Kraj kupiecki położony nad morzem, na wschód od Prastarego Lasu. Graniczy z prowincjami Atarashi, Antai, Midori i Kaigan. Ryuzaku no Taki jest znane ze swojego bogactwa i szeroko zakreślonych wpływów - związane jest to z dobrym położeniem i łatwym dostępem do morza, czym nie może się pochwalić Shigashi no Kibu. Kraj ten ma bardzo żyzne gleby i przyjazny klimat, co korzystnie wpływa na dobrobyt jego mieszkańców. Na terytoriach tej prowincji, wśród nielicznych pagórków, można też znaleźć główną świątynię Wyznawców Jashina. Na północy, tuż przy granicy z Atarashi znajduje się z kolei Sarufutsu – miasteczko będące siedzibą szczepu Uchiha i Gazo - oraz Hachimantai - wioska, gdzie znajdują się Wyrzutkowie Cesarscy - Yuki.
Gdyby cofnąć się myślą wstecz, to można się nieźle zdziwić. Zrobiłem coś, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia. Tylko dlaczego? Dlaczego trenowałem? To nie tak, że mi to przeszkadza. Zrobiłem to machinalnie, pomimo zmęczenia podróżą. Bardziej traktowałem to jako relaks. Kiedyś uciekałem przed każdym wezwaniem do pracy, a teraz sam brałem się do nauki. Bardzo to dziwne i niełatwe do pojęcia. Zmieniłem się. Nie przeszkadzało mi to. W końcu czułem w środku, że jest mi to potrzebne. No w końcu byłem shinobi, znajomość sztuk ninja to dla mnie jakiś obowiązek. W każdym razie, dziwne to, ale raczej pozytywnie usposobione.
Trening Suiton: Mizukiri no Yaiba - C - 10
Jako że wcześniej ćwiczyłem żywioł wody, nie miałem złudzeń co dalej. Przede wszystkim, ulepszyłem swój Suiton. Z poziomu początkowego na nieco wyższy. Cudów dalej nie było, ale mogłem już bawić się przy pomocy chakry wody. Postanowiłem w takim obrocie sprawy nauczyć się pewnego jutsu. Zwało się Mizukiri no Yaiba i pozwalało na stworzenie oręża z wody. Cóż, sprawa ciekawa. Krzepnięcie tej substancji to rzecz trudna do osiągnięcia, niemożliwa wręcz. Chakra jednak zmieniała zasadniczo postać rzeczy. Dzięki temu mogłem opanować to jutsu. Zbliżyła się do zbiornika wodnego, włożyłem do niego dłoń. Następnie skupiłem chakrę. Musiałem to zrobić idealnie, bez paniki. Opanowany i pewny swego, zacząłem pobierać energię z otoczenia. Musiałem oddać wodzie chakrę, a one dałaby mi wodną broń. Zamknąłem oczy i powoli zacząłem realizować swój plan. Cel nie był łatwy do osiągnięcia, ale trudny też nie. Dlatego bez większych problemów, po kilku machnięciach stworzyłem odpowiedni wodny miecz. Cały sekret polegał na odpowiedniej kontroli chakry. O dziwo, to chyba moja najlepsza strona. Nigdy nie lubiłem ćwiczeń z tą energią, ale przychodziły mi dość prosto. Bezproblemowo, tak to mogę rzecz. Geniuszem kontroli nie byłem, ale w końcu dzięki tej zdolności nauczyłem się Mizukiri no Yaiba. Wyciągnąłem kilka mieczy, a gdy sprawdziłem, że są ostre, odpuściłem. Zadowolony z siebie mogłem odejść.
Co teraz? Nic. Dalej tu siedziałem. Mogłem sobie pozwolić na pobyt na plaży. I tak miałem w planach dalsze nauki. Trzeba było jakoś zagospodarować swój czas. Dopiero później mógłbym ruszyć do miasta, albo na jakieś jego obrzeża. Ogólnie to gdzie nogi poniosą.
Obserwowałem niebo. Pogoda była zacna, pozwoliłem więc sobie na cieszenie oka. Oglądałem chmury, które kłębiły się nade mną. Były na tyle jasne, że nie groził mi deszcz. A nawet jeśli - co z tego. Bardzo lubiłem ciepłe mżawki. Nawet ulewy w odpowiednio wysokiej temperaturze dało się znieść. W końcu znałem trochę żywioł wody. Chociażby same bańki, jako mój limit krwi, wymagały ode mnie poszanowania do tej siły natury. Widziałem co może zrobić sztorm. Nie ukrywam, że chciałbym dysponować taką siłą. Niestety, coś takiego było poza zasięgiem człowieka. No, może najsilniejsi użytkownicy Suitonu mogli sobie pozwolić na podobne techniki. Mimo wszystko nie miałem nawet o czym śnić.
Trening Suiton: Tenkyū - 10 linijek
O tej technice dowiedziałem się od wuja. Nie to, że tylko opowiadał, ale i pokazywał mi jak wytwarzać senbony w ustach. Były co prawda krótsze niż normalne, ale stworzone z chakry, przez co równie ostre. Wbicie się takiego dziadostwa w ciało może nie zabijało, ale mogło wyrządzić szkody. Oczywiście dostanie się długiej szpilki w udo nie powodowało niczego prócz bólu. Jednak w oko lub organ? Cóż, coś takiego z pewnością mogło wyrządzić odpowiednie szkody. Postanowiłem więc nauczyć się tego jutsu. I tak miałem ochotę na trening, a jeśli chodzi o dziedzinę klanową, raczej wszystko ze znajomych mi technik miałem opanowane. Wena mnie nie naszła, więc pozwoliłem sobie na naukę czegoś, co wymyślił ktoś inny. Tenkyū nadawało się więc idealnie. Bez problemów przystąpiłem do nauki jutsu. Złożyłem ciąg pieczęci, wysłałem chakrę do ust i kumulowałem tam energię. Robiłem to przez kilka minut, a następnie wyplułem ją przed siebie. Nah, to nie senbon. Postanowiłem więc powtarzać manewr kilka razy. Dopiero wtedy udało mi się stworzyć odpowiedni kształt, formę, a także ostrość. Gdy już skończyłem, wziąłem moje twory do ręki i oceniłem, czy się nadadzą. Uff, były w porządku. Zadowolony skończyłem trening.
Pozostawało mi zająć się czymś mniej zajmującym. Ponownie spocząłem na piasku, oglądając niebo. Kumulusy i inne białe kłęby podobały mi się. Postanowiłem obserwować je tak długo, aż poczułem znużenie. Cóż, pora na drzemkę. Spanie na plaży to nie grzech...
Spałem, zmęczony całym dniem. Drzemka po kilku treningach, a także podróży zrobiła mi doskonale. Kiedy wstałem, poczułem ponowny przypływ sił. O nie, nie mogłem go zmarnować na jakieś głupoty. Póki miałem ochotę na trenowanie, należało wykorzystać każdą możliwą chwilę. W końcu za jakiś czas ruszę w podróż i znów zabraknie mi czasu. Nie ukrywam, że nie znajdowałem się nawet w połowie tego, co zostało mi do opanowania. Mimo wszystko nie czułem się zrażony. To dobrze. W końcu znajomość odpowiednich technik podniesie moją wartość bojową. A nie ukrywajmy, że jako shinobi kilka bitek z pewnością zobaczę. Być może nawet wezmę w nich udział.
Trening Suiton: Mizu Bunshin no Jutsu - 10 linijek
Kolejne jutsu, które postanowiłem opanować, również zamykało się w Suitonie. Dziedzina niedawno została przeze mnie wzmocniona. Nic dziwnego, ze chciałem opanować zdolność tworzenia wodnych klonów. Chociaż umiałem robić te z baniek, to na wszelki wypadek taka zdolność kopiowania samego siebie była pożądana. W końcu nie wiadomo w jakiej znajdę się sytuacji. No, nieważne. O technice wiedziałem oczywiście od wuja. Używał on jej, aby zainteresować mnie swoimi zajęciami. Zaledwie kilka pieczęci wystarczyło do tego, aby uwizualnił samego siebie. Woda, nie wiadomo czemu przybierała jego formę. Nie ukrywam, że technika wpadła mi w oko już wtedy. Właśnie dlatego postanowiłem opanować następną, tym razem tworzącą mnie z baniek. No ale nic. Obiecałem sobie, że nauczę się tworzyć wodne klony. Dziś miałem to urzeczywistnić. Pełen spokoju złożyłem pieczęci. Następnie kumulowałem chakrę. Nie lubiłem próbować bezcelowo. Głównie dlatego moje treningi ograniczały się do dwóch, trzech podejść. Zdecydowanie bardziej poświęcałem się teorii, a następnie praktyce. Dzięki temu proces szkoleniowy był prostszy. A może łapałem wszystko w lot? No, w każdym razie, kiedy już byłem pewien swojej chakry i Suitonu, zrobiłem repliki. Proces powtórzyłem raz i stwierdziłem, że gotowe. Znałem własne Bunshiny, porównałem ich wartość bojową, a gdy były gotowe, zaprzestałem.
To chyba tyle. Zadowolony usiadłem na piasku. Tym razem nie obserwowałem nieba, lecz morze. Woda falowała spokojnie. Jej szum uderzył prawdopodobnie do mojej głowy. Otumaniony poczułem zmęczenie i ponownie przymknąłem oczy. Kolejny kilkunastominutowy sen dobrze mi zrobi.
Wstałem, tym razem prędko i zdziwiony. Coś mnie wybudziło. Szkoda, bo śniłem. Miałem dziwaczny sen, ale nieważne już. Wstałem, otrzepałem ubranie z piasku i ruszyłem przed siebie. Nie wiem czemu, ale chciałem zmienić miejsce pobytu. Oczywiście dalej pragnąłem przebywać na wybrzeżu, ale troszkę innym. Powolnym krokiem pokonywałem więc kolejne metry. Po upływie niespełna godziny znalazłem się na ponownym odludziu. I co robiłem? Dalej trenowałem. Zdjąłem płaszcz, podwinąłem rękawy koszuli i postanowiłem ćwiczyć. W końcu robiłem to od... nie pamiętam kiedy. Chyba ostatni raz robiłem to w Hyuo...
Trening Katai Suihō no Jutsu - 15 linijek
Nie ukrywam, że po nagłym obudzeniu się nie mogła mnie najść wena. To niemożliwe. No, chyba że miało się sen. A ja takowy akurat przed chwilką posiadałem. W dziwnej wizji używałem techniki. Własnej rzecz jasna - ale nie, nie chodziło tutaj o prezerwatywę z baniek. Bardziej coś przydatnego. Wróć, gumka zdecydowanie należała do przydatnych technik. Mimo wszystko nie mogłem jej użyć w walce, choćbym się bardzo starał. No ale wróćmy do mojej wizji. Podczas snu korzystałem z techniki manipulującej bańkami. Te, zamiast pękać przy uderzeniu i zadawać obrażenia, prawie że wybuchały. Oczywiście nie dało się tego porównać do notek wybuchowych, lecz zadawały spore obrażenia. Dlaczego? Rozpadały się na wodne senbony. Technikę, którą już znałem. Jej opanowanie zdecydowanie skłoniło mój umysł do snu tego typu. No ale nieważne - postanowiłem urzeczywistnić marzenie. Wyciągnąłem zza pasa dmuchawkę, a następnie wysłałem chakrę do ust. Chwilkę później stworzyłem parę zwykłych baniek. Nie miało to nic wspólnego z jutsu. Zrobiłem to ot tak, dla samej wprawy. No ale do rzeczy. Następnie postanowiłem stworzyć coś, co utwardziłoby bańki. Kombinowałem więc z Suitonem. Ta natura chakry rzeczywiście mogła wzmocnić moje klanowe twory. Bańki same w sobie nie należały do wytrzymałego budulca. Mimo wszystko mogłem z nich tworzyć bariery, a te akurat były silne. No wracając do treningu - po chwili sprawdziłem ich skład. Wydawał się być w porządku. Twory nie były lekkie i delikatne, lecz cięższe. Po dotknięciu uczułem kłucie. Doskonale, stworzyłem senbonowe bańki. Mimo wszystko nie pękały, więc trochę pracy mnie czekało. Wybrałem sobie cel - zwierzęta na piasku. Jakieś proste ssaki, albo skorupiaki, które objawiły się wraz z odpływem. Celowałem w nie moimi bańkami, a te pękały. Niektóre zwierzątka jęczały, inne piszczały, lecz efekt był ten sam. Technika zaczynała działać. Powtórzyłem to wszystko na małych wersjach klanowego tworu, a następnie zacząłem robić średnie i wielkie. Nie powiem, opanowanie tego perfekcyjnie zajęło mi trochę czasu, ale było warto. Kolejne własne jutsu. I to służące do walki!
Nieco zmęczony kucnąłem. Następnie zwaliłem się na ziemię. Leżałem i obserwowałem niebo. Gwiazdy wypełniły moje oko. Cóż za cudowny widok! Z radością postanowiłem spędzić kilka godzin na obserwowaniu nieba. Dopiero gdy chmury zasłoniły sklepienie, poszedłem spać. Lubiłem obcować i w nocy, i w dniu. Jakoś tak, nie miałem ulubionej pory dnia...
Po nocy zawsze wstaje dzień, a wraz z tym i ludzie. Nic dziwnego, że gdy poczułem na sobie promienie słońca, otworzyłem oko. Oto świt. Wstanę, i tak muszę trenować. A skoro nie mogłem spać, wylegiwanie się w łóżku to najgorszy z możliwych scenariuszy. Marnowanie czasu, którego nie miałem nie wiadomo ile. Po wstanie z piasku postanowiłem zjeść coś. Dalej miałem przy sobie kulki ryżowe. Gdy skończyłem, mogłem zabrać się za Trening. Doskonale w końcu o to właśnie chodziło.
Trening Suiton: Mizu no Tatsumaki - 10 linijek
Co miałem wziąć na tapet? Oczywiście, kolejną technikę Suitonu. Nie ukrywam, że teraz stałem się kimś silniejszym. W końcu tak wiele nowych jutsu zdecydowanie zwiększyło mój potencjał bojowy. Mogłem polegać nie tylko na samych bańkach, ale i zdolnościach związanych z moją naturą chakry. Suiton był silny i chociaż na razie nie mogłem opanować śmiercionośnych technik, może w przyszłości się to zmieni. W końcu tak wspaniały żywioł umożliwiał mi naprawdę wiele. Od tworzenia mgły, przez sadzawki z wodą, kończąc na strzelaniu nią z ust. Różnorakie klony, wariacje z kontrolą elementu. Zdecydowanie ten żywioł należał do ciekawych, chociaż opanowanie go w stopniu zaawansowanym nie mogło być proste. Jednak nie rezygnowałem. I przystąpiłem do kolejnego treningu. Mizu no Tatsumaki to technika zdecydowanie defensywa. Poprzez pokrycie ciała wodnym tornadem mogłem stać się na jakiś czas odporny na zranienia. Pewnie silne ciosy robiły z tą obroną co chciały, ale zwykłe już nie. Dlatego zadowolony przystąpiłem do nauki. Złożyłem odpowiednie pieczęci i wykonałem sekwencje jutsu. Stworzenie tornado nie było jednak łatwe. Na start próbowałem kręcić się dookoła własnej osi, aby umożliwić to i wodzie. Po pewnym czasie jednak ogarnąłem co powinienem robić. Powtarzałem procesy tak długo, aż w końcu opanowałem jutsu. Gdy doszło do tej chwili, zadowolony ułożyłem się na piasku. Odpoczynek po treningu to dobra rzecz. Szczególnie przy wodzie.
Gdy tak spoczywałem, zacząłem myśleć o sobie. Gdzie znajdę swój cel w życiu? Czy mam miejsce, w którym mogę oprzeć głowę na dłużej? Co powiedzą, gdy wrócę do domu? Niewiadomych w mym żywocie było wiele. Niestety nie mogłem na nie odpowiedzieć z całkowitą pewnością. Trudno. Życie.
Gdy skończyłem trening, mogłem odpocząć. Pozwoliłem więc sobie na rozmyślania. Filozofię uprawiałem ostatnio często. Zazwyczaj w domu nie miałem na to czasu. Teraz jednak, jako samotnik, potrafiłem znaleźć wiele myśli, tez i nietypowych poglądów. Dalej byłem taki sam jak na Hyuo, lecz teraz coś we mnie pękało. Próbowałem się zmienić, chociaż z mizernym skutkiem. Ja, odosobniony i spokojny, prawdopodobnie nie pozbędę się większości cech mojego charakteru do końca życia. Poczułem więc zrezygnowanie. Trudno. Jeśli nie mogę trenować psychicznie, a przynajmniej nie teraz, wrócę do rozwoju fizycznego. Zawsze to coś.
Trening Suiton: Mizuame Nabara - 10 linijek
Kolejna technika z zakresu Suitonu miała zostać przeze mnie poznana. Nie była ona może ofensywna, ale z pewnością umożliwiała ciekawe zabiegi. Stworzenie cieczy na wzór kleju było interesującym zabiegiem. Zacznijmy od tego, że jeśli ktoś nie przesłał chakry do stóp, albo nie był wystarczająco silny, mógł zostać uwięziony na powierzchni ziemi. A coś takiego dawało mi ogromne pole do popisu. Nie zapominajmy też o tym, że wcale nie musiałem wykorzystać tej techniki do przylepienia kogoś do ziemi. Jeśli tylko zdołałbym oblać przeciwnika tą cieczą, a następnie obrzucić czymś innym, albo zaplątać go w czymś, zostałby w swoistej pułapce. Dobra rzecz do zdezorientowania ofiary. No ale nic, przejdźmy do procesu nauki. Pieczęci były dwie. Złożyłem je powoli, ślamazarnie, jakby rozwodząc się nad ich sensem. Chwilkę później skumulowałem chakrę w płucach. Przeszła ona do przełyku, gdzie zmieszała się ze śliną. Następnie powoli dostała do ust. Wymieszałem ją językiem i splunąłem przed siebie. Faktycznie, stworzyłem coś na rodzaj substancji opisanej w zwoju. Pozostawało tylko sprawdzić jej użyteczność. Zacząłem więc po niej chodzić. Po chwili poczułem zdecydowaną trudność. Ugrzązłem. Ciekawe. Wysłałem chakrę do stóp i z całych sił wybiłem się przed siebie. Zrobiłem to nie bez problemu, ale udało się. I skok, i nauka techniki były zakończone.
Zadowolony z siebie usiadłem na piasku. Nie chciało mi się myśleć o sobie. Do czego bym doszedł? Obecnie nie mogłem odgadnąć czego chcę. Wiedziałem, że za dwa lata wrócę do domu. A potem? Zostać na Hyuo? A może dalej prowadzić los awanturnika? Problem w tym, że nie miałem swojej ostoi. Miejsca, gdzie mógłbym osiąść. Ani celu. Klan mnie nie chciał, rodzina nie potrzebowała. Zdany sam na siebie i bez celu w życiu... Co ja pocznę?
Nie ukrywam, że treningi nie były stworzone dla mnie. Czułem się podczas nich dziwnie. Nie to, że miałem coś przeciw, ale z drugiej strony... Nie pasowało mi to aż tak jak powinno. Wiedziałem, że muszę ćwiczyć. W końcu ninja powinien dążyć do zdobycia siły. Ja tymczasem traktowałem to jako zabawę, a gdy traciłem ochotę - przestawałem. Nie interesowały mnie wtedy wszystkie inne powody, dla których warto było ćwiczyć. Nie, w moim życiu chodziło głównie o ubaw. O zabawę, zainteresowania i myślenie głębsze niż u pozostałych ludzi. Zarówno w zawodzie, jak i wśród cywili mało było filozofów. Tych, którzy zastanawiali się nad swoim losem dłużej niż tylko gdzie chcą służyć i za ile.
Trening Suiton: Mizurappa - 10 linijek
Tym razem mój wybór padł na Mizurappę. Technika ta polegała na wypluciu przed siebie promienia wody. Ten mógł odepchnąć ofiarę, a jeśli była słabsza, wyrządzić jej jakieś obrażenia. Nie ukrywam, że wolałem walkę na dystans. Jednak gdy ktoś się zbliżył, pozbycie się natrętnej muchy nabierało jeszcze cudowniejszego znaczenia. Nie znałem takich technik, ale z dniem dzisiejszym to miało się zmienić. Szybko przyswoiłem pieczęci, a teraz poza ciągiem znaków ręcznych pozostawało mi zajęcie bardziej wymagające - samo jutsu. Mizurappa może nie należała do nadzwyczaj trudnych technik, jednak nauczenie się jej w kilka minut to fikcja i pobożne życzenie. Zacząłem więc wysyłać chakrę z korpusu do ust. Żołądek, płuca, to one właśnie generowały chakrę potrzebną do wytworzenia wody. Kiedy już byłem pewien, że zrobiłem coś bliskiego założeniom, splunąłem przed siebie. Było nieźle, ale wciąż daleko od celu. Postanowiłem więc próbować dalej. Im więcej wykonałem technikę Suitonu, tym lepiej ją czułem. To bardzo dobrze. Treningi jeszcze nie dobiegły końcu, ale czułem, że za jakiś czas stracę zapał. Kilka jutsu do nauki mi zostało, ale po nich chyba nadejdzie czas na coś innego. Podróżowałem ostatnio, teraz trenowałem. Co będzie później?
Skończyłem kolejną naukę. Zadowolony pozwoliłem sobie na relaks. Tym razem wszedłem do wody. Wybrzeże było długie, a ja miałem odpowiednią ilość czasu na zabawę w nim. Pluskałem się niczym mały dzieciak, pływałem chwilę. Nie robiłęm tego od... miesięcy? Lat? Sam nie wiem. Wiele czasu minęło odkąd miałem kontakt z ciepłą wodą.
Po wyjściu z wody poczułem nagły przypływ weny. Cóż, nie to, że dawno nie trenowałem, ale z pewnością proces twórczy wychodzący ode mnie był odległy w czasie. Doskonale, mogłem to teraz zmienić. Szybko wysuszyłem się, a gdy mogłem, zacząłem się ubierać. Oczywiście bez płaszcza. Kto trenuje w takim czymś? No, nieważne. Zamknąłem oczy. Skupiłem się. Teraz najważniejsze. Musiałem dać myśli napłynąć do mojego umysłu. Chwila... Jest. Uśmiechnąłem się i otworzyłem ślepię. Doskonale, teraz tylko...
Trening Suihō: Kaiten - 15 linijek
Własna technika. Kolejna. Miałem zamiar oczywiście takową stworzyć. A co najlepsze, była ona z mojej dziedziny klanowej. Shabondama nieźle by się zdziwili. Ja, zakała szczeiu, wykluczony i skazany na samotność, teraz wymyślałem własne techniki z zakresu baniek. Zadziwiające. Nie powiem, bycie wyrzutkiem miało też swoje plusy. Przede wszystkim, nie musiałem odpowiadać na wszystkie durne wezwania klanu. Dodatkowo nic mnie ograniczało, a z moim wrodzonym poczuciem wolności i suwerenności, zdecydowanie pasowała mi taka opcja. Co najciekawsze, nie zostałem wyrzucony z rodziny z hukiem. Sprawa została zatuszowana, a na kartach historii po prostu mnie zamazano. Klan nie chciał mojej osoby w swoich kręgach, ale nie miało spotkać mnie nic złego za mój wybryk. Poszedłem więc najodpowiedniejszą ścieżką. Wygodną, ale i skrojoną pode mnie. Samotną, ale z wyboru. W końcu lepiej jest zostać samotnikiem z własnej woli niż być w tłumie z czyjegoś rozkazu. No ale nieważne. Technika, której się uczyłem, miała polegać na przenoszeniu rzeczy w bańkach. Łatwizna, co? No nie do końca. Coś takiego wymagało dobrej kontroli chakry, dlatego nie bez powodu skupiłem się. Następnie stworzyłem bańki, którymi próbowałem otoczyć przedmioty znajdujące się w okolicy. A co jest na plaży? Kamienie, patyki, muszelki, skorupiaki. Wszystkie te rzeczy lub stworzenia łapałem w swoje sidła. Następnie, jeśli bańki nie pękały, rzucałem nimi po całej plaży. Oczywiście w przenośni. Na dobrą sprawę robiłem za dźwig, coś co przenosi inne przedmioty. Opanowanie tej techniki zajęło mi trochę czasu, ale dziedzinę klanową akurat uwielbiałem. Nic dziwnego, że w końcu nauczyłem się tego jutsu. Kolejnego własnego. Czułem się dumny, jakby coś rozpierało moją chudą pierś. Doskonale. Teraz mogłem odpocząć. Położyć się. Zasnąć. Tak, tego mi trzeba. Relaksu, oddaniu się rozmyślaniu, albo chociaż snu. Nie powiem, ciągłe trenowanie potrafiło zmęczyć.
Rozłożyłem się na piasku. Patrzyłem w niebo. Zanim się obejrzałem, już spałem. Wcześniejsze drzemki nic nie pomogły. Potrzebowałem porządnego snu. Dlatego po upływie kilku minut zamknąłem oko i oddałem się morfeuszowi, niech mnie utuli w swych objęciach.
W stał kolejny dzień, a wraz z nim i ja. Nic minęła mi szybko. Zmęczony treningami nie miałem siły na nic więcej prócz snu. Można więc rzec, że padłem jak kamień i nie ruszyłem się nawet o centymetr w czasie letargu. Mimo wszystko zregenerowałem się prędko i wstałem przed świtem. Miałem czas na ostatnie treningi, które chciałem dzisiaj wykonać. Dopiero po nich mógłbym wyruszyć. Swoją drogą nie wiedziałem zupełnie gdzie, ale to na razie mi nie przeszkadzało.
Trening Suiton: Suiben - 10 linijek
Kolejna technika Suitonu z rangi C. W sumie to powoli kończyły mi się opcje. Jeszcze jakieś dwa treningi i będę mógł stąd wyruszyć. To dobrze, wypadałoby zrobić coś ze sobą. W końcu dano nie byłem na zamek misji. Wykonanie zadania za pieniądze może nie należało do moich marzeń, ale zawsze zapewniało byt, umożliwiało kaprysy i ogólnie pozwalało testować swoje umiejętności. A to rzeczywiście mogło się przydać. Co poszło tym razem? Jutsu polegające na tworzeniu wodnego bicza. Przydatna rzecz, bo można zawsze kogoś w to złapać. Spętanie ofiary zazwyczaj kończy pojedynek. Cóż, musiałem myśleć jak ninja. Mimo wszystko jeszcze nie zabiłem nikogo i dopiero miałem to zrobić kiedyś... Nie to, że czułem wzdryg do mordowania. Albo że jest ono fajne. Chwalebne i wybitne. Nie. Zabijać nie należy, natomiast świat, który nas otacza, jest bardzo brutalny. W związku z tym nie mogę pozwolić zabić się samemu. To jest najważniejsze. A że w czasie samoobrony ukręcę komuś kark, uduszę go, albo spalę... Cóż, są finezyjne sposoby mordowania. Trening miał mi pomóc w opanowaniu jednej z nich. Przyłożyłem więc dłonie do wody. Następnie zacząłem skupiać chakrę. Jej kumulacja miała na celu wzmocnienie energii. Dopiero wtedy próbowałem stworzyć wodny bicz. Kilka pierwszych prób pokazały mi, że czegoś wciąż mi brak. Dopiero w następnych nauczyłem się owego jutsu. Po skończonej nauce postanowiłem odpocząć.
W ramach odpoczynku usiadłem na piasku. Niedługo mnie już tu nie będzie. Zajmę się sobą. Tylko w jaki sposób. W końcu trenowaniu to też forma dyscypliny, a także rozwoju. No nic, zobaczymy.
Po pewnym czasie wstałem. Nie miałem już więcej ochoty na obijanie się, nie. Został mi czas na ostatni trening. Czułem, że mija moja chęć na trenowanie, a wraz z nią potencjał. Bez niego z pewnością nie mógłbym się czegoś nauczyć. Pozostawała tylko jedna technika, która na obecny moment wydawała się dla mnie przydatna. A nawet gdyby było ich tysiące, trudno. Potrenuję jeszcze raz, ostatni raz. Nim skończy się ma wena.
Trening Suiton: Takitsubo no Jutsu - 10 linijek
Tym razem technika Suitonu polegała na stworzeniu wodospadu. Nie powiem, bardzo przydatne. Niestety, okolica, w której obecnie przebywałem, nie wydawała się być dobra do tego typu jutsu. Przemieściłem się więc wzdłuż wybrzeża. Po parunastu minutach marszu znalazłem odpowiednie warunki do mego treningu - zbocze skalne. W końcu przy plaży można znaleźć klify. Nie każde wybrzeże jest skaliste, ale to Ryuzaku miało odpowiedni fragment. Spojrzałem na dół. Wysokość nie była ogromna, ale zawsze to jakieś dziesięć metrów. Pozostawało więc złożyć pieczęci. Wykonałem sekwencję znaków ręcznych i skupiłem chakrę. Trwało to kilka minut, ale zaraz po nich postanowiłem użyć techniki. Wypowiedziałem jej nazwę głośno. Następnie usunąłem część chakry z organizmu. Niech pójdzie na zewnątrz, do otoczenia. Technika udała się, ale nie tak jak powinna. Stworzyłem niewielki strumyk, zamiast sporego wodospadu. Nie byłem załamany. Mimo wszystko znaczyło to tyle, że powoli tracę ochotę do ćwiczeń. Wykonałem kilka prób. W końcu opanowałem Suiton: Takitsubo no Jutsu. Nie było to ogromne wyzwanie, ale czułem znużenie. Dobra, koniec treningów na dziś. I na najbliższą przyszłość. Powinienem dać sobie czas do spoczynku.
Wolny od zmartwień postanowiłem odejść z plaży. Miejsce faktycznie cieszyło mnie, ale kojarzyło się z treningami. Potrzeba ćwiczenia samego siebie ewidentnie zniknęła. Teraz musiałem skupić się na czymś innym. Problem w tym, że nie bardzo wiedziałem czym. Misje? Niby od kogo, nie ma tu żywej duszy. Spotkanie? Nie mam przecież znajomych w Ryuzaku, nie licząc Heiji. A z quasi-Jashinistką się rozstałem parę dni temu. Wzruszyłem ramionami. No nic, wejdę do miasta. Może spotkam kogoś ciekawego.
Przez dwa kolejne miesiące niewiele się wydarzyło. Zlecenia, polowania i normalne życie w Ryuzaku no Taki, które w sumie całkowicie pochłonęło Kagurę. Nastał czas, kiedy miała ponownie spotkać się z Yoshimitsu i Inoue, ale ani pierwszego dnia, ani po tygodniu, nie była w stanie ich odnaleźć. Czyżby się nie zjawili w kupieckim mieście? Może coś ich zatrzymało? Kręciła się więc codziennie po centrum przez kolejny miesiąc, ale dwójki towarzyszy nigdzie nie było. Wtedy Rudowłosa zaczęła się obawiać, że może spotkało ich coś złego. Zostali zaatakowani, czy coś. Tylko kto byłby w stanie pokonać tak silnych shinobi? Nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć, ale jedno było pewne. Nie zjawią się już, a nawet jeśli, to sami niech jej szukają, dlatego też Łowczyni ponownie wróciła do swoich spraw i uważnie nadstawiała uszy w różnych karczmach, aby dowiedzieć się czegoś o Ranmaru. Nie miała jednak szczęścia i nim się obejrzała, była już ponad rok w kupieckim mieście, które zdążyła już całkiem dobrze poznać. Zaklimatyzowała się tu, ale nie na tyle, żeby wynająć dla siebie jakieś mieszkanie. Cały czas obracała własnymi funduszami tak, żeby starczało jej na rzeczy pierwszej potrzeby, ale nie była w stanie póki co płacić tak wysokiego czynszu za jakąś brudną klitkę, dlatego też nocowała albo w lesie, albo w jakiś opuszczonych budynkach, w zależności od pory roku. Czasami, kiedy zatęskniła za prawdziwym łóżkiem, wynajmowała sobie pokój na jedną albo dwie noce w jakiejś gospodzie, w zamian oczywiście za jakąś pomoc, albo kilka królików lub kaczek, które gospodyni mogła wrzucić do gara. Jakoś sobie radziła i nie narzekała na los. Do czasu... Czas mijał, a ona nadal nie miała nic na temat Ranmaru. Zupełnie, jakby ten klan był gdzieś daleko stąd i nikt z tutejszych ludzi naprawdę nic o nich nie wiedział. To wcale nie poprawiło jej nastroju, zwłaszcza, że od początku wiosny zaczęła cierpieć na migreny i coraz częściej traciła panowanie nad swoimi oczami, które niespodziewanie rozjarzały się czerwienią, jakby chcąc się uwolnić. Nic o nich nie wiedziała, więc nie miała pojęcia jak je trenować i zwiększać ich możliwości, bo przypuszczała, że to właśnie z tego powodu ból rozsadza jej czaszkę, a oczy wymykają się spod kontroli. Podczas takich ataków była zmuszona unikać wszelkich ludzi, żeby się z niczym nie zdradzać, co było wyjątkowo upierdliwe. Musi jak najszybciej rozwiązać problem z oczami, inaczej będzie z nią krucho. Spodziewała się, że z czasem ból będzie się nasilać, więc musi się streszczać. Dzisiejsze popołudnie też było tą chwilą, kiedy Kagura postanowiła poszukać samotności i jakoś uporać się z atakiem migreny. Próbowała już wszystkiego. Oczyszczania umysłu za pomocą medytacji, co dawało tylko krótkotrwały efekt, testowanie limitu swojego ''czerwonego'' wzroku i próbę kontrolowania aktywacji swoich umiejętności, jednak niewiele jej to pomogło. Na szczęście ta część plaży była pusta, więc Rudowłosa mogła w spokoju usiąść sobie na skałach i nacieszyć się świeżym powietrzem, oraz szumem fal. Dzień był całkiem ładny, ale nadal było chłodno, dlatego opatuliła się szczelniej swoją peleryną, choć kaptur odrzuciła do tyłu, pozwalając rudym pasmom tańczyć na wietrze. Musiała się uspokoić i wyciszyć, inaczej nie upora się z bólem głowy.
Od razu po przybyciu do Kaigan, Arai skierował swe kroki ku przygodzie, chcąc zobaczyć jak najwięcej. Jednak jego natura wyspiarza wzięła górę i zamiast zagłębiać się co raz bardziej w kontynent, ten trzymał się linii brzegowej, która z nieznanych mu przyczyn, sprawiała, że czuł się bardziej komfortowo i bezpiecznie. Plaża, morze. Niby wszędzie taka sama, a jakże inna. W końcu tu, ani nie było zimno, ani nie szło uświadczyć lodu, czy też śniegu na każdym kroku. Oczywiście to nie tak, że młody przedstawiciel rodu Ranmaru pierwszy raz na oczy zobaczył piasek, czy też doświadczył morskiej bryzy, która nie zamraża płuc przy każdym wdechu. Po prostu, miał szansę w końcu przystanąć i nacieszyć się widokiem. A był on nieziemski, przynajmniej dla niego. Wiosna, czy nie wiosna, w porównaniu do warunków panujących na Hyou, tu było istne lato pozwalające paradować niemalże w negliżu. Chociaż może to przesada, nie mniej, aura była niezwykle sprzyjająca. Czarnowłosy nie miał wyraźnego celu, gdzie chciał się udać - oczywiście zorganizował sobie mapę, by nie krążyć bez większego celu, ale w danej chwili na niewiele mu się to zdało. Po prostu szedł i podziwiał, co i raz zatrzymując się w jakimś zajeździe, czy innej karczmie, która oferowała nocleg i ciepły posiłek za niewielką opłatę. Rzecz jasna mógłby spokojnie nocować pod gołym niebem, ale po co? Tam, gdzie są ludzie, to tam też jest masa informacji! Podsłuchiwanie historii i życia innych, to jest to co właśnie kochał. A właśnie po to został tu właśnie wysłany, czyż nie? By zdobywać informacje. Choć na daną chwilę nie usłyszał nic wartego uwagi, ale nie mógł się załamywać, w zawodzie szpiega trza być cierpliwym, bo nigdy nie wiesz, kiedy usłyszy się coś naprawdę interesującego. - Hmmm... to musi być Ryuzaku no Taki. - mruknął, przystanąwszy na piasku, analizując kawałek papieru, na którym rozrysowana była cała kraina. A skoro tak, to dalsza wędrówka na północ nie miała najmniejszego sensu, bo w końcu trafi na ten cały mur, a tam przejścia nie ma, więc jednak będzie musiał odbić na zachód. Tak czy inaczej. Może to dobrze? Jeśli ciągle będzie trzymał się morza to nic nie zobaczy. Eh. Zerknął w lewo. Skały. I więcej skał. Nikogo dookoła, najwyraźniej to miejsce było mocno opustoszałe... ale zaraz. Wcale nie, tam był ktoś. Jakiś człowiek, jak go mógł nie zauważyć? Nasz młody bohater zamrugał oczami, a następnie uruchomił w nich swoją czerwoną latarkę połączoną z lornetką. Zrobił zbliżenie - ano człowiek! I do tego kobita! Była sama... tylko co tam robiła? Odpoczywała? Hmmm, Shinsaku przekręcił łepetynę, zastanawiając się nad tym, ale jakoś do łba mu nie wpadło, by się do niej zbliżyć. Bo po co? To w końcu dziewczyna, a co jeśli będzie musiał z nią rozmawiać? Nigdy w życiu! Nawet nie wiedział o czym by mógł. Tak więc trwał w tej pozie, lampiąc się na nią, z mapą w łapkach. Zaś sama dziewoja jaszczębiem, czy innym sokołem nie musiała być by nie zauważyć, że ten ktoś, czyli Shin-chan, się na nią lampi.
Pomimo ogólnego zrelaksowania, ból głowy nie zelżał ani trochę, więc Kagura skrzywiła się lekko i zaczęła rozmasowywać skronie, aby choć trochę sobie ulżyć podczas tego ataku migreny. Gdyby tylko wiedziała, jak ma trenować te cholerne oczy, to byłoby jej zdecydowanie łatwiej. Może powinna poszukać pomocy w szpitalu? To była ostateczność, bowiem Rudowłosa nie miała do nikogo zaufania, a już tym bardziej do obcych medyków, którzy równie dobrze mogliby komuś sprzedać informacje na temat jej umiejętności. Spiski, wszędzie spiski, no ale Shirai wyraźnie jej powiedział, żeby nie ujawniała się ze swoim talentem, bo ktoś mógłby chcieć ją za to skrzywdzić. Szpiegowanie było całkiem ciekawym fachem, ale nastręczało sobie tyle samo wrogów, co klientów, więc trzeba było być ostrożnym ze swoim postępowaniem. No ale póki co, nie mogła trudnić się swoim fachem, bo tak trochę przestała panować nad swoimi zdolnościami.
- Upierdliwe. - Warknęła, nadal rozmasowując skronie. - Może lepiej zostać ślepcem... Wyłupanie sobie oczu to już chyba będzie skrajna ostateczność. Była jeszcze opcja, żeby poszukać innych sensorów i dowiedzieć się, jak postępują w takich sytuacjach, ale jedynym, którego do tej pory poznała, był Yoshimitsu, a ten zaginął wraz z Inoue. Nie bardzo uśmiechało jej się wracać do Sogen i szukać jakiegoś innego Uchihy, ale może niedługo nie mieć wyboru. Spróbuje jeszcze poradzić sobie sama, a potem najwyżej będzie szukać pomocy poprzez innych.
Wzięła kilka głębokich oddechów świeżym powietrzem i rozejrzała się po spokojnej okolicy. Jedynym dźwiękiem był tutaj szum fal i krzyk mew, co było czymś niebywale przyjemnym, w porównaniu ze zgiełkiem tłocznych ulic Ryuzaku no Taki. Okazało się jednak, że wcale nie jest tu już sama. Zmarszczyła brwi nad błękitnymi oczami, gdy dostrzegła w oddali jakiegoś mężczyznę. Stał w miejscu, trzymając coś, co wyglądało jak zwój, albo mapa i patrzył w jej kierunku? Tak przynajmniej wyglądało. Może to jakiś podróżnik?
- Cholera. - Syknęła. - Niedobrze. Przyglądanie się nieznajomemu z takiej odległości, spowodowało nadwyrężenie jej normalnego wzroku, co od razu zaowocowało promieniującym do oczu bólem, które gwałtownie aktywowały się, przybierając barwę jarzącej się czerwieni. Obraz mężczyzny momentalnie się przybliżył, dzięki czemu mogła mu się teraz uważnie przyjrzeć i o mało nie dostała ataku serca, bo patrzyły na nią identyczne oczy, jak jej w tej chwili. Tak znajoma czerwień aż biła od jego tęczówek.
- To niemożliwe... - Szepnęła do siebie. - Mam zwidy. Powoli zsunęła się z głazu, na którym siedziała, całkowicie zapominając o bólu głowy i o tym, że ma aktywowane oczy. Z mieszaniną nadziei, przerażenia i niepewności patrzyła prosto w czerwone oczy tego mężczyzny, zastanawiając się, czy tym razem udało jej się trafić na właściwy trop, czy to znowu coś zupełnie innego, wyglądające podobnie. Co powinna teraz zrobić? Miała ochotę pognać ile sił do tego faceta i wypytać go o wszystko, ale z drugiej strony obawiała się, że może mieć złe zamiary, w końcu miał aktywowane umiejętności. Nim zdołała podjąć decyzję, czerwień jej oczu zniknęła, ustępując miejsca błękitowi, zaś sama Kagura opadła kolanami na piasek, jakby wyczerpana. Spojrzała ponownie na nieznajomego, znowu oddalonego ładnych kilkanaście metrów.
- Przepraszam! - Zawołała. - Możesz mi pomóc? Nie było wyjścia jak tylko zaryzykować. Może była to jej ostatnia szansa, a zmarnowanie jej może kosztować ją resztki zdrowia. Nie była pewna, czy to co widziała, to prawda, ale musiała się upewnić. Musi wiedzieć. Jeśli to nawet nie jeden z Ranmaru, to może ktoś o podobnych umiejętnościach, który podsunie jej, jak może trenować oczy, żeby pozbyć się migren.
Jakby się tak zastanowić, to w tej dziewczynie tliła się chakra, i to zdecydowanie większa niż u zwykłych ludzi. Czyżby przypadkowo trafił na jakąś kunoichi z tych stron? Jeśli tak, to faktycznie to mógłby być problem. Nie żeby nasz bohater czegoś się obawiał, bo przeca ani Ranmaru, ani Yuki nie mieli z nikim zatargów - nie licząc tych ścierw Houzkich - ale nigdy to nie wiadomo. Może uzna go za jakiegoś intruza, albo co? Shinsaku skrzywił się na samą myśl o tym i utwierdził się w fakcie, że lepiej do niej nie podchodzić, nawet jeśli nie była wrogo nastawiona to i tak nic z tego nie będzie... ...Ops, za późno. Dostrzegła go. Cholera. W sumie co się dziwić, był tu jedyną personą, nie licząc jej samej oczywiście. Co robić? Co robić? Jeśli będzie się tak dalej na nią gapił, to jeszcze sobie coś pomyśli. O! Przecież mógł udawać, że się tylko rozglądał, prawda? Miał mapę w łapie, na pewno uzna go za jakiegoś podróżnika, albo coś w tym guście. Tak, tak, to dobry plan. Tak więc młody Arai na szybkości odwrócił wzrok - za nim ta aktywowała swoje ślepia - i wbił go w kawałek papieru w swoich dłoniach. Niestety zapomniał dezaktywować Tsujitegan i tak oto tym sposobem, zamiast przyglądać się rozrysowanej krainie, podziwiał piasek pod swoimi stopami. Ale mu to nie przeszkadzało, właściwie to nawet się nie zorientował, po prostu trwał tak i grał swoją rolę. Niestety, dziewczę coś do niego krzyknęło. Shinsaku aż się wzdrygnął, jednak nie potrafił zignorować słów rudej. Że niby potrzebuje pomocy? Arai zerknął kątem oka w jej stronę, na szybkości oceniając jej 'stan zdrowia': nie wyglądała na ranną, z chakrą też było w porządku, ale faktycznie cuś niewyraźnie wyglądała. Może faktycznie coś jej dolegało? Wszakże medykiem nie był, nie mógł stwierdzić z dokładnością co komu dolega, a jedynie jak blisko jest mu do wpadnięcia w objęcia kostuchy. No ale. Ewidentnie wyglądała na jakąś sfatygowaną, nawet ślepy, by to zauważył. - T-tak? - zająknął się, wyłączając swoje kekkei genkai i spoglądając w jej stronę. A jeśli to pułapka? Eh, nie, nie, nie mógł tak przecież myśleć. Ale to i tak upierdliwe, będzie musiał tam zapewne podejść i dowiedzieć, jak jej pomóc, a to się równa czymś strasznym - ROZMOWĄ. Jednak na razie nie miał zamiaru się ruszać z aktualnej pozycji, tu było mu dobrze, cieplutko i milusio. Mapę na wszelki wypadek złożył i wepchnął za pasek portek. Tak na zaś, bo gdyby doszło do czegoś niespodziewanego, ta by mu tylko wadziła, a przeca tracić jej nie chciał.
Dziwny gość. Gdy się do niego odezwała, lekko się zająknął, ale nie podszedł bliżej, nawet na centymetr. Najwyraźniej obawiał się zagrożenia z jej strony. Owszem, miała ze sobą strzały i łuk, ale ten spokojnie wisiał jej na plecach i nawet po niego nie sięgała, żeby nie elektryzować sytuacji. Będzie musiała sama się do niego pofatygować, zachowując przy tym ostrożność. To zająknięcie mogło wskazywać na to, że facet również nie czuje się pewnie w tej sytuacji i zapewne w razie czego będzie ratować się ucieczką, więc może nie był dla niej zagrożeniem? Kagura powoli podniosła się z piasku i ruszyła w jego stronę, chcąc zmniejszyć dystans chociaż do tych kilku metrów, żeby nie musiała drzeć się przez pół plaży. Nie robiła gwałtownych ruchów, żeby nieznajomy nie poczuł się zagrożony, ale mimo wszystko nie spuszczała z niego wzroku. Dostrzegła, jak jego tęczówki wracając do normalnego błękitu, zupełnie jak jej własny, więc wyglądało na to, że dezaktywował swoje zdolności lepszego postrzegania, tylko czy to rzeczywiście były te same umiejętności co jej, czy też zmęczony i zbolały umysł zwyczajnie płata jej figla.
- Nie obawiaj się, nie mam złych zamiarów. - Zapewniła, podchodząc cały czas bliżej. Zatrzymała się dopiero, gdy dzieliło ich może z pięć metrów. Nie chciała przesadzać z tą odległością, żeby oboje mogli czuć się dość komfortowo i nie musieli przy okazji do siebie krzyczeć. Uważnie przyjrzała się młodzieńcowi, który miał na twarzy dość niepewną minę, ale to jego oczy najbardziej ją interesowały. Teraz były błękitne, ale jeszcze przed chwilą jarzyły się intensywną czerwienią. A przynajmniej taką miała nadzieję. Skrzywiła się, czując ukłucie bólu.
- Twoje oczy zmieniają kolor. - Odezwała się ponownie. - Widziałam. Przed chwilą były czerwone. Zanim facet zacznie się wypierać, albo nie daj boże, poczuje się z tego powodu zagrożony, Kagura ponownie opadnie na kolan, oddychając głęboko, powalona kolejnym atakiem migreny. To była jej jedyna nadzieja i musi postawić wszystko na jedną kartę. Najwyżej będzie ją to kosztować życie.
- Czy dzięki nim wyczuwasz chakrę, widzisz na duże odległości i możesz przenikać wzrokiem ściany? - Zapytała prosto z mostu. - Proszę, muszę wiedzieć. Od bardzo długiego czasu szukam odpowiedzi... Na razie nie chciała zdradzać wszystkiego, bo jeszcze się okaże, że to jednak nie ta osoba co trzeba, do tego chłopak najwyraźniej nie zauważył, że ona też chwilowo miała inny kolor tęczówek, bo w tym momencie akurat rozglądał się, a potem wlepił patrzały w mapę, więc można powiedzieć, że miała trochę szczęścia i nie zdradziła się z umiejętnościami. Zdradziła się natomiast z wiedzą.