Szpital
Re: Szpital
Najpierw niczego nie czułam. Byłam nieprzytomna, a mój duch unosił się gdzieś tam w niebycie. Czy to właśnie tak wyglądało po śmierci? Jednak taka myśl nie mogła narodzić się w mojej głowie. Nie kontrolowałam absolutnie nic. Ani własnego ciała, ani myśli, ani niczego co się wokół mnie działo. Nie miewałam też snów. Widać mój mózg nie miał wystarczająco dużo energii by funkcjonować. Działał, zużywając te resztki, które posiadały moje mięśnie, przez co nie mogłam nimi poruszać. Byłam gównem. Leżącym gdzieś tam gównem, które jest do niczego i tylko śmierdzi i tylko trzeba je omijać, by w nie nie wejść. Ale wtedy tak o sobie nie myślałam, bowiem myśleć nie mogłam. Stan nicości, strata przytomności ... pod tym względem to było coś niesamowicie cudownego. Mogłam zapomnieć i nie myśleć o tym kim jestem i jak bardzo nie powinnam żyć. No, ale po jakimś czasie ocknęłam się. Leżałam już wtedy w sali na łóżku, prawdopodobnie pod pościelą. Ale do cholery, nie wiedziałam tego. Mój jedyny kontakt ze światem ograniczał się do tego, że słyszałam jakieś dźwięki, a raczej ... mogłam słyszeć. W miejscu gdzie właśnie przebywałam było przeraźliwie cicho. Ograniczał się też do tego, że widziałam. Najpierw kulę oślepiającego światła, a potem szary sufit. Czułam dotyk materiału na moim ciele, ale mięśnie nie reagowały na polecenia mózgu. Próbowałam się podnieść, ale nie mogłam. Nie mogłam nawet unieść ręki. Mój stan wyjątkowo mi się nie podobał, ale musiałam przyznać. Ktoś wiedział jak mnie ukarać.
- Jestem gównem i czuję się jak gówno ... - powiedziałam cicho. Nie byłam świadoma obecności innej osoby. Ona prawdopodobnie też nie była świadoma mojej obecności. No i prawdopodobnie nie słyszała tego co powiedziałam. Trudno. I tak nie miałam zamiaru zawierać nowych znajomości. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Mogłam się wydzierać i prosić o śmierć albo o wybuchowe notki, którymi mogłabym swoją dupę wysadzić w powietrze. Mogłam też ... w sumie to tylko leżeć i czekać. Na co? Na zbawienie? Na śmierć? Ciężko było stwierdzić. Oddałam Itori swoje życie, więc dopóki nie było 100% pewności, że umrę ... musiałam próbować przeżyć. Przyrzekłam Gyo, że go nie opuszczę. Nie zdążył się nacieszyć moją obecnością. W końcu obiecałam Iwaru, że ją odnajdę. A jeszcze tego nie zrobiłam. Ja sama chciałam opuścić ten świat jak najszybciej się dało, ale paradoksalnie przy życiu trzymały mnie inne osoby, którymi w pewnym sensie złożyłam przysięgę, której śmierć byłaby złamaniem. A przysięgi nie powinno się łamać. Myślałam o nich, nie mając nic lepszego do roboty. Nie mogłam się zabić i ... pewnie nie byłoby to możliwe. Paraliż, który ogarnął moje ciało nie pozwoliłby mi nawet sięgnąć do torby, by wyciągnąć z niej odpowiednie narzędzie, które zakończy mój żywot. Decyzja została podjęta. Niestety nie przeze mnie. Trudno. Myślałam o swoim znalezisku, które znowu się gdzieś zagubiło. Nie widziałam go bowiem na suficie. Nie czułam w rękach. Pamiętnik Iwaru. Oczywiście nie powinno się czytać cudzych zapisków, jednak ja miałam zamiar popełnić tą zbrodnię dla dobra mojej przyjaciółki. Chciałam ją odnaleźć. W sumie nawet nie brałam pod uwagę tego, że ona może nie chcieć się ze mną widzieć. Kim przy niej byłam? Gównem. Po prostu gównem. Nie byłam godna nawet dotknąć jej buta. Ona, podobnie jak Itori, wydawała się mi królową całego wszechświata. No i z drugiej strony ... zżerała mnie ciekawość.
- Jestem gównem i czuję się jak gówno ... - powiedziałam cicho. Nie byłam świadoma obecności innej osoby. Ona prawdopodobnie też nie była świadoma mojej obecności. No i prawdopodobnie nie słyszała tego co powiedziałam. Trudno. I tak nie miałam zamiaru zawierać nowych znajomości. Nie wiedziałam co powinnam zrobić. Mogłam się wydzierać i prosić o śmierć albo o wybuchowe notki, którymi mogłabym swoją dupę wysadzić w powietrze. Mogłam też ... w sumie to tylko leżeć i czekać. Na co? Na zbawienie? Na śmierć? Ciężko było stwierdzić. Oddałam Itori swoje życie, więc dopóki nie było 100% pewności, że umrę ... musiałam próbować przeżyć. Przyrzekłam Gyo, że go nie opuszczę. Nie zdążył się nacieszyć moją obecnością. W końcu obiecałam Iwaru, że ją odnajdę. A jeszcze tego nie zrobiłam. Ja sama chciałam opuścić ten świat jak najszybciej się dało, ale paradoksalnie przy życiu trzymały mnie inne osoby, którymi w pewnym sensie złożyłam przysięgę, której śmierć byłaby złamaniem. A przysięgi nie powinno się łamać. Myślałam o nich, nie mając nic lepszego do roboty. Nie mogłam się zabić i ... pewnie nie byłoby to możliwe. Paraliż, który ogarnął moje ciało nie pozwoliłby mi nawet sięgnąć do torby, by wyciągnąć z niej odpowiednie narzędzie, które zakończy mój żywot. Decyzja została podjęta. Niestety nie przeze mnie. Trudno. Myślałam o swoim znalezisku, które znowu się gdzieś zagubiło. Nie widziałam go bowiem na suficie. Nie czułam w rękach. Pamiętnik Iwaru. Oczywiście nie powinno się czytać cudzych zapisków, jednak ja miałam zamiar popełnić tą zbrodnię dla dobra mojej przyjaciółki. Chciałam ją odnaleźć. W sumie nawet nie brałam pod uwagę tego, że ona może nie chcieć się ze mną widzieć. Kim przy niej byłam? Gównem. Po prostu gównem. Nie byłam godna nawet dotknąć jej buta. Ona, podobnie jak Itori, wydawała się mi królową całego wszechświata. No i z drugiej strony ... zżerała mnie ciekawość.
0 x
Re: Szpital
- Pędziłem do szpitala najszybciej jak potrafiłem, wraz z Narubi, która straciła przytomność i błąkała się po odmętach swojej spaczonej podświadomości. Podczas podróży, ciało Namidy było bezwładne, nie odbierało żadnych bodźców. Najwidoczniej mi zaufała, oddając się w takim stanie właśnie mnie. Już od momentu gdy weszliśmy do tego budynku, ona na pewno o tym wiedziała, iż niedługo zasłabnie. Ja byłem przekonany, że do tego dojdzie, a akcja przybrała taki, a nie inny obrót wydarzeń. Trzeba było jak najszybciej udzielić jej pomocy. Z pewnością dało się ją jeszcze uratować, a świadomość tego, iż nie wszystko jest jeszcze skończone, tylko napędzała mnie do dalszego działania. Bez problemu wyszedłem z budynku, a potem biegłem ile sił w nogach do okolicznego szpitala. Uważałem, że uratowanie jej, będzie dobrym gestem. W sumie, to nie widziałem innej opcji. Każdy z nas zasługiwał na godne życie. Idąc swoimi wartościami, musiałem ją uratować. Coś jednak dla mnie znaczyła i nikogo prawego nie mógłbym zostawić na pastwę losu. Sama droga do szpitala nie była zbyt długa i po niespełna dziesięciu minutach byłem już na miejscu. Zaraz po przekroczeniu progu drzwi, zostałem zapytany o to, co rzeczywiście się stało. Cóż miałem zatem odpowiedzieć?
- Zemdlała... - po prostu. Nie było co tutaj dodawać, bo raczej nie umarła. Co do dzienniczka, to pozostawiłem go na klatce piersiowej kunoichi i przeniosłem ją w taki sposób, aby przypadkiem nie spadł.
O dziwo w samym szpitalu nie było zbyt wielu osób, a służba zdrowia dotychczas spokojnie wykonywała swoje obowiązki, bez większych komplikacji. Ich spokój musiał zakłócić stan Narubi, która z niewiadomych przyczyn osłabła. Dziewczę wyglądało jak wrak człowieka, więc nie zdziwiłbym się na tamten moment, gdyby ktoś się mnie zapytał, czy ja jej przypadkiem nie molestuję, czy coś w ten teges. Nie chciałem mieć więcej problemów niż dotychczas, a i tak ich było aż zanadto. W mgnieniu oka, pielęgniarka zwinęła dziewczę z moich rąk, a jej pamiętnik wziąłem i schowałem do wewnętrznej kieszeni swojej lnianej szaty. Pozostało mi jedynie jeszcze chwilę popatrzeć na nastolatkę, jak przewożą ją na noszach, a następnie czekać na rozwój wydarzeń.
Oczekiwania ciągnęły się w nieskończoność, a przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Rzadko bywałem w szpitalach, no i nigdy w poczekalniach. Nie miałem wtedy po co. Żadnego z moich znajomych jeszcze nie ratowano, a Namida była pierwszą osobą, dla której zdecydowałem się czekać. Mogłem przecież zająć się innymi, ciekawszymi zajęciami... Nie. Nie potrafiłem. Nawet gdybym odszedł, to i tak myśli na temat nastolatki nie przestałyby mnie męczyć.
Po niespełna godzinie oczekiwań, moim oczom ukazała się pielęgniarka, oznajmiając mi, iż mogę w końcu odwiedzić Narubi. Od razu odżyłem, wstałem z siedzenia i udałem się do sali, gdzie miałem zastać dziewczynę. Prócz informacji na temat aktualnego miejsca pobytu dziewczyny, starsze babsko warknęło do mnie jeszcze coś tam, żebym nie zamęczył jej przypadkiem... coś w ten deseń. To było chyba logiczne, ale najwidoczniej nie mogło się obyć bez tej uwagi z jej strony. Chwilę później dotarłem do tego pokoju, w którym znajdowała się kunoichi. Gdy zobaczyłem jej stan, byłem nieco zszokowany. Miała obandażowaną całą rękę, no i wyglądała na przemęczoną. Po jej ruchach mogłem również wywnioskować, iż ciężko było jej się poruszać o własnych siłach.
- I jak? Co ci się stało? - zapytałem, opierając się o próg wejścia. O dziwo, zastałem ją zbudzoną i zdolną chociażby do dialogu.
Jak to na szpital przystało, prócz jednej pacjentki, w pokoju musiała się znajdować druga, ażeby zagospodarować trochę więcej miejsca dla potrzebujących. Nie mogłem sobie wówczas pozwolić na zbyt swobodną rozmowę... Dlaczego? Nie potrafiłem przy osobach trzecich. Mimo iż było to jeszcze dziecko i czymś się tam zajmowało, to i tak moja natura się przeciwstawiała. Sama sala, na której znajdowała się poszkodowana była jakaś taka... szara? Atmosfera tutaj nie sprzyjała prowadzeniu swobodnej rozmowy. Wolałem zaczekać z niektórymi tematami do momentu wyjścia na zewnątrz. Na tamten moment nie zaobserwowałem też niczego innego w pokoju, prócz okiennicy i dwóch łóżek. Mieliśmy sporo do wyjaśnienia między sobą, a temat do rozmowy był raczej jednym z cięższych. Chciałem ją również zapytać o to, kim rzeczywiście chciałaby, żebym dla niej był. To pytanie chyba najbardziej mnie nurtowało.
0 x
Re: Szpital
I nagle usłyszałam znajomy głos. Gyo-sama. To pewnie on musiał mnie przynieść do tego miejsca. Jeśli tak było to pewnie był to szpital. Ewentualnie jego własny dom. Jednak nie spodziewałam się, żeby u niego w domu było tak ponuro i niezbyt przyjemnie. Atmosfera tego miejsca mnie trochę przytłaczała. Czułam ten ciężar. Czułam też ciężar odpowiedzi, której musiałam udzielić swojemu bogu. Nie miałam jednak niczego na swoją obronę i na swoje usprawiedliwienie. To było dla mnie niesamowicie ciężkie. Powiedziałam mu, że będę przy nim i spełnię jego rozkazy, ale w obecnej sytuacji byłam bezużyteczna. Totalnie mnie to przybiło. Nie byłam w stanie nawet odwrócić się w jego stronę i spojrzeć mu prosto w oczy.
- Nie wiem ... - powiedziałam, wiedząc, że najprawdopodobniej mnie słyszy - Przepraszam ...
No i nagle z moich oczu pociekły łzy. Po prostu rozpłakałam się. Nie powinien mnie widzieć w takim stanie. Oczywiście każdy mógł mieć jakieś chwile słabości, jednak swojej słabości nie powinno się okazywać w niektórych sytuacjach. No, a ja właśnie w takiej sytuacji się znalazłam. Pokazywałam swoją słabość człowiekowi, który tak na prawdę bardzo dużo dla mnie znaczył i któremu chciałam po prostu służyć. A nie mogłam wypełniać jego rozkazów będąc w takim opłakanym stanie. On pewnie o tym wiedział.
- Przepraszam, że jestem bezużyteczna.
Rzuciłam od niechcenia, niejako utwierdzając go w tym co chciałam mu bezsłownie chwilę wcześniej przekazać. Chociaż tak na prawdę wiedziałam. Wiedziałam, że Gyo-sama będzie dla mnie dobry i wyrozumiały i na pewno nie będzie na mnie krzyczał. Byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
---
PS: wiem, że słaby post, ale nie mogę nic innego wymyślić :<
- Nie wiem ... - powiedziałam, wiedząc, że najprawdopodobniej mnie słyszy - Przepraszam ...
No i nagle z moich oczu pociekły łzy. Po prostu rozpłakałam się. Nie powinien mnie widzieć w takim stanie. Oczywiście każdy mógł mieć jakieś chwile słabości, jednak swojej słabości nie powinno się okazywać w niektórych sytuacjach. No, a ja właśnie w takiej sytuacji się znalazłam. Pokazywałam swoją słabość człowiekowi, który tak na prawdę bardzo dużo dla mnie znaczył i któremu chciałam po prostu służyć. A nie mogłam wypełniać jego rozkazów będąc w takim opłakanym stanie. On pewnie o tym wiedział.
- Przepraszam, że jestem bezużyteczna.
Rzuciłam od niechcenia, niejako utwierdzając go w tym co chciałam mu bezsłownie chwilę wcześniej przekazać. Chociaż tak na prawdę wiedziałam. Wiedziałam, że Gyo-sama będzie dla mnie dobry i wyrozumiały i na pewno nie będzie na mnie krzyczał. Byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
---
PS: wiem, że słaby post, ale nie mogę nic innego wymyślić :<
0 x
Re: Szpital
Tutejsza atmosfera nieco przytłaczała zarówno mnie, jak i Narubi. Może to chociażby dlatego, iż tak mało mówiła. Na moje pytanie otrzymałem marne trzy słowa, a potem szloch. Choć niewątpliwie to wszystko mogło być spowodowane jej nieprzewidywalnym stanem psychicznym. Nie wiedziałem czego mam rzeczywiście się po niej spodziewać. Nie mi to było oceniać, w końcu nie znałem się na sprawach tego typu. Mimo mojego znikomego doświadczenia, czułem iż to wszystko mogło być spowodowane też jej postrzeganiem mojej osoby. Dla niej nie byłem zwyczajną osobą, taką jak każda inna na tej planecie. Czułem iż w oczach kunoichi stawałem się z każdą sekundą coraz bardziej wyjątkowy, aż w końcu dotrwałem do do tego stopnia, w którym zaczęła mnie traktować jak swojego bożka. Wówczas spoczęło na mnie jedno z największych brzemion, albowiem stałem się odpowiedzialny, za jej dalsze losy, a dlaczego? Obiecała mi, że będzie na moje rozkazy i zawsze będzie przy mnie. Nie śmiałem jednak sądzić, iż to wszystko co mówiła, może być rzeczywiście prawdą.
Choć w tamtym momencie była zupełnie bezużyteczna i nie nadawała się do wykonania żadnego z moich rozkazów, to ja i tak pozostałem przy niej. Samo patrzenie się na nią, sprawiało mi swego rodzaju radość, a na dodatek możliwość wsparcia jej w trudnym okresie czasu. Jakby tak nie patrzeć, to nie miałem do kogo wracać, a dziewczyna była jedyną osobą, z którą chciałem egzystować. Niestety, ona się załamała, a przyczyny nie były mi konkretniej znane. Sądziłem, że to zapewne dlatego, iż była w tamtym momencie bezużyteczna. Obiecała mi, że będzie w każdym momencie gotowa na moje rozkazy i będzie mnie chronić... a teraz? Leży bezbronna w szpitalu. Nie chciałem jej bardziej dołować, ale też ustrzegłem się, przed pocieszeniem jej, myśląc wtedy, iż takie coś mogłoby ją urazić. Pozostawiłem więc jej aktualny stan zdrowotny bez komentarza.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, aby ją przytulić, lecz szybko odpędziłem od siebie tą myśl, a na myśl przywiodły mi się słowa pielęgniarki... Nie chciałem jej przypadkiem zamęczyć. Z resztą, kompletnie się na tym nie znałem. Jeszcze objąłbym ją pod jakimś złym kątem, a wtedy to już w ogóle byłaby katastrofa. Taka mała nastolatka mogła się złamać, gdybym trochę mocniej ją przytulił w takim stanie. Śmiałem przypuszczać, iż może tutaj chodzić również o ten pamiętnik. Zdecydowałem się również w końcu podejść do łóżka, nie chciałem jej samej zostawiać w takim stanie.
- Nie jesteś bezużyteczna. - odparłem kładąc swoją rękę, na jej zdrowej dłoni. - Każdemu zdarza się mieć chwilę słabości, a ja z całego serca wierzę, że gdy już wrócisz do zdrowia, to będziesz moją jedyną, a zarazem najsilniejszą towarzyszką. - dodałem, a następnie splotłem nasze dłonie, delikatnie uśmiechając się i zamykając oczy. Powieki zamknęły się samoistnie, tak jakoś z przyzwyczajenia. Każdy dziwnie reagował na mój uśmiech. Gdy chowałem swoje ślepia, to nie musiałem oglądać tych zdziwionych twarzy, a i na pewno lepiej się to prezentowało. Nie chciałem, aby dziewczyna znowu się smuciła. Chciałem w jakiś sposób powstrzymać nadciągające negatywne emocje. Namida była jedną z niewielu osób, dla których mogłem być dobry i wyrozumiały. Przynajmniej na tamten moment, bo czułem, że coś się we mnie zmieniało... na lepsze.
Choć w tamtym momencie była zupełnie bezużyteczna i nie nadawała się do wykonania żadnego z moich rozkazów, to ja i tak pozostałem przy niej. Samo patrzenie się na nią, sprawiało mi swego rodzaju radość, a na dodatek możliwość wsparcia jej w trudnym okresie czasu. Jakby tak nie patrzeć, to nie miałem do kogo wracać, a dziewczyna była jedyną osobą, z którą chciałem egzystować. Niestety, ona się załamała, a przyczyny nie były mi konkretniej znane. Sądziłem, że to zapewne dlatego, iż była w tamtym momencie bezużyteczna. Obiecała mi, że będzie w każdym momencie gotowa na moje rozkazy i będzie mnie chronić... a teraz? Leży bezbronna w szpitalu. Nie chciałem jej bardziej dołować, ale też ustrzegłem się, przed pocieszeniem jej, myśląc wtedy, iż takie coś mogłoby ją urazić. Pozostawiłem więc jej aktualny stan zdrowotny bez komentarza.
Przez chwilę przeszło mi przez myśl, aby ją przytulić, lecz szybko odpędziłem od siebie tą myśl, a na myśl przywiodły mi się słowa pielęgniarki... Nie chciałem jej przypadkiem zamęczyć. Z resztą, kompletnie się na tym nie znałem. Jeszcze objąłbym ją pod jakimś złym kątem, a wtedy to już w ogóle byłaby katastrofa. Taka mała nastolatka mogła się złamać, gdybym trochę mocniej ją przytulił w takim stanie. Śmiałem przypuszczać, iż może tutaj chodzić również o ten pamiętnik. Zdecydowałem się również w końcu podejść do łóżka, nie chciałem jej samej zostawiać w takim stanie.
- Nie jesteś bezużyteczna. - odparłem kładąc swoją rękę, na jej zdrowej dłoni. - Każdemu zdarza się mieć chwilę słabości, a ja z całego serca wierzę, że gdy już wrócisz do zdrowia, to będziesz moją jedyną, a zarazem najsilniejszą towarzyszką. - dodałem, a następnie splotłem nasze dłonie, delikatnie uśmiechając się i zamykając oczy. Powieki zamknęły się samoistnie, tak jakoś z przyzwyczajenia. Każdy dziwnie reagował na mój uśmiech. Gdy chowałem swoje ślepia, to nie musiałem oglądać tych zdziwionych twarzy, a i na pewno lepiej się to prezentowało. Nie chciałem, aby dziewczyna znowu się smuciła. Chciałem w jakiś sposób powstrzymać nadciągające negatywne emocje. Namida była jedną z niewielu osób, dla których mogłem być dobry i wyrozumiały. Przynajmniej na tamten moment, bo czułem, że coś się we mnie zmieniało... na lepsze.
0 x
Re: Szpital
Wszystko działo się tak jak myślałam, że dziać się będzie. Im bardziej próbowałam się poniżyć; im bardziej gnoiłam własną osobę; im bardziej pozbywałam się własnej godności i chciałam odbyć wreszcie zasłużoną karę ... tym bardziej on mnie wywyższał, pocieszał, oddawał mi godność i odpuszczał grzechy. To w naszej relacji było najdziwniejsze. Byłam święcie przekonana, że to właśnie ja mam rację, ale sprzeczanie się z tą osobą ... było niezwykle ciężkie. Były ku temu dwa powody. Po pierwsze dlatego, że ta osoba była uparta jak osioł i żaden logiczny argument do niej nie trafiał, chociaż być może i ja też taka właśnie byłam ... Po drugie dlatego, że on wydawał mi się dużo mądrzejszy. Skoro mówił, że nie byłam taka za jaką się uważałam powinnam to bez problemu zaakceptować i mu przytaknąć, wyrażając w ten sposób szacunek dla jego wiedzy i mądrość. W końcu był boskim bytem. No, ale ja byłam durna i nie potrafiłam zrozumieć tego, że być może to ja się mylę. Moje poniżenie musiało bowiem trwać i pewnie nawet gdyby sama Itori powiedziała, że nie jestem tym za kogo się uważam ... pewnie bym Jej nie uwierzyła. Nie po tym co zrobiła i powiedziała. Podobnie nie mogłam uwierzyć Gyo-sama. Jednakże nie zmieniało to faktu, że gdy tylko on coś takiego mówił ... czułam ciepło. Moje serce biło szybciej. Czułam miłość w powietrzu, która mnie zewsząd otaczała i ogarniała. Czułam coś bardzo dziwnego. Czułam, że komuś na mnie zależy. Nie mogłam tego zrozumieć, ale teraz to do mnie docierało. Nie mogłam się opierać temu uczuciu. Wręcz pławiłam się w nim. Tak było i w tym przypadku. Podszedł do mnie. Zaprzeczył moim własnym słowom, a następnie ... chwycił mnie delikatnie za rękę. Nie mogłam dłużej płakać. No po prostu nie dało się. Nie mogłam się też wyrywać, bowiem byłam zbyt słaba, by to zrobić. Moje serce ... przyspieszyło, a na moich ustach pojawił się nieznaczny uśmiech, którego niestety Gyo nie zauważył, bowiem zamknął oczy. Ja także chciałam go przytulić, jednakże nie mogłam tak po prostu tego zrobić, no i nie potrafiłam, bowiem moje ciało nie chciało się ruszać. Nawet mówienie sprawiało mi trudność. Chciałam jednak, by ta chwila trwała w nieskończoność, chociaż to także nie było możliwe. Czułam zbliżający się koniec. Koniec tej pięknej chwili, w której to ciepło pochodzące od Gyo roznosiło się po moim ciele, ale także koniec ... mój koniec. Czułam swoją własną śmierć.
- Jak wrócę do zdrowia ... - zaczęłam - Będę, tak jak obiecałam ... stać u Twego boku, ale nie będę jedyną Twoją towarzyszką ...
Umilkłam, biorąc oddech. Łzy same cisnęły mi się na powrót do oczu. Ciężko mi było oceniać własną siłę, ale głęboko wierzyłam, że Gyo na pewno kogoś znajdzie. Towarzyszkę, która będzie lepsza w każdym calu od głupiej Narubi. Piękniejsza. Mądrzejsza. Może nawet silniejsza. Taka, która rzeczywiście będzie zasługiwać na wszystko czym on właśnie obdarzał mnie. A mi nie pozostanie nic ... tak jak powinno być. Gówna takie jak ja posiada jedynie gówno i figę z makiem
- Znajdziesz tą jedyną, którą pokochasz i która pokocha Ciebie. Tą, z którą będziesz mieć dzieci ... ona będzie cudowną matką, a Ty ... niezastąpionym ojcem. A ja ... jeśli doczekam tej pięknej chwili ... będę robić wszystko co rozkażecie. Będę Wam służyć i Was chronić.
I tym sposobem złożyłam kolejną przysięgę. Łatwo mi to przychodziło, ale głęboko wierzyłam, że dam radę mimo wszystko jej dotrzymać. No chyba, że wcześniej umrę, ale to także było zawarte w tej obietnicy. Jeśli udałoby mi się przeżyć ... Nie było to jednak takie pewne. Chciałam spełnić swoje marzenie i odnaleźć Itori. Ona mnie nienawidziła i to spotkanie oznaczałoby moją śmierć. No i po drodze też mogłabym umrzeć. Miałam też inne marzenie. Może nawet cenniejsze niż ponownie spotkanie Itori. Postanowiłam podzielić się nim z Gyo.
- A jeśli umrę ... a to jest więcej niż pewne ... moi rodzice ... oni ... - zaczęłam płakać, ale potrafiłam ciągle mówić - Oni zostali zabici, chociaż byli dużo potężniejsi niż ja ... jakim więc cudem mogłabym przeżyć? Mam jeszcze jedno marzenie ... chciałabym, by ktoś mnie pochował ... czasem odwiedził mój grób i ... - moja zdolność mówienia pomału zanikała, bo szloch zwyczajnie mi ją odbierał. Chociaż wiedziałam, że umrę, to i tak mówienie o własnej śmierci było dla mnie bardzo trudne. Nie chciałam umierać. Nikt chyba o zdrowych zmysłach nie chciał ... ale ja ... sama już nie wiedziałam ... z jednej strony chciałam umrzeć, bo nienawidziłam siebie, a z drugiej strony to było takie ciężkie, bo ja nie chciałam umierać ... sama się w tym pogubiłam - i ... i ... i ... i ... chciałabym być dobrze wspominana ... chociaż jedno pozytywne wspomnienie ... nie ... nie ... nie chcę, by nawet po śmierci ... po śmierci ... wszyscy mną gardzili ... chociaż jedna osoba ... Nie mam nikogo ...
Totalnie się rozkleiłam. Trochę czasu minęło aż udało mi się ponownie zebrać. Byłam zmęczona, ale też szczęśliwa. Otworzyłam się trochę bardziej przed Gyo-sama, zdradzając mu pewne istotne fakty z mojego życia. Chciałam, by to usłyszał.
- Wiem, że odpuściłeś mi grzechy - powiedziałam w końcu, wiedząc już, że prawdopodobnie straciłam przytomność - Ale ja ciągle cierpię ... nie lepiej było poderżnąć mi gardło, gdy zemdlałam?
Westchnęłam. On nie mógł by tego zrobić. Za bardzo się do mnie przywiązał.
- Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, więc tak jak Ty mnie kochasz, tak Twoja przyszła żona będzie mnie nienawidzić ... Liczę, że w końcu otrzymam zasłużoną karę ...
Zamilkłam i także zamknęłam oczy. Strasznie się zmęczyłam tą długą rozmową. Chciało mi się spać i pewnie za jakiś czas zasnę.
- Jak wrócę do zdrowia ... - zaczęłam - Będę, tak jak obiecałam ... stać u Twego boku, ale nie będę jedyną Twoją towarzyszką ...
Umilkłam, biorąc oddech. Łzy same cisnęły mi się na powrót do oczu. Ciężko mi było oceniać własną siłę, ale głęboko wierzyłam, że Gyo na pewno kogoś znajdzie. Towarzyszkę, która będzie lepsza w każdym calu od głupiej Narubi. Piękniejsza. Mądrzejsza. Może nawet silniejsza. Taka, która rzeczywiście będzie zasługiwać na wszystko czym on właśnie obdarzał mnie. A mi nie pozostanie nic ... tak jak powinno być. Gówna takie jak ja posiada jedynie gówno i figę z makiem
- Znajdziesz tą jedyną, którą pokochasz i która pokocha Ciebie. Tą, z którą będziesz mieć dzieci ... ona będzie cudowną matką, a Ty ... niezastąpionym ojcem. A ja ... jeśli doczekam tej pięknej chwili ... będę robić wszystko co rozkażecie. Będę Wam służyć i Was chronić.
I tym sposobem złożyłam kolejną przysięgę. Łatwo mi to przychodziło, ale głęboko wierzyłam, że dam radę mimo wszystko jej dotrzymać. No chyba, że wcześniej umrę, ale to także było zawarte w tej obietnicy. Jeśli udałoby mi się przeżyć ... Nie było to jednak takie pewne. Chciałam spełnić swoje marzenie i odnaleźć Itori. Ona mnie nienawidziła i to spotkanie oznaczałoby moją śmierć. No i po drodze też mogłabym umrzeć. Miałam też inne marzenie. Może nawet cenniejsze niż ponownie spotkanie Itori. Postanowiłam podzielić się nim z Gyo.
- A jeśli umrę ... a to jest więcej niż pewne ... moi rodzice ... oni ... - zaczęłam płakać, ale potrafiłam ciągle mówić - Oni zostali zabici, chociaż byli dużo potężniejsi niż ja ... jakim więc cudem mogłabym przeżyć? Mam jeszcze jedno marzenie ... chciałabym, by ktoś mnie pochował ... czasem odwiedził mój grób i ... - moja zdolność mówienia pomału zanikała, bo szloch zwyczajnie mi ją odbierał. Chociaż wiedziałam, że umrę, to i tak mówienie o własnej śmierci było dla mnie bardzo trudne. Nie chciałam umierać. Nikt chyba o zdrowych zmysłach nie chciał ... ale ja ... sama już nie wiedziałam ... z jednej strony chciałam umrzeć, bo nienawidziłam siebie, a z drugiej strony to było takie ciężkie, bo ja nie chciałam umierać ... sama się w tym pogubiłam - i ... i ... i ... i ... chciałabym być dobrze wspominana ... chociaż jedno pozytywne wspomnienie ... nie ... nie ... nie chcę, by nawet po śmierci ... po śmierci ... wszyscy mną gardzili ... chociaż jedna osoba ... Nie mam nikogo ...
Totalnie się rozkleiłam. Trochę czasu minęło aż udało mi się ponownie zebrać. Byłam zmęczona, ale też szczęśliwa. Otworzyłam się trochę bardziej przed Gyo-sama, zdradzając mu pewne istotne fakty z mojego życia. Chciałam, by to usłyszał.
- Wiem, że odpuściłeś mi grzechy - powiedziałam w końcu, wiedząc już, że prawdopodobnie straciłam przytomność - Ale ja ciągle cierpię ... nie lepiej było poderżnąć mi gardło, gdy zemdlałam?
Westchnęłam. On nie mógł by tego zrobić. Za bardzo się do mnie przywiązał.
- Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, więc tak jak Ty mnie kochasz, tak Twoja przyszła żona będzie mnie nienawidzić ... Liczę, że w końcu otrzymam zasłużoną karę ...
Zamilkłam i także zamknęłam oczy. Strasznie się zmęczyłam tą długą rozmową. Chciało mi się spać i pewnie za jakiś czas zasnę.
0 x
Re: Szpital
- Trudno było mi przyznać, że już do takiego stopnia polubiłem Narubi. Nie chciałem znowu się do nikogo przywiązywać i tracić, jak to było do tej pory z wszystkimi napotkanymi przeze mnie osobami. Nawet Marusa po pewnym okresie czasu postanowił mnie zbyć, jednym gestem, i tym spojrzeniem. Wówczas uświadomiłem sobie, że przywiązywanie się do kogoś nie ma najmniejszego sensu. Nie chciałem po raz kolejny poczuć tego bólu, lecz uczucie którym obdarowałem nastolatkę, było na tyle silne, że nie dało się go już powstrzymać. Gdyby tak trzeźwo na to popatrzeć, to było już za późno, żeby się wycofywać. Nie potrafiłbym, to po pierwsze, a po drugie już ją coś łączyło ze mną, a ja nie chciałem z kolei bardziej jej zranić. Postanowiłem, że zostanę przy niej po kres swych dni, a swoich słów nigdy nie rzucam na wiatr. Przez to nie mogłem jej ranić, musiałem traktować ją jak najlepiej i jej przesadzone negatywne opinie o własnej osobie, próbowałem wyzbyć z jej głowy. Oczekiwałem, że z biegiem czasu choć trochę podniosę jej samoocenę, a ona sama będzie patrzeć na siebie pod nieco lepszym światłem. Osobiście dziewczyna mi się podobała jako osoba, uważałem ją za o wiele lepszą i wiedziałem, że to wszystko co mówi o sobie, jest spowodowane jakimś traumatycznym przeżyciem z przeszłości... Tak, to musiało być to. Tak wtedy myślałem i zapewniałem się, że tak jest. W tamtym momencie byłem zmuszony, do prawienia zawyżonych komplementów, pocieszania, oddawania jej godności i symbolicznego odpuszczania grzechów. Czułem się poniekąd dziwnie, lecz i tak moje zachowanie sprawiało mi nie lada przyjemność, ponieważ wiedziałem, iż mogę w ten sposób komuś pomóc. Nie cierpiałem jedynie grubych i zakłamanych kapłanów, którzy swoją sylwetką ukazywali jedynie w jakim przepychu żyją. Nie potrafili oni niczego poświęcić i dbali jedynie o swoją posadę, podczas gdy zaprzysięgli się tego, że będą pomagać potrzebującym, et cetera. Miałem ochotę wyrżnąć takich ludzi co do jednego, bowiem nie cierpiałem takiej postawy. Idealna sprawiedliwość nie istniała, lecz istniały jakieś granice. Cholera mnie po prostu trafiała, gdy widziałem takich osobników.
Namida niespecjalnie chciała się ze mną sprzeczać, w końcu powtarzanie w kółko poniżających o sobie tekstów, stawało się z czasem nudne. Śmiałem twierdzić, iż nastolatka nawet uważała to wszystko za prawdziwe, lecz ja traktowałem to jako stek bzdur. Każdy człowiek był czegoś warty i pomimo wad, posiadał również szereg zalet, lecz nie każdy potrafił je w sobie dostrzec. Niestety... Uważałem, że po jakimś czasie zdołam pomóc kunoichi dostrzec choć kilka pozytywów w jej osobie. Zależało mi na niej, choć nie znaliśmy się jakoś długo, to czułem jakbyśmy spędzili razem dobre kilka miesięcy. Dziwne... Z nikim nie było mi jeszcze tak dobrze, jak z nią. Choć zaprwne uważała mnie za upartego jełopa, który usilnie próbuje jej wmówić, że jest taka, za jaką ją postrzegam. Choć sama nie była lepsza, utwierdzając mnie wciąż w tym samym przekonaniu, bez podawania mi racjonalnego wyjaśnienia. Obawiałem się u niej tylko tego, że mogłaby się przywiązać do kogoś bardziej, a tego bym nie zniósł. Jakby tak nie patrzeć, to przywiązała się do mnie po chwili od naszego poznania i mógł to być ktokolwiek inny. Nie wiedziałem, czy dana mi obietnica była wystarczającym dowodem, na to iż mnie nie opuści, ale starałem się myśleć optymistycznie i nie dopuszczać do siebie myśli, iż mogłoby być inaczej. Już się do niej przywiązałem i chciałem, żeby jedynym co było w stanie nas rozdzielić, była właśnie śmierć. Nie wiem co mnie właściwie do niej przyciągało, lecz to nie było ważne. Ważne było dla kogoś żyć.
Czułem w pewnym sensie wyższość nad Narubi. Byłem boskim bytem, nie wyróżniało mnie to spośród innych, ponieważ stworzono ludzkość na moje podobieństwo. Ale dziewczyna postrzegała mnie jakoś inaczej... jakbym był bardziej inteligentny? Pewnie tak, lecz byłem święcie przekonany, że ona też musiała być w czymś lepsza ode mnie. Nie miałem jeszcze pojęcia, co mogło lepiej jej wychodzić, lecz czułem w niej drzemiący potencjał. Mogła zostać wspaniałym ninja, a może już była? Pewnie tak, w końcu nie od każdego czuć tak silną aurę. Razem mogliśmy stworzyć idealny duet i uzupełnić się. Ona potrzebowała kogoś, kto by ją dowartościował, a ja potrzebowałem kogoś, dla kogo mógłbym żyć... kogoś, kto pomógłby mi zrealizować mój plan. Musiałem za wszelką cenę zachować ją przy sobie i nie pozwolić jej odejść. To ona była tym czymś, czego do tej pory mi brakowało.
Dziwiło mnie jedynie to, że mimo swojej wyższości, Namida wciąż nie chciała mi przytakiwać i trzymała swojego. Czuć było, że jednak nie wierzy we wszystko co mówię, lecz nie mogłem jej nic na to poradzić. Była uparta i trzymała się tego, że jednak ma sporo wad. Choć rzeczywistość była inna, to ja i tak nie potrafiłem jej wmówić jak było naprawdę. Przeżycia z przeszłości dawały się we znaki i uniemożliwiały podniesienie kunoichi w jakikolwiek sposób na duchu. Choć pozornie nie dawało to niczego, to w głębi duszy sprawiało mi satysfakcję i czułem, że coś zmieniało się wewnątrz nastolatki. Moje starania jednak coś przyniosły, a sam byłem z tego dumny. Za każdym razem gdy prawiłem jakiś komplement, od razu robiło mi się lepiej. Czułem, jakbym w taki sposób odkupywał swoje winy. Być może, sam stwórca zesłał mi na świat Narubi, tylko po to, aby stworzyć mi obiekt, na którym będę mógł dokonać odkupienia swoich win. Tak, to musiała być ona. Niepozorna, wychudzona, z zaniżoną samooceną. Zesłano mi ją tutaj, abym jej pomógł. To zapewne próba Boga, której chce mnie poddać. Zapewne po to, aby sprawdzić czy rzeczywiście się nadaję na bycie jego posłańcem. Z tego co mi się wydaje, to mam przybrać rolę anioła stróża. Nie mogę w żaden sposób jej zranić, więc pozostaje mi nie nawiązywać między nami zbyt silnej więzi i dbanie o jej dobro. Co jak co, ale to może właśnie o to tutaj chodzić... a może, to ona jest moim niepozornym aniołem stróżem? To wszystko jest okropnie skomplikowane.
Trudno mi się do tego przyznać, ale tamta kunoichi była jedyną żywą osobą, przy której byłem w stanie się otworzyć, stać się miły tudzież okazać ciepło. Po zetknięciu się z jej ciałem, akcja mojego serca delikatnie przyspieszyła, podwyższając temperaturę mojego ciała. Poczułem, że w końcu mogę komuś okazać, jak bardzo mi na nim zależy. Nie wyobrażałem sobie kolejnego dnia, bez niej. Nie wiedziałem, czy miałem to uznawać za słabość, czy za powód do radości. Pokochałem ją i chciałem, aby pławiła się w tym uczuciu, lecz bałem się, że gdybym wyznał jej tego za dużo, to ona mogłaby się mną znudzić. To było błogosławieństwo, a zarazem cierpienie. W momencie gdy splotłem nasze dłonie, poczułem jak wiele mogę zrobić u Narubi, która momentalnie przestała płakać. Akcja jej serca przyspieszyla, poczułem jak stopniowo jej ciało zaczyna się ogrzewać. Wszystko to za moją sprawą, poczułem się jakbym właśnie zmieniał coś na lepsze, tak jak zostałem do tego stworzony przez Boga. Choć nie widziałem jej uśmiechu, to i tak czułem co rzeczywiście czuła. Było jeszcze sporo okazji do zobaczenia jej uśmiechniętej twarzy, a ja byłem wystarczająco cierpliwy, aby dotrwać do tego momentu. Może mogłem wywołać ten wyraz twarzy w każdej chwili i dążyłem do tego, aby utrzymać go najdłużej, jak tylko się da. Co do braku objęcia nastolatki, to musiałem to jakoś przeżyć. Rozumiałem wówczas w jakim była w stanie i nie chciałem go pogorszyć. Sądziłem wtedy, że nadarzy się jeszcze multum okazji, w których będę mógł jej okazać uczucia. Na tamten moment nawet porozumiewanie się ze mną sposobem werbalnym, sprawiało jej nie lada trudność. Jednak chwila łączaca nas nie mogła trwać wiecznie, a ja musiałem w końcu puścić jej dłoń. Wraz z moim puszczeniem ręki, Narubi zaczęła coś mówić. Dziwiłem się, że rzeczywiście się na to zdecydowała, bo po jej stanie widać było, że musi jej to sprawiać nie lada cierpienie. Ja jedynie przełknąłem ślinę, po usłyszeniu wszystkiego, co ma mi do przekazania dziewczę i spojrzałem jej prosto w oczy.
- Będę na ciebie czekał. - odparłem, pomijając wzmiankę na temat bycia wyjątkową. Zdawałrm sobie sprawę, że z czasem sama sobie poukłada w głwoie jak jest. Wątpiłem na tamten moment, aby ktokolwiek chciał jeszcze mi się oddać tak jak Namida. Może dlatego żyłem w przekonaniu, że ona będzie wyjątkowa.
Usiadłem na wolnej przestrzeni łóżka, upewniając się wcześniej, że nie zmiażdżę nastolatki. Wpatrywałem się w nią i widziałem, jak z trudem powstrzymywała płacz. Wyglądała jakby czegoś się obawiała, lecz nie miałem pojęcia czego. Śmierci? Możliwe. Chyba musiała się trochę poużalać nad sobą, a ja musiałem to po raz kolejny przemilczeć. Nie było mowy, żeby umarła. Była zbyt młoda, no i czułem, że taka błahostka nie jest w stanie jej zabić. Nie myślałem, o żadnej innej towarzyszce, byłem w pełni skupiony na dobrze Narubi, bo wiedziałem, że była wyjątkowa do takiego stopnia, iż została mi zesłana przez samego Boga. W moim interesie było tylko zachować ją od śmierci i nie dopuszczać do niej żadnych negatywnych myśli... Tak, to było zadanie priorytetowe. Wiedziałem, że nic nie jest w stanie nas rozdzielić, a jej dobro było moim dobrem. Śmiałem stwierdzić, że byliśmy nawet jednością, która ma zaprowadzić porządek na tym świecie. Do tego zostaliśmy stworzeni. Lecz ona najwidoczniej wciąż nie mogła pojąć tego, że nie chciałem nikogo innego. Nawet nie wiedziałem, czy ktoś rzeczywiście zechciałby kogoś takiego jak ja. Pomimo mojego utwierdzania jej w przekonaniu, iż jest dla mnie najważniejsza, to ona co chwilę, zaczynała w to powątpiewać.
- Już znalazłem tą jedydną. Nie obawiaj się o przyszłość i zacznij żyć teraźniejszością. - odparłem, gdy ta zaczęła wygłaszać niestworzone historie.
Ona wciąż składała kolejne niepotrzebne przysięgi, kiedy ja jedynie wymagałem od niej, aby trzymała się tej jednej - głównej. Byłem jednak przekonany, że nie rzuca słów na wiatr, bowiem jedną z rzeczy, której najbardziej nie cierpiałem, było rzucanie słów na wiatr.
Nie musiałem też długo czekać, aby Namida wyjechała mi z kolejnym wyznaniem, tym razem na temat swojego marzenia. Przy okazji próbowała mi wmówić, że na pewno umrze. Kiedyś na pewno, ale nie teraz. Mój optymizm nie pozwalał mi dopuszczać do siebie takich myśli, a z resztą nie było możliwe aby umarła. Jakby tak nie patrzeć, to była kunoichi, a ninja nie przez takie piekło przechodzili.
- Masz mnie. - odparłem spokojnie.
Doceniałem to, że dziewczyna otwarła się na mnie, aż do takiego stopnia, aby wyznawać mi fakty z swojej przeszłości przeplatając to płaczem. Nie chciałem jedynie widzieć jak łzy spływają z jej oczu. Resztę przemilczałem, bo uważałem pytanie o poderżnięcie gardła jest bezsensowne. Doskonale wiedziała, że się do niej przywiązałem i wykorzystywała to w grze słownej. Postanowiłem zamilknąć wraz z Narubi, ponieważ sam zmęczyłem się całą tą rozmową. Otrzymałem dosyć sporo faktów o niej, nawet nie wiem czy potrzebnych. Lepiej żyło mi się w niewiedzy, która jednak okazała się błogosławieństwem. Zastanawiałem się również, czy by nie opuścić mojej towarzyszki gdy zaśnie. Miałem na boku jedną sprawę do załatwienia.
0 x
Re: Szpital
Gyo puścił moją rękę, jednak rozmowa trwała nadal. Oczywiście mówiło i słuchało mi się trochę gorzej, bowiem nie czułam już jego ciepła, a moje serce ciągle biło w podnieceniu i żądało więcej dotyku. Co z tego, że sama już się jakoś ogrzałam? Chciałam czuć ciepło drugiej osoby. Moje własne mi nie wystarczało.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziałam do Gyo. Rzeczywiście byłam mu za to wdzięczna. Tak szybko był w stanie spełnić moje jedno marzenie. A przynajmniej zapewnił mnie, że je spełni. A przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam jednak wystarczająco sił i motywacji do snucia pewnych przemyśleń na różne tematy. Wiedziałam to od dłuższego czasu, jednak zaczęło się to wkręcać coraz bardziej w moją głowę i docierało do mnie mocniej i mocniej. Kiedyś byłam dziewczyną arogancką, która potrafiła przygadać, obrazić, zmieszać z błotem i wyśmiać najmniejszy mankament napotkanej osoby, rzeczy czy zjawiska. Gdybym ciągle taka była to pewnie wyśmiałabym Gyo za każdą jego wadę, a gdybym już takich wad w nim nie widziała to sama bym takie wymyśliła i dalej się z niego śmiała i obrażała go. Płakać wtedy też nie płakałam. To jednak zmieniło się dosłownie z dnia na dzień. Godziny, w których poznałam Itori-sensei i jednocześnie godziny, w których ją utraciłam. To wszystko odwróciło moje myślenie o 360 stopni i odmieniło całkowicie moją osobowość. Oczywiście zmiany te narastały we mnie od jakiegoś czasu. Niczym beczka łatwopalnego prochu. Wystarczyła jedna iskra, by to wszystko wywaliło w kosmos i tak właśnie nastąpiła zmiana. Teraz jednak tworzyłam swoją drugą beczkę łatwopalnego prochu. Potrzebowałam tylko tej iskry, a tą iskrą był właśnie Gyo-sama. Nawet jeśli nie chciałam mu przyznać racji czy dać wiary w jego słowa i zapewnienia, że jestem wyjątkowa i nie jestem wcale takim gównem jak myślę, to i tak samo spotkanie tej osoby sprawiło, że coś we mnie się zmieniało. Być może na lepsze, a być może na gorsze. Ja jednak byłam niewinna, bowiem nie kontrolowałam tej zmiany. On postrzegał mnie jako osobę, która ma zalety. To dało mi do myślenia. Co by było jakbym rzeczywiście była taka za jaką on mnie postrzegał? Nagle zaczęłam sobie uświadamiać pewne fakty. Przecież uczyłam się. Poszerzałam swoją wiedzę. Uczyłam się nowych technik. Byłam nawet w stanie samodzielnie wykonywać różne misje i mimo, że dość spora liczba osób chciała mnie zabić to ciągle jakoś udało mi się przeżyć. Zaczęłam nagle zdawać sobie sprawę z istnienia mojej drugiej osobowości. Tej, która objawiała się w chwili, gdy byłam skupiona na jakimś celu, w który muszę włożyć maksimum umiejętności. Wykonanie zadanie było większym priorytetem niż użalanie się nad sobą. A przeżycie jeszcze większym priorytetem niż wykonane zadanie. W każdym bądź razie nie uważałam tego za swoje zalety, ale po pierwsze ... mogłam się mylić, a po drugie ... może rzeczywiście o to chodziło? W końcu nawet zaoferowałam Gyo-sama, że będę go chronić. Czy jeśli nie wierzyłabym w to, że będę w stanie to zrobić to czy bym to powiedziała? Jaki Gyo-sama będzie miał pożytek z kogoś kto jest gównem i z kogoś kto gówno umie? Zapewne więc nie mogłam się tak określać przez sam fakt, że miałam obowiązki względem mojego Pana.
- Oostatnio ... - zaczęłam nieśmiało - Wykonałam ... ddość skomplikowaną misję ... sama ...
Westchnęłam. Oczywiście nie czułam dumy. Czułam jednak, że Gyo chciałby to usłyszeć. Chciałby pewnie ode mnie jakichś referencji czy czegoś takiego. Chciałby wiedzieć czy podołam. A może to właśnie była moja zaleta? W sumie to nie ja wykonałam tą misję. To była ta druga Narubi. Ta, która działała bardzo rozważnie i inteligentnie. To była jej zasługa. Czy chciałam się w nią zamienić na stałe? Pewnie nie. Dobrze by jednak było jakby te dwie osobowości ... moja obecna i ta druga, wojownicza ... połączyły się w jednym ciele.
- Nie czuję dumy - dodałam po chwili - Ale ... czy to znaczy, że podołam zadaniom, które mi powierzysz? Czy mogę to traktować jako zaletę?
Na czym polegała ta misja? Oczywiście nie powiedziałam tego Gyo, ale misja polegała na tym, żebym przekonała pewną bardzo bogatą kobietę do tego, by anulowała dług swojej dłużniczce. By to osiągnąć potrzebowałam planu. Koniec końców jednak udało się. Miałam szczęście. A może rzeczywiście do czegoś się nadawałam? No i nagle podjęłam poprzedni temat. Temat "tej jedynej". Bardzo bowiem zależało mi, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nie byłam wścibska, ale relacja, do której to wszystko według mnie zmierzało wymagała, bym poznała ukochaną Gyo. Nieważne kim by była.
- Dobrze mieć tą drugą połówkę ... tą osobę, z którą możesz pogadać, do której możesz się przytulić ... pocałować ... uprawiać seks ... miecz z nią dzieci ... prawda, że to wspaniałe? - oczywiście, że to było wspaniałe. Rozmarzyłam się. Też chciałabym znaleźć taką osobę. Nikt nie mógłby jednak mnie zaakceptować, bowiem ja sama miałam problemy z akceptacją własnej osoby. Nie potrafiłabym pokazać nikomu swoich zalet. Nie potrafiłabym się sprzedać - Kiedy poznam twoją ukochaną? Przepraszam ... chciałabym ją poznać ... bo ... jeśli mam służyć Tobie ... to jej też muszę ... może właśnie teraz siedzi sama ... bez Ciebie i bez mojej pomocy i biedna nie wie co zrobić?
Nagle uświadomiłam sobie własną słabość, która mnie właśnie dotknęła.
- Kurwa! - wykrzyczałam. Byłam wściekła na siebie. Byłam zrozpaczona. Taki potok słów z siebie wyrzuciłam ... Cholernie mieszało mi się w głowie. Ale jedno było dobre. Siły mnie opuszczały i pomału odpływałam. Uciekałam w świat snu. Po chwili zasnęłam całkowicie i póki co widziałam tylko mrok. A czego chciałam? Wcale nie chciałam, by ktoś mnie dowartościował. Chciałam po prostu pozbyć się swojej własnej woli. Chciałam pozbyć się samodzielności. Ciężko było stwierdzić dlaczego to robiłam. Czy dlatego, że bałam się odpowiedzialności? Czy dlatego, że bałam się, że znowu coś spierdolę? Pewnie i jedno i drugie. Po prostu chciałam, by ktoś mi wskazywał drogę. By ktoś mną rządził i mówił mi co mam robić. Podczas walki jednak to nie zdałoby egzaminu, bowiem, gdyby ktoś nawet rozkazałby mi wykonać unik ... to nawet nie zdążyłabym usłyszeć jego słów i straciłabym głowę. Pośrednim rozwiązaniem mogło być wojsko. Wtedy powiedzieliby mi co mam robić, a to jak to zrobić ... to musiałabym zadecydować sama. Potrzebowałam więc kogoś w rodzaju dowódcy. No i takim dowódcą chciałam uczynić Gyo, a także jego rodzinę. Jego ukochaną. Jego dzieci, o których istnieniu bądź nieistnieniu nie wiedziałam, a nie zdążyłam zapytać, bo zasnęłam. Wszystkich jego bliskich. Jednak to nie byłoby wojsko. Ja nie byłabym żołnierzem. Ja byłabym zwykłą służącą albo pokojówką. Ale dla mnie to było to samo ... chociaż ... prace domowe mi wychodziły jeszcze gorzej niż walka. Jedno było pewne. Kochałam Gyo. Przez ten krótki czas, w którym się znaliśmy ... zdążył stać się dla mnie bardzo ważną osobą. Co ja bym zrobiła, gdyby odszedł i mnie zostawił? Znowu brak dowódcy ... znowu niespełnione obietnice ... znowu niepewność ... znowu głodówka, a w moim obecnym stanie oznaczało to śmierć.
- Dziękuję, że jesteś - powiedziałam do Gyo. Rzeczywiście byłam mu za to wdzięczna. Tak szybko był w stanie spełnić moje jedno marzenie. A przynajmniej zapewnił mnie, że je spełni. A przynajmniej tak mi się wydawało. Miałam jednak wystarczająco sił i motywacji do snucia pewnych przemyśleń na różne tematy. Wiedziałam to od dłuższego czasu, jednak zaczęło się to wkręcać coraz bardziej w moją głowę i docierało do mnie mocniej i mocniej. Kiedyś byłam dziewczyną arogancką, która potrafiła przygadać, obrazić, zmieszać z błotem i wyśmiać najmniejszy mankament napotkanej osoby, rzeczy czy zjawiska. Gdybym ciągle taka była to pewnie wyśmiałabym Gyo za każdą jego wadę, a gdybym już takich wad w nim nie widziała to sama bym takie wymyśliła i dalej się z niego śmiała i obrażała go. Płakać wtedy też nie płakałam. To jednak zmieniło się dosłownie z dnia na dzień. Godziny, w których poznałam Itori-sensei i jednocześnie godziny, w których ją utraciłam. To wszystko odwróciło moje myślenie o 360 stopni i odmieniło całkowicie moją osobowość. Oczywiście zmiany te narastały we mnie od jakiegoś czasu. Niczym beczka łatwopalnego prochu. Wystarczyła jedna iskra, by to wszystko wywaliło w kosmos i tak właśnie nastąpiła zmiana. Teraz jednak tworzyłam swoją drugą beczkę łatwopalnego prochu. Potrzebowałam tylko tej iskry, a tą iskrą był właśnie Gyo-sama. Nawet jeśli nie chciałam mu przyznać racji czy dać wiary w jego słowa i zapewnienia, że jestem wyjątkowa i nie jestem wcale takim gównem jak myślę, to i tak samo spotkanie tej osoby sprawiło, że coś we mnie się zmieniało. Być może na lepsze, a być może na gorsze. Ja jednak byłam niewinna, bowiem nie kontrolowałam tej zmiany. On postrzegał mnie jako osobę, która ma zalety. To dało mi do myślenia. Co by było jakbym rzeczywiście była taka za jaką on mnie postrzegał? Nagle zaczęłam sobie uświadamiać pewne fakty. Przecież uczyłam się. Poszerzałam swoją wiedzę. Uczyłam się nowych technik. Byłam nawet w stanie samodzielnie wykonywać różne misje i mimo, że dość spora liczba osób chciała mnie zabić to ciągle jakoś udało mi się przeżyć. Zaczęłam nagle zdawać sobie sprawę z istnienia mojej drugiej osobowości. Tej, która objawiała się w chwili, gdy byłam skupiona na jakimś celu, w który muszę włożyć maksimum umiejętności. Wykonanie zadanie było większym priorytetem niż użalanie się nad sobą. A przeżycie jeszcze większym priorytetem niż wykonane zadanie. W każdym bądź razie nie uważałam tego za swoje zalety, ale po pierwsze ... mogłam się mylić, a po drugie ... może rzeczywiście o to chodziło? W końcu nawet zaoferowałam Gyo-sama, że będę go chronić. Czy jeśli nie wierzyłabym w to, że będę w stanie to zrobić to czy bym to powiedziała? Jaki Gyo-sama będzie miał pożytek z kogoś kto jest gównem i z kogoś kto gówno umie? Zapewne więc nie mogłam się tak określać przez sam fakt, że miałam obowiązki względem mojego Pana.
- Oostatnio ... - zaczęłam nieśmiało - Wykonałam ... ddość skomplikowaną misję ... sama ...
Westchnęłam. Oczywiście nie czułam dumy. Czułam jednak, że Gyo chciałby to usłyszeć. Chciałby pewnie ode mnie jakichś referencji czy czegoś takiego. Chciałby wiedzieć czy podołam. A może to właśnie była moja zaleta? W sumie to nie ja wykonałam tą misję. To była ta druga Narubi. Ta, która działała bardzo rozważnie i inteligentnie. To była jej zasługa. Czy chciałam się w nią zamienić na stałe? Pewnie nie. Dobrze by jednak było jakby te dwie osobowości ... moja obecna i ta druga, wojownicza ... połączyły się w jednym ciele.
- Nie czuję dumy - dodałam po chwili - Ale ... czy to znaczy, że podołam zadaniom, które mi powierzysz? Czy mogę to traktować jako zaletę?
Na czym polegała ta misja? Oczywiście nie powiedziałam tego Gyo, ale misja polegała na tym, żebym przekonała pewną bardzo bogatą kobietę do tego, by anulowała dług swojej dłużniczce. By to osiągnąć potrzebowałam planu. Koniec końców jednak udało się. Miałam szczęście. A może rzeczywiście do czegoś się nadawałam? No i nagle podjęłam poprzedni temat. Temat "tej jedynej". Bardzo bowiem zależało mi, by dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nie byłam wścibska, ale relacja, do której to wszystko według mnie zmierzało wymagała, bym poznała ukochaną Gyo. Nieważne kim by była.
- Dobrze mieć tą drugą połówkę ... tą osobę, z którą możesz pogadać, do której możesz się przytulić ... pocałować ... uprawiać seks ... miecz z nią dzieci ... prawda, że to wspaniałe? - oczywiście, że to było wspaniałe. Rozmarzyłam się. Też chciałabym znaleźć taką osobę. Nikt nie mógłby jednak mnie zaakceptować, bowiem ja sama miałam problemy z akceptacją własnej osoby. Nie potrafiłabym pokazać nikomu swoich zalet. Nie potrafiłabym się sprzedać - Kiedy poznam twoją ukochaną? Przepraszam ... chciałabym ją poznać ... bo ... jeśli mam służyć Tobie ... to jej też muszę ... może właśnie teraz siedzi sama ... bez Ciebie i bez mojej pomocy i biedna nie wie co zrobić?
Nagle uświadomiłam sobie własną słabość, która mnie właśnie dotknęła.
- Kurwa! - wykrzyczałam. Byłam wściekła na siebie. Byłam zrozpaczona. Taki potok słów z siebie wyrzuciłam ... Cholernie mieszało mi się w głowie. Ale jedno było dobre. Siły mnie opuszczały i pomału odpływałam. Uciekałam w świat snu. Po chwili zasnęłam całkowicie i póki co widziałam tylko mrok. A czego chciałam? Wcale nie chciałam, by ktoś mnie dowartościował. Chciałam po prostu pozbyć się swojej własnej woli. Chciałam pozbyć się samodzielności. Ciężko było stwierdzić dlaczego to robiłam. Czy dlatego, że bałam się odpowiedzialności? Czy dlatego, że bałam się, że znowu coś spierdolę? Pewnie i jedno i drugie. Po prostu chciałam, by ktoś mi wskazywał drogę. By ktoś mną rządził i mówił mi co mam robić. Podczas walki jednak to nie zdałoby egzaminu, bowiem, gdyby ktoś nawet rozkazałby mi wykonać unik ... to nawet nie zdążyłabym usłyszeć jego słów i straciłabym głowę. Pośrednim rozwiązaniem mogło być wojsko. Wtedy powiedzieliby mi co mam robić, a to jak to zrobić ... to musiałabym zadecydować sama. Potrzebowałam więc kogoś w rodzaju dowódcy. No i takim dowódcą chciałam uczynić Gyo, a także jego rodzinę. Jego ukochaną. Jego dzieci, o których istnieniu bądź nieistnieniu nie wiedziałam, a nie zdążyłam zapytać, bo zasnęłam. Wszystkich jego bliskich. Jednak to nie byłoby wojsko. Ja nie byłabym żołnierzem. Ja byłabym zwykłą służącą albo pokojówką. Ale dla mnie to było to samo ... chociaż ... prace domowe mi wychodziły jeszcze gorzej niż walka. Jedno było pewne. Kochałam Gyo. Przez ten krótki czas, w którym się znaliśmy ... zdążył stać się dla mnie bardzo ważną osobą. Co ja bym zrobiła, gdyby odszedł i mnie zostawił? Znowu brak dowódcy ... znowu niespełnione obietnice ... znowu niepewność ... znowu głodówka, a w moim obecnym stanie oznaczało to śmierć.
0 x
Re: Szpital
- W momencie, w którym puściłem jej rękę, poczułem, że rozmowa szła jej nieco gorzej. Nie czuła już mojego ciepła, pulsu, ale czułem jej łakomstwo na mój dotyk. Czego się zaznało, tego będzie się chciało o wiele więcej. Prócz pożądania z jej strony, usłyszałem również słowa podziękowania, na które jedynie przytaknąłem uśmiechem. Wiedziałem, że jest mi za to wdzięczna, a słów podziękowań nie było mi trzeba. Zadziwiło mnie to, że potrafiłem być taki miły w stosunku dla Narubi, gdyż dotychczas bywałem dla nieznajomych gruboskórny. Było to uzasadnione, bo tylko nieliczni byli w stanie zwrócić na mnie swoją uwagę, a Namida należała do tego nielicznego grona. Nie wiedziałem właściwie co mnie takiego do niej ciągnęło, bowiem nie oczekiwałem od niej niczego konkretnego ani nie czułem do niej pożądania. Nie łączyły nas żadne zainteresowania tudzież cele życiowe, lecz byłem święcie przekonany, iż kiedyś znajdziemy coś, co będzie w stanie nas połączyć na zawsze. Mimo mojego zachowania, przeczuwałem również, że coś się we mnie zmienia. Dotychczasowo żywot ludzki nie miał dla mnie większego znaczenia, lecz po przeżyciach z kunoichi zaczął mieć dla mnie znaczenie. Nie szanowałem ludzi - to był fakt, lecz wszyscy z nas zasługiwali na dalszy żywot, no chyba że posuwali się do okropnych wykroczeń.
W pewnym momencie kunoichi nieśmiało wznowiła dialog, tym razem nie była tak sceptycznie nastawiona do swojej postaci. Tym razem powiedziała o sobie coś szczerego, coś co mogło ją podbudować na duchu i odpędzić od niej te wszystkie negatywne myśli. Uśmiechnąłem się w duchu dostrzegając, jak jej osobowość delikatnie zmieniała się na lepsze. Co do misji... Moje przypuszczenia odnośnie jej zawodu były prawdziwe. Przeczuwałem, że rzeczywiście może być ninją i jak się później okazało, była nią. Bardzo przydałby mi się ktoś, kto zastąpiłby mi pustkę po utracie Marusy, zakopanej nadziei na temat Satoshiego i byłego przełożonego Karasu. Chętnie wróciłbym do tych czasów, w których byliśmy sobie bliscy i potrzebni. Niestety... Co było, to minęło, a najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani. Musiałem przeboleć ból po utracie bliskich i przeć przed siebie. Nie mogłem zatrzymać się w miejscu, gdy inni szli przed siebie. Mimo wszystko chciałem coś osiągnąć w życiu. Nie wiedziałem do czego właściwie zmierzałem, lecz główny cel już miałem dla siebie obrany... Jaki? Stworzenie czegoś pięknego, czegoś lepszego, czegoś co byłoby w stanie zmienić ten świat na lepsze. Tylko właściwie po co? Tylko w ten sposób mogłem się przysłużyć ludzkości, a jeśli zostałem do tego stworzony, to raczej będę się tego trzymał. Boli mnie jedynie to, iż mam starać się dla dobra ogółu, a wiadome jest, że nie każda istota pragnie również dobra innych. Egoistyczni i zakłamani ludzie, trujący o fałszywym altruizmie - nie chciałem ich. Ja ich wręcz nie cierpiałem i nie miałem zamiaru wchodzić z nimi w jakieś bardziej zażyłe relacje. Nie wytrzymałbym zbyt długo w towarzystwie takiej osoby, ech... No cóż, takiego mnie stworzono. Dzięki ci Boże, że jestem taki, a nie inny.
Byłem ciekaw, jaka rzeczywiście była Narubi, i co? No okazała się być ninją, taką samą jak ja. Kto wie, czy nawet nie była lepsza. Intrygowało mnie, jakiej rangi mogła być to misja i zdecydowałem się o to zapytać, lecz miałem nadzieję, iż ona pominie mój temat. Ludzie dziwnie reagowali na wyrzutków, a ja chciałem porzucić swoją przeszłość w niepamięć. Zaprawdę należałem do haniebnej rodziny, a nasze zwyczaje były tak brutalne, że szkoda mi było o nich napominać. Cóż więcej powiedzieć? Zaryzykowałem i zapytałem się.
- Misja? Jakiej rangi? - i jak powiedziałem, tak się stało. Ciekawość wzięła nade mną górę.
Mój respekt nieznacznie wzrósł u Namidy, a ja mogłem być dzięki tym słowom pewien, że kunoichi na serio może mi się na coś przydać. Jednak, nie dostrzegałem w nastolatce jej podwójnej osobowości. Sądziłem, że to ona samoistnie się zmienia na przestrzeni czasu, ale nie śmiałbym sądzić, że posiada ona jakąś drugą osobowość wewnątrz siebie. Wyglądała niepozornie, lecz skoro posądziłem ją o bycie ninją, to równie dobrze mogłem posądzić ją o posiadanie drugiej osobowości. Jednak wówczas nie byłem jeszcze tego świadom i zostałem zmuszony do życia w przeklętej niewiedzy, z jaką zmuszony jest żyć każdy z nas, na chwilę gdy przychodzi na świat. Poniekąd ja też posiadałem jakieś dwie osobowości, lecz to chyba normalne u każdego człowieka. Zmieniałem się stopniowo co jakiś czas, z beztroskiego dziecka, na w pełni świadomego posłańca Boga, który zdecydował się wyplewić każdy zalążek zła na tej planecie. Gdyby każdy miał takie myślenie jak ja, to na pewno wszystkim żyłoby się lepiej, ale poniekąd też gorzej. Gdyby nie było zła, to moje życie nie miałoby sensu. A może to i lepiej? Nie, nie. Powinienem robić po prostu to, czego stwórca rzeczywiście ode mnie oczekuje, no i to, co rzeczywiście uważam za słuszne.
Byłem wtedy ciekaw jej odpowiedzi, bo ranga misji zakończonej powodzeniem mogła świadczyć o jej rzeczywistych umiejętnościach bojowych. Choć ona twierdziła, że nie czuje dumy, to mnie ciekawość trawiła od środka. Miałem cichą nadzieję na otrzymanie odpowiedzi od Narubi.
- Bez problemu podołasz każdemu z moich zleceń. - odparłem, nieco zastanawiając się czy ona rzeczywiście zdoła to zrobić. Nie miałem zamiaru wydawać jej bóg wie jakich poleceń, a po odczuciu aury spowijającej jej ciało, byłem wręcz pewien iż przyda mi się do wszystkiego, czego tylko zdołam sobie zażyczyć. Mój stopień zaufania miał zostać określony na podstawie odpowiedzi udzielonej przez Namidę. Jeśli powiedziałaby, że była to misja rangi D, to nie zdziwiłbym się, gdybt natomiast S, to nie uwierzyłbym. Należało tu być raczej ze mną szczerym i pomyśleć co się mówi, bo jak to mawiają "kłamstwo ma krótkie nóżki". Dopiero w przyszłości miało się okazać czy to będzie rzeczywiście wadą czy zaletą.
Byłem cholernie ciekaw, czego mogła dotyczyć tego misja ale czułem, że Namida miała zaraz zasnąć. Musiałem więc pośpieszyć się z dopytaniem o rzeczywiste wytyczne misji. Co prawda misje były różnorodne, a na ich podstawie mogłem określić rzeczywiste predyspozycje nastolatki. Faktem było też, iż każdy nadawał się do wykonywania misji, tylko nie każdy potrafił wykonać dany typ. Podczas gdy ja specjalizowałem się pod aspektem fizycznym, ktoś mógł załatwić pomniejsze porachunki za pomocą umysłu. Taktycy byli nawet bardziej potrzebni niż bezmyślne mięso armatnie, którym mógł zostać praktycznie każdy. Pomimo wiedzy na temat znaczenia mojej roli, ja i tak nie rezygnowałem z bycia właśnie tą jednostką. Idealnie wpasowywałem się do tej roli i mogłem bez problemu wygryźć konkurencję. Któżby miał czelność się ze mną mierzyć? Co prawda, jeśli wykonała nawet jakąś misję nie wymagającą żadnych predyspozycji do walki, to i tak nie znaczyło to, że była jakoś gorsza. Z moją pomysłowością mogłem bezproblemowo znaleźć jej jakieś zajęcie. Choć nie wyglądałem, to byłem również rozgarnięty jako przywódca. Nie miałem żadnych uprzedzeń do dyrygowania innymi. Ba, nawet sprawiało mi to radość! Kochałem widzieć, jak coś idzie po mojej myśli. Nie oznacza to, że zmuszałem kogoś do pracy dla mnie. Jeśli tylko ktoś miał ochotę, lub potrzebował pomocy, to wcielałem się w rolę lidera i robiłem swoje, a na koniec puszczałem w niepamięć to co rzeczywiście się działo i pozostawałem w dalszym ciągu "sobą."
Co do mojej osoby, to musiałem podjąć się treningu i rozwijania samego siebie. To był mój priorytet, a nie bez powodu stwórca dał mi szansę, którą szkoda by było zmarnować. Teraz tylko pozostało mi przemyśleć, co ja rzeczywiście chcę zrobić. Na ten moment musiałem się trochę dorobić, aby zakupić zbroję, która o dziwo mogła mi się przydać, a na dodatek miała ukryć moje poprzednie oblicze. To oblicze, w którym nie byłem za dobrze postrzegany. Kto by chciał rozmawiać z posiniaczonym gościem, który wygląda jakby ledwo przeżył spotkanie z Bijuu? No raczej nikt. Miałem wzbudzać zaufanie i być w stanie podnieść na duchu prawdziwych wyznawców mojego stwórcy. I tak... Chciałem się zmienić, a widać to było gołym okiem. Cała moja osobowość stopniowo się zmieniała. Jakby było mało, to zmiana była na lepsze, a przynajmniej póki co. Była szansa jeszcze mnie przeciągnąć na złą stronę, lecz póki co osoba stwórcy wydawała się dla mnie najważniejsza, a rozkazy mi przez nią wydane nie były gorsze.
- Świątynia. Postaw świątynie. - mruknąłem wpatrując się w pustą przestrzeń. W tamtym momencie coś tak jakby przeze mnie przemówiło, ale w rzeczywistości dałem upust emocjom. Dziewczę mogło interpretować to jak chce, lecz był to jawny rozkaz. Miało to postawić ją przed obliczem pierwszego wyzwania, które jej właśnie zleciłem. Oczywiście, jeśli będzie trzeba, a ja będę w stanie, to pokryję koszta wybudowania takiego budynku. Teraz tylko pozostało pytanie gdzie? - Jak myślisz, jakie miejsce mogłoby być najodpowiedniejsze? Może gdzieś poza murami? Tak... Więc postanowione. - dopowiedziałem. Postanowione - postawimy świątynie gdzieś poza murami. Wątpię żeby gdzieś w Ryuzaku no Taki nas zaakceptowano, więc pozostało liczyć na obszary poza murami. Liczyłem na to, że Narubi weźmie moje słowa do siebie i wykona to, o co ją poprosiłem.
W pewnym momencie rozmowy został również podjęty mojej przyszłej luby, który wolałem szczerze powiedziawszy pominąć. Nie widziałem siebie z jakąkolwiek dziewczyną, a przynajmniej przy moim wyglądzie. Jaka kobieta byłaby w stanie pokochać kogoś takiego? Ktoś z biegiem czasu przyjdzie, to pewne. Być może Narubi, już mogłaby zostać "tą jedyną", lecz miłość jaką rzeczywiście ją darzyłem, nie pozwalała mi czuć wobec niej pożądania. W tamtym momencie podejrzewałem, że nastolatka myśli, iż kogoś mam. Tylko właściwie kogo? Ukochaną, żonę, a może dziwkę na boku? Nie mi to było sądzić. Wydawało mi się to poniekąd dziwne i nie wyobrażałem sobie jakiejś głębszej relacji z Namidą, a przynajmniej na ten moment. Nie sądziłem też, by kiedyś to się zmieniło, a cała nasza relacja była na tyle pogmatwana, iż nie wiedziałem jak rzeczywiście miałem ją postrzegać. Zacząłem również mieć pewne obawy, gdy nastolatka wyjechała do mnie z tekstem o drugiej połówce i o bliskości fizycznej... Bleh... Dzieci również mnie od tego odpychały, a to wszystko dawało mi przeczucie, jakby ona chciała to wszystko mieć ze mną. Nieco przerażające, bowiem ile się znaliśmy? Zaledwie kilka godzin. Musiałem też myśleć nieco logicznie i dać nam trochę czasu, aby utwierdzić się w przekonaniu, że nasze rzeczywiste uczucia się nie zmienią. Próba czasu była według mnie najlepszą opcją i już wymyśliłem doskonały plan. Jeśli Narubi nadal będzie twierdziła to samo po rocznej rozłące, to na pewno okaże się, że rzeczywiście coś do mnie czuje. Przez tamten okres czasu mogła zadbać o wybudowanie nowej świątyni i sprowadzenie wiernych, którzy na pewno będą potrzebować nawrócenia, czy też domu.
- Pewnie tak. - odparłem na kwestię o drugiej połówce. Nie chciałem mówić zbyt wiele i uważałem to za zbędne. Właściwie to powątpiewałem w to, czy będę zdolny powiedzieć coś sensownego. Nie wiedziałem co mam powiedzieć widocznie rozmarzonej i napalonej kunoichi. Co prawda była trudną osobą zarówno do ogarnięcia, jak i pokochania. Moje szanse na to, żebym zdołał rzeczywiście coś do niej poczuć były znikome. Lecz nic nie stało na przeszkodzie, nie miałem jeszcze żadnych planów odnośnie kobiet, a Namida była na tamten moment jedyną przedstawicielką płci pięknej, z którą mnie cokolwiek łączyło. Uważałem jednak, że nie byłbym w stanie jej cały czas pocieszać i mogłoby w pewnym momencie coś we mnie pęknąć, więc postanowiłem jej nie dawać złudnej nadziei. Dziewczyna, która non stop się nad sobą użala, nie jest dla mnie. Mogę traktować ją najwyżej jako swoją podwładną, choć z biegiem czasu... kto wie? Może nawet zdoła zostać moją żoną. - Nie mam nikogo. - odparłem znowu nie owijając w bawełnę. Ostatnia kobieta, z którą miałem jakikolwiek bliższy kontakt, została zamordowana kilka lat temu. Wolałem nie przywodzić tego na myśl, więc pozostawiłem to wszystko bez komentarza. Nie było co tutaj się rozwodzić, a ja i tak z biegiem czasu otworzę się na dziewczynę, a któregoś dnia opowiem jej o swojej dramatycznej przeszłości.
Chwilę później z jej słowy wyleciało niepoczytalne przekleństwo. Sam się zdziwiłem, co w rzeczywistości się dzieje. Wyglądała na wściekłą, zrozpaczoną? Coś w ten deseń.
- Eh... Przekleństwa nic ci nie dadzą. - mruknąłem zirytowany. Kompletnie nie rozumiałem jej postępowania, przecież ja po prostu powiedziałem prawdę, która nie powinna wpłynąć na dziewczynę, aż w taki sposób. Mawiają, że każdy człowiek jest inny, więc uszanowałem jej wypowiedź i po prostu ją przemilczałem. Sam nie uważałem, żeby używanie bluzgów było jako tako grzechem. Normalny ludzki odruch, a było mi wiadomo, że Narubi nie jest do końca normalna, więc przymknąłem na to oko. Na dodatek zauważyłem, iż kunoichi jest już półprzytomna i odpływa w objęcia Morfeusza. Pozostałem bierny, bo w sumie chciałem aby w końcu zasnęła. Miałem do załatwienia również swoje sprawy, a dziewczyna w swoim aktualnym stanie nie zdołałaby mi się przydać. Gdy odpłynęła, ja jedynie odsapnąłem na znak, że to koniec męczarni z pocieszaniem jej i wmawianiem, że nie jest najgorsza na tym świecie.
Byłem święcie przekonany, że ona wymuszała na mnie te wszystkie miłe słowa, a ja po prostu sprawiałem jej przyjemność obdarowując ją komplementami. Dla mnie ważnym było jedynie to, aby nastolatka dobrze zajmowała się rozkazami wydanymi przeze mnie. Razem mogliśny coś osiągnąć i wierzyłem w to z całego serca. Jakby tak nie patrzeć, to z każdą chwilą wyzbywała się samodzielności. Nie wiedziałem dlaczego to robiła, no i czy rzeczywiście była to prawda, ale moje przypuszczenia zazwyczaj bywały trafne. Poprzez wzgląd na jej charakter mogłem jednostronnie wywnioskować, że bała się, iż coś spierdoli. To jej nieustanne wmawianie jakim jest nieudacznikiem, jedynie utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest tak, a nie inaczej. Za to jej uległość wskazywała również na to, iż chce się wyzbyć samodzielności, a ja jako jej pan, miałem właśnie wskazać jej odpowiednią drogę i rządzić nią. Tak... Miałem mówić jej co ma robić i zapewne ona oczekiwała ode mnie nawet tego, że będę się nad nią znęcał, a moje perfidne zachowanie jedynie przysporzy jej od groma przyjemności. Z tego co zrozumiałem, to miałem być dla niej kimś w rodzaju Pana, być może dowódcy. Ona chciała mnie uczynić takim kimś, a ja nie wiedziałem czy rzeczywiście chcę nim być. Tylko nie miałem jej nic do zaoferowania. Nie miałem rodziny, nie miałem dzieci, nie miałem domu. Nie miałem zupełnie nic, poza dobrami niematerialnymi.
Gdy Namida już zasnęła, to poprosiłem pielęgniarkę o kartkę papieru i pióro. Postanowiłem dać jej zadanie, a na jego wykonanie dać kolejny rok. Miała to być próba, dzięki której mogłem dowiedzieć się, czy dziewczyna rzeczywiście nadaje się na moją podwładną. Po otrzymaniu pióra i kartki napisałem krótki list i wyszedłem ze szpitala, aby wrócić do swoich spraw. Karteczkę włożyłem gdzieś do pamiętnika, na którym tak bardzo jej zależało. Byłem pewien, że w ten sposób ani nie zgubi liściku, ani nie zapomni go przeczytać. W końcu tamten dzienniczek był dla niej na tyle ważny, że ryzykowała dla niego własnym życiem, aby tylko go nie stracić.
[z/t]
0 x
- Ero Sennin
- Support
- Posty: 1923
- Rejestracja: 10 cze 2015, o 00:41
- Multikonta: Minoru
Re: Szpital
Retrospekcja: Zima, Rok 381
Zanim jeszcze zasnęłam miałam chwilę czasu na rozmyślania na temat tego co powiedział mi Gyo. Jednak zanim to nastąpiło, to zwyczajnie odpowiedziałam mu na zadane przez niego pytanie:
- Nie wiem jakiej rangi to była misja ... może kiedyś Panu opowiem o co w niej chodziło - powiedziałam, a następnie na wierzch wypłynęły kolejne tematy. Gyo ufał moim zdolnościom, jednak ja już przewidywałam, że prawdopodobnie moje ciało bardzo straci na sile. Oczywiście siła to nie była jedyna opcja. Zawsze można było podziałać intelektem. Zawsze można było znaleźć silnego sojusznika. Czy ja jednak to potrafiłam? Wątpiłam w siebie ... bardzo, jednak postanowiłam już niczego nie komentować. Byłam na to za słaba, a do tego odnosiłam wrażenie, że Gyo-sama tego nie lubi. Gdy powiedział, że nikogo nie ma ... w sumie odetchnęłam z ulgą, jeśli można to tak nazwać. Oznaczało to dla mnie mniej roboty i w pewnym sensie dawało nadzieję i chociaż wiedziałam, że nic z tego nie będzie, to fajnie było się tym uczuciem delektować. No i na koniec ... zostałam zrugana. W pełni mi się należało, bowiem nie wypadało przeklinać przy swoim bogu. W pełni akceptowałam każdą karę jaką by mi wymierzył, bez względu na to czy ta kara byłaby słuszna czy też nie. Moim zadaniem było bowiem służenie. Byłam niczym i powinnam się cieszyć, że skończyło się tak a nie inaczej. W końcu jednak zasnęłam. Miałam bardzo niespokojne sny. Śniłam o tym, że nie udało mi się spełnić oczekiwań ... śniłam o tym, że zostałam porzucona i to byłaby najgorsza z możliwych kar. Nawet kara śmierci byłaby dla mnie łaskawsza. Nie było nic fajnego w tym, że osoba, którą się kocha tak jak ja kochałam Itori, Iwaru i oczywiście ... Gyo, porzuca i skazuje na cierpienie do końca życia. Śniła też o tym, że byłam słabsza niż przed pobytem w szpitalu. Śniłam o własnej śmierci, która mnie czekała za jakiś czas. Ile zamierzałam jeszcze pożyć? Oczywiście jak najdłużej, ale w tym śnie ... moje siedemnaste urodziny obchodziłam samotnie, bo wszyscy się ode mnie odwrócili i ja wiedziałam, że dobrze zrobili. Nagle w drzwiach mojego pokoju pojawiła się bardzo dziwna postać i oznajmiła, że jest wysłannikiem Gyo i mój bóg postanowił mi przebaczyć i do mnie powrócić. Cieszyłam się jak małe dziecko, które dostaje upragnioną zabawkę. On jednak powiedział, że jest jeden warunek. Musiałam przeżyć spotkanie ... z nim. Był to bowiem wysłannik Gyo, ale wysłannik, który miał przynieść mi śmierć. Jedyne co musiałam zrobić to uciec śmierci. Przełknęłam ślinę, a nadzieja napędzała mój zapał do walki. Jednakże ... po sekundzie już moja głowa leżała jakieś 2 metry od ciała. Obudziłam się zlana potem. Pierwsze co zobaczyłam to pielęgniarkę, która chciała mi dać jakieś pastylki czy coś w tym rodzaju ...
- Co się ze mną stanie? - zapytałam i od razu zażyłam to co kobieta mi dała, popijając to tym co także mi przyniosła - Nie będę tak sprawna jak dawniej, prawda? Stan do jakiego się doprowadziłam ... musi się odbić na mojej sprawności, nie?
I nagle się zorientowałam w dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze, mogłam się już jako tako ruszać. Mogłam usiąść, mogłam wypić lekarstwo, mogłam sięgnąć dłonią po Pamiętnik Iwaru ... mogłam go przeczytać. Po drugie, nigdzie nie było Gyo, więc mój sen zaczął się spełniać. On mnie już porzucił. Aż zakuło mnie serce. To małe serduszko w mojej małej piersi powodowało wielki ból. Może nie było to spowodowane bólem fizycznym, ale i tak bolało. Podniosłam pamiętnik jedną ręką, a drugą ... chwyciłam kobietę za rękaw.
- Ja wiem, że ma Pani mnóstwo obowiązków, ale ... czy mogłaby Pani jeszcze chwilę zostać ze mną?
Prosząc ją o to ... zobaczyłam w Pamiętniku coś czego nie było. Była to wsunięta między inne kartki kartka papieru. Liścik. Wyciągnęłam go i przeczytałam. Aż chciało mi się ryczeć. Sen się spełniał. Budowa świątyni to nie było coś czemu mogłam podołać nawet będąc w pełni sił, a co dopiero w taki stanie. Jedno było pewne ... znowu zostanę sama. Podałam liścik pielęgniarce, by mogła go przeczytać i dojść do tego samego wniosku co i ja doszłam.
- Gyo, Gyo-sama mnie porzuci - zaczęłam - Bo jestem pieprzonym gównem, które nie jest w stanie nawet takiej prostej rzeczy zrobić ...
Cierpiałam, naprawdę cierpiałam i jedyne czego wtedy pragnęłam to tego, by cierpienie się skończyło. Chciałam uciec od tej kary.
- Ja ... moje serce ... boli ... czuję pustkę ... - zaczęłam płakać - Leczenie toto ... zły pomysł. Ile mogę pożyć? Za miesiąc pewnie znajdą mnie pobitą, zgwałconą, obsikaną i obsraną, bo się posikam i posram ze strachu ... w jakimś śmietniku z poderżniętym gardłem. Tak to się skończy ... ten świat pożera ludzi słabych. Nienie lepiejpiej ... od razu mnie zabić? Po co leczyć, skoro można skrócić moje cierpienie za pomocą trucizny lub sztyletu? Błagam ...
- Nie wiem jakiej rangi to była misja ... może kiedyś Panu opowiem o co w niej chodziło - powiedziałam, a następnie na wierzch wypłynęły kolejne tematy. Gyo ufał moim zdolnościom, jednak ja już przewidywałam, że prawdopodobnie moje ciało bardzo straci na sile. Oczywiście siła to nie była jedyna opcja. Zawsze można było podziałać intelektem. Zawsze można było znaleźć silnego sojusznika. Czy ja jednak to potrafiłam? Wątpiłam w siebie ... bardzo, jednak postanowiłam już niczego nie komentować. Byłam na to za słaba, a do tego odnosiłam wrażenie, że Gyo-sama tego nie lubi. Gdy powiedział, że nikogo nie ma ... w sumie odetchnęłam z ulgą, jeśli można to tak nazwać. Oznaczało to dla mnie mniej roboty i w pewnym sensie dawało nadzieję i chociaż wiedziałam, że nic z tego nie będzie, to fajnie było się tym uczuciem delektować. No i na koniec ... zostałam zrugana. W pełni mi się należało, bowiem nie wypadało przeklinać przy swoim bogu. W pełni akceptowałam każdą karę jaką by mi wymierzył, bez względu na to czy ta kara byłaby słuszna czy też nie. Moim zadaniem było bowiem służenie. Byłam niczym i powinnam się cieszyć, że skończyło się tak a nie inaczej. W końcu jednak zasnęłam. Miałam bardzo niespokojne sny. Śniłam o tym, że nie udało mi się spełnić oczekiwań ... śniłam o tym, że zostałam porzucona i to byłaby najgorsza z możliwych kar. Nawet kara śmierci byłaby dla mnie łaskawsza. Nie było nic fajnego w tym, że osoba, którą się kocha tak jak ja kochałam Itori, Iwaru i oczywiście ... Gyo, porzuca i skazuje na cierpienie do końca życia. Śniła też o tym, że byłam słabsza niż przed pobytem w szpitalu. Śniłam o własnej śmierci, która mnie czekała za jakiś czas. Ile zamierzałam jeszcze pożyć? Oczywiście jak najdłużej, ale w tym śnie ... moje siedemnaste urodziny obchodziłam samotnie, bo wszyscy się ode mnie odwrócili i ja wiedziałam, że dobrze zrobili. Nagle w drzwiach mojego pokoju pojawiła się bardzo dziwna postać i oznajmiła, że jest wysłannikiem Gyo i mój bóg postanowił mi przebaczyć i do mnie powrócić. Cieszyłam się jak małe dziecko, które dostaje upragnioną zabawkę. On jednak powiedział, że jest jeden warunek. Musiałam przeżyć spotkanie ... z nim. Był to bowiem wysłannik Gyo, ale wysłannik, który miał przynieść mi śmierć. Jedyne co musiałam zrobić to uciec śmierci. Przełknęłam ślinę, a nadzieja napędzała mój zapał do walki. Jednakże ... po sekundzie już moja głowa leżała jakieś 2 metry od ciała. Obudziłam się zlana potem. Pierwsze co zobaczyłam to pielęgniarkę, która chciała mi dać jakieś pastylki czy coś w tym rodzaju ...
- Co się ze mną stanie? - zapytałam i od razu zażyłam to co kobieta mi dała, popijając to tym co także mi przyniosła - Nie będę tak sprawna jak dawniej, prawda? Stan do jakiego się doprowadziłam ... musi się odbić na mojej sprawności, nie?
I nagle się zorientowałam w dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze, mogłam się już jako tako ruszać. Mogłam usiąść, mogłam wypić lekarstwo, mogłam sięgnąć dłonią po Pamiętnik Iwaru ... mogłam go przeczytać. Po drugie, nigdzie nie było Gyo, więc mój sen zaczął się spełniać. On mnie już porzucił. Aż zakuło mnie serce. To małe serduszko w mojej małej piersi powodowało wielki ból. Może nie było to spowodowane bólem fizycznym, ale i tak bolało. Podniosłam pamiętnik jedną ręką, a drugą ... chwyciłam kobietę za rękaw.
- Ja wiem, że ma Pani mnóstwo obowiązków, ale ... czy mogłaby Pani jeszcze chwilę zostać ze mną?
Prosząc ją o to ... zobaczyłam w Pamiętniku coś czego nie było. Była to wsunięta między inne kartki kartka papieru. Liścik. Wyciągnęłam go i przeczytałam. Aż chciało mi się ryczeć. Sen się spełniał. Budowa świątyni to nie było coś czemu mogłam podołać nawet będąc w pełni sił, a co dopiero w taki stanie. Jedno było pewne ... znowu zostanę sama. Podałam liścik pielęgniarce, by mogła go przeczytać i dojść do tego samego wniosku co i ja doszłam.
- Gyo, Gyo-sama mnie porzuci - zaczęłam - Bo jestem pieprzonym gównem, które nie jest w stanie nawet takiej prostej rzeczy zrobić ...
Cierpiałam, naprawdę cierpiałam i jedyne czego wtedy pragnęłam to tego, by cierpienie się skończyło. Chciałam uciec od tej kary.
- Ja ... moje serce ... boli ... czuję pustkę ... - zaczęłam płakać - Leczenie toto ... zły pomysł. Ile mogę pożyć? Za miesiąc pewnie znajdą mnie pobitą, zgwałconą, obsikaną i obsraną, bo się posikam i posram ze strachu ... w jakimś śmietniku z poderżniętym gardłem. Tak to się skończy ... ten świat pożera ludzi słabych. Nienie lepiejpiej ... od razu mnie zabić? Po co leczyć, skoro można skrócić moje cierpienie za pomocą trucizny lub sztyletu? Błagam ...
0 x
- Ero Sennin
- Support
- Posty: 1923
- Rejestracja: 10 cze 2015, o 00:41
- Multikonta: Minoru
Re: Szpital
Gdy kobieta położyła rękę na moim ramieniu trochę mi ulżyło.
- Rozumiem - powiedziałam. Byłam niezbyt skomplikowaną istotą i takie proste, miłe gesty osiadały na mojej psychice, powodowały ukojenie i uspokajały mnie, nawet jeśli wiadomości mnie nie zadowalały i smuciły zarazem. Te gesty powodowały też, że zaczynałam taką osobę inaczej postrzegać i po prostu bardzo mnie do niej ciągnęło, tak jak światło przyciągało muchy. Ja byłam taką właśnie natrętną muchą, która lgnie do światła, a moim światłem wtedy była pielęgniarka, która niestety po chwili musiała gdzieś zniknąć. Razem z facetem, który po nią pobiegł. No tak ... byłam w szpitalu, a szpital to miejsce, gdzie przebywają chorzy. Nie wszystkich jednak da się uratować, zatem miejsce to musiało widzieć niejedną ludzką śmierć i niejedno ludzkie cierpienie. Zastanawiałam się więc nad tym dlaczego pielęgniarka ta jest taka przyjazna i dlaczego emanuje od niej taka życzliwa aura. Przecież kobieta ta powinna już dawno przesiąknąć zgnilizną rozpaczy. Ja śmierci tych wszystkich ludzi nie widziałam, ale już sam fakt mnie przytłaczał i pogarszał moje samopoczucie. Parszywie się czułam, zwłaszcza, że uświadomiłam sobie, że był to jakiś nagły przypadek, a to znaczyło tylko tyle, że prawdopodobnie kolejną śmierć to miejsce ujrzy. Oby jednak tak się nie stało. Trzymałam kciuki za życie tego pacjenta. Myślenie o tym nie sprawiało mi jednak przyjemności, wręcz przeciwnie. Nie myślałam jednak długo, bowiem z konsternacji wyrwały mnie słowa innej dziewczyny. Do tej pory jej nie widziałam, a gdy tylko ją usłyszałam zaraz odnalazłam ją wzrokiem i wysłuchałam tego co ma do powiedzenia. Jej słowa wywołały we mnie straszną burzę myśli. Nie wiedziałam jak jej odpowiedzieć, bowiem te myśli w mojej głowie były często sprzeczne ze sobą. Miała rację. W pewnym sensie byłam chora i oczywiście traktowałam się jak rzecz. Zaczęłam więc od tego. Powiedziałam po prostu:
- Masz rację ... jestem chora. Masz rację ... nie jestem człowiekiem. Jestem rzeczą. Nie mogę myśleć inaczej, wiesz? - zaczęłam się tłumaczyć - Nie mam własnych marzeń, a jeśli nawet mam to ... jestem za głupia, by samodzielnie je spełnić. Wiem, że jeśli zaczęłabym uważać siebie za człowieka to zajebaliby mnie jeszcze szybciej ... bo moje decyzje byłyby tak durne, że tylko sprowadziłyby na moją głowę nieszczęścia i ... byłabym pozbawiona ochrony. Łatwo złamać kij, prawda? Ale jeśli właścicielem tego kija jest potężny wojownik to nie jest już to takie proste, nie?
Westchnęłam i wzięłam oddech. Trudno mi się mówiło ...
- Moja ukochana Itori-sensei miała kolekcję mieczy ... i każdy z tych mieczy miał imię i własną osobowość podobno. Ja też chciałam być takim mieczem, ale nie byłam wystarczająco dobra i zostałam porzucona ... jak śmieć. Byłam jak kunai czy shuriken w porównaniu do katany. Katanie nadajesz imię, trzymasz ją przy boku. Powiadają nawet, że katana zawiera cząstkę duszy wojownika ... A kunai czy shuriken? Po prostu ... rzucasz nim we wroga, a potem o nim zapominasz i idziesz do sklepu po nowy, jeśli uda Ci się przeżyć walkę. Ja jestem takim kunaiem. Czymś ... co może być użyteczne, ale jak już spełni swoje zadanie to się go pozbywasz ... ale ... ja nie potrafię spełnić tego zadania ... jestem więc zardzewiałym kunaiem, który w nic się nie wbije i którego co najwyżej to można wyrzucić do śmietnika albo oddać na złom, zgarniając parę Ryo. Tyle jestem warta. Ale wiesz co? Staram się ... staram się ... po prostu ... staram się ... staram się zasłużyć na to, by z kunaia stać się Kataną i ... otrzymać imię i sprawić, bym była cenna dla właściciela. Może wtedy spełni moje marzenia. Dlatego ... nie obchodzi mnie, że mnie wykorzystuje ... - ponownie przestałam mówić, biorąc kolejny oddech - Największym moim marzeniem jest to, żeby ktoś po mojej śmierci pochował mnie i postawił mi grób i mnie czasem odwiedzał i ... dobrze wspominał. Gyo-sama mówił, że on będzie taką osobą ... ale jak nie stworzę świątyni to znowu zostanę sama. A ja nie pożyję długo, wiesz? Nie jestem się w stanie sama obronić ... jeśli ktoś mnie złapie w ciemnej uliczce to ... będzie mógł ze mną zrobić co chce. Zgwałcić, pobić, torturować i zabić ... Jestem słaba, bardzo słaba ... psychicznie i fizycznie ... A znacznie silniejsze osoby ode mnie ... mama i tata ... oni byli z milion razy potężniejsi niż ja teraz ... i co? Zostali zabici ... jakim cudem ja mogłabym przeżyć? Zabiją mnie ... na pewno mnie zajebią ... jak tylko stąd wyjdę ... i jedyne o co mogę się modlić to o to, by zginąć bez bólu i cierpienia ... Nawet Ty, droga Panienko ... byś mogła mnie teraz ... no wiesz ... - chciałam powiedzieć "zgwałcić, pobić, torturować i zabić", ale stwierdziłam, że będę się powtarzać. Przekazałam dziewczynie większość swoich myśli i uczuć, więc teraz przyszła kolej, żeby przyjąć to co ona mi przekazała. Jej uczucia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą ... wydawało mi się, że moja rozmówczyni mówi o sobie. Gdy mówiła "Niektórzy jej nie mają, a nie zmarnowaliby tego tak, jak ty chcesz to zrobić." to pewnie miała na myśli siebie. Nagle ... w moim sercu powstało ukłucie. Złapałam się instynktownie za lewą pierś ... nie, nie chciałam śmierci tej dziewczyny! Po prostu nie! Ona nie mogła umrzeć. Z moich oczu znowu pociekły łzy.
- Przepraszam ... przepraszam ... nie wiedziałam nawet, że tutaj jesteś ... a moje słowa na pewno Cię zabolały ... wybacz mi ... albo nie ... nie wybaczaj ... - to mówiąc strasznie się jąkałam ... spróbowałam usiąść na łóżku, tak by nogi zawisły mi jakieś 10-20 cm nad podłogą - NIENAWIDŹ MNIE! GARDŹ MNĄ! PONIŻAJ MNIE! KRZYWDŹ MNIE! Ale do cholery! NIE UMIERAJ! Błagam ...
I nagle ... zeskoczyłam z łóżka. Miałam zamiar podejść do niej i ją przytulić. Jeśli nie mogłam iść; jeśli upadłam ... to ... postanowiłam się czołgać ... wykorzystać moje ostatnie siły, żeby tam podejść ...
- Panienko ... proszę ... zostanę Twoją bronią ... będziesz moją Panią, ale nie umieraj ... oddam Ci nawet swoje życie ... lepiej, żebym ja umarła niż Ty ... - dalej zmierzałam do celu, a jeśli nie mogłam to tylko mówiłam ...- To nie będzie głupia śmierć, prawda? Prawda!? Śmierć dla kogoś i za kogoś ... czy to jest głupie? Gyo-sama ... proszę, odbierz mi życie i daj je tej dziewczynie ... - modliłam się, bowiem nie wiedziałam jak mam przekazać swoją energię życiową i chociaż Panienka bluźniła na mojego boga to ja jej wybaczyłam i Gyo-sama też powinien - Przepraszam, Gyo-sama ... Panienko ... czy spełnisz za to moje marzenie jak już umrę?
- Rozumiem - powiedziałam. Byłam niezbyt skomplikowaną istotą i takie proste, miłe gesty osiadały na mojej psychice, powodowały ukojenie i uspokajały mnie, nawet jeśli wiadomości mnie nie zadowalały i smuciły zarazem. Te gesty powodowały też, że zaczynałam taką osobę inaczej postrzegać i po prostu bardzo mnie do niej ciągnęło, tak jak światło przyciągało muchy. Ja byłam taką właśnie natrętną muchą, która lgnie do światła, a moim światłem wtedy była pielęgniarka, która niestety po chwili musiała gdzieś zniknąć. Razem z facetem, który po nią pobiegł. No tak ... byłam w szpitalu, a szpital to miejsce, gdzie przebywają chorzy. Nie wszystkich jednak da się uratować, zatem miejsce to musiało widzieć niejedną ludzką śmierć i niejedno ludzkie cierpienie. Zastanawiałam się więc nad tym dlaczego pielęgniarka ta jest taka przyjazna i dlaczego emanuje od niej taka życzliwa aura. Przecież kobieta ta powinna już dawno przesiąknąć zgnilizną rozpaczy. Ja śmierci tych wszystkich ludzi nie widziałam, ale już sam fakt mnie przytłaczał i pogarszał moje samopoczucie. Parszywie się czułam, zwłaszcza, że uświadomiłam sobie, że był to jakiś nagły przypadek, a to znaczyło tylko tyle, że prawdopodobnie kolejną śmierć to miejsce ujrzy. Oby jednak tak się nie stało. Trzymałam kciuki za życie tego pacjenta. Myślenie o tym nie sprawiało mi jednak przyjemności, wręcz przeciwnie. Nie myślałam jednak długo, bowiem z konsternacji wyrwały mnie słowa innej dziewczyny. Do tej pory jej nie widziałam, a gdy tylko ją usłyszałam zaraz odnalazłam ją wzrokiem i wysłuchałam tego co ma do powiedzenia. Jej słowa wywołały we mnie straszną burzę myśli. Nie wiedziałam jak jej odpowiedzieć, bowiem te myśli w mojej głowie były często sprzeczne ze sobą. Miała rację. W pewnym sensie byłam chora i oczywiście traktowałam się jak rzecz. Zaczęłam więc od tego. Powiedziałam po prostu:
- Masz rację ... jestem chora. Masz rację ... nie jestem człowiekiem. Jestem rzeczą. Nie mogę myśleć inaczej, wiesz? - zaczęłam się tłumaczyć - Nie mam własnych marzeń, a jeśli nawet mam to ... jestem za głupia, by samodzielnie je spełnić. Wiem, że jeśli zaczęłabym uważać siebie za człowieka to zajebaliby mnie jeszcze szybciej ... bo moje decyzje byłyby tak durne, że tylko sprowadziłyby na moją głowę nieszczęścia i ... byłabym pozbawiona ochrony. Łatwo złamać kij, prawda? Ale jeśli właścicielem tego kija jest potężny wojownik to nie jest już to takie proste, nie?
Westchnęłam i wzięłam oddech. Trudno mi się mówiło ...
- Moja ukochana Itori-sensei miała kolekcję mieczy ... i każdy z tych mieczy miał imię i własną osobowość podobno. Ja też chciałam być takim mieczem, ale nie byłam wystarczająco dobra i zostałam porzucona ... jak śmieć. Byłam jak kunai czy shuriken w porównaniu do katany. Katanie nadajesz imię, trzymasz ją przy boku. Powiadają nawet, że katana zawiera cząstkę duszy wojownika ... A kunai czy shuriken? Po prostu ... rzucasz nim we wroga, a potem o nim zapominasz i idziesz do sklepu po nowy, jeśli uda Ci się przeżyć walkę. Ja jestem takim kunaiem. Czymś ... co może być użyteczne, ale jak już spełni swoje zadanie to się go pozbywasz ... ale ... ja nie potrafię spełnić tego zadania ... jestem więc zardzewiałym kunaiem, który w nic się nie wbije i którego co najwyżej to można wyrzucić do śmietnika albo oddać na złom, zgarniając parę Ryo. Tyle jestem warta. Ale wiesz co? Staram się ... staram się ... po prostu ... staram się ... staram się zasłużyć na to, by z kunaia stać się Kataną i ... otrzymać imię i sprawić, bym była cenna dla właściciela. Może wtedy spełni moje marzenia. Dlatego ... nie obchodzi mnie, że mnie wykorzystuje ... - ponownie przestałam mówić, biorąc kolejny oddech - Największym moim marzeniem jest to, żeby ktoś po mojej śmierci pochował mnie i postawił mi grób i mnie czasem odwiedzał i ... dobrze wspominał. Gyo-sama mówił, że on będzie taką osobą ... ale jak nie stworzę świątyni to znowu zostanę sama. A ja nie pożyję długo, wiesz? Nie jestem się w stanie sama obronić ... jeśli ktoś mnie złapie w ciemnej uliczce to ... będzie mógł ze mną zrobić co chce. Zgwałcić, pobić, torturować i zabić ... Jestem słaba, bardzo słaba ... psychicznie i fizycznie ... A znacznie silniejsze osoby ode mnie ... mama i tata ... oni byli z milion razy potężniejsi niż ja teraz ... i co? Zostali zabici ... jakim cudem ja mogłabym przeżyć? Zabiją mnie ... na pewno mnie zajebią ... jak tylko stąd wyjdę ... i jedyne o co mogę się modlić to o to, by zginąć bez bólu i cierpienia ... Nawet Ty, droga Panienko ... byś mogła mnie teraz ... no wiesz ... - chciałam powiedzieć "zgwałcić, pobić, torturować i zabić", ale stwierdziłam, że będę się powtarzać. Przekazałam dziewczynie większość swoich myśli i uczuć, więc teraz przyszła kolej, żeby przyjąć to co ona mi przekazała. Jej uczucia uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą ... wydawało mi się, że moja rozmówczyni mówi o sobie. Gdy mówiła "Niektórzy jej nie mają, a nie zmarnowaliby tego tak, jak ty chcesz to zrobić." to pewnie miała na myśli siebie. Nagle ... w moim sercu powstało ukłucie. Złapałam się instynktownie za lewą pierś ... nie, nie chciałam śmierci tej dziewczyny! Po prostu nie! Ona nie mogła umrzeć. Z moich oczu znowu pociekły łzy.
- Przepraszam ... przepraszam ... nie wiedziałam nawet, że tutaj jesteś ... a moje słowa na pewno Cię zabolały ... wybacz mi ... albo nie ... nie wybaczaj ... - to mówiąc strasznie się jąkałam ... spróbowałam usiąść na łóżku, tak by nogi zawisły mi jakieś 10-20 cm nad podłogą - NIENAWIDŹ MNIE! GARDŹ MNĄ! PONIŻAJ MNIE! KRZYWDŹ MNIE! Ale do cholery! NIE UMIERAJ! Błagam ...
I nagle ... zeskoczyłam z łóżka. Miałam zamiar podejść do niej i ją przytulić. Jeśli nie mogłam iść; jeśli upadłam ... to ... postanowiłam się czołgać ... wykorzystać moje ostatnie siły, żeby tam podejść ...
- Panienko ... proszę ... zostanę Twoją bronią ... będziesz moją Panią, ale nie umieraj ... oddam Ci nawet swoje życie ... lepiej, żebym ja umarła niż Ty ... - dalej zmierzałam do celu, a jeśli nie mogłam to tylko mówiłam ...- To nie będzie głupia śmierć, prawda? Prawda!? Śmierć dla kogoś i za kogoś ... czy to jest głupie? Gyo-sama ... proszę, odbierz mi życie i daj je tej dziewczynie ... - modliłam się, bowiem nie wiedziałam jak mam przekazać swoją energię życiową i chociaż Panienka bluźniła na mojego boga to ja jej wybaczyłam i Gyo-sama też powinien - Przepraszam, Gyo-sama ... Panienko ... czy spełnisz za to moje marzenie jak już umrę?
0 x
- Ero Sennin
- Support
- Posty: 1923
- Rejestracja: 10 cze 2015, o 00:41
- Multikonta: Minoru
Re: Szpital
Podziwiałam moją rozmówczynię. Tak po prostu ... podziwiałam ją. To wszystko co robiła ... to było cudowne. Jednak czułam też narastający niepokój i kłucie w żołądku. Myśli, że ta dziewczyna mogłaby umrzeć wwiercały się w moje trzewia. Wsłuchiwałam się w jej słowa i chociaż były ostre ... czułam, że nie chce mojej krzywdy. Gdy tylko wstała z wielkim trudem i wyciągnęła do mnie rękę, drugą się podtrzymując nagle poczułam motylki w brzuchu. To był jeden z najszczęśliwszych momentów w moim życiu, ale po prostu ... nie mogłam złapać tej ręki. Widziałam bowiem, że dziewczyna trzyma się ledwo na nogach, a ja także nie miałam sił. Nie mogłam tak po prostu ją złapać i wstać i ją przytrzymać, gdyby upadła. Ja już leżałam na podłodze, a upadek nie należał do najprzyjemniejszych rzeczy w moim życiu, jednak wiedziałam, że jeśli zrobię to co ona sugeruje to zwyczajnie obie będziemy leżeć. Nie mogłam do tego dopuścić.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, bowiem byłam już tak blisko, że nie musiałam mówić donośnie i mogłam w pewnym sensie oszczędzać głos - Jednak muszę odmówić. Zabierz tą rękę ... jeśli spróbujesz mnie podnieść to zwyczajnie obie wylądujemy na podłodze. Połóż się na łóżeczku, a ja poczekam ... może ktoś przyjdzie i mnie odniesie do łóżka. Nie przejmuj się.
Westchnęłam, nabierając oddechu. To było całkowicie nieprzemyślane z mojej strony. Chciałam dobrze, jednak jak zwykle coś zjebałam. Nie mogłam jednak dopuścić do kolejnego nieszczęścia i nie mogłam pociągnąć tej cudownej istoty ze sobą na dno.
- Widzisz? Jestem idiotką ... chciałam wstać, podejść i Cię przytulić, a okazało się, że nie dam rady. Na co liczyłam? Na to, że się rzucisz jak zobaczysz, że leżę na ziemi i podbiegniesz do mnie i mi pomożesz? Albo, że uwieszę Ci się na szyi i nagle stracę siły, a Ty mnie utrzymasz? Zjebałam ... ale nie pociągnę Cię ze sobą. Pomogłabym Ci, ale niestety ...
Położyłam się na podłodze tak wygodnie jak tylko mogłam. Wiedziałam bowiem, że jeszcze trochę tutaj sobie poleżę i jednak nie chciałam, by było mi niewygodnie. Miałam tylko nadzieję, że dziewczyna, z którą rozmawiam nie zrobi jakiegoś głupstwa i nie rzuci się mi na pomoc tylko normalnie wejdzie sobie na łóżko i się przykryje kołderką i będzie jej wygodnie. Zaczynałam ją bardzo lubić. To było takie moje drugie albo trzecie albo czwarte czy nawet piąte światełko do którego ciągnęło taką muchę jak ja. Kontynuowałam rozmowę:
- Gyo-sama jest dobry ... nie chcę mu pomóc za darmo. Ocalił moje życie dwa razy w ciągu godziny i ... tak, zlecił mi budowę świątyni, ale powierzył mi też władzę nad tą świątynią i wyznawcami ... mogę przeistoczyć się z gówna w piękny diament; z zardzewiałego kunaia w piękną, niezwykle ostrą i twardą katanę ... bardzo bym tego chciała, ale ... nie dam rady ... nie dam rady wykorzystać takiej szansy, bo jestem zwyczajnie zbyt głupia i zbyt słaba. A Gyo? Nawet jeśli nie jest bogiem to ... próbuje zostać bardzo potężnym człowiekiem. Jak dowódca jakiejś wioski czy możnowładza ... stać u boku takiej osoby to byłby dla mnie zaszczyt ... chociaż ja ciągle wolę wierzyć, że jest jednak boskim bytem i że nawet jeśli umrę to i tak będę miała szansę go spotkać w Zaświatach ... - zaczerpnęłam powietrza, by po chwili wznowić wypowiedź - Nie mogę go zawieść, a umrzeć? A umrzeć, umrę na pewno ... bez względu na to czy podejmę się budowy świątyni czy nie. Jestem ... byłam shinobi ... a shinobi to narzędzie napędzające wojnę i wojenne paliwo zarazem. Shinobi jest przeznaczony do zabijania i do umierania, a ja, chociaż może na to nie wyglądam, w przeszłości zabiłam dość sporo osób i teraz przyszła pora na mnie. Umrę na pewno i nie dlatego, że nie szanuję swojego życia ... Czy je szanuję? Nie wiem ...
Gdy to mówiłam w moim głosie wyczuwalny był smutek, ale po tych słowach przyszła chwila wytchnienia. Nagle na moich ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. To było zabawne. Naprawdę zabawne. Przywiązywałam się do ludzi, których znałam od jakichś 5 minut i to do tego, że nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Tak było i w wypadku Gyo-sama i tak było w przypadku tej dziewczyny. Naprawdę ... to było zabawne. Podjęłam kolejny wątek w naszej rozmowie, jednak mówienie przychodziło mi bardzo trudno i często musiałam robić pauzy, by zaczerpnąć powietrze.
- Kłamiesz ... - powiedziałam łagodnie - Mówisz, że będziesz walczyć tylko dla siebie. A teraz co robisz? Czy nie próbujesz mnie przekonać do zmiany myślenia? Czy nie walczysz o moje szczęście? Jesteś zdesperowana ... używasz ostrych słów i czasem podnosisz głos. Robisz to dla mnie czy dla siebie? Ale wiesz co? To nieważne ... wiedz jedno ... to takie miłe, że chciałabym, by ta chwila; by ta chwila, w której mnie pouczasz ... trwała wiecznie. Dziękuję Ci z całego serca. Naprawdę ... to bardzo wiele dla mnie znaczy. Chociaż znamy się od pięciu minut i ani ja nie wiem jak się nazywasz ani Ty nie wiesz jak ja się nazywam ... czuję, że po prostu nie mogę Cię stracić ... nie chcę ... nie chcę, byś odeszła ... - kolejny haust powietrza przerwał moją wypowiedź - Mówisz, że powinnam szukać własnego szczęścia i spełniać swoje marzenia, tak? No to moim marzeniem, które wymyśliłam przed chwilą jest ... żebyśmy zostały przyjaciółkami i chciałabym, byśmy były przyjaciółkami do późnej starości i żebyśmy w wieku 80 czy 90 lat albo nawet 120 ... wspólnie odeszły z tego świata, przeżywszy razem wiele cudownych i magicznych chwil ... tego pragnę ... jesteś w stanie spełnić moje marzenie? Jeśli tak, to jestem Narubi. Narubi Namida - przedstawiłam się, nie używając pseudonimu, bowiem wtedy, w zimie roku 381 pseudonimu jeszcze nie używałam - Jeśli umrzesz ... to ja się chyba zabiję. Serio ... pójdę za Tobą w Zaświaty. Przed tym jednak spełnię jeszcze wszystkie Twoje marzenia, których nie zdołałaś spełnić przed śmiercią, jeśli mi o nich powiesz ... ALE DO CHOLERY! NIE UMIERAJ! NIE ODCHODŹ! SAMA JE SPEŁNISZ! - wpadłam w histerię ... Nie wiedziałam co mam począć ... Jednak udało mi się opanować i dalej mówić ... - Nauczę się leczyć ludzi i Cię wyleczę! Nie ważne, że najlepsi lekarze nie dają Ci szans! Niech się pocałują kurwa w dupę! Ja ich wszystkich przewyższę i dam Ci drugą szansę, na którą zasługujesz! Dam Ci nawet trzecia i czwartą i dziesiątą i milionową jak trzeba będzie!
Potem już tylko płakałam i mówiłam jakieś niezrozumiałe słowa. Uczucia, którymi obdarzyłam kolejną osobę eksplodowały. Nie zdziwiłabym się jakby mój mózg totalnie się ugotował i usmażył jak jajko sadzone. Totalnie mi odwaliło i straciłam kontakt ze światem. Jeśli tylko sen dałby przyniósłby mi ulgę i zawrócił mnie ze ścieżki obłędu ... i odzyskałabym racjonalne myślenie ... zamierzałam spełnić swoje przyrzeczenie. Zamierzałam poznać tajniki leczenia ludzi i wyleczyć swoją przyjaciółkę. To było przyrzeczenie, którego nie zamierzałam złamać.
- Dziękuję - powiedziałam cicho, bowiem byłam już tak blisko, że nie musiałam mówić donośnie i mogłam w pewnym sensie oszczędzać głos - Jednak muszę odmówić. Zabierz tą rękę ... jeśli spróbujesz mnie podnieść to zwyczajnie obie wylądujemy na podłodze. Połóż się na łóżeczku, a ja poczekam ... może ktoś przyjdzie i mnie odniesie do łóżka. Nie przejmuj się.
Westchnęłam, nabierając oddechu. To było całkowicie nieprzemyślane z mojej strony. Chciałam dobrze, jednak jak zwykle coś zjebałam. Nie mogłam jednak dopuścić do kolejnego nieszczęścia i nie mogłam pociągnąć tej cudownej istoty ze sobą na dno.
- Widzisz? Jestem idiotką ... chciałam wstać, podejść i Cię przytulić, a okazało się, że nie dam rady. Na co liczyłam? Na to, że się rzucisz jak zobaczysz, że leżę na ziemi i podbiegniesz do mnie i mi pomożesz? Albo, że uwieszę Ci się na szyi i nagle stracę siły, a Ty mnie utrzymasz? Zjebałam ... ale nie pociągnę Cię ze sobą. Pomogłabym Ci, ale niestety ...
Położyłam się na podłodze tak wygodnie jak tylko mogłam. Wiedziałam bowiem, że jeszcze trochę tutaj sobie poleżę i jednak nie chciałam, by było mi niewygodnie. Miałam tylko nadzieję, że dziewczyna, z którą rozmawiam nie zrobi jakiegoś głupstwa i nie rzuci się mi na pomoc tylko normalnie wejdzie sobie na łóżko i się przykryje kołderką i będzie jej wygodnie. Zaczynałam ją bardzo lubić. To było takie moje drugie albo trzecie albo czwarte czy nawet piąte światełko do którego ciągnęło taką muchę jak ja. Kontynuowałam rozmowę:
- Gyo-sama jest dobry ... nie chcę mu pomóc za darmo. Ocalił moje życie dwa razy w ciągu godziny i ... tak, zlecił mi budowę świątyni, ale powierzył mi też władzę nad tą świątynią i wyznawcami ... mogę przeistoczyć się z gówna w piękny diament; z zardzewiałego kunaia w piękną, niezwykle ostrą i twardą katanę ... bardzo bym tego chciała, ale ... nie dam rady ... nie dam rady wykorzystać takiej szansy, bo jestem zwyczajnie zbyt głupia i zbyt słaba. A Gyo? Nawet jeśli nie jest bogiem to ... próbuje zostać bardzo potężnym człowiekiem. Jak dowódca jakiejś wioski czy możnowładza ... stać u boku takiej osoby to byłby dla mnie zaszczyt ... chociaż ja ciągle wolę wierzyć, że jest jednak boskim bytem i że nawet jeśli umrę to i tak będę miała szansę go spotkać w Zaświatach ... - zaczerpnęłam powietrza, by po chwili wznowić wypowiedź - Nie mogę go zawieść, a umrzeć? A umrzeć, umrę na pewno ... bez względu na to czy podejmę się budowy świątyni czy nie. Jestem ... byłam shinobi ... a shinobi to narzędzie napędzające wojnę i wojenne paliwo zarazem. Shinobi jest przeznaczony do zabijania i do umierania, a ja, chociaż może na to nie wyglądam, w przeszłości zabiłam dość sporo osób i teraz przyszła pora na mnie. Umrę na pewno i nie dlatego, że nie szanuję swojego życia ... Czy je szanuję? Nie wiem ...
Gdy to mówiłam w moim głosie wyczuwalny był smutek, ale po tych słowach przyszła chwila wytchnienia. Nagle na moich ustach pojawił się nieznaczny uśmiech. To było zabawne. Naprawdę zabawne. Przywiązywałam się do ludzi, których znałam od jakichś 5 minut i to do tego, że nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Tak było i w wypadku Gyo-sama i tak było w przypadku tej dziewczyny. Naprawdę ... to było zabawne. Podjęłam kolejny wątek w naszej rozmowie, jednak mówienie przychodziło mi bardzo trudno i często musiałam robić pauzy, by zaczerpnąć powietrze.
- Kłamiesz ... - powiedziałam łagodnie - Mówisz, że będziesz walczyć tylko dla siebie. A teraz co robisz? Czy nie próbujesz mnie przekonać do zmiany myślenia? Czy nie walczysz o moje szczęście? Jesteś zdesperowana ... używasz ostrych słów i czasem podnosisz głos. Robisz to dla mnie czy dla siebie? Ale wiesz co? To nieważne ... wiedz jedno ... to takie miłe, że chciałabym, by ta chwila; by ta chwila, w której mnie pouczasz ... trwała wiecznie. Dziękuję Ci z całego serca. Naprawdę ... to bardzo wiele dla mnie znaczy. Chociaż znamy się od pięciu minut i ani ja nie wiem jak się nazywasz ani Ty nie wiesz jak ja się nazywam ... czuję, że po prostu nie mogę Cię stracić ... nie chcę ... nie chcę, byś odeszła ... - kolejny haust powietrza przerwał moją wypowiedź - Mówisz, że powinnam szukać własnego szczęścia i spełniać swoje marzenia, tak? No to moim marzeniem, które wymyśliłam przed chwilą jest ... żebyśmy zostały przyjaciółkami i chciałabym, byśmy były przyjaciółkami do późnej starości i żebyśmy w wieku 80 czy 90 lat albo nawet 120 ... wspólnie odeszły z tego świata, przeżywszy razem wiele cudownych i magicznych chwil ... tego pragnę ... jesteś w stanie spełnić moje marzenie? Jeśli tak, to jestem Narubi. Narubi Namida - przedstawiłam się, nie używając pseudonimu, bowiem wtedy, w zimie roku 381 pseudonimu jeszcze nie używałam - Jeśli umrzesz ... to ja się chyba zabiję. Serio ... pójdę za Tobą w Zaświaty. Przed tym jednak spełnię jeszcze wszystkie Twoje marzenia, których nie zdołałaś spełnić przed śmiercią, jeśli mi o nich powiesz ... ALE DO CHOLERY! NIE UMIERAJ! NIE ODCHODŹ! SAMA JE SPEŁNISZ! - wpadłam w histerię ... Nie wiedziałam co mam począć ... Jednak udało mi się opanować i dalej mówić ... - Nauczę się leczyć ludzi i Cię wyleczę! Nie ważne, że najlepsi lekarze nie dają Ci szans! Niech się pocałują kurwa w dupę! Ja ich wszystkich przewyższę i dam Ci drugą szansę, na którą zasługujesz! Dam Ci nawet trzecia i czwartą i dziesiątą i milionową jak trzeba będzie!
Potem już tylko płakałam i mówiłam jakieś niezrozumiałe słowa. Uczucia, którymi obdarzyłam kolejną osobę eksplodowały. Nie zdziwiłabym się jakby mój mózg totalnie się ugotował i usmażył jak jajko sadzone. Totalnie mi odwaliło i straciłam kontakt ze światem. Jeśli tylko sen dałby przyniósłby mi ulgę i zawrócił mnie ze ścieżki obłędu ... i odzyskałabym racjonalne myślenie ... zamierzałam spełnić swoje przyrzeczenie. Zamierzałam poznać tajniki leczenia ludzi i wyleczyć swoją przyjaciółkę. To było przyrzeczenie, którego nie zamierzałam złamać.
0 x
- Ero Sennin
- Support
- Posty: 1923
- Rejestracja: 10 cze 2015, o 00:41
- Multikonta: Minoru
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości