Tradycyjny offtop - można tutaj swobodnie rozmawiać na temat forum, rozgrywki, tematyki, albo nawet o tematach zupełnie z innej beczki. Ogólnie - piszta, co chceta!
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:02
Tu zamierzam wrzucić wszystkie wspomnienia Antykreatora które powstały na potrzeby eventu. Brakujący siódmy rozdział dopiszę za jakiś czas, wtedy przeformatuję żeby wszystko było na miejscu
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:03
I
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=m5vEXnWQOH0 [/youtube]
O tak, tego mi było potrzeba.
Pomimo tego, że słońce już dawno wzniosło się nad horyzont, sam dalej korzystałem z uroku swojego wielkiego łoża. Po raz pierwszy od dawna, czułem się zupełnie świeżo i swobodnie: kiedy powróciłem do Oniniwy zeszłej nocy, zanim jeszcze ruszyłem w stronę domu mojego rodu, na wszelki wypadek wybrałem się do pobliskich gorących źródeł, gdzie pozwoliłem sobie na długą i odprężającą kąpiel. Następnie, korzystając z umiejętności, które nabyłem przez wieloletnie już szkolenie shinobi, zakradłem się do własnej posiadłości poprzez okno własnego pokoju (umiejscowonego na drugim piętrze), i bez chwili zastanowienia padłem na futon. Nie wiem która była wtedy godzina, ale na pewno było już grubo po północy - całe miasto spało, wliczając w to nawet strażników. Cóż, to akurat tylko mi ułatwiło robotę.
W sumie, jakby tak pomyśleć, to nikt nawet specjalnie nie przywiązywał uwagi do tego, że mój pokój był jedynym pomieszczeniem z zasłoniętym oknem. Być może wszyscy pracujący w domu już się przyzwyczaili do tego, że pojawiam się i znikam niczym zachodni wiatr? W sumie, kiedy tylko otrzymywałem zlecenie, czy to od pośredników, czy to od mojego ojca, znikałem bez śladu praktycznie od razu, a swoich powrotów nigdy nie oznajmiałem z pompatycznością standardową dla członków rodzin szlacheckich.
Cóż, może dlatego że nigdy nie poczuwałem się do bycia szlachcicem.
Szlachta nigdy nie paliła się do bycia shinobi.
No, wystarczy tego lenistwa. Chociaż niechętnie, powoli się podniosłem do pozycji siedzącej i przeciągnąłem się potężnie, a następnie poczochrałem swoją grzywę szkarłatnoczerwonych włosów. Poczułem przy tym przyjemny chłód, przenikający z otwartego okna do wnętrza pomieszczenia: wietrzyk przemknął po moim nagim torsie, od razu wytrząsając ze mnie resztki senności. Wstałem i sięgnąłem po swoje domowe odzienie, składające się z tradycyjnych elementów stroju, tudzież biało-złotego kimono, zwykłej ciemnej hakamy i haori, również utrzymanego w biało-złotej kolorystyce. Chociaż nie czułem się w tym ubraniu najwygodniej, to jednak musiałem się jakoś prezentować pośród moich... rygorystycznych pod względem manier domowników.
Chociaż, pod względem manier i tak będę chyba już zawsze traktowany jak nieokrzesany barbarzyńca. Ha, żywot wojownika, mieszkającego pośród wyższych sfer.
Kiedy tylko odsunąłem drzwi shoji mojego pokoju, od razu usłyszałem głośniejsze wciągnięcie powietrza przez kogoś przechodzącego obok. Chyba się nie spodziewali. Obróciłem wzrok w stronę źródła dźwięku, by ujrzeć stojącego nieopodal mężczyznę w sile wieku, niosącego w rękach tacę z herbatą. Uśmiechnąłem się.
Stojący przede mną osobnik miał już na karku pewnie z pięćdziesiąt wiosen, ale i tak trzymał się bardzo dobrze: fizycznie był w znakomitym stanie, a jego twarz, choć poprzecinana już licznymi zmarszczkami, nadal kryła w sobie mnóstwo wigoru. Siwowłosy, z przenikliwymi oczami w kształcie migdałów i orlim nosem, patrzył na mnie aktualnie z zupełnym zaskoczeniem, jak gdyby nie podejrzewał że mogę być już w domu.
-Witaj, Hanji.
Aragaki Hanji. Stary majordomus, zatrudniony wiele lat temu przez mojego ojca w Shigashi no Kibu, służył już rodowi Suzumura od dawna, i był najbardziej zaufanym członkiem świty: to praktycznie na jego barkach spoczywało zarządzanie całą służbą, i wywiązywał się z tych obowiązków profesjonalnie i niezawodnie. Lubiłem Hanjiego również z jednego innego powodu: był zwykłym człowiekiem, i traktował innych jak ludzi, często ignorując konwenanse, którymi szlachta tak bardzo lubiła się zasłaniać. Praktycznie przez całe życie, to właśnie z nim zamieniłem najwięcej zdań i utrzymywałem najlepszy kontakt, nawet mimo tego że nigdy nie miałem większych utarczek z własnym rodem.
No, nie licząc matki. Ale to akurat wiem dlaczego.
-Pa... panicz Shinjiro! - Hanji ukłonił się głęboko. - Proszę o wybaczenie, nie miałem pojęcia że już powróciłeś z wyprawy! Gdybym wiedział, to już bym przygotował strawę...
Parsknąłem śmiechem, po czym podeszłem do Aragakiego i klepnąłem go po ramieniu.
-Nie bój nic, Hanji, wróciłem w środku nocy, więc nie chciałem nikogo budzić. A o śniadanie się nie martw, chcę coś zjeść na mieście.
Westchnąłem.
-Gdzie są wszyscy? Wydaje mi się, że wypadałoby żebym się przywitał.
Hanji ponownie się skłonił, tym razem lekko się uśmiechając.
-Tym razem paniczowi się upiekło - stwierdził, a w jego tonie usłyszałem nutki rozbawienia. - Lord Suzumura udał się wraz z głównym architektem na terytoria nowej inwestycji, mają rozplanować nie tylko plantacje, ale również całą osadę. Pani Suzumura udała się wraz z nim. Na terenach Oniniwy aktualnie przebywa jedynie panicz Goro.
Uśmiechnąłem się lekko i kiwnąłem głową. Cóż, rzeczywiście to mi znacząco ułatwia życie, zwłaszcza zważając na to że moja przerwa w Oniniwie nie będzie zbyt długa. Mój ojciec rzeczywiście już od jakiegoś czasu opowiadał o planach postawienia nowej osady, nazwanej Nawabari: jako jeden z największych producentów jedwabiu na terenach Daishi, mój ojciec często rozpatrywał nowe przestrzenie, w których mógłby tworzyć kolejne plantacje i zwiększać możliwości produkcji. Sam nigdy nie byłem zainteresowany ani zarządzaniem, ani produkcją, dlatego też (choć... nie tylko) wszystkie obowiązki dziedzica rodu Suzumura trafiły na mojego młodszego brata: aktualnie dziewiętnastoletniego, czystokrwistego szlachcica imieniem Goro. Byliśmy od siebie zupełnie różni, niczym ogień i woda: podczas gdy ja lubiłem dopuścić do głosu emocje i preferowałem swobodę oraz luźne podejście do życia, on był zawsze stonowany, bazowął na logice, tradycjach i konwenansach, zaś fach shinobi uważał za zwyczajnie barbarzyński. Co jednak ciekawe, nawet pomimo tych różnic dogadywaliśmy się całkiem dobrze, i nigdy nie było pomiędzy nami złej krwi.
Nawet jeśli, przez swoje poważne podejście do rodowodu, Goro czasem wbijał mi bardzo bolesną szpilę.
Przemyślenia przerwał mi dopiero Hanji.
-Jeśli zechcesz, paniczu Shinjiro, mogę Cię zaprowadzić do panicza Goro. Aktualnie spędza czas wolny w towarzystwie kilkorga gości.
Na chwilę zmrużyłem oczy, zastanawiając się nad tą opcją. Z jednej strony nie do końca chciałem się na siłę wtrącać, ale z drugiej... a nuż pozna się jakieś ciekawe osoby?
-... A, cholera, co mi tam. Prowadź.
Jak się okazało, na miejsce odpoczynku tudzież przedpołudniowego towarzyskiego spotkania przy herbacie Goro wybrał rodzinne ogrody, pośród których znajdowało się kilka dość malowniczych miejsc - ze specjalną drewnianą altaną na wybrzeżu wielkiego oczka wodnego jako wisienką na torcie. To właśnie w tym miejscu uwielbiali odpoczywać członkowie mojej rodziny, korzystając z uroku troskliwie hodowanego ogrodu i panującej wokół ciszy, tak różnej od hałasu ulic Oniniwy. Cóż, to była dość duża osada, praktycznie mająca już prawa miejskie, więc nie dziwota że mieszkańców tylko przybywało - a fakt, że w okolicy mieszkają aż dwa szlacheckie rody, tylko dodawał tej miejscowości reprezentacyjności i blichtru.
Oczywiście, pierwszą osobą która rzuciła mi się w oczy, był mój brat, Goro , jak zwykle elegancko odziany i o perfekcyjnym wyglądzie. Co tu dużo mówić, aura wyrafinowania generowana przez mojego brata była prawie oślepiająca. Podobnie jak jego rodzice, Goro wyróżniał się bardzo egzotyczną urodą, objawiającą się bladą cerą, delikatnymi, lecz wciąż męskimi rysami, włosami o barwie białego blondu oraz wyróżniającymi się oczami o złotych tęczówkach (jedynym aspektem fizycznej aparycji, która nas łączyła - wszyscy członkowie rodu Suzumura znani byli jako złotoocy). Do tego zawsze nosił wykwintne stroje, podkreślające jego status. Efekt? Dziedzic rodziny wyglądał niczym istny książę z bajki, który to obraz podtrzymywał również dzięki swoim nienagannym manierom, powściągliwości i uprzejmości, wymieszanym z niezwykłą charyzmą: praktycznie nie było kobiety, która potrafiła oprzeć się jego urokom, ba, czasem nawet się zdarzało że niektórzy mężczyźni... ekhm... zaczynali się chwiać w przekonaniach.
Oczywiście, wiele z tych aspektów przenosiło się również do jego życia codziennego - lecz o tym wiedzieli tylko mieszkający w domu Suzumurów, oraz niektórzy jego pracownicy. Niestety, jego uprzejmość i powściągliwość nie były fasadą: były jedynym sposobem, jako Goro znał na okazywanie emocji. W jego mniemaniu, tylko logika i zimne kalkulacje mają rację bytu, a wszystkie inne aspekty życia powinny być im podporządkowane. Dlatego też często dochodziło między nami do sprzeczek: czasem te decyzje, które według mojego brata były "najsensowniejsze", były zarazem bezlitosne lub kwestionalne moralnie, czego nie wahałem mu się wypunktowywać. Poza tym... cóż, Goro był perfekcjonistą, który uwielbiał wykorzystywać swój status i bogactwo do własnej rozrywki. Jednym z takich objawów był fakt, że dla samej zabawy zdarzało mu się bałamucić młode kobiety jako "przygody", a nawet przez jakiś czas utrzymywał dwie do trzech "nałożnic". Według rodziców, był to tylko element jego ekscentryczności, który poprzez te zabawy wyładowywał, żeby być idealnym reprezentantem na salonach.
A później się dziwili i traktowali mnie jak głupca, że nie robiłem tego samego. Momentami szlachta mnie wręcz brzydziła.
Użyłem następnej chwili, żeby przyjrzeć się pozostałym gościom. Tych była trójka: dwie kobiety i jeden mężczyzna, wszyscy w podobnym wieku do mojego i Goro. Mężczyzna i jedna z kobiet, obydwoje odziani w bogate, zielone stroje, rozmawiali aktualnie z moim bratem, rozprawiając na tematy biznesowe. Ostatnia z kobiet zaś, odziana w ciemnoczerwone furisode, choć sprawnie udawała że słucha tychże rozmów, nie zdawała się być zaintrygowana ani bogatymi przychodami wpływającymi do skarbca rodu Akirai, ani nowymi plantacjami budowanymi przez Suzumurów.
To właśnie ta ostatnia niewiasta najbardziej przykuła moją uwagę: według annałów tradycji, mogła ona uchodzić za istną boginię piękna. Naturalna, blada cera nadawała jej wygląd pięknej lalki hina, długie, kruczoczarne włosy opadały jej gładko na ramiona niczym płynny metal, niewielkie usta i zgrabnie podkreślone czarne oczy tylko nadawały jej niezwykłej... pociągającej tajemniczości.
... Zaraz, skądś ją kojarzę...
No, ale wracając. Głównym planem było przywitanie się ze swoim bratem, później będzie można myśleć o rozmowach z gośćmi.
-Witaj, Goro-ani - powiedziałem, wchodząc pewnym krokiem na altanę. Oczywiście, uprzednio zdjąłem sandały, żeby móc wejść czystymi tabi na idealnie wypolerowaną podłogę letniej budowli.
Dziedzic Suzumurów obrócił powoli głowę w moim kierunku, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Oczywiście, był on w dużej mierze inscenizowany i sztuczny – ale w spotkaniach towarzyskich coś takiego to akurat zupełna norma.
-Ach, Shinjiro-aniue – powiedział gładkim, przyjaznym tonem. – Wybacz, nie spodziewałem się że już powróciłeś, zaprosiłbym Cię od razu. Proszę, usiądź z nami.
Cóż, skoro zaprasza, to czemu miałbym odmówić.
-Jak mniemam, Twoja wyprawa zakończyła się powodzeniem? –spytał, kiedy już usiadłem i podano mi naczynko z zieloną herbatą. – Słyszeliśmy pogłoski o sporej batalii na pograniczu.
Wypiłem herbatę jednym haustem i parsknąłem śmiechem.
-A, tamto? Cóż, wystarczyło trochę pokombinować, i problem rozwiązał się sam. Mały pożar tutaj, kilka notek tam, odczekanie na burzę, i wróg był tak spanikowany że sam nie wiedział którędy uciekać.
Goro skinął głową, widocznie bez zainteresowania. Wzbudziłem za to ciekawość kogoś innego: pozostałej trójki. Duet z rodu Akirai nachylił się w moim kierunku, ze szczególnym zainteresowaniem na twarzy kobiety.
-Suzumura-dono, nigdy nie wspominałeś że masz brata – stwierdziła, uśmiechając się zarówno do Goro, jak i do mnie. – Nigdy też wcześniej nie mieliśmy okazji go zobaczyć, nawet mimo tego że bywaliśmy tu już dość często.
Goro westchnął. Oho, już wiem co nadchodzi.
-Suzumura Shinjiro, shinobi podlegający pod klan Kouseki. Mój starszy brat ze strony ojca.
Kobieta otworzyła szerzej oczy, a ja wypuściłem mocniej powietrze przez nos. Potrzebował aż dwóch zdań, żeby znowu o tym napomknąć, co?
-Bękart. W zamian za możliwość mieszkania z nami i używania rodzinnego nazwiska, nie ma praw ani tytułów z bycia szlachcicem.
Kobieta pokiwała głową, jak gdyby w pełni się zgadzając z taką sytuacją. Jej brat również zgodził się gestem, że według niego również było to najlepsze rozwiązanie: nie odcinać się całkowicie, lecz odebrać „nieczystej krwi” to, co nie należy do niej. W końcu nie wiadomo, kiedy taki kontakt z shinobi może się okazać użyteczny – na przykład, jeśli by doszło do poważniejszej walki, lub trzeba było wyeliminować wroga rodziny po cichu…
Westchnąłem ciężko, lecz i tak przyjąłem na twarz wyraz kpiącego uśmiechu. Dopiero co tu przyszedłem, a już miałem ochotę stąd odejść. Oczywiście, domyślałem się że Goro zagra tę kartę – bardzo często to robił – ale i tak, fakt że każdego ostrzegał o moim niezgodnym z konwenansami pochodzeniu był nieludzko irytujący. Chociaż… z drugiej strony, na swój pokręcony sposób, to mogło być też poratowaniem mnie od obecności wśród szlachciców – kiedy dowiadywali się o moim pochodzeniu, zwykli zupełnie mnie ignorować, albo opuszczać pomieszczenie w którym przebywałem. Może w ten sposób planował albo zwrócić całą ich uwagę na sobie, albo spróbować pokierować rozmową tak żeby wszyscy stamtąd poszli?
Ja zaś zwróciłem spojrzenie w stronę czarnowłosej. Ku memu zaskoczeniu – nadal patrzyła na mnie z ciekawością, a nawet delikatnym uśmiechem. Goro najwidoczniej też to zauważył, bo odchrząknął, żebym spojrzał w jego kierunku.
-Oczywiście, zapomniałem Ci przedstawić, aniue. Nasi goście to dziedzice rodu Akirai, Mikoto i Shuji, oraz Sanada Miki, pochodząca z ważnego rodu szlacheckiego w Seiyama. Jej brat, wybitny architekt, został zatrudniony przez naszego ojca do nadzoru budowy Nawabari, więc ród Sanada przenosi się do Oniniwy.
… Sanada… Miki?
Nagle otworzyłem szeroko oczy, podniosłem się do przykucniętej pozycji stojącej, i z zupełnym zaskoczeniem wskazałem palcem na odzianą w czerwone furisode dziewczynę.
-Zaraz… MIKI!? TO TY?!
Dziewczyna zachichotała, a ja tylko stałem tam, kompletnie otumaniony. Więc to stąd ją kojarzyłem. Kiedy jako dzieciak zostałem wysłany przez rodzinę do Seiyamy, abym został przeszkolony na prawdziwego shinobi, spędzałem większość czasu na treningach i misjach, lecz gdy miałem chociaż trochę czasu wolnego, szukałem nowych znajomości i kompanów do spędzania przerw. Duetem takich kompanów byli właśnie Sanadowie: starszy brat, Akihiko, oraz młodsza, Miki. Prawie zawsze widywałem ich niedaleko bogatszych stref, lecz gdy tylko mnie zauważali, od razu zabierali mnie ze sobą do różnych jadłodajni, albo spędzali ze mną czas w parkach bądź na placach do zabaw dla dzieci. W sumie, to byliśmy dziećmi, więc to nie dziwota. Akihiko zawsze był bardzo poważny, lecz przy tym potrafił robić ludziom dobre psikusy, zaś Miki… zawsze była zadziorna i pchała się jako pierwsza w różne kabały.
W życiu bym nie powiedział, że może z niej wyrosnąć tak piękna kobieta…
-Kopę lat, Shinji. Zastanawiałam się, kiedy będziemy mogli znów się spotkać.
Goro uniósł brwi w uprzejmym zaskoczeniu, lecz bardzo szybko został zajęty rozmową przez Akiraiów. Rzeczywiście – gdy tylko dowiedzieli się że jestem półkrwi, od razu zaczęli mnie aktywnie ignorować. Cóż, tym lepiej dla mnie – usiadłem więc niedaleko Miki, która uśmiechnęła się krzywo.
-Dzięki bogom że się zjawiłeś, Shinji – powiedziała wesoło, lecz na tyle cicho, by nie dotarło to do mojego brata. – Zaczynała mi się zbierać senność, pojawiają się tylko same nudne tematy…
-Myślałem że porwie Cię urok osobisty Goro – powiedziałem z krzywym uśmiechem, widocznie pozwalając sobie na lekką kpinę. Miki od razu to wyłapała i parsknęła śmiechem.
-Przyznaję, Twój brat ma dużo… intrygujących cech. Jest przystojny, charyzmatyczny, z charakteru jest szlachcicem z krwi i kości, potrafi też zauroczyć…
-Ale?
Miki uśmiechnęła się zadziornie. Dokładnie tak, jak pamiętałem.
-Jest nieludzko sztywny.
Wybuchłem śmiechem, ku zgorszeniu Akiraiów i Goro, którzy – ostatecznie – postanowili na chwilę opuścić altanę i porozmawiać podczas spaceru po ogrodzie.
-To fakt. Goro nigdy nie jest bezbronny – zawsze może przerzucić się na kij w dupie jako broń podręczną.
Miki parsknęła śmiechem. Nawet jej śmiech miał w sobie niezwykły urok.
-Więc. Słyszałem, że planujesz zamieszkać w Oniniwie?
Sanada skinęła głową.
-Dokładnie. Ze względu na współpracę z rodem Suzumura, Akihiko postanowił że część rodu przeniesie się tutaj, zaś on ze swoją małżonką zamieszkają w Nawabari.
-A Ty, planujesz tutaj pozostać?
Skinęła głową.
-Przez jakiś czas na pewno. Poza tym… miałam nadzieję, że poznam trochę świata, no i będę miała okazję spotkać się zarówno z Tobą, jak i z Suzumurami…
Toczyliśmy w ten sposób rozmowę jeszcze przez dłuższą chwilę. Miło było nadrobić cały ten czas od mojego opuszczenia Seiyamy, i w końcu zobaczyć w Oniniwie jakąś znajomą i przyjazną osobę, niemającą na imię Hanji.
Może w końcu mam jakiś powód, żeby częściej wracać do miasta?
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:04
II
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=GPJ8MbShmLM [/youtube]
Na szczęście obyło się bez większych wojen i wojenek.
Minęło kilka miesięcy od pierwszego spotkania z Miki, i zarówno ona, jak i jej rodzina zdążyli się już przeprowadzić do pobliskiej, tylko nieco mniejszej niż nasza posiadłości. Przez chwilowy spokój na granicach, mogłem sobie pozwolić na częstsze wizyty w osadzie, i dzięki temu miałem nawet możliwość spotkania się po latach z moim przyjacielem z dzieciństwa: starszym bratem Miki - Akihiko. Chociaż widocznie już dojrzał i stał się poważnym, dorosłym człowiekiem z licznymi obowiązkami (jak się okazało, miał już żonę i dwójkę dzieci), nadal potrafił z siebie wykrzesać tę iskrę bezczelnego żartownisia, którą doprowadzał większość dorosłych w Seiyamie do szewskiej pasji. Miło było po tak długim czasie najzwyczajniej w świecie móc usiąść w izakayi i wypić trochę tamagozake. W takich warunkach wspominki co większych rozrób w których brało się udział był tylko przyjemniejszy.
Jak się okazało, po tym jak zostałem wysłany z powrotem do Oniniwy, aby być swoistym strażnikiem okolicy i wykonywać co trudniejsze zadania na pograniczu, Aki odbył długie szkolenie w planowaniu i architekturze. Z czasem zyskał sobie imię znakomitego architekta, którego plany stworzyły najsolidniejsze umocnienia wokół Seiyamy - co było niemałym osiągnięciem. I to głównie dlatego mój ojciec zadecydował o zatrudnieniu właśnie jego do pomocy w rozbudowie jego małego imperium jedwabiu.
Przynajmniej dzięki temu nasze ścieżki mogły się ponownie skrzyżować.
Podobnie często zdarzało mi się spędzać czas z Miki - choć to akurat częściej miało miejsce na uboczu oficjalnych spotkań rodów, gdzie ja przebywałem tylko w naturze ochrony. Podczas gdy szlachta kombinowała jak mogła, aby zwiekszyć swoje bogactwo i status społeczny, ona i ja po prostu wycofywaliśmy się do ogrodów lub na balkony. Tam korzystaliśmy z okazji, by porozmawiać na różne, losowe tematy, bez żadnego określonego kierunku dialogu. Często towarzyszył nam również Goro, który - choć żywo zainteresowany tym co planują głowy rodów - również lubił prowadzić takie luźne rozmowy. Wyglądało nawet na to, że mój młodszy brat nieco poluzował w zachowaniu: zaczął częściej pozwalać sobie na żarty i dobry humor, dzięki czemu zaczynał nawet nieźle dogadywać się z czarnowłosą. Ba, nawet mój kontakt z nim uległ znaczącej poprawie.
W głębi duszy zaczynałem jednak co jakiś czas odczuwać... niepokój. Za każdym razem, kiedy mogłem porozmawiać z Miki, zobaczyć ją, spędzić z nią trochę czasu, odnosiłem wrażenie że czas jak gdyby się zatrzymywał. Przyłapywałem się na tym, że prawie cały czas się uśmiechałem. Zarówno ona, jak i ja, obydwoje lubiliśmy kpić z wszystkiego i wszystkich, więc rozmowy same się kleciły – i mogły ciągnąć nawet godzinami. Kiedy się rozchodziliśmy, przez długi czas jeszcze rozmyślałem nad naszym spotkaniem, i zaczynałem wyczekiwać następnych. Kiedy zaś nieopodal był Goro… zaczynałem wręcz czuć irytację. Jak gdybym obawiał się, że zrobi coś Sanadzie, albo spróbuje spędzić z nią czas sam na sam. Niedobrze mi się robiło na samą taką myśl.
… Do diabła. Dlaczego tak mocno mi się zakorzeniła w głowie?
Mijał kolejny dzień mojego wolnego, który postanowiłem tym razem spędzić w jednej z popularniejszych izakayi. Popijałem sobie swoje ulubione umeshu, zagryzając porządnym gyuudonem, i przekomarzałem się z innymi przebywającymi w tawernie. Wbrew pozorom, cieszyłem się dość dużą popularnością pomiędzy zwykłymi mieszkańcami i klasą średnią. Głównie ze względu na to, że potrafiłem zachować sporą dozę swobody i swego rodzaju swawolności, przy okazji nawiązując z nimi normalne rozmowy na tematy wszelakie. I to wszystko jako szlachcic. Mimo tego że nie miałem miejsca w dziedziczeniu czegokolwiek w swojej rodzinie, i tak byłem zaskakująco rozchwytywany również przez kobiety - z czego też korzystałem w pełni, pozwalając sobie na beztroskie flirty. Ciekawe, że sam fakt bycia shinobi potrafił wzbudzić nie tylko szacunek, ale też przekształcić "zwykłego Shinjiego" w popularną partię, ha!
Spojrzałem za okno, przyglądając się półprzytomnie silnej szarości nieba i wilgoci na kamiennych drogach. Od dobrych kilku godzin mieliśmy do czynienia z solidnym urwaniem chmury, dlatego też nieszczególnie mi się spieszyło do opuszczania tego ciepłego, suchego i pełnego wesołego towarzystwa przybytku. Dźwiek spadających na dach kropel, połączony z moim stanem delikatnego upojenia bardzo łatwo wprawił mnie w stan melancholii, w którym rozważałem nad wszystkim i niczym, popijając zarazem kolejne łyki alkoholu. Co jakiś czas tylko odsuwałem ciało w bok, żeby nie oberwać po twarzy obłokami dymu z fajek kiseru.
Cóż, zdecydowanie wolałem przebywać w takich miejscach jak to, niż dusić się w tym wielkim, lecz wyjątkowo... zimnym domostwie. Ojciec na pierwszym miejscu stawiał swój tytuł i swoją pozycję społeczną, pragnąc coraz więcej i sięgać coraz wyżej, czasami krocząc po trupach. Jego żona, a matka Goro, nienawidziła mnie z całego serca i życzyła mi rychłej śmierci za każdym razem, kiedy tylko mieliśmy wątpliwą przyjemność się spotkać - w końcu byłem dowodem niewierności jej męża, wielkim cierniem w jej dumie, potwarzą dla jej statusu. Mój brat... cóż, lubiłem go, i on również nie miał nic przeciwko mnie, nawet pomimo drastycznych różnic pomiędzy nami. On i Hanji byli w sumie jedynymi osobami, z którymi miałem dobry kontakt w domu Suzumura.
A mimo tego... odnosiłem wrażenie, że Goro w głębi duszy również czuł wobec mnie jakąś formę niechęci.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero widok biegnącej ulicą młodej kobiety o upiętych, pięknie ułożonych ciemnych włosach. Była odziana w dość bogaty i... wycięty strój, który widocznie przeszkadzał jej w ruchu, zaś bladość jej twarzy, podkreślona makijażem, reagowała dość mocno z obmywającym ją deszczem i... łzami. Ten ostatni element dał mi najwięcej do myslenia.
To, i ślad sińca w okolicy oka.
Choć nieco chwiejnie, zerwałem się z siedzenia, i ruszyłem najszybszym dostępnym dla mnie krokiem w kierunku wyjścia. Przebijanie się przez ludzi będących już nieco w stanie uduchowionym nie było najprostsze, a ich ilość, spowodowana dość późną już porą, zdecydowanie tej przeprawy nie ułatwiała. Ostatecznie jednak zdołałem się wydostać na podwórze, gdzie od razu oberwałem w twarz chłodną bryzą i co bardziej zakrzywionymi kroplami deszczu. Nie czekając, ruszyłem truchtem w stronę miejsca, gdzie przed chwilą widziałem biegnącą kobietę - i dalej, starając się ją dogonić. Na szczęście jej strój i buty nie ułatwiały jej szybkiego poruszania się, więc dogonienie jej zajęło mi niecałe kilka minut.
Złapałem dziewczynę za nadgarstek i zatrzymałem, przy okazji podtrzymując ją, aby nie upadła. Słyszałem z jej strony dźwięki szlochania. Próbowała się wyrwać, ale trzymałem mocno i pewnie, nie pozwalając jej odejść nawet kroku dalej.
-Uspokój się, proszę. W takim stanie i w tych warunkach tylko zrobisz sobie krzywdę, albo złapiesz jakąś chorobę która cię unieruchomi na tydzień.
Dziewczyna szlochnęła głośniej, ale w końcu przestała się wyrywać. Korzystając z tego momentu, pociągnąłem ją ze sobą w kierunku najbliższego budynku, aby móc schować się pod dachem. Fart fartem, budynkiem tym okazała się pusta altana, używana niekiedy do organizacji większych festynów w przypadku opadów. W okolicy nie było nikogo, więc mieliśmy możliwość odbycia poważnej rozmowy bez niepotrzebnych świadków.
Zdjąłem z pleców płaszcz shinobi, który zwykle nosiłem na swoim odzieniu bojowym (akurat dzisiaj przez sporą część dnia trenowałem - zgonił mnie dopiero deszcz), i pozwoliłem nieznajomej owinąć się nim dla ciepła. Sam jeszcze byłem rozgrzany po biegu, no i alkohol we krwi poprawiał moją tolerancję na niższe temperatury, więc równie dobrze mogłem się z nią podzielić. Następnie usiadłem obok i spojrzałem na nią poważnie. Rzeczywiście, pod okiem dziewczyny zauważyłem solidny siniec, jak gdyby od porządnego uderzenia - a dodatkowo, wokół jej szyi, ujrzałem ciemne ślady nacisku, jak gdyby była podduszana. Moje oczy zwęziły się niebezpiecznie.
-Co się wydarzyło? Kto Ci to zrobił?
Dziewczyna podniosła zapłakane spojrzenie i zwróciła się w moim kierunku. Dopiero teraz, gdy mogłem się jej dokładnie przyjrzeć, mogłem potwierdzić. Znałem tę kobietę. Widywałem ją czasem w oddzielnych komnatach, w których swój własny dom uciech miał mój brat.
To była jedna z nałożnic Goro.
-... Shi... Shinjiro-sama... To...
Moja twarz zasnuła się cieniem.
-Czy to robota Goro?
Dziewczyna ponownie szlochnęła potężnie, widocznie przerażona. Wyglądało na to, że cokolwiek się wydarzyło - nie było to przyjemne.
Ostatecznie jednak tylko kiwnęła głową, twierdząco.
Westchnąłem ciężko. Raz, drugi. Potrzebowałem chwili, żeby powtrzymać narastający we mnie gniew, i spokojnie przyjąć do świadomości to co się stało. Czyli wyglądało na to, że w czasie gdy ja trenowałem i wesoło sobie piłem w karczmie, w domu wydarzyło się coś, co sprawiło że nerwy Goro w końcu puściły - i wyładował je na swoich nałożnicach i kurtyzanach. Sądząc ze śladów, wcale się nie hamował - widziałem dokładnie ślady uderzeń, oraz dowody na próbę uduszenia. Wiedziałem że Goro nie jest świętoszkiem - ale nie spodziewałem się, że coś może obudzić w nim aż taką bestię.
Być może mnie również oszukał swoim aktem idealnego dziedzica.
Bez słowa wstałem i ruszyłem w kierunku domu. Wygląda na to, że trzeba będzie naprostować braciszka.
Po krótkiej rozmowie z Hanjim, w której wytłumaczyłem aktualną sytuację i to, że moja rozmowa z bratem może zrobić się... dość żywiołowa, stary majordomus potwierdził że wcześniej Goro udał się na jakieś "bardzo ważne spotkanie". Spotkanie, z którego wrócił z ledwo hamowaną furią, możliwą do wyczytania z jego twarzy. Wyglądało na to, że coś poszło bardzo nie po jego myśli - i to coś, na czym musiało mu bardzo zależeć. Jako że Hanji nie był wprowadzany w żadne szczegóły wizyt i spotkań w których brali udział członkowie rodziny, mogłem teraz tylko się domyślać.
Albo po prostu spytać samego zainteresowanego. W końcu po to właśnie teraz stałem u jego drzwi.
Sięgnąłem do papierowych shoji odgradzającego korytarz od głównej sypialni Goro, i otworzyłem je na oścież.
Moim oczom ukazał się ponury obraz. Pokój był w stanie, delikatnie to ujmując, opłakanym - wszędzie wokół leżały porozrzucane przedmioty, złamane ozdoby i uszkodzone kaligrafie. Samo łoże mojego brata było porozrzucane na lewo i prawo. Zarówno na podłogowych tatami, jak i na niektórych ścianach, można było zobaczyć ślady krwi. Zaś przy ścianach... można było zobaczyć jej źródła. Kilkoro młodych kobiet, kurtyzan i nałożnic, które mieszkały w tym skrzydle siedziby jako swoiste "zabawki" mojego brata. Wszystkie z nich miały poszarpane stroje i nosiły ślady ciężkiego pobicia: sińce na skórach, obtłuczenia, krwawiące usta i nosy. Niektóre z nich oberwały tak mocno, że leżały wręcz nieprzytomne, trzymane w objęciach przez pozostałe, płaczące rzewnie.
Na bogatym krześle naprzeciw wejścia do pokoju zaś, siedział sam winowajca. Goro. Z głową opartą o jedną z dłoni, podparty większością ciężaru ciała na oparciach siedziska, wyglądał jakby spał - gdyby nie jego otwarte i nieobecne oczy barwy płynnego złota, które po krótkiej chwili skupiły się na mnie. Jego ubrania, zazwyczaj nienaganne, były pokryte śladami krwi i pomięte, zaś on sam dyszał ciężko, jak gdyby zmęczony.
Jednak nie to najbardziej rzuciło mi się w oczy.
Pod jego oczami widziałem ślady łez.
Uśmiechnąłem się ponuro, i wkroczyłem przerysowanym, pewnym swego kroku do pokoju, udając że oceniam jego stan.
-A już myślałem, że ominęło mnie jakieś przemeblowanie - powiedziałem kpiącym tonem. Nawet mimo tego, że nie było mi za bardzo do śmiechu. - Naszło Cię na zmiany w życiu, czy co?
Goro uniósł głowę i spojrzał w moim kierunku. Jego wyraz twarzy nie wyjawiał żadnych emocji, ale po tylu latach byłem w stanie rozpoznać - był czymś rozsierdzony.
-Nie mam najmniejszej ochoty z Tobą rozmawiać, aniue - powiedział chłodnym tonem. - Wyjdź.
Splotłem ręce na klatce piersiowej.
-To w sumie kiepsko, bo ja mam ochotę porozmawiać z Tobą - odparłem bezczelnym tonem. - Miałem okazję spotkać jedną z dziewcząt, która chyba Ci się urwała ze sznurka.
Wyraz twarzy Goro zaczął przyjmować wściekły wyraz.
-Więc tego teraz potrzebujesz, żeby poczuć się lepszym? - spytałem. Tym razem jednak postanowiłem użyć nieco spokojniejszego, poważniejszego tonu. - Pobicia? Duszenia?
-Jesteś ostatnią osobą od której chcę słyszeć pouczenia - warknął w końcu Goro, podnosząc się do pozycji stojącej. - Od bękarta i shinobiego, wysłanego do tego fachu tylko po to by zdechł w samotności. Nie wtrącaj się do spraw, które Ciebie nie dotyczą, rozumiesz?
Auć. Musi być naprawdę rozsierdzony, skoro tak usilnie próbuje mi dopiec. Cóż, w takim razie trzeba będzie trochę mu ostudzić głowę.
-Ojej, dziecku czegoś odmówiono, więc zaczęło krzyczeć i tupać nóżkami? - Stanąłem prosto i wbiłem spojrzenie prosto w jego twarz, jak gdyby rzucając mu wyzwanie. - Jesteś aż tak oderwany od rzeczywistości, że uważasz że cały świat zatańczy tak jak Ty mu zagrasz?
Goro zacisnął pięści. Tak mocno, że jego paznokcie przebiły skórę jego dłoni, a po jego palcach pociekła krew. Zamierzał chyba coś wtrącić albo spróbować mnie uciszyć, lecz nie zamierzałem przerywać.
Chciałem, żeby zaatakował.
-To że możesz coś robić, zwykle nie znaczy że powinieneś.
Chwilę później Goro rzucił się na mnie, próbując mi wymierzyć cios pięścią. Jako że jednak nie był zupełnie doświadczony w rzeczywistych walkach, w moim odczuciu poruszał się niczym mucha w smole: bez najmniejszego problemu zsunąłem się z linii ciosu, po czym wyprowadziłem prosty cios w żołądek. Goro zgiął się w pół, wypuszczając całe powietrze jakie miał w płucach. Ja zaś cofnąłem się lekko i poczekałem aż się wyprostuje.
Po czym wyprowadziłem mu silny prosty, prosto w twarz.
Goro pomknął w powietrzu kilka metrów do tyłu, przebijając się przez papierową ścianę, i wyciągnął się jak długi na deskach podłogi korytarza. Powoli podniósł głowę i otarł krew z kącika ust, ledwo hamując kipiący z niego gniew, i już miał wstać by mnie ponownie zaatakować - lecz to ja doskoczyłem do niego.
I postawiłem mu stopę na krtani, aby go poddusić.
-Pogadamy dopiero, jak się uspokoisz.
Goro przez chwilę próbował się wyrwać, miotając się na wszystkie strony - lecz dość szybko zaczęło mu brakować powietrza. Najpierw starał się rozpaczliwie złapać powietrze, lecz moja blokada była bezlitosna. W końcu przestał ze mną walczyć i oklapł, jak gdyby uszło z niego powietrze. Z kącików jego oczu znowu popłynęły łzy.
Cofnąłem stopę i podałem mu rękę.
-Ocknąłeś się w końcu?
Goro przez chwilę się zastanawiał, czy rzeczywiście przyjąć moją dłoń do powstania - ostatecznie jednak się przełamał i chwycił obydwoma rękami za moją dłoń, zaś ja podniosłem go z powrotem do pozycji pionowej. Przez chwilę jeszcze się chwiał, lecz wrócił do siebie szybciej niż się spodziewałem. Nie mówiąc ani słowa, przeszedł obok mnie i wrócił do pokoju przez dziurę w ścianie, gdzie ponownie zajął swoje miejsce na krześle.
-... Wybacz, Shinjiro. Ja... nie wiem, co we mnie wstąpiło.
-Co Ty powiesz - parsknąłem śmiechem, wchodząc z powrotem do pokoju. - Jak mniemam, zaraz się dowiem, co sprawiło że wstąpił w Ciebie jakiś demon?
Goro przez chwilę tylko siedział w bezruchu, oddychając ciężko. Wyglądało na to, że zwierzanie się swojemu bękarciemu bratu przychodziło szlachcicowi znacznie trudniej niż można było się spodziewać. Sam tylko stałem spokojnie, patrząc na niego wyczekująco. Pokazałem też gestem głowy, aby dziewczęta opuściły pomieszczenie, co też zrobiły w bardzo niezorganizowanym pośpiechu.
W końcu blondyn otworzył usta.
-Odmówiono mi zaręczyn z Sanadą Miki.
… Zaraz, CO?!
Na dźwięk tych słów całkowicie zamarłem. Poczułem też, jak gdyby bardzo ciężka gula wyrosła mi gdzieś w gardle. Wszystkie obawy, które ukrywały się wewnątrz mojego serca i gdzieś z tyłu głowy – teraz wyszły na zewnątrz i zaczęły mnie rozszarpywać od środka. Wychodziło na to, że zachowanie mojego brata w stosunku do Miki rzeczywiście było elementem jego kalkulacji… a mój strach był jak najbardziej uzasadniony.
-Razem z ojcem planowaliśmy to od dawna - zaczął Goro, patrząc w moim kierunku spojrzeniem bez wyrazu. - To między innymi po to przywołał Sanadów do Oniniwy. On potrzebował architekta w postaci Akihiko, a ja miałem zawrzeć ślub z młodszą dziedziczką, Miki. Początkowo uważałem to tylko za sensowne rozwiązanie, lecz po jakimś czasie... zacząłem wypatrywać jej wizyt. Ja, który nigdy nie miałem takich zapędów ani potrzeb, zacząłem czuć fascynację wobec tej dziewczyny. Piękna, inteligentna i wpływowa - idealna kandydatka.
Dopiero teraz poczułem, że od dobrej chwili nie mogłem złapać oddechu. I to tylko dlatego, że ciało zaczęło się domagać powietrza. Walczyłem z własnymi myślami. Z jednej strony logika mówiła, że to wszystko miało sens - w końcu on był dziedzicem rodu szlacheckiego, a ona - szlachcianką i panną na wydaniu. Ale z drugiej strony... sama ta myśl sprawiała, że zaczynało mi się robić niedobrze. Sam nawet nie byłem do końca pewien, jakie emocje we mnie dominowały. Mieszanina nieopisywalnego niepokoju, szkarłatnej furii, okaleczającego smutku, a nawet… ślady beznadziei. Oto wyglądało na to, że Miki – dziewczyna, która od jakiegoś czasu była bez przerwy w moich myślach, miała zostać wyrwana z mojego życia. I to bezpowrotnie.
Nie wiedziałem nawet, co mu teraz powiedzieć. Miałem ochotę krzyczeć, rzucić czymś w ścianę, wyskoczyć przez okno – cokolwiek, byle tylko nie musieć walczyć z tym rozrywającym bólem. Mogłem to zrobić. A jednak… po prostu tam stałem, niczym trafiony gromem.
I chyba zacząłem w końcu rozumieć, co tak naprawdę czułem wobec tej dziewczyny.
Goro zaś przegiął się w drugą stronę, tak by spojrzeć w sufit, i uśmiechnął się gorzko. Jedną z dłoni zasłonił twarz, abym nie mógł zauważyć że znowu z jego oczu płyną łzy.
-A jednak... ona za każdym razem patrzyła w inną stronę. W mojej obecności nigdy się nie uśmiechała tak… pięknie, jak gdy była z kim innym. Nie zachowywała się tak swobodnie. Zachowywała uprzejmość, ale nigdy nie pokazała prawdziwego oblicza. – Uderzył gwałtownie dłonią o oparcie krzesła. – Nie mam pojęcia, jak głupim trzeba być, żeby nie dostrzec oczywistego! Nie widziała tego, że wpływy rodu Suzumura i bogactwo dadzą jej dostatek!? - Powstrzymał się na moment, żeby wyrzucić z siebie wściekłe warknięcie. - Byłem wściekły. Rozgoryczony. Daliśmy jej tyle możliwości, a ona to wszystko odrzuciła. I wiesz dlaczego?
Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu. I zawiści.
-Bo patrzyła na kogo innego.
Uniosłem wzrok, a mój niespokojny oddech nagle przyspieszył. Domyślałem się, co Goro miał na myśli. Rzeczywiście, kiedy obserwowałem Miki z daleka, zawsze wyglądała niczym yuki-onna: piękna, elegancka, ale zarazem daleka i nieprzenikniona. Kiedy zaś miała okazję spotkać się ze mną, zawsze pokazywała swoją prawdziwą, psotną naturę, i zadziorny, acz uroczy charakter. Wtedy też uśmiechała się nie tylko całą twarzą, ale też całym sercem. Promieniała.
… Więc, czy…
Goro pokręcił głową.
-Udałem się tam dziś, i Sanada Akihiko oficjalnie odmówił naszym zaręczynom. Musiałem... jakoś wyrzucić to wszystko z siebie.
Wciąż czując ten dziwny niepokój, tylko sarknąłem.
-I żeby odreagować, musiałeś się wyładować na własnych nałożnicach.
Goro westchnął ciężko.
-One same się zgodziły na taki układ – stwierdził, wzruszając ramionami. – Pochodzą z niższych sfer, gdyby nie ja, byłyby na ulicy. One używają mojego bogactwa, a ja mam pełne prawo robić z nimi co chcę. - Wzruszył ramionami. - Nie złamałem danego słowa.
Czułem, że moja krew zaczyna się gotować. Oczywiście, doskonale wiedziałem że poprzez swoją przewagę statusu Goro, uznawszy że ktoś go obraził, mógł nawet kogoś zabić, i nie poniósłby z tego żadnych konsekwencji. Wyższe sfery, ciesząca się przywilejami, bogactwem i wpływami, były praktycznie oddzielnym światem od zwykłych zjadaczy chleba. Nie potrafili zrozumieć, że niżej urodzeni nadal pozostawali ludźmi – ich życia była dla szlachty tylko jako surowiec, towar, wartościowy tylko tak długo jak mogli ich wykorzystywać dla własnego zysku. Sam przez większość swojego życia jako shinobi mieszkałem pośród pospólstwa. Potrafiłem ich zrozumieć – i poczuć do nich szacunek.
Dlatego właśnie nie znosiłem wracać do tego miejsca. Przypominało mi o tym, że w teorii należę do innego świata niż wielu z tych, którzy zasługują na znacznie więcej niż to co mają.
Pokręciłem głową i warknąłem gniewnie.
-Właśnie dlatego gardzę szlachtą. Ścierwa bez krzty człowieczeństwa.
Odwróciłem się na pięcie, i ruszyłem w stronę wyjścia. Nie zamierzałem spędzać tutaj ani chwili dłużej.
Musiałem... pobyć chwilę sam.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:04
III
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=0YraEX5XWbQ [/youtube]
Po raz pierwszy cieszyłem się, że zostałem zmuszony na wyruszenie na misję. Pomogła mi... posortować wiele myśli.
Następnego dnia po tym, jak miałem wątpliwą przyjemność utarczki z moim młodszym bratem, do posiadłości Suzumura przybyło powiadomienie od lidera klanu Kouseki, abym udał się w kierunku wschodnich granic. Wyglądało na to, że nasi przeciwnicy z rodu Yamanaka ponownie próbowali podbić osadzone na pograniczu garnizony, chcąc otworzyć sobie drogę do poważniejszej inwazji; w takich przypadkach do obrony wysyłano dodatkowe siły prosto z Seiyamy, jak również wszystkich shinobich pozostających w gotowości bojowej. Wliczając w to mnie, jednego z nielicznych shinobi przebywających na stałe w południowych rubieżach (co dało mi swoisty tytuł głównego strażnika okolic). W przypadku większej batalii, każdy Sentoki na rozkazach klanu był tam na wagę złota.
Nie był to jednak jedyny powód, dla którego miałem się udać na granicę. Oprócz pomocy w zatrzymaniu oblężenia, otrzymałem również zadanie specjalne od samego lidera: miałem udać się do Shigashi no Kibu, aby zdobyć od posłańców z Sabishi kilka projektów na broń oblężniczą, zakupionych od inżynierów z klanu Ayatsuri. Oczywiście dzięki temu że zakup został zorganizowany i przeprowadzony legalnymi sposobami, nie musiałem bardzo się obawiać o próby oszukania klanu Kouseki: gdyby shinobi z Sabishi tylko tego spróbowali, mieliby na głowie dodatkowy konflikt. A tego raczej chcieliby uniknąć, zważając na katastrofy naturalne, które tam teraz miały miejsce. Moim zadaniem było dopilnowanie, że transakcja przejdzie bez utrudnień, oraz później przetransportować plany z powrotem do Daishi.
Doskonale. Trudna misja, i daleka podróż. Dokładnie tego w tym momencie potrzebowałem. Im dalej od Oniniwy, tym lepiej. Z dala od mojej ubranej w cudzysłów "rodziny", z dala od Goro, na którego po wczorajszym dniu nawet nie chciałem już patrzeć. Daleko od... Miki. Chociaż być może z tym ostatnim popełniałem duży błąd, pozostawiając ją na bogowie wiedzą ile czasu samotnie w Oniniwie, to jednak... słysząc to wszystko, nie byłem w stanie zmusić się żeby się z nią spotkać. Chociaż wstępnie odrzuciła Goro, to jestem pewien że ani mój brat, ani ojciec, ani jego matka, nie ustaną w próbach zmuszenia Sanady do małżeństwa. A ja, jako bękart, shinobi i praktycznie szlachecki wyrzutek, nie miałem prawa ingerować, nawet mimo tego że moja dusza wręcz krzyczała bym to zrobił.
Rozłąka pozwoli mi ułożyć kilka spraw. A przynajmniej w to wierzyłem.
Tak, wiem, że ten gest był nieskończenie głupi z mojej strony. W końcu jeśli rzeczywiście w moim duchu zaczęło się rodzić jakieś uczucie do Miki, powinienem od razu się do niej udać i porozmawiać na ten temat. Upewnić się w swoich odczuciach, i spytać o jej własne.
A jednak, nie potrafiłem tego zrobić.
Po części ze względu na bezlitosne prawa pośród szlachty. Odrzucając prawdziwego szlachcica i wiążąc się z kimś... o niższym lub splugawionym statusie, praktycznie sama również skazałaby się na krzywe spojrzenia, niechęć, a może nawet i zrzucenie z wyższych sfer. Patrząc na to jak niewiele w kulturze Karmazynowych Szczytów miała do powiedzenia kobieta, taki upadek byłby dla niej praktycznym społecznym samobójstwem. Utraciłaby wszystkie kontakty, wszystkie znajomości które zawarła jako szlachcianka, wszystkie tytuły i przywileje którymi mogła się cieszyć teraz. Nie chciałem by do tego doszło - dlatego w tej sytuacji musiałem kierować się mózgiem, a nie sercem. Bolało, ale to było jedyne rozwiązanie.
Jednak prawdziwa przyczyna mojego zawahania była... inna.
Po prostu byłem skończonym tchórzem.
Kiedy usłyszałem wyznania Goro na temat tego, jak pojawiła się w nim fascynacja Miki, poczułem że zaczęła budzić się we mnie bestia, której nie rozumiałem. Nigdy wcześniej nie miałem do czynienia ze sprawami uczuciowymi. Wiedziałem to i owo: jak kogoś oczarować, wzbudzić w nich zainteresowanie, jak prowadzić rozmowę, aby wytworzyć swoiste "napięcie" pomiędzy mną i drugą osobą. Miałem również doświadczenie z kobietami, jeśli chodzi o bardziej... prywatne tematy. Ale jak do tej pory, to wszystko było zwykłą fizycznością. Bez powiązania emocjonalnego, bez poważniejszych planów. Zarówno ja, jak i druga strona zawsze to wiedziała, a i tak do tego wszystko dążyło. Nie byłem w związkach, nie miałem nikogo na kim tak naprawdę by mi zależało. Ot, niewinne igraszki i chwile swobody.
Teraz zaś, z Miki... było zupełnie inaczej. Każda myśl jaka przechodziła mi przez głowę, była w jakiś sposób powiązana z czarnowłosą. Nie potrafiłem powstrzymać tego natłoku. Za każdym razem kiedy przypominałem sobie jej osobę, jej twarz, jej zadziorny, lecz wciąż piękny uśmiech... czułem niezrozumiałą mieszankę radości i niepokoju. Świadomość rozłąki sprawiała mi niemalże fizyczny ból, i tęskniłem za każdym momentem który spędzałem razem z nią. Perspektywa utraty jej na rzecz kogo innego, nawet mojego brata, wzbudzała we mnie furię.
Bałem się, że ją stracę.
Bałem się, że zniknie z mojego życia, zostanie mi odebrana, albo sama mnie odrzuci.
Dlatego... po prostu uciekłem. Zasłaniając się obowiązkami, nie mówiąc ani słowa ani rodzinie, ani nikomu innemu... zniknąłem z Oniniwy. Wolałem, aby sprawy pozostały po staremu - bo nie chciałem, żeby moje uczucia wszystko spieprzyły.
Tchórz. Skończony idiota.
A jednak... w tym momencie miałem nadzieję, że dokonałem dobrego wyboru.
Wyprawa potrwała dłużej niż wstępnie oczekiwałem. Obrona fortów na granicach na szczęście trwała tylko kilka dni, podczas których Yamanaka wysyłali niewielkie bojówki w co mniej zabarykadowane miejsca fortu, aby przy okazji odwrócić uwagę obrońców od próbujących wtargnąć do środka shinobi. Na ich nieszczęście, w samych garnizonach również mieliśmy grupę shinobi, więc eliminacja takich celów szła dość gładko - a zwykli wojskowi mogli się skupić na siłach agresorów. Po kilku takich podejściach, rozłożonych na prawie cały tydzień, Yamanaka w końcu się wycofali - a ja mogłem kontynuować do następnego celu swoich misji.
Pobyt w Shigashi no Kibu na szczęście też nie wymagał ode mnie zbyt dużego wysiłku. Kupcy z Sabishi pojawili się zgodnie z umową, i nie próbowali negocjować dodatkowych podwyżek cen; przysiedliśmy przy herbacie i posiłku, wymieniliśmy się uprzejmościami, po czym wymieniliśmy projekty za pieniądze, i rozeszliśmy się w swoją stronę. Co prawda okazało się, że jedna z miejscowych rodzin yakuza zwietrzyła naszą umowę i próbowała zastawić na nas pułapkę w drodze wyjściowej - lecz na ich nieszczęście, moje umiejętności kontroli błyskawic i praktyczna niemożność rozbrojenia mnie okazały się dla nich zgubne. W końcu nie zostałem Sentoki za ładne oczy, psia mać.
Dzięki temu że cały czas miałem coś na głowie, nie miałem dużo momentów żeby zatrzymać się i zamknąć we własnych myślach - co w sumie wyszło mi na dobre. Skupienie na celu misji pozwoliło mi oczyścić umysł, i uspokoić kołatające się we mnie emocje. A to zaś umożliwiło mi spojrzenie na całą sytuację na spokojnie, bez niepotrzebnych ataków paniki, bólu, gniewu czy innych negatywnych uczuć. Po prostu... zastanowić się.
I ostatecznie przekonać siebie samego, że muszę w końcu dorosnąć.
I porozmawiać z Miki.
Po umówionym z liderem przekazaniu zakupionych dokumentów posłańcom rodu Kouseki, spędziłem następne kilka dni na podróży. Kiedy zaś w końcu zobaczyłem usadowione w dolinie miasto Oniniwa... byłem spokojny. W końcu wiedziałem po czym stąpam, i co chcę uczynić.
Ale najpierw... chwila odpoczynku po podróży.
Przeszedłem przez bramę, i niespiesznym krokiem udałem się w stronę jednej z izakayi. Nie zamierzałem siadać w środku, zwłaszcza że była jeszcze dość wczesna pora: poprosiłem za to jedną, dużą butelkę umeshu, którą zamierzałem wziąć ze sobą i udać się gdzieś, gdzie będę mógł posiedzieć w samotności. Nie zamierzałem wchodzić do domu, na pewno nie teraz - nie chciałem sobie psuć względnie dobrego humoru. Sama myśl o tym, że mógłbym się po tych kilku tygodniach napatoczyć na Goro i musieć znowu wymieniać z nim uprzejmości, napawała mnie tęsknotą do przepychanek z yakuzami. Dlatego też ruszyłem niespiesznym tempem w stronę jednego ze swoich ukochanych miejsc: usadowionego na górskim zboczu zagajnika, ukrytego pod drzewami o pięknym, czerwonym listowiu. To właśnie tam spędzałem wszystkie wolne chwile, kiedy chciałem znaleźć jakąś dozę samotności.
Popijając pierwsze łyki umeshu, doczłapałem do zagajnika, gdzie zamierzałem zrzucić z siebie chociaż część ekwipunku. Usadowiłem się w nieformalnej pozycji seiza na postawionej nieopodal zbocza desce, wypiłem kolejny łyk alkoholu, po czym niespiesznie zdjąłem z siebie wzmacniany kolczugą napierśnik, koszulę, karwasze oraz opaskę na czoło z symbolem klanu Kouseki. Ostatnim elementem była niewielka tasiemka, którą zwykłem wiązać swoje długie, rude włosy w luźny kucyk z tyłu głowy.
Czując podmuchy wiatru na oswobodzonym spod pancerza torsie i wśród moich długich kosmyków, oddychałem głęboko, chłonąc tę na swój sposób melancholijną atmosferę. Przymknąłem na moment oczy, po prostu... dając zmysłom w końcu się rozluźnić. Następna batalia będzie na pewno trudniejsza niż to wszystko przez co przeszedłem jak do tej pory.
Wyciągnąłem z jednej z toreb trzy przedmioty. Jednym z nich było niewielkie puzderko, które zakupiłem od kupców w Shigashi no Kibu. Nazwali to pozytywką: skrzynką z zamkniętą muzyką. Pozostałymi przyborami były papier i węgielek, których zwykle używałem do kopiowania cudzych zapisków lub do rysowania map. Teraz jednak miałem inne zamierzenie.
Niegdyś, kiedy mogłem sobie pozwolić na więcej czasu, miałem dość... nietypowe hobby. Kolekcjonowanie poezji. Słyszałem też, że niektórzy wojownicy, zwłaszcza samurajowie z północnych wysp, mieli tradycję pisania haiku zarówno przed rytualnym samobójstwem, jak i przed wyruszeniem do boju, jako formę oczyszczenia umysłu ze wszystkich niepotrzebnych myśli. Czemu więc nie spróbować zrobić tego samego?
Aktywowałem pozytywkę, z której poniosła się melancholijna melodia . Moje ręce zaś sięgnęły do papieru i węgielka.
Po jakimś czasie wyszedłem ze stanu medytacyjnego, otwierając oczy. Nie było to jednak spowodowane zmianą w atmosferze, czy zakończeniem procesu tworzenia wiersza - nic z tych rzeczy. Przyczyna była znacznie bardziej... przyziemna. Otóż odniosłem wrażenie, że ktoś mnie obserwował. Po wieloletnich szkoleniach shinobi, zdołałem opanować jedną z podstawowych sztuk ninja: wyczuwanie cudzej sakki, i wykształcenie u siebie podświadomego instynktu, który podpowiadał mi gdy ktoś mi się przyglądał. Objawiało się to swoistym nienaturalnym niepokojem, który pobudzał wszystkie moje zmysły do maksymalnego natężenia: odruchowo zacząłem nasłuchiwać cudzych kroków, mając nadzieję na odnalezienie momentu w którym spróbuje podejść i zaatakować.
W końcu to usłyszałem.
Kroki. Trucht. Prosto w moim kierunku.
Kiedy cel był tuż obok mnie, w ułamek sekundy obróciłem się twarzą w kierunku nadchodzącej osoby.
I zamarłem.
To była Miki.
Jej twarz wyrażała niemożliwą do przewidzenia mieszankę uczuć. Z jednej strony zaciśnięte usta wyrażały prawdopodobieństwo, że była wściekła, ale zarazem jej oczy błyszczały, jak gdyby za chwilę miała się rozpłakać. Jej blade policzki były pokryte silną czerwienią, a jej ruchy, choć ograniczane przez wytworne, ciemne furisode, pokazywały że jej się spieszyło.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, poczułem silny cios. Jej dłoń z donośnym klaśnięciem wylądowała na moim policzku, przekręcając moją głowę o prawie dziewięćdziesiąt stopni w bok.
A ułamek sekundy później poczułem, że jej ramiona owinęły się wokół mojego torsu, zamykając mnie w zaskakująco ciasnym uścisku.
Byłem... zupełnie skołowany. Dalej czułem mrowienie na twarzy po siarczystym ciosie który otrzymałem, ale nie miałem nawet możliwości wyrażenia swojej irytacji i spytania "za co tak w ogóle dostałem". Nietrudno było jednak odczytać to, co teraz wyrażała sobą Sanada. Wtuliła się we mnie z całych sił, a jej ciało zaczęło nagle niekontrolowanie drżeć, jak gdyby zrobiło jej się zimno. Następnym, co usłyszałem, był szloch - a z oczu Miki popłynęły pierwsze krople łez. Klęczałem na jednym kolanie na ziemi, z rozłożonymi na bok rękami, nie wiedząc nawet co powinienem teraz zrobić. Objąć ją, poczekać aż się uspokoi? Pocieszyć, spytać co się stało?
Czarne, załzawione oczy Miki spoczęły na mojej twarzy.
-Ty dupku! Jak mogłeś... Dlaczego mi to zrobiłeś!
Zamrugałem z zaskoczeniem, a Miki ponownie opuściła głowę i wbiła swoje czoło w moją pierś. Jej ton, choć z natury mocny, teraz był bardzo stłumiony i zasnuty łkaniem.
-Dzień po tym, jak Twój brat próbował mnie wziąć dla siebie... po prostu zniknąłeś! - Zacisnęła jedną z rąk w pięść i uderzyła nią o moją drugą pierś. - Potrzebowałam Twojej pomocy, Twojej obecności, a Ty najzwyczajniej w świecie opuściłeś miasto, nie mówiąc o tym nikomu! Nawet Hanji nic nie wiedział, a Twój ojciec powiedział tylko, że zostałeś wysłany na niebezpieczną misję, z której nie wiadomo kiedy i czy powrócisz! Czy Ty masz świadomość, jak bardzo się o Ciebie martwiliśmy!?
Poczułem że cała ta bariera, którą u siebie zbudowałem przez te kilka miesięcy w drodze, całkowicie się zawaliła. Poczułem znowu napływ emocji, dziwacznej mieszaniny wstydu, smutku, i... nieposkromionej radości. Po raz pierwszy ktoś w moim życiu przyznał, że martwił się o to czy powrócę żywy...
Pod wpływem emocji, objąłem Miki i przyciągnąłem do siebie, przytulając ją całym sobą. Miki zaniosła się kolejnym szlochem, również zacieśniając uścisk, z wyczuwalnym brakiem zamiaru puszczenia mnie.
I szczerze? Ja również nie zamierzałem.
Po prostu trwaliśmy tak przez chwilę - nawet nie byłem do końca pewien, jak długą. Mogła to być minuta, mogła być godzina - ani ja, ani Miki, nie mieliśmy w głowie chęci liczenia czasu.
-... Przepraszam, Miki - powiedziałem w końcu cicho, opierając podbródek na jej barku, by przybliżyć usta do jej ucha. - Przepraszam, że przeze mnie tego doświadczyłaś. Nie zasługuję na to, by prosić o przebaczenie.
Kolejny szloch. Sam również poczułem, że łzy napływają mi do oczu.
-Ja... nie wiedziałem, co tak naprawdę czuję, i co chciałem przez to zrobić. W pewnym momencie... zacząłem czuć coś, czego nigdy wcześniej nie czułem. Kiedy tylko pojawiałaś się w moich myślach, czułem jednocześnie mieszankę uczuć, której nie rozumiałem. Miszmasz bólu, radości, tęsknoty i niepokoju. Bałem się tego, że to wszystko doprowadzi do czegoś złego - opuściłem głowę. - Obawiałem się, że te uczucia tylko zadadzą ból zarówno Tobie, jak i mnie. Nie chciałem sprawiać ci cierpienia, więc... uciekłem. Jak zwykły tchórz.
Miki ponownie podniosła głowę i spojrzała prosto w moje oczy. Widziałem, że przez jej smutek przebijały się również ślady gniewu.
-Co Ty nie powiesz, do diabła! Myślałam, że masz w sobie trochę więcej ikry niż to! - Zadrżała lekko. - Zniknąłeś bez słowa, pozostawiając mnie w Oniniwie bez nikogo, kto byłby mi bliski! Myślałam, że po prostu w ten sposób chciałeś wyrazić, że nie obchodzi Cię absolutnie nikt i nic!
Opuściła głowę, a z jej twarzy opadło kilka sporych kropel łez.
-Z każdym dniem kiedy Cię nie było, czułam jak na moim sercu rośnie coraz większy ciężar. Sama myśl o tym, że miałbyś nie wrócić, była niczym miecz rozdzierający mnie na kawałki. Bałam się, że po raz kolejny zostałam porzucona przez kogoś, na kim mi zależy. - Spojrzała na mnie. - Nie przeżyłabym tego.
Mięśnie mojej twarzy rozluźniły się, a na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Przytuliłem Miki mocniej, jak gdyby na znak że to nie jest sen: byłem prawdziwy, i byłem tu z nią.
... Bogowie, jakim ja byłem głupcem.
-... Oto i prawdziwy Suzumura Shinjiro, bezmózg nad bezmózgi. - Parsknąłem śmiechem. - Myślałem tylko nad tym, co może nadejść w przyszłości i czy Cię nie skrzywdzę, a nie brałem pod uwagę tego, co Ty tak naprawdę czujesz. Egoizm w czystej postaci, huh...
Lekko się cofnąłem, żeby móc spojrzeć na Miki. Ta zaś, choć niechętnie, puściła mnie i podniosła głowę, by znów spojrzeć w moje oczy.
-A jednak, w tej wyprawie, w końcu sobie coś uświadomiłem. To, że sama myśl o Twojej nieobecności budziła we mnie ból. To, że kiedy tylko byłem z Tobą... byłem naprawdę szczęśliwy. Że chciałbym, aby te wspólne chwile trwały w nieskończoność.
Wziąłem głęboki wdech. Cóż, nadszedł czas.
-Kocham Cię, Miki. Wiem, że jestem... jaki jestem. Niedoskonały. Shinobi. Bękart ze splugawioną krwią. Egoista i tchórz... - Uśmiechnąłem się. - Ale jednak... już nigdy więcej nie ucieknę. Obiecuję Ci to. Jeśli upadniesz - złapię Cię. Jeśli zapłaczesz - będę przy Tobie. Gdy poczujesz strach - upewnię się, byś była bezpieczna i szczęśliwa.
Opuściłem głowę i zamknąłem oczy.
-... Tylko proszę - zostań ze mną.
Przez chwilę panowała cisza.
A chwilę później, zamiast odpowiedzi, poczułem jak Miki przysunęła się do mnie, i zbliżyła swoje usta do moich.
Na początku to była niepewność i ostrożność. Później - narastająca radość.
A później opadły wszystkie tamy, i emocje zalały nas obydwojga.
Zaś w tle grała tylko zakupiona przeze mnie pozytywka.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:05
IV
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=eJIfjTGDfOE [/youtube]
Czy ja śniłem?
Tamtego dnia i wieczora, kiedy miałem możliwość przedstawienia swoich prawdziwych uczuć pierwszej w życiu kobiecie, którą szczerze pokochałem, mogłem spokojnie założyć że jestem jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie. Każda minuta którą spędziliśmy razem zdawała się zlewać z innymi, łączyła w jedną, perfekcyjną całość, którą wspólną myslą błagaliśmy by trwała jak najdłużej. Wszystkie uczucia jakie się w nas nagromadziły, wszystkie wspomnienia, sny i marzenia, zostały całkowicie uwolnione. Nie próbowaliśmy się już więcej hamować - chrzanić konwenanse wyższych sfer, pieprzyć logikę. Wtedy istnieliśmy tylko my. We dwoje. Razem. I nic innego się nie liczyło.
Zajęło nam to dłuższą chwilę, zanim w końcu spłynął z nas pierwszy szał. Zarówno ja, jak i Miki, powstrzymywaliśmy się ze swoimi uczuciami tak długo, że na tym etapie było to niemalże bolesne - a możliwość uzewnętrznienia tego wszystkiego była dla nas istnym błogosławieństwem. Kiedy w końcu się opamiętaliśmy, słońce zaczynało się powoli chylić ku zachodowi, oświetlając nas pięknymi, ciepłymi promieniami, a delikatny wiatr, sprowadzający nad okolicę pierwsze chmury, subtelnie smagał nas po ciałach. Otoczenie było... przepiękne. Nie byłem tego nawet w stanie ubrać w żadne słowa lepiej odzwierciedlające ten widok: po prostu było spektakularnie.
Kiedy leżeliśmy razem pośród szkarłatnych liści zrzuconych przez drzewa zagajnika, Miki opowiedziała mi obraz ze swojej perspektywy. Znaliśmy się praktycznie od dzieciństwa, w którym Akihiko i Miki, jako niesforne rodzeństwo miejscowych szlachciców, szukali każdej możliwej okazji żeby wydostać się z domostwa. I podczas jednej z takich wycieczek, akurat napatoczyli się na pobliskie pole treningowe, na którym moi szkoleniowcy wbijali mi do głowy wszystkie zasady porządnego shinobiego: posłuszeństwo poleceniom, umiejętność kreatywnego myślenia, taktyki i sztuki użyteczne na misjach wszelakich. No i najważniejsze - wzmacniali mnie fizycznie i duchowo poprzez niebotycznie rygorystyczne treningi. Pół dnia spędzałem właśnie na takich placach jak tamten, biegając niemalże do torsji, rozwijając siłę poprzez różnorodne ćwiczenia ogólnorozwojowe, albo - co też robiłem najchętniej - trenując sztuki walki taijutsu na specjalnych, drewnianych manekinach. Po drodze miewałem też ćwiczenia zręczności, z których większość polegała na balansowaniu na niestabilnych obiektach, unikaniu ataków, oraz celności oka podczas rzucania bronią miotaną.
To właśnie tam, po zakończonych szkoleniach, miałem okazję poznać duet rodu Sanada. Jako że byli to moi jedyni przyjaciele w całej Seiyamie, spędzałem z nimi tyle czasu, ile to było tylko możliwe: wspólnie odkrywaliśmy wszystkie zakamarki miasta, zarówno w bogatszych, jak i biedniejszych dzielnicach. Wspólnie spożywaliśmy popołudniowe posiłki, rozmawiając na temat naszych rodzin, planów na życie, zainteresowań. Jak to zwykli przyjaciele. Pomimo tego, że w teorii nasze pozycje społeczne były zupełnie inne, jako dzieci... po prostu mieliśmy to gdzieś. I tylko wychodziliśmy na tym na plus. Razem dokazywaliśmy, często niezmiernie irytując obywateli miasta; w pewnym momencie nawet zdarzyło mi się oberwać po łbie od instruktora, jako że pozwalałem sobie na zbyt dużo.
Ale i tak mi to nie przeszkadzało, bo miałem ich. Rodzeństwo, które traktowało mnie jak bezcennego kompana.
I tu wyszło na jaw, jak bardzo niepomny byłem na niektóre tematy.
Jak się okazało, prawie od samego początku wzbudziłem u Miki zainteresowanie moją osobą. Na początku tylko uznawała mój sposób bycia za fascynujący: nigdy nie obawiałem się mówić co myślę, najpierw coś robiłem, a później patrzyłem na konsekwencje, i miałem w nosie to co myśli o mnie społeczeństwo - dlatego, że kierowałem się swoim własnym kodeksem, ideałami które niekiedy stały w sprzeczności ze światem. A i tak byłem gotów bronić swego do ostatniej kropli krwi. Potrafiłem też zaimponować (chociaż, na dłuższą metę, nie wiem czy to było "imponowanie") ciętym językiem i brakiem strachu przed dorosłymi, którzy prawili nam kazania na każdym kroku.
Z czasem, to zainteresowanie zaczęło się przekształcać w coraz cieplejsze uczucia. Kiedy zaś minęło kilka lat, a oboje weszliśmy w wiek prawie nastoletni, jej uczucia zaczęły się tylko wzmacniać. Oczywiście, była zbyt dumna i zbyt charakterna, żeby się do tego przyznać, nie zamierzała też odgrywać zakochanej damy; swoje przywiązanie pokazywała tym, że kiedy tylko mogła, starała się znaleźć sposób by spędzać ze mną czas, oraz szukała zainteresowań które mogłyby okazać się wspólne.
Kiedy ukończyłem szkolenie i powróciłem do Oniniwy, nasz kontakt się urwał - sam nie przeżyłem tego bardzo mocno, jako że byłem... nie wiem, ślepy albo tępy, obie opcje prawdopodobne. Ona zaś? Nigdy nie zapomniała o tym dziwacznym, rudowłosym dzieciaku z ulic Seiyamy. Usilnie wybłagała u rodziny możliwość przyjęcia porządnego wykształcenia, ćwiczyła we wszystkich aspektach swojego życia, żeby tylko - przy naszym następnym spotkaniu - móc pokazać swoją wartość, i to jak bardzo się rozwinęła.
I to jej się udało.
Oj, udało.
Przez dość długi czas wszystko trwało niczym w pięknej bajce. Niewiele po tamtym pięknym wieczorze, mój nowo powstały związek z Miki wyszedł na jaw - ku rozbawieniu Akihiko, który bez najmniejszego zawahania zgodził sie na nasze spotkania. Postanowiliśmy jednak nie ujawiać tego przed moją rodziną - o ile mój ojciec zapewne nawet nie zwróciłby na to wszystko uwagi, zbyt zajęty swoim biznesem. Goro zaś... zapewne dostałby apopleksji, albo we śnie wbiłby mi nożyce w gardło. Dlatego też, dla bezpieczeństwa Miki i statusu rodu Sanada, uznaliśmy że ukrycie tego szczegółu będzie lepszym rozwiązaniem. Przynajmniej przez jakiś czas, żeby stopniowo przygotować Suzumurów i głowę rodu Sanada na ten grom z jasnego nieba.
Świat... jest jednak parszywym miejscem. Takim, który potrafi zmienić najpiękniejszy sen w najgorszy koszmar.
I tak też było tamtego parszywego dnia. Późna jesień 275.
Powracałem akurat z rutynowej misji, mającej na celu sprawdzenie pogranicza z Górskimi Odnogami, aby upewnić się że żadne szajki bandytów lub wojennych dezerterów nie próbują się ukrywać w tamtejszych jaskiniach. Na szczęście, okazało się że raporty i podejrzenia były błędne, a okolica była zupełnie czysta - kilka dni w podróży w te i wewte tylko po to, by zapewnić Seiyamę że "na południu bez zmian". No cóż, taki już był parszywy żywot shinobi: pan każe, sługa musi, a jakoś na własne potrzeby zarabiać trzeba. Nie zamierzałem się zniżać do poziomu mułu, żeby polegać na bogactwie mojej rodziny. Nie byłem żadnym wielkopańskim dziedzicem, więc i nie zamierzałem czerpać korzyści z czegoś do czego i tak nie należę.
Po złożeniu raportu, jechałem akurat bocznymi ścieżkami aby uniknąć przemarszu wojsk, zmierzających w stronę granicy Kyuzo: klan Hyuuga zaczął przemieszczać własne siły w pobliże Daishi, więc Kouseki od razu zareagowali odpowiednio. Znając życie, za jakiś czas my również otrzymamy rozkazy udania się do garnizonów na wschodzie, by być gotowymi na wybuch kolejnej wojny.
Na razie jednak tylko chłonąłem chłód zapadającego wieczora, maszerując w stronę Oniniwy. Z daleka widziałem już Cedrową Świątynię - dużą pagodę, stojącą na wzgórzach tuż obok osady, która nie tylko była domem wielu mnichów shukke, ale też służyła jako swoisty punkt obserwacyjny dla miasta. Panowała cisza. Z gór nie spływał nawet najmniejszy podmuch wiatru, zaś zachodzące słońce pokrywało całą dolinę urokliwą, szkarłatną łuną.
Spodziewałem się kolejnego spokojnego wieczoru.
Myliłem się.
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=_6YJPqFdJQo [/youtube]
Katsu.
Okolicą wstrząsnął potężny wybuch. Początkowo, jedyne co się objawiło, to silny błysk, którego centrum znajdowało się gdzieś w dolinach głębiej pośród gór. Chwilę później, moich uszu doszedł niewyobrażalny huk, jak gdyby w jaskiniach otworzyło się nagle wejście do samego Yomi, a w powietrze uniósł się olbrzymi obłok ciemnoszarego dymu, przypominającego trochę chmury burzowe. Nie trzeba było geniusza, żeby domyślić się że przyczyną wybuchu było coś związanego z chakrą: dym zdawał się wręcz skrzyć od nagromadzonej energii, do tego stopnia że momentami wystrzeliwały z nich wiązki elektryczności, uderzające na wszystkie strony. Pomimo pierwszej eksplozji, ładunek nadal rósł, wytwarzając w sobie zjawisko, które z wyglądu mogłem porównać tylko do monstrualnego pioruna kulistego.
Poczułem, że moje nogi skamieniały. To dziwaczne zjawisko, tak bardzo niespodziewane, i tak niedaleko Oniniwy, wprawiło mnie w istne przerażenie, z którego nie byłem w stanie się otrząsnąć. Poczułem też, że oddech w mojej piersi zamarł. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Tak... wielkiego. Groźnego. Tajemniczego.
Czyżby ktoś spróbował przywołać boga?
Ładunek tajemniczej energii napompował się do rozmiaru, który spokojnie byłby w stanie pomieścić całą posiadłość rodu Suzumura. Jego jasność stawała się niemal nieznośna - jak gdyby zza południowych gór nagle wychynęło drugie, stworzone nie wiadomo jakim sposobem słońce. Zdawało się nawet, że to coś zaczynało wchodzić w wibracje...
I wtedy kula również dokonała eksplozji - tym razem jednak bez huku i kolejnych podmuchów.
Tym razem eksplozja rozeszła się w formie półprzezroczystej fali uderzeniowej - chociaż, bariera była słowem które lepiej odzwierciedlało wygląd tego zjawiska. Głównie dlatego, że roznosząca się na wszystkie strony energia nie miała w sobie żadnej fizycznej mocy - wszystkie pochłonięte przez nią budowle nadal stały w tym samym miejscu, osada dalej stała tam gdzie stała. A jednak... w głębi duszy czułem, że coś jest nie tak.
Mój wewnętrzny instynkt krzyczał, żebym zaczął uciekać. Zrobił cokolwiek, byle tylko nie zostać pochłoniętym tą dziwaczną barierą. W końcu cholera wie, co się wydarzy później, jeśli pozwolę się temu dotknąć.
Ale od razu wiedziałem, że i tak nie dałbym rady uciec.
Poza tym, to nie w moim stylu.
Stanąłem więc, prosto i dumnie, czekając aż fala uderzeniowa dosięgnie również mnie.
Kiedy w końcu do mnie dotarła, poczułem potężny podmuch na twarzy, zaś moja skóra zaczęła delikatnie mrowić - jak gdybym aktualnie kontrolował chakrę Uwolnienia Błyskawic, na której zresztą znałem się bardzo dobrze. To tutaj jednak... było innej natury. Bardziej... przeszkadzało. Uczucie to kojarzyło mi się z setkami robaków, kroczących po moim ciele i szczypiących mnie swoimi odnóżami i odwłokami.
Chwilę później zaś...
Eksplozja bólu.
Zupełnie się tego nie spodziewając, poczułem jak jakaś obca energia zaczęła krążyć po moim ciele, na siłę otwierając wszystkie punkty tenketsu i powoli wydostając się na zewnątrz. Wszystkie komórki mojego ciała krzyczały w agonii, i cokolwiek nie zrobiłem - nic nie potrafiło ugasić tego cierpienia, które zalało mnie niczym tsunami. Upadłem na ziemię, a z mojego gardła wydobył się potężny, pierwotny krzyk.
... Co to, do kurwy...
Podniosłem się cudem do pozycji klęczącej, czując jak ta tajemnicza chakra pływa po moim organizmie niczym lawa, wypalając mnie od środka i wyniszczając wszystko, co mogło jeszcze czuć ból. Ze wszystkimi zmysłami wyostrzonymi do granic możliwości, byłem w stanie usłyszeć moje nieregularne, przyspieszone tętno i pulsowanie w głowie. Nie byłem w stanie oddychać, a z otworów mojej twarzy wypływały łzy, ślina i śluz. Złapałem się za głowę i uderzyłem czołem o ziemię, próbując w jakikolwiek sposób zmniejszyć natężenie tego uczucia. Nic. Nic nie było w stanie mi pomóc. Moje organy wewnętrzne wibrowały, odmawiając prawidłowego funkcjonowania. Kończyny zaczęły mi drętwieć, do tego stopnia że odnosiłem wrażenie że się rozszerzały i pęczniały. Moja skóra płonęła.
Odnosiłem wrażenie, że zaraz oszaleję.
I to szaleństwo... zaczynało się zmieniać w furię.
Wrzącą, nieograniczoną żądzę krwi. Nie obchodziło mnie, co muszę zrobić by poczuć się lepiej. Jedyne o czym teraz marzyłem, to znaleźć kogokolwiek lub cokolwiek, i rozerwać to na strzępy. Zmiażdżyć. Zmielić kości. Rozszarpać, i schłodzić moją skórę cudzą krwią.
Krew.
KREW!
CHCĘ ZOBACZYĆ KREW!!
W ostatnim podrygu świadomości, ponownie wziąłem solidny zamach, i uderzyłem pięścią o własne kolano.
Nowe, silne źródło bólu, nagle mnie ocuciło.
Otworzyłem oczy, i zobaczyłem z zupełnym szokiem że dziwaczne wrażenie rozszerzania się moich kończyn wcale nie było wymyślone. One NAPRAWDĘ się rozszerzyły. Do tego pokryły jakąś dziwaczną, szarą naroślą, która utwardziła się i przyjęła formę swoistego koralu. Naturalny pancerz. A pod przedramieniem?
Długie na metr solidne ostrze, tak twarde, że dałoby się tym ścinać drzewa. Uderzając ręką o nogę, otrzeźwiłem się rzeczywistym, a nie uformowanym tym dziwnym... czymś... bólem.
Dałem sobie szansę na opanowanie katastrofy.
Złożyłem dłonie w pieczęć Barana, i skupiłem się na ustabilizowaniu swojej kontroli chakry. Byłem niemal pewien: to coś, co spowodowało u mnie te wszystkie mutacje, było tak naprawdę nowym, nieznanym rodzajem chakry, który dostał się do mojego ciała, i doprowadził do niespodziewanej reakcji. Transformacji. Przekształcania organizmu w żyjącą broń. Oraz, co teraz w końcu zrozumiałem - szaleństwa i żądzy krwi.
Ale, skoro to była chakra... to można było ją kontrolować.
I rzeczywiście - gdy tylko ponownie odzyskałem zdrowy rozsądek i skupiłem się, poczułem że ta dziwaczna chakra, choć nadal kompletnie poza wszelkim wyobrażeniem i wytłumaczeniem, zaczęła w końcu naginać się pod moimi komendami. Powoli, lecz zdecydowanie, zmusiłem tę dziwaczną energię aby opuściła moje ciało, albo powróciła do usadowionego biologicznie w okolicy splotu słonecznego źródła. Dalej czułem potworne wibracje i ból - lecz były niczym w porównaniu do tego, co czułem wcześniej. Oddychałem głęboko i nie wytrącałem się ze skupienia, nadal walcząc z żywiołami buzującymi w moim ciele.
Sztorm jednak w końcu ucichł.
Otworzyłem oczy, i zobaczyłem coś niezwykłego. Narośle i ostrza, które przed chwilą wystawały z mojego ciała, nagle zaczęły zmieniać się w dziwaczną materię, przypominającą płyn - który następnie bezboleśnie wniknął do mojego ciała, pozostawiając czyste, nienaruszone kończyny. Szarość skóry zaczęła się kondensować w wąskie pasy, kojarzące się z tatuażem. Te pasy zaś zsunęły się w stronę mojego karku, gdzie najzwyczajniej w świecie zniknęły.
Byłem znowu sobą.
Ponownie padłem na czworaka, oddychając ciężko.
Co to, do cholery, było!? Chociaż to była chakra, była zupełnie... nienaturalna, wrząca niczym woda w gejzerach. Ta dziwaczna energia zupełnie mnie pochłonęła i zniekształciła, zarówno psychicznie, jak i fizycznie - z tego co zdążyłem zauważyć, wyglądałem bardziej jak potwór niż człowiek. I ta żądza krwi. Dobrze, że to coś trafiło mnie, kiedy byłem daleko od innych ludzi...
I wtedy zamarłem.
Inni ludzie.
Mieszkańcy Oniniwy również byli w zasięgu tej dziwacznej eksplozji.
Uniosłem głowę i spojrzałem na osadę, wyostrzając przy tym zmysły.
Choć z daleka, usłyszałem przerażone krzyki... i bestialne ryki. Niektóre budynki, choć powoli, zaczęły się zajmować ogniem.
Bogowie.
Zerwałem się na równe nogi, i nie myśląc o niczym innym, ruszyłem pełnym biegiem w stronę osady. Chociaż bałem się tego co zobaczę - musiałem się dowiedzieć, co się wydarzyło.
Musiałem uratować jak najwięcej ludzi.
Jeśli oni również zmienili się w takie bestie jak ja... Przecież oni są zwykłymi obywatelami, nie umieją kontrolować chakry! Nie będą w stanie opanować tego szaleństwa.
Biegłem dalej. Jak najszybciej.
Kurwa.
Kurwa, kurwa, KURWA!
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:06
V
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=1tcqhfFoXI0 [/youtube]
Zbliżając się do Oniniwy, czułem jak moje serce napełnia się przerażeniem. Chociaż nigdy nie byłem do tej osady specjalnie przywiązany, to wciąż była to miejscowość z której pochodziłem. Widok rodzinnych stron stojących w ogniu, wizja katastrofy która nadeszła znienacka i bez żadnej prawdziwej przyczyny - to wszystko potrafiło odcisnąć potworne piętno na ludzkiej duszy. I sam, chociaż byłem wyszkolonym shinobi i widywałem różne brutalne obrazy, również nie byłem wyjątkiem w odczuwaniu tej tragedii. Z każdym krokiem który postawiłem, czułem jak klamra na moim sercu zacieśniała się coraz mocniej. Oddech robił się coraz płytszy. Mięśnie, nadal wyczerpane po ataku na drodze, były bliskie całkowitej utraty sił. Oraz najgorsze: im głębszy był mój strach i ból, tym bardziej czułem w swoim ciele kotłowanie się tej dziwacznej, nienaturalnej energii. Jak gdyby chciała odpowiedzieć na moje reakcje.
Przebiegłem przez bramy torii, będące swoistym wejściem do miasta, i natychmiast się zatrzymałem, żeby lepiej przyjrzeć sie całemu otoczeniu.
Niestety, moje obawy się ziściły.
Jak się okazało, wielu z mieszkańców osady spotkało się z takim samym losem jak ja - lecz, jako że nie byli w stanie kontrolować chakry i nie wiedzieli jak zapanować nad tym nagłym atakiem, skończyli znacznie gorzej. Gdziekolwiek nie spojrzałem, widziałem wielu zwykłych obywateli, noszących znamiona tych odrzucających transformacji. Pierwszymi, których dało się zobaczyć, byli ci którzy całkowicie zatracili swoje człowieczeństwo: ich ciała zaczęły przemieniać się w dziwaczne kształty i przedmioty, zmieniając ich dłonie w miecze, ramiona w tarcze, włosy w kolce. Nie wiedzieli co się z nimi działo, i zupełnie ich to nie obchodziło. Jedyne czego potrzebowali, to ludzka krew - i tę zdobywali poprzez mordowanie siebie nawzajem, oraz tych którzy byli słabsi niż oni. Inni, dotknięci klątwą tylko częściowo, starali się uciekać lub ukrywać, licząc na to że nie zatracą się w tym szaleństwie. Tych dało się rozpoznać po tym, że ich ciała pozostały ludzkie - jednak ich skóry pokryły się kruczoczarnymi lub krwistoczerwonymi symbolami o różnorakich, fantazyjnych kształtach.
Bazaltowe ulice Oniniwy tamtego dnia stały się szkarłatne. Od blasku płomieni, i od kałuż krwi.
Potrzebowałem chwilę na uspokojenie oddechu, i przypomnienie sobie po co tu przybyłem. Chociaż te makabryczne widoki wypaliły mi się na umyśle w ułamki sekund, wiedziałem że pierwszym krokiem który muszę wykonać, jest odnalezienie wszystkich ludzi powiązanych ze mną. Dopiero gdy upewnię się, że moja rodzina i Miki są bezpieczni, będę mógł skupić się na pomocy pozostałym. Akihiko nie było w osadzie, więc o niego raczej nie musiałem się obawiać. Miki jednak wciąż tutaj była. Jeżeli cokolwiek jej się stało przez to, że nie byłem w stanie być obok niej w trakcie katastrofy, nigdy sobie tego nie wybaczę.
Samolubne? Być może. Ale na tym etapie zupełnie mnie to nie obchodziło.
Byłem wyczerpany po zwalczeniu mojej własnej transformacji, lecz adrenalina wciąż pulsowała w moich żyłach, nie pozwalając mi się poddać. Zerwałem się do biegu, chcąc jak najszybciej dostać się do posiadłości Sanadów. Na szczęście nie była daleko - kilka minut biegu, unikając przy tym niepotrzebnych konfliktów z oszalałymi bestiami które niegdyś były ludźmi, i stałem już przy wejściu do budynku.
Sięgnąłem do drzwi shoji i odsunąłem je z impetem, praktycznie wbiegając do środka. Na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że budynek był całkowicie pusty. Wszelka służba jaka zwykle się kręciła po domu szlachty, zdawała się być teraz nieobecna.
-Miki! Jesteś tutaj?! - krzyknąłem na tyle głośno, by przebić się przez panujący na zewnątrz rozgardiasz.
Odpowiedziała mi cisza.
Mając złe przeczucia, wkroczyłem do budynku (może mi wybaczą że nie zdjąłem butów) i zacząłem dokładnie przeszukiwać wszystkie pomieszczenia i składy. Pośród przeszukanych przeze mnie pokojów znajdowały się biuro i sypialnia Akihiko; pokój Miki, w którym znalazłem podarowaną jej tamtego dnia pozytywkę; wszystkie pokoje dzienne i pomieszczenia służbowe, wliczając w to też kuchnię, jadalnię i wiele innych.
Ani żywej duszy.
Mogło to oznaczać jedno z dwóch: albo wyminąłem się z wszystkimi rezydentami posiadłości, którzy spróbowali ewakuować Miki z budynku po wybuchu pierwszej paniki po wybuchu, albo opuścili budynek wcześniej - na przykład, aby odprowadzić kogoś na oficjalne spotkanie.
... na przykład do posiadłości Suzumura.
Wyskoczyłem z budynku na tyle szybko, na ile mogłem - i ruszyłem pędem w stronę swojego rodzinnego domu, widocznego z oddali. Nieruchomego. Cichego.
A jednak w moich oczach zdawał się płonąć równie mocno, jak inne budowle.
Duże, podwójne drzwi, prowadzące do imponującego przedsionka posiadłości rodu Suzumura, nigdy nie wydawały się aż tak obce i niedostępne jak tamtego momentu.
Jakimś cudem udało mi się uniknąć konfrontacji ze zdziczałymi mieszkańcami miasta, lecz okupiłem to jeszcze większym wyczerpaniem: kiedy w końcu wdarłem się na tereny ogrodów willi, praktycznie padłem na kolana przed samymi podwojami, żeby dać sobie chociaż krótką chwilę na złapanie oddechu. Wyczerpanie, zarówno psychiczne, jak i fizyczne, w końcu się nagromadziło i uderzyło podwójnie: czułem opadanie kropel potu z mojego czoła, nieprzyjemne mrowienie wszystkich mięśni, pulsujący ból w skroniach. Chociaż umysł krzyczał, że każda chwila jaką spędzam teraz na klęczkach może zadecydować o życiu albo śmierci wielu osób, moje ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa. Gdybym tylko na chwilę stracił czujność, prawdopodobnie najzwyczajniej w świecie straciłbym przytomność; jedynym co trzymało mnie na nogach, to siła woli.
Sięgnąłem do jednej z toreb, żeby wydobyć z niej pigułkę żywnościową - niestety, nie byłem jednak w stanie wymacać żadnej z nich. Cholera. Wygląda na to że wszystkie wykorzystałem podczas misji. Planowałem uzupełnić zapasy po powrocie do domu, lecz...
Uderzyłem pięścią o udo, rozwścieczony swoją bezsilnością.
-Do... diabła... - warknąłem, resztką paliwa podnosząc jedną nogę, aby po prostu przyklęknąć na jedno kolano. Z tej pozycji na pewno łatwiej będzie wstać, lecz... skąd wziąć siły?
I wtedy ponownie poczułem napływ energii.
Tej dziwnej, obcej mocy, która dalej krążyła po moim ciele i raz na jakiś czas przypominała o swoim istnieniu. Chociaż wiedziałem, że jest krytycznie niebezpieczna, w tym momencie... zdawała się być tym, czego potrzebowałem. Ta mroczna chakra leniwie przelewała się przez mój organizm, tylko czekając na moment w którym odwrócę od niej uwage - tylko po to, by ponownie przejąć nade mną kontrolę.
Wtedy przyszedł mi do głowy karkołomny pomysł.
Skoro to nadal jest chakra, i potrafi dać tak potężne wzmocnienie nawet bez mojej świadomości... co się stanie, jeśli faktycznie spróbuję ją zagonić do roboty i kontrolować jej ilość?
Z jednej strony czułem ukłucia dumy, która wyraźnie się sprzeciwiała abym pozwolił czemuś tak parszywemu jak... ta klątwa, ta abominacja... dać mi energię. Ale z drugiej... Musiałem uratować moich bliskich.
Musiałem uratować Miki.
Westchnąłem głęboko, po czym zacząłem przesyłać polecenia do tej dziwacznej, gęstej niczym smoła energii. Choć niechętnie, po krótkiej chwili w końcu ugięła się pod moimi rozkazami, i stopniowo rozpłynęła się na cały układ chakry, wypełniając każde, nawet najmniejsze tenketsu. Od razu poczułem dwa efekty. Pierwszym było uczucie, kojarzące się z poparzeniem słonecznym: moja skóra zaczęła nieprzyjemnie piec, jak gdyby starając się wypuścić nadmiar ciepła. Drugim, tym bardziej oczekiwanym, było nagłe napompowanie moich mięśni siłą potrzebną do powstania.
Podniosłem się i spojrzałem na swoje ręce. Były pokryte symbolami przypominającymi liście paproci.
A więc to takie uczucie.
Właśnie stałem się potworem.
Sięgnąłem do drzwi, i wkroczyłem do środka. Chociaż panował półmrok, nie miałem najmniejszego problemu z zauważeniem pewnej sylwetki, aktualnie stojącej bokiem do wejścia na szczycie bogatych schodów prowadzących na pierwsze piętro. Był to znajomy mi młodzieniec, odziany w zwykły, elegancki strój utrzymany w kolorystyce złota i bieli. Nie byłem w stanie dojrzeć jego twarzy, lecz włosy koloru jasnego blondu z łatwością odcinały się od całości otoczenia.
Goro.
Podszedłem bliżej i spojrzałem na brata, który otworzył oczy i lekko obrócił głowę.
-Goro? - powiedziałem drżącym głosem. Coś tu było nie tak. - Co Ty tu robisz? Nie widzisz, co się dzieje z Oniniwą? Gdzie są ojciec i pani Suzumura?
Przez chwilę panowała cisza.
Którą zakończył dopiero narastający śmiech Goro. Śmiech wyrażający czyste rozbawienie, jak gdyby ktoś obok niego powiedział mu na ucho jakiś przedni żart. Chwilę później w tym rozbawieniu pojawiły się jednak inne nuty. Znacznie ostrzejsze.
Nuty szaleństwa.
-Ach, Shinjiro. Mój drogi "braciszek". A więc w końcu postanowiłeś wpełznąć do swojego domu, hm?
Zmrużyłem oczy.
-Zadałem Ci pytanie, Goro - powiedziałem chłodnym tonem. - Gdzie są wszyscy?
Goro parsknął śmiechem. Paskudnym, pełnym jadu. Następnie zaczął schodzić po schodach w moim kierunku.
-Och, o to się nie obawiaj - odparł dziwnie wysokim, chichotliwym tonem, w którym nawet nie próbował ukryć śladów obłąkania.
W końcu wkroczył w miejsce, gdzie mogłem zobaczyć jego twarz.
O bogowie.
Połowa jego ciała była przekształcona, dokładnie tak jak u tych najbardziej dotkniętych klątwą. Od nosa w prawo jego skóra przypominała stary, szary pergamin, a pośród blond włosów pojawiły się dziwaczne, nienaturalne rogi, przypominające te dzierżone przez koziorożce. Prawe oko mojego młodszego brata również się zmieniło: choć tęczówka pozostała równie złota jak wcześniej, to białko gałki ocznej stąło się zupełnie czarne, nadając całości nieludzkiego kontrastu. Goro uśmiechnął się krzywo, i wtedy ujrzałem też jego uzębienie - bardziej kojarzyło się z dzikim zwierzęciem niż człowiekiem. Przedramię młodzieńca było pokryte ciemnymi symbolami podobnymi do liści klonu.
Poczułem, że moje serce zamarło.
Spóźniłem się.
Goro nagle wybuchł kolejnym atakiem szaleńczego śmiechu, i skupił swoje spojrzenie na mnie.
-Gdziekolwiek jest reszta, za niedługo do nich dołączysz!
W tym momencie młodzieniec rzucił się na mnie, rozcapierzając palce by złapać mnie za szyję.
Przez ułamek sekundy czułem tylko zupełne skołowanie. Chociaż nie byłem głupcem i widziałem, że transformacja której uległ Goro dość mocno na niego wpłynęła, ale jeśli zdołał zachować na tyle świadomości by składać sensowne odpowiedzi na czyjeś słowa, to oznaczało to że potrafił jeszcze analizować sytuację. I powinien przy tym wiedzieć, że jeżeli dojdzie do otwartej walki, to nie będzie miał ze mną żadnych szans: przecież on był szlachetką bez bojowego wykształcenia, jako że uważał shinobi za barbarzyńców. Ja zaś miałem za sobą wiele lat szkoleń, misji i doświadczenia.
Niestety. Coś musiałem zrobić. Teraz już nie było odwrotu.
Zrobiłem krok w bok i złapałem Goro za nadgarstek. Korzystając z impetu ataku, szarpnąłem jego ciałem i rzuciłem nim po skosie, prosto w drewnianą kolumnę stojącą obok schodów. Rozległ się silny trzask.
Nie przeszkodziło to jednak blondynowi, który od razu zerwał się na równe nogi i rzucił się w moim kierunku. Tym razem nie zamierzał skakać - szybko przeanalizował sytuację. Zamiast tego, podbiegł do mnie w ułamek sekundy i zamierzył się na mnie pięścią. Postawiłem krzyżową gardę, na którą przyjąłem uderzenie młodzieńca.
Od razu zauważyłem jedno.
Był nieludzko szybki. I jego siła również przekraczała moje pojęcie.
Zaparłem się, żeby nie zostać odepchniętym. Goro zaś zaśmiał się szyderczo, dalej naciskając ręką na moje przedramiona.
Wtedy z jego przedramienia wyrosło coś, co przypominało tłok.
Zanim zdążyłem porządnie zareagować, tłok wysunął się nieco dalej, po czym z impetem wrócił do ręki Goro. Wytworzony w ten sposób impet drastycznie wzmocnił siłę uderzenia mojego brata. Nawet pomimo mojej defensywnej postawy, atak w końcu przebił się przez mój blok, i trafił mnie w klatkę piersiową. Silny ból przemknął przez całe moje ciało, zaś ziemia wyślizgnęła mi się spod stóp. Chwilę później leciałem już w powietrzu, posłany przez główne drzwi do domostwa na zewnątrz. Z trudnością wciągnąłem powietrze do płuc, chwiejnie wracając do pionu - lecz Goro nie zamierzał ustępować. Wyskoczył tuż za mną, ponownie gotowy do ataku.
Spróbował powtórzyć manewr z atakiem tłokopięścią, lecz na tę ewentualność byłem już przygotowany. Uchyliłem się przed ciosem, zamierzyłem się przykurczoną do boku dłonią, i wyprowadziłem potężne uderzenie sumo prosto w podbródek brata. Dodatkowo, żeby upewnić się że to poczuł, przez moją dłoń przemknęły impulsy elektryczne, którymi liczyłem lekko osłabić siłę blondyna.
Goro oczywiście odczuł posłane mu przeze mnie uderzenie - nie zatrzymało go to jednak na długo. Jeżeli chciałem go pokonać, musiałem przejść do ofensywy. Przemknąłem więc tuż za jego plecy, gdy ten zbierał jeszcze powietrze po moim poprzednim ataku, i złapałem go dłońmi za okolice pasa. Szarpnąłem w górę - co ciekawe, błyśnięcie pieczęci na mojej skórze zauważalnie zwiększyło moje możliwości fizyczne - i potężnym łupnięciem posłałem Goro z powrotem na ziemię. Impet uderzenia był na tyle mocny, że bazaltowe kostki prowadzące do wejścia do domu popękały i rozpadły się. Gdyby blondyn nie był wzmocniony klątwą, przypuszczam że teraz już by nie wstał.
Ale jednak powstał.
I posłał mi kolejny podbródkowy. Szarpnąłem całe ciało do tyłu, schodząc z linii ciosu, a następnie sprzedałem mu kopniaka kolanem w okolice żołądka, ponownie wybijając z niego oddech. Osunął się na kolana, trzymając się za brzuch.
-Przestań, Goro - powiedziałem, patrząc na niego z góry. - Opętała Cię ta dziwaczna chakra! Weź kilka głębokich wdechów, postaram Cię nauczyć jak to zahamować!
Goro spojrzał na mnie, a w jego złotych oczach widniała tylko szaleńcza nienawiść. Z gardła blondyna wydobyło się iście zwierzęce warczenie.
-Sklej pysk, sklej pysk, SKLEJ PYSK!! ODMAWIAM PRZYJĘCIA LITOŚCI OD PIEPRZONEGO BĘKARTA!!
Szarpnął całym ciałem, by poderwać się do pozycji pionowej. Odruchowo i dla własnego bezpieczeństwa, odskoczyłem o dwa kroki w tył. Mój brat przyglądał się każdemu mojemu ruchowi, a z jego postawy dalej biła nieludzka niechęć i żądza krwi.
-Twoje istnienie jest tylko przekleństwem! Przekleństwem, które trawiło moją rodzinę od lat! W końcu mogę to naprawić... więc przestań się bronić, i ZDECHNIJ W KOŃCU!!
Wypuściłem powietrze z płuc, ponownie czując zmęczenie.
A więc to są jego prawdziwe myśli...
Goro rzucił się w moim kierunku. Jego ręka nagle przeobraziła się w potężne szpony, w zupełności wystarczające by rozerwać mnie na strzępy. Złożyłem więc trzy pieczęci - po okolicy rozniósł się potężny jazgot, przypominający krzyk tysiąca ptaków, a w mojej ręce pojawiła się kula elektryczności.
I również skoczyłem do przodu, aby wyjść Goro naprzeciw.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:06
VI
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=n9U0gGW_F8M [/youtube]
Nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak długo trwał nasz pojedynek. Mogła to być kwestia tylko kilku minut. Mogło to trwać nawet kilka godzin. Ba, nie zdziwiłbym się, gdybyśmy walczyli nawet przez cały dzień. Czas zdawał się zlewać w jedną, chaotyczną maź, niemającą ładu ani składu. Nie liczyliśmy sekund - liczyliśmy ilość ciosów, które zadawaliśmy sobie nawzajem, i tych które byliśmy w stanie uniknąć. Płonąca osada, walczący obywatele Oniniwy - to wszystko spłynęło na drugi plan, stanowiło swoiste tło dla tej potyczki, w której stanęliśmy naprzeciw siebie niemalże równi. Ja, osłabiony po pierwszych atakach i długiej podróży, trzymający się świadomości i strzępków sił tylko dzięki tajemniczej klątwie. Goro, bazujący czysto na instynkcie i gotowości do zarżnięcia mnie w najmniejszej chwili nieuwagi. Musiałem przyznać, moc którą dawała ta dziwaczna klątwa, zdecydowanie przekraczała wszystko z czym miałem kiedykolwiek do czynienia.
Potrafiła ona zmienić nawet kogoś niezaznajomionego w tematyce walk w chodzącą maszynę do zabijania...
Była to zdecydowanie najtrudniejsza walka w moim życiu.
Nie tylko dlatego, że walczyłem w osłabionym i rozbitym stanie - chociaż to również miało duże znaczenie. Moja psychika zaczynała powoli wysiadać, widząc cały ten panujący w mieście chaos. Cały czas miałem świadomość, że w tej oto chwili całe moje życie zostało rozbite na kawałki. Osada, którą traktowałem jako dom, właśnie stała w ogniu i spływała krwią jej mieszkańców. Rodzina - niezależnie jaka by nie była, ale wciąż będąca rodziną - leżała martwa gdzieś wewnątrz domu, pozbawiona życia przez mojego brata, a ich dziedzica. Goro, krewny z którym byłem najbliżej, aktualnie próbował mnie zabić, całkowicie opętany przez przypływ nieludzkiej, nieznanej energii.
To właśnie ten ostatni punkt był dla mnie najgorszy. Wielokrotnie mieliśmy z Goro różnego rodzaju utarczki - jak to brat z bratem. Mimo tego jednak w końcu potrafiliśmy sobie wzajemnie wybaczyć, i odnaleźć wspólny język. Był to jedyny człowiek o nazwisku Suzumura, którego potrafiłem uszanować. A teraz... patrzyłem, jak ten człowiek zanika. Wszystko, kim Goro był, zostało pochłonięte przez tego dziwacznego, żądnego krwi demona. I wiedziałem, że z tej walki wyjdzie tylko jeden z nas.
Na dodatek miałem problemy z widzeniem, wszystko zdawało się drżeć. Czyżby dom płonął?...
... nie. To były łzy.
Pojedynek, który toczyłem z moim bratem, przeciągnął nas przez wszystkie zakamarki domu. Starałem się przy tym brać jak najmniejszy udział w walce, w większości momentów po prostu uciekając przed Goro i otwartą walką. W końcu, w jaki sposób miałem tak naprawdę z nim walczyć? Staliśmy na niemalże równym gruncie - ja, chociaż bardziej doświadczony, byłem wyczerpany podróżą i wszystkimi wydarzeniami, których byłem świadkiem, wliczając w to również moją nieudaną transformację w podobnego stwora jak mój brat. Jedyne, co trzymało mnie na nogach, to ta cholerna pieczęć, która pozwalała mi uwiesić się na tych strzępach siły, które mi pozostały. Goro zaś... w tym momencie był drapieżnikiem alfa - bestią, której i tak nie byłbym w stanie prawie nic zrobić. Kiedy dochodziło między nami do kontaktu, to Goro miał przewagę. W końcu ja walczyłem tylko o własnych siłach, korzystając tylko z tych broni i przedmiotów które miałem pod ręką - miecze, narzędzia, kije, noże, nawet róg jelenia. On zaś potrafił stworzyć z własnego ciała wszystko, czego tylko potrzebował. Mój atak dosięgnąłby go? Na przedramionach tworzył niemożliwą do przebicia tarczę. Odsłaniałem się na atak? Z jego rąk wyrastały ostrza mieczy, krawędzie toporów, lub po prostu kolce zwiększające masę jego pięści. Zdołałem zablokować trafienie? Z jego łokcia wyrastał tłok, który wzmacniał jego cios kilkukrotnie.
W walce bezpośredniej nie miałbym szans.
Dlatego też walczyliśmy przez chwilę, po czym ja kontynuowałem ucieczkę przez wszystkie pomieszczenia mojego domu. Jadalnie, sale treningowe, sale spotkań, pokoje służby... nawet piętro zamieszkane wyłącznie przez Goro, a w pewnym momencie zostałem też bezceremonialnie wrzucony przez drzwi shoji do mojego własnego pokoju, gdzie wylądowałem na łopatkach.
Pozostało mi już tylko jedno miejsce, do którego mogłem próbować uciec. Punkt, w którym dojdzie do ostatecznego starcia.
Dach.
Niestety, nie miałem możliwości dostania się na dach w sposób normalny. Zostało mi więc tylko dokonać ostatniego, desperackiego ruchu. W momencie gdy Goro doskoczył, próbując wbić ostrza w mój leżący tułów, poderwałem się szybkim przewrotem w tył, i... skoczyłem w stronę okna, przebywając framugę jednym susem. Wiedziałem że tuż pod nim jest pierwsza warstwa dachu, więc nie obawiałem się że spadnę i się zabiję - nie miałem teraz czasu na śmierć. Nie czekając aż mój przekształcony brat mnie dorwie, zerwałem się do biegu wzdłuż dachu, by w końcu jednym susem skoczyć w stronę krawędzi, złapać ją dłonią, i wskoczyć na najwyższy punkt budowli.
Mój brat zaś się nie patyczkował. Dosłownie przebił się przez dach, stając przede mną w swojej pełnej krasie - jego ciało w pełni już zmutowało w tę dziwaczną bestię, nie pozostawiając mi nawet śladu wątpliwości, że Goro już nie istniał. Był tylko on. Drapieżnik doskonały.
Poczułem potworne pieczenie na całej mojej skórze. Symbole pokrywające moje ciało dawały o sobie znać - a i mnie coraz trudniej było trzymać nad nimi kontrolę.
Wziąłem głębszy wdech i stanąłem prosto, patrząc prosto na mojego przeciwnika. Ten zaś gibał się z boku na bok, śmiejąc się jak szaleniec, i wypatrywał momentu żeby ponownie na mnie skoczyć. Nie było sensu, żeby z nim próbować rozmawiać - aktualnie tylko mamrotał w kółko jedno, jedyne słowo.
"Zdychaj".
Uśmiechnąłem się smutno, i otarłem twarz z wilgoci.
Nadszedł czas by to zakończyć.
-Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, Goro - powiedziałem, czując że gdybym chciał powiedzieć coś więcej, to mój głos po prostu by się złamał.
Następnie wyciągnąłem przed siebie dłoń, przelewając do niej znaczącą ilość energii Raitonu. Była to jedna z zakazanych technik, których nauczyłem się podczas swoich wędrówek - podobno na tyle potężna, że byłaby w stanie nawet uszkodzić legendarne Ogoniaste Bestie. Aura wokół mojego ciała błysnęła, zaś przepływająca do mojej ręki chakra Uwolnienia Błyskawic zbiła się w jedną, grubą warstwę, tworzac ledwo widoczne, lecz nieludzko silne ostrze na czubkach moich pięciu palców. Słyszałem, że im mniej palców, tym potężniejsza jest technika - lecz jak na razie, nie byłem w stanie osiągnąć większej mocy niż pięć. Przy trzech łatwo traciłem kontrolę, a jednego nawet nie próbowałem.
Pięć i tak zwykle wystarczy.
Zauważyłem jednak, że energia była... inna. Chakra wokół mojej ręki nie była niebieska.
Mieszała się z chakrą mojej pieczęci.
Przyjmując barwę srebra.
Goro, najwidoczniej zmęczony czekaniem na mój ruch, w końcu zdecydował się na atak - przykucnął, niczym dziki kot przygotowany do skoku na swoją ofiarę, a następnie zerwał się do biegu, zbliżając się do mnie nieuchronnie. Zauważyłem jednak, że jego ruchy nie były już tak szybkie jak poprzednio - albo zaczynałem się przyzwyczajać do jego tempa, albo on również zaczynał odczuwać zmęczenie naszą walką. Wybił się w końcu w górę, splatając palce obu rąk nad swoją głową, przy okazji formując ostrza toporów na przedramionach. Gdyby ten atak mnie dosięgnął - najpewniej nic by ze mnie nie zostało.
Miałem jednak po swojej stronie doświadczenie.
Dlatego też wyczekałem, aż atak zacznie opadać, po czym wykonałem szybki, zgrabny krok w tył, przy okazji cofając tułów do tyłu. Finta przechodząca w zwykły cios pięścią. W moim przypadku jednak miał być to atak za pomocą Jigokuzuki: jeśli trafi, walka dobiegnie końca.
Nie trafił.
Goro uderzył toporami w dachówki, mijając mnie o centymetry - skorzystał jednak z możliwości zahaczenia ostrzy o resztę dachu, aby ruchem rąk "ściągnąć" się z linii mojego ciosu. Przetoczył się nieco dalej i zerwał się na równe nogi, przyjmując formę defensywną.
Byłem jednak tuż obok niego.
I wtedy ponownie zaskoczył mnie swoim instynktem bojowym. Zamiast próbować uników, pozbawiając się możliwości ataku, przekształcił swoje ręce w dwie tarcze, które następnie... zakleszczył na moich nadgarstkach, gdy spróbowałem uderzyć go w głowę.
Szalony uśmiech na jego twarzy znacząco się poszerzył.
Wciąż trzymając moją rękę, szarpnął mną w bok, a następnie - gdy jeszcze upadałem - posłał mi potężnego kopniaka, który posłał mnie prosto w stronę krawędzi. Od śmierci uratowało mnie tylko to, że na czas odzyskałem świadomość po uderzeniu, i zdołałem chwycić się ostatnich płytek.
Nie zmieniało to jednak faktu, że aktualnie wisiałem nad przepaścią.
Goro, śmiejąc się szaleńczo, stanął nade mną i spojrzał prosto w moje oczy.
-A teraz... zdechniesz! Wszyscy zdechną! Reszta - nie żyje! Twoja dziwka - nie żyje! A teraz Ty... ZDYCHAJ!!!
Jego ręce przekształciły się w olbrzymie działo, które zaczęło generować chakrę. Wymierzył wyrzutnię prosto we mnie, chcąc upewnić się że nie spudłuje...
Lecz... jego słowa sprawiły, że coś we mnie pękło.
Reszta nie żyje.
Rodzina - nie żyje.
... Miki...
To był moment, w którym straciłem resztki skrupułów.
Na moje polecenie, z deszczowego nieba nad naszymi głowami nagle spadł potężny piorun, trafiając prosto w głowę Goro. Chakra, którą nagromadził, również eksplodowała, posyłając go daleko do tyłu - nie spodziewał się tak potężnych obrażeń w tak krótkim czasie.
Ułamek sekundy później zobaczył, że dopadłem do niego ja.
W połowie opętany tą tajemniczą chakrą, podobnie jak on, gdy zobaczyłem go na klatce schodowej przed wejściem do domu.
Podniosłem go jedną ręką, i cisnąłem nim jak szmacianą lalką w stronę iglicy dachu naszego domu. Uderzył w nią całym impetem, z taką siłą że aż z jego ust bryzgnęły ślina i krew. Nie zdążył się jednak osunąć na ziemię - doskoczyłem do niego i złapałem rozcapierzoną dłonią za głowę. Szarpnąłem swoim tułowiem w bok, w taki sposób że tył głowy mojego brata uderzył z silnym impetem o kamienny ozdobnik dachu. Następnie zaś... po prostu stanąłem przed nim, i zacząłem sekwencją niezliczonych ciosów masakrować jego ciało. Nie tworzyłem żadnych broni - to by było zbyt proste, i zbyt delikatne. Był tylko on, ja i moje pięści. Z każdym uderzeniem moje knykcie pokrywały się coraz większą ilością krwi, a Goro wydawał z siebie okrzyki bólu, które pod koniec zaczynały bardziej przybierać dźwięk zawodzenia.
Zatrzymałem się, by spojrzeć na swoje dzieło.
Zmasakrowany Goro zaczął osuwać się na podłogę. Szare narośle na jego ciele stopniowo się rozpłynęły, ponownie odsłaniając normalny kolor skóry młodzieńca. Rogi na jego głowie zaniknęły. Nawet symbole, które pokrywały jego ciało podobnie jak wcześniej moje, w końcu ustąpiły.
Złapałem Goro za gardło i stanąłem nad krawędzią.
Przez chwilę żaden z nas się nie poruszał. Demon w mojej głowie chciał nasycić się obrazem tego, co zostało z będącego przed chwilą drapieżnika. Moja świadomość... była całkowicie zamglona. Zaczynało mi się mieszać to kim jestem, i czy to co zrobiłem było prawidłowe. Po prostu czułem przepełniającą mnie bezgraniczną wściekłość. Wszystkie emocje które odczuwałem wcześniej, stały się teraz tylko paliwem dla tej wewnętrznej furii. Byłem gotów zabić Goro za to wszystko co uczynił... i dla własnej satysfakcji.
Lecz wtedy usłyszałem jego głos.
-... Shin...ji...ro...aniue...
Zamarłem. Chociaż wciąż trzymałem go mocno, i byłem pewien że go podduszałem, poczułem jak gdyby wszystkie moje kończyny nagle zostały sparaliżowane w tej jednej pozycji. Trzymając Goro nad przepaścią.
Mojego brata.
Który powrócił w swoich ostatnich chwilach.
-Miki. Gdzie ona jest? - Potrząsnąłem ciałem młodzieńca, co tylko sprawiło że znowu zaczął się dławić, rozpaczliwie walcząc o oddech. - ODPOWIADAJ, DO DIABŁA!
Goro przez chwilę nic nie mówił, tylko próbował wziąć porządny wdech. Pozwoliłem mu na to... częściowo. Wtedy ponownie skupił swoje oczy na mnie.
-Jej... przybocz... ni... oszaleli... jak ja... - kaszlnął, a z jego warg pociekł strumyk krwi. - Wal... czyli... wyrżnęli się... nawzajem...
-A Miki? CO Z MIKI!?
Goro zamknął oczy. Na jego twarzy odwzorowała się rozpacz.
-... była... ciężko ranna... zagaj... nik...
Poczułem, jak po moich plecach spłynął lodowaty dreszcz. A więc Miki żyła. Żyła, lecz nie wiadomo jeszcze jak długo. Podczas gdy ja marnowałem czas na tym bezsensownym pojedynku z Goro, ona udała się w to jedno miejsce, gdzie mogliśmy się spotykać we dwójkę - w spokoju i szczęściu.
Czułem, że na mnie czeka.
Poczułem, jak ta tajemnicza energia zaczyna odpływać z mojego ciała, a symbole klątwy spłynęły z mojej skóry. Nagły szok przywrócił mi trzeźwe myślenie.
I przywrócił łzy.
-... Goro... ja...
Goro spojrzał w moją twarz ostatkami sił. Chociaż był słaby, widziałem w jego oczach determinację.
-Aniue... ja... nie chciałem, by to się stało... - ponownie rozkaszlał się krwią. - Coś... zakorzeniło w moim ciele tę bestię. Nawet teraz czuję... że się budzi. Chce... bym znowu się stał tym zwierzęciem...
Uśmiechnął się. Na poły smutno, na poły... dumnie.
-Proszę Cię, aniue... zabij mnie. Teraz... Teraz, dopóki wciąż jestem sobą.
Szlochnąłem, lecz nie puściłem chwytu. Nie dałbym rady wciągnąć go z powrotem na dach - byłem niczym kamienna statua, mogąca tylko ruszać palcami.
-Goro... wybacz mi...
Cichy, stłumiony śmiech.
-... pozwól mi... odejść... jako ja. Odmawiam... śmierci... na zasadach... tego czegoś...
Spojrzałem na twarz Goro, który posłał mi kolejny, ostatni uśmiech.
Czując jak moje serce niemalże się zatrzymuje, kiwnąłem głową. Mój brat lekko kiwnął głową, dziękując...
A ja, zbierając w sobie wszystkie siły i wzmacniając rękę klątwą, jednym ruchem palców złamałem mu kark.
W ten sposób umarł Suzumura Goro - ostatni dziedzic szlacheckiego rodu Suzumura z miasta Oniniwa. Zginął na własnych zasadach, powstrzymując mieszkającego w nim potwora.
Obróciłem się na bok, odkładając ciało brata na wilgotne od deszczu dachówki. Na jego zastygłej już twarzy nadal błąkał się uśmiech.
Ja zaś opadłem na kolana, i wydałem z siebie kolejny już dziś, przepełniony rozpaczą krzyk.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:08
VIII
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=UU4VtPTXGcY [/youtube]
Nawet po tylu latach od tamtej tragedii, jakakolwiek myśl na temat wioski Oniniwa dalej wywoływała u mnie niekontrolowane uczucie beznadziei i niepokoju. Niektórzy "mądrzy ludzie" zwykli mawiać, że czas jest najlepszym medykiem, a nawet najbardziej traumatyczne wspomnienia po prostu z czasem zanikną, pozwalając człowiekowi iść dalej. Ha. W życiu nie słyszałem większych bzdur niż to. Niektóre zdarzenia potrafią na człowieku odcisnąć tak wielkie piętno, że najmniejsze zbliżenie się do tego źródła bólu odnawiało wszystkie te uczucia, często w formie spotęgowanej. Ludzie po czymś takim zwykle albo uciekają w niebyt poprzez litościwe skoczenie z dachu pagody, starają się zapomnieć poprzez ciągłe zasnuwanie umysłu mgłą używek, albo... stają się po prostu wrakami.
Nikomu nie życzyłbym takiego losu.
A jednak, zrządzenie losu, sam również wylądowałem w tejże grupie. I to byłem jednym z tych, którzy stosowali najgorsze możliwe leczenie: zamiast próbować zapomnieć i patrzeć na teraźniejszość, żyłem w przeszłości, rozmyślając, badając i starając się odkryć prawdę. Prawdę na to jedno proste pytanie: dlaczego? Co takiego się wydarzyło, i z jakiej przyczyny przez to wszystko przeszedłem.
Jednak nie to było najgorsze.
Najgorszy był ten żal, że nie mogłem być na miejscu moich pobratymców. Świadomość, że oni wszyscy już nie żyją, pochłonięci tamtego parszywego dnia. Świadomość, że nigdy więcej nie ujrzę już nikogo ze znajomych twarzy. Świadomość, że mogłem coś dla nich zrobić - a wybrałem najprostszą drogę.
Teraz jedyne co mogłem dla nich zrobić, to dowiedzieć się co zaszło. I wtedy... mogę odpocząć.
Znaczy.
Wszystko byłoby ładnie, pięknie, gdyby nie fakt że po ponad dwudziestu latach, po raz pierwszy ponownie zostałem zmuszony postawić stopę w tej osadzie. Miejscu, które kiedyś nazywałem domem, ale teraz już nie miało nawet jego najmniejszego śladu. A jednak - przymus sprawił, że ponownie przechadzałem się ulicami Oniniwy, które zaczynały powoli ustępywać miejsca naturze. Ulicami, po których niegdyś krążyły setki ludzi, a teraz...
Potrzebowałem kilkunastu minut, żeby uspokoić zarówno oddech, jak i tętno. Zacisnąłem też kilka razy pięść, żeby uspokoić drżenie prawej ręki. Lewa i tak spoczywała na moim zakrwawionym boku: przeszukiwanie gór okazało się znacząco utrudnione faktem, że dalej krążyły tam oszalałe bestie i zwierzęta, wymieszane czasem z... w sumie cholera wie czym. Istoty te wyglądały jak ludzie i poruszały się jak ludzie, ale tak naprawdę były one jadącymi na instynkcie potworami, napędzanymi tą samą mocą która objawiła się u mnie tamtego dnia.
Cóż, miałem wątpliwą przyjemność walki z nimi w okolicach ich leża. I nawet mimo tego że na tym etapie byłem bardzo doświadczonym shinobi, i tak zostałem pokiereszowany bardziej niż mi by to odpowiadało. I właśnie te rany zmusiły mnie do pojawienia się w Oniniwie - żeby przeczekać nadchodzącą noc, zająć się na spokojnie swoimi obrażeniami, i przeczytać te wszystkie notatki, które udało mi się zdobyć.
-Fantastyczne popołudnie, nie ma co - mruknąłem do siebie z przekąsem. Nawyk gadania do siebie przestał mi już nawet przeszkadzać. - Świetnie spędzony dzień, Shinji. Zachciało Ci się bawić w odkrywcę.
Piesza wędrówka przez to miasto-widmo była... surrealistyczna. Oniniwa niegdyś była dość dużym miastem, o potencjale ekonomicznym i dość porządnym poziomie bogactwa - w końcu rzadko się zdarza, żeby w tak ustronnych miejscach mieszkały aż dwa rody szlacheckie. Chociaż nie wszyscy mieszkali w samej osadzie, pośród lasów znajdowały się również inne domostwa i farmy, których mieszkańcy odpowiadali pod zarządem Oniniwy. Tętniło tu życie. Gdyby tak szło dalej, to kto wie - może mielibyśmy tu wielkie miasto, porównywalne z samą Seiyamą?
A tak... pustka. Opustoszałe lub opróżnione domostwa, większość ludzi pogrzebana lub (w nielicznych przypadkach) na bezterminowej emigracji.
Ponownie powstrzymałem drżenie dłoni przez zaciśnięcie jej w pięść.
Nie chcąc wchodzić w takim stanie do mojego... niegdysiejszego... domu, skręciłem, wchodząc do dawnego domu znachora, i zasunąłem za sobą nieco już zwichrowane drzwi shoji. Wygląda na to że albo bandyci, albo krewni znachora opróżnili ten budynek, pozostawiając tylko otwór na palenisko i stary garnek, wiszący u stropu. W okolicy było troszkę stareńkiego drewna, które jak mocniej dotknąć to się rozpadało - po chwili manewrowania udało mi się ułożyć ognisko, które później rozpaliłem za pomocą skitranego gdzieś w zwojach krzesiwa.
Kolejne pół godziny spędziłem, opatrując wszystkie obrażenia które otrzymałem. Było ich co prawda niewiele i w większości płytkie, ale jedna szrama, w okolicy żeber, była widocznie większym problemem. Dopiero gdy upewniłem się, że wszystkie potrzebne leki zostały zastosowane i bandaż trzymał mocno, mogłem zająć się notatkami.
Mając świadomość, że żadne jedzenie nie przejdzie mi przez gardło, postanowiłem że dzisiejszy dzień przeżyję na pigułce żywnościowej. Może i moja wątroba zabije mnie o kilka lat wcześniej, ale przynajmniej nie będzie to dziś i tutaj. Mając to z głowy, wyciągnąłem z kolejnego zwoju mały bukłak z alkoholem, napiłem się dla kurażu, i zacząłem fascynującą lekturę.
Okazało się, że to siedlisko stworów, do którego się wybrałem dzisiejszego poranka, dwadzieścia lat temu było jakimś wysoce rozwiniętym laboratorium, założonym przez słynnego, choć... delikatnie mówiąc, ekscentrycznego badacza imieniem Sadaharu Naoya. Człowiek ten był jednym z największych autorytetów pośród naukowców-shinobi, badających właściwości chakry i to, co można z niej wydobyć. No, a przynajmniej tak to opisywano aby używać pięknych słów. W praktyce jednak było... gorzej.
Znacznie gorzej.
Sadaharu był zafascynowany możliwościami twórczymi chakry, którą dzielił na dwa rodzaje: in i yang, niczym to słynne dramatyzowanie o potrzebie balansu między mrokiem i światłem, bzdety popularne wśród demagogów. Według popularyzowanej przez niego teorii, chakra mogła przyjmować różne formy i ewoluować dzięki temu, że miała w sobie te dwa uwolnienia: In, które pozwalało przekształcać wyobrażenie w formę, i Yang, która pozwalała tym formom nadawać życie i właściwości. Starał się to udowadniać na każdym kroku poprzez przeprowadzanie długich eksperymentów; początkowo niegroźnych, mających na celu tylko sprawdzanie umiejętności tworzenia własnych jutsu przez shinobi. Z czasem jednak... stał się znacznie bardziej radykalny.
A dokładniej - postanowił pobawić się w boga, próbując odnaleźć jaka jest granica możliwości chakry.
Najpierw zmienił swoje cele badań na zwykłych ludzi, niemogących używać chakry, i siłowo (często przez tortury i modyfikacje medyczne) nadawał im moc kontrolowania energii duchowej. Zmieniał ich ciała w nienaturalny sposób... czasem też zastępując części ciała innymi, po prostu żeby sprawdzić czy odpowiednie zastosowanie chakry zmieni ich właściwości i utrzyma ich przy życiu.
Jego największym osiągnięciem było stworzenie istot podobnych do ludzi i bazujących na ludziach, lecz z ciałami stworzonymi ze specjalnych, stworzonych przez niego nici. Chodzące marionetki, które jednocześnie żyły i nie żyły. Nawet nadał im nazwę: Kakuzu. To właśnie ten eksperyment nadał mu największą sławę, roznosząc jego imię na wszystkie krańce świata nauki. Dlatego, że był w stanie zakrzywić naturę i stworzyć coś nowego. Bez żadnego określonego celu, jeśli nie liczyć jego własnej, parszywej ciekawości.
Moja twarz skrzywiła się lekko. Wykorzystywanie naszych możliwości przeciwko nam, huh...
Kolejne notatki opisywały inne jego eksperymenty i badania. W pewnym jednak momencie znalazłem coś, co przykuło moją uwagę.
I posłało zimny dreszcz po moich plecach.
Sadaharu Naoya, jak się okazało, przez zupełny przypadek dowiedział się o niezwykłych umiejętnościach ludzi mieszkających na południu Daishi i okolic Głębokich Odnóg. Chodziło rzecz jasna o naszą długowieczność i utrzymywanie młodego wyglądu przez lata, jak również bliskość z naturą: w końcu chakra, jakimś sposobem, była w stanie dać nam umiejętność nie tylko rozumienia zwierząt, ale też porozumiewania się z nimi i koegzystancji bliższej niż jakichkolwiek innych ludzi. Zafascynowany tymi cechami, postanowił przenieść się aż z Ryuzaku no Taki do Daishi, i założyć tutaj kolejne laboratorium. Zyskał poparcie świata nauki, jako że mógł on wpaść na kolejne przełomowe odkrycie, i wraz z innymi wielkimi umysłami założył centrum badawcze pośród gór. Niecałe kilkanaście kilometrów od Oniniwy.
I wtedy zaczął kolejne nieludzkie eksperymenty.
Pod przykrywką przejmowania więźniów od mniejszych miejscowości, zbierał ludzi z okolic i przeprowadzał na nich badania za pomocą chakry, chemikaliów, medykamentów, oraz... innych fal. Źródeł sztucznej chakry, nad którymi miał pełną kontrolę. Napromieniowywał nas, szprycował lekami, i patrzył na nasze reakcje.
Jak się okazało, siedząca w nas chakra była zupełnie inna niż ta, którą mogli się pochwalić wszyscy inni zjadacze chleba na całym świecie. Była bardziej... surowa, dzika, "bez obróbki" - ale za to znacznie potężniejsza. Po niektórych testach zaczął stwierdzać nietypowe skutki uboczne. Stopniowa zmiana koloru skóry. Nienaturalne przeobrażenia ciała, narośle, macki, ostrza, powstające wskutek przemian, a które zanikały gdy tylko chakra natury była przez Sadaharu neutralizowana. Z czasem zaczęły się również zmiany psychologiczne: psychozy, ataki agresji, nieumiejętność odróżniania swoich od wrogów. Ostatnim stadium było całkowite zezwierzęcenie.
Zamarłem.
Czy te stwory, z którymi walczyłem...
Ostatnie zapiski jakie znalazłem, dotyczyły jakiegoś wielkiego eksperymentu, który Sadaharu nazwał pompatycznie "Testem Piętnastym" (Jikken Jūgo ). Jednego z dni, postanowili podkręcić te tajemnicze fale do maksymalnego poziomu, chcąc zobaczyć reakcję obiektów doświadczalnych na maksymalny natłok chakry natury, i by ujrzeć najwyższe możliwości transformacji.
Test zakończył się katastrofą. I olbrzymią eksplozją, która rozniosła się na setki kilometrów w dal.
... Test Piętnasty odbył się tamtego feralnego dnia.
Poczułem... mieszankę emocji, którą nie do końca zrozumiałem. Gniew, smutek, ból zażarcie ze sobą walczyły, starając się przejąć kontrolę nad moim ciałem. Zarazem jednak pojawiła się inna, nowa emocja.
... Spokój.
W końcu wiem, co się wtedy wydarzyło. Co było powodem cierpienia, zarówno mojego, jak i wszystkich moich pobratymców. Co tak naprawdę nas wszystkich wyniszczyło.
Natura.
Parszywa, niekontrolowana natura.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:09
IX
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=cU6PxPLrhuc [/youtube]
Rok 300. Minęło dokładnie dwadzieścia pięć lat od tamtego parszywego dnia.
Wybaczcie, że tak długo musieliście czekać na moją wizytę. Chociaż co jakiś czas przybywałem w okolice Oniniwy, jakoś nigdy nie potrafiłem się przymusić do tego żeby tak naprawdę tutaj przyjść i usiąść razem z wami. Zawsze to tłumaczyłem tym, że mam tutaj ważne sprawy do załatwienia, związane z poszukiwaniami informacji co do doktora Ioriego. Próbowałem odnaleźć cokolwiek, co pozwoliłoby mi lepiej zrozumieć naturę tej dziwacznej klątwy, która spadła na nasz ród. Uciekałem przed skrytobójcami i grupami pościgowymi, wysyłanymi przeciwko mnie przez klan Kouseki - kiedy upadła Oniniwa, zdecydowałem się opuścić szeregi ninja z Daishi i skupić się na własnych poszukiwaniach... i jak można się domyślić, nie przyjęli tego faktu zbyt spokojnie. Tym bardziej, że miałem już dość wysoką rangę pośród ninja. Na ich nieszczęście, moje doświadczenie pozwalało mi ich zwodzić... lub pokonywać. Wracali albo z pustymi rękami, albo z głowami pod pachą.
Prawda jest jednak taka, że nie potrafiłem się zmusić do wejścia do Oniniwy.
Dlatego, że jestem cholernym tchórzem.
Po katastrofie straciłem wszelkie cele jakie mogły kierować moim życiem. Na moich oczach ginęli ludzie, których znałem od młodości... niektórych zaś musiałem pozbawić życia osobiście. Po tym, jak Miki umarła w moich ramionach... po prostu straciłem resztki świadomości i nadziei, których tak usilnie próbowałem się utrzymać. Wtedy po raz pierwszy klątwa przejęła mnie w całości, i sprawiła że moje ręce spłynęły krwią wszystkich mieszkańców miasta. Pozbawiłem ich żyć, aby sami nie musieli czuć tego wprowadzającego w szaleństwo cierpienia. Wtedy też straciłem Akihiko, który przybył tu z Hanjim - i gdy ujrzał mój stan, oskarżył mnie o doprowadzenie do śmierci Miki, i odwrócił się ode mnie.
Nietrudno chyba więc zrozumieć, czemu sama myśl o ponownej wizycie w tym mieście przepełniała mnie strachem.
Ale teraz, po dwudziestu pięciu latach, kiedy na moim karku pojawił się w końcu piąty krzyżyk... chyba w końcu dojrzałem do kilku decyzji. Przebyłem znany świat wzdłuż i wszerz, zgromadziłem mnóstwo wiedzy, zarówno o faktach, jak i legendach. Stoczyłem tysiące walk, z których wyciągnąłem zarówno zwycięstwa i doświadczenie, jak i porażki i rany. Ujrzałem tak dużo, że chyba po prostu z czasem zapomniałem, czym tak naprawdę jest strach. Bo w końcu... czego mam się obawiać? Śmierci? Tego, że któregoś dnia po prostu zamknę oczy i nigdy więcej ich nie otworzę? Bzdura.
... zignorujcie proszę, że trzęsą mi się ręce. To nie ze strachu. Po prostu cholernie mi przeszkadza ten rzęsisty deszcz i przeszywający chłód. W końcu mam już swoje lata.
I nie, to nie są wymówki. Ani słowa.
I teraz, w tę dość znaczącą rocznicę, postanowiłem że w końcu przybędę do Oniniwy. Ponownie usiądę sobie tutaj na ławce, razem z wami. Porozmawiam, próbując jakoś wyjaśnić to co nastąpi później. Może pomożecie mi wysnuć wnioski z tego wszystkiego, co przeszedłem.
Prawda, Miki? Goro? Hanji?
Cóż... i tak nie spodziewam się że byście mi odpowiedzieli. To by dopiero było.
Przynajmniej tyle, że nie przychodzę do was z pustymi rękami. Zapaliłem kadzidła, nawet przyniosłem specjalne daszki żeby nie ugasły pod wpływem deszczu.
No ale, wracając.
Muszę przyznać, że ten szalony doktorek naprawdę odkrył więcej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Udało mi się dotrzeć do kilku z jego laboratoriów - zarówno do tego, w którym tak naprawdę wytworzył ludzi skażonych tą klątwą (którzy, po tym jak przekazałem im te informacje, zaczęli się sami tytułować "Juugo" by nie zapomnieć tej katastrofy), jak i innych, w których badał różne aspekty chakry i tworzył inne, zapomniane przez bogów wytwory. Takie jak na przykład klan Kakuzu. Iori naprawdę był bardzo blisko poziomu, na którym mógłby się tytułować bogiem chakry: chociaż jego eksperymenty były wynaturzone i nieludzkie, jego wiedza była niedościgniona. To mu muszę przyznać.
Podczas podróży natknąłem się też na wiele innych przykładów tego, co tak naprawdę potrafi chakra. Na własne oczy widziałem bestie olbrzymie niczym zamek Suzumura, albo i nawet sięgające rozmiarów gór. Widziałem zwierzęta, które poruszały się i myślały jak ludzie, dlatego że zostały dotknięte tą samą mocą co my. Miałem możliwość przyjrzenia się spustoszeniu, które potrafili tworzyć shinobi gdy tylko im się to zamarzyło. Poznałem nowe formy tej samej potęgi, jaką była chakra: ludzi potrafiących zyskiwać cechy zwierząt, korzystając z tej samej mocy co ja przy aktywacji mojej klątwy - chociaż na inny sposób. Obserwowałem, jak Ogoniaste Bestie, które wierzyłem że istnieją tylko w legendach, za pomocą olbrzymich bomb równają z ziemią całe miasta. Widziałem moich rodaków, mieszkających już w Nawabari, zmieniających się w podobne bestie jak ja, i ćwiczących z potem czoła by nie utracić kontroli nad zamkniętym w nich diabłem.
Byłem świadkiem, jak walczący o mały skrawek ziemi ninja wymordowują siebie nawzajem olbrzymimi technikami, ignorując zniszczenie jakie nieśli - i to, co przez nich przeżywali (bądź też nie przeżywali) zwykli zjadacze chleba.
I im bardziej na to patrzyłem, tym większe czułem obrzydzenie.
Ba, nawet samurajowie, których pamiętam z opowieści jako dumnych wojowników nienawidzących chakry, w końcu dali się przekabacić na tę parszywą stronę. Najlepszym przykładem był jeden miecznik, strażnik świątyni w Antai, w której musiałem zabić jednego z goniących mnie skrytobójców Kouseki. Do tej pory pamiętam jak się przedstawiał, tak dumny jako samuraj: "Sayamaka Asahiko, Sayamaka-ha Shintaka-ryu Battodo ". Brzmi tak... szlachetnie. A następnie - podniósł ten swój miecz, który nazwał Tengakugataną, i wzmocnił go chakrą, by upewnić się że zginę. I gdzie tu ich poczucie honoru, do diabła? Skoro sami zaczynają się bawić w chakrę, to ile mieli wspólnego ze swoimi dumnymi przodkami?
I teraz, kiedy już zobaczyłem tak wiele, zrozumiałem kilka rzeczy.
Po pierwsze: ludzie są niereformowalni. Nie różnią się zupełnie niczym od zwierząt. Nie potrafią docenić znaczenia pokoju i balansu. Jedynym celem ich istnienia jest wojna. Nie potrzebują absolutnie żadnych poważniejszych powodów, by rzucić się sobie wzajemnie do gardeł, gotowi wbić innym nóż w plecy. To, co było dla nich najważniejsze, to dominacja
i potęga. A im więcej tej mieli, tym bardziej rósł ich apetyt - i wojenne koło rozkręcało się od nowa.
A chakra to ich ukochane narzędzie.
Myślicie że przesadzam? Skądże. Jako że sam starałem się z całych sił unikać udziału w jakichkolwiek konfliktach i skupiałem się na poszukiwaniu wiedzy, kiedy tylko coś odnalazłem - starałem się z tym przychodzić do liderów wszelkich klanów shinobi, próbując im przedstawić argumenty za zaprzestaniem niepotrzebnych batalii. Żaden obraz jednak ich nie przerażał - ba, nawet gdy pokazywałem im moją klątwę i transformację w demona, zupełnie się nie przejmowali tym jak bardzo negatywnie to na mnie wpływało. Jedyne, co ich interesowało, to czy mogę tę moc przekazać dalej, aby móc ją zastosować na polu walki. Przecież tak duże wzmocnienie może dać im tak dużo profitów! Kto by się przejmował tym, że użytkownicy przeklętej pieczęci przechodzą katusze za każdym razem gdy jej używają? Stają się potężnymi narzędziami na polu walki!
Są zbyt zaślepieni żądzą władzy i potęgi, by ujrzeć chakrę taką jaką jest. Energią godną bestii, która rozrywa kochanków, rodziny, narody.
Gardzę shinobi. Gardzę wszystkimi, którzy używają chakry dla własnych zysków.
Gardzę samym sobą.
I to wszystko sprawiło, że w końcu przyszedł mi pewien szaleńczy pomysł. Pomysł, który stanie się karą dla wszystkich tych, którzy tak bardzo kochają żywot ninja.
Podczas długich dni, które spędzałem w Bibliotece Oświecenia w Tajemniczym Lesie, natknąłem się na legendę.
Legendę o grobowcu Mędrca Sześciu Ścieżek.
Wedle legendy, na jednej z wysp na Czarnym Archipelagu, znajduje się ukryta pośród mgieł i sztormów wieża, nazwana Okiem Świata. Aby wejść do tych kazamatów, należy najpierw odnaleźć czas, w którym wieża objawia się pośród mgieł Archipelagu – okazuje się, że panujące tam osłony i sztormy są również powodowane przez wieżę; są one naturalną i bardzo skuteczną osłoną. Gdy się odnajdzie Oko, należy odtworzyć jego klucz za pomocą khakkary – kostura Mędrca, oraz klucza ukrytego w jednym ze skarbców Ojca wszystkich użytkowników chakry. W podziemiach tejże wieży zaś znajduje się olbrzymia komnata, w której pochowano szczątki największego z shinobi: Mędrca Sześciu Ścieżek. W komnacie tej zamknięto wszystkie sekrety świata, ukryte przed oczami tych którzy nie posiedli tej samej mocy co sam Mędrzec: jego legendarne, wszechwidzące oczy, które pośród tablic w świątyni Naka nazwano po prostu "Rinneganem" - okiem Samsary. Posiadacz tej sztuki będzie w stanie dowiedzieć się o wszystkim, czego tylko będzie potrzebować...
Wliczając w to sposób na zniszczenie całej chakry na świecie.
W takim razie… jeżeli uda mi się odnaleźć ten klucz, będę w stanie uwolnić cały świat od tego przekleństwa, jaką była energia duchowa. Ludzkość będzie musiała nauczyć się żyć bez niej – i bez dewastujących świat mocy, które dzierżyła.
Oczywiście, spodziewam się że wszyscy którzy usłyszą o tym planie uznają mnie za szaleńca albo psychopatę – dokładnie tak, jak się po nich spodziewam. W końcu kto normalny chciałby zniszczyć to, co zdefiniowało jego istnienie przez tyle lat? Być może spróbują mnie zatrzymać, tylko po to by później kontynuować swoje batalie i wojenki. Małe utrudnienie na ich drodze, niewarte nawet drugiego spojrzenia.
Jeśli chcę by nauczyli się nie tylko żyć bez chakry, ale też zrozumieć znaczenie pokoju – muszę ich nauczyć, czym tak naprawdę jest wojna. I jak wielkim potworem może stać się człowiek, kiedy tylko osiągnie moc ponad wszelką inną.
Muszą poznać strach.
I jeśli potrzebny jest potwór, aby ludzie zrozumieli że chakra jest ich wrogiem… sam z chęcią stanę się tym potworem. Będę wzbudzać niepokoje i prowokować wojny, aby ludzie mieszkający w spalonych krajach poznali wartość czasów pokoju. Będę mordować ludzi i shinobi, wprowadzać chaos gdzie tylko sięgnie mój wzrok.
Monstrum.
Kiedy wystrzelę ten pierwszy pocisk – nie będę wiedział, kto straci życie. Jak wiele dzieci będzie zawodziło z rozpaczy, ile domostw będzie płonąć. Ile serc zostanie złamanych. Ile przyszłości startych w proch. Ile krwi zostanie przelanych przeze mnie i mnie podobnych. Będę diabłem tak długo, aż ludzie w końcu zrobią to, co powinni zrobić od samego początku – usiądą, porozmawiają i zjednoczą się przeciwko jednemu wspólnemu zagrożeniu. Mnie.
I wtedy… pokażę im mój cel.
Podniosłem głowę i spojrzałem na trzy groby.
-Dzisiaj rozpoczynam wojnę. Największą z wszystkich wojen. Między człowiekiem… i mocą tworzenia. – Uśmiechnąłem się smutno. – A więc… w ten sposób staję się Antykreatorem. Niszczycielem świata.
Podniosłem głowę.
-Hanem Sōzō.
Podniosłem się z ławki i zgarnąłem nadmiar wilgoci z płaszcza. Następnie odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia z cmentarza.
-… nie czekajcie na mnie po drugiej stronie, Miki, Goro, Hanji. Mój czas na śmierć jeszcze nie nadszedł… – Opuściłem głowę. – … a nawet gdy nadejdzie, i tak nie pójdę tam gdzie wy.
Czas zasiać zarodek wojny. Pustynia będzie do tego idealnym miejscem.
Ludzie będą przeklinać rok 300.
0 x
Natsume Yuki
Postać porzucona
Posty: 1885 Rejestracja: 11 lut 2015, o 23:22
Wiek postaci: 31
Ranga: Nukenin S
Link do KP: viewtopic.php?f=33&t=199
GG/Discord: 6078035 / Exevanis#4988
Multikonta: Iwan zza Miedzy
Post
autor: Natsume Yuki » 20 cze 2021, o 23:10
X
[youtube]https://www.youtube.com/watch?v=RkSjYdNuXdE [/youtube]
Muszę przyznać, że śmierć... bardzo dużo zmienia w odbieraniu rzeczywistości.
Ludzie to istoty pełne sprzeczności, które choć są świadome swojego nieuniknionego odejścia, drastycznie się go boją - i robią co mogą, by przetrwać jak najdłużej, aż do tego ostatecznego dnia. Niestety, to "przetrwanie" nigdy nie jest usłane różami - brutalna rzeczywistość robi co tylko może, żeby nas ugiąć i ostatecznie złamać, zaś my... reagujemy na to różnie. Jedni walczą nie tylko ze światem, ale też sami ze sobą, aby iść prosto - nawet jeśli w głębi ich serc czai się panika. Inni upadają i dławią się strachem, który ich pożera od środka.
No właśnie - strach. Bardzo typowa, bardzo... ludzka emocja. Praktycznie wszystko może wzbudzać w ludziach niepokój, sprawiając że życie staje się jeszcze trudniejsze. Niektórzy wytwarzają w sobie fobie przed rzeczami, których nie rozumieją, a czasem nawet przed tym z czym się nigdy nie spotkali. Inni, którzy spotkali się z jakąś formą traumy, zaczynają panikować na samą myśl o tym czymś - a w obliczu spotkania źródła swojego przeszłego bólu, całkowicie tracą resztki dumy... czasem nawet rozumu. Wiemy, że to coś sprawiło nam niewyobrażalne cierpienie, odebrało spokój którym cieszyliśmy się wcześniej, i chcemy za wszelką cenę uniknąć ponownego spotkania - zarówno ze źródłem, jak i miejscem.
A jednak, wewnątrz każdego z nas, istnieje jeszcze jedna, prymitywna forma strachu - właśnie przed śmiercią.
Jest w tym coś zabawnego, by być szczerym. Za swego dość długiego żywotu miałem do czynienia z wieloma ludźmi, stanami i sytuacjami, które potrafiły wstrząsnąć moim nabytym niegdyś spokojem. Przyznaję, istniało też kilka rzeczy, które wzbudzały we mnie przerażenie, niezależnie od tego jak dużo doświadczenia miałem. Jedną z takich obaw była właśnie ta wioska. Oniniwa.
A jednak, w momencie śmierci, poczułem że... tak naprawdę nie miałem czego się obawiać.
Owszem, ból był niewyobrażalny. Ale same objęcia Shinigami były wręcz... kojące. Pokazujące, że chociaż moje życie dobiega końca - razem z nim odchodzi potrzeba strachu przed czymkolwiek. Moją przeszłością, teraźniejszością... przyszłością. Nie miałem dłużej powodu by trzymać to wszystko w sobie, i pozwolić tym emocjom mną rządzić.
Zabawne, że największą naukę o życiu zdobyłem w momencie, gdy ono się zakończyło.
I dzięki tej nauce, teraz mogłem ponownie wkroczyć do Oniniwy, nie czując przy tym narastającego bólu i paniki. Owszem, w głębi ducha nadal czułem ból. Nadal pamiętałem te wszystkie obrazy. Wydarzenia. Twarze i sytuacje. Ale mimo tego, zupełnie nie czułem przed nimi strachu. Wszystko to wydarzyło się niemal wiek temu. Ci wszyscy ludzie byli teraz tylko kośćmi w ziemi, zaś ich imiona zostały całkiem zaginione w czasie. Kiedy zaś samemu doświadczyłem śmierci, i stałem się im równy... zrozumiałem, że choć wspomnienia bolały, nie mogę dać się im ugiąć.
Pogodziłem się z przeszłością. Ale nie zapomniałem ani tego co przeżyłem, ani nie zapomniałem obietnicy.
W końcu powróciłem zza grobu właśnie po to, by upewnić się że doprowadzę ją do końca.
-Fascynujące - stwierdził kroczący obok mnie Akuryo, przyglądając się z ciekawością pobliskim budynkom, stopniowo popadającym w ruinę. - Podejrzewałem że Twoja rodzinna wioska dalej istnieje, lecz w życiu bym nie podejrzewał że to tutaj.
Westchnąłem.
-Szczerze, nie spodziewałem się że ktokolwiek będzie próbował się tu zapuszczać. Legendy o nawiedzonej wiosce proto-Juugo rozniosły się na tyle, że pozostawiono to miejsce takim jakim jest.
Akuryo kiwnął głową, drapiąc się swoją kościstą dłonią po równie kościstym podbródku.
-Ach tak, pamiętam dokumentację z Twoich archiwów, czytałem je w trakcie Twojej... nieobecności, Han-sama. Test Piętnasty, czy tak? - Skrzywił to, co pozostało z jego ust, próbując zasymulować uśmiech. - Z szacunku do Ciebie, postanowiliśmy nie kontynuować badań, jako że... cóż, próby wyłączenia genu który aktywuje u Twych pobratymców te... zmiany, kończą się zwykle dla nich tragicznie.
Zwróciłem głowę w stronę Jeźdźca Śmierci.
-Mądrze. Torturowanie Juugo jeszcze bardziej to coś czego chcę uniknąć, a gdybyś robił to Ty... cóż, bycie elementem żyrandola to chyba nie jest Twoje hobby?
Akuryo ponownie uśmiechnął się krzywo i skłonił się przepraszająco. Wyglądąło na to, że nie zamierzał kontynuować tematu Testu Piętnastego, ani tych dotkniętych jego efektem. Tym lepiej dla niego.
Już w ciszy, kontynuowaliśmy nasz cichy marsz przez już ledwo widoczne spod roślinności kamienne ulice Oniniwy, zmierzając powoli w stronę największej budowli, ustawionej mniej więcej w centrum osady. Chociaż widać było po niej znaczącą degradację, i tak trzymała się zaskakująco nieźle. Wziąłem głęboki wdech (nie żeby nieumarłemu robiło to różnicę) i przekroczyłem za bramę na odgrodzone tereny posiadłości.
Posiadłości rodu Suzumura.
Czemu tutaj? Cóż, planowałem wziąć jeszcze kilka rzeczy, zanim opuszczę to miejsce na dłuższy czas. I tak pozostawiłem tutaj część swoich wspomnień, na moją prośbę skopiowanych i umieszczonych w specjalnych pieczęciach, na wypadek gdybym przez własne błędy skończył zapominając mojego prawdziwego celu. No, i oczywiście jedną z nich ustawiłem po to, by odstraszać niepowołane jednostki.
Jak tylko wszedłem do budynku, zobaczyłem że coś tu było nie tak.
Budowla od środka była utrzymana w przyzwoitym stanie - jeśli chodzi oczywiście o stan samego budynku. Wyposażenie jednak pozostawiało sporo do życzenia. Meble były poprzesuwane i poprzykrywane białymi prześcieradłami, jak ciała na znak żałoby. W niektórych miejscach walały się różnego rodzaju pamiątki pokroju wisiorków, kandelabrów, stojaków na kadzidła, drzeworytów i zdobionych ksiąg. Gdzieniegdzie były też ślady bardziej... bogatych zdobyczy, pokroju małych kopek ryo, rozrzuconej lub pozrywanej biżuterii, jak i rzadszych towarów, jak na przykład małe woreczki przypraw i "specjalne zioła" z Tajemniczego Lasu.
Ktoś tu niedawno był. I to, sądząc po rozgardiaszu, dość długo, zanim ostatecznie opuścił to miejsce. I miał tu albo kryjówkę, albo magazyn.
Poczułem lekką irytację tą potwarzą. To niegdyś był dom szlachecki, do diabła.
Co jednak mnie zaciekawiło, to fakt że najlepiej uporządkowanym pomieszczeniem była... sala rodowa. Był to wielki pokój, na którego ścianach znajdowało się całe drzewo genealogiczne rodu Suzumura, sięgający czasów jeszcze sprzed Mędrca Sześciu Ścieżek. Gdzieś pośród tego niegdyś znajdowało się również moje imię, chociaż... było ono traktowane bardziej jak bliska uschnięcia gałązka. Taki jest los pańskiego bękarta, co zresztą mój brat uwielbiał mi wypominać.
... Goro...
Wtedy zamarłem, wypatrując okolicy gdzie powinno być moje imię - na samym końcu drzewa.
Zauważyłem tam dopisane imię, prowadzące ode mnie.
"Kazuma ".
... Ach, teraz rozumiem.
Suzumura Kazuma. Przeklęte dziecko, noszące w sobie krew najniebezpieczniejszego bandyty w historii świata shinobi. Ten, który nie powinien się nigdy narodzić. Syn Antykreatora, powity przez jednego z jego Jeźdźców - Jeźdźca Głodu, Ayatsuri Sayuri. W rzeczy samej... pamiętam. Sayuri była bardzo specyficzną kobietą, która ni stąd, ni zowąd, nagle zapałała do mnie olbrzymią miłością. Miłością, która przemieniła się w obsesję i iście psią lojalność. Widziała we mnie istnego boga, który miał plan na naprawienie świata, tego świata, który tak brutalnie obszedł się z nią samą. Ta jej mania sprawiła, że wystarczyło drobne wspomnienie, a mi się oddała. Nie powiedziała mi jednak, że zamierzała w ten sposób "ponieść dalej mój ogień" poprzez powicie dziedzica.
To było ostatnią rzeczą jakiej chciałem.
Kiedy zginąłem w walce z demonami, Sayuri poprzysiągła że będzie na mnie czekać - i gdy tylko urodziła Kazumę, pozostawiła go w rodzinie zastępczej, a sama siebie przerobiła na marionetkę. Kazuma zaś dojrzewał w samotności, z przybraną rodziną - lecz ze świadomością tego kim są jego rodzice, która to świadomość z czasem przekształciła się w szaleńczą dumę przynależności do Suzumurów. Zamieszkał w tej osadzie jako eremita, lecz jakimś cudem zdołał poznać jakąś kobietę, z którą później stworzył dwójkę potomków. Bliźniaki. Imię pierwszej z nich zostało zapisane jako Himeko, lecz linia do niej prowadząca została skreślona - jak gdyby dziecko zostało oficjalnie odcięte od rodu. Obok jej imienia widniało również kanji "mori", las.
Drugie miano zaś było znacząco bardziej znajome.
Suzumura Ryuichi. Jego imię znalazło się na ścianie, poniżej miana swojego ojca, a mojego syna.
Ryuichi, porzucony przez matkę, dojrzewał w sierocińcu - lecz jako że Kabuto jakimś cudem przybliżyła mu historię jego przodka - mnie, on sam odciął się od wszystkich. Był traktowany jako odludek, z czasem zyskał sobie też nienawiść innych - co sprawiło, że stanął na ścieżce zbrodni. Mając zaledwie 20 lat, już był poszukiwany przez pół świata za brutalne morderstwa, gwałty i kradzieże. Był znany jako "Krwawy Cień" dzięki swojej umiejętności popełniania zbrodni po kryjomu, z pełną kalkulacją i manipulowaniem ludźmi.
I dzięki temu mianu, udało mu się zostać głową rodziny Ekibyo w Shigashi no Kibu, i sprawnymi manipulacjami i zamachami zagłuszyć tych którzy chcieli przynieść mu sprawiedliwość.
... Psia mać, takiego wnuka to ze świecą szukać, co?
-A więc Ryuichi za swoich czasów ukrywał się tutaj, co? - Parsknąłem śmiechem. - Ma gówniarz tupet. Nic, tylko przełożyć przez kolano.
Wtedy rzuciły mi się w oczy inne zwoje, które leżały tu i ówdzie. Niektóre wyglądały jak pamiętniki, inne jak notatniki, a jeszcze inne - jak nigdy nie wysłane listy. Część z tego to były zwykłe wpisy na temat łupów, wspomnienia co do niektórych czynów które dokonał. Oraz...
... lista imion?
Spojrzałem na listę, a następnie - dokładniej przyjrzałem się imieniu Ryuichiego na ścianie.
Pod nim znajdowała się kolejna lista siedmiu imion. Jego dzieci.
Moich prawnuków.
Pierwsze, najstarsze imię, było nieludzko zamazane - tak, że jedyne sylaby jakie zdołałem odczytać, to "Hi", oraz, po odstępie, "Ha". "Inuzuka Yoichi ", było pierwszym czytelnym które mi się rzuciło w oczy. Drugim, nieco zamazanym, było "Nanatsuki Youmu ". Żeńskie imię? Ha, no proszę. Następne dwa były również zamazane, i to w takim stopniu że nie zdołałem się doczytać. Ostatnie dwa zaś... były ciekawe. "Yuki Mei " i "Yuki Natsume ".
Kawał rodziny, nie ma co.
A chyba bardziej przeklętego przez los rodu świat jeszcze nie widział.
* * *
Potrzebowałem trochę czasu, żeby załatwić wszystkie sprawy które chciałem. Trochę się tego przecież nazbierało... Przede wszystkim zależało mi na zebraniu kilku pamiątek, o których nigdy nie myślałem że je pozostawiłem w Oniniwie - strach przed tym miastem sprawiał, że nigdy nie zbliżyłem się tu dopóki nie było to absolutnie konieczne. Na wszelki wypadek pozostawiłem również wszędzie strzępki swoich wspomnień - na wypadek gdybym tego potrzebował w przyszłości, a nie mógł już zaufać moim... towarzyszom. Ostatnim zaś... było odwiedzenie kilku miejsc, w których dawno nie byłem. Leżały odłogiem, całkowicie zapomniane - a zależało mi na nich.
Jednym z takich miejsc... był cmentarz.
No, ale ostatecznie pogrzebałem całą resztę. Nie potrafiłem się zebrać na to, aby zniszczyć Oniniwę.
Wystarczy, że ją wymażę z map świata.
-NES, Kabuto - zaczynajcie.
Wywołani Jeźdźcy, którzy wcześniej oczekiwali na granicy wioski, jak na rozkaz wypuścili olbrzymią ilość chakry - wzmocnieni klątwą, którą im przekazałem na ich własne życzenie.
Ziemia zatrzęsła się potężnie.
A chwilę później, wioska Oniniwa, razem z całą moją przeszłością i wspomnieniami, zniknęła w wielkim kraterze w ziemi, ukryta przed oczami ciekawskich.
Złożyłem długą sekwencję pieczęci, przygotowując jedną ze swoich technik ninjutsu - barierę, którą mogłem przebyć tylko ja. Pokryłem nią wszystkie krawędzi krateru, a następnie upewniłem się, że pojawi się tam woda, symulując jezioro.
Oby nikt nie znalazł już tego miejsca. Zasługuje na zniknięcie w ludzkich annałach.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości