprawić. Doszlifować. Pozbyć się wadliwej cząsteczki i sprawić, że to właśnie ta jedna zębatka będzie tą chodzącą najlepiej. Wtedy już naprawdę niczego się od niej nie chciało. Niech po prostu będzie - wypełni tę swoją rolę, którą może już same gwiazdy, nad którymi było tyle zachwytu, przewidziały, niech nikt mu nie przeszkadza... Jedni by powiedzieli, że Aki miał bardzo dużo szczęścia żyjąc tyle czasu z rodzicami. Potem dodaliby, że ninja umierają młodo, że niewielu decyduje się na rodzinę, a jednak, jakimś cudem, te małe bachorki powstawały i machineria była uzupełniana. Inni powiedzieli, że to pech. Mógł zostać wychowany inaczej, że w sumie to ci rodzice zmarnowali mu życie pchając jego rozwój w tym a nie innym kierunku. Każdy miał coś zawsze do dodania od siebie. Każdy wiedział lepiej. Czego ci potrzeba, co myślisz. Jakie miejsce w tym szeregu powinieneś zająć. I masz całkowitą rację - część powiedziałaby, że zastanawianie się nad tym wszystkim nie ma najmniejszego sensu, bo koniec końców ninja był sam w sobie narzędziem - bronią i tarczą, której należało używać według potrzeb. Kim był jednak Aki? Bronią? Tarczą? Czy tylko człowiekiem, który błądził w tym wszystkim i żył życiem z dnia na dzień, ciesząc się tym, że nie było żadnego szalonego lidera na szczycie tej piramidy, który zaraz posłałby ten kraj w ogień wojny?
Wybudowane napięcie miało wszystko, co wspólne, z tymi zębatkami, kłamstwami i kłopotami, w jakie człowiek może przez nie wpaść. Gdy zaplączesz się w sieć stworzoną przez kogoś innego nie ma jeszcze takiej tragedii. Nawet jeśli nie dasz rady wydostać się teraz, jeśli noża brak przy rękach, w dłoniach za mało sił, żeby rozerwać sieć, możesz poczekać. Zebrać siły, dać swoje zrobić temu, co los miał dla ciebie w planach. Wyczekać momentu, w którym będziesz mógł się wydostać. Lubię brzmienie słów: nie ma sytuacji bez wyjścia. A ty? Jeśli jednak ta sieć była tkana przez twój własny umysł to nagle stawałeś na palcach. Chyba naprawdę łatwiej byłoby, gdyby człowiek trzymał się z daleka od drugiego człowieka. Tak, tak, ten sam człowiek, którego stworzono do życia w stadzie! Który w naturze zachowania miał poszukiwanie szczęścia w postaci drugiej połówki i zostawienie po sobie pamiątki na tym świecie w postaci drugiego chodzącego siebie. Zbitki genów swoich i wybranej partnerki. Niby to było naturalne. Niby tak miało być zaprogramowane, bo ta potrzeba leżała na tym najbardziej pierwotnym poziomie. I plątała się wokół tych najbardziej powierzchownych potrzeb, które łączyły się z pragnieniem zaspokajania własnych satysfakcji. Zabawne w tym wszystkim było to, że ciemne oczy przypominały teraz cichy sztorm - niby wody były spokojne, ale w rzeczywistości czekałeś na pierwszy szum. I już słyszałeś wycie fal. I te oczy spoglądały na te klarowne, choć teraz zmęczone, jakby potrzebowały pomocy. Ocean patrzył w niebo i zastanawiał się, czy można krzywdzić łagodność. A jasny, upstrzony plamami błękit nachylał się w dół i zastanawiał, czy to ocean potrzebował jego. Czy w jego pomrukach i w jego mocy, jaką niósł, znalazła się potrzeba ukojenia, jeśli przyszedł prosto do lodowego ogrodu, gdzie ludzkiej rasie przykazano zachwycać się dziełami artystów. Podobał mi się ten Ocean. W jego niewzruszonej postawie, w jego spokoju, w tym, że człowiek się zastanawiał, z jaką precyzją jedna fala mogła połknąć żywego człowieka bez wybudzania się ze swojego snu. Automatycznie - ponieważ robił to nie raz i nie dwa. Podobały mu się jego cienie i jego przebłyski. Ta wieczna praca, przez którą przechodził i jednocześnie wieczny zastój. Wieczność, huh... wieczność złożona z jednego spotkania. Ale to właśnie w tej ulotnej wieczności zapisana została pasja, do której wracał wspomnieniami. I jednocześnie, tak jak tamtego dnia, tak i teraz spoglądał na niego jak na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Kto potrzebuje odrobiny ciepła w swoim życiu, żeby nie zapomnieć, że mimo bycia Oceanem - nadal był człowiekiem z krwi i kości.
Spojrzenie, jakie Aki skierował na Shujiego było dokładnie takie, jakim wilk obdarza sarnę. Nie dlatego, że jest głodny i że chce go pożreć. Nie. Sarna znajdowała się na jego terytorium, więc musiał dokładnie się jej przyjrzeć, jakby zamierzał ją ocenić, zapamiętać. I kto wie? Może jeśli nie jest głodny teraz to zgłodnieje za chwilę? I jak tu się nie uśmiechnąć? Było w tym spojrzeniu coś, co budowało ekscytację gdzieś w dole brzucha. Stwarzało zainteresowanie, a to pchało prosto do tych głupich kroków - no bo kto normalny chciałby się zbliżyć do wilka? Przeczesać jego włosy? Zajrzeć w ciemne oczy? Mądre i cywilizowane - a jednak całkiem dzikie. Nie czułeś się wpasowany, ale kiedy tylko Wilk zjawił się tu i teraz jakoś nagle wszystko było na swoim miejscu, a całe znużenie i chęć zaśnięcia w oczekiwaniu na ten dzień obiecany (bo następny) przeminęło z kolejnym podmuchem chłodnego wiatru. Może to dlatego, że to Wilk tutaj nie pasował najbardziej? Czy w końcu nie o tym mówiliśmy? Żeby przynależeć? Ze swoim żołnierskim i jednocześnie niezwykle lekkim krokiem, ze swoim smutnym i twardym jednocześnie spojrzeniem, z bronią, którą bez skrępowania prezentował światu, jakby była mu najbliższą kochanką i przyjaciółką. Pewnie była. Ach, no tak. Ten smutek. Ten smutek, który Yue miał potrzebę rozgonić swoimi palcami. Ale teraz w jednej garści zaciskał szalik, jakby był jego ostatnią bronią, a drugą trzymał przy boku. Z czerwoną rysą na jej wierzchu.
- Tak wyglądam? Możesz mnie zanieść jak księżniczkę do mojej najwyższej wieży. - Zaśmiał się cicho i perliście, wyobrażając to sobie aż nazbyt dokładnie. Bujnej wyobraźni mu w końcu nie brakowało. Powierzył więcej ciężaru swojego ciała drewnianej kolumnie za plecami, opuszczając nieco powieki okolone rzęsami tak białymi, jak biały był śnieg pod jego stopami, gdy tak spoglądał na Akiego. Swojego małego, prywatnego rycerza ratującego chwilę. Którego pojawienie się przegoniło jego towarzysza i sprawiło, że powrót do domu stał otworem i nie musiał się już borykać ze swoją słabą wolą, która sprowadziłaby go z powrotem do tamtego salonu. I za to był wdzięczny. Bo przecież mógł mieć to wszystko w głębokiej dupie i po prostu pójść swoją drogą. A on po prostu podszedł, jakby nigdy nic. Jeśli był jakkolwiek niepewny swojej interwencji to nie było tego po nim widać. - Ajajajaj... mam nadzieję, że nie będzie z tego kolejnej blizny. - Odetchnął, unosząc swoją dłoń, by na tę ranę spojrzeć. A potem na kunai wypuszczony z dłoni przez Shujiego, który leżał w śniegu. Być może ta chwila zabiłaby uśmiech i wprowadziłaby coś nowego do tej rozmowy już na sam start, ale nie. Nie, ponieważ Aki nie poprzestał na słowach, że powinien to opatrzeć. Kontynuował. A ta kontynuacja sprawiła, że Yue znowu prychnął śmiechem. Może nie powinien się śmiać? Może powinien wziąć to na poważnie? Och, ależ wziął. Kiedy spojrzał na twarz Aki jakoś nie wątpił, że właściwie to pytał poważnie. Na moment zapadła cisza. Cisza, w której jego śmiech zamilkł i mielił w swojej głowie usłyszane słowa. Ważył spojrzenie, które teraz utkwione było na nim. Ciekawe. Ciekawe było to, że z taką lekkością mógł powiedzieć: "mogę go dla ciebie zabić". Ale te słowa mu nie ciążyły. Nie był Horoyukim - nie był bohaterem opowieści, w której śmierć byłaby tematem tabu. Nawet jeśli nie lubił bólu. Nawet jeśli sam nie pchał się do zabijania i krzywdzenia. - Dziękuję. - To było pierwsze słowo, które przerwało ciszę i które znów wprowadziło na jego twarz ten łagodny uśmiech. - Bełtów by ci zabrakło w kołczanie, Rycerzu, gdybyś chciał mnie wyciągać. Ale byliby wszyscy tam zdziwieni. - Prychnął znowu śmiechem. Jakby w zastrzeleniu kogoś naprawdę mogło być coś zabawnego. No, cóż... pewnie "normalnie" by się z tego nie śmiał. Ale kto by się przejmował normalnością w Ryuzaku no Taki. - Słodziak z ciebie.
0 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Samo bycie człowiekiem ograniczało cię w pewnych aspektach i wymuszało na tobie pewne rzeczy. Musiałeś nosić ubrania - nie tylko dlatego, że bez nich w taką pogodę jak ta dzisiejsza można było zamarznąć, ale też dlatego, że z jakiego powodu ktoś kiedyś ustalił, że tak wypada. I jeżeli się do tego nie dostosowywałeś - byłeś uznawany za wariata. Nawet w tak pięknym mieście jak Ryuzaku no Taki nie było pełnej wolności, bo zawsze przecież były dobre obyczaje. Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego - tak podobno ktoś kiedyś powiedział. Czyli nie było prawdziwej wolności. Nawet tutaj. Ale czy to źle? Niektóre rzeczy po prostu tak bardzo zakorzeniły się w tradycji ludzkiej, że nie sposób było nawet z nimi walczyć. To dopiero była tragedia - że nie mogłeś zmienić myślenia ludzi, a przynajmniej nie na pstryknięcie palca. Kultura przecież ewoluowała przez setki, jeśli nie tysiące lat. Nawet przed obdarzeniem ludzi chakrą coś było. Było coś przed nimi i będzie coś po nich. Mogli być bohaterami, a i tak kiedyś przyjdzie na nich kolej. I tylko od nich samych zależało, czy za kilkaset lat, gdy już ludzie w końcu wymyślą inny transport niż własne nogi, ktokolwiek będzie o nich czytał na kartach historii.
Może i nie było sensu się zastanawiać nad tym wszystkim. Może ten cały spacer był zupełnie niepotrzebny. Może i powinien zostać w domu, zakryć się kołdrą i przeczytać jakąś książkę. Aki nie był niczym. Aki po prostu był - i żył tak, by dożyć jutra. To, czy dla innych był szczurem, czy rycerzem na białym koniu, zależało tylko od punktu widzenia. Samemu jednak nie sądził, że błądził. Doskonale wiedział, co chce robić w życiu - być silniejszym. Najsilniejszym. By nikt nie był w stanie zagrozić mu, ani wszystkiemu na czym mu zależy. Był więc stróżem samego siebie. Nie potrzebował żadnego anioła stróża, bo żaden anioł stróż nie uchroni go przed ognistymi kulami. To zalezało tylko i wyłącznie od niego samego - nie od bogów, nie od liderów, nie od rodziców. Nikt za niego nie uskoczy. Aki wykazywał silne tendencje pragmatyczne, logikę stawiając na pierwszym miejscu, emocje zaś spychając na dalszy plan. Bo nawet chłodne kalkulacje, które przeprowadzał w swojej głowie nie sprawiały, że przestawał coś czuć. Odczuwał emocje - gniew, smutek, radość... tylko po prostu je ograniczał. Chamował. Tłamslił w sobie. Bo emocje nigdy nie były dobrym doradcą. Przecież gdyby teraz kierował się emocjami, to ten mężczyzna prawdopodobnie leżałby w kałuży krwi, a oni obaj siedzieliby w najlepszym wypadku w więzieniu, a w najgorszym dostaliby wyrok egzekucji na miejscu.
Woda dawała życie i woda je odbierała. Czasami były sytuacje bez wyjścia, sztormy, których uniknąć się nie dało. Niektórzy wierzyli, że los jest zapisany człowiekowi od początku do końca i wszystko co robimy to jedynie iluzja wolnej woli. Ranmaru nie wierzył w te bzdury. Przeznaczenie było dla niego czymś, co stare babcie wciskają wnuczkom, gdy ci są niegrzeczni. Był kowalem swojego losu i tylko od niego zależało to, w jakim kierunku potoczy się jego własne życie. Był pewny, że gdyby tylko chciał, mógłby rzucić w cholerę całe dotychczaoswe życie shinobi i zająć się chociażby uprawą roli. Tylko, że nie miał absolutnie żadnego powodu, aby to zrobić. Podobało mu się to co robił. Podobało mu się to, gdzie teraz był. Zapytasz: ile można zabijać? Ile można łazić za paniczami i pilnować ich dup? Ile można wyłapywać bandytów? Dla Akiego to naprawdę była fajna i ciekawa robota. Mógłby w niej spędzić wieczność, bo ta była częścią jego życia. Bycie shinobim definiowało Akiego.
Kim był Shuji - nie wiedział. Ale wiedział, że zapamięta te imię. Zapamięta tę twarz. Bo przecież idąc ciemnym, zimowym wieczorem, można się przypadkiem pośliznąć i złamać kark, prawda? Wypadki przecież chodzą po ludziach. Ranmaru go zapamięta. I gdy tylko przyjdzie taka koniecznosć (albo chęć...) zmiażdży go jak robaka. Gardził ludźmi, którzy myśleli, że pieniądze mogą dać wszystko. Nawet by się nie zorientował, co go trafiło. Akiego bolało, że tacy ludzie jak on rządzili tym miastem - ale i tak wolał to, od władzy Shirei-kanów. Takie śmiecie nadal były kontrolowane przez ważniejszych od nich. Nie mogli sobie pozwolić na wszystko - bo ciągle musieli liczyć się z konsekwencjami. Shirei-kanowie mogli zaś robić co tylko chcieli, a ich słowo było święte. I czasami... czasami po prostu trzeba było wybrać mniejsze zło.
- Masz ranę na ręce, nie na nodze. - Aki uśmiechnął się w kąciku ust, słysząc "propozycję" od Yue. Jeszcze nie zgłupiał na tyle, by nosić go na rękach - patrząc po pogodzie, to najprawdopodobniej zaraz obaj leżeliby na podłodze i potrzebowali medyków. Skoro białowłosy nie szlochał, nie wydzierał się - znaczyło, że to było tylko płytkie nacięcie. Niebieskooki doskonale wiedział, jak ogromny ból może sprawić dobre cięcie. A Yue - oh, on nawet miał siłę się śmiać. Ale Akiemu wcale nie było do śmiechu - mówił śmiertelnie poważnie. Atak na shinobi był zbrodnią karaną śmiercią. Byli obywatelami wyższej kategorii i podniesienie ręki na jedneog z nich mogło mieć tylko jedną, słuszną karę. Ale to nie Aki b był tutaj poszkodowanym. I nie Aki był sędzią. On mogł być co najwyżej katem - to do niego pasowało.
Aki podszedł do Yue bliżej. Bliżej. Bardzo blisko. Tak, ze chłopak mógł niemal czuć jego oddech na swojej skórze. Jak do swojej własności. A uciec przecież nie miał gdzie - sytuacja bez wyjścia. Za nim ciężka, masywna kolumna, a przed nim wilk - zły i straszny, który bierze to, czego chce. Ranmaru spoglądał na niego - prosto w jego oczy. Ciemne, niebieskie tęczówki świdrowały wzrok chłopaka ukryty za okularami. Wzrok bruneta był bezwzględny i jasno mówił, jak bardzo Yue się myli. Wyciągnął dłoń w kierunku jego twarzy, opierając w końcu palec wskazujący na jego brodzie. Kazał mu się na siebie patrzeć i nie tolerował sprzeciwu. Jeżeli tylko spróbował odwrócić wzrok, to nacisnął na niego tak, by już nie mógł się ruszyć.
- To bym ich gołymi rękami wyrżnął. - wyszeptal w końcu, uśmiechając się leciutko w kąciku ust. Chłopak go nie doceniał i nie wiedział, do czego jest zdolny. To, że strzelał z kuszy, wcale nie oznaczało, że nie potrafił robić innych rzeczy. W końcu jednak chłopak puścił białowłosego i odsunął się, dając mu trochę... odetchnąć. I przez chwilę stal w ciszy, oczekując na reakcję białowłosego. - Chcesz żebym odprowadził cię do domu? - zapytał w końcu. Zaskakująco miło i łagodnie. Ale szczerze. A pytanie było skonstruowane tak nie bez powodu. To jak, chcesz?
0 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Ludzi nie można zmienić, ale jednocześnie ludzie się zmieniają. Podasz im dłoń, a oni nagle pomyślą: hmm... może to dla mnie szansa? Dla mnie, dla ciebie, dla siebie. Widzisz, to opierało się gdzieś w wierze w to, że jednak, chociaż odrobinkę, masz wpływ na ludzi, jacy cię otaczają. Nawet jeśli nie możesz nimi potrząsnąć, żeby wypadły stare nawyki, aby potem spisać na karcie masę nowych i wbić im do głowy. Jak do maszyny. Jak na tej maszynie do pisania, w której musisz mocno uderzać w klawisze, żeby uzyskać jakikolwiek wynik. Aby zobaczyć ślady tuszu na papierze. Albo jak pędzel, którym umiejętnie musisz pociągać na papierze, żeby cieszyć się wynikami. Naciśnięcie klawisza było jednak prostsze niż długie i pracochłonne ćwiczenie kaligrafii, żeby potem nikt nie mógł powiedzieć, że twoje znaki to kulfony - do śmieci to, wyrzućcie. Patrzeć się na nie nie da. Takie same symbole człowiek zostawiał na człowieku. Pewnie ciężko w to uwierzyć komuś, kto trzymał się od każdego na odpowiedni dystans. Czasami tylko spędził jakąś gorącą i owocną noc w czyichś objęciach, czasami wypił czarkę sake z dawnym znajomym i poznał... znajomych znajomego, żeby z nimi pogadać. Ale tak kontrolowanie. Tak ostrożnie, no bo przecież ktoś jeszcze może słuchać. A może to, co powiesz, obróci się przeciwko tobie? Gdzie więc ten znak? Na nie trzeba być gotowym. Tak jak każdy człowiek musi być gotowy na pomoc. Na to, żeby sobie dać pomóc - jakikolwiek nie byłby to sposób. Kiedy narzekam to mogę przecież narzekać dla zasady, żeby się wyżalić, ale wcale nie dlatego, że chcę coś zmienić w swoim życiu, poprawić się i udoskonalić. Taki już jestem, więc się takim akceptuję. Ale mogę też marudzić, by posłuchać, co druga strona ma na mój temat do powiedzenia. Wziąć poprawki na uwagi, które pojawią się odnośnie naszej osoby. Wtedy właśnie możesz mówić o tym, że jednak... jednak da się ich zmienić. Możesz to zrobić metodą marchewki jak i kija. Możesz obijać czyjś kark tak długo, aż całkowicie wyzbędzie się swojej dumy. Złamiesz go. Możesz też obiecywać góry lodowe i słodzić dzień po dniu, nie szczędzić swojego oddechu na rzeczach dobrych. Wtedy też się zmieni. Wzrośnie, zbuduje mocniejszy kark. Może stanie się pyszny, może arogancki. A może po prostu będzie pewny siebie i tego, co go otacza. Największym trudem przewidywanych zmian było to, że każdy inaczej zareaguje na dane traktowanie. Jedni będą walczyć zaciekle - jak lew - byle tylko uchować swoje. Zupełnie jak Ty, drogi Aki. A drudzy... drudzy pozwolą, żeby zgięły się ich kolana, bo nie będą mieli sił walczyć. Nie będzie w nich woli. Jak Yue. Anioł nie posiadał w sobie woli, żeby zmieniać swój własny świat. Nie było też w nim chęci całkowitego odmieniania świata wokół - bo przecież wtedy należałoby się przywiązać. Ale miał w sobie wolę i siłę do tego, żeby chociaż na kilka chwil te światy rozchmurzać.
Chyba to widział w tych smutnych oczach. Nie niepewność, oj nie - bo nie dostrzegał żadnego zawahania w tym spojrzeniu, które z jednej strony było mocne, a z drugiej strony powłóczyste. Wyprane z emocji. Tak stoickie, że Yue miał ochotę wyciągnąć rękę do jego oczu i przekonać się, czy będą miały chłód lodowego oceanu wokół gór Hyuo. Czy zatopi się w tamtejszych mgłach i poczuje na własnej skórze oddech Zimy jeszcze silniejszy, niż odczuwał go tu i teraz, kiedy watr kąsał jego skórę, różowił ją i nadawał, przynajmniej teraz, odrobinkę zdrowszego wyrazu. Lecz wydawało mu się, że widział, że nawet ten spokój pragnął odrobiny niepokoju. Tak bardzo bał się tego, że zostanie skrzywdzony, że dobrowolnie rezygnował z tego, co dobre. Bo nie możesz przecież odciąć się tylko od zdrady, żeby doświadczać miłości. Bierzesz wszystko, albo nic. Więc wędrował Wilk drogą pragmatyzmu, bo to trwało w jego naturze. Logika była lepszym doradcą, niż emocja - oj, oczywiście! Yue zdawał sobie doskonale sprawę z tego, jak głupiutki potrafił być... i cała ta niemądrość wynikała wyłącznie z wyboru. Bo przecież dostrzegał, co niektóre decyzje z nim robiły. Do czego go doprowadziły. Ale, ale... przecież o tym miało być cicho. Ku ukoronowaniu szlachetnego kłamstwa, dzięki któremu wszystko staje się lepsze. Niech się stanie. Ten wieczór przecież nie mógł być już gorszy - a stał się tylko lepszy przez pojawienie się tutaj, zupełnie niespodziewanie, jednego jegomościa. Takiego, który może właśnie kierował się prosto na polowanie, a może... po prostu chciał pooglądać rzeźby. Białowłosy nie wiedział. I może to lepiej, że nie wiedział? Czy niewiedza nie sprawiała czasem tego, że lepiej człowiek spał?
Uśmiechnął się szerzej, kiedy dostrzegł to drgnięcie warg Akiego. Owszem, sam widział już oczami wyobraźni wyrżnięcie, ale jak zostało już ujęte - Yue nie należał do osób, które nadmiernie mocno przejmowałyby się konsekwencjami pewnych rzeczy. Które szanowałyby swoje zdrowie i swoje dobro. Gotów był zaryzykować taki upadek tylko dlatego, że już słyszał, jak obaj się z tego śmieją. No bo przecież - to było zabawne! Wielcy "ninja" (a przynajmniej Aki ninja przez wielkie "n" był), który tarzają się w śniegu jak dzieci, bo poślizgnęli się na śniegu. A dlaczego? Dlatego, że jeden z nich zrobił sobie kuku! Właściwie to rozwlekając to wyobrażanie sam się cicho zaśmiał, ale ten kolejny przebłysk wesołości zakończył się ciężkim westchnięciem - kolejnym zresztą. Spojrzał na bok, w poszukiwaniu wzrokiem ławki, która zresztą była niedaleko. Właściwie, gdyby tak się nad tym zastanowić, to bardzo dziwnie było spotkać osobę, którą widziałeś raz, w takich a nie innych okolicznościach, a teraz - tak przypadkiem - natykasz się na nią w takiej... a nie innej... sytuacji. Przez jego głowę przebiegła krótka myśl - że w takim razie już przecież wrócili z misji. Aki, Hiroyuki, Isane. Ale to była bardzo, bardzo krótka myśl. Myśl przerwana zimnym dotykiem na jego podbródku, od którego jego policzki jeszcze bardziej się rozpaliły. Nie oponował i nie uciekał spojrzeniem, kiedy dłoń Aki obróciła jego twarz z powrotem ku sobie, za to lekko uniósł brwi, zdziwiony tym zbliżeniem. Zbliżeniem, dzięki któremu zrobiło się znów ciepło. Dzięki któremu ciało znów miało podparcie nie tylko za plecami. Być może każdy normalny czułby się właśnie zagrożony. I kłamstwem byłoby powiedzenie, że dreszcz nie przebiegł po plecach białowłosego. Były w tym sprzeczne uczucia - tak smutku jak i zadowolenia. Chęć ucieczki jak i chęć zostania. Z jednej strony - wyłgaj się śliczniutko, pośmiejmy się, zamieńmy wszystko w żart, a z drugiej strony...
A potem były słowa. Słowa, które przesunęły kolejny dreszcz po plecach, powodowały wręcz gęsią skórkę. Niby je wyszeptał - ale w głowie Yue te słowa brzmiały jak krzyk. Czemu? Nie rozumiał. Nie rozumiał jego słów. Może rzeczywiście nie brał go wystarczająco poważnie. Może go nie doceniał. Spotkał już niejednego ninja, ale przez to, jak sam żył, jakoś nie obracał się w tym towarzystwie tam, gdzie powinien - na misjach. Nie widział, jak ludzie mordowali się wzajem. Nie widział wielkich wybuchów. Siły rąk, które miażdżyły kości w uściskach. Czy to była taka silna chęć pomocy tym biednym? Tym poszkodowanym? Teraz Yue grał rolę tego biednego do wyratowania? Och, no święta prawda. Potrzebował pomocy - ale nie wiązała się ona z tym szlachcicem, z którym przecież dobrowolnie poszedł na tę kolację. To wszystko tkwiło o wiele głębiej. I chociaż powinien powiedzieć, że nie będzie i nie ma potrzeby na żadne mordowanie, zamiast tego milczał z miną... zadziwiająco poważną. Prawie tak, jakby wyrok padł. Jakby usłyszał uderzenie młota sędziego. A przecież do niczego nie doszło. To była tylko rozmowa.
Różnica między tą rozmową a rozmową z Shujim polegała na tym, że między nim a Akim nie było dłoni Yue, które powstrzymywałyby tę bliskość. I różnica polegała na tym, że kiedy ten chciał się odsunąć, białowłosy zarzucił rękę trzymającą szalik za jego kark. Choć trafniej byłoby to opisać - przesunął swoją rękę. Nie było w nim gwałtownych odruchów.
- Tak jest cieplej. - Wyjaśnił na wydechu. I było. Zdecydowanie było. Nie miał ochoty tracić tego podparcia. Bo było po prostu... miłe. Ułatwiające trzymanie pionu na miękkich nogach. Chyba mu się już też pomieszało w głowie. I ten mózg też zmiękł. Zupełnie. Albo to jego myśli zostały po prostu zgarnięte przez jedną z tych cichych fal Oceanu.
- No nie wiem, nie wiem... a co jak straszny wilk zje taką bezbronną owieczkę jak ja po drodze? - Wyciągnął kąciki ust w górę. - Chętnie. - Wyprostował się i cofnął swoją rękę z karku Aki, żeby owinąć szalik wokół szyi i schować w niej nochala. I poprawił swój płaszcz, podopinał go, nieco łopatologicznie, bo tak - bolało. Bolało, ale... do bólu naprawdę da się przyzwyczaić. Albo raczej - można nauczyć się go akceptować. - A... nie przyszedłeś tu zobaczyć wystawy? - Jakoś... zupełnie się do tej pory nad tym nie zastanowił. Nad tym, co właściwie Aki tu robił. Niebieskie oczy powiodły po pięknych rzeźbach. Być może wydzierał właśnie Akiego z jego prywatnej, wielkiej czy też małej przyjemności. Nie to, że rzeźby zamierzały uciec. W końcu były martwe.
Oderwał plecy od drewnianego filaru i upewnił się, że w ogóle stoi. Zmęczenie dobijało, ale nie na tyle, żeby miał tu zaraz padać. Tylko ciało było jak z ołowiu. To nic. W końcu rano będzie lepiej. Dopiero wtedy, po ostatnim poprawieniu szalika, zrobił pierwsze kroki w stronę wyjścia z Zimowego Ogrodu. Z niemałą burzą myśli. I jednocześnie zadziwiającym spokojem.
0 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Niektórzy sądzili, że ludzie się nie zmieniali - po prostu się starzeli. I Aki uważał, że w tym stwierdzeniu faktycznie coś się kryło. Z wiekiem przychodził rozum, z wiekiem przychodziła starość. Rzeczy, które kiedys przychodziły na wyciągnięcie ręki, z biegiem latam stawały się nieosiągalne. Ludzkie ciała i umysły w pewnym momencie zaczynały być coraz mniej wydajne, coraz słabsze, coraz bardziej zepsute. I tak jak każdą maszynę można było naprawić, tak na starość nawet najpotężniejsi iryonini nie znaleźli lekarstwa. I gdy twój osobisty zegar coraz bardziej zbliżał się do dwunastej, z każdą kolejną sekundą życia zdawałeś sobie sprawę z tego, że coraz mniej czasu ci pozostało. Zmieniałeś priorytety, zachowania, nawyki. Ale robiłeś to głównie przez ograniczenia, które twoje słabe, ludzkie ciało stawiało. Mogłeś być nawet i shinobi - ale nadal byłeś tylko człowiekiem. Mało było starych ninja - bo w tym zawodzie każdy ułamek sekundy był na wagę złota, a refleks był wszystkim. Nie dało się go jednak naprawić, gdy twoje własne ciało ci go odbierało. Dlatego z biegiem czasu przestawałeś być tym brawurowym shinobi, wbiegającym w tuzin przeciwników. Zmieniałeś taktykę na bardziej podstępną - przestawałeś ryzykować. Ale nie dlatego, że nie lubiłeś - po prostu musiałeś to zrobić. Inaczej byłbyś martwy. Więc nie - ludzie się nie zmieniali. To w głównej mierze mądrość przychodziła z wiekiem, a mądrość z ograniczeniami. System naczyń połączonych - wszak ludzie byli o wiele bardziej skomplikowanym tworem, niż jakakolwiek maszyna wytworzona ich rękoma.
Aki pisał jak kura pazurem. Całe jego życie było zapisane w chaotyczny, brzydki sposób. Ale w tym stylu były pewne zależności - przecież ciągły chaos to też jakiś porządek. Gdy wszystko jest losowe - jest też proste. Wiesz, że musisz się spodziewać wszystkiego, a więc na wszystko jesteś przygotowany. Więc pomimo wszystkich trudów, pomimo wxzystkich kłód rzucanych mu pod nogi, młody Ranmaru potrafił wychodzić z opresji obronną ręką. Bo kontrolował to, co się wokół niego dzieje - nawet chaos. Wiara w bogów mogła być pomocna dla ludzi, którzy nie wierzyli w samego siebie. Ale cesarski chłopiec wiedział, że w Ryuzaku no Kuni, z dala od swoich braci krwi, może liczyć tylko na własne umiejętności. Gdyby nie ufał swoim możliwościom, to już dawno zostałby pogrzebany trzy metry pod ziemią. Nie wiedział, czy kiedykolwiek się przeliczy - i wiedzieć nie chcial. Nie mógł nawet -bo w los i przeznaczenie nie wierzył. W żadne znaki, przypowieści, czy inne dyrdymały dla słabych ludzi. To ci, którzy wierzyli w samych siebie osiągali sukces. Ci, którzy polegali na innych - szybko tonęli wraz z okrętem. Nie wystarczyło nauczyć się chodzić - w świecie, w którym ziemia mogła zawalić ci się pod stopami, musiałeś nauczyć się latać. Pokonywać przeciwności z tych najbardziej i najmniej oczywistych źródeł. Wszystko mogło być twoją śmiercią.
Aki nie chciał niczego zmieniać. Nie miał na to siły, chęci i umiejętności. Umiał dbać o siebie, a nie o kilkadziesiąt tysięcy ludzi zamieszkujących prowincję. Politykiem wbrew pozorom też trzeba było umieć być - nawet jeżeli większość z nas uważała ich za świnie w ludzkiej skórze. Bycie na szczycie zdecydowanie nie było dla niego - jeżeli już miałby rządzić, to z cienia. I zajmować się tylko kilkoma konkretnymi dziedzinami. Bo właśnie był wilkiem - dbał o swoje własne stado. Nie o sarny, nie o psy, nie o tygrysy. Ci, którzy byli w jego watasze mogli liczyć na jego pomoc. Resztę miał w głębokim poważaniu. Byleby nie wchodzili mu w drogę i nie przeszkadzali żyć tak, jak mu się podobało. Był przecież wilkiem - nie atakował bez powodu. Ciekawski, ale płochliwy - bardzo łatwo go było zrazić do siebie. Ale gdy zaczynał doskwierać mu głód, gdy zaczynałeś go drażnić...
Uśmiechnął się w jego stronę, odwzajemniając reakcję ze strony Yue. Byl to szczery uśmiech, czy może udawany? Czy Yue mógł to w ogóle wiedzieć? Jak dobrze umiał przeczytać Akiego, zrozumieć jego intencje, jego emocje? To już wiedział tylko białowłosy, ale Ranmaru był bardzo ciekawy, co dzieje się teraz w głowie chłopaka. Czy przeżywa jeszcze sytuację sprzed kilku chwil, czy może już zupełnie zatracił się w oceanie? Ale Aki nie naciskał - mimo wszystkich słów i gestów, które robił, wszystko można było zakończyć jednym słów. I nie byłoby rozpaczy, zazdrości. Nie było żadnych zobowiązań - więc czemu miałby być i żal? Wystarczyło odepchnąć, albo powiedzieć proste nie - i wszystko skończyłoby się tak szybko, jak się zaczęło. Słowa miały przecież wielką moc - raz sprawiały, że miałeś ciarki na plecach, a raz potrafiły burzyć mury wielkich miast. I nie trzeba było ich rozumieć - bo jeżeli za słowa szły czyny, to wszystko prędzej czy później zaczynało być klarowne.
Kto tu mówił o pomaganiu biednym? Kto mówił o poszkodowanych? Aki uratował Yue z czystej, ludzkiej przyzwoitości. tak rzadkiej przecież w dzisiejszych czasach. Nie był żadnym bohaterem. Bohaterowie poświęcali swoje życie w imię wyższych celów, w imię ideałów. Wiele można było powiedzieć o niebieskookim, ale na pewno nie to, że był bohaterem. Zbyt wielu bohaterów traciło najlepsze lata swojego życia na bohaterowaniu. Za szybko ginęli. A Aki ginąć nie chciał - całkiem wygodnie mu się żyło, nawet jeżeli jego żywot nie opływał w luksusach.
I jedno trzeba było przyznać Yue - zaskoczył Akiego, gdy zarzucił rękę za jego kark. Nie spodziewał się tego, choć może powinien. To było takie... niespodziewanie bliskie. No tak, było cieplej, a jakże łatwiej było się utrzymać w pozycji pionowej, mając podparcie tak silnego mężczyzny.
- Tak będzie jeszcze cieplej. - uśmiechnął się w kąciku ust i złapał bialowłosego pod biodra, mocno przyciskając go do siebie, pozwalając oprzeć głowę o swoje ramię. Hej, teraz już nie upadniesz.. Mógł mieć więc miękko w nogach, a i tak miał kogoś, kto przytrzyma go, gdy zrobi się gorzej. Warto było mieć taką podporę - choćby i teraz, na jeden, krótki moment swojego życia.
- To inny wilk rozpruje mu brzuch i cię z niego wyciągnie. Prawie jak w tej bajce... - zaśmiał się pod nosem, parafrazując znaną bajkę dla dzieci. Nawet takie zwyrole jak Aki czasami miały pojęcie o dziełach kultury. Lubił czasem odskocznię od świata codziennego, od tej całej śmierci, od tych wszystkich zmartwień i obowiązków. Ale tym razem nie przyszedł tutaj, by oglądać sztukę - Nie, to przypadek. - odpowiedział zupełnie szczerze. Wspominałem już przecież o tym, jaki świat ninja potrafił być mały. - Lubię wychodzić na wieczorne spacery. Wtedy jest mniej ludzi. Nie jest tak... tłoczno. - wytłumaczył, dlaczego właściwie tak się stało. To wszystko było przypadkowo - bo w los przecież nie wierzył. A rzeźby... rzeźby były rzeźbami. Nigdy go jakoś specjalnie nie interesowały. Choć z całą pewnością były piękne, tak nadal były martwe. W jego spacerach nie chodziło o podziwanie czegokolwiek, lecz o ucieczkę przed samym sobą. Czasami po prostu potrzebował iść gdzieś przed siebie i myśleć - byle o czym, byleby iść. Uśmiechnął się więc na wieść, że może iść tam, gdzie Yue miał zamiar go zaprowadzić. Ciekawe, jak wygląda jego dom...
0 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Czas był rozwiązaniem bardzo wielu problemów. Skaleczyłeś się? Och, nie ma sprawy - do wesela się zagoi! Ktoś cię zranił? Nie martw się - z czasem zapomnisz. Jesteś zmęczony? No już, już... to minie. Było mnóstwo odpowiedzi, a wszystkie wiązały się z pewną prostą zależnością - wszystkie prowadziły do tego, że jeśli tylko poczekasz, jeśli tylko będziesz miał czas to wszystko magicznie przeminie. Nawet twoje problemy. Nie musisz ich rozwiązywać, nie. Po prostu poczekaj. Usiądź, zajmij się czymś. Wyjdź na spacer. I wszystko będzie cacy. Wszystko będzie dobrze i wszystko będzie lepsze. Nawet ta brudna, błotnista ulica, w której toną twoje buty, wyschnie i będziesz mógł znowu iść z uśmiechem do swojej ulubionej pracy. Nie będzie zbierało się na deszcz, nie będzie wiało tak, że porwie nie tylko wszystkie myśli, ale i spróbuje zdmuchnąć ciebie całego. Ułożone w nieładzie włosy staną się twoim najmniejszym zmartwieniem. Tak, czas leczy rany - oto i wspaniały doktor wszech czasów, na którego zadawali się nasi przodkowie, kiedy nie było jeszcze chakry i na którego zdawaliśmy się i my dziś. A potem dowiadujesz się, że jednak czas nie uleczy wszystkiego. Że, tak jak powiedziałeś, im starszy będziesz tym wszystko będzie trudniejsze. Przybędzie doświadczenia - ubędzie sprawności. Czy ktoś cię przed tym ostrzegł? Ktoś uprzedził? Powiedział: korzystaj z młodości, póki możesz? Pewnie tak. Tylko ilu z nas wtedy brało te słowa na poważnie? Z drugiej strony przyszedł dziadek i tłukł do głowy: wnusiu, ale ty tak nie siedź, bo na starość będą cię kolanka bolały! Albo przyjdzie matka i powie: jak będziesz tyle pił to ci wątroba padnie! No ale mamo, dziadku, czy czas nie miał leczyć ran? Im dłużej żyjesz tym bardziej się gubisz w tych zależnościach, jeśli tylko zaczniesz się nad nimi rozckliwiać. Świat musiał być prosty. Bo jeśli go nie upraszczałeś po swojemu to robił się nieznośnie ciężki do dźwigania. Nikt nie chciał mieć wiecznie zgiętych pleców i zgarbionych ramion. Człowiek stworzony był przecież do tego, by naprawdę żyć. Egzystencja pozostawała dla tych, którzy się zagubili i mieli na tyle pecha, że nie tylko nie odnaleźli samych siebie - nikt ich nawet nie odszukał.
Lubił to uczucie, kiedy ciało dopasowywało się do ciała tak, jakby były dla siebie stworzone. Ale to głupie - bo gdyby rzeczywiście Matka Natura, Los czy też to nieszczęsne Przeznaczenie, w które człowiek usilnie wierzył, chcąc sobie wytłumaczyć wiele niewyjaśnionych spraw, to doprawdy byłoby bardzo wiele... ideałów dla Yue. I nie wiedziałby już sam, czy to po prostu on sam był tak idealnym puzzlem, by pasować dla innych, czy to jednak próbowano mu wynagrodzić całą gorycz życia w takich słodkościach. Ale chwile takie jak te były bardzo rzadkie. Były jak perły, którymi chciał wyłożyć cały naszyjnik i zawiesić go na swojej szyi, aby potem móc go oglądać w odbiciu lustra. Uśmiechałby się wtedy o wiele częściej - tak ciepło i szczerze, tak do siebie samego. Tylko z powodu wspomnień o tym, że rzeczywiście można mówić o ludziach, którzy po prostu ingerowali z tej magicznej ludzkiej przyzwoitości. Co jednak dla wolnego ptaka było lotem, dla ptaka w klatce było chorobą. I chwile takie jak te były słodkie jak sam miód z kwiatów lipy, ponieważ były tak rzadkie. Tak nienaturalne. Tak zupełnie niepasujące do jego życia, w którym człowiek pisaną miał wartość tylko przez to, co sobą prezentował. Nie było tu czasu na zatrzymywanie się i myślenie, co ten kotek ma w środku. O czym myśli. Jak się czuje. Czy potrzebuje pomocy. Wszystko łączyło się, spajało i tworzyło abominację przypominającą najpiękniejsze z wiosennych ogrodów Ryuzaku no Taki. Najbardziej dziką i pierwotną naturę w całej jej majestacie i cudach, jakie potrafiła wytwarzać. Przyciągnięty jeszcze bliżej, objęty silnymi rękoma, ułożył rzeczywiście głowę na nienapiętym barku, sprawdzając, czy rzeczywiście jest puzzlem idealnym, który znów, na kilka chwil, został wpasowany w świat Akiego. Tak bez powodu. Z przypadku. Tylko dlatego, żeby było cieplej. I przecież nie dało się zaprzeczyć - było. Tak i było coś zupełnie enigmatycznego w chwili, kiedy nie widziałeś twarzy drugiego człowieka, a jego emocje czerpałeś tylko z uderzeń jego serca i z tego, jak pracowały jego mięśnie. Z brzmienia głosu - jego wibracji i poziomu głośności. Czy był pomrukiem, czy może napinał się w swoich posadach. To wszystko było zabawą. Miłą, pełną szacunku zabawą - ponieważ człowiek, który potrafił wykazać łagodność, zasługiwał na każdy rodzaj szacunku.
- No mówiłem - Słodziak. Taki groźny i zły, ale prawdziwa słodkość. Jak tościk z miodem. - Uśmiech był wręcz słyszalny w jego ciepłym głosie, kiedy bez żadnych oporów opierał się na Akim. Och, skoro sam się oferował to żalem byłoby nie skorzystać, czyż nie? Powiem więcej! Byłoby to iście niegrzeczne! A Yue był w końcu bardzo grzecznym chłopczykiem. Chłopczykiem, który dalej zastanawiał się, jak głupie to jest, żeby z towarzystwa może i nieciekawego, ale przynajmniej niegroźnego, pchać się prosto w łapska nieznajomego Wilka. Gdyby posiadał w sobie chociaż trochę więcej strachu... ocipinkę więcej szacunku do siebie samego. Ale och - nie posiadał. I teraz tym bardziej nie miał ochoty na szukanie i zbieranie myśli do kupy. Zostawił więc to, że przecież to niemądre - zapraszanie nieznajomych do swojego domu! Że tak się robić nie powinno! Ach, przecież za to kochał też Ryuzaku - było miastem ludzi wyzwolonych. I chociaż o takich rzeczach brzydko było mówić na salonach, to co działo się za zasłoniętymi kotarami...
- Hahaha... zapamiętam to. Sprawię sobie czerwoną pelerynkę i będę chodzić z wiklinowym koszyczkiem. Największym problemem byłoby znalezienie jakiejś babci... ale chyba dam radę znaleźć jakąś, która ulegnie słodkiemu uśmiechowi. - Uniósł głowę, żeby zajrzeć w ciemne oczy swoimi własnymi - rozjarzonymi teraz już ciepłymi iskrami i rozbawieniem wywołania tej bajki. Fantastycznej zresztą. Mającej tyle swoich wersji, że Yue nie wiedział, która była prawdziwa, ta pierwsza, a która stała się opowieścią przekazywaną dzieciaczkom przez dobre madki, które dbały o to, żeby ich dzieci miały bezstresowe wychowanie. Tak, tak, takich popierdoleńców też na tym świecie nie brakowało. Pomyślałby kto - w świecie wojen, przemocy i kłamstw. - Przypadek? O nieee, co za nieszczęście... - Wygiął usteczka w podkówkę. - A już myślałem, że mam swojego przystojnego prześladowcę, który tylko czeka, żeby przeciąć ze mną swoje ścieżki. - Ludzie bywali różni. Naprawdę różni. Jedni mieli zamiłowanie do tej wolności, o której już tyle rozprawialiśmy, inni kochali przynależność na tyle mocno, że chcieli, by ktoś mówił im, co mają robić i jak mają robić. Jak żyć. Ale Aki... Aki nie był gończym psem. Był przecież Wilkiem. Jak niebezpiecznie... Jestem pewien, że nie dało się go oswoić.
- Aaa, no tak... nie lubisz ludzi. Nie jesteś nadmiernie społeczną bestią, co? - Śnieg zachrupał pod butami, kiedy zeszli na ulicę - nieoblodzoną tylko dlatego, że pokrywała je dość świeża warstwa śniegu, już częściowo udeptanego, ale jeszcze nie ściętego przymrozkiem. Nie zdążył rozmoknąć, żeby stać się jedną wielką ślizgawicą. Białowłosy pocierał lekko o siebie dłonie, uważając na nacięcie. - Wszędzie chodzisz z kuszą? Nawet na spacery? Do tego przynajmniej pięć notek wybuchowych i jakiś nóż w cholewie buta? - Zabrzmiało to jak żart, kiedy przechylił głowę, żeby oderwać wzrok od rany na dłoni i spojrzeć na bruneta, ale w zasadzie to stawiał, że tak dokładnie jest, jak powiedział. To ten typ po prostu. - To opowiadaj. Jak tam było na tej waszej misji. Robiliście na pewno prawdziwie szalone i ninjowe rzeczy. - Bardzo łatwo było zapomnieć, że Yue też był częścią tego świata. Że sam był ninja. Ale Aki na pewno wiedział i miał to przekonanie o ludziach, że ciche wody były zazwyczaj najbardziej niebezpieczne. Czy Yue zaś niebezpieczny był? Najchętniej muchy by nie skrzywdził, gdyby to od niego zależało. A już na pewno nigdy nie skrzywdziłby kogoś, kto po prostu... był dla niego dobry. Nie dlatego, że czegoś chciał. Choć znowuż - w ludzką bezinteresowność dawno stracił wiarę.
1 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Czekanie dla Akiego było czymś bardzo, ale to bardzo złym. Siedzenie i czekanie, aż problem sam się rozwiąże, było absolutnym zaprzeczeniem jego stylu życia. To on wychodził naprzeciw problemom - był shinobi w końcu shinobi. Maszyną do rozwiązywania problemów. Brutalną i bezwzględną, ale równocześnie zabójczo szybką. Na samą myśl, że miał po prostu usiąść i się czymś zająć przechodziły go ciarki po plecach. Przecież to właśnie dlatego wyszedł na spacer - by nie siedzieć w miejscu i nie myśleć za dużo. Bo jak człowiek zamknie się w swoich czterech ścianach i zacznie za dużo myśleć, to dzieją się złe rzeczy. Nie ma nic gorszego niż izolacja w takim sensie. Jakkolwiek to brzmiało, to był jedną z tych osób, na których działało idź pobiegać to ci przejdzie. Różne fizyczne czynności pozwalały mu na odcięcie się od problemów, które trapiły jego umysł. Nawet zwykły, wieczorny spacer potrafił postawić go na nogi. Wystarczyła odrobina świeżego, zimowego powietrza i od razu czuł się lepiej. Naprawdę - brunetowi nie było potrzeba wiele do szczęścia. A to, że czas leczył rany było prawdziwym faktem - z biegiem lat pochłaniała nas coraz większa ilość spraw, mieliśmy coraz więcej obowiązków. Zapominaliśmy często o tym, co nas spotkało. Być może nawet wybaczaliśmy. Tylko, że czas może wyłamać złamane serce, ale nie przywróci czegoś, co straciliśmy. Niestety nie każdy człowiek mógł się zadowolić taką kuracją - bo doktor nie oferował lekarstwa tylko terapię. Doktor nie potrafił przywrócić ani zmarnowanej młodości, ani zmarłej ukochanej osoby, ani nawet ostrzec przed czymś, co juz się stało i stać jeszcze raz się może. Bo ludzie wbrew wszystkiemu nie uczyli się na swoich błędach. Często powtarzali te same rzeczy i oczekiwali innych rezultatów. I nawet miesiące, nawet lata, czasami nie wystarczyły do tego, by ludzie się nauczyli odróżniać to co dobre dla nich, od tego co złe. Mogli się sparzyć, ale i tak próbowali w kółko i w kółko. Ludzka natura była doprawdy fascynująca - jak można być tak inteligentnym, by umieć rozpalić ogień własnymi rękoma, a jednocześnie być tak głupim by co rusz wsadzać tam swoje palce...?
Ciepło jego ciała było tak zaskakujące miłe. Rzadko kiedy czuł się tak dobrze, tak... spokojnie. Nawet pomimo tego, co przed chwilą widział. Zdawać by się mogło, że już zapomniał. Ale nie - brunet nie zapomniał. I nie zapomni. Mógł być łagodnym wilczkiem, którego możesz pogłaskać, przytulić, który poliże cię po pysku i da się podrapać po brzuszku. Ale nadal był wilkiem - drapieżnikiem. Nadal miał pazury i nadal miał kły. I gdy przyjdzie odpowiedni czas, to będzie wiedział, w jaki sposób ich użyć. Ale teraz, w tej krótkiej chwili, która została wypełniona drugim człowiekiem mógł sobie pozwolić na chwilę słabości. Ale tylko na chwilę.
- Tościk z miodem? - powtórzył, drapiąc się po głowie. Cóż to za dziwna abominacja jedzenia? Albo je się słodkie, albo wytrawne. Dla niego mieszanie smaków było bardzo dziwnym wymysłem, totalnie psującym całą kompozycję. Ale kto wie - może i kiedyś spróbuje takiego dziwactwa. Mimo wszystko to był komplement - chyba. Nie do końca potrafił jeszcze wyczaić, kiedy ktoś mówi poważnie, a kiedy stroi sobie z niego żarty. Może to i lepiej...
- Wiesz, Yue... wydaje mi się, że akurat Ty nie musisz się za nikogo przebierać, żeby ściągać na siebie wilki. - powiedział pół-żartem pół-serio. - Chyba masz dostatecznie bujne życie, żeby nie narzekać na brak nudy. - o ile Aki był tylko jednym z jego zapewne wielu znajomych, o tyle siedzenie w mieście, na salonach, z pewnością zapewniło białowłosemu dostatecznie dużo kontaktów. I tych dobrych, i tych złych.
- To nie tak, że nie lubię. - spojrzał na Yue, lekko zaskoczony stwierdzeniem, które wyszło jego z ust. - Większość z nich mnie denerwuje swoim zachowaniem. Ale to nie tak, że żywię do nich jakąś urazę. To co innego. - nie życzył nikomu źle, ale po prostu chciał się trzymać z dala od szarego motłochu, którego filozofia życia raczej go przytłaczała i budziła złe skojarzenia. - Tak. Zgadza się. A ty nie? - zapytał, niedowierzając że Yue tak nie robi. I przecież miał na to doskonałe dowody. - Przecież nosiłeś kunaia w kieszeni. - słusznie zauważył niebieskooki. - Zabawne, że ninja z broni ogrodniczej stworzyli broń, z której co roku giną setki, jak nie tysiące ludzi. - nie, to nie było zabawne - raczej smutne. Zresztą sam ton chłopaka jasno wskazywał, że teraz nie żartuje. Ale cóż - taki już był ten świat, że wszystko co mogło zostać użyte do zabicia drugiego człowieka było używane. Dlatego Han Suzumura nie miał racji w swoich chorych przekonaniach. Odebranie ludziom chakry nie zmieniłoby czegokolwiek - zabierzesz im chakrę, to zaczną mordować się broniami. Zabierzesz im bronie, to rzucą się na siebie z pięściami. Odetniesz im ręce, to pozagryzają się z jakiegokolwiek dobrego powodu. Ludzka natura momentami była bardziej zwierzęca, niż niejednego drapieżnika.
Zima była wyjątkową porą roku - taką, w której ludziom zbiera się na szczerość. Czy to wina przygnębiającej pogody i tego, że szybko robiła się ciemno? Ludzie mieli tendencję do wywlekania swoich problemów po zachodzie słońca. Wtedy mieli złudne wrażenie, że nikt nie patrzy - czuli się pewniej niż latem, gdy słońce w zenicie otaczało ich ze wszystkich stron, gdy promienie światła przyglądały się każdemu ich ruchowi. Otoczeni płaszczem ciemności czuli się bezpieczni. Dlatego zbierało im się na wspominki, na żale, na wszystko na co ich gryzło przez trzy poprzednie pory roku.
- Źle. - odpowiedział krótko na pytanie Yue. I gdyby to nie był on, to zapewne zakończyłby temat na tym krótkim stwierdzeniu, ale szybko zorientował się i pociągnął dalej. - Hiroyuki to jedna z tych osób, która boi się zabić człowieka. Pal licho, gdyby to była kobieta w ciąży. Powiedzmy, że bym zrozumiał. Ale nie zastrzelił zwykłego bandyty, który chciał nas zabić i okraść. Gdybym nie wyszedł wtedy naprzód, to Isane mogłaby oberwać. - pokręcił głową z rozczarowaniem. - A Isane... cóż. Nie potrafi walczyć. Dosłownie. - naprawdę nie wiedział, co ma tu więcej dodać, bo podsumował tę dwójkę tak dobrze, jak tylko potrafił. Oczywiście ze swojego punktu widzenia. - Gdyby nie ja, to leżeliby martwi w jakimś przydrożnym rowie, w zapomnianej przez bogów sogeńskiej wiosce. Jeszcze długa droga przed nimi, jeżeli faktycznie chcą dalej byc ninja. - według bruneta nie każdy nadawał się do takiej pracy. Tutaj trzeba było być chłodny i bezdusznym sukinsynem - bo to tacy przeżywali najdłużej. Nie ciepłe kluchy, którym smutno się robi, gdy usłyszą los bandyty. - A ty co porabiałeś przez ostatnie tygodnie? - ile to czasu minęlo, odkąd wyruszyli z Isane i Munraito na misję? Cztery tygodnie? Coś koło tego. O ile jego podróż była zaskakująco długa i nudna, o tyle w mieście przez taki szmat czasu mozna było zrobić naprawdę wiele rzeczy.
0 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Kiedy już potrafisz rozpalać ogień, ale potem wsadzasz do niego palce to nie tracisz na nauce na własnych błędach - tracisz tylko na nauce na cudzych błędach. Dziecko, które raz wsadzi palce do ogniska czy do pieca zrobi to tylko raz - potem już nigdy więcej tego nie uczyni. Być może już do końca życia będzie nosić znamię swojej porażki i swojej głupoty na dłoni, będzie oglądał bliznę dzień po dniu i zastanawiał się, dlaczego on to właściwie uczynił. Czemu nie był mądrzejszy? Sprytniejszy? Czemu nie posłuchał mamy, która tyle czasu mówiła, że ogień jest niebezpieczny? Dopóki nie stanie się tragedia - człowiek się nie uczy. I ciężko też przychodziły nauki, które wychodziły z ran, których nie widać gołym okiem. Tych, które nie szpeciły ciała bliznami, po których możesz przejechać palcem. Dziwne, co? Przecież rana pozostawiona na psychice powinna ją ryć tym bardziej - wżerać się tak samo mocno, jak igła gładko przechodziła przez bawełnę, by łączyć materiał cienką nicią. A jednak. Drzemała niesamowita tragedia w ludzkości, która nie potrafiła niektórych faktów przyjąć jako prawdy objawionej i nie potrafiła się do niej dostosować. Jak na przykład - uważaj na wilki. To, że ten wilk dał się pogłaskać, podrapać po brzuszku, że polizał rękę i spoglądał pieskimi oczami nie zmieniało jego natury. I nie wywracało całego świata do góry nogami - ten był przyjazny, tu i teraz, ale spotkasz następnego i nic już nie będzie pisane takimi samymi barwami. Tymi o głębokiej barwie oceanu, która tak się Yue podobała i która sprawiała, że chciał więcej i więcej. Jak każdy człowiek - posiadał w sobie egoizm brania. Ale wiedział, że nie ma takich transakcji, w których branie jest jedyną opcją. Wymiana musiała być równomierna. I niekiedy stanowiła nierówną - więcej daj, chociaż zyskasz mniej. Nie przeszkadzało mu to. Dopóki były krótkie chwile jak ta - ciepłe i spokojne, zamknięte w kloszu jego malutkiego świata przy tym wielkim, który chyba nie miał swoich końców. A przynajmniej ty nie potrafiłeś jego krańców umysłem objąć. Bo czy ziemia jest w ogóle płaska? Jedni nadal się przy tym upierali. Inni wariaci mówili, że okrągła jak piłka - ale to nie ma sensu. Niby masz wzgórza - no dobrze, są... wypukłe. Ale poza tym? Widział tak mało i tak niewiele, że nie upierał się przy żadnej odpowiedzi, a przecież każda ciekawiła. I widzisz, tak samo ciekawiło to, czy kiedy wepchniesz rękę w ognisko to zaboli. Czy kiedy wsuniesz dłoń w paszczę wilka to ją zaciśnie, ale może zamiast tego pozwoli popodziwiać swoje kły? Yue należał dokładnie do tych ludzi - którzy wpychali swoją rękę w ogień, nawet jeśli bali się bólu i go kiepsko znosili. I to był kolejny powód, dla którego lepiej było trzymać innych od siebie z daleka. Wtedy konsekwencje pożaru poniesiesz tylko ty sam - nikt więcej.
- Tościk z miodem. - Powtórzył. Lubił, kiedy ludzie zadawali pytanie, powtarzając to, co się powiedziało. Jakby ich to wielce zdziwiło! Zazwyczaj tak było. Zazwyczaj właśnie dziwiło, dlatego nie wiedzieli, co powiedzieć i w swoim odruchu - powtarzali. Sam pewnie tak nie raz robił, to bezwarunkowe. Ale za każdym razem bawiło go tak samo i sprawiało, że celowo powtarzał po raz trzeci to, co powiedziane zostało. - Bardzo dobre. Słodkie. Sycące. Nie jadłeś nigdy tościka z miodem? Zrobić ci? Tylko ostrzegam - jestem fatalnym kucharzem. - Aki wydawał się zupełnie skołowany myślą o tym, że można połączyć TOST z MIODEM. A tymczasem Yue kochał takie połączenia. Dziwne. Z pierwszej perspektywy nie pasujące do siebie. Łączące słone ze słodkim. Tworzyły prawdziwą symfonię doznań... i nie chodziło tutaj nawet tylko i wyłącznie o jedzenie. Ale jeśli o tosty chodzi - na szczęście stanowiły na tyle proste danie, że nie wymagało żadnych kulinarnych, wielkich zdolności do ich uczynienia i nawet taki Yue był w stanie sprostać ich wyzwaniu.
- Naprawdę? - Zapytał o to w tak rozbrajająco prosty sposób, że włącznie z jego spojrzeniem i uśmiechem stanowiło to kwintesencję ludzkiej niewinności. A przecież Yue daleko było od niewinnego. Gdyby zliczyć grzeszki i spisać je na bladych plecach to zabrakłoby skóry, by wszystkie spamiętać. Byłoby też kłamstwem powiedzenie, że nie był świadomy swojej urody - tej właśnie niewinnej. I kłamstwem byłoby powiedzenie, że nie wiedział, jak oddziałuje na niektórych ludzi. Z jakiegoś powodu niewinność była pociągająca. Może to dlatego, że smakowała jak Zakazany Owoc? Jego niewinność nie pociągała - pociągały go za to wszystkie winy spisane za płonącymi i tymi smutnymi oczami. Przy czym jedno z drugim się nie wykluczało. A akurat Aki łączył je w sobie zadziwiająco skutecznie. Ciekawie, czy właśnie - świadomie? I czy celowo? - Nuda to wróg, z którym należy walczyć, Słodziaku. Jak raz dasz mu wygrać to potem prześladuje cię co krok. - Powinno być chyba jednak coś o wiele bardziej dziwnego w tym spacerku, jaki urządzali sobie w drodze do jego mieszkanka. Na przykład to, że był między nimi najpierw seks, a teraz - o! Właściwie to jak starszy znajomi, co się lata nie widzieli! I może powinno być w tym skrępowanie? Naprawdę tak... dziwniej? Może powinno. Ale Yue takowego nie odczuwał - i pewnie gdyby mu ktoś coś takiego powiedział, to zaśmiałby się szczerze - bo nie widziałby żadnego powodu do krępowania się. Przecież byli już dorośli, czyż nie?
- Taka cicha i grzeczna woda z ciebie, co czujnie spogląda na każdą żywą duszę.- To było chyba pierwsze, co pomyślał o Akim - że nie lubi ludzie. Chyba, bo przecież pamięć bywa zawodna, a minęło parę miesięcy od spotkania, jakie mieli w rezydencji Horoyukiego. Plus było tam sporo alkoholu. Więc może coś mu się zwyczajnie pomieszało, a może... po co gdybać. Zwłaszcza, kiedy brunet wyszedł naprzeciw pytaniu i go nie uniknął. Kolejna dziwna rzecz - bo sądził, że jakiś unik się pojawi, jakieś skrępowanie. Chyba naprawdę źle ocenił tego chłopaka. Powinien w sumie wziąć poprawkę po tamtej nocy, ho! Tam to żadnego skrępowania nie było! Uśmiechnął się szeroko pod nosem na to wspomnienie. - To skoro co innego to... co? Brak zaufania? Strach? Dystans? - Nie każdy miał łatwość w opisywaniu i nazywaniu swoich odczuć i emocji, bo często wiązał się z nimi jeden znaczący problem - trzeba było się zastanowić. Przystanąć, zastanowić nad samym sobą, światem wokół i ludźmi, którzy mieli z tobą styczność. Nad swoimi odczuciami i bodźcami. I to naprawdę proste nie było. - Masz mnie. Taki nawyk z dawnych lat. Ciągle nie mogę się go pozbyć. - Fakt, zawsze nosił przy sobie torbę, w której było kilka kunai i shurikenów... Chociaż właściwie nie używał ich od lat. Co najwyżej do tego, żeby wyglądać przez moment trochę groźniej, albo żeby... - Chociaż czasem się przydają do otwierania butelek. - Prychnął śmiechem. No, albo żeby otworzyć coś. Butelkę na przykład. - Człowiek jednak nie wilk - nie ma zębów i pazurów do walki. Więc tworzy sztuczne. - Podsumował przemyślenie Aki na temat tego, że to zabawne... nie, smutne. Smutne, że z prostego narzędzia robiło się równie proste - tylko o zupełnie innym przeznaczeniu. Nie po to, by tworzyć, a po to, by odbierać. Ale Yue zanadto to nie ruszało - ten progress ludzkości i ta tendencja do tworzenia coraz bardziej śmiercionośnych broni. To chyba dlatego, że po prostu w tym nie uczestniczył i trzymał na dystans cały ten świat ninja.
To "źle" było jak cięcie noża - albo kunaia, skoro to właśnie o nich rozmawiali. Ostre, zdecydowane. Mówiące wprost - nie mam ochoty się rozwlekać. I lekkie zdziwienie odmalowało się na twarzy białowłosego. Chciał już rozchylić usta i powiedzieć: w porządku, nie musimy o tym gadać. Jakoś nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Miał wrażenie, że z Akim ćwiczyli - całą trójką. I że przez to rozumieli się dobrze - w walce, w swoim zachowaniu. Ale miał chyba o tym mylne pojęcie. O ich relacji i przede wszystkim o działaniu na polu bitwy. Cholera - nigdy na żadnym nie był. Grzał dupsko w Ryuzaku no Taki i to nie znaczyło, że nigdy nie spotkał się z kimś, kto był groźny, do kogo gardła trzeba było przystawić nóż. Nie. Natomiast nigdy z nikim nie współpracował, nie musiał na kimś polegać. Aki nie pozwolił mu się odezwać, ale to było pozytywne - bo po prostu kontynuował. Czemu? Ja nie wiem. Może dlatego, że nie chciał tego tak urywać, skoro to byli ich wspólni znajomi. A może się bał, że rozmowa pójdzie się walić? A może to właśnie to - ta zima. Te cienie wokół. Ta magiczna noc, w której gwiazd próżno szukać, ale przez to tylko zyskiwała do mistycyzmu. Przypominała trochę moment, kiedy budowałeś namiot z koca i krzeseł w domu, żeby się w nim skryć i schować. To właśnie ten twój mały świat.
- Właściwie to tego powinienem był się spodziewać po Hiroyukim. I po tobie. - Jego głos brzmiał nadal tak samo ciepło i swobodnie, tak samo miło. Nie było w nim oskarżenia, przygany, nie było "ooo, no tak! WIEDZIAŁEM!". Nie, nie. Po prostu skomentował swoje odczucia, które się już po "opowieści" pojawiły. Albo raczej - po samym podsumowaniu. Bo mało w tym było historii wydarzeń o tym, co rzeczywiście się tam działo. Był tylko wynik i skutek - ale taka opowieść jakoś bardzo pasowała do Aki, dla którego efektywność ponad efektowność. - Wiedziałeś, że Isane uczy się na medyka? Medycyna to bardzo trudna nauka, a tym bardziej iryojutsu. Może potrzebuje więcej czasu. Może razem potrzebują więcej czasu. Hiroyuki długi czas pracował jako latarnik, mało to ma wspólnego z zawodem ninja. - Zauważył. Nie to, że zwykła praca przeszkadzała w treningach. Ale na pewno przeszkadzała w tym, żeby nauczyć się zabijać. Morderstwo... tak, to prawda - w tym zawodzie przetrwają tylko najsilniejsi. Ci, którzy nie mają zahamować. Nie wahają się. Jedna zła decyzja zabija człowieka. - Całe szczęście, że cię mieli. Jeszcze trochę i zostaniesz pełnoetatowym bohaterem! Brakuje ci lśniącej zbroi. I konia. Powiedzmy, że kusza zastąpi miecz. - "Przymierzył" go spojrzeniem, wyobrażając sobie, jakby Aki wyglądał w lśniącej zbroi. Zabawnie. Właściwie to wydawało mu się, że bardzo zabawnie. Ale kiedy pomyślał o zbroi skórzanej to hoooo... wyciągałby go z niej z przyjemnością. - O, niespodziewane obrócenie pytania! Pozwolę sobie zacytować więc moją rozmowę ze znajomym: niby człowiek się brzydzi, a oczu oderwać nie może... - Poczekaj, aż wprowadzą osła. - ... dawaj. - Zaśmiał się radośnie. - Ale oprócz tego, o dziwo, było całkiem spokojnie. Pochłonęła mnie zabawa, która jedynym punktem, w jakim uwzględnia innych ludzi, jest punkt martwienia się, czy sąsiadka ci garnkiem w czoło nie wyceluje przez okno.
0 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Aki
Postać porzucona
Posty: 131
Rejestracja: 15 wrz 2021, o 11:38

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Aki »

Dobrze, jeżeli człowiek uczy się na własnych błędach. Lepiej - jeżeli na cudzych. Najlepiej - jeżeli nie ma takiej konieczności. Iryoninja mieli takie ładne powiedzenie, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Czy naprawdę dziecko musi włożyć dłoń w otwarty ogień, by przekonało się, że świat potrafi zaboleć? Jakim chorym zwyrolem trzeba by było być, by skazać swoje dziecko na cierpienie w imię... czego? Pokazania, że miało się racji? Zła trzeba było się wystrzegać - nawet jego pozorów. Nie było przecież nic dobrego w tym, że pokazałeś komuś jego niewiedzę. Niektórzy jednak uważali się za lepszych od innych - gdyby tylko skoczyli z poziomu swojego ego na poziom swojej moralności, to ich lot byłby bardzo, bardzo długi...
Wilk był dzikim zwierzęciem. Ciekawskim, ale nadal niebezpiecznym. Czy dało się go wobec tego oswoić? Na to pytanie nie dało się jednoznacznie odpowiedzieć. Były przecież psy - ale i one odziedziczyły po swoich przodkach pewne instynkty, które były silniejsze od nich samych. I tutaj właśnie pojawiała się różnica między człowiekiem, a zwierzęciem - ludzie mieli rozum. Potrafi się kontrolować, powstrzymać przed pierwotnymi instynktami. Byli silniejsi, niż ich czworonożni kompani. Nawet jeżeli Aki był wilkiem, to był też człowiekiem - i o tym nie wolno było zapominać. W obie strony. Bo to, że był człowiekiem, nie nadpisywało jego dziwnej, wręcz dzikiej natury. Taki już się urodził i nic z tym nie mógł zrobić. Nawet nie chciał. Jego życie bardzo mu się podobało. Lubił pokazywać kły i lubił być drapanym za uszkiem. Ale i ze zwierzętami, i z ludźmi trzeba było umieć się obchodzić. Był pewien zbiór wspólnych cech, ale nadal każda istota była osobnym bytem - byliśmy, jesteśmy i będzie indywidualnymi jednostkami. Będziemy unikatowi. I ta nasza unikatowość, pomimo wszystkich podobieństw, sprawia, że do każdej sprawy wypadałoby podejść indywidualnie. Zamykanie się w ciasnych ramach i kierowanie jedynym słusznym poglądem było czymś, czego Aki wręcz nienawidził. Dlatego cenił przecież Ryuzaku no Kuni - za wolność wyboru. Nawet jeżeli ta wolność była jedynie iluzoryczna.
- Tościk z miodem... - powtórzył cicho, będąc ewentualnie skonfundowanym całą sytuacją, jaka miała tu miejsce. Co on miał wspólnego z tościkiem z miodem - nie rozumiał. Jasne, Yue go posmakował, ale przecież chodziło mu o coś innego. Co było słodkiego w byciu zimnym odludkiem, nie rozumiejącym podstawowych elementów rządzących społeczeństwem? - Nie jadłem nigdy. Raczej jem... solniej... Słoniej...? - jak to się nazywało, cholera. - Rzadko jem słodkie, bo zapycha. A po pół godziny i tak jestem dalej głodny. - wyjaśnił, co stało za takim postępowaniem. - Możesz mi zrobić. To się wydaje bardzo prostym "daniem". - nie można było przecież być aż tak koszmarnym kucharzem, żeby spieprzyć coś tak prostego, nieprawdaż? Aki nie wątpił, że łączenie takich smaków jest ciekawe, ale on - jak to on - wolał statyczność. W każdym aspekcie swojego życia.
- Naprawdę. Myślisz, że bym cię okłamał? - oh, ależ to był okropne pytanie. Bo przecież każdy normalny odpowiedziałby: "nie, w żadnym wypadku, ja tylko[...]". A Ranmaru zadał tak skonstruowane pytanie z pełną premedytacją. Chciał usłyszeć odpowiedź białowłosego. Zresztą wszystko co mówił niebieskooki było bardzo starannie wyważone - wiedział, jak wielką moc mają słowa i dlatego starał się je odpowiednio dobierać. Ze slów można było naprawdę wiele się dowiedzieć - a jeszcze więcej z innej mowy - mowy ciała. Dlatego obserwował chłopaka. Jego gesty, jego mimikę. Zastanawiało go, jak na to wszystko zareaguje. Czy faktycznie jest tak niewinny i szczery, za jakiego się uważał. Czy naprawdę taki był, czy to po prostu jedna z masek, którą ludzie tak bardzo lubili zakładać na twarz. - Dlatego ja się nie nudzę. Często wychodzę za miasto. Tam nigdy nie jest nudno. Masz tam hmm... lasy. Drogi. Wiewiórki. - wymieniił kilka jakże fascynujących rzeczy, które można było spotkać na zewnątrz.
Czy to faktycznie było tak dziwne, że najpierw było między nimi gorąco, a teraz zachowywali się, jak starzy znajomi? W pewnym sensie tak, ale tak to już było, że niektóre rzeczy zaczynało się od od dupy strony. Dla Akiego sam fakt że w ogóle zrobić coś takiego, już nie mówiąc, że z zupełnie-obcym-Yue, był dziwny. Ale alkohol, ale atmosfera, ale... tysiąc wymówek, którymi mógłby się usprawiedliwiać. Ale nie usprawiedliwiał się - bo niczego nie żałował. No właśnie - po co miał nad tym gdybać, skoro wyszło jak wyszło i czasu już nie cofnie? Przede wszystkim ich spotkanie było dziełem przypadku - Ranmaru go nie szukał, znalazł go przypadkiem, a że w takiej sytuacji... cóż. Może gdyby wierzył w przeznaczenie, to by rzucił jakimś tekstem, że bogowie tak chcieli, ale nie wierzył w bajki dla dzieci.
- To trudne pytanie. - odpowiedział szczerze, idąc wolnym krokiem. Musiał się zastanowić, jak ma na to odpowiedzieć. Nazwać swoje emocje - to nie było takie proste, jak mogło się wydawać. - Ludzie popełniają błędy. Im mniej ludzi, tym mniej błędów. A ja jestem z reguły perfekcjonistą. - dlatego w normalnych warunkach nie pokusiłby się o uczestnictwo w misji z Munraito i Isane. Bo byli za słabi, bo popełniali błędy. A w świecie rządzonym przez ninja każdy błąd może być na wagę życia. - Ludzie są niebezpieczni. Więc chyba strach byłby odpowiedzią. Nie chcę umierać i minimalizuję ryzyko. - to było bardzo straszne i bardzo chłodne podejście do rzeczywistości, ale nie dało się ukryć, że stała za tym pewna niezaprzeczalna logika. Oczywiście, że normalni ludzie tak nie myśleli, ale kto w tych czasach był normalny? - Ciekawe. - skomentował informację o tym, że shurikenów najczęściej używa do otwarcia butelki. Co miał mu odpowiedź: że ma nadzieję, że nigdy nie będzie miał potrzeby go użyć? Nie. - Mam nadzieję, że pamiętasz, do czego one służą w dzisiejszych czasach. - by wiedział, jak się obronić, gdy przyjdzie prawdziwy wróg. Wróg, który będzie chciał czegoś więcej. Kogoś, kto będzie chciał go zmieść z powierzchni ziemi. By nie padł wtedy na ziemię, tylko walczył o siebie. Jak na zwierzę przystało. By nie popełnił tych samych błędów, które zdawali się popełnić Isane i Hiroyuki.
- Ja niczego nie oczekiwałem, a i tak się zawiodłem. - westchnął cicho, kręcąc głową. - W sensie... wiem, że to brzmi źli. Ale właśnie dlatego z nimi poszedłem, bo wiedziałem, że tak może być. Mam szczerą nadzieję, że następnym razem będą w stanie być ninja. - niestety, ale ten zawód wymagał mordowania. Wymagał pozbawiana drugiej, ludzkiej istoty pozbawienia życia. Pozbycia się jego duszy z tego świata. Wiedział, jak bardzo jest to okrutne, ale... tak po prostu trzeba było robić. Tak się rozwiązywało problemy w tym świecie. Nie było innego wyjścia. - Wspominała coś o tym. Na szczęście nie było takiej konieczności, by musiała to pokazywać. - wyjaśnił białowłosemu. - Tak, Iryojutsu to bardzo trudna sztuka. Ja prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie się tym zajmować. Moja kontrola chakry jest na żałośnie niskim poziomie, nawet proste ninjutsu wymagają ode mnie nie lada wysiłku. - powiedział zupełnie szczerze. - Będę się musiał tego podszkolić, mam zamiar to zrobić przed następną misją. - dodał. - Może. Może masz racje. Ale wydaje mi się, że tu chodzi o charakter. Munraito chyba chciałby być zbawcą świata. Takim... rycerzem ze lśniącą zbroją. I z koniem. Powiedzmy, że z łukiem zamiast miecza. - uśmiechnął się pod nosem, parafrazując słowa chłopaka. - Taki obraz zupełnie do mnie nie pasuje. Wolę działać skutecznie, a nie szlachetnie. - wyjaśnił. Potem Yue opowiedział, co tam ciekawego porabiał przez ostatnie tygodnie. A raczej czego nie porabiał - bo wyglądało na to, że było po prostu nudno. - Hmm, a więc masz sąsiadów. Gdzie Ty w ogóle mieszkasz? - zapytał w końcu, zdając sobie sprawę z tego, że Yue mógłby go w sumie zaprowadzić gdzie tylko by chciał.
0 x
Awatar użytkownika
Yue
Posty: 126
Rejestracja: 17 paź 2021, o 11:56
Ranga: Doko
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Yugen, Koala

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Yue »

Jak chorym trzeba być... jak niezdrowym, żeby kazać dziecku cierpieć. I jak to dobrze, że te słowa były tylko bajaniem w obłokach - toczącą się narracją, która nie wypełzała na zewnątrz, a która rysowała tylko nasady tego świata. Bo Yue i Aki poruszali się w nim na zupełnie innej podstawie. Na podstawie... tościków z miodem, które tak szokująco wpłynęły na krótkie momenty na rzeczywistość ciemnowłosego Ranmaru. Szok. Płaszczyzna i dywan powierzchowny, a pod nim cały ten grunt. Nad nimi ciemne niebo i gdzieś tam obietnica tego, że wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby. Lubisz gdybać? Pewnie nie, co? To w końcu zupełnie nie pasowało do twardego stąpania po ziemi, na której niewiele się zmienia. Są tylko krótkie porywy adrenaliny i jeszcze bardziej gwałtowne budzenie się instynktu nakazującego walczyć o życie. W tych krótkich momentach. W tych jeszcze krótszych chwilach. Yue zupełnie nie pasował do tego pragnienia statyczności. Wyrywał z niej. Obracał o 180 stopni, stawiał w innym miejscu, ale kiedy już się obudziłeś to był to koniec wędrówki do Nieba. Każde schody, które tam prowadziły, musiały przecież w końcu stać się też schodami w dół. Prosto na Ziemię. Na ten dziki świat, który człowiek ujarzmił tylko w niewielkich procentach. Nasze możliwości wciąż były ograniczone, tak. Pomimo tego, jak wiele różniło człowieka od zwierzęcia - że człowiek to nie tylko instynkt, że to też myśl, to też emocje wyższe i decyzyjność, która zazwyczaj zwierzęciu nie przysługiwała. Nawet zwierzę potrafiło zagryźć swoje młode, ale się nad nim nie znęcało. A człowiek? Człowiek potrafił katować własne dziecko. Wyżywać się na nim. Upuszczać swoje nerwy. Próżno w tym szukać zdrowia. To jedna z licznych tragedii, która gościła w społeczeństwie. Jedno z tych mocnych podłóż, które niezwykle mocno wpływało potem na życie takiego dziecka. Jeśli nie miało choć odrobiny szczęścia, by ktoś wyciągnął do niego dłoń to gubiło się zazwyczaj w mrokach. A stamtąd już nie było powrotu. To była ciemność, która zmieniała nieodwracalnie.
- No tościk z miodem. - To już... szósty raz? Nie, piąty? Prychnął ze śmiechu widząc to skonfundowanie na twarzy Aki i zupełny brak zrozumienia rzeczywistości, jaka go otaczała. Miał przed sobą ewidentnie wielką i ciężką zagadkę - zagadkę tościka z miodem. I teraz weź tutaj człowieku nie zgłupiej, próbując rozszyfrować, co artysta miał na myśli. A Yue postanowił wcale tego nie ułatwiać i nie rozjaśniać, bo się świetnie bawił. Rzecz jasna nie chciał sprawiać żadnej przykrości Ranmaru, ale dopóki nie widział, żeby go to drażniło, żeby miał dość to ciągnął - bo miał wrażenie, że mimo tego problemu z objęciem tematu umysłem to jednak Aki wcale nie bawił się też źle. Po prostu został wykopany ze statecznego życia, w którym nie było tościków z miodem. A już na pewno nie w takim rozumieniu, w jakim zaprezentował to sam Yue. - Bardziej słono? - Zaoferował najbardziej dyplomatyczne rozwiązanie z tej wielkiej zagwozdki językowej. Był całkiem nieźle wyedukowany - i z jego nauk o języku wynikało jedno: wybieraj najbardziej proste rozwiązania, jeśli nie jesteś czegoś pewny. Wtedy przynajmniej nie spojrzą na ciebie jak na debila. Chociaż akurat Yue nie był ani trochę śpieszny oceniać czyichś poplątań językowych. - Bo ze mnie już taki prosty gość. - Uśmiechnął się wesoło. No tak, Aki nie przepadał za słodkim... a dziwne! W sumie to Yue stawiał, że lubi pojeść sobie czasami cukierki. Pasowałoby to do niego! Albo raczej właśnie... tworzyłoby idealny kontrast do jego wyprostowanej jak struna sylwetki i tego dystansu. Jakby był człowiekiem żyjącym na samotnej wyspie, z dala od wszystkich i wszystkiego - i dobrze mu tam było! Bo chociaż, jak sam mówił, nie to, że nie lubił ludzi, no ALE...
- Tak. - Odpowiedział bez nawet chwili namysłu. Aki był dla niego obcym człowiekiem. A chociaż Yue łatwo dawał ludziom to, czego chcieli, to nie był głupi i wiedział aż za dobrze, że kłamstwo i manipulacje rządziły tym światem. Zazwyczaj dawał sobą manipulować - bo czemu nie? Zazwyczaj odpowiadał to, co ludzie chcieli wiedzieć wprost - no bo... czemu nie? Ale nawet mimo to miał swoje sekrety i sekreciki. Nawet on miał rzeczy, o których mówić nie chciał. I w końcu - nawet on był kłamcą. I tak, to było okropne pytanie. Ale właściwie już po tym, jak odpowiedział, pojawił się w jego oku błysk zainteresowania. I jakby - zrozumienia. Zrozumienia gry, jaka została wyłożona na ten stół. Podobało mu się to. Bo przecież sam nie zapytał na poważnie. A raczej - sam zapytał tylko po to, by wywołać jakąś reakcję, a nie po to, żeby uzyskać prawdziwą odpowiedź. I to, że dostał taką a nie inną cieszyło bardziej niż proste "tak" czy "nie". A przynajmniej cieszyło takiego diabełka jak on. - Lepszym pytaniem byłoby chyba - czy przeszkadza mi kłamstwo? Nie. - Odparł z niemijającym rozbawieniem. Ludzie kłamali. To było zapisane w ich naturze tak samo jak w naturze wilka była pogoń za sarną, kiedy był głodny. Czasem były to kłamstwa zadziwiająco banalne - o tym, jak się czujesz. Powiesz: dobrze, nawet gdy czujesz się źle. Czemu? Tylko dlatego, że nie chcesz, żeby druga osoba się martwiła. Albo nie chcesz wyjść na słabego. Powodów mogło być mnóstwo. A czasem to były kłamstwa o wiele wyższego stopnia. Natomiast warto było sobie zadać pytanie, czy przeszkadza ci bycie okłamywanym. Czy się tym przejmujesz. Tym, że dzisiaj ktoś się uśmiecha i mówi, że cię kocha, ale jutro pójdzie do drugiego kochanka i powie mu, że ciebie nienawidzi - i chciałaby od ciebie uciec. I o ile te mniejsze mogły nieprzeszkadzać, tak te drugie, ach... te drugie wiązały się zazwyczaj z tym, że już komuś ufasz. A Yue po prostu nie wierzył w całkowitą dobroć i szczerość ludzi. Dlatego nie miało to dla niego znaczenia, czy go okłamywali czy nie, dopóki nie działa mu się bezpośrednia krzywda. A nawet na nią, jak było widać, potrafił machnąć ręką. - Ooo, wiewiórki. Tak, tak... a te drzewa..! Fascynujące. Jak to trzecie drzewo na północ od bram Ryuzaku wygina swoje gałęzie, no po prostu - nieziemskie! - Nie chciał go wyśmiewać, raczej chciał się śmiać z nim, dlatego w zasadzie trochę badał teren. Tak jak Aki przyglądał się jemu, tak i reakcja była zwrotna. Bo żeby kogoś poznać nie wystarczą słowa, te starannie dobierane i pielęgnowane. Yue był w nich bardziej lekki - chyba dlatego, że potrafił być gadułą, bajkopisarzem i ogólnie - zabawiaczem tłumów. Ale doskonale wiedział, jak ważne były. I ile potrafiły zmienić i ile namieszać.
Tak całkiem szczerze, skoro już na szczerość się powoływaliśmy, to Yue nie sądził, że Akiego stać na... taką szczerość. Myślał, że jest naprawdę zamknięty - jak ta małża w swojej skorupce. A tam czeka perła - i to niejedna! - żeby tylko ją odkryć, żeby dowiedzieć się, co jest w środku! Yue nie był nachalny i nie lubił otwierać ludzi na siłę. Tymczasem Aki po prostu mówił. I w zasadzie to naprawdę wydawał się szczery, a i białowłosy nie dopatrywał się w tym jakichś ukrytych motywów, gdzie myślą przewodnią miałoby być oszukanie jego samego. I tak, to prawda, Yue nie zadał łatwego pytania i zdawał sobie z tego sprawę.
- Coraz bardziej wyobrażam sobie ciebie w roli rycerza. Im mniej ludzi tym mniej niebezpieczeństw, bo nie trzeba ich ratować przed własną głupotą. I to nawet nie na samym polu bitwy. - Pół żartem, pół serio. Yue po prostu lubił sobie wyobrażać rzeczy w różnych perspektywach, a jego umysł często przywodził różne kreatywne obrazy, gdzie najczęściej były one zafiksowane na jednej tematyce, jeśli ta już wpadła i została jeszcze przyklepana. No, jak ten rycerz - bo zaczęło się od żarciku, ale ten żarcik się jakoś po prostu przykleił do tej rozmowy. I już tak został. - Są takie rzeczy, których się nie zapomina. Ja tylko dbam o to, żeby ludzie zapomnieli. - Obdarzył go kolejnym błyskiem niezwykle jasnych oczu. Miał tę przewagę, że jakoś ludzie nie brali go na poważnie. Dziwne? Chyba nie bardzo. Ot - chłopak o bardzo lekkich obyczajach, który żył sobie po prostu wygodnie. I wolał rozwiązywać sprawę podstępem niż czystą siłą mięśni. Który wydawał się kruchy i wręcz chorowity. Ale koniec końców i tak wszystko zależało od tego, kogo spotkasz na swojej drodze. Yue przez swoje życie nie miał specjalnie wiele szans na rozwój, a kiedy już te szanse były... to przez kilka lat nie chciał mieć niczego wspólnego ze światem ninja. Chyba dopiero w tym roku poczuł, że się z tym po prostu pogodził. I teraz... teraz nawet zaczerpnął z tego przyjemności.
- Brzmi źle. - Przyznał szczerze, bez żadnych ogródek. Bo w końcu to jednak byli ich wspólni znajomi. Przyjaciele? Nie, to za dużo powiedziane. Zwłaszcza w przypadku Isane, którą poznał przez jeden wieczór, a i Hiro nie znał wybitnie dobrze. Natomiast kochał Hiro za jego dobro, ciepło i odwagę, jaką w sobie miał. Po prostu czuł, że kiedy spędzi przy tym człowieku parę godzin to będzie bezpieczny. I że Hiro jest jedną z niewielu osób, które widzą w nim osobę, nie ciało. Ale żeby nie było wątpliwości - jego słowa nie miały w sobie też zabarwienia przygany czy złości, że Aki tak to określił czy nazwał. Nie, wszystko było lekkie, bo właściwie rozumiał, czemu Aki się tak o tym wypowiadał. Albo - chyba rozumiał. A wydawało mu się, że Aki się po prostu o nich bardzo martwi. O to, że teraz sobie poradzili, bo im pomógł. Ale będą musieli też radzić sobie sami. - Bohater to zawód o bardzo krótkim stażu. - I w tym już nie było niczego wesołego ani zabawnego. To było smutne i tragiczne, a nuta tego przekazu zabarwiła jego głos swoim cieniem. Krótka wypowiedź. Mocna wypowiedź. Dobrze, że nie było okazji popisać się zdolnościami medycznymi bo z tym różnie bywało. I czasami było przez to całkowicie krucho. - Haha, więc będzie czas na moje ulubione łażenie z listkiem na czole jak debil. - Niedawno przecież sam to przerabiał, o zgrozo - to zdecydowanie nie był trening dla niego. Wywoływał tylko frustrację. No ale ponoć wielkie rzeczy wymagały wielkich poświęceń. Rozbawiło go też - i zdziwiło - że tak otwarcie Aki mówi o swoich słabościach. Bo w rękach wprawnego ninja taka informacja była informacją bardzo cenną. Ale chyba ciężko powiedzieć, żeby Ranmaru czuł się zagrożony od strony białowłosego - i słusznie, bo nie miał czego się bać. Ale i tak go to zdziwiło. - Zgoda, Hiro byłby wręcz bajkowym rycerzem! A Isane nadałaby się do wsadzenia do najwyższej komnaty w najwyższej wieży. Jeszcze tylko smok do obrazka i mamy bajkę. - Oj tak, Isane to byłaby świetna księżniczka! Trochę kręcąca nosem, trochę dramatyczna, podstępna, ale też przede wszystkim - pełna miłości i pragnienia, by ktoś o nią zadbał. By w końcu była pełna. Oczywiście to wszystko było wyolbrzymieniem jego głowy... bo mógł się bardzo mylić co do nich wszystkich. - O-ooo..! Cieszę się, że pytaasz... jest takie miejsce, które jest prawdziwymi Schodami do Nieba... - Uśmiechnął się figlarnie, z błyskami w oku. Zanurzali się coraz bardziej między budynki, a tu panowały już właściwie cienie, bo bocznych uliczek nikt nie rozjaśniał latarniami. Jedynym blaskiem był ten z okien mieszkalnych. Zorientował się, że właściwie nawet pieczenie dłoni, ból i osłabienie mu nie przeszkadzały. Jego umysł był zajęty - zajęty osobą chłopaka o smutnych oczach. Cały ten dzień był jak sen - sen, który trwał po to, by teraz się obudził.
- Ostrzegam, jestem bałaganiarzem i wcale nie jest mi z tym źle. - Yue w końcu przeszedł przez jeden z płotków dwupiętrowego, zgrabnego domu - wcale nie dużego. I skierował się prosto do... schodów. Schodów zewnętrznych, które prowadziły do niewielkiego tarasiku, na którym stały doniczki, teraz przysypane śniegiem i drzwi. - Uwaga, ślisko. - Poszukał w torbie kluczy i brzdęknął nimi, otwierając drzwi, przez które wszedł przodem. - Buty z nóg. I moment, tylko zapalę... ał! Kurw... Ooo... o! - Chwila dziwnych odgłosów, które było niewątpliwie potknięciem się i w końcu - tadam! W pokoju nastała jasność, kiedy zapłonął większy kaganek, od razu lśniąc w kryształach zawieszonych pod sufitem. - Czuj się jak u siebie. Ja musze jeszcze napalić w piecu, żeby tu nie zamarznąć... a jestem okropnym zmarźluchem.

[zt -> viewtopic.php?p=189728#p189728 ]
0 x
Obrazek
Character teaser
You don't believe in one divine
But can you tell me you believe in mine?
And you don't believe in love
But can you say that you've been thinking of us?
Banks - godless
Awatar użytkownika
Isane
Postać porzucona
Posty: 374
Rejestracja: 15 kwie 2021, o 18:12
Wiek postaci: 22
Ranga: Dōkō
Multikonta: Nana

Re: Zimowy Ogród

Post autor: Isane »

Nie mogła mieć pewności, czy dzień okaże się cudowny czy zmarnowany. Ale czy to nie właśnie takie niewiadome, niespodzianki; nie sprawiały, że życie stawało się odrobinę ciekawsze? Wyrwane od szarej, nudnej rzeczywistości. Stanowiły te krótkie chwile czegoś innego. Lepszego lub nie. Na uwagę Tamy zamrugała kilka razy. Czy było jej w tym wygodnie? Zdecydowanie nie, ale czy miało to jakieś znaczenie? W końcu chodziło tutaj o wygląd. Nie od dziś wiadomo było, że strojenie się wymagało poświęceń. Zakładanie niewygodnych strojów było jednym z nich. Isane przywykła do tego rodzaju poświęceń, nie przejmowała się nimi za bardzo. Udało jej się dopiąć do sukienki torbę ze swoim niewielkim ekwipunkiem. Jej buty były wygodne, reszta nie miała większego znaczenia. Potrafiła walczyć w spodniach i w sukience. Ciemne haori dawało jej trochę więcej okrycia. Bywało gorzej. Pokręciła więc przecząco głową.
- Jest dobrze. Podoba Ci się? - Upewniła się i kiedy przyszło jej obserwować jego reakcję, już sama zdołała sobie odpowiedzieć na pytanie. Lekki uśmiech rozjaśnił jej buzię, nie mogła się powstrzymać. Odruchy ludzkie były tak naturalne, a można z nich było wyczytać tak samo wiele. Chwyciła Itamę pod rękę i wspólnie opuścili klinikę udając się w nieznane jej miejsce. Krótki spacer spędzili pewnie na jakiejś mało znaczącej rozmowie o czymś przyjemnym. Czy przeszłość strażnika była dla niego przyjemnym tematem?
- Sogen miałam okazję odwiedzić tylko raz, ale było to podczas wojny - skomentowała dodając też coś od siebie. Była to jej pierwsza misja dla Ryuzaku. Pierwsza misja wspólna z Hiroyukim. Pierwsza i ostatnia. - Dlaczego zostałeś strażnikiem? - Umiejętnie zmieniła temat i nim się obejrzała dotarli do zimowego ogrodu. Nigdy przedtem nie była w tym miejscu. Jej turkusowe tęczówki zwinnie rozglądały się po otoczeniu. Co ujrzały?
0 x
Volatile Arrogant Passionate Selfish Confident Inventive
Charming Ruthless Manipulative Insincere Intense Mercurial
ODPOWIEDZ

Wróć do „Osada Ryuzaku no Taki”

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości