Tylko do tego się nadawali - mieli zapierdalać za miskę ryżu. Od chłopów z Yinzin różnił ich tylko ubiór.
Podróż ciągnęła się niemiłosiernie. Było to jednak w pełni zrozumiałe - Ao zdawał sobie sprawę z tego, że Uchiha mogą obawiać się kogoś, kto odkryje ich pozycję, jak chociażby sensorów. Życie w świecie ninja miało to do siebie, że w swoich planach trzeba było uwzględniać absolutnie wszystkie możliwości. W szczególności, gdy rozchodziło się o starcie z organizacją zrzeszającą w swych szeregach Shinobi wszystkich klanów i szczepów. Kontrola w Sogen była zresztą wszechobecna - albo przynajmniej takie miał wrażenie. Że ciągle jest obserwowany, że ciągle ktoś mu się patrzy na ręce. Nie wiedział, czy tak faktycznie było, czy tylko jego zmysły już zaczynają szwankować od przebywania z idiotami, którzy jedyne o czym myślą, to jak komuś przypieprzyć, żeby jak najmocniej zabolało - trochę jak z wielkimi państwami, załatwiającymi swoje porachunki na cudzej ziemi. Czyż nie to właśnie działo się na murze?
Tsuki był szpiegiem - ale nigdy nie był politykiem. To nie było dla niego - angażowanie się te wszystkie sprawy związane z paktami, uniami i niesnaskami. Był prostym człowiekiem, który tylko wykonywał swoje rozkazy. Było mu z tym bardzo dobrze i bardzo... wygodnie. Nie musiał wszak przejmować się tym, że zrobił coś złego - a przecież Bushido było dla niego tak samo ważne, jak rodzina. Był jednak samurajem i musiał się słuchać woli swojego pana. Robił więc to - co kazali. W tym momencie nie miał żadnej konkretnej misji, jedyne na czym miał się ciągle koncentrować, to pozyskiwanie nowych informacji, mogących się przydać liderowi i Yinzin. I choć opowiedział się po stronie czerwonookich, to wcale nie musiał się zgadzać z ich polityką. Nie chciał o tym zresztą myśleć, był tu z ciekawości. Zresztą on niczego nie musiał. Nazywał się Tsuki Ao. Był samurajem. Był lepszy od nich wszystkich tutaj razem wziętych. Może poza Toshiro i Naną, może Tamaki. Ale reszta? Zwykłe robactwo, którego nikt nie nauczył kultury. Ten mały szczyl siedzący z przodu - Ame-srame, czy jak mu tam było - nawet nie pokwapił się by odpowiedzieć na pytanie zadane przez białooką. Gdyby nie to, że Ao był "w towarzystwie" to zapewne wyrzuciłby gnojka przez barierkę wozu i kazał mu resztę drogi iść z buta - jako karę za totalny brak szacunku do kobiety.
Wziął głęboki oddech. Słyszalny - dla tych którzy mogli choćby przeczuwać, że jest zdenerwowany. Jednak jego twarz ciągle pozostawała w tym samym, kamiennym wyrazie. Ao w końcu jednak zrozumiał, że takie dalsze zachowanie nie ma najmniejszego sensu - dzieciakowi nikt nic nie przetłumaczy, bo po prostu nie słucha. Nie było więc sensu dalej się denerwować, bo złość piękności szkodzi, a Ao pragnął do końca życia być co najmniej tak samo przystojny, jak teraz. Ustawił jednak sobie już poglądy na pewne sprawy, w szczególności na dalszą współpracę z dwójką bachorów.
Zastanawiała go jednak jedna rzecz - po co to wszystko? Po co właściwie jadą na Mur, skoro jedyne co musieli zrobić, to... poczekać. Uchiha miało takie siły, że bezproblemowo mogli zatrzymać lądowe dostawy zaopatrzenia. Wystarczyło przecież zakazać miejscowym handlarzom współpracy z Shisengumi, a na każdym szlaku prowadzącym do siedziby Muru ustawić straż, która zawracałaby kupców z dalekich krain. Morze też można było zablokować - była by to nieco bardziej kosztowna operacja, ale nadal mniej kosztowna i (przede wszystkim!) mniej ryzykowna. Nie ryzykowałoby się skandalu dyplomatycznego, nie obniżałoby się morali swoim armiom - nie mordowało by się w końcu ludzi, którzy przecież byli w większości sowimi braćmi i siostrami, a na samym końcu - nie prowokowałoby się sąsiednich państw swoją postawą. Bo o ile można było próbować zrozumieć próbę wybielenia się przez Uchiha, tak nie każdy naród popierał dopuszczenie dzikich do egzystencji. Niektórzy, a może nawet większość, była skłonna popierać ich eksterminację - nawet jeżeli w teorii i praktyce przypominali oni ludzi. Z drugiej strony zachowanie czarnowłosych było zrozumiałe - mogliby pokazać, że czystki etniczne dokonane na Juugo to wypadek przy pracy i że wcale nie są tacy źli, jak wszyscy myślą, że są. Przykręciliby kurek z wodą pitną, przestali dostarczać sogeńską wołowinę, odcięli od zapasów wina... trzy miesiące i na murze wybuchłby bunt. Jeżeli Kyuo by nie ustąpił, to sami żołnierze Shinsengumi by go wywieźli na taczkach. Wystarczyła jedynie odrobina cierpliwości - ale tą czerwonoocy chyba nie grzeszyli.
Co kierowało Uchiha Katsumi, gdy podejmowała takich wybór? Tego niebieskooki nie wiedział. Wiedział za to, że robi to, co musiał zrobić. To, co robił przez całe życie, gdy każdego dnia wstawał i szedł medytować. Gdy kolejnego dnia wstawał i szedł szpiegować. I następnego dnia wstawał i szedł mordować. I wiedział, że któregoś dnia już nie wstanie. I nie będzie już dn.
Ale nie teraz. Nie zamierzał umierać. Nie dziś.
W końcu dotarli do Shi no Geto. Nie było jednak gromkich braw i fanfarów na ich cześć. Nie żeby się ich spodziewał - wszak dla postronnych byli tylko jakimiś losowymi szczurami, którzy odpowiadają za transport towaru. I jak się okazało - paranoiczne zachowanie Ao było bezpodstawne. Przynajmniej w tym jednym, konkretnym momencie. Otóż nikt ich nie przeszukiwał, nikt ich nie zatrzymał - ot, wjechali jak do siebie na wieś. Niby w pełnym rynsztunku, niby w zbrojach Shinsengumi, ale było ich tutaj... no kilkudziesięciu przynajmniej. Nikogo nie zainteresował tak duży transport? Zresztą, prawdę mówiąc - niebieskooki myślał, że będzie to rozłożone w czasie, bo teraz, gdy tyle ludzi przyjechało w jednym czasie było to nieco podejrzane... albo przynajmniej mu, jako szpiegowi - człowiekowi doświadczonemu w takich sprawach - tak się wydawało. Najwyraźniej jednak wszyscy wszystko przyklepali - w tym osoby, które nie miały kurzego piórka ukrytego gdzieś za kurtką. Ao oczywiście wyjął swój symbol i wsunął go do jakiejś kieszonki, czy gdziekolwiek tam było miejsce na znak zdrady. Zdrajców zaś, jak widać, było całkiem sporo. Mało kto wierzył w Mur, czy bardziej precyzując, w Kyou. Ao zupełnie się temu nie dziwił - jego teoria o rychłym upadku muru była całkiem rozsądna i sądził, że nie tylko on wie co się święci. Nie mniej - przedstawienie musiało dalej trwać.
Dobrze, że dopytał o plan przed pojawieniem się w stajniach, bo szybko by się okazało, że gówno wiedzą. Od samego początku zaczęły pojawiać się problemy, gdy do Jina, jednego ze zdrajców, podeszła osoba niezwiązana z zamachem i zawinęła go na bok. Prawdopodobnie nie wiedzieli o co chodzi, ale mogło to spowodować drobne komplikacje. Ao jednak starał się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Upewnił się, że ubranie Shinsengumi w miarę możliwości zasłania jego twarz, by nie był rozpoznany. Jakiś szalik, czy co tam było - owinął dookoła ust. Że niby mu zimno. Bo przecież była zima, co nie? Nic podejrzanego. Unikał też wzroku każdego, kogo wcześniej nie widział. To udawał, że przysłuchuje się jakiejś rozmowie, to poprawiał buta, to chował się gdzieś za filarem. Dopiero gdy padła komenda na rozładunek - ruszył za Hifune. Zgodnie z rozkazem - do lochów.