[EVENT] - Grupa Wsparcia Północ
: 8 lip 2023, o 17:04
Shinobi War to gra PBF Naruto, gdzie akcja została osadzona w zamierzchłych czasach, w czasach gdzie światem rządziły klany.
https://shinobiwar.pl/
Do słuchania podczas czytania
Ostatnie dni przygotowań do inwazji upłynęły Tsuyoshiemu dokładnie tak, jak poprzednie. Mnóstwo pomocy najprzeróżniejszym ludziom, wiele zleceń, bardzo dużo bieganiny, trochę treningów i odpoczynek. Tak, starał się pilnować tego, żeby być w miarę wypoczętym, to jest ośmiu godzin snu i dwóch godzin odpoczynku przed snem, najczęściej poświęconych na kontemplowanie i rozmyślanie. Nad czym? Chyba nad wszystkim, co spotkało jego i klan i w ciągu ostatnich kilku lat. Brutalne wojny, wiele śmierci i zniszczenia i niestety brak nadziei na poprawę. Jedno zagrożenie kroczyło przed kolejnym, wyglądało to wszystko tak, jak gdyby bogowie odwrócili się całkowicie od Uchiha, a może nawet całego Sogen i rzucili ich na pożarcie wygłodniałym psom, które ich otaczały. Niestety, wszystko wskazywało na to, że – choć trudno byłoby jeszcze niedawno w to uwierzyć – najgorsze dopiero przed nimi.
Gdzie była w tym wszystkim jego rola? Jak powinien się odnaleźć? Należał do pokolenia, które dopiero wkraczało w poważny, dorosły świat shinobi. Pokolenia, które właśnie zaczynało brać na swoje barki już nie tyle jakieś proste, pomocnicze role, ale po prostu ciężar trudnych obowiązków klanowych. Wszystko to, co stanowiło chleb powszedni ludzi z klanu, czyli niebezpieczne misje, trudne walki i tak dalej, miało się stać udziałem jego i setek mu podobnych shinobi i kunoichi. W pewnym sensie byli oni jednak wyjątkowi. Nigdy do tej pory, a przynajmniej było tak w opinii Tsuyoshiego, klan nie znalazł się w tak wielkim niebezpieczeństwie, a stan ten nie trwał tak długo.
Prawdopodobieństwo, że poniesie się śmierć na misji lub w obronie klanu było aktualnie znacznie wyższe, niż to przed laty, kiedy na arenę wkraczały poprzednie pokolenia. W takich okolicznościach przyszło mu żyć i z takimi wyzwaniami przyszło mu się mierzyć – nie to, żeby już bez tego odnalezienie swojego miejsca na tym brutalnym świecie było łatwe.
Nie było jednak tak, że znajdował się w pustce, jak łódź targana falami na oceanie bez żadnego punktu odniesienia. Jego rodzice oraz wujostwo dość jasno wytłumaczyli mu jak ważna jest rola klanu i tego, żeby sobie pomagać. Z drugiej strony byli również tacy przewodnicy jak Masahiro-sama czy Kyoushi-sama – tak różni, a jednak tak bardzo inspirujący. Ten pierwszy polecił mu, żeby ten zawsze zastanawiał się, dlaczego ci, z którymi przyjdzie mu się mierzyć, robią to, co robią. Ten drugi pokazywał z kolei, że bycie potężnym shinobi nie oznacza braku uczuć ani wywyższania się albo stawiania siebie ponad wspólnotą klanową. Czuł jednak, że nie może ich kopiować jeden do jednego. Czuł, że ma własną drogę, którą może podążać w celu realizacji tego, czego pragnął – czyli dobra klanu. Nie jest ona jednak w żadnej mierze sprzeczna z tym, co myślał jeden albo drugi – a przynajmniej tak mu się wydawało. Na razie jednak miał wrażenie, że była ona skryta we mgle, i to we mgle ciemności i chaosu i nie potrafił powiedzieć, dokąd wiedzie. Nawet w przybliżony sposób. Miał jednak pewnego rodzaju dziwne przeczucie, że jeszcze zdąży się ona wyklarować, w sposób który będzie dla niego zrozumiały.
Paliwem napędowym tych rozmyślań było również to, co działo się w Kotei w tych dniach. Mogłoby się wydawać, że osada przez jakiś czas stała się stolicą nie tylko Sogen, ale i całego kontynentu. Kolejne siły ekspedycyjne oraz najemnicy pojawiali się każdego dnia, a być może nawet każdej godziny. Tak szeroki odzew nieco zdziwił Uchihę, ale szybko sobie to zracjonalizował w taki sam sposób, jak wyłożył to podczas rozmowy z Masahiro. Zagrożenie było bardzo poważne, więc wszyscy dookoła wiedzieli, że mogą być następni i najlepiej będzie zawalczyć na cudzym terytorium. Nie tłumaczyło to pewnie wszystkiego, co skutkowało (niewielkim) dysonansem u Tsuyoshiego, ale nie było to nic, co zajmowałoby na dłużej jego głowę. Największe wrażenie zrobiła u niego reprezentacja Unii Samotnych Wydm, której niektórzy członkowie wyglądali na przerażonych. Uchiha nawet nieco im współczuł.
W pewnym momencie wszystkie te rzeczy trzeba było jednak odsunąć na bok. Kiedy zabrzmiały dzwony obwieszczające bezpośrednią bliskość armii dzikich, losy wszystkich wojowników w Kotei zostały ze sobą nierozerwalnie powiązane, bez względu na pochodzenie. Gdy charakterystyczny, metaliczny dźwięk wielu serc dzwonów uderzających w ich płaszcze dotarł do jego uszu, od razu zerwał się na równe nogi i pobiegł do miejsca, w którym powinien się znaleźć, czyli do portu.
Nie miał szczegółowych informacji co do tego, jakie będzie zadanie jego oddziału wsparcia. W mieście miejscami wybuchła panika i prawdopodobnie to właśnie to będzie ich pierwszy cel – uspokoić. A było przed czym, bo gdy Tsuyoshi dostrzegł niezliczone światełka pochodni, to i jemu na moment zadrżało serce. Szybko jednak zapanował nad emocjami, zacisnął zęby i udał się do punktu, w którym miał być oczekiwany. Nerwowo się rozglądając, szukał wzrokiem shinobi i kunoichi, którzy zostali przydzieleni do tej samej drużyny, co on. W międzyczasie sprawdził jeszcze ekwipunek i to, czy wszystkie jego elementy – w tym te pobrane w momencie zapisu do jednostki – były na swoim miejscu.
Skrót:
1. Rozmyślania Tsuyoshiego nad swoją rolą jako shinobi w obecnej sytuacji
2. Udanie się do punktu zbornego i oczekiwanie na przybycie reszty
Odbieram również ekwipunek eventowy:
Bojowa pigułka żywnościowa
Pigułka ze skrzepniętą krwią
2x Kunai z zaczepioną Notką wybuchową
Ochraniacz na czoło z wygrawerowanym symbolem "Zjednoczonych sił Sogen"
5m Bandaża
Kiedy nadszedł dzień bitwy - kolejnej w ostatnich miesiącach - o Kotei, Orochi był niemal od rana na nogach. Przed odebraniem swoich własnych rozkazów zdążył jeszcze przez dwie-trzy godziny krzątać się po siedzibie władzy, upewniając się, że archiwa zostały zapieczętowane i ostatnie kopie najważniejszych dokumentów zabezpieczone i wysłane ku Sarufutsu. Aż chciało mu się zgrzytać zębami, kiedy pomagał przygotować logistykę ewakuacji, która zmuszała dopiero co przesiedlonych nie tak dawno z jego pomocą uchodźców z innych regionów Sogen do kolejnej już przeprowadzki. Mógł mieć tylko nadzieję, że Iwao-san wraz z małżonką pomogą ostudzić nastroje, a zwykli mieszkańcy zdołają w razie czego się uratować. Co prawda nie mieli zamiaru poddawać miasta - a na pewno nie bez walki - ale nikt tak naprawdę nie wiedział dokładnie, jakie są możliwości Dzikich. To co mieli na swój użytek to jedynie raporty Straży i parę kronik opisujących podróże nielicznych shinobi na tamte tereny, ale ile było w nich prawdy, a ile fałszu - tego chyba nie wiedział na dobrą sprawę nikt. Jedynym jasnym punktem wydawało się, że tym razem - w przeciwieństwie do ataku Hana - mieli czas się przygotować, przynajmniej częściowo, do obrony. Oby umocnienia oraz shinobi z Sogen i pozostałych części świata (ci, którzy postanowili ich wesprzeć) wystarczyły, żeby zatrzymać ogromną falę ludzi, którzy... właśnie? Uciekali przed czymś? A jeśli tak, to przed czym? Dlaczego tak bardzo im zależało na pokonaniu bariery, jaką był Mur i zawłaszczeniu ich terenów?
Te pytania błąkały się po głowie młodego Sugiyamy, kiedy wychodził z Siedziby Władzy, aby udać się na zbiórkę swojej drużyny shinobi, w porcie. Przed wyruszeniem zdołał tylko uścisnąć prawicę Masahiro i wymienić z nim pokrzepiający uśmiech oraz skinąć głową ojcu. Wiedział, że na ich barkach będzie ciążyć największa odpowiedzialność i wcale im tego nie zazdrościł.
Droga do portu wiodła w zasadzie cały czas w dół - prosta, szeroka aleja przebiegająca od bram aż do brzegu, aby jak najbardziej ułatwić przejazd towarów, w końcu handel - w tym morski - był sporym atutem ich stolicy. Po drodze oglądał budynki, z których wiele nadal nosiło znamiona ostatnich walk i destrukcji, jaka dotknęła miasto. Zagryzł zęby, dalej czując frustrację z powodu... bezsensu, głębokiego poczucia, że te wszystkie walki były niepotrzebne. Że to kami chyba uwzięły się na ich klan i na innych Sogeńczyków. Może to była po prostu kara za to, czego dokonali Jugo? Jeśli jednak tak miało być, to czemu dotykało to też zwykłych Sogeńczyków, a nie sam klan Uchiha? Tego jednego nie mógł zrozumieć.
Kiedy poczuł intensywny, dość stęchły zapach portu, ożywił się nieco i spróbował rozwiać ponure myśli. Zamartwianie się nic nie da, zresztą - nie było to w jego stylu. Ktokolwiek zgłosił się do jego zespołu, bądź został przydzielony do niego, będzie potrzebować od niego skupienia i jeśli nie przesadnie, fałszywie optymistycznego - to jednak pozytywnego nastawienia. Dadzą radę.
Widząc zatem z daleka Tsuyoshiego, uśmiechnął się szeroko i pomachał mu, zbliżając się szybko witając z nim.
- Ohayoo, Tsuyoshi-kun! Dobrze cię znowu widzieć! Chwilę się nie widzieliśmy, wybywałeś z miasta gdzieś, czy byłeś zajęty pomoca przy fortyfikacjach? - spytał, jednocześnie rozglądając się dookoła i zerkając na listę, kto jeszcze miał się zgłosić do tej drużyny.
TL;DR
1. Rozkminka na temat ostatnich wydarzeń
2. Przybycie z Siedziby Władzy na punkt zbiórki i przywitanie się z Tsuyoshim.
EDIT: Odbiór wyprawki eventowej:
- Bojowa pigułka żywnościowa
- Pigułka ze skrzepniętą krwią
- 2x Kunai z zaczepioną Notką wybuchową
- Kunai z doczepioną Bombką Dymną
- Ochraniacz na czoło z wygrawerowanym symbolem "Zjednoczonych sił Sogen"
- 5m Bandaża
- Torba
Ukryty tekst
Yuki Hoshi
Lato, Rok 394
Dźwięk dzwonów.
Hoshi westchnęła cicho, kiedy pożegnała Ario i Misaki. Mimo wszystko miała nadzieję, że spotkają się ponownie i że nic złego ich nie spotka. Misaki-chan była jeszcze tak młoda, a Ario-kun zmagał się z chorobą.
Hoshi odetchnęła głęboko, poprawiła swoją płaszcz, następnie naciągnęła rękawiczki, związała swoje długie, czarne włosy w ciasny warkocz i skierowała się ku miejscu zbiórki - portowi.
Wszyscy wokół niej, zarówno cywile jak i ninja, spieszyli na swoje miejsca, alarmowani dźwiękiem dzwonów. Organizacja była sprawna, wszystko wyglądało na dobrze zaplanowane. Hoshi żałowała jedynie, że nie zdążyła dotrzeć do Shirei-kana. Ale teraz już nie miała na to czasu - bitwa była tuż tuż.
Choć nigdy nie brała udziału w bitwie, miała za sobą służbę zasadniczą. Czuła pewne zdenerwowanie, ale chciała wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Po pewnym czasie dotarła do portu. Jej włosy były już związane w ciasny warkocz, a płaszcz lekko falował na wietrze. Zgłosiła swoje przybycie, odbierając skromny ekwipunek, który przygotował dla niej Uchiha. Wystarczyło na wszelki wypadek, gdyby coś poszło nie tak i trzeba było uciekać. Choć nie planowała tego, drogę od południowych murów do portu znała już na pamięć. Z pewnością mogłaby poświęcić więcej czasu na zapoznanie się z Kotei, ale teraz musiała polegać na tych, którzy znały miasto lepiej.
Po odnalezieniu swojej drużyny stanęła obok młodzieńca o długich, czarnych włosach, mniej więcej w jej wieku. Wyglądał na młodszego, pewnie dopiero co wszedł w dorosłość. Był z pewnością Uchiha. Ciemne oczy, czarne włosy, jasna cera. Podobnie jak Yuki. Mimo wszystko, ich rysy były mniej delikatne, stąd możliwość rozróżnienia.
Obok niego był już wyższy i lepiej zbudowany shinobi o czarnych, rozczochranych włosach. Mimo nocy, spostrzegła dwoje oczy o różnych kolorach, co nie było typowe dla żadnego znanego jej klanu.
- Witajcie. Nazywam się Yuki Hoshi. Dajmy z siebie wszystko - powiedziała z uśmiechem.
Założyła na czoło ochraniacz, wokół przedramienia owinęła bandaż, a nową torbę przytwierdziła do biodra. W środku schowała resztę tego, co otrzymała.
W duchu przyznała sobie, że nie czuje się do końca gotowa. Ale czy kiedykolwiek jest się gotowym na bitwę?
TL;DR
1. Tuptanie do Portu.
2. Przywitanie się z hot Uchihami.Ukryty tekst
EVENT
OSTATNIA BITWA O KOTEI
Grupa Wsparcia Północ
A zadrżą ci, którzy usłyszeli mój głos, a którzy nie poczuli trwogi w chwili próby...
Panował chaos. Te dwa słowa wystarczyły aby opisać idealnie atmosferę jaka panowała obecnie w mieście. Nawet tutaj. Zdawać by się mogło w oddalonym nieco od centrum porcie panowało zamieszanie. Ludzie przepychali się między sobą starając się jak najszybciej ewakuować. Każdy zabierał to co było dla niego najcenniejsze, niektórzy starali się zabrać jak najwięcej. Wierzyli, że mają jeszcze czas. Jeszcze kilka dni. Mogą wszystko rozplanować. Świat jednak był okrutny. Dni rozpłynęły się do minut. Nadzieja do rozpaczy. Ból.
Nikt nie wiedział co będzie za chwilę. Nikt nie wiedział co czeka go gdy wstanie słońce. Nikt nie wiedział czy... nie, niektóre pytania nie powinny paść. Nie powinny kołatać się po głowie, a na pewno nie po głowie zebranych ludzi, których na terenie portu było kilka. Sklepik rybny zebrał w swojej okolicy niezwykłe jednostki. Nawet jeżeli ich umysł pełen był pytań i wątpliwości, to nie był czas. Teraz gdy zebrali się wszyscy, musieli znaleźć w sobie dość siły, aby nie pytać. Nie wątpić. Aby działać. To od nich zależało więcej niż myśleli.
Zebrani w porcie poza naszymi bohaterami mogli dostrzec kilka innych osób, które zwracało na siebie uwagę. Poza nimi samymi z boku stała niska dziewczyna o jasnobłękitnych oczach i włosach w podobnym odcieniu. W ciszy wyczekiwała tego co miało nastąpić. Nie odzywała się do nikogo. Kolejną charakterystyczną osobą... albo grupą osób była piątka kunoichi, na oko w mocno średnim wieku. Czas już naznaczył je swoim piętnem. Po ich posturze można było sądzi, że lata czynnej służby miały za sobą, a jednak nie było wątpliwości, że czekały wraz ze wszystkimi. Skupione razem, rozmawiały o czymś zawzięcie. Każda z nich na plecach miała herb rodu a na czole opaskę z symbolem "Zjednoczonych Sił Kotei. Ostatni był mężczyzna, który wypatrywał kogoś w tłumie, dopiero gdy dostrzegł Hoshi w obecności dwójki nieznajomych odetchnął lekko
-Hoshi-san, witaj - do brunetki podszedł wyższy od niej o głowę mężczyzna o czarnych niczym smoła włosach spiętych w długi kucyk i ciemnych oczach. Urodą przypominał mieszkańców tutejszych terenów. Jedynie jego jasne szaty w złote akcenty w kształcie smoka nie pasowały do stylu ubioru okolicznej ludności. Przy jego boku przypięte były dwa miecze. Uśmiechał się delikatnie, lecz jego oczy były smutne -Zaczęło się, jesteś gotowa? - zapytał, lecz nie było wiele czasu na odpowiedź, bo już po chwili pojawił się kolejny niezapowiedziany gość. Kaien zdążył jedynie w geście przywitania skłonić głowę Orochiemu i Tsuyoshi'emu. Wysunął się przed szereg. Stanął po środku. Zmarszczył nos zniesmaczony, trudno powiedzieć czy z powodu otaczającego go fetoru czy czego dokładnie.
-Cisza! - odezwał się donośnie głos. Należał od do młodego mężczyzny. Brunet o odstających na wszystkie strony włosach. Czarnym uniformie i szkarłatnej bluzie z logiem klanu Uchiha. Jego mina wyrażała mieszaninę niechęci i zniesmaczenia. To co było u niego najbardziej charakterystyczne to czarna opaska na oczach. Stał z jedną ręką schowaną w kieszeni, a drugą luźno zwisającą wzdłuż tułowia. Orochi mógł go kojarzyć. Uchiha Kokuro. Akaroito rodu. Silny, ale nisko ceniony przez swój niewyparzony język i lekceważące podejście do władzy oraz przełożonych.
-Sugiyama, wiem, że tu jesteś. Mam z tobą do pogadania. - nie bawił się w uprzejmości. Nie bawił się w dobre słowa, wydawał się wręcz znudzony tą sytuacją. Zirytowany -Reszta lepiej niech zbierze się w małe grupy. Czas na zapoznanie będzie potem. Albo go nie będzie - był szorstki i zdawał się tym nie przejmować. Odszedł na bok by dać sobie o Orochiemu przestrzeń. Reszta miała swoje rzeczy do zrobienia...
Kaien
Kokuro
Czas na odpis Graczy : 10:00 13.07.2023 | Czas na odpis Prowadzącego : 10:00 14.07.2023
Po przybyciu na miejsce zbiórki, Tsuyoshi przystanął na moment, rozglądając się po otoczeniu. Jego wzrok był bystry, uważny – czarne, charakterystyczne dla klanu Uchiha oczy lustrowały otoczenie bacznym spojrzeniem, z którego trudno było wyczytać coś więcej, niż chęć poznania shinobi i kunoichi, którzy już zebrali się na miejscu. Był ubrany tak, jak zazwyczaj. Granatowa koszulka o krótkich rękawach z dużym symbolem klanu centralnie na plecach oraz mniejszym, z prawej strony klatki piersiowej luźno spoczywała na jego torsie, smagana co jakiś czas powiewem wiatru znad morza. Spodnie – również granatowe, choć na dole zmieniające kolor w biały – i standardowe obuwie shinobi zdecydowanie nie były czymś, co wyróżniałoby z tłumu klanowych osobistości. Można powiedzieć, że ten niezwykły, decydujący wręcz dzień zastał go w standardowym, zwyczajnym odzieniu, które nie przystawało do tego, co miało się wydarzyć. Pewnie bardziej zgodne z antycznymi tradycjami byłoby ubranie się w ten niezmiernie istotny bój w odświętne szaty, piękne kimono lub zapierającą dech w piersiach zbroję. Ale taki właśnie był, przynajmniej na razie, Tsuyoshi. Dość przystojny, ale wciąż zwyczajny chłopak z Hachimantai na prowincji, z dala od Kotei, którego wychowanie zdominowały przede wszystkim praktyczne aspekty sztuki shinobi.
Oderwijmy jednak (z trudem) wzrok i myśli od młodzieńca i skupmy się na tym, co się działo wokół niego. Przede wszystkim jego uwagę zwróciła niebieskowłosa (i niebieskooka) dziewczyna o przyjemnej urodzie i niezbyt wysokim wzroście. Tsuyoshi ocenił, że musi to być kunoichi, choć w zasadzie oprócz intuicji nie miał nic na poparcie tej tezy. Miał jednak nadzieję, że jeśli jest tutaj w tym samym celu co on, to pozna ją nieco bliżej, bo w nadchodzących godzinach najważniejsza będzie dobra współpraca. Oprócz tego można było dostrzec grupkę kobiet w średnim wieku, choć w sumie wciąż jeszcze można byłoby bez wielkiego naciągania rzeczywistości nazwać je młodymi. Sprawiały wrażenie doświadczonych mam, które mimo że odwiesiły swoje kunaie i notki na kołek na czas poświęcenia się rodzinie, mogły stanowić nieocenioną pomoc w takich okolicznościach, jak te. Chłopak oczywiście przyjrzał im się dokładnie i krótko ocenił w myślach ich… możliwości bojowe, oczywiście.
I wtedy zjawił się on – Sugiyama Orochi. Na poły człowiek na poły kami, można by rzec. Na pewno było tak biorąc pod uwagę jego aparycję oraz zdolności organizacyjne. A te ostatnie na pewno bardzo im się przydadzą, bo było co organizować w tym chaosie. Aparycja z kolei… cóż, akurat w tym momencie pewnie nie będzie niezbędna, ale po tym wszystkim… na pewno znajdzie się zastosowanie.
- Cześć! – odpowiedział od razu tamtemu Tsuyoshi – ha, czego ja nie robiłem. Wiem, że miałem cię odwiedzić, ale wybacz. Była straszna bieganina, od zlecenia do zlecenia, a jeszcze medytacja i treningi, żeby nie zwariować. Poza tym sporo czasu zajęła mi misja eskorty karawany poza Sogen. Przepraszam, naprawdę chciałem wpaść, ale nie mogłem. Pewnie zresztą sam rozumiesz, na pewno również nie miałeś łatwego czasu – wytłumaczył się, choć podświadomie czuł, że Orochi nie będzie czynił mu zarzutów. Zdążyli się już poznać i czepialstwo to chyba ostatnie, o co można byłoby go posądzić.
Krótko później dołączyła do nich dziewczyna o czarnych włosach i kontrastującą z nimi bladą cerą. Miała też czarne oczy, co upodabniało ją nieco do kobiet z jego własnego klanu. Byłby może nawet skłonny ją za taką wziąć, gdyby nie to, że szybko i uprzejmie się przedstawiła. Klan Yuki, czyli dalekie wyspy na wschodzie. Musiała być uchodźczynią.
- Uchiha Tsuyoshi, doko klanu Uchiha – odpowiedział jej – o, jesteś z Yuki, miły zbieg okoliczności. Z tego co mi wiadomo, macie teraz obóz niedaleko Hachimantai, mojej rodzinnej osady, w której… - nie dokończył, bo zgarnął ją jakiś mężczyzna, który najwyraźniej ją znał. Kolejny Yuki? Czy jakiś inny znajomy? Cóż, tego chłopak nie wiedział, ale wiedział że tamten był rzeczywiście dobrze ubrany do tak ważnej bitwy. Być może i Tsuyoshi będzie w stanie kiedyś sprawić sobie taki ubiór, stylizowany oczywiście bardziej na motywy klanowe. W każdym razie, kiedy zauważył, że Hoshi rozpoczęła rozmowę z tamtym człowiekiem, nie wtrącał się. Niby to on był u siebie, ale jednak czasem jego spokojne i wycofane usposobienie brało górę.
Wkrótce potem również Orochi został zagadnięty, tym razem jednak przez kogoś kto wyglądał jak dowódca ich niezbyt dużego oddziału. Temu to już w ogóle trudno byłoby wchodzić w paradę, dlatego gdy tak agresywnie zwrócił się do Sugiyamy, Tsuyoshi zrobił dwa kroki w tył. Po raz kolejny tam, gdzie Orochi, tam wielka polityka. Wolał więc nie wprowadzać tutaj dodatkowego zamieszania.
Tym bardziej, że ów osobnik kazał dobrać się w grupy. To nieco zastanawiające, że sam ich nie rozdzielił i nie powiedział też jak duże mają one być. Szybki rzut okiem na sytuację wystarczył, żeby stwierdzić, że jedna grupa już się sformowała. Była to oczywiście grupka wspomnianych wcześniej kobiet. W tamtych rejonach nie było więc czego szukać. Jego wzrok szybko przeleciał więc po pozostałych, czyli Hoshi, jej znajomym, Orochim i niebieskowłosej dziewczynie. Zbliżył się do tej ostatniej i się przedstawił:
- Uchiha Tsuyoshi, miło mi. Wydaje mi się, że jeśli do nas dołączysz, to będzie nas tyle, ile tamtych kobiet – powiedział. Cóż, jak na razie tylko on i ona nie mieli pary, ale pewnie grupki będą większe, więc zapewne i tak cała piątka będzie na siebie skazana. Pozostawało tylko czekać na kolejne polecenia.
Skrót:
1. Aparycja Tsuyoshiego i jego wrażenia co do ludzi, których spotkał
2. Przywitanie z Orochim
3. Przywitanie z Hoshi
4. Przywitanie z dziewczyną z niebieskimi włosami
5. Oczekiwanie na dalsze polecenia
Na dźwięk dzwonów wybuchło w pełni zrozumiałe poruszenie, a ich zadaniem - o ile Orochi dobrze pamiętał - było upewnienie się, że nie przerodzi się ono w kompletny chaos. W teorii wszystkie procedury zostały spisane i przedstawione mieszkańcom, ale czasu na porządne przećwiczenie ich niestety nieco brakowało. Dlatego Susanoo jeden wiedział, jak ostatecznie się ten dzień skończy. Najważniejsze na ten moment było, żeby trzymać się planu i wypełnić rolę, do której zostało się wyznaczonym. Dlatego ucieszył się bardzo, że Tsuyoshi - choć skłaniający się raczej ku "starej" szkole klanu - był tutaj z nim. Wiedział, że na chłopaku można było polegać, a to będzie kluczowe w nadchodzących godzinach. Dlatego oczywiście machnął ręką na przeprosiny.
- Nie przejmuj się, w pełni rozumiem. Sam prawie nie spałem, bo albo papiery, albo treningi, albo pomoc przy budowie umocnień. Haru pozdrawia tak swoją drogą, dobrze się chłopaki spisały przy budowie. - odparł mu, szybko zdając "raport" z postępów grupki niepokornych i zagubionych dzieciaków, których udało się zaprząc do konkretnej roboty. Zaraz potoczył wzrokiem po pozostałych, robiąc sobie w głowie mentalną listę kto z nimi jest. Wyglądało na to, że byli zarówno rdzenni mieszkańcy, jak i przyjezdni - zwłaszcza tym ostatnim byl wdzięczny, gdyż mieli narażać życie w walce, która nie była bezpośrednio ich walką, choć oczywiście jeśli Kotei - albo co gorsza, całe Sogen - padło, to być może ich prowincje byłyby następne. Dlatego uśmiechnął się serdecznie do każdego, kto patrzył w jego kierunku, zaś do czarnowłosej, do której zagadał Tsuyoshi, sam wyciągnął prawicę.
- Sugiyama Orochi, również doko. Miło poznać kogoś z połu... - zaczął, ale również nie skończył, gdyż zaraz dostrzegł - i usłyszał - głos Kokuro. Kojarzył go w istocie, poniekąd nawet sympatyzując z jego bezpośredniością, zwłaszcza jeśli miałaby ona dotknąć jego ojca. Jednocześnie teraz musiał się poswstrzymać przed zmarszczeniem brwi, gdyż humor akoraito i jego postawa nie nastrajały optymizmem. Może jednak stresował się bitwą, stąd taki... szorstki sposób wyrazu? Miał tylko nadzieję, że nie popsuje to morale ich grupy od samego początku. Dlatego po prostu odszedł, skinąwszy głową Tsu oraz Hoshi, przemieszczając się do Akoraito.
- Słucham, Kokuro-san. Jak sytuacja i rozkazy? - spytał spokojnym tonem, nieco imitującym ten, jakiego zwykł używać Kurou-sama.
TL;DR
1. Rozkminka o życiu i śmierci.
2. Przywitanie z Tsu i Hoshi.
3. Rozpoczęcie rozmowy z Kokuro.
Ukryty tekst
Yuki Hoshi
Lato, Rok 394
- Och, pochodzisz stamtąd! - powiedziała Hoshi zaskoczona i się uśmiechnęła szeroko do Tsuyoshiego. - Jest szansa, że ktoś z twojej rodziny miał do mnie pretensje o zamrożenie polany w czasie treningu.
Próbowała zagadać młodzieńca, ale dużo się działo.
Było też tutaj całkiem sporo osób. Szczególną uwagę przykuła grupa pań niewiele starszych od Hoshi. Wyraźnie kobiety, które kiedyś były kunoichi i odwiesiły kunai, żeby zająć się domem. A teraz były tutaj. To mówiło dużo i o siłach Uchiha (musiały być nieduże) oraz o odwadze tych kobiet i ich determinacji. Hoshi natychmiast poczuła do nich głęboki szacunek. Kto wie, czy ona nie odwiesiłaby swojej broni, gdyby wyszła za mąż. Na to się jednak nie zanosiło.
Przeniosła swój wzrok z kobiet na Yoko. Najwyraźniej też była tutaj. Hoshi nic nie wiedziała o tej dziewczynie. Wydawała się od Hoshi mniej doświadczona, ale to była ocena po samym wyglądzie i kobieta wiedziała, że może się bardzo mylić. Dlatego, chociaż wiedziała, że będzie musiała ocenić to w czasie zdarzeń, postanowiła się zaopiekować Yoko, jako starsza koleżanka. A jeżeli Yoko była silniejsza i zdolniejsza… cóż, Hoshi miała jednak kilka lat więcej na karku.
- Cieszę się, że też tu jesteś, Kaien-san - powiedziała, kładąc dłoń na jego ramieniu. Polubiła jego ciche towarzystwo.
Nie miała jednak czasu na odpowiedzenie - ani jemu, ani Orochiemu, bo przyszedł ktoś, kto najwyraźniej wydawał rozkazy. Dość szybko stwierdziła, że miał minę tak nieprzyjemną, że Hoshi poczuła lekkie odrzucenie od niego. Sama nie dokonałaby takiego wyboru na dowódcę. Może, gdyby miała do czynienia wyłącznie z wewnętrznymi klanowymi sprawami, to może, bo nie miałoby to znaczenia. Tutaj jednak była zbieranina ludzi z różnych miejsc, więc należało postępować ostrożnie i nie zniechęcać obcych ludzi do dowództwa. A Hoshi poczuła się zniechęcona.
Klan Uchiha wyraźnie miał problemy. Ona jednak miała zamiar skupić się na swoich zadaniach, bez znaczenia, kto będzie wydawał rozkazy.
Krótka informacja o dobraniu się w drużyny. Dobrze. Kaien był obok, a Tsuyoshi chyba założył automatycznie, że dołączą oni do tej drużyny, po poszedł po Yoko. Hoshi słyszała, że w takim razie będzie ich piątka. Cóż, nie trzeba będzie za dużo myśleć, żeby sobie znaleźć grupę. Bo jednak w tym wypadku zwłoka mogła oznaczać… zwłoki.
Obserwowała też Sugiyamę, jak został wezwany. Nazwisko było jej znane - jako nazwisko głównodowodzącego. Więc kolejny Uchiha. W porządku.
- No to jesteśmy razem w jednej grupie, Kaien-san. Z kolegą Uchiha oraz Yoko-chan. Jako piątego założyłabym owego Orochiego, skoro się znają z Tsuyoshi-sanem. Obaj przedstawili się jako doko. Czy ty, Kaien-san, masz jakąś rangę oficjalną?
TL;DR
1. Hoshi zaskoczona jest pochodzeniem młodego Tsuyoshiego i szanuje obecne kunoichi, które zrezygnowały z walki na rzecz domowego życia, a teraz wróciły.
2. Hoshi decyduje się zaopiekować mniej doświadczoną, jak przypuszcza, Yoko, obecną na zgromadzeniu.
3. Cieszy się z towarzystwa Kaiena, ale odczuwa odrzucenie wobec przybyłego dowódcy, zdecydowana skupić się na swoich zadaniach bez względu na to, kto wydaje rozkazy.
4. Po podziale na drużyny, Hoshi tworzy grupę z Kaienem, Tsuyoshim, Yoko i prawdopodobnie Orochim, a następnie pyta Kaiena o jego oficjalną rangę.Ukryty tekst
EVENT
OSTATNIA BITWA O KOTEI
Grupa Wsparcia Północ
A zadrżą ci, którzy usłyszeli mój głos, a którzy nie poczuli trwogi w chwili próby...
Hoshi mogła dostrzec przelotny uśmiech na twarzy Kaien'a gdy jej dłoń wylądowała na jej ramieniu, niestety wszystko szybko zostało przerwane przez Kokuro, który swoimi słabymi żartami i nieprzyjemnym tonem sprawił, że zapadła niezręczna atmosfera. Jedna z kobiet rzuciła nawet "Jak cię matka wychowała", ale w ogólnym chaosie jej przytyk zniknął gdzieś zdławiony ogólnym rabanem. Co było istotne to to, że gdy tylko Orochi dołączył do Kokuro ten od razu przeszedł do rzeczy, bez owijania w piękne słówka wylał całą brzydką prawdę.
-Przyszedł rozkaz z góry, masz zarządzać ewakuacją w tej grupie. Jak widać inwalida im nie w smak - po jego tonie trudno było powiedzieć czy ostatnie zdanie było żartem czy smutnym skwitowaniem rzeczywistości -Jest źle i musimy stąd spierdalać. Chcą wysłać kogoś do negocjacji, ale sam wiem, że nic z tego nie wyjdzie. W okolicy działają inne grupy. My mamy jak najwięcej uratować z portu - zacisnął zęby w syknięciu -Nawet będąc ślepym jak kret wiem, że co druga z tych łodzi, które zostały to pływająca trumna, która pociągnie załogę na dno. Kurwa - zaklął siarczyście pod nosem. Orochi, mógł dostrzec kątem oka jak Kokuro zaciska dłonie w pięści. Powiedzieć, że był wściekły to jak nie powiedzieć w tym momencie nic. Odetchnął głęboko wciskając dłonie w kieszeń, aby nie zwracały na siebie zbyt dużej uwagi.
-Czekamy dalej na kogoś od Yamanaka, kto pomoże w wymianie informacji, zaraz się powinien pojawić. - dodał już chłodno, nonszalancko jakby opamiętując się ze swojego ataku złości -A Sugiyama, nie jest zbyt kolorowo, także nie czuj presji. - uśmiechnął się złośliwie. Orochi mógł wyczuć, że ta irytacja nie jest personalnie skierowana na niego, ale to niestety on zebrał wszystkie uszczypliwości.
-Szpital dla nas nie ruszy, jedynie dostępny jest punkt medyczny przy południowej bramie. Mamy wysyłać tylko te ciężkie przypadki, więc jeżeli komuś nie urwało nogi, albo nie ma dziury w bebechach ma zapakować tyłek na wóz i spływać - przekazał chyba wszystkie najważniejsze informacje, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Pod nieobecność Orochi'ego Hoshi szybko przeszła do wydawania poleceń i łączenia obecnych w grupę. Jedna ze starszych kobiet, najniższa z nich, którą nazywały pozostałe Ime zerknęła tylko kątem oka czy aby pozostała zbieranina dala sobie radę bez ich interwencji i wróciła do gorączkowej dyskusji z pozostałymi, zdawały się omawiać strategię działań, nawet jeżeli nie wiedziały jeszcze co mają robić.
-Yuki Yoko, mi również miło poznać - skłoniła się do bohatera pod postacią Tsuyoshi'ego, który zdecydował się zagadnąć do samotnie stojącej dziewczyny, na oko, w bardzo podobnym wieku -Bardzo chętnie skorzystam, wydaje mi się, że bym im przeszkadzała - wysiliła się na lekki żart uśmiechając się do Tsuyoshi'ego. Widać było, że była wdzięczna, że nie zostawił jej na pastwę losu, albo co gorsza tego marudy Kokuro. Zaczęli się zbierać, teraz pod nieobecność Orochi'ego w czwórkę. Gdy tylko dostrzegła Hoshi skłoniła jej głowę.
-Witaj Hoshi-san, dobrze widzieć kogoś z naszego rodu. - jej głos był dosyć cichy, ale była to bardziej kwestia jej urody aniżeli strachu czy niepewności.
Gdy padło pytanie o rangę Kaien na chwilę otworzył usta jakby chcąc coś powiedzieć. Przez chwilę przez jego oczy przebiegł cień smutku, który szybko zamaskował przymykając powieki w łagodnym uśmiechu.
-Będę podążał za twoimi rozkazami Hoshi-san. - odpowiedział wymijająco -Mój miecz jest twoim mieczem - dodał z pełną powagą i świadomością tych słów.
No dobra. Wszyscy się podzielili. Wyszło to wyjątkowo naturalnie, ale co teraz? Może dla ułatwienia przydałoby się nakreślenie sytuacji. Była ona dosyć nieciekaw. Z chwili na chwilę robiło się coraz więcej ludzi w porcie. Przepychali się oni między sobą po wąskich, prowizorycznych pomostach. Część z nich wykłócała się o to czyja jest łódź, przy której stali. Ktoś lamentował. Choć trudno było wyłapać co mówili bo panujące zamieszanie i harmider skutecznie zagłuszało konkretne słowa pewnym było, że młody Orochi musiał działać natychmiast. Im dłużej nikt nie panował nad tym dzikim tłumem, tym było gorzej... a to nie tylko tutaj byli ludzie. Niestety...
Kaien
Kokuro
Yuki Yoko
Yuki YokoCzas na odpis Graczy : 22:00 15.07.2023 | Czas na odpis Prowadzącego : 22:00 16.07.2023
Kaien
![]()
Słowa Kokuro w zasadzie tylko przypieczętowały i potwierdziły to, co Orochi przeczuwał i czytał wcześniej pomiędzy wierszami rozmów, jakie toczyły się w Siedzibie Władzy. Trzeba było ewakuować stolicę. Dlatego westchnął jedynie i skinął głową, poprawiając jednocześnie jeden z pasków zbroi, który zdążył się nieco poluzować. Przed sobą miał potężne zadanie, przy którym problem przeprowadzki uchodźców do miasta wydawał się dziecinną igraszką. Niemniej, miał zamiar wywiązać się z niego jak najlepiej - chociaż bowiem z ojcem nie zgadzał się wielu kwestiach, tak wzglą na dobro mieszkańców i przekonanie, iż w takich sytuacjach największym wrogiem jest chaos zdecydowanie były czymś, co ze Starym podzielał. W jego głowie zaczęły się kręcić trybiki, w jaki sposób się do tego zabrać. Wydął na moment policzki i wypuścił dynamicznie powietrze, jakby chciał dostarczyć więcej tlenu umysłowi i mięśniom.
- No dobra. Nieco to wszystko skomplikowane, ale damy radę. - stwierdził energicznym tonem, klepiąc w ramię Kokuro. - Masz rację, te łodzie się nie nadają, trzeba ludzi zapakować na wozy. Ale jeśli południową część też już ktoś ogarnia, to zaraz tam pewnie powstanie korek i wszyscy utkną. Część wozów trzeba też pokierować do Zachodniej bramy, niech potem zawiną na południe. Ale dobra, to zaraz, trzeba się dogadać ze wszystkimi. -
Przerwał, po czym wskoczył na stoisko, upewniwszy się najpierw, że wytrzyma jego ciężar, po czym gwizdnął, by zwrócić na siebie uwagę zgromadzonych shinobi i kunoichi.
- Przyjaciele, nazywam się Sugiyama Orochi i najwyraźniej mam zarządzać naszą grupą. Dziękuję, że przybyliście i że odłożyliście inne obowiązki, aby pomóc Kotei. Nie starczy mi teraz czasu i słów, aby wyrazić swoją wdzięczność - postaram się zrobić to potem, kiedy już niebezpieczeństwo minie. - zaczął, mając nadzieję przynajmniej odrobinę poprawić pierwsze, negatywne wrażenie jakie wywołała chyba postawa Kokuro. Jeśli ma się to wszystko udać, potrzebuje zgody pomiędzy członkami grup. - A teraz do rzeczy. Ludzi pchają się do łodzi, ale większości trzeba będzie im to wyperswadować i pokierować do południowej oraz zachodniej bramy. Myślę, że najlepiej będzie się podzielić na grupy 2-3 osobowe, przy czym w każdej musi być przynajmniej jedna osoba, która mieszka w Kotei i zna jego uliczki oraz mieszkańców, żeby nikt się nie pogubił. -
- Jedna-dwie grupy będą miały za zadanie odszukać właścicieli wozów i namówić, a w razie potrzeby po prostu polecić, by udostępnili je na czas ewakuacji, podprowadzając, trzymając się lewej strony głównej ulicy, do wejścia do portu. Każdy załadowany wóz rusza od razu w drugą stronę, do jednej z bram. Będziemy mieć przy sobie zaraz jeszcze członka klanu Yamanaka, który pomoże nam utrzymać kontakt z południową grupą i tymi, którzy są blisko południowej bramy - w zależności od sytuacji będziemy kierować wozy na południe albo na zachód. Dwie grupy będą miały za zadanie iść przed wozami i pilnować, żeby nic nie zatamowało ruchu i żeby miały czysty przejazd aż do bram. -
Przerwał na moment, aby odchrząknąć. Starał się mówić szybko - presja czasu była jednak bardzo silna - ale jednocześnie zrozumiale, by plan, jaki na poczekaniu zrodził się w jego głowie został na pewno zrozumiany.
- Dalej. Ostatnie dwie grupy będą krążyć przy porcie, kierując ludzi od łódek do wozów, które staną przy jego wejściu, by mogli się zapakować i ruszyć. Tutaj warto byłoby znaleźć też paru doświadczonych żeglarzy, którzy pomogą w ocenie, czy którakolwiek z łódek faktycznie może wypłynąć z ładunkiem i pomóc przekonać opornych, że ucieczka tą drogą ma mniejsze szanse powodzenia. Ja... cholera, ja pewnie będę siedzieć głównie przy wejściu do portu i postaram się to wszystko koordynować, żebyście też wiedzieli gdzie jestem oraz będę z doskoku pomagał przy doraźnych problemach. Jakieś pytania, albo inne sugestie? Tylko proszę - zwięźle, bo każda minuta może być cenna! -
Kończąc wypowiedź - którą starał się utrzymać w miarę spokojnym, ale i zdecydowanym tonie - popatrzył po zgromadzonych. Widział, że zdążyli już chyba sami nieco się podzielić, ale był świadomy, że będą zapewne musieli się znowu przemieszać. Liczył też na to, że plan w jego głowie - raczej prosty - spotka się z w miarę sprawnym i pozytywnym odbiorem, bo nic innego mu nie przychodziło do głowy, a im szybciej zabiorą się za realizację, tym lepiej. Zerknął oczywiście w pierwszej kolejności na Tsu, którego zdążył lepiej poznać podczas wspólnej misji, jak i na grupkę kunoichi w średnim wieku, które pewnie będą musiały się rozdzielić, gdyż znały miasto i będą mogły poprowadzić po nim przyjezdnych.
TL;DR
1. Krótka wypowiedź do Kokuro.
2. Wskoczenie na wyższy punkt i zwrócenie uwagi reszty.
3. Przedstawienie planu ewakuacji portu.
Ukryty tekst
Wszystko działo się bardzo szybko. Na szczęście jednak akurat do tej garstki shinobi, która zebrała się przy „Najlepszych rybkach u Żabci” (w innych okolicznościach Tsuyoshi pewnie parsknąłby śmiechem widząc taki szyld) chaos jeszcze nie dotarł i mimo chwilowego braku koordynacji działań, można było powiedzieć że raczej bliżej im było do wyspy spokoju na morzu zamieszania.
Odnośnie natomiast do samego Tsuyoshiego, to raczej został on pozostawiony sam sobie. Dziewczyna, do której zagadnął przedstawiła się jako Yoko, kolejna przedstawicielka klanu Yuki – obok nowopoznanej Hoshi. Uchiha pewnie nawiązałby jakąś rozmowę, gdyby nie to, że kolejny już rozmówca/rozmówczyni została „zagarnięta” przez kogoś innego. Najpierw ten mężczyzna z czarną opaską na oczach (był niewidomy? ciekawe) chapnął Orochiego, później bardzo ładnie wystrojony „samuraj” (tak się bowiem naszemu bohaterowi kojarzył) zabrał mu do rozmowy Hoshi, a teraz niebieskowłosa dołączyła do tamtych. Cóż, może to dobrze – znajdowali się w takiej sytuacji i mieli przed sobą takie zadania, że znajomość swoich kolegów z drużyny mogła decydować o być albo nie być wielu ludzi – w tym ich samych. Zdobył się jednak na to, żeby zrobić krok w kierunku tamtej trójki (to jest Hoshi, Yoko i „samuraja”) i dodać, nawiązując do tego, co wcześniej zdążyła powiedzieć Hoshi:
- Tak, jestem z Hachimantai. Myślę, że zamrożona polana nie będzie wielkim problemem. Klan Uchiha jest gościnny dla swoich sojuszników. Przykro mi, że was wygnali z Hyuo – mimo, że mogło to tak brzmieć, nie było w tych słowach drugiego dna. Co prawda Masahiro uprzedził go o tym, że w tamtym miejscu był obóz Yukich, ale Tsuyoshi nie wiedział, że było to na stałe. Dlatego cała ta sytuacja nie wydawała mu się zła. Dodatkowo, Masahiro wspomniał, że tamci również będą słuchać Uchiha czy też Sogen, więc chłopak nie mógł się burzyć. Pozyskiwanie sojuszników (nawet z innych klanów) po to, żeby uzupełnić przetrzebione atakiem Hana siły było działaniem godnym pochwały. To wszystko składało się na bardziej pozytywną, niż normalnie reakcję czarnowłosego. Gdyby poznał prawdziwą istotę rzeczy, pewnie byłoby inaczej – ale bardzo możliwe, że nie będzie ku temu okazji w najbliższym czasie – a jeśli padłoby Kotei, to kto wie czy w ogóle będzie.
Jeżeli już jesteśmy przy Kotei, to Tsuyoshi wychwycił w pewnym momencie, że młody Sugiyama skończył rozmowę z niemiłym kuzynem i znalazł sobie niewielki podest (albo coś w tym rodzaju). Wyglądało to tak, jak gdyby chciał on przemawiać – co też szybko się potwierdziło. Chłopak stał i słuchał uważnie planu, starając się zapamiętać każdy jego szczegół. Bezużyteczne łodzie, południowa brama, niewielkie grupy, osoby z Kotei, wozy, podprowadzenie do portu, załadowanie, ruszenie do którejś z bram, torowanie drogi wozom, sprawdzenie łodzi, wpuszczenie ludzi tylko na te sprawne. Wydawało się to wszystko być logiczne, co zresztą nie mogło budzić zdziwienia u nikogo, kto znał Orochiego.
Tsuyoshi odruchowo kiwał głową po każdym z ważniejszych elementów planu, jak gdyby przytakując mówcy i utwierdzając samego siebie w tym, że się zgadza – co oczywiście nie było potrzebne.
- Tak zróbmy! Za Kotei i Uchiha! – krzyknął, gdy jego wzrok spotkał się ze wzrokiem świeżo upieczonego dowódcy. Nie miał nic do dodania, wszystko składało się w całość i jedynie jakieś czynniki zewnętrzne czy odgórne mogły wymóc na nich coś innego. Ale generalnie tak właśnie trzeba było zrobić. W ogromnym uproszczeniu powstrzymać ludzi od masowego wsiadania na łodzie i zamiast tego skierować ich na wozy, które mają wywieźć ich w bezpieczne miejsce. Zmianie ulec mogły co najwyżej szczegóły, ale Tsuyoshiemu nie rzuciło się w oczy nic, co byłoby na tyle ważne, by w tym ograniczonym czasie jakim dysponowali rozprawiać nad tym. Zamiast tego, po tym jak rozglądnął się jeszcze raz po ludziach, których mieli do dyspozycji, dodał:
- Zgłaszam się do jednej z grup portowych! – zadeklarował pewnym głosem i odszedł nieco na bok, jak gdyby sugerując, że można mu przydzielić partnera czy też partnerkę do jego mini-oddziału. Decyzja młodego Uchihy motywowana była tym, że skoro dysponowali aż piątką doświadczonych kunoichi, które najprawdopodobniej były stąd, to lepiej sprawdzą się one kierując wozy przez uliczki Kotei, w którym on spędził ledwie kilka tygodni. Poza tym coś mu mówiło, że w samym porcie będą się rozgrywać znacznie bardziej dramatyczne sceny, niż przy ładowaniu ludzi na wozy. W porcie bowiem trzeba będzie przede wszystkim ludzi odciągać i zagradzać im drogę, a na wozy i tak będą chcieli wsiadać. Być może nawet trzeba będzie użyć brutalnych metod żeby wybić ludziom z głowy statki. No i na końcu tego wszystkiego był jeszcze jeden argument – z portu, w razie gdyby wydarzyła się jakaś tragedia i Zjednoczone Siły Sogen nie były w stanie powstrzymać naporu dzikich, dużo trudniej będzie się bezpiecznie ewakuować. Na ryzyko takie nie powinni być narażani ani sojusznicy Uchiha ani szacowne kobiety-kunoichi. Oczywiście ostateczną decyzję pozostawiał naczelnemu organizatorowi.
Nie wybrał sobie natomiast towarzysza/towarzyszki do tego zadania. Niech zrobi to Orochi, ewentualnie niech ktoś się zgłosi – próby odgrywania przez Tsuyoshiego kogoś, kto może o czymś takim decydować mogą tylko sprokurować chaos. Może pracować przecież z każdym. Chyba nawet z Senjuu, ale ich tu – co za pech – nie było.
Skrót:
1. Krótki komunikat do Yukich
2. Wysłuchanie Orochiego
3. Zgoda z tym, co mówi Orochi
4. Zgłoszenie się do grupy portowej
Yuki Hoshi
Lato, Rok 394
Poczuła się nawet trochę oblegana, ale zauważyła, że młodzieniec o ciemnych włosach wyraźnie próbuje z kimś porozmawiać i nawiązać kontakt, ale nie mógł jakoś tego zrobić. Wszyscy od niego odstępowali. Hoshi natychmiast chciałaby coś zrobić, żeby temu zaradzić, ale została "zgarnięta".
Do Yoko się uśmiechnęła i życzyła jej powodzenia.
- Jeżeli będziesz czegoś potrzebować, Yoko-san, daj mi znać, chętnie pomogę - odpowiedziała.
Dla Kaiena również miała uśmiech.
- Myślę, że jednak będziemy musieli się rozdzielić i słuchać rozkazy tego oto mężczyzny - stwierdziła tuż przed tym, jak Orochi wystąpił przed nimi i zaczął do nich mówić.
Słuchała go uważnie, lekko marszcząc brwi. Tak, trochę zmazał nieprzyjemne wrażenie, które zostawił za sobą młodzieniec, który wcześniej przybył. Orochi wydawał się poważny, konkretny i sympatyczny. A jego sylwetka i postura były władcze i wydawał się urodzonym przywódcą. Charyzma aż z niego biła.
Hoshi nie wiedziała, czy była nim zaintrygowana czy zazdrosna. Sama była swego rodzaju osobą od robienia takich rzeczy jak on tutaj (oczywiście nie ośmieliłaby się w gościach wtrącać się w dowodzenie). Mogłaby się od niego wiele nauczyć i przez to móc z przyjaciółmi rozwinąć Kroplę bardziej oraz, przez to, pomóc większej ilości ludzi.
Poprosiłaby, żeby ją nauczył, ale wydawało się, że ta charyzma była u niego wrodzona.
Posłuchała i przeanalizowała sytuację. Nie miała dużo informacji i będzie w dużej mierze musiała polegać na innych. Trochę Kotei wydawało się nieprzygotowane do ewakuacji ludzi, ale wyraźnie skupiono się na obronie miasta, a atak przyszedł trochę za wcześnie. Odpuściła trochę Uchihom, nawet jeżeli miała ochotę dogadać ich zarządzającym. Teraz to jednak byłaby strata czasu i ludzkie życie przez to byłoby stracone.
Dość szybko wymyśliła co dalej, rozszerzając trochę plan, który przedstawił im Orochi. Wzięła pod uwagę to, co wiedziała o Kaienie i czego domyślała się na temat Yoko. W momencie, kiedy Orochi poprosił o pytania, Hoshi odwróciła się do tej dwójki i powiedziała cicho.
- Kaien-san, jesteś przystojny, mówisz spokojnie i wzbudzasz zaufanie swoją szczerą twarzą. Masz też odpowiedni spokój. Może będzie dobrze, jeżeli pomożesz przy załatwianiu wozów. Nie sądzę, żeby ktoś był w stanie ci odmówić, a w razie czego, masz przy pasie miecz i potrafisz się nim posługiwać - wyjaśniła Kaienowi. Naturalnie weszła w rolę osoby zarządzającej, ale na tyle, żeby nie wchodzić w paradę Orochiemu. Potem zwróciła się do Yoko. Według Hoshi, Yoko wydawała się dość nieśmiała, ale mogło to być błędne przekonanie. Niemniej, zaryzykowała. - Yoko-san, jeżeli masz zdolności naszego klanu, powinnaś mieć pewną łatwość w kierowaniu wozów i upewnianiu się, że nic nie wchodzi im na drogę. Ściana lodu skutecznie może zamknąć niepotrzebne przejście i zablokować komuś drogę, jeżeli kiedykolwiek pojawi się wróg. Ja pomogę w porcie - zdecydowała.
Wiedziała, że gdyby było trzeba, mogłaby sporo zamrozić i powstrzymać ludzi przed wchodzeniem na statki. Oczywiście, Yoko również pewnie mogła, ale Hoshi bała się, że brakowało jej stanowczości. Była delikatna.
Zakładając, że i Kaien i Yoko wyrazili swoją zgodę, odezwała się.
- Grupa portowa - Hoshi podniosła dłoń i odstąpiła, po czym wskazała na Kaiena. - Grupa pomagania z wozami. - Dalej wskazała na Yoko. - Grupa prowadzenia wozów. Cała nasza trójka nie jest z Kotei, będziemy wdzięczni o wsparcie was, rdzennych mieszkańców. W zamian za to, damy z siebie wszystko, żeby jak najwięcej waszych rodaków wydostało się z miasta bezpiecznie.
TL;DR
1. Hoshi zauważa, że pewien młodzieniec ma problemy z nawiązaniem kontaktu, ale zostaje "zgarnięta" do dalszych działań, oferując pomoc Yoko i Kaienowi.
2. Słucha uważnie Orochiego, który wydaje się być urodzonym przywódcą z wrodzoną charyzmą, czego Hoshi sama pragnie nauczyć się dla rozwoju swojej grupy, Kropli.
3. Analizuje sytuację, dostrzegając nieprzygotowanie Kotei do ewakuacji i konieczność polegania na innych, ale jest zdecydowana działać, zamiast krytykować zarządzających.
4. Proponuje plan działania Kaienowi i Yoko, polegający na zdobyciu wozów i kierowaniu nimi, a sama postanawia pomagać w porcie, zapewniając bezpieczeństwo uchodźcom.Ukryty tekst
EVENT
OSTATNIA BITWA O KOTEI
Grupa Wsparcia Północ
A zadrżą ci, którzy usłyszeli mój głos, a którzy nie poczuli trwogi w chwili próby...
Kokuro widać było, że przebiera nogą w miejscu. Gdzies mu się wyraźnie spieszyło. Zakładał, że mądrej głowie dość po słowie i wystarczająco już dużo opowiedział, rzucił tylko ostatnie
-Zawinięcie ich na zachód byłoby dobrym pomysłem gdyby ktokolwiek tam był. Wszyscy zarządzający ewakuacją są na południu, na zachodzie nikt się nimi nie zajmie - -Będę przy południowej bramie, Seiki-san tam wydaje rozporządzenia - mówiąc to złożył pieczęć barana i już po chwili rozmył się w kłębach dymu, bez powodzenia, bez pożegnania…
Orochi postawiony w bądź co bądź trudnej sytuacji zmuszony został do przejęcia dowodzenia i co trudniejsze przekazania wszystkiego zebranej grupce. Musiał wymyślić sensownie plan i rozporządzić dosyć skromnym zespołem, na ilość ludzi, którą mieli ocalić. Nie czekał jednak na nic. Wziął sprawy w swoje ręce i stając na podwyższeniu przeszedł do mowy motywującej, która miała zagrzać serca obecnych, a zaraz potem do wydawania wstępnych poleceń.
-Przepraszam, jeszcze raz, kim jesteś? - odezwała się najstarsza z kobiet, przed pięćdziesiątką, której czarne włosy były mocno przesiane siwizną. Jej wzrok był co najmniej bojowy. Wtedy też jedna z koleżanek złapała ją delikatnie za ramię mówiąc ściszonym głosem, licząc, że uspokoi koleżankę
-Miitsuki, to chyba syn TEGO Sugiyamy - chciała odciągnąć Miitsuki, ale ta strzepnęła jej słoń z ramienia. Mina Miitsuki wyrażała wściekłość, frustrację.
-Ach! Myślisz? Nie słyszałam o nim, gdzie był gdy Antykreator niszczył wioskę? Gdy jego ojciec ratował ludzi w walce z jeźdźcem? Przez takich jak on, my, musiałyśmy zostawić nasze dzieci i wrócić do służby - zagrzmiała groźnie, a oczy przez ułamek sekundy mignęły szkarłatem. Bushiko cofnęła się o krok znając wybuchowy temperament swojej przyjaciółki nie chciała jej za mocno wchodzić w drogę.
-Miitsuki, proszę. Zróbmy co do nas należy. Skoro jego wyznaczyli musieli mieć ku temu jasny powód - to był chyba ostatni sposób, aby przemówić jej do rozsądku.
-Mam prawo powiedzieć co mi się nie podoba. Mój syn, w jego wieku wiesz gdzie jest? Tam, dowodzi w grupie sztormowej - wskazała palcem, i wtedy ci którzy powiedli wzrokiem mogli dostrzec grupę ludzi przemieszczających się po niebie na ptakach stworzonych przez członków klanu Gazo, ktoś na piachu, a ktoś inny na glinianych tworach. Przemieszczali się dosyć szybko i już po chwili trudno było dostrzec -Jak mam ufać rozkazom kogoś takiego. Pewnie każda z nas ma tu więcej doświadczenia mimo odwieszenia na tyle lat broni. - za jej plecami rozpoczęły się szepty. Jedna kobieta co prawda się lekko odsunęła, ale dwie pozostałe zaczęły coś szeptać i sobie przytakiwać. Nie było wątpliwości, że charyzma Miitsuki miała na nie wpływ i przekonywała je do swojego punktu widzenia.
Hoshi szybko przejęła pałeczkę nad utworzoną przed chwilą grupką i zaczęła dopasowywać plan pod to co się działo. Zaczęła ich rozdzielać na mniejsze zespoły i przydzielać konkretne zadania. Pozwoliło to sprawniej przejść do działania nadając rozkazom Orochi’ego kształt.
-Uważasz, że mam przystojną twarz Hoshi-san - zapytał lekko żartobliwie Kaien dając sobie moment, by ostatni raz rozluźnić coraz cięższą atmosferę, zaraz potem skłonił się rozmówczyni-Jak wspominałem, będę podążał za twoimi rozkazami. Ruszajmy Yoko-san. Spróbujmy zapytać jedną z tych kunoichi, czy pomogą nam w orientacji po mieście. Nie czuję się zbyt pewnie z topografią Kotei - zwrócił oczy do najmłodszej tutaj Yoko. Traktował ją z szacunkiem i nie zamierzał oceniać jej umiejętności przez pryzmat wieku. Jeżeli potrafiła choć część tego co pokazała Hoshi wierzył, że z odpowiednim wsparciem sobie poradzą.
-Dobrze, dodatkowo wsparcie osoby stąd powinno pomóc zdobywać nam wozy. Jeżeli znają mieszkańców i ludzi tutaj, będą w stanie ich przekonać do wykorzystania ich zasobów do pomocy - zaproponowała Yoko zgadzając się na plan jaki został przedstawiony. W tym momencie nie czuła się decyzyjna. Przyszła pomagać na tyle na ile potrafiła, więc gdy tylko Kaien skinieniem głowy wskazał im, że mogą ruszać odłączyli się od pozostałych. Udało im się nawet zdobyć jedną ze starszych kunoichi jako pomoc - najmniejsza z nich chętnie czmychnęła od siejącej ferment Miitsuki. Chciała zacząć działać.
Żeby dziwactw, na które musiał reagować Orochi nie było zbyt mało mógł poczuć dziwne mrowienie na skraju świadomości.
- Witaj, jestem Yamanaka Ayamiko - Zaskakujące uczucie. Orochi mógł usłyszeć obcy głos rozbrzmiewający w jego głowie. Był to męski, może nieco młodzieńczy ton -Będę twoim łącznikiem z resztą grup - jego ton był lekko kojący. Przyjemny dla ucha. Niestety samego jego właściciela nigdzie nie było widać.
Tsuyoshi najszybciej zadecydował do której grupy będzie należał dzięki czemu mógł najszybciej przejść do oceniania sytuacji, jaka działa się w porcie. Było to bardzo ważne bo dawało to znaczącą przewagę przy kolejnych działaniach. Poniesiony nieco wzniosłą przemową jego przyjaciela wiedział co ma robić, dobrze. Potrzebna była osoba, która nie zamierzała kwestionować rozkazów a za nimi podążać. Nawet nie wiedział jak bardzo był w tym momencie potrzebny. Widział jak konflikt między dwójką mężczyzn kłócących się o łódź się zaognia. Stali ze swoimi rodzinami i każde z nich próbowało przekonać, że to oni powinni uciekać. Widział jak jedna z łodzi załadowana wręcz po brzegi krzyczącymi i płaczącymi ludźmi zaczyna niebezpiecznie chybotać się na boki, powoli ruszając w morze i wtedy… wtedy kobieta, stojąca na krańcu jednego z pomostów, która żarliwie płacząc i błagając by wzięli jeszcze chociaż jej dziecko wychylała siebie i z wyciągniętymi przed siebie dłońmi próbowała podać im noworodka… było tak blisko. Jakiś mężczyzna nawet krzyczał coś by jeszcze poczekali. Że może znajdą schronienie dla berbecia. Już wyciągnął dłoń, aby go pochwycić i wtedy… Tsuyoshi widział tylko jak kobieta wyciągając się jeszcze dalej by dosięgnąć, poślizgnęła się na śliskim pomoście i wpadła do wody a wraz z nią jej dziecko, którego donośny płacz momentalnie ucichł…
Miitsuki
Ayamiko
Bushiko
Kaien
Kokuro
Yuki Yoko
Yuki YokoCzas na odpis Graczy : 10:00 18.07.2023 | Czas na odpis Prowadzącego : 10:00 19.07.2023
Kaien
![]()
Niestety, Tsuyoshi był świadkiem bardzo nieprzyjemnego incydentu. Ku jego zdumieniu, jedna z grupki dojrzałych kobiet, zaczęła bezpardonowo, wręcz obcesowo kwestionować kompetencje Orochiego. Naszego bohatera na moment zamurowało. Wiedział, że przez to, że w „wielkim” świecie był dopiero od niedawna, nie posiadał wiedzy o wszystkich politycznych niuansach. Wyglądało na to, że Orochi miał pewne kłopoty z reputacją w Kotei, ale sianie fermentu w takim momencie i w takich okolicznościach było dla Tsuyoshiego, wychowanego w szacunku do autorytetów i hierarchii jak zderzenie ze ścianą. Odruchowo zacisnął pięść, a wyraz jego twarzy stężał.
Orochi zapewne będzie próbował załagodzić sytuację, w swoim stylu. Na kogoś takiego jak ta kobieta mogło to jednak nie zadziałać. A może mogło – ale trzeba było jednak pokazać solidarność z tym doko, który mimo swojej rangi w oczach Tsuyoshiego potrafił sobie radzić zarządzaniem w sytuacjach kryzysowych. Orochi będzie tym dobrym policjantem, dobrze. Tsuyoshi w takim razie zagra tego „złego”.
- I może jeszcze dango do tego? Może rozłóżmy tutaj stolik, zasiądźmy za nim i zacznijmy rozprawiać nad tym, które nominacje kierownictwa klanu były dobre, a które nie, co? – zapytał z jadowitym sarkazmem w głosie. Jego zachowanie wbrew pozorom było tylko w mniejszości kierowane sympatią dla posługującego się łańcuchem shinobi. Gdyby stał tam ktokolwiek inny z klanu, zachowałby się prawdopodobnie tak samo.
- I sądzi pani, że pani syn, który właśnie dowodzi grupą szturmową byłby zadowolony, gdyby ktokolwiek, słusznie czy niesłusznie, zaczął podważać jego kompetencje kierownicze albo dowództwo? Bo ja śmiem wątpić, ale co ja tam wiem, też jestem zwykłym doko i to jeszcze z poza Kotei! – dołożył jeszcze do pieca i zamilkł. Prychnął jeszcze tylko zanim oddał inicjatywę już całkowicie w ręce syna Kuroyamiego. Nie zamierzał więcej nic mówić, żeby nie zaognić sporu i paradoksalnie nie pogorszyć sytuacji. Pokręcił głową i spojrzał w kierunku portu i łodzi, które miały być przez niego obsługiwane.
I w tym momencie wychwycił wzrokiem coś, co zmroziło mu krew w żyłach. Chaos panujący w porcie był po prostu jedną wielką walką o przetrwanie. Walką, w której dochodziło do scen rozdzierających serce. Mowa tu mianowicie o sytuacji, w której jedna z kobiet rozpaczliwie wręcz chciała oddać swoje malutkie dziecko komuś na łodzi. Chciała w ten sposób zapewne zagwarantować mu bezpieczeństwo, wysłać go w bezpiecznym kierunku – nawet za cenę bolesnej niewątpliwie rozłąki. Niestety, wszystko poszło nie tak jak powinno. W pewnym momencie, tuż przed przekazaniem maleństwa, kobieta pośliznęła się, straciła równowagę i razem z nim wpadła do wody.
Uchiha wiedział, co powinien robić. Bez zastanowienia pomknął w tamtą stronę, po drodze zrzucając z siebie koszulkę, która mogłaby nieco utrudniać mu ruchy w wodzie. Gdyby nie rozgrywający się dramat, można byłoby się zastanowić, dlaczego zawsze się to dzieje, kiedy w pobliżu jest Orochi. Zastanawiające.
Ale oczywiście tego typu skojarzenia nie przemknęły Tsuyoshiemu przez głowę nawet przez ułamek sekundy. W głowie miał już tylko to, co zadzieje się za kilka sekund, gdy znajdzie się w wodzie. Musi znaleźć w sobie sporo siły i szybko myśleć. No dobrze, była jeszcze jedna rzecz, którą musiał zakomunikować tym ludziom, zanim jedynym jego zajęciem nie stanie się wyciąganie ludzi z wody.
- NIE WCHODZIĆ NA ŁODZIE, DOPÓKI NA TO NIE POZWOLIMY!!! – wydarł się na całe gardło, kiedy przemierzał sprintem ostatnie metry, jakie dzieliły go od krawędzi portowego nabrzeża. Odpiął jeszcze od pasa torbę, rzucając ją na brzeg, a sekundę później odbił się od ostatnich centymetrów brzegu, w locie wystawił przed siebie ręce, składając dłonie razem i później mógł już zapewne poczuć na ciele charakterystyczne uczucie wszechogarniającej wilgoci i chłodu.
Dalszych działań, czy też prób Tsuyoshiego nie trudno się domyślić. Gdy znalazł się w wodzie, od razu w miarę możliwości chwycił pod ramię dziecko i matkę i zaczął płynąć znowu ku powierzchni. Tam nie powinno być już problemu – wspomagając się znaną i lubianą techniką Suimen Hoko no Waza, wyszedł na powierzchnię wody, po czym (w miarę konieczności wspomagając się Kinobori no Waza) wydostał na brzeg jedno i drugie. Gdy upewnił się, że są bezpieczne, od razu wrócił po torbę i pozostawioną część garderoby.
Oczywiście była też druga możliwość, która wiązała się ze znacznie łatwiejszym przebiegiem wydarzeń. Jeśli Tsuyoshi dostrzeże, że kobieta i dziecko… cóż, nie idą na dno (na przykład matka była się w stanie czegoś złapać) albo Uchiha dotrze w to miejsce na tyle szybko, że ludzie ci będą do złapania „z powierzchni”, to nie odrzuca torby ani koszulki i wskakuje NA wodę, używając do tego wspomnianej już techniki Suimen Hoko no Waza, a następnie, w podobny sposób jak opisano wyżej, przeniósł je w bezpieczne miejsce.
Dalsze jego działania będą już zależały od tego, czy mu się udało i co robią w tym czasie pozostali. Pewnie trzeba będzie się od razu zabrać za ogarnięcie tematu łodzi, bo takich przypadków będzie coraz więcej.
Skrót:
1. Ostra polemika z kwestionującą autorytet Orochiego kunoichi
2. Próba ratowania matki i dziecka, którzy wpadli do wody w dwóch wariantach:
a. gdy trzeba wskakiwać do wody
b. gdy da się ich wyciągnąć z powierzchni
Orochi poczuł wdzięczność do Tsuyoshiego oraz nieznanej mu, lodowej kunoichi, którzy nie dość, że go poparli bez protestów - to jeszcze zaczęli się dalej organizować w efektywny sposób, dobierając grupę wedle swoich predyspozycji, a jednocześnie zgodnie z jego odgórnymi poleceniami. Takie poparcie na pewno było mu na rękę, gdyż jego plan - nawet jeśli w jakichś punktach dziurawy (co zresztą już mu wypomniał Kokuro, chociaż nie do końca zrozumiał co miał na myśli - chyba to, że ochrona karawany z uchodźcami z Kotei skupiła się na opuszczających miasto południową bramą, a zatem jeśli wypuszczą kogoś przez zachodnią, to będą zdani sami na siebie?), to jednak był JAKIMŚ planem i pozwalał im na podjęcie działania.
Niestety, jego reputacja wykwalifikowanego obiboka tym razem mu nie poszła mu w sukurs, a sprowokowała kłótnię i poczucie niesprawiedliwości u jednej z nieco starszych kunoichi. Kłótnię, która kosztowała ich cenne minuty. Tsuyoshi natychmiast przyszedł mu z pomocą, przyjmując rolę klasycznego "ostrego" Uchihy. Orochi uniósł dłoń jednak, kiedy sarkastycznie stwierdził, że "co on tam wie", symbolicznie powstrzymując go, by samemu móc odpowiedzieć jak najprędzej na zarzuty mu stawiane i być może uspokoić nieco sytuację.
- Miitsuki-san. Pyta pani, gdzie byłem? Robiłem to samo, co mam robić dzisiaj. Ratowałem ludzi, wtedy przytrzymując jedną z trybun, aby się nie zawaliła nim widzowie uciekną. - odparł wyważonem, choć nadal napiętym tonem, patrząc na nią z góry, ze swojej tymczasowej mównicy. - Nie tak dawno też pomagałem zorganizować przeprowadzkę uchodźców z południowego obozu tutaj, do Kotei... choć nie namieszkali się tutaj długo, tak przeprowadzka przebiegła sprawnie. -
Zeskoczył na ziemię, podchodząc bliżej grupki kunoichi.
- Rozumiem, że ma pani wątpliwości co do mnie. I rozumiem, że pani syn naraża się teraz w grupie szturmowej - ale każdy z nas otrzymał swoje rozkazy i jeśli teraz będziemy nad tym deliberować, to ten chaos tylko się powiększy. - wskazał na port, gdzie kłębili się coraz bardziej ludzi, mówiąc szybko, wyraźnie czując upływające sekundy.
- Dlatego proszę, aby pani oraz reszta z was użyczyły swojego doświadczenia, znajomości terenu oraz pozostałych mieszkańców tym, którzy są spoza Kotei. Proszę o współpracę, bo od tego, jak szybko i jak sprawnie zabierzemy się do naszych obowiązków, zależy życie ludzi, którym czas na opuszczenie miasta kupuje teraz między innymi pani syn. Więc niech pani zdecyduje, do której z grup pani dołącza. -
Kiedy zamilkł i czekał na odpowiedź (a jeszcze lepiej na skinięcie głową i zabranie się do roboty) kunoichi, tak z tyłu głowy poczuł nagle coś jakby dziwne mrowienie, a następnie w środku własnej czaszki po raz pierwszy w życiu usłyszał głos inny, niż swój własny. Było to dziwne i niepokojące uczucie. Jeśli takie były zdolności klanu Yamanaka - i jeśli mogli robić więcej, niż tylko przemawiać do niego w taki sposób - to cieszył się, że Masahiro wybrał sobie na małżonkę przedstawicielkę takiego klanu. Sojusz z nimi brzmiał jak o wiele lepsza perspektywa, aniżeli rywalizacja, a do tego jeśli chociaż połowa z tego, co o niej opowiadał z zachwytem była prawdą, to dziewczyna była nie tylko sprawną kunoichi, ale po prostu dobrą osobą i dobrą patrnerką dla jego przyjaciela, z czego się niezmiernie cieszył. Teraz jednak zdołał tylko odpowiedzieć nieco skołowany, gdyż do tego jeszcze zauważył, jak Tsuyoshi już przeszedł do działania, lecąc ku portowi.
Eee... Orochi, miło cię poznać Ayamiko-san. Mam... Mam cię jakoś wywoływać, czy co? Jak to działa? Gdzie jesteś?
Jednocześnie zerkał, co też zauważył Tsuyoshi, choć patrząc po tym co robił - ktoś wpadł do wody. Psiakrew, a te będą tutaj dyskutować. Musieli się zabrać za robotę, i to natychmiast.
TL;DR
1. Odpowiedzenie kunoichi na jej zarzuty.
2. Zeskoczenie z podium.
3. Odpowiedzenie Ayamiko w głowie.
4. Wypatrywanie, co też zauwazyl Tsuyoshi.
Ukryty tekst