Ukryty tekst
Ukryty tekst
Ukryty tekst
Ukryty tekst
Lato 395 roku
Udało się. Gōryūka była wystarczająca do tego, żeby wybić wroga z rytmu. Oponent musiał się odsunąć (a w zasadzie to odpełznąć) i stracił na moment równowagę. Resztę zrobiła siła i szybkość Hiromi, która niemalże urwała głowę Orochiemu już przy pierwszym ciosie, który spadł na niego od dołu, w podbródek. Wąż został odrzucony gdzieś do tyłu, a Sharingan jasno wskazywał na to, że ten shinobi za kilka chwil umrze. Jego chakra gasła w szybkim tempie; tutaj chyba nawet najlepszy medyk niewiele by zdziałał.
- Nieźle! - rzucił tylko w kierunku Hiromi i odwrócił się w kierunku umocnień, na których wciąż toczyła się walka. Uchiha pędem skierował się w wir walki, tam gdzie była ona najintensywniejsza. Ponownie skorzystał z techniki ognistego miecza, żeby spaść na plecy niczego niespodziewających się "pomiotów". Starał się również odszukać wzrokiem kapitana Himaru, żeby lepiej zorientować się w sytuacji. W każdym razie był to jednak moment na to, żeby ostatecznie załamać atak przeciwnika, wybić tylu napastników ilu tylko się da i tym samym zadać jak największe straty wrogowi na tym odcinku frontu. Choć strata dwóch niesłabych shinobi i wielu elitarnych (?) żołnierzy, jaka się dokonała do tej pory już sama w sobie dawała powody do satysfakcji. Teraz trzeba było jeszcze postawić kropkę nad i.
Uchiha Hiromi
Rok 395
Plan Hiromi się udał. W momencie, kiedy jej dłoń spotkała się z ciałem mężczyzny, po tym jak nie miał szans na uniknięcie - nie było innej możliwości, niż tylko zadać miażdżący cios. Hiromi niejako zdawała sobie z tego sprawę po tym, jak mężczyzna stwierdził, że była silniejsza i wydawało się, że mocno unikał walki wręcz. Dlatego tak powinno się to skończyć.
Przez ułamek sekundy czuła triumf i dumę z tego, że potrafiła to zrobić. Była bezpieczna. W sensie, jeżeli ktokolwiek, kiedykolwiek do niej podejdzie i…
Szybko przyszło otrzeźwienie. Ten cios był zbyt silny. A miała pewność, że ten Orochi używał trucizny.
- Kurwa - odpowiedziała Tsuyoshiemu, kiedy pochwalił jej uderzenie. Rzuciła się przed siebie, przestała skupiać chakrę na dłoniach, żeby się wzmocnić i sprawdziła czynności życiowe. Widziała, że chakra gasła szybko, ale sprawdziła czy serce dalej pompowało krew, a płuca nadal pchały do niej powietrze. Szybko sprawdziła stan kręgosłupa mężczyzny - szczególnie szyjnego.
Jeżeli był w stanie agonalnym - Hiromi desperacko użyła swojej chakry medycznej, żeby utrzymać go przy życiu i może spróbować ustabilizować. Jeżeli było z nim nieco lepiej - przed tym go skrępowała, ale nadal spróbowała go podleczyć, żeby mieli kolejnego jeńca.
Tsuyoshi w tym czasie pobiegł pomóc z resztą… pomiotów. Chętnie krzyknęłaby, żeby się poddali, ale obecnie była zbyt skupiona na próbie uratowania ludzkiego życia, które - być może - właśnie zakończyła.
„Za wszelką cenę”
Wyprawa rangi C - [17/14]
Wyprawa rangi B - [32/17]
Po zapadnięciu zmroku.
Bagna, mgła i niska temperatura.
Posterunek Graniczny
Poczuliście smak zwycięstwa, ale zareagowaliście zupełnie inaczej. Tsuyoshi złożył szczere gratulacje Hiromi, natomiast kunoichi odpowiedziała przekleństwem, rzucając się na pomoc rannemu.
Żadne z Was nie miało czasu na wyjaśnienia.
Tsuyoshi ruszył na pomoc obleganym strażnikom posterunku. Ponownie wykorzystał do tego technikę ze skondensowana chakrą Katonu. Z płomieniem w kształcie miecza, ruszył na plecy agresorów, tnąc i przebijając tych, którzy pozostali przy życiu. Ale Pomiotów zostało niewielu. Strażnicy widząc wsparcie, zwiększyli wysiłek, a Podmioty gdy się zorientowały, że ich siły nie nadejdą, próbowali się ratować. To poddając się, lub salwujac ucieczką.
Kapitan Himaru na to nie pozwolił.
– Wykończcie skurwysynów. Żaden nie zagrozi już temu posterunkowi! – Strażnicy się posłuchali. Tsuyoshi zresztą również. W niezłym czasie trup gęsto zasłał ziemi, przy nie dużych stratach własnych. Garnizon został utrzymany i był już bezpieczny.
Hiromi z kolei próbowała ratować znokautowanego Hebiego. Przesyłając chakre do ciała oponenta, szybko oceniła jego stan… i krótko po tym zrozumiała, że jego stan był przesądzony. Uderzenie było na tyle silne, że kręgi szyjne zostały dosłownie zmiażdżone, a rdzeń przerwany. Gdyby tylko chodziło o naprawę kręgów… Ale ich zniszczenie było zdecydowanie większe, a przerwanie rdzenia… No cóż, przeciwnik bez intubacji, za chwilę by się udusił.
Kunoichi odpuściła. Musiała w swoim wnętrzu zmierzyć się z brutalnością, nad którą władała. Mechanicznie, jeszcze nie zastanawiając się nad tym wszystkim, przeszukała Orochiego. I w chwili gdy jego funkcje życiowe ustały, znalazła przy nim mały zwój z nałożoną pieczecia. Nie pozostawiwszy nic innego, Hiromi ruszyła z powrotem do garnizonu.
Kapitan Himaru podszedł do Was zadowolony. Garnizon był uratowany, a wróg zniszczony. Udało się potwierdzić, że do czynienia mieliście z drugim Orochim, który teraz był martwy. Zniszczone siły odpowiadały tym, o jakich donosili zwiadowcy. Wyglądało na to, że zwycięstwo było całkowite, a zagrożenie oddalone.
– To dzięki Wam. Uchiha-sama, dziękujemy! – W ślad za kapitanem, inni obrońcy uderzyli się w pierś i opuścili głowy. Nie tylko by oddać Wam szacunek, ale również pożegnać tych, którym się nie udało przetrwać walki. Wśród zabitych było czterech strażników, sześciu bylo rannych, dwóch ciężko. Interesujący Was jeniec był jednak cały, pod „opieką” Hideo. Rannymi z kolei już zajmowali się medycy, pod czujnym spojrzeniem Asami.
Adrenalina opadła, ustępując miejsca ciężkiemu zmęczeniu, ale noc się jeszcze nie skończyła. Reszta godzin minęła na gorączkowej pracy, choć już bez szczęku oręża. Hiromi, mimo wyczerpania walką i ciężarem odebranego życia, nie pozwoliła sobie na odpoczynek. Dołączyła do Asami w lazarecie, walcząc o życie dwóch ciężko rannych strażników. Jej medyczna chakra i doświadczenie były kluczowe, by ustabilizować ich stan i dać im szansę na przetrwanie. Tsuyoshi w tym czasie pomagał kapitanowi w zabezpieczaniu wyłomów w palisadzie i nadzorowaniu usuwania ciał wrogów, by nie przyciągały drapieżników ani chorób. Dopiero późną nocą, gdy sytuacja została w pełni opanowana, a warty rozstawione, obozowisko pogrążyło się w zasłużonym, choć krótkim śnie.
Poranek przyniósł mgłę, ale tym razem nie kryła ona wrogów, a jedynie spokojne bagna. Gdy wyszliście z namiotów, powitał Was kapitan Himaru. Wyglądał na zmęczonego, ale w jego oczach widać było ulgę. W dłoni trzymał mały, zwinięty pergamin.
– Dobre wieści, Uchiha-sama – powiedział, wskazując na niebo, gdzie krążył czarny ptak. – Przyleciał kruk z Sarufutsu. Oddział wsparcia jest w drodze, forsownym marszem dotrą tu jutro nad ranem. Posterunek jest bezpieczny.
Spojrzał na Was z wdzięcznością, po czym wskazał na przygotowany na placu sprzęt.
– Zrobiliście więcej, niż od Was wymagano. Nie ma sensu, byście tu tkwili i czekali na zmienników. Wasz jeniec... ten poparzony... żyje i dzięki Hideo jest gotowy do transportu. Przygotowaliśmy dla Was wypoczęte konie oraz krytą bryczkę, na którą możemy go załadować, by nie spowalniał powrotu. Droga do stolicy stoi otworem. Decyzja należy do Was.
Sakki
Sugiyama Kuroyami
Zbrojmistrz Hachi
Strażnik Danoru
Strażnik Hitachi
Kapitan Himaru
Strażnik Hideo
Medyczka Asami
Tajemniczy Orochi
Lato 395 roku
Tsuyoshi przywitał uwagę Hiromi z pewnym zaskoczeniem, ale nie mieli teraz czasu tego roztrząsać, ani dyskutować. Gdy zauważył, że dziewczyna szykuje się do leczenia tego Orochiego zrozumiał co stało za taką reakcją i stwierdził, że zostawia sprawę medyczce. Sam pobiegł na mury, gdzie rozpoczął systematyczną rzeź wroga. Sprawiało mu to ogromną satysfakcję. Każdy kolejny zabity żołnierz wroga to osłabienie Dzikich i ich możliwości wojskowych. W ich aktualnej sytuacji liczył się każdy taki mały sukces, nawet biorąc pod uwagę to, że Dzicy posiadali przewagę liczebną na froncie.
Walka nie trwała już specjalnie długo. Pozbawieni dowództwa wrogowie z pewnością nie spodziewali się tak twardego oporu i wkrótce byli zmuszeni złożyć broń lub ratować się ucieczką. Zwycięstwo było ich.
Kiedy walki już ustały i wszyscy zebrali się w obozie, kapitan Himaru im podziękował. Tsuyoshi odwzajemnił salut i oddał cześć poległym, po czym odpowiedział:
- Gdyby nie wasz upór i skuteczna obrona, to przybyliśmy razem z Hiromi-san do zgliszcz posterunku, a nie do twardego punktu oporu. Tak jak mówiłem, nie pominę tego w raporcie.
Było po wszystkim, ale Tsuyoshi zajął się jeszcze organizowaniem posterunku po bitwie i pomocą we wszystkim, co było potrzebne. Zarządził pochówek poległych, przeorganizował warty (ze względu na dalszy spadek zdolnych do służby ograniczył patrole do minimum), nakazał również dokładne przeszukanie, ogołocenie z uzbrojenia i zakopanie ciał zmarłych dzikich gdzieś poza obozem, żeby nie dopuścić do szerzenia się chorób. Od rana mogli również ponownie zabrać się za naprawianie umocnień. Poza tym jednak niewiele już było do roboty. Nie chciał przeciążać i tak testowanych już do granic możliwości ludzi. Potrzebowali odpoczynku i zasłużyli na niego, a wątpliwe było, żeby w najbliższym czasie dzicy ponowili atak siłami, które zagrażałyby posterunkowi, w którym stacjonował Tsuyoshi i Hiromi.
Następnego dnia, po krótkim odpoczynku, przywitała ich dobra wiadomość. Himaru oświadczył, że zgodnie z otrzymanymi informacjami, posiłki powinny być już jutro nad ranem.
- Poczekamy do jutra. Pozostawienie Was tutaj teraz samych byłoby przedwczesne, nigdy nie wiadomo co planuje wróg. A my potrzebujemy jeszcze trochę odpoczynku - zakomunikował Himaru. Czułby się źle, gdyby tak po prostu od razu odjechali i zostawili posterunek z mocno okrojoną obsadą na całą dobę.
Następnego dnia wyruszyli jednak bez żadnej zwłoki z jeńcem-Orochim, gdy tylko zluzowały ich posiłki z Sarufutsu. Tsuyoshi pożegnał się z Himaru, dziękując mu jeszcze raz za jego służbę, przytomność umysłu i dobre dowodzenie. Nie ociągał się jednak, biorąc pod uwagę to, że sami mieli sporo do przejechania, a w dodatku wieźli ze sobą żywe trofeum wojenne.
Kiedy byli już kawałek od obozu, odezwał się do Hiromi:
- No nieźle. Dotarliśmy tam w idealnym momencie. Cieszę się, że udało nam się obronić ten posterunek i złapać żywego węża - zerknął w kierunku unieruchomionego jeńca - i mamy znowu chwilę czasu żeby pogadać. Chciałem tylko powiedzieć, że... gratuluję Tobie i Azumie-san, Hiromi-san. To naprawdę świetna wiadomość. Nie wiem na ile i komu jest to znane, ale mogę to zachować dla siebie, póki co. W każdym razie, pasujecie do siebie. Dobrze się uzupełniacie - powiedział. Poprzednim razem nie powiedział za dużo po tym, jak Hiromi wyjawiła mu, jakie relacje łączą ją z Azumą. Teraz jednak mógł nadrobić ten brak i wyrazić swój pozytywny stosunek do tego. Z pewnością to samo powie Azumie, gdy się spotkają, choć trudno było w tym momencie powiedzieć kiedy i w jakich okolicznościach to nastąpi. On sam zamierzał teraz przez co najmniej kilka tygodni poprzebywać na froncie, ale pracy dla shinobich było w bród, nie sposób było więc przewidzieć, z kim i gdzie przyjdzie mu walczyć ramię w ramię z zagrażającym klanowi niebezpieczeństwem.
Uchiha Hiromi
Rok 395
Kiedy ogłoszono koniec walk, dziewczyna oddychała głęboko, a jej ręce drżały. Nie tak, żeby ktoś to zauważył. Tylko ona czuła to napięcie, jakby jej ciało dopiero teraz mogło pozwolić sobie na powrót do normalności.
Nie poszła odpocząć. Nawet nie próbowała.
Dołączyła do Asami niemal natychmiast, schylając się nad pierwszym ciężko rannym strażnikiem. Jej chakra była niestabilna, nie dlatego, że brakowało jej siły, ale dlatego, że głowa nie mogła się uspokoić. Z każdym dotknięciem ciała rannego uciekała w myślach do tamtego Orochiego. Do tego jednego, którego nie zdołała uratować. Tego, którego sama zabiła.
Różnica pomiędzy ratowaniem życia a zadawaniem śmierci rozmywały się. Podobna kontrola była wymagana przy obu.
Jeżeli Asami to zauważyła, to nic nie powiedziała.
Hiromi pracowała godzinami: zszywała rany, usuwała odłamki, nastawiała kończyny. Każda osoba, której pomogła, było jak plaster na świeżą ranę, ale jednocześnie, każde z nich przypominało jej, że wcześniej nie potrafiła kontrolować swojej siły wystarczająco, żeby jej cios nie był śmiertelny.
Kiedy jeden z pacjentów zaczął oddychać płynniej, pozwoliła sobie na sekundę ciszy. Oparła się plecami o ścianę lazaretu, zamknęła oczy i wciągnęła powietrze głęboko.
Poczuła, że drżą jej ramiona.
Nie płakała.
Nie umiała.
Nie potrafiła sobie na to pozwolić.
A drżenie nie chciało ustać.
Dopiero około czwartej nad ranem, kiedy ostatni z ciężko rannych został ustabilizowany, Asami odesłała ją do spania. Próbowała protestować, ale kobieta nie dała się przekonać. Więc Hiromi nie protestowała dalej - nie dlatego, że była posłuszna, ale dlatego, że jej ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa. Wyszła z lazaretu, wciągając w płuca chłodne powietrze bagien. I dopiero wtedy poczuła, jak uderza w nią wszystko naraz: zmęczenie, echo adrenaliny, zwycięstwo i poczucie bezpieczeństwa i ten jeden, niechciany, cień w sercu.
Zasnęła w ubraniu, ledwie padając na pryczę.
Obudziła się wcześnie, mimo że spała krótko. Przyzwyczajenie. Dyscyplina. Nie. Niepokój, który nie chciał dać jej leżeć.
Przebrała się, związała włosy, otrzepała ubranie.
Ale gdy podniosła wzrok i zobaczyła, jak spokojne jest obozowisko - jak strażnicy rozmawiają szeptem, jak żołnierze przygotowywali posiłek, jak mgła unosi się lekko nad trawą. Poczuła w sobie niepokojący rozdźwięk.
Jak oni mogą wyglądać tak normalnie?
Jak ja mam wyglądać normalnie po tym, co zrobiłam?
Wciąż czuła na dłoniach tamto pęknięcie kości. Wciąż widziała w pamięci gasnącą chakrę.
Żeby nie myśleć - zajęła się pracą. To było jej lekarstwo i kara w jednym.
***
Kiedy wracali, Hiromi skinęła głową na słowa Tsuyoshiego, ale przez pierwszych kilka sekund w ogóle nie odpowiedziała. Jechała obok niego w ciszy, z lekko pochyloną głową, jakby jeszcze nie do końca wróciła z tamtej nocy - z krzyku, ognia, trzasku łamanych kości. Dopiero po chwili zaczerpnęła głębiej powietrza i odparła spokojnie:
- Pasujemy do siebie… - powtórzyła z lekkim, miękkim uśmiechem, który pojawił się chyba pierwszy raz od wielu godzin. - To dla mnie wiele znaczy, naprawdę. Dziękuję.
Przetarła kciukiem skórę nad knykciami, tam gdzie przed walką kumulowała chakrę. Wciąż jakby czuła w tym miejscu echo tamtego uderzenia.
- I tak… wolałabym, żeby to na razie zostało między nami. - Kącik ust jej drgnął. - Hiro-niichan wie, Shizaue-nee też. Ale jeśli chodzi o resztę… no wiesz. Ludzie robią z takich rzeczy niepotrzebny wielki temat. A ja… - urwała, szukając właściwego słowa - ja wolę, żeby to było nasze, nie ich. Teraz… wolałabym nie być na językach.
Przez chwilę znów jechała cicho, obserwując drzewa, w których zalegała poranna mgła. Powietrze było zimne, ale czuła się nieco lepiej - po raz pierwszy od dłuższego czasu wyglądało na to, że nic nie poluje na nich z każdej strony.
Dopiero potem wróciła wzrokiem do Tsuyoshiego.
- A tobie… gratulacje też się należą. - Zawahała się i uniosła lekko brwi. - Za ten posterunek. Za dowodzenie, za chłodną głowę. Himaru ci ufał tak, jakbyś był tu od miesięcy, nie paru godzin. Widziałam to. Dobra robota.
Westchnęła cicho i dodała z nutą szorstkiej szczerości, tak typowej dla niej:
- Bez ciebie to miejsce by nie przetrwało. I dobrze wiesz, że mówię to nie po to, żeby się przypodobać.
Zerknęła w stronę skrzyni-bryczki, gdzie leżał unieruchomiony jeniec.
- A co do „żywego węża”… - mruknęła. - Tę noc... zapamiętam inaczej. Nie zamierzam udawać, że… - Przerwała i potarła kark, jakby chciała zetrzeć obce wspomnienie dłonią. Tsuyoshi w tym geście mógł zobaczyć w niej Masahiro, bardziej niż kiedykolwiek - …że dobrze się czuję z tym, co zrobiłam. Ale wiem jedno - jeśli nie ja, to oni by umarli. Strażnicy. Ty. Może ja. Więc przynajmniej wybrałam, kto ma przeżyć. Chociaż wolałabym, żeby obaj przeżyli i mielibyśmy ich obu. Życie… jest ważne.
Milknie na moment, po czym odwraca głowę w jego stronę i dodaje już łagodniej:
- Ale naprawdę… cieszę się, że mamy chwilę spokoju. I że mogę znowu z tobą normalnie pogadać. Brakowało mi tego bardziej, niż myślałam.
Po czym uśmiecha się do niego naprawdę, szczerze. Krótko, ale tak, jakby pojaśniała się od środka.