~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Umysł był napełniony niepokojem i nerwowością, gdy oczekiwałem na rozkazy, które niedługo musiałem wykonać. Moje serce biło szybciej, a dłonie lekko się trzęsły. Pulsujące napięcie przenikało przez moje ciało. Czułem, jak rosnące niepokój wypełniał moje wnętrze, balansując na krawędzi strachu i determinacji. Chociaż chciałem być pewny siebie, wątpliwości nieustannie nawiedzały mój umysł. Wspomnienia poprzednich walk i trudnych sytuacji wywoływały jeszcze większe napięcie. Przed oczami pojawiały się obrazy walki, krzyki i chaosu. To były rzeczy, których się obawiałem i które wzbudzały moje niepokoje. Moje ciało reagowało na tę nerwowość poprzez napięcie mięśni i przyspieszony oddech. Krew szybciej płynęła w moich żyłach, a adrenalina wzbierała we mnie. To było jak wir, którego nie mogłem opanować. Byłem świadomy, że takie uczucia są normalne w obliczu nadchodzącej bitwy. Jednak mimo tego, nie mogłem przestać odczuwać tego niepokoju, który ogarniał mnie całkowicie. Każda myśl o niebezpieczeństwie i nieznanych sytuacjach wywoływała falę emocji w moim wnętrzu. Czułem się jak na granicy między światem normalności, spokoju i bezpieczeństwa, a światem wojny, zagrożeń i walki. To była chwila, w której wszystkie moje wewnętrzne siły i zdolności miały zostać wystawione na próbę. Starałem się zachować spokój i skupić na obowiązku, który przede mną stał. Musiałem pozostać gotowy i przygotowany na to, co nadchodzi. Mój umysł był pełen obaw, ale też determinacji. Wiedziałem, że nie jestem sam i mogłem polegać na moich towarzyszach. Razem stawilibyśmy czoła wyzwaniom, które na nas czekały. Myśli krążyły wokół jednego:
Czy dam sobie radę? Czy jestem wystarczająco silny i gotowy na to, co mnie czeka?
Westchnąłem cicho słysząc słowa współklanowiczów, nie przepadałem za moją bliższą familią, a co dopiero dalszą, banda nadętych dupków z wybujałym ego, jeszcze żeby mieli cokolwiek wspólnego genetycznie z trzonem rodu, ale większość mogła pomarzyć o aktywacji Sharingana i to nie tylko dlatego, że wiedli w większości spokojne życie pozbawione większych traum, a głównie, dlatego że z krwi Uchiha, a raczej ich genów został im odcień włosów i nadmuchane ego. Szarańcza wożąca się na sławie klanu. Jednak nie mogłem tego powiedzieć na głos, nie teraz, gdy zagłada naszego miejsca do życia wisiała na włosku. Skinąłem tylko głową w kierunku wypowiadających się na znak wdzięczności za udzielone informacje i już miałem zabrać głos, ale los się do mnie uśmiechnął i nie musiałem, więc dzięki temu uniknąłem nieszczerej życzliwości.
Ktoś donośnie klasnął w dłonie i pojawiły się ptaki Gazo lecące przez nocne niebo z meldunkami i rozkazami, było jasne, że i na nas przyjdzie pora lada minuta, lada sekunda. Przełknąłem ślinę, i delikatnie zwilżyłem spierzchnięte wargi. Mój autonomiczny układ nerwowy ewidentnie był już nastawiony na walkę, przetrwanie i/lub ucieczkę. Jednak nie było mi dane długo skupiać się na tym, gdyż przed szereg wysnuła się piękna kobieta, która okazała się głównodowodząca naszej medycznej ekipy. Nie było pompatycznie, było wyrachowanie, spokojnie i konkretnie, jednak myślę, że to było to czego wszyscy z nas tutaj oczekiwali. Spokoju i pewności, że to co wiemy oraz potrafimy jest wystarczające, aby wykonać nasze zadanie i nie musimy stawać i walczyć ponad swoje siły i umiejętności. Oczywistym było to, że to będzie nieuniknione i w ferworze walki, ran i zamieszania przyjdzie nam się zmierzyć z rzeczami i sytuacjami jakich na oczy nie widzieliśmy... Moje serce lekko się uniosło, gdy usłyszałem pierwszy rozkaz - udanie się do szpitala. Wiedziałem, że to jest to, czego się spodziewałem i czym się zajmowałem. Odczułem delikatną ulgę, że nie zostałem oddelegowany do trudniejszych zadań, takich jak znoszenie rannych czy udzielanie pierwszej pomocy na froncie. Była to ulga, która sięgała głęboko do mojego wnętrza. Przyjęcie tego rozkazu było dla mnie jak powrót do domu. W szpitalu nawet polowym czułem się pewnie i wiedziałem, jak się zachować. Było to moje naturalne środowisko, w którym mogłem skupić się na tym, co umiałem najlepiej - udzielaniu pomocy medycznej. Choć byłem świadomy, że wojna towarzyszyła nam na każdym kroku, cieszyłem się, że w tej chwili mogłem skupić się na pracy w szpitalu. Było to dla mnie jak oddychanie - naturalne i nieodzowne dla mojego bytu. Wiedziałem, że praca w tym szpitalu będzie toczyć się w trudnych warunkach i wymagać będzie bardzo dużego zaangażowania i poświęcenia. Ale to były wyzwania, których się nie bałem. Byłem gotowy stawić czoła każdemu Shinobi, który będzie potrzebował pomocy, każdej sytuacji, która czekała na mnie w tych murach. Wraz z całą gromadką ruszyłem we wskazanym kierunku, omiotłem wzrokiem wszystkich idących razem z nami. Starałem się być bardziej przy końcu sznureczka bieżącego ku szpitalowi polowemu. Mogłem dzięki temu się przyjrzeć z kim będę współpracować. Patrzyłem i szukałem oznak zdenerwowania, czy niepewności. Jakieś nerwowe powtarzalne ruchy, tiki, coś charakterystycznego starałem dostrzec się w każdym, aby łatwiej było ich spamiętać... Moje spojrzenie na dłużej zatrzymało się na parce przekazującej sobie coś futrzastego.
Kuźwa, czy ona zabrała kota na wojnę, do szpitala?
pomyślałem i odwróciłem wzrok
świat się kończy...
dorzuciłem w swojej głowie i szedłem tam, gdzie koordynatorka lub ktoś inny ważny mi wskaże.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Podsumowanie:
2. Monolog pogardy o nich (w myślach)
3. Ruszam we wskazane miejsce
4. Dostrzegam fenka, ale że nie wiem iż to fenek to nazywam to w myślach kotem.
ZDOLNOŚCI
EKWIPUNEK
1x torba na pośladkach