It's a small crime and I've got no excuses.
Za każdym razem potrafił zadziwić się tym, że Hyuo nic się nie zmieniało. Nie ważne, czy opuścił je na parę miesięcy, czy na jeden dzień. Nic się nie zmieniało. Nie zmieniali się sprzedawcy w znanych sklepach, nie zmieniali się właściciele karczm ani sąsiedztwo. Dzisiaj jednak większość sklepów i przybytków publicznych na Hyuo była zamknięta, ulice puste i w końcu całe miasto - dziwnie opustoszałe. Lecz skoro najbardziej samotnym jest się w tłumie to raczej nie było żadnego problemu, prawda? Jasne, że nie było. Nie było go przede wszystkim dlatego, że mimo cichych ulic i nieobecnych mieszkańców, uśmiech sam pojawiał się na ustach wraz z myślą, że oni wszyscy zebrali się na Hanamurze, żeby uczcić koronację Cesarza i cieszyć się turniejem w tym najwspanialszym, najbardziej szczęśliwym i najlepszym ze wszystkich dni. Dzisiaj można się było szeroko uśmiechać, śmiać i wypowiadać szczere sekrety w ciepłych wodach Onsen, na trybunach zaś krzyczeć i obejmować się ramionami, dając się unieść słodkiemu zwycięstwu i pocieszając po porażkach. Oto był świat pełen zdolnych shinobich i kunoichich o wielkich sercach. Każdy z nich tutaj grał o własną stawkę i nie zawsze była ona brutalna i przesiąknięta krwią - czasem zdawała się mieć miękki dotyk różanych ust, z których spływały na człowieka równie miękka słowa.
Jak Chise, na przykład. Nie zawsze każdy miał swój darkside i nie zawsze każdy pozwalał na to, by przytłoczyły go trudy życia, uciekając od swoich zobowiązań i bliskich.
Jak Hayami, na przykład. Nie zawsze ciężko było przetrwać pomimo ciężkiej przeszłości i zapaść się w pozorach trwania, jedynie egzystując, bo nie zawsze demony, które karmiliśmy, wygrywały. Nie zawsze ktoś je dokarmiał.
Jak Natsume, na przykład. I chociaż nie każdy też pokazywał na co dzień swoją dobrą stronę i nie każdy był słodko-miły, mając poukładany świat i ułożone plany przyszłość.
jak Shinji, na przykład, to przecież każdy z nich miał coś do powiedzenia. Nawet gdy milczeli. Nawet jeśli czasem ciężko było się uśmiechnąć, a droga stawała trudniejsza i dłuższa niż zakładali. Każdy przecież mógł podejmować własne decyzje i być Panem swojego Losu.
Jak Seinaru. Shijima nie wiedział, ile czasu łzy spływały mu po twarzy. Czy to trwało od samego wyjścia z Onsen, czy zaczęło się później..? Płynęły i płynęły, a on czuł się dziwnie wyzwolony, że po tylu latach bogowie pobłogosławili go tym ludzkim odruchem. Pozwolili na to, by emocje same
wyszły na wierzch. Ocierał zaczerwienione policzki i pociągał lekko nosem, idąc z lekko opuszczoną twarzą chwilami. Jakże głupio musiał wyglądać! Bardziej go to jednak bawiło, nie smuciło w żadnym wypadku, bo w sumie... Czemu płakał? Nie był pewien. Nie wiedział, zwłaszcza, że ciągle czuł uśmiech przyklejony do swoich ust, które trwały tak wygięte wbrew logice. Mięśnie twarzy zupełnie mu zesztywniały. Odetchnął głęboko zimnym powietrzem Hyuo, które uderzyło go w twarz, gdy wędrował uliczkami miasta. Czuł się tutaj naprawdę dobrze, dlatego nie chciał przeprowadzać się na Hanamure. Nie chciał też wędrować za Ranmaru na wyspę im przyobiecaną. Tutaj... tu było dobrze. Wśród tego śniegu, wśród znajomych twarzy, chociaż mieszkał tu ile... dwa lata? Trzy? Nie był pewien, w którym roku Ranmaru uciekali przed zniewoleniem. To jakoś nie było teraz do końca istotne. Wszedł do swojego cichego, dość obszernego, mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Tutaj też nic się nie zmieniło. Śmieszne, bo co niby miałoby się zmienić, skoro był tutaj tylko on? Jednak co jakiś czas spoglądał na salon, wchodząc do tego mieszkania i wydawało mu się, że jego matka siedzi tam, zaraz obok mężczyzny, którego pokochała nad życie, a który ją porzucił, bo
nie była wystarczająco dobra. I siedzi też tam jego młodszy brat. Prawie mógł się z nimi przywitać, ale tak to już jest z marami naszej własnej wyobraźni, że lubią się rozpływać - i robią to, zanim dobrze zawiesimy na nich oko.
Oh, you run away, cause I am not what you found
Cóż, mamo, przynajmniej na samym końcu cię zrozumiałem.
Nigdy nie chciał taki być. Nigdy nie chciał wędrować tropem swojego ojca - powędrował więc tropem matki. Alkohol, którego nie cierpiał, ludzie, których nie znosił, usta pocięte ostrzami słów, od których nie można było się uwolnić. Pewnie Seinaru miał rację. Pewnie po prostu za dużo się zastanawiał, mógł to rzucić wszystko w cholerę i po prostu iść do przodu, nie przejmując się nikim i niczym. Nie potrafił. Chyba nie chciał.
Jak to dobrze, że wszystko się wyjaśniło i jesteśmy wolni, co..?
Shijima zdjął z siebie mundur i złożył w idealną kosteczkę - tak jak wszystkie jego ciuchy były poskładane - odkładając go na komodę. Pięknie tam wyglądał, naprawdę.
Jego duma. Przebrał się w czarne kimono, zwykły t-shirt i spodnie, po czym zapakował starannie obraz w ramach transportu, by na pewno nic złego mu się nie stało. To samo zrobił z wyliczonymi pieniędzmi - zapakował je tak, by nie brzęczały. Obraz został owinięty starannie materiałem, którym wcześniej go nakrywał i spięty z tyłu. W ramie, ciemnej i hebanowej, wyżłobione zostały ornamenty, delikatne i wijące się, żadne z konkretnych kwiatów, jedynie pojedynce płatki i liście - wszystko symetrycznie. Na górze i dole sprezentowane zostały dwa tygrysy z otwartymi pyskami, wyciągające ku sobie po łapie, ale nigdy nie miały do siebie dosięgnąć, bo pomiędzy nimi wykwitało epicentrum tych kwiatów. Heh, bawienie się w żłobienie tego było naprawdę... przyjemne. Tak jak malowanie było przyjemne, chociaż wiedział doskonale, że stracił do tego serce. Tak jak i do wielu innych rzeczy. Cholerstwo trochę ważyło. Postawił je pod ścianą, przy wyjściu i przysiadł do stolika, wyciągając jedną kartkę z notatnika, by przeciąć ją na pół i postawić parę krótkich znaków. Jeden z liścików został doczepiony do obrazu, drugi - do paczuszki z ryo. Wybrał się do portu i zapłacił tam jednemu z majtków ze statku, który płynął do Hanamury, by dostarczył paczki odpowiednio, płacąc mu za to sowicie, jedną do zamku, do Natsume, a drugą do Muraia. Opisał mu drogę i podpowiedział, gdzie Muraia konkretnie szukać, pokazując mu od razu portret Kakuzu. Zaś obraz miał tylko dostarczyć do pałacu. Ewentualnie napomknąć samemu Natsume, jeśli będzie na trybunach, że prezent już na niego czeka. Tylko ostrożnie, ostrożnie...
Przecież ten obraz wart był o wiele więcej niż ta paczuszka z ryo.
Do you remember how this started out?
Żył żartem, pił serio, co..?
Zawsze żył
na serio. Może dlatego usiadł znów przed notatnikiem, który zawierał wszystkie notatki z wymyślonych przez niego technik, podniszczony podróżami, z którego powyrywano strony z rysunkami z pewnością, że nigdy już nic nie narysuje. I nie narysował. Obraz dla Natsume był wyjątkiem od reguły, co? Przyjemnie się to oglądało. Przyjemnie wspominało. Wszystko od początku, a początek przecież nie drzemał tam, gdzie spotkał mężczyznę o imieniu Seinaru Kei. W tych złych chwilach również drzemało pocieszenie. Wszytko to, co złe i wszystko to, co dobre, sprawiło, że był w tym konkretnym punkcie. Czyli w sumie... jakim punkcie?
Jaka szkoda, że nie będzie mógł dotrzymać obietnicy wspólnej walki i nie zobaczy, jak Kei zostaje mistrzem areny.
Mógłby, gdyby chciał.
Nie chciał.
Zamknął rozdział swojej książki i spojrzał w twarz swojej Matki Chrzestnej, uśmiechając się do niej ciepło. Łzy dawno zdążyły ostygnąć na jego twarzy, a mimo to ciągle czuł ich ciepło. Chyba już czas. Wyglądała dzisiaj tak ładnie, zgrabnie i czysto. Nie niosła ze sobą woni zgnilizny, a jej rumak nie toczył z nozdrzy białych larw, boki nie były zapadłe i nosiły jątrzących się ran. Może to dlatego, że szedł obok niej w zgodzie i nie musiała zabierać go siłą z tego padołu?
Ludzie, którzy żyli cicho właśnie tak umierali.
Cicho.
Shijima wysunął wakizashi z pochwy i wbił ją w podbrzusze, pociągając ostrze w dół.
Pamiętasz jeszcze, jak to się wszystko zaczęło..? I to pytanie, co by się stało, gdybyście nigdy się nie spotkali?
Ja pamiętam.
Pamiętam też, jak na ustach plątały się słowa, że szczęśliwe zakończenia w tym świecie pełnym wojen nie istnieją, dlatego dobrze, że udało się wyprosić chociaż kawałek szczęśliwego środka.
Reszta?
Resztą była
Wolność.