W osadzie można odnaleźć wszystkie jednostki organizacyjne konieczne do normalnego trybu życia. Można tu odnaleźć szpital, restauracje, sklepy z różnymi towarami, a także gorące źródła bądź arenę.
Zaradna kobieta, która jeszcze potrafiła ugotować niemalże wszystko! Właśnie takie lubił Chuichi, chociaż akurat ta wydawała mu się trochę młoda. Sam być może nie miał wielu lat na karku, no ale no... W każdym razie cała sytuacja rozwiązała się o wiele lepiej, niż z początku Akimichi mógł przypuszczać. Nie dopadł go gniew nieistniejącego boga (pewnie dlatego, że nie istniał), ani nie ruszyła go straż, która pewnie kręciła się gdzieś w okolicy. Na dodatek, cały konflikt został rozwiązany całkiem szybko, co tylko sprawiło, że grubasek był w całkiem dobrym nastroju. Nie uśmiechało mu się za to ciągnąć drugiego tłuściocha po ziemi, ale w zamian za jedzenie było warto. Dodatkowo po drodze mogło znaleźć się trochę ostrych kamieni, które dodatkowo wbiłyby się jegomościowi w tyłek, więc to wszystko nie wyglądałoby tak źle. Na miejsce dotarli całkiem szybko, a po drodze brat Fumi postanowił stanąć na własne nogi i włóczyć się razem z nimi. Dobrze, mniej roboty dla Chuichiego. Sam rozmiar mieszkania nie przeszkadzał mu wcale, bo nie musiał się jakoś pławić w luksusach. Za to nie potrafił znieść tego, że będąc w czyjejś gościnie będzie siedział bezczynnie. Umył więc ręce zaraz po braciszku Fumi, a przez chwilę nawet zastanawiał się czy nie umyć stóp. Stwierdził jednak, że nie biegał boso pod świątynią Bishamona, więc nie miało to większego celu. Za to wpadł na lepszy pomysł i ruszył w stronę kuchni, gdzie znajdowała się dziewczyna. - Tak przy okazji, nazywam się Akimichi Chuichi. A, że mama zawsze mnie uczyła, że trzeba pomagać przy jedzeniu, to powiedz mi co mogę zrobić, Fumicchi. - Chuichi i Fumicchi brzmiało ładnie, ale grubasek nie przyszedł do kuchni aby romansować. Chciał pomóc w przygotowaniu jedzenia, a przy okazji troszkę, odrobinkę, ociupinkę, niewielką ilość podjeść! Więcej dla niego, mniej dla grubaska siedzącego przy stole. Akimichi przeczuwał, że będzie musiał toczyć z nim batalię o potrawy, więc lepiej go troszeczkę wyprzedzić.
Wyścig do pożywienia wygrywa ten, kto pierwszy będzie miał okazję się z nim spotkać, a nie ten, kto będzie czekał aż jedzenie do niego samo przyjdzie. Zapiszcie, bo to bardzo ważna zasada, która może wam kiedyś uratować życie! Chuichiemu ratowała już kilka razy, bo nie umarł z głodu i tym razem też miał zamiar przeżyć. - Haai, Fumicchi. - powiedział do dziewczyny i złapał pierwszy garnek z daniem. Nie było jednak mowy, żeby go tak po prostu zaniósł. To mógł zrobić ze zwykłymi naczyniami i sztućcami. Jedzenie musiał najpierw sprawdzić, bo zapach doprowadziłby go do obłędu. I tak, zanim zaniósł cokolwiek na stół, to zawsze uszczknął kawałeczek, żeby być pewnym, ze jedzenie było dobre. A, że jedzenie było dla niego zawsze dobre, to już sprawa całkowicie inna. Akimichi nie przejmował się także, że brat Fumi może to zauważyć. W razie czego zrzuci winę na niego. W końcu ostatnio w przypływie głodu go nawet zaatakował, więc jego słowa nie byłyby wiarygodne. Po chwili jednak całe jedzenie trafiło na stół i wtedy zaczęła się uczta, bo Chuichi nakładał sobie dosłownie wszystkiego. Ten słodki sos nie pasował do danego dania? EHE. Chyba dla ciebie, bo dla Akimichiego był wręcz idealny, więc niczym się nie przejmował. - Będzie z Ciebie dobra żona, Fumicchi! Doskonale gotujesz - powiedział trochę niewyraźnie, bo nadal miał pałeczki w ustach, ale oczywiście wszystko mniej więcej dało się zrozumieć. Wyszedł z tego całkiem niezły komplement, ale nie posiadał w sobie żadnych podtekstów. Chuichi miał w zwyczaju komplementować niemalże każdego, kto dał mu chociaż kęsa swojego jedzenia. Tak właśnie rozpoznawało się dobrych ludzi! Znaczy... Po rozdawaniu jedzenia, a nie po komplementowaniu za to.
Nie, nie, nie! Karmienie kogokolwiek poza żołądkiem Chuichiego nie wchodziło w ogóle w grę. No chyba, że to miałaby być jego rodzina albo wybranka, to wtedy z chęcią zrobiłby wyjątek, ale tylko wtedy. Zresztą Akimichi raczej nie nadawałby się na kucharza, bo wszystkie składniki, które miałyby trafić do gara, tak naprawdę trafiałyby bezpośrednio do żołądka Chuichiego. Wiadomo... degustacja i te sprawy. Zanim poda się jedzenie gościom, to będzie trzeba samemu spróbować czy jest odpowiednio doprawione i usmażone, a w takim wypadku nie można ograniczyć się jedynie do jednego kawałka. Sprawdzenie caluśkiego dania to podstawa podstaw! A jeśli zaś mowa o potrawach, to przy stole siedział całkiem niezły kąsek (sucho) i nie mowa tutaj o Chuichim, a o Fumi! Jej zaczerwienienie umknęło jednak grubaskowi, ale do uszu doleciały za to jej podziękowania, których szczerze mówiąc nie rozumiał. W końcu nic takiego nie zrobił, a jedynie wyraził swoją opinię. - Nie ma za co, Fumicchi. Powiedzmy, że jedzenie to moja specjalność i umiem docenić kiedy jest ono naprawdę smaczne. - odpowiedział z szerokim uśmiechem na ustach i wrócił do pałaszowania. W końcu cały czas czuł, że jego wspaniałe żarełko może zostać podkradzione przez brata Fumi, który pewnie tylko czekał na chwilę nieuwagi Akimichiego. Jego niedoczekanie! Nawet gdyby Chuichi miał patrzeć się przez cały czas na dziewczynę, to poświęciłby się i nabawił się zeza, żeby drugim okiem spoglądać na potrawy. A skoro znowu mowa o dziewczynie, to najwyraźniej ta coś od niego chciała. Grubasek przez chwilę się wahał, ale ostatecznie zaryzykował i nachylił się w stronę Fumicchi, cały czas spoglądając przy tym na jedzenie znajdujące się na stole. Na wszelki wypadek przed całą akcją nabrał sobie jeszcze tyle pożywienia, żeby na talerzu znalazła się całkiem pokaźna górka. Więc co takiego chciała od niego kochana Fumi? Okazala się, że chciała się jeszcze kiedyś w przyszłości spotkać, ale po co? Tego niestety Chuichi nie wyłapał, bo nie był zbyt dobry w zgadywance. W każdym razie obiad dokończył, a następnie pożegnał się z rodzeństwem i ruszył w swoją stronę. Chyba czas zrobić jakiś mały trening!
Masaru był rozgoryczony troszkę przykrościami które spotkały go dnia wczorajszego. Taki smutny incydent zepsuł mu dzień zupełnie. Ale co się dziwić, w końcu zdarza się czasem że ludzie próbują innych ludzi okraść na pieniądze, lub oszukać na wymianach handlowych. Ci strażnicy się wtrącili niepotrzebnie, a fakt że to wina tego gówniarza że jest stratny, a on nie poniósł żadnych konsekwencji , sprawiały że wkurzał się coraz bardziej. Spędził noc na ulicy, na ławce w parku, a rano poszedł u kupił w piekarni świeży chleb który chętnie zjadł. Koniec końców zamierzał gdzieś się zatrzymać w mieście na pewien czas, ale nie było to postanowione jeszcze dobitnie. Zobaczył będąc na spacerze popołudniowym dziwna budowlę na szczycie. Długa linia schodów, a co za nimi? Może praca, albo nocleg, albo chociaż darmowy posiłek. To ostatnie to było tylko marzenie dotyczące tego że nie wiedział gdzie zjeść obiad. Tak właściwie to coś mu mówiło że warto tam się wdrapać. Zdawał sobie sprawę że dla zwykłego człowieka to może być średnio trudne, ale dla shinobiego takiego jak on to był banał. Obrócił się do nich i pobiegł. Wbiegła po nich na sam szczyt, skakał po kilka schodków nie szczędząc wysiłków. Biegł tak dobry czas aż dotarł do szczytu, albo jak coś go nie zablokowało po drodze. Ale wątpił że w drodze do klasztoru coś mu przeszkodzi.
Masaru w czasie ciężkiej wyprawie w górę schodów zastanawiał się nad wieloma rzeczami. Po pierwsze nad tym że powinien w końcu udać się na bardziej wymagające misje niż obecnie. W końcu sporo trenował, sporo przeszedł i posiadał umiejętności godne Akority, a nawet możliwe że za niedługo podchodzić będą pod Sentokiego! Mimo tego był dalej Doko który do tego nie miał większych okazji do wykazania się swoimi zdolnościami. Inną kwestią było to że brakowało mu dobrego ekwipunku. Miał jakieś podstawowe bronie shinobich i to by było tyle. Co prawda jego ciało było jedną wielką i potężną bronią, aczkolwiek zawsze dobrze mieć pod ręką coś metalowego czym można rzucić lub zadać cios, lub lepiej zbić inny cios. Koniec końców myślami dotarł do ostatnio poznanej osobistości, która przedstawiła się jako śmierć. Wkurzał go ten młody sabaku i było pewne że będzie musiał zginąć. Ale tym zajmie się potem. Całkiem szybko spotkał na swej drodze kogoś kto przypominał mnicha, ale prosił go do tego o pomoc. Niby normalna sytuacja, a jednak to że on coś ewidentnie jarał i chyba rzucało mu się na głowę lekko sprawiało że można było się zorientować łatwo że jegomość pali jakąś dziwną substancję. A z takimi to nigdy nic nie wiadomo, dlatego zatrzymał się tam gdzie stał i zadał głośne i wyraźne pytanie w odpowiedzi. Dobry człowieku w czym ci pomóc? Dym go drażnił i sprawiał że upośledzał niejako jego zdolności ruchowo koordynacyjne. Dlatego lepiej na razie czekać w dystansie.
Fakt Masaru miał skłonności sadystyczne, ale bez przesady nie latał i nie mordował każdego kto mu się nawinął. Po za tym zabije dziadka i co, super sukces staruszek leżący pod wpływem jakiś środków odurzających na ulicy nawet wstać nie umiał, a co dopiero się bronić. On chyba nie do końca ogarniał co się dzieje, jaka chwałę może przynieść zabójstwo kogoś takiego? Do tego nic mu złego nie zrobił, a nawet pochlebił mu troszkę bo skoro bogowie przepowiedzieli jego przybycie oznacza to że chyba bogowie uznali że Masaru Yoshida jest godny, by pomóc tej strudzonej duszy. Do tego nie byle jakiej duszy, bo duszy mnicha czyli w teorii takiej troszkę świętej. Przechodząc do tego co mu powiedziano to ku zaskoczeniu chłopaka nie chodziło o pomoc tutaj w tym momencie na przykład ze wstaniem i dojściem gdzieś. Prosił go o zdobycie jakiejś mocy dla boga, czyli w skrócie ten bóg nie umiał sam zdobyć mocy, lub po prostu mu się nie chciało. Warto wziąć pod uwagę w tych rozważaniach że skoro on potrzebuje tego to znaczyć może że czasem jest sytuacja kiedy bóstwo nie ma mocy! A to oznacza że można je zabić! Zabicie bóstwa to jest właśnie chwała którą można zdobyć. Ale pierw musiał dopytać się kilku szczegółów. Jak zdobyć tą moc dla boga i co nią jest oraz skąd ją wziąć ?
Kuglarz z zabandażowaną twarzą, lub raczej tym co powinno się w tym miejscu znajdować zaczął się faktycznie zastanawiać jak wykonać to zadanie czy nie prościej po prostu zabić staruszka bo zaczynał go denerwować. Ale westchnął ciężko uznając że skoro już zmarnował swoje życie na pogadanie ze spizganym dziadkiem to zamierzał zakończyć to co zaczął. Mężczyznę poznaje się po tym jak kończy a nie jak zaczyna co nie? Jak mają bóstwa na niego patrzeć jak kończy misję zabijając zleceniodawce bo nie rozumie co ma zrobić. No to by było żałosne przecież. Tak więc trzeba zdobyć moc, istnieje spora szansa że przez moc było rozumiane to dziwne zioło które palił mnich. Może był tak pod wpływem jego że zaczął mu przypisywać boskie cechy? Panie mnichu ten zielony dym to opary po tej mocy której potrzebujemy? I czy mogę dostać jej odrobinę żeby łatwiej mi było znaleźć jej większe ilości?