- Prawdę mówiąc to w tych czasach bardzo dużo osób traciło swoje rodziny. Wszystko przez głupotę ludzką, zatargi i chęć wzbogacenia się. Bywają też psychopaci, którzy robią to dla własnej satysfakcji, ale gdybym jeszcze o nich napomniał to nie pozostałoby mi nic innego jak siąść rozpłakać się nad światem, w którym przystało mi żyć. Wychodziłem z przekonania, że do życia niepotrzebne było kilka zer w bilansie konta bankowego, a przyjaciele i rodzina. Ci którzy to stracili, w większości przypadków wiedzieli jakimi wartościami mają się kierować. Do tego grona zaliczałem się właśnie ja, a byłem w stanie oddać wszystko, ażeby nie dopuścić do śmierci całej mojej rodziny. Niestety, nic nie cofnie czasu, a ja muszę jakoś przeboleć to wszystko. Choć wiele razy chciałem wypłakać się z tego wszystkiego, to nie potrafiłem. Za młodu wylałem wszystkie łzy, a teraz... chyba mi ich zabrakło na starość. Też nie potrafiłem płakać, więc jednak coś łączyło mnie i Narubi. Jeszcze nie wiedzieliśmy rzeczywiście jacy jesteśmy, ale miałem zamiar to zmienić i zacząć się powoli z nią poznawać. W końcu miała zostać w pewnym sensie moją siostrą. Można nawet powiedzieć, że zamknąłem się w sobie, ale dlaczego? Bo nikt nie chciał, abym się przed nim otworzył, a zawiasy od drzwiczek do mojego wnętrza zardzewiały. Na dodatek nie chciałem aby ktokolwiek się do mnie dobijał, więc nieco zmieniłem swoje zachowanie, a ludzie od razu zaczęli się ode mnie oddalać. Nawet ci o dobrych chęciach byli przeze mnie olewani. Po tym jak odrzuciłem tych wszystkich o dobrych intencjach, zacząłem mieć żal do samego siebie. Niestety, czasu już nie cofnę. Do pewnego momentu mojego życia było mi z tą samotnością dobrze, lecz nie trwało to strasznie długo. Może z dwa, trzy lata? Potem zacząłem czuć pustkę w moim sercu, którą musiałem wypełnić jakąś osobliwością. Po tamtym okresie czasu zmieniłem się do tego stopnia, że już nikt nie chciał nawet ze mną rozmawiać. Byłem zbyt gruboskórny i nie potrafiłem otworzyć się na innych. Po części to moja wina i jestem tego w pełni świadom, ale co było, to minęło. Trzeba było żyć teraźniejszością i spróbować w jakiś sposób zaprzyjaźnić się z Namidą. Choć, nie... Ona przecież mogła też odejść jak mój brat. Przecież nie nawiązywałem nowych znajomości właśnie po to, żeby nie cierpieć jak po utracie wszystkich bliskich mi osób. Nie miałem zupełnie nikogo i nie wiedziałem, czy chciałem rzeczywiście kogoś mieć. Już poczułem ból po utracie bliskich i nie chciałem doświadczać go po raz kolejny, ale też poczułem jak okropnie jest być samotnym. Wybierając pomiędzy tymi dwiema opcjami, wolałem raczej pozostać samotnikiem po kres swoich dni, lecz moje impulsywne działania wzięły nade mną górę. Nie czułem jakiegoś ogromnego żalu i wiedziałem, że nasza relacja mogła wyglądać dobrze. Tym razem postaram się zapewnić jej bezpieczeństwo, wzrosnę w siłę i w końcu uda mi się to. Będę w stanie kogoś obronić. Mogło być nam dobrze, naprawdę. Czułem, iż kunoichi nie chciała się do mnie przywiązywać. Pomiędzy nami była jakaś bariera, której nie chciała przypadkiem przekroczyć. Sądziłem, że ona też przeżyła w swoim życiu coś traumatycznego i to spowodowało, iż nie chce za bardzo się ze mną spoufalać.
Czułem nieznaczne podobieństwo między mną, a Narubi. Byłem święcie przekonany, że ona też przeszła przez podobne piekło co ja. Jej zryta psychika również była istnym dowodem, na złe wspomnienia z przeszłości. Przypuszczałem nawet, że ktoś mógł ją karać za młodu, za drobne przewinienia. Wymyślane przez nią kary nie były normalne, więc pewnie źle to przeżyła, a wszystko osiadło na jej psychice. Ja na szczęście nie byłem przez nikogo karany, a już od dziecka szanowali mnie za to, jakie piekło przeżyłem i jaki samodzielny wówczas byłem. Karasu w momencie gdy mnie przygarnął, aż zdziwił się, że taki dzieciak jak ja mógł być, aż tak przydatny. Jak na ten wiek, to już zadziwiająco dużo umiałem, a on jeszcze dalej mnie uczył przydatnych w życiu rzeczy. Między innymi dzięki niemu rzemiosło, łowiectwo i gotowanie nie jest mi teraz obce. Cieszę się, że nie przyjął mnie żaden bogacz, bo u niego żadnej wiedzy bym nie nabył i przyzwyczaiłbym się do życia w luksusach, a co za tym idzie... stałbym się ciotą.
Widać było po dziewczynie, że coś wyraźnie ją martwi. Byłem pewien, iż chodziło o jej życie. Pogrążona była w swego rodzaju kontemplacjach, a ja nie chcąc ich przerywać, jedynie przyglądałem się jej. Po niej samej widać było, że nie miała łatwego życia. Można stwierdzić, iż było wręcz okropne, tudzież skomplikowane. Jej charakter również nie pomagał ogarnąć tego burdelu w życiu. Normalna osoba, nie zachowywałaby się w ten sposób. Pewnym było, że musiała coś przejść, żeby doprowadzić siebie do takiego stanu - zapewne jakimś traumatycznym wydarzeniem. Wpatrywałem się na nią i dostrzegałem w niej tą dobrą stronę, wierząc że w przeszłości była beztroskim dzieckiem, potrafiącym się przeciwstawić. Nie dowierzałem, co ten świat potrafił zrobić z ludźmi. Wszystkie wyobrażenia widziałem przez mgłę i wiedziałem, że niekoniecznie są trafne. Będąc w niewiedzy postanowiłem zapytać się jej, co jest rzeczywiście na rzeczy. Byłem raczej bezpośrednim człowiekiem i nie chciałem zbytnio owijać w bawełnę więc moje pytania były zwięzłe i proste.
- Od zawsze taka jesteś? W sensie... Posłuszna, pokorna? Wydaje mi się, że coś tobą wstrząsnęło i doprowadziło cię do takiego stanu. - w końcu rozpocząłem dialog. Mimo wszystko nie mogła ona od tak stracić całej pewności siebie. Każdy jako dziecko posiadał jej choć trochę, każdy potrafił doznać szczęścia i żyć w beztroskim przekonaniu, w przekonaniu, że świat jest bajką. Prawie nikt nie zwracał rzeczywiście uwagi podczas swoich młodzieńczych lat na zewnętrzne problemy, tudzież nie wiedział o kłopotach, z którymi borykała się ludzkosć. - Na pewno coś się stało... Tak? Raczej nie bez powodu jesteś taka... Nieszczęśliwa? Zmartwiona? - dopytałem poważnym tonem. Niby każdy miał inny wyraz twarzy, ale za jej wyrazem kryło się coś poważnego. Nurtowały mnie wciąż zadane wcześniej pytania i chciałem usłyszeć na nie odpowiedź jak najszybciej. To nie było normalne, żeby taka osoba tak wyglądała i tak się zachowywała. Choć... Co ja prawię. Sam nie wyglądam na przeciętniaka i uważam, że powinienem choć trochę się ogarnąć, lecz rzeczywiście po co? Nie potrzebne mi to do szczęścia. Nikt tego ode mnie nie wymaga, a nawet nie miałbym dla kogo się zmieniać. Sądzę nawet, że Namida ma to gdzieś, jaki rzeczywiście jestem.
Czułem tą więź, która połączyła mnie i Narubi. Przypuszczałem, że kochałem ją lecz nie wiedziałem, czy rzeczywiście dobrze interpretowałem znaczenie tego słowa. Czułem, iż ja też nie byłem jej obojętny, a oboje coś jednak dla siebie znaczyliśmy. Z każdą sekundą znajomości coś między nami się zmieniało i zaskakiwaliśmy siebie coraz bardziej. Kto normalny przywiązywał się do takiego stopnia, do obcej osoby poznanej zaledwie kilka minut wcześniej? Tylko ja i ona. Śmiałem twierdzić, iż pod niektórymi aspektami byliśmy podobni, a nawet życie mogło nas wyruchać w ten sam sposób. W końcu nasze poczynania były okropnie podobne, a nawet odczuwanie uczuć. Można było się domyślić, że jeśli tak bardzo się do mnie przywiązała, co ja do niej, to wówczas byliśmy równie samotni i potrzebowaliśmy kogoś, kto mógłby nas chociaż wysłuchać i pocieszyć. Tyle, że ja miałem zamiar nawet ją chronić. Nie chciałem, żeby przytrafiła się jej jakakolwiek krzywda. Jednak pod jednym aspektem się różniliśmy, a nawet uzupełnialiśmy... ja chciałem jej pomagać, a ona chciała, żeby ktoś jej pomagał. Byłem tego w stu procentach pewien. Już na pierwszy rzut oka widać było, czego rzeczywiście ona może chcieć. Była na tyle zbłąkana, że można było się domyślić, iż rzeczywiście o to chodzi. Przy mnie mogłaby poczuć się o wiele lepiej. Doceniłaby w końcu swoją osobliwość, pomagałbym najlepiej jak potrafię, a jej życie stałoby się o wiele lepsze.
Żadnych planów odnośnie kunoichi nie miałem. Wiedziałem, że w przyszłości będę mógł czegoś od niej chcieć, ale jeszcze rzeczywiście nie wiedziałem, czy będę czegoś potrzebował. W tamtym momencie potrzebowałem tylko osoby, która by przy mnie była i mi towarzyszyła. Prawdą również było, że bycie w jej towarzystwie sprawiało mi przyjemność. W tamtym momencie już traktowałem ją jako członka mojej rodziny.
Po dłuższym czasie milczenia, moja towarzyszka w końcu przemówiła. Ja mruknąłem na znak, iż zakończyłem kontemplacje. Najpierw wypowiedziała mi imię swojej sensei, no i dalej kontynuowała dialog. Byłem szczerze zadziwiony tym co mówi, gdy stwierdziła, że jej własna mistrzyni odetnie jej łeb. Nieco się zmartwiłem, lecz sądziłem iż będę w stanie jakoś poradzić sobie z tą kobietą. Na pewno nie była jakaś super potężna i sądziłem, że zdołam ją chociaż powstrzymać.
- Przy mnie nic ci się nie stanie. - odparłem optymistycznie, choć w głębi serca tliła się obawa przed postacią Itori. Po odpowiedziach kontynuowałem dialog - Nie masz za co siebie nienawidzić, ani tym bardziej nie masz za co sobą gardzić, a co dopiero się zabijać. - odparłem, słysząc jej absurdalne słowa. Nie chciałem żeby więcej tak na siebie mówiła, lecz co miałem poradzić w tamtym momencie? Nic... no właśnie. - Jeśli masz mnie nie opuszczać, to właściwie po co chcesz się zabijać? Przecież jeśli zginiesz, to mnie opuścisz. Nie pomyślałaś o tym? - dodałem chcąc odciągnąć ją od ponurych myśli - No widzisz... Jednak się da, bo ja już cię pokochałem, a raczej mam takie wrażenie. - tym zakończyłem swoją kwestię.
W pewnym momencie Namida oparła się o płot, a stare drewno zatrzeszczało dając nam jasno do zrozumienia, że posesja ma swoje lata. Doszedłem do wniosku, że jest opuszczona, bowiem w takim zniszczonym budynku raczej nie dało się normalnie mieszkać. Wątpiłem w to, że jej mistrzyni mogła mieszkać w takiej ruinie, lecz nie skomentowałem tego. Poszedłem jedynie za swoją przybraną siostrzyczką, przymykając za sobą furtkę. W tym momencie wtargnęliśmy na czyjąś posesję i mogliśmy spodziewać się tego, że jednak jej sensei będzie chciała odciąć jej głowę. Cały czas się rozglądałem, aby przypadkiem jej słowa się nie potwierdziły. Nagle dziewczęcy głos przemówił, a Narubi znowu coś się objawiło. Zamiast użyć drzwi frontowych, zdecydowała się wejść przez dach, na którym było sporo dziur. Wspólnie weszliśmy tamtym "wejściem". W środku nie zastaliśmy niczego specjalnego, a opłatki śniegu gromadziły się w nieogrzewanym domostwie. Wnioskując po prawach fizyki, na pewno wpadły przez dziury w dachu. Rozglądałem się po mieszkaniu do którego weszliśmy. Nic szczególnego... Całe zniszczone i opuszczone. Tak jak się spodziewałem. W tamtym momencie zacząłem powoli chodzić po mieszkaniu, w międzyczasie rozglądając się za czymś ciekawym. Kto wie, co można było tu znaleźć?
- Hm? - mruknąłem do dziewczyny, gdy ta zaklęła z zdziwienia.
Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Gdyby tylko Gyo wiedział jak bardzo jest w błędzie. Nie potrzebowałam jego pomocy nic a nic, a właściwie jego pomoc wykraczała poza moje rozumienie. W tamtej chwili to ja chciałam być tą, która w jakiś sposób będzie komuś pomocna. Nie. Ja wręcz musiałam być komuś pomocna. Nie. To jeszcze nie tak. To było coś mocniejszego. Ja nie chciałam być pomocna. Ja chciałam, by ktoś mnie najzwyczajniej w świecie wykorzystywał i żeby nie liczył się z moją opinią. Jak zwierzę. Jak jakąś pierdoloną rzecz. Tego właśnie chciałam. Tak się czułam. Zeszmaciłam własną osobę dużo bardziej niż normalny człowiek byłby w stanie. Czy byłabym w stanie przyjąć czyjąś pomoc? Pewnie i bym była, gdybym nie potrafiła sobie z czymś pogodzić, ale uznałabym to pewnie jako swojego rodzaju dług, który będę musiała spłacić. Jak miałabym spłacić takie długi? Pewnie w ten sam sposób w jaki się obecnie zachowywałam albo może zachowywałam się w sposób jakbym miała wobec Gyo jakiś wielki dług. Reasumując spłata takiego zadłużenia mogłaby być bardzo, ale to bardzo ciężka, bowiem spłacając je zachowywałabym się normalnie, oczywiście jak na moje standardy, więc nie mogłabym uważać, że w ten sposób spłacam jakikolwiek dług. Zapewne spróbowałabym się zeszmacić jeszcze bardziej i totalnie odrzucić całą godność, ale czy zeszmacenie takie w ogóle było możliwe? Czy została mi jeszcze jakaś godność, którą mogłabym odrzucić? Jedyną moją szansą spłaty byłoby wtedy poświęcenie własnego życia w sposób iście widowiskowy. Stanięcie między moim wierzycielem, a nadlatującą w jego stronę strzałą albo coś podobnego. Drugim możliwym rozwiązaniem było to, by taka osoba zwyczajnie sprzedała mnie gdzieś, gdzie żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie chciałby trafić. Ja także nie chciałam, jednak godziłam się na takie miejsce bez względu na to co by się tam nie działo. Mogliby mnie tam bić, poniżać, torturować, zmuszać do niewolniczej i wyczerpującej pracy bez dostępu do wody i jedzenia, a na końcu zabić. Szczerze powiedziawszy srałam na to. Dla mnie liczyła się tylko spłata długu. Jeśli miałam dług było źle. Jeśli dług został spłacony to jak źle by nie było, byłabym najzwyczajniej w świecie szczęśliwa. Gyo tego nie rozumiał. No, ale pytał, a jak pytał to znaczy, że chciał zrozumieć. A jak chciał zrozumieć to było dobrze. Pierwsze pytanie było banalne. Kiedy to się stało i jak to się stało, że jestem taka? Odpowiedź wiązała się oczywiście z osobą mojej Mistrzyni. Jednakże póki co nie zamierzałam wyjawić Gyo szczegółów. Po prostu bałam się, że gdyby tylko wiedział co między nami zaszło to od razu by starał się mnie odwieść od pomysłu poszukiwań. Ale ja Itori zamierzałam znaleźć tak czy siak. Nie było innego wyjścia. To było marzenie i obecny cel mojego życia, a co dalej będzie? Tego jeszcze nie wiedziałam, chociaż najprawdopodobniej będzie to koniec. Koniec mojego życia. Nie przewidywałam innej opcji. Dlaczego Itori miałaby mnie oszczędzić?
- Odkąd Itori-sensei zniknęła. Załamałam się - rzuciłam tylko, nic więcej nie dodałam. Dlatego byłam nieszczęśliwa i zmartwiona. Dlatego zachowywałam się tak jak się zachowuję. To proste stwierdzenie pozwoliło odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy uważałam, że jestem normalna? Oczywiście, że uważałam, że jestem normalna. Bezgranicznie ufałam Itori-sensei, a ta kobieta zdołała mi przed odejściem, być może nieświadomie, wmówić, że właśnie taka jestem i taka powinnam być. Więc być może trwałam jak ten chory w chorobie, nie wiedząc, że jestem chora. Chociaż to, że się załamałam ... to przyznać mogłam. Nie byłam bowiem szczęśliwa z tego powodu. Jak mocne zmiany w mojej psychice i w moim istnieniu to jednak poczyniło? Nie wiedziałam. Póki co posesja Iwaru przestała dla mnie istnieć. Zaczęłam się zastanawiać jak on mnie postrzega i jak on postrzega swoje życie. Zaczęłam w końcu robić to co i on robił. Zaczęłam analizować tą drugą osobę. W końcu wyszłam poza ramy mojej osoby i skupiłam się na kimś innym. Przestałam myśleć samolubnie. Dla mnie jednak on był najnormalniejszym człowiekiem albo bogiem na świecie. Nie był osobą, która była mi podobna. Być może nasze przeżycia nie różniły się tak bardzo, ale nasze istnienia były diametralnie różne. On nie powinien nawet na mnie spojrzeć, a jeśli już to powinien spalić mnie samym spojrzeniem. Spalić na proch i w cierpieniu. Proch ten bowiem byłby więcej warty niż moja obecna postać. Zostałabym przez niego dowartościowana w ten sposób; w ten brutalny sposób. A ten jak gdyby nigdy nic stwierdził, że przy nim nic mi się nie stanie. Wiedziałam jedno. Trzeba było go jakoś odciągnąć od Itori, bo jeszcze strzeliłoby mu do głowy, by stawać jej na drodze, próbując mnie ocalić. To było niedorzeczne. Chociaż pewnie Itori nic by sobie nie zrobiła z obecności tego boga. W końcu była arcyboginią. Niesamowicie potężną z resztą. Nie musiałaby go zabijać, by mnie dopaść. Jednak nie chciałam kusić losu, bowiem niezbadane są wyroki arcybogini. No i w końcu weszliśmy do domu Iwaru. Wtedy wznowiłam swoją wypowiedź:
- Każdy kiedyś umrze, a dopóki żyję ... będę z Tobą - powiedziałam, ciągle mając w głowie jego słowa. Dudniły mi pod czaszką i nie mogły wyjść na zewnątrz. Pokochałem cię. Pokochałem cię. Pokochałem cię. Chciałam z jego ust usłyszeć te słowa. Nie wiedziałam jednak co one miały oznaczać. Czy chciał ... nie to raczej nie możliwe. Byłam na to za brzydka. Zatem dlaczego zaczęłam się czerwienić? To pewnie z zimna, prawda? Prawda? Czy traktował mnie jak młodszą siostrę? To także było niedorzeczne. Nie znałam tego człowieka, a on nie znał mnie. No, ale z drugiej strony. Te słowa strasznie mnie bolały. Nie chciałam ich słyszeć. Bałam się ich i szczerze nienawidziłam. Odwróciłam się w stronę Gyo. Trudno. Tą sytuację trzeba było wyjaśnić. Przeszukanie posesji Iwaru mogło poczekać. Zaraz? Przeszukanie? Jak złodziej? To nie tak miało zabrzmieć. Trudno. Po odwróceniu się na mej twarzy został wymalowany ... gniew. Wkurwił mnie. Naprawdę. Ciągle go kochałam, ale byłam na niego zła.
- Ty gówno rozumiesz! - wykrzyczałam mu w twarz, nie mogąc znieść kipiących we mnie emocji. Musiałam je jakoś wyładować. Podeszłam bliżej, a następnie rozpościerając dłoń, która wcześniej zaciśnięta była w pięść i spuszczona wzdłuż talii, wyprowadziłam proste uderzenie. Popularnie rzecz ujmując wymierzyłam Gyo plaskacza prawą ręką w lewy policzek. Niech się ogarnie. Następnie odskoczyłam kilka razy do tyłu, zwiększając odległość. Kontynuowałam naszą rozmowę - Jeśli mnie pokochasz, to Twoje serce będzie krwawić jak już odejdę z tego świata albo jeśli będzie dziać mi się krzywda. Masz mnie do kurwy nędzy nienawidzić i mną gardzić! Masz się mną wysługiwać! A jak już umrę to masz powiedzieć "No, kurwa, nareszcie zdechła ta pierdolona mała suka! Dość miałem ładowania jedzenia w tej jej krzywy ryj!". A następnie masz być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi ... - powiedziałam, znowu lekko fantazjując - Tego właśnie chcę. Bo przecież ... Cię kocham.
Znowu wyznałam mu miłość. Tak po prostu. Oczywiście to było sprzeczne z tym co sama mu kazałam robić. Miłość to było piękne uczucie, ale także takie powodujące niesamowite cierpienie. Ja obdarowywałam tym uczuciem inne osoby, jednocześnie biorąc na swoje barki cierpienie, które mi to przyniesie. Nie godziłam się jednak, by ktoś pokochał mnie. By się do mnie przywiązał. Nie chciałam, by cierpiał. Tak po prostu. No, ale zostało mi jeszcze jedno do zrobienia. Jeszcze jedna rzecz zanim odnajdę Iwaru.
- Przepraszam za tamto ... - powiedziałam - Jeśli ręka jest narzędziem grzechu to trzeba się jej pozbyć, prawda?
Podeszłam do drzwi znajdujących się po prawej stronie holu. Za tymi drzwiami znajdowała się kuchnia z salonem. Drzwi, które w ogóle nie były zamknięte. Wystarczyło po prostu nacisnąć klamkę. A ja ... zacisnęłam prawą dłoń w pięść i uderzyłam z całej mojej siły pięścią w te drzwi. Łzy napłynęły mi do oczu, bo było to bolesne przeżycie. Jednak nie przestawałam. Uderzałam w te drzwi raz za razem. Oczywiście nie miałam zamiaru ich w ten sposób otworzyć. Chciałam po prostu ukarać się w ten sposób za to co zrobiłam Gyo ... za to, że ośmieliłam się go uderzyć. A złamana dłoń? To była właśnie ta kara.
- Tak ... - uderzenie - Właśnie ... - kolejne - Musi być! Jak facet rucha się z kobietą i ona jęczy, to go to podnieca! A! ... jak ... łamiesz kobiecie! Kości! ... to ona jęczy 1000 razy! mocniej! ... to jest dopiero podniecające!
Mówiąc to, ciągle uderzałam w drzwi, próbując zmasakrować sobie rękę.
- Odkąd Itori-sensei zniknęła. Załamałam się - rzuciłam tylko, nic więcej nie dodałam. Dlatego byłam nieszczęśliwa i zmartwiona. Dlatego zachowywałam się tak jak się zachowuję. To proste stwierdzenie pozwoliło odpowiedzieć na wszystkie pytania. Czy uważałam, że jestem normalna? Oczywiście, że uważałam, że jestem normalna. Bezgranicznie ufałam Itori-sensei, a ta kobieta zdołała mi przed odejściem, być może nieświadomie, wmówić, że właśnie taka jestem i taka powinnam być. Więc być może trwałam jak ten chory w chorobie, nie wiedząc, że jestem chora. Chociaż to, że się załamałam ... to przyznać mogłam. Nie byłam bowiem szczęśliwa z tego powodu. Jak mocne zmiany w mojej psychice i w moim istnieniu to jednak poczyniło? Nie wiedziałam. Póki co posesja Iwaru przestała dla mnie istnieć. Zaczęłam się zastanawiać jak on mnie postrzega i jak on postrzega swoje życie. Zaczęłam w końcu robić to co i on robił. Zaczęłam analizować tą drugą osobę. W końcu wyszłam poza ramy mojej osoby i skupiłam się na kimś innym. Przestałam myśleć samolubnie. Dla mnie jednak on był najnormalniejszym człowiekiem albo bogiem na świecie. Nie był osobą, która była mi podobna. Być może nasze przeżycia nie różniły się tak bardzo, ale nasze istnienia były diametralnie różne. On nie powinien nawet na mnie spojrzeć, a jeśli już to powinien spalić mnie samym spojrzeniem. Spalić na proch i w cierpieniu. Proch ten bowiem byłby więcej warty niż moja obecna postać. Zostałabym przez niego dowartościowana w ten sposób; w ten brutalny sposób. A ten jak gdyby nigdy nic stwierdził, że przy nim nic mi się nie stanie. Wiedziałam jedno. Trzeba było go jakoś odciągnąć od Itori, bo jeszcze strzeliłoby mu do głowy, by stawać jej na drodze, próbując mnie ocalić. To było niedorzeczne. Chociaż pewnie Itori nic by sobie nie zrobiła z obecności tego boga. W końcu była arcyboginią. Niesamowicie potężną z resztą. Nie musiałaby go zabijać, by mnie dopaść. Jednak nie chciałam kusić losu, bowiem niezbadane są wyroki arcybogini. No i w końcu weszliśmy do domu Iwaru. Wtedy wznowiłam swoją wypowiedź:
- Każdy kiedyś umrze, a dopóki żyję ... będę z Tobą - powiedziałam, ciągle mając w głowie jego słowa. Dudniły mi pod czaszką i nie mogły wyjść na zewnątrz. Pokochałem cię. Pokochałem cię. Pokochałem cię. Chciałam z jego ust usłyszeć te słowa. Nie wiedziałam jednak co one miały oznaczać. Czy chciał ... nie to raczej nie możliwe. Byłam na to za brzydka. Zatem dlaczego zaczęłam się czerwienić? To pewnie z zimna, prawda? Prawda? Czy traktował mnie jak młodszą siostrę? To także było niedorzeczne. Nie znałam tego człowieka, a on nie znał mnie. No, ale z drugiej strony. Te słowa strasznie mnie bolały. Nie chciałam ich słyszeć. Bałam się ich i szczerze nienawidziłam. Odwróciłam się w stronę Gyo. Trudno. Tą sytuację trzeba było wyjaśnić. Przeszukanie posesji Iwaru mogło poczekać. Zaraz? Przeszukanie? Jak złodziej? To nie tak miało zabrzmieć. Trudno. Po odwróceniu się na mej twarzy został wymalowany ... gniew. Wkurwił mnie. Naprawdę. Ciągle go kochałam, ale byłam na niego zła.
- Ty gówno rozumiesz! - wykrzyczałam mu w twarz, nie mogąc znieść kipiących we mnie emocji. Musiałam je jakoś wyładować. Podeszłam bliżej, a następnie rozpościerając dłoń, która wcześniej zaciśnięta była w pięść i spuszczona wzdłuż talii, wyprowadziłam proste uderzenie. Popularnie rzecz ujmując wymierzyłam Gyo plaskacza prawą ręką w lewy policzek. Niech się ogarnie. Następnie odskoczyłam kilka razy do tyłu, zwiększając odległość. Kontynuowałam naszą rozmowę - Jeśli mnie pokochasz, to Twoje serce będzie krwawić jak już odejdę z tego świata albo jeśli będzie dziać mi się krzywda. Masz mnie do kurwy nędzy nienawidzić i mną gardzić! Masz się mną wysługiwać! A jak już umrę to masz powiedzieć "No, kurwa, nareszcie zdechła ta pierdolona mała suka! Dość miałem ładowania jedzenia w tej jej krzywy ryj!". A następnie masz być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi ... - powiedziałam, znowu lekko fantazjując - Tego właśnie chcę. Bo przecież ... Cię kocham.
Znowu wyznałam mu miłość. Tak po prostu. Oczywiście to było sprzeczne z tym co sama mu kazałam robić. Miłość to było piękne uczucie, ale także takie powodujące niesamowite cierpienie. Ja obdarowywałam tym uczuciem inne osoby, jednocześnie biorąc na swoje barki cierpienie, które mi to przyniesie. Nie godziłam się jednak, by ktoś pokochał mnie. By się do mnie przywiązał. Nie chciałam, by cierpiał. Tak po prostu. No, ale zostało mi jeszcze jedno do zrobienia. Jeszcze jedna rzecz zanim odnajdę Iwaru.
- Przepraszam za tamto ... - powiedziałam - Jeśli ręka jest narzędziem grzechu to trzeba się jej pozbyć, prawda?
Podeszłam do drzwi znajdujących się po prawej stronie holu. Za tymi drzwiami znajdowała się kuchnia z salonem. Drzwi, które w ogóle nie były zamknięte. Wystarczyło po prostu nacisnąć klamkę. A ja ... zacisnęłam prawą dłoń w pięść i uderzyłam z całej mojej siły pięścią w te drzwi. Łzy napłynęły mi do oczu, bo było to bolesne przeżycie. Jednak nie przestawałam. Uderzałam w te drzwi raz za razem. Oczywiście nie miałam zamiaru ich w ten sposób otworzyć. Chciałam po prostu ukarać się w ten sposób za to co zrobiłam Gyo ... za to, że ośmieliłam się go uderzyć. A złamana dłoń? To była właśnie ta kara.
- Tak ... - uderzenie - Właśnie ... - kolejne - Musi być! Jak facet rucha się z kobietą i ona jęczy, to go to podnieca! A! ... jak ... łamiesz kobiecie! Kości! ... to ona jęczy 1000 razy! mocniej! ... to jest dopiero podniecające!
Mówiąc to, ciągle uderzałam w drzwi, próbując zmasakrować sobie rękę.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
- Czułem, że Narubi rzeczywiście nie chciała ode mnie żadnej pomocy. Ba, nawet jej nie potrzebowała, lecz jako jej... starszy brat? Nie mogłem przejść obok tego obojętnie. Żyłem w przekonaniu, iż będzie można jeszcze jej jakoś pomóc, a wraz z upływem czasu ona również się zmieni. Po pewnym czasie przyzwyczai się do mojej pomocy i brak pomocy z mojej strony, stanie się dla niej nierealny. W tamtym momencie nie tylko Namida chciała być pomocna, ale również ja. Jej szczęście było na tamten moment moim priorytetem. Dokładniej, to chciałem poprawić jej jakoś samopoczucie i tego samego oczekiwałem od niej. Gdybym już zrealizował ten cel, to chciałbym zająć się czymś dla siebie. Nie wiem dlaczego, ale wpadłem na pomysł, ażeby powołać się do straży przybocznej jakiejś wysoko postawionej szychy... Niby nie popierałem pomocy bogatym i tłustym świniom, ale w ten sposób mogłem jakoś wpłynąć na świat. Mógłbym nasunąć jakiś pomysł, który polepszyłby sytuacje na świecie. Może ta szycha by mnie wysłuchała, a kto wie, czy nie zmieniłbym tym zachowaniem czyjegoś losu. Marzyłem o tym, aby prostu robić coś, co będzie mnie satysfakcjonowało. Ciekaw byłem jedynie czy właściwie będą chcieć tam kogoś takiego jak ja. Moja historia była bogata w różne pobicia, rozboje... Ale w moim przekonaniu były one konieczne. Nienawidziłem patrzeć, jak ludzie znęcają się nad słabszymi, a że nie chcieli słuchać tego co miałem do powiedzenia, to musiałem się uciekać do przemocy.
W mojej opinii kunoichi była bardzo pomocna dla mnie. W przeciwieństwie do innych spędzała ze mną czas, tym sposobem pomagając mi. Dzięki niej mój charakter stopniowo kształtował się na coraz lepsze. Zanadto w każdym momencie ktoś mógł mi coś zrobić, a ona nie przeszłaby obok tego obojętnie. Mogłaby chociaż mi dopomóc w tym. Cały czas czuwała nade mną, wiedziałem to. Nie bez powodu się do tego zobowiązała. Nie miałem zamiaru jej wykorzystywać, lecz ona rzeczywiście tego chciała. Myśli biły się między sobą o to, czy lepiej by było ją wykorzystać, czy może traktować tak jak dotychczas. Liczyłem tylko na to, że ze mną zostanie. Gdyby naprawdę tego potrzebowała, to mógłbym ją wykorzystywać. Wszystko po to, aby jej było dobrze i żeby została przy mnie jak najdłużej. Zdziwiło mnie, jak coś rzeczywiście osiadło na psychice Narubi. Zdawało się, jakby przebywanie ze mną to był swego rodzaju obowiązek. Tylko nie byłem w stanie określić co było przyczyną takiego zachowania. Nic dziwnego, że chciałem się dowiedzieć, o co rzeczywiście chodziło. Wówczas musiałem zapytać o to, a miałem zamiar pomóc jej najlepiej jak potrafiłem. Również chciałem zrozumieć jej zachowanie, a raczej to co rzeczywiście wydarzyło się w jej życiu. Końcem końców była moją młodszą siostrzyczką, a ja byłem ciekaw, co właściwie się z nią działo. Nurtujące mnie pytania, nie były problemem dla Namidy.
- Itori? Kim ona dla ciebie była? - dopytałem. Niestety odpowiedź kunoichi nie zaspokoiła mojej ciekawości. W mojej głowie jedynie narodziło się multum innych pytań, lecz starałem się ograniczyć, aby nie zniechęcić nastolatki do rozmowy. Wywnioskowałem wtedy, że to musiała być jej mistrzyni, a to wszystko było powodem jej braku szczęścia, tudzież zmartwienia. Moja towarzyszka wciąż kontynuowała dialog, a ja jej słuchałem.
- Trzymam za słowo. - odpowiedziałem, słysząc iż dziewczę oświadczyło mi pozostanie ze mną po kres swych dni. Zdziwiło mnie jedynie tylko to, że powiedziała to z taką łatwością, jakby jej żywot miałby rzeczywiście zaraz dobiec końca. Zaraz po tym gdy jej oświadczyłem, że ją pokochałem, to jej postawa nieznacznie się zmieniła. Czuć było jak w jej głowie tworzą się różne wyobrażenia, trochę się nawet wyłączyła. Nawet po chwili jej poliki zaczęły się czerwienić. Wówczas mój wzrok, który spoczywał na jej twarzy, od razu przeniósł się na inny przedmiot. Sam trochę się zawstydziłem. Moje słowa były chyba zbyt ogólne... Może ona źle to pojęła? Tak, na pewno za bardzo się otworzyłem. Nie chciałem tego bardziej roztrząsać, a uczucia powinienem zostawić dla samego siebie. Nie znałem jej... Mogła to wszystko źle odebrać, a nawet mnie teraz opuścić przez takie wyznanie. Nie chciałem jej do niczego zobowiązywać, ale ona już się czuła zobowiązana. Chciałem żeby pozostała przy mnie do końca mojego życia i nie miałem zamiaru tego spierdolić jedną głupią akcją. Postanowiłem nieco zwolnić, byłem zbyt bezpośredni, a ona mogła zostać przytłoczona tym wszystkim co zrobiłem. Można było nawet gołym okiem dostrzec, że nie przyjęła tego zbyt dobrze. Dałem jej powód do rozmyśleń, a ona sama odwróciła wzrok ode mnie, w tym samym momencie co ja. Po chwili opamiętałem się i znowu spojrzałem na Narubi, a na jej twarzy namalowany został gniew. Nawet nie zdążyłem otworzyć ust, a ona już na mnie wyjechała. Ba, nawet nakrzyczała. Najwidoczniej coś w niej wybuchło. Nie mogła już wytrzymać, a kipiące w niej emocje wychodziły na zewnątrz. Widziałem jak rozpościerała swoją malutką dłoń, którą wcześniej była ściśnięta w pięść. Wiedziałem co ma zamiar zrobić i nie chciałem jej powstrzymywać. Dotychczas ręka spuszczona wzdłuż w talii, wylądowała na moim policzku. Uderzenie nie było zbyt mocne, ale i tak jak na dziewczynę miała niezłą krzepę. Przymknąłem jedynie oczy, tak aby nie patrzeć na to. Nie chciałem widzieć Namidy w takim stanie. Nie chciałem psuć sobie jej wizeurnku. Po wyprowadzonym uderzeniu otarłem swój policzek przedramieniem, przełknąłem ślinę, a także otwarłem oczy. Czyżbym wtedy za dużo powiedział? Na to wyglądało. Nie chciałem nic jej robić, a chwilę po wyprowadzonym uderzeniu mój wzrok po raz kolejny spoczął na dziewczynie. Patrzyłem na nią jak wryty, a z mojej twarzy można było wyczytać "Na serio?".
- Skoro niczego nie rozumiem, to dlaczego mi tego nie wytłumaczysz? - dopytałem, kompletnie nie wiedząc o co jej chodzi. Nie zadałem raczej zbyt trudnych pytań. Chyba miałem ją poznać... tak? Raczej nie wyszło to tak jak chciałem i palnąłem coś od czapy. Dałem upust jej emocjom i nie chciałem już bardziej spierdalać sytuacji więc nieco umilkłem. Ten cios był w końcu sygnałem, abym nieco się ogarnął, a przynajmniej tak mi się zdawało. Zaraz po uderzeniu, moja siostrzyczka odskoczyła kilka razy za siebie, więc najwidoczniej nadal bała się mojej reakcji. Niby traktowała mnie jako Boga, ale czy na pewno postąpiłaby w ten sposób wobec prawdziwego Bóstwa? Nie wydaje mi się. - Za późno. Już cię pokochałem. - wzruszyłem ramionami i zrobiłem głupią minę - Już cię nie znienawidzę, ani nie będę tobą gardził. Nawet gdybym chciał, to i tak nie potrafię. - zacząłem stawiać w jej stronę kroki, powolne jak podczas akcji z notką i kunaiem. Nie chciałem żeby Narubi wybuchła tak jak miał wybuchnąć tamten świstek - Nie będę się tobą wysługiwał, no chyba że naprawdę tego chcesz. Co do twojej śmierci, to raczej ja będę ubolewał nad nią i po co mi szczęście później, jeśli mam je teraz? Jestem pewien, że umrę przed tobą, więc nie zniżaj się aż do takiego stopnia, podczas gdy jesteś ze mną, jasne? Bądź po prostu sobą. - powiedziałem, a następnie szybko dodałem z nadzieją, że to zdanie będzie w stanie coś zdziałać - To jest rozkaz. - gdy byłem gdzieś metr przed kunoichi, postanowiłem się zatrzymać i odwrócić się w innym kierunku, a następnie kontynuować rozglądanie się po domostwie.
Za każdym razem, gdy nastolatka wyznawała mi miłość, to czułem coś dziwnego w moim żołądku. Nie byłem pewien, czy to z powodu niezdrowego jedzenia, czy może jej wyznawanych uczuć. Mimo wszystko było to miłe. Nie chciałem z kolei za bardzo się rozczulać, więc wróciłem do swoich obowiązków. Gdybym znowu zaczął coś tutaj mówić, to mógłbym po raz kolejny dostać z otwartej dłoni w twarz. Czułem, że jakoś nie lubiła gdy jej to mówiłem, więc powstrzymywałem się od wyznawania jej jakichkolwiek uczuć. Wolałem, żeby ta wiedza pozostała tylko dla mnie. Krótka chwila namysłów została przerwana przez przeprosiny Namidy. Wszystko by było w porządku, gdyby nie fakt, że chciała pozbyć się "narzędzia grzechu". Chodziło tutaj dokładniej o rękę, którą wtedy uderzyła mnie w policzek.
- Nic nie szkodzi... - odparłem - Odpuszczam ci grzechy. - dodałem, a następnie poklepałem się trzy razy pięścią w klatkę piersiową. Miał być to swego rodzaju znak na odpuszczenie win. Jeśli miałem zostać jej bóstwem, to taki gest powinien być raczej wystarczający - Nie waż się odcinać sobie tej ręki. Uznam to za grzech nieprzebaczalny. - dopowiedziałem, tak aby upewnić się, iż tego nie zrobi.
Po tamtym kazaniu wróciłem do tego, co robiłem cały czas, odkąd postawiłem nogę w tym mieszkaniu. Zagapiłem się przy jednej z półek i nawet nie zauważyłem, kiedy dziewczyna podeszła do jednych z drzwi, znajdujących się po prawej stronie holu. Kilka sekund po wznowieniu działań, zorientowałem się, że ona próbuję coś zrobić z drzwiami. Kto normalny otwiera drzwi pięścią? Nikt. Może nie zdołała? Były zamknięte? Możliwe, choć... To pewnie jej stan psychiczny. Nie wiedziałem co znajdowało się za drzwiami i szczerze powiedziawszy, to jakoś niespecjalnie mnie interesowało. Gdy usłyszałem pierwsze uderzenie, wnet odwróciłem głowę w tamtym kierunku i podszedłem do niej. Podczas gdy dziewczyna wyprowadzała jedno ze swoich uderzeń, wówczas ja złapałem ją w okolicach nadgarstka uniemożliwiając jej dalsze wykonywanie tamtej czynności. Już pominąłem teksty, które wtedy padały z jej ust. Czułem, że była to po części moja wina. Chciałem wtedy jej zakazać robić sobie krzywdę, ale myślałem, że niczego takiego po tym sobie nie zrobi. Niestety, czasu nie cofniemy. Postanowiłem więc zrobić to teraz.
- Zakazuję ci w jakikolwiek sposób siebie ranić. Jasne? - powiedziałem jej to, wpatrując się głęboko w oczy, aby upewnić się, że dotarło to do niej. Po dwóch sekundach puściłem jej rękę, a następnie odwróciłem się na pięcie i wznowiłem poszukiwania ciekawych rzeczy - Uwierz, nie to podnieca faceta w stosunku. - mruknąłem stojąc do niej plecami. Już totalnie nie zwracałem uwagi na jej specyficzne zachowanie. Wiedziałem, że nie jest normalna, ale to i tak nie zmieniało faktu iż chciałem, żeby była przy mnie.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Za dużo już słów zostało powiedzianych, a ja przestałam ogarniać tego swoim marnym umysłem. Z jednej strony Itori, z drugiej strony rozkazy, wyznania miłości ... za dużo tego było. Nie potrafiłam na to odpowiadać na bieżąco, zwłaszcza, że także miałam dużo do powiedzenia. Po prostu z mojej buzi lał się istny potok słów. Nim się obejrzałam zostałam jednak pochwycona za nadgarstek. Gyo unieruchomił moją rękę i nie dopuścił do tego, bym sobie coś zrobiła. Po prawdzie moja wytrzymałość i odporność na ból była dość niska, więc każde kolejne uderzenie było tak jakby słabsze. Ciężko by było mi sobie coś zrobić. Ale wtedy nagle oprzytomniałam. Poukładałam sobie wszystko w swojej głowie.
- Jeśli chodzi o Itori to kiedyś Ci wszystko wyjaśnię - powiedziałam spokojnie, jednak trzymałam się za rękę, bowiem pulsujący ból nie dawał mi spokoju - Nie umrzesz przede mną, bo ja nawet oddam życie, by Cię ocalić.
Zamyśliłam się. Pewne słowa Gyo, które rozbrzmiewały już tylko w mojej głowie były dla mnie naprawdę zagadkowe. Pokochał mnie i już mnie nie znienawidzi? Nie tego się spodziewałam. Nie będzie mnie wykorzystywał, no chyba, że będę tego chciała? A czy ja miałam prawo w ogóle czegoś od niego żądać? Nie. Miałam być po prostu sobą? A nie byłam? Nie wiedziałam jak mam się zachowywać. W swoim życiu miałam kilka różnych osobowości i te osobowości zmieniały się pod wpływem traumatycznych wydarzeń, z którymi nie mogłam sobie psychicznie, a także fizycznie poradzić. Nie wiedziałam jaka powinnam być. Być może zostawienie tego w rękach Gyo było dobrym pomysłem. Czy mógł ulepić sobie taką Narubi jaką tylko chciał? Nie było to niemożliwe. Z pewnością mógł tego dokonać, a ja na to liczyłam.
- Miłość powoduje tylko ból ... - powiedziałam w końcu - Ale czy mam Cię zostawić na pastwę losu i rozpaczać nad Twoją śmiercią czy może ... oddać życie i sprawić, żebyś Ty rozpaczał? Ale jeśli chcesz szczęścia to je otrzymasz, ale rozkazu nie wykonam. Nie będę sobą ... bo ja po prostu nie wiem kim ja jestem ... Przepraszam ...
Jeszcze potem odpuścił mi grzechy jak jakiś prawdziwy bóg. W sumie nawet nie wiedziałam kim on jest. Bogiem czy człowiekiem czy boskim człowiekiem czy ludzkim bogiem czy może boskim bogiem albo ludzkim człowiekiem? Myśli kotłowały się w mojej głowie, ale przybierały nieokreślone kształty. Wiedziałam, że o czymś myślę, ale nie wiedziałam o czym. Trudno. Dostałam też rozkaz ranienia się. To akurat było dobre polecenie. Ranienie się było strasznie słabym pomysłem.
- A tak poza tym ... ja wcale nie chcę, żebyś mnie wykorzystywał, ale ... nie jestem Ci w stanie tego zabronić.
To proste stwierdzenie prawdopodobnie zamknęło cały temat. Jeśli nie chciał mnie wykorzystywać to nie miałam zamiaru nalegać. Jeśli jednak powiedział by chociaż jedno słowo zapewne potraktowałabym to jako rozkaz. Nie zamierzałam się jednak wyzbywać własnych marzeń i łamać przysięgi danej Itori. Zamierzałam ją kiedyś spotkać nawet jeśli dostałabym zakaz od Gyo. Ale teraz Iwaru była ważniejsza. Byliśmy w jej domu już od jakiegoś czasu i urządzaliśmy sobie tutaj kółko dyskusyjne. To było niedopuszczalne, a przynajmniej tak mi się wydawało ...
- Gyo-sama - powiedziałam - Rozejrzę się tutaj ... Tylko chwilkę ...
Otworzyłam drzwi. Mym oczom ukazała się kuchnia połączona z salonem. Duży stół na środku, wokół niego cztery krzesła. Gdzieś tam jeszcze klapa prowadząca prawdopodobnie do spiżarni, a także mniejszy stół koło zmywaka. Rozglądałam się po pomieszczeniu i nagle ... odwróciłam się do Gyo. Chciałam mu jeszcze jedną rzecz powiedzieć:
- Nie każ mi tylko zachowywać się jak inni ludzie, proszę. Dobrze wiesz, że w hierarchii społecznej jestem na samym dole. Każdy człowiek stoi ponad mną. To byłoby śmieszne, gdybym na siłę starała się upodobnić do innych osób, prawda?
Powróciłam do rekonesansu tego pomieszczenia. Znalazłam gdzieś na krześle jakąś starą czarną książkę. Podeszłam do niej, bowiem bardzo mnie zaciekawiła. Wzięłam ją w łapki i otworzyłam na pierwszej stronie. Moim oczom ukazał się ręcznie pisany, pogrubiony napis - "PAMIĘTNIK IWARU". Nogi się pode mną prawie że ugięły. Nie wiedziałam czy wolno mi to czytać. To były bowiem prywatne zapiski mojej ukochanej przyjaciółki. Jej lokum natomiast wyglądało jak ruina. Tak jakby Iwaru dawno temu opuściła to miejsce. Dlaczego więc zostawiła pamiętnik? To było niesamowicie zagadkowe. Miałam przeczucie, że zapiski Iwaru pomogą rozwiązać tą zagadkę. Już chciałam czytać, jednak zakręciło mi się w głowie. Pigułka prowiantowa nie działała wiecznie, a mój organizm ciągle był niesamowicie wykończony. Nagle przed oczami pojawiła mi się ciemność, a moje mięśnie zwyczajnie straciły napięcie. Upadłam na ziemię, straciwszy przytomność. Wcześniej jednak zdążyłam tą czarną książkę przycisnąć do serca i dociskać ją rękami tak jakbym chciała ją przytulić. Chciałam w ten sposób najprawdopodobniej zabrać ten pamiętnik do grobu ... albo do wieczności ... albo obojętnie gdzie tam zmarli się udają.
Pamiętnik Iwaru:
PS: Jeśli uda mi się trafić do szpitala, to proszę pamiętać o obrażeniach ręki, które Narubi sobie zrobiła uderzając pięścią w drzwi (patrz. poprzedni mój post) :P.
- Jeśli chodzi o Itori to kiedyś Ci wszystko wyjaśnię - powiedziałam spokojnie, jednak trzymałam się za rękę, bowiem pulsujący ból nie dawał mi spokoju - Nie umrzesz przede mną, bo ja nawet oddam życie, by Cię ocalić.
Zamyśliłam się. Pewne słowa Gyo, które rozbrzmiewały już tylko w mojej głowie były dla mnie naprawdę zagadkowe. Pokochał mnie i już mnie nie znienawidzi? Nie tego się spodziewałam. Nie będzie mnie wykorzystywał, no chyba, że będę tego chciała? A czy ja miałam prawo w ogóle czegoś od niego żądać? Nie. Miałam być po prostu sobą? A nie byłam? Nie wiedziałam jak mam się zachowywać. W swoim życiu miałam kilka różnych osobowości i te osobowości zmieniały się pod wpływem traumatycznych wydarzeń, z którymi nie mogłam sobie psychicznie, a także fizycznie poradzić. Nie wiedziałam jaka powinnam być. Być może zostawienie tego w rękach Gyo było dobrym pomysłem. Czy mógł ulepić sobie taką Narubi jaką tylko chciał? Nie było to niemożliwe. Z pewnością mógł tego dokonać, a ja na to liczyłam.
- Miłość powoduje tylko ból ... - powiedziałam w końcu - Ale czy mam Cię zostawić na pastwę losu i rozpaczać nad Twoją śmiercią czy może ... oddać życie i sprawić, żebyś Ty rozpaczał? Ale jeśli chcesz szczęścia to je otrzymasz, ale rozkazu nie wykonam. Nie będę sobą ... bo ja po prostu nie wiem kim ja jestem ... Przepraszam ...
Jeszcze potem odpuścił mi grzechy jak jakiś prawdziwy bóg. W sumie nawet nie wiedziałam kim on jest. Bogiem czy człowiekiem czy boskim człowiekiem czy ludzkim bogiem czy może boskim bogiem albo ludzkim człowiekiem? Myśli kotłowały się w mojej głowie, ale przybierały nieokreślone kształty. Wiedziałam, że o czymś myślę, ale nie wiedziałam o czym. Trudno. Dostałam też rozkaz ranienia się. To akurat było dobre polecenie. Ranienie się było strasznie słabym pomysłem.
- A tak poza tym ... ja wcale nie chcę, żebyś mnie wykorzystywał, ale ... nie jestem Ci w stanie tego zabronić.
To proste stwierdzenie prawdopodobnie zamknęło cały temat. Jeśli nie chciał mnie wykorzystywać to nie miałam zamiaru nalegać. Jeśli jednak powiedział by chociaż jedno słowo zapewne potraktowałabym to jako rozkaz. Nie zamierzałam się jednak wyzbywać własnych marzeń i łamać przysięgi danej Itori. Zamierzałam ją kiedyś spotkać nawet jeśli dostałabym zakaz od Gyo. Ale teraz Iwaru była ważniejsza. Byliśmy w jej domu już od jakiegoś czasu i urządzaliśmy sobie tutaj kółko dyskusyjne. To było niedopuszczalne, a przynajmniej tak mi się wydawało ...
- Gyo-sama - powiedziałam - Rozejrzę się tutaj ... Tylko chwilkę ...
Otworzyłam drzwi. Mym oczom ukazała się kuchnia połączona z salonem. Duży stół na środku, wokół niego cztery krzesła. Gdzieś tam jeszcze klapa prowadząca prawdopodobnie do spiżarni, a także mniejszy stół koło zmywaka. Rozglądałam się po pomieszczeniu i nagle ... odwróciłam się do Gyo. Chciałam mu jeszcze jedną rzecz powiedzieć:
- Nie każ mi tylko zachowywać się jak inni ludzie, proszę. Dobrze wiesz, że w hierarchii społecznej jestem na samym dole. Każdy człowiek stoi ponad mną. To byłoby śmieszne, gdybym na siłę starała się upodobnić do innych osób, prawda?
Powróciłam do rekonesansu tego pomieszczenia. Znalazłam gdzieś na krześle jakąś starą czarną książkę. Podeszłam do niej, bowiem bardzo mnie zaciekawiła. Wzięłam ją w łapki i otworzyłam na pierwszej stronie. Moim oczom ukazał się ręcznie pisany, pogrubiony napis - "PAMIĘTNIK IWARU". Nogi się pode mną prawie że ugięły. Nie wiedziałam czy wolno mi to czytać. To były bowiem prywatne zapiski mojej ukochanej przyjaciółki. Jej lokum natomiast wyglądało jak ruina. Tak jakby Iwaru dawno temu opuściła to miejsce. Dlaczego więc zostawiła pamiętnik? To było niesamowicie zagadkowe. Miałam przeczucie, że zapiski Iwaru pomogą rozwiązać tą zagadkę. Już chciałam czytać, jednak zakręciło mi się w głowie. Pigułka prowiantowa nie działała wiecznie, a mój organizm ciągle był niesamowicie wykończony. Nagle przed oczami pojawiła mi się ciemność, a moje mięśnie zwyczajnie straciły napięcie. Upadłam na ziemię, straciwszy przytomność. Wcześniej jednak zdążyłam tą czarną książkę przycisnąć do serca i dociskać ją rękami tak jakbym chciała ją przytulić. Chciałam w ten sposób najprawdopodobniej zabrać ten pamiętnik do grobu ... albo do wieczności ... albo obojętnie gdzie tam zmarli się udają.
Pamiętnik Iwaru:
PS: Jeśli uda mi się trafić do szpitala, to proszę pamiętać o obrażeniach ręki, które Narubi sobie zrobiła uderzając pięścią w drzwi (patrz. poprzedni mój post) :P.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
- Akcja nie ustawała, a wydarzenia wciąż się toczyły, tak szybko, że nawet Narubi nie ogarniała co rzeczywiście się działo. Oboje mieliśmy wiele do powiedzenia, a moja towarzyszka już się gubiła w całej tej rozmowie. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Nie mogliśmy dojść do porozumienia, a ona nie mogła za dużo powiedzieć. Miała tak wiele do przekazania, ale wypowiedziała na głos jedynie mniejszą część. Nie rozumiałem dlaczego właściwie było w niej, aż tyle smutku. Ona sama nie chciała mi za wiele powiedzieć, a ja to rozumiałem. Nie chciałem jej bardziej denerwować więc postanowiłem nie mówić już za dużo. Wiedziałem, że moje słowa mogły ranić, więc postanowiłem ograniczyć ich ilość.
Nie dopuściłem również do tego, aby nastolatka wyrządziła sobie jakąkolwiek krzywdę. Podczas wyprowadzania ciosów przez nią w drzwi, ja postanowiłem ją w tamtym momencie powstrzymać. Zrobiłem to poprzez złapanie jej nadgarstka, no i zakazania tego. Co tu dużo mówić. Nie chciałem, żeby robiła sobie jakąkolwiek krzywdę. Nie mogłem patrzeć jak cierpi - to nie było dla mnie. Z każdym uderzeniem ja jedynie czułem nasilający się smutek i żal.
W momencie, gdy uspokoiłem kunoichi, wówczas ona stała się dla mnie bardziej potulna. Widać było także, iż jej ręka również nie pozostała bez szwanku. Łapała się za nią, zaciskała wargi, a pulsujący ból nie dawał jej spokoju. Postanowiłem nie dawać jej na tamten moment żadnej nagrody i spojrzałem jedynie na nią z pogardą. Uczucia kłóciły się we mnie, lecz nie mogłem pozwolić na to, aby taka sytuacja przytrafiła się po raz kolejny. Nie mogła już więcej cierpieć, a moim dobrowolnym obowiązkiem było zachowanie jej od negatywnych emocji. Już za bardzo się nacierpiała.
- Jasne... Chętnie posłucham. - odpowiedziałem, gdy Namida oznajmiła mi, iż kiedyś wyjaśni mi wszystko o Itori. W tamtym momencie również trzymała się za rękę, którą uderzała w drzwi. W tamtym momencie ten sam pulsujący ból przeszedł przez moje ciało, a ja poczułem co rzeczywiście musiała czuć dziewczyna - A co, gdybym umarł z przyczyn naturalnych? - dopytałem, gdy ta stwierdziła iż ocali mnie za wszelką cenę. Byłem ciekaw jej odpowiedzi. Scenariusz śmierci naturalnej był rzadkością u shinobich, lecz był cień szansy, iż jednak dożyję iluś tam lat i umrę.
Po tych słowach Narubi zamyśliła się. Najwidoczniej moje słowa dały jej wiele do myślenia. Byłem tylko ciekaw, co rzeczywiście było w nich takiego, iż mogło skłonić ją do kontemplacji. Nie uważałem, ażeby było w nich coś zagadkowego. Słowa z moich ust były szczere i proste. Taki też byłem. Nie lubiłem wkręcać w temat, a ceniłem sobie prostą rozmowę i przechodzenie do sedna sprawy. Tak jak dziewczyna myślała, pewnie ją pokochałem i nie miałem zamiaru jej znienawidzić. Choć ona tego nie pojmowała, nie rozumiała, nie wierzyła, to i tak nie miało to żadnego wpływu na moją końcową decyzję. Miałem zamiar zachować ją tylko przy sobie, tak żeby było jej jak najlepiej. Mogłem posunąć się do naprawdę radykalnych czynów, jeśli miało jej to sprawić rzeczywiście przyjemność. Chciałem tylko, żeby nastolatka była taka sama jak przed tamtym pamiętnym wydarzeniem, które całkowicie ją zmieniło. W niedalekiej przyszłości przekonałbym się, jaka rzeczywiście jest. Chociażby na podstawie obserwacji wynikłoby jakie rzeczywiście posiada cechy i dopilnowałbym, aby nie zmieniała się już na gorsze. Wiedziałem, że dziewczyna w rzeczywistości nie wiedziała jak ma się zachowywać, a wszystko było uwiecznione w jej zachowaniu. Co jakiś czas jej zachowanie się zmieniało. Na początku była posłuszna do tego stopnia, iż nie mogłaby mnie urazić... a teraz? Zrobiła to. Nawet bez żadnego błagania o wybaczenie. Najwidoczniej kunoichi posiadała wiele wcieleń w jednym ciele, które zmieniały się pomiędzy sobą. Wtedy chciałem po prostu dla Namidy jak najlepiej. Nie miałem zamiaru jej na siłę zmieniać i tworzyć z niej idealnej dziewczyny. Moim celem było po prostu odnalezienie w niej "prawdziwego ja." Nawet gdyby to oznaczało jej zbuntowanie się przeciwko mnie, to pozostawiłbym jej wolny wybór. Gdyby rzeczywiście była odpowiednią kobietą, to nie zostawiłaby mnie, bez względu na napotkane przeszkody.
- Bez bólu nie byłoby miłości... - odparłem na jej tezę, w której stwierdziła, iż miłość powoduje jedynie ból - Jesteś Narubi... Narubi Namida... - odpowiedziałem na to, gdy zapytała kim rzeczywiście jest - Zachowuj się, jak chcesz. Niech tylko twoje sumienie się na to godzi. - odparłem, tak aby poradzić jej coś w tamtej kwestii.
Po tym dialogu odpuściłem jej grzechy uderzając trzy razy w klatkę piersiową pięścią. Miał to być swego rodzaju gest przypisany tylko dla mnie. Skoro już mnie czciła, to musiałem mieć coś z czym wyróżniałbym się na tle innych bóstw. Być może ktoś inny mógłby zacząć mnie jeszcze czcić, a wtedy taki uniwersalny gest byłby przydatny. Skoro byłem wysłannikiem Boga, to mogłem się w jakiś sposób za niego podawać. Z resztą, musiałem jakoś wprowadzić do tego świata równowagę, a taki gest mógłby mi znacznie pomóc. Nie miałem zamiaru bezpośrednio określać siebie mianem Boga. Dobrym wyjściem było mówić prawdę, bo stwórca tego by na pewno chciał.
- Jestem boskim bytem. - oznajmiłem, aby rozwiać wszystkie wątpliwości. Wiedziałem, że dotychczas mogło przejść przez głowę Narubi pytanie o moje rzeczywiste pochodzenie. Jednak nie chciałem wprost mówić, kim ja rzeczywiście jestem. To byłoby za dużo... Sam stwórca zapewne też by tego nie chciał, więc wolałem uszanować jego wolę. Z resztą, nie każdy musiał znać moją rzeczywistą tożsamość. Nawet ja nie potrafiłem dokładnie określić, kim rzeczywiście jestem... Więc pozostawię to bez komentarza. Byłem pewien jedynie tego, iż jestem upoważniony do udzielania rozgrzeszenia. - Skoro nie chcesz, abym cię nie wykorzystywał, to nie będę tego robił. - odpowiedziałem, domknąłem cały temat dotychczas przez nas prowadzony. Już doskonale wiedziałem, czego ona rzeczywiście ode mnie chciała i ona wiedziała, czego ja rzeczywiście od niej chciałem. Jednak i tak nadal służyłaby mi, więc nie była to żadna strata. Doskonale trafiłem z wyborem partnerki na przyszłość. Takiej było mi potrzeba - czyli lojalnej. Nie preferowała abym nalegał, lecz gdybym już jej coś rozkazał, to potraktowałaby to jako rozkaz. Być może nie najważniejszy, lecz to jest zawsze coś. Czułem jedynie, że ona nadal ma jakieś cele. Było to normalne, a szczególnie w nastoletnim wieku, kiedy ma się multum snów, marzeń i to poczucie, że świat może być na wyciągnięcie ręki. Miałem zamiar dopomóc dziewczynie w zrealizowaniu jej własnych marzeń, abyśmy potem mogli wspólnie zacząć dążyć do zrealizowania moich. - Jasne... Rozglądaj się. - powiedziałem, gdy moja towarzyszka oznajmiła, iż rozejrzy się w tejże lokacji jeszcze chwileczkę. Najwidoczniej było to naprawdę ważne, bo widać było jak życie z niej uchodzi gołym okiem. Jednak wiedziałem, że i tak nic by się jej nie stało, nawet gdyby zemdlała. Byliśmy całkiem blisko głównego szpitala, a z moją szybkością dotarlibyśmy tam dostatecznie szybko aby ją uratować. Wszedłem za Namidą, gdy ta otworzyła kolejne drzwi. Z jej ręką również nie było najlepiej, ale wszystko i tak było do przeżycia. Naszym oczom ukazała się kuchnia, która połączona była z salonem. Całkiem stylowo... Pamiętam jak samemu mieszkałem właśnie w takim mieszkaniu. Nie potrzebne było nam wiele do szczęścia, a taki pokój był u nas w domu głównym, gdzie przebywała często cała rodzina. Ja, mój brat i rodzice. Nawet stół stojący na środku pokoju i ilość krzeseł pasowała. Wyobraziłem sobie nawet nas, zza tamtych czasów, gdy wcinaliśmy pyszne dania przygotowane przez matkę. Wyrwałem się jednak szybko z świata wyobraźni. Mogło to spowodować złe samopoczucie u mnie, a tego raczej nikt nie chciał. Tam gdzieś z boku była jakaś klapa, mniejszy stół, zmywak. Nastolatka wciąż rozglądała się po pomieszczeniu i nagle odwróciła się do mnie, tak jakby chciała mi coś powiedzieć, no bo tak było. - Niczego ci nie każę. A co do hierarchii społecznej, to dla mnie jesteś na pierwszym miejscu. - odparłem na luzie, gdy ta zaczęła prawić jakieś smutne rzeczy. Znowu podawała siebie za podludzia, a ja chcąc odwieść ją od tych myśli walnąłem szczery tekst. Miałem zamiar choć trochę ją pocieszyć, bowiem to stwierdzenie pochodziło prosto z mojego serca. Nasza rozmowa też nie mogła trwać za długo, ponieważ rekonesans tego pomieszczenia musiał trwać. Po chwili poszukiwań, Namida odnalazła starą czarną książkę. Widać było, że jej stan był nadszarpnięty przez ząb czasu. Spoglądałem na nią kątem oka, opierając się o ten rodzinny stół, który dawał mi tyle wspomnień. Zauważyłem jedynie jej reakcją, jak ją zgięło po odczytaniu tego co było na okładce. Jednak sądziłem, iż mnie to nie zaciekawi. Przecież nie znałem osobiście autora tego pamiętnika, właściciela posesji, jakichś znajomych tej osoby. Nie było tutaj niczego ciekawego dla mnie. Nawet gdybym to przeczytał, to osoba która to pisała, prawdopodobnie już była martwa. Nikt nie zdecydowałby się na życie w takiej ruinie. No chyba że pozostaje jeszcze jedna opcja - wyprowadzki. Po chwili jednak dziewczyna zaczęła się chwiać i widać było, że zaraz będzie miała tutaj zejść. Podbiegłem do niej, a gdy byłem już wystarczająco blisko, to złapałem jej bezwładnie upadające ciało w locie. Nie dzielił nas jakiś specjalnie duży dystans, więc tyle mi się udało. Po złapaniu jej, musiałem ją usadowić na rękach, aby było mi wygodnie... To znaczy, że wziąłem ją na ręce, a że była zadziwiająco lekka to bez problemu wybiegłem z nią z domu. Teraz tylko dostarczyć ją do szpitalu i być dobrej myśli, że nic się jej nie stanie.
[z/t] z Narubi na rękach
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Spotkanie z dwójką nieznajomych na posesji niejakiej Iwaru wymknęło się lekko spod kontroli dziewczyny. Czy to źle? Niekoniecznie! Być może nawet dobrze się złożyło, że do rozmowy z dziewczyną dotarł jeszcze jeden osobnik. Czuła się trochę nieswojo gdy przebywała z tajemniczą dziewczyną sam na sam. Na szczęście już było po wszystkim i mogła spokojnie zająć się swoimi sprawami. I tu rodził się problem, nie miała takowych a przynajmniej na daną chwilę. Ciekawość zjadła ją od środka i pociągnęła za klamkę domu. Zamknięte - pomyślała rozglądając się nad jakąś alternatywą. Okazało się, że nie musi być to dość trudne. Wystarczyło by wejść po ścianie i przyjrzeć się sporawej dziurze w dachu. Tak też zrobiła, i już po chwili zeskakiwała w głąb pustego jak się jej zdawało domu. Zamarła, nie wiedziała co mogłaby powiedzieć w tak niecodziennej sytuacji. Mogę w czymś pomóc? - palnęła głupkowato wpatrując się białymi oczętami w stojącą przy drzwiach kobietę.
0 x
Re: Burdel Na Kółkach czyli Domek Iwaru
Wiem tylko, że niejaka Iwaru. Ale chętnie posłucham tej historii - odpowiedziała na pytania. Sporo ciekawych osób kręciło się wokół tego domu więc można by dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dziewczyny. Kobieta wyglądała na miłą i stosunkowo niegroźną. Nie dało się mieć pewności czy jej informacje będą rzetelne, ale lepsze to niż nic. Kamioka zaś zbliżyła się do nieznajomej by dokładnie słyszeć wszystkie słowa. Zlustrowała jeszcze od góry do domu kobietę. Nie znalazła żadnego ochraniacza na jej ciele. Musiała być najzwyklejszym cywilem jakich wielu. Co jak co ale tacy są najbardziej ogarnięci w miejskich legendach i historiach. Jeśli tamta dziewczyna twierdząca, że jest jej przyjaciółką nie miała bladego pojęcia o jej losach, mogło to oznaczać tylko jedno. Niejaka Iwaru zaginęła w jakieś tajemniczych warunkach.
0 x
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość