Nic nie zmieniła?! NIC NIE ZMIENIŁA?! Jak to nie zmieniła! Kaiho wiedział doskonale, że to doskonały pomysł! Dzięki temu nikt tej notki już nie zdetonuje ręcznie! Co prawda nie robił tego z taką myślą, ale to nie było w ogóle istotne. Tak samo jak nie było istotne to, czy w ogóle pułapkę taką da się zdetonować ręcznie. Ogólnie rzecz ujmując gdyby ktoś próbował zrobić mapę myśli Kaiho, które przebrnęły z prędkością błyskawicy przez jego głowę dotyczące notek i ich funkcjonowania to otrzymałby naprawdę bardzo skomplikowaną mapę i miliony sznurków połączonych ze sobą wspólnie. Wiecie, jak w tym memie o gościu, który właśnie prowadzi śledztwo. Albo na tym gifie, gdzie przed oczami babeczki przelatują bardzo skomplikowane wzory. Właściwie można mówić, że Kaiho bogowie opuścili, ale moim skromnym zdaniem to przynajmniej jeden nad nim czuwał. Że wśród tych idiotyzmów, jakie czynił, trafił na jeszcze większych idiotów, którzy podstawiali nogi własnym ludziom.
I ten klon to też nie był bez sensu, bo Kaiho WIEDZIAŁ że to właśnie dzięki temu KLONOWI mógł bezpiecznie uwolnić dziewczynę. Tak po prostu było i koniec! Nie mogło być inaczej! Bo przecież jakby było inaczej to wyszłoby, że to wszystko ma jeszcze mniej sensu niż Kaiho chciał wierzyć, że ma.
Wracając jednak do początku.
Kiedy saper próbuje uporać się z bardzo skomplikowaną pułapką i sprawdza te kolorowe
kabelki liny to właściwie na czym się opiera? Zazwyczaj ktoś mu chyba pomaga? Gdyby w tym świecie były filmy i Kaiho je oglądał to wiedziałby, że właśnie tak jest. No a jak jest na filmie, znaczy, że tak na pewno jest w rzeczywistości, proste. Ale że nie było osoby do pomocy to Kaiho miał swoje własne, osobiste wsparcie - dziewczynę. Tak, ładną, urodziwą, ale jak już wspomniałam - ten oszołom nawet dobrze nie spojrzał na jej twarz, bardziej teraz, jak już odpuścił notkę i na moment spojrzał kontrolnie w jej oczy, żeby się upewnić, czy to tak ma właśnie być. Zwłaszcza, gdy zaczęła tak piszczeć, żeby NIE ZRYWAĆ NOTKI. Uff, czyli dobrze wyszło? Żadnej innej nie widział przy linach - na całe szczęście. Nieszczęściem było to, że, no właśnie - jego Fasolka była w opłakanym stanie. Ale chyba i tak radziła sobie mentalnie lepiej od swojego bogom się pożal wybawiciela. No, rycerz jak cię proszę.
Świetny po prostu. Nie dało się zauważyć jej ran, ale jeśli mnie pytacie - nie, nie wziął pod uwagę, ile czasu musiała tu siedzieć i jak bardzo musiały ją boleć mięśnie i tego, że mogła nie być w stanie iść. Jak nie może iść - to niech kurwa pełznie. Byle ruszyła swoje kobiece dupsko stąd. Umówmy się, Kaiho nie był typem bohatera, chociaż chciał ludziom pomagać z całego serca. Jak widać po aktualnych wydarzeniach - raczej był typem, którego trzeba ratować. Inaczej nie miałby tak często obitej mordy. I to nie przez wuja.
O dziwo Kaiho już nawet nie był w stanie odpyskować grubasowi. Napompowane emocje zupełnie mieszały mu w głowie, sprawiając, że niczego nie był pewien i niczego już nie wiedział. Jedna tylko potrzeba tłukła się po niej:
ochronić dziewczynę.
Mgła zaczęła powoli opadać - po prostu robiła się nieco mniej gęsta, wypływała przez drzwi i naturalnym torem - gęstsza stawała się przy nogach, odsłaniając kolejne skrawki sekretów, jakie się tutaj tliły. Oczy Kaiho wyłapały tego drugiego i aż mu dreszcz przeszedł - z jakiegoś powodu wyglądał straszniej niż ten grubas. Pewnie właśnie dlatego, że można go minąć na ulicy i niczego złego o nim człowiek nie pomyśli. A po ludziach wielkich spodziewasz się zagrożenia. Brunet sam już właściwie chciał targać różowowłosą do wyjścia, która ledwo na nogach stała - akurat na to się przygotowywał, chociaż co to za pomoc - chuchro ciągnące chuchro. Żaden dobry deal. Chciał - ale tego nie zrobił. Bo jego oczy napotkały nieznajomego, który zaczął składać pieczęci i kolejny atak paniki uderzył w Kaiho, który sam te pieczęci zaczął składać - że zaraz coś pizgnie i przewróci to krzesło i wtedy sobie przypomni, że tak, to tak działało - że notki po prostu wybuchają. Bo pułapek rozbroić się nie da. Naprawdę nie chciał się tutaj teraz tego uczyć. A niestety nie miał pojęcia co to za technika. Dlatego dał rurę w kierunku dziewczyny, żeby spróbować ją złapać za ramię i pociągnąć - po prostu uciec z techniki. Chyba że był w stanie złożyć pieczęci i odwrócić się przodem do oponenta zanim technika została puszczona by wytworzyć Ranton. Ale i tak tworzył te pieczęci w biegu w kierunku niewiasty.
Na nagrobku mi napiszą, że był nikim i umarł jak nikt. Zajebiście. Myśl nie była pełna goryczy. Była właściwie zadziwiająco
rozzłoszczona. W każdym razie Kaiho najpierw próbował uciec nim podjął się walki ofensywnej. A podjął.
Nawet malutki kotek walczy przyparty do ściany. W obronie siebie? Dziewczyny? Właściwie to czy on znał jej imię? Warto umierać za obcego? Na pewno nie. Ale o ile byłeś gotowy na bardzo wiele rzeczy, to na pewno nie na życie z myślą, że przez ciebie ktoś inny je stracił. Człowiek musi zawsze iść przed siebie, nawet jeśli przez ciemność. Nawet jeśli miał wiele blizn i nawet jeśli niczego już nie miał i zostawał włóczęgą. A przecież ty nadal masz za co walczyć.
Jedyne, co wiedziałeś, to to, że żeby się bronić trzeba mieć wolne ręce - więc to przede wszystkim chciałeś uchować. By dokończyć sekwencję pieczęci. I to ten sławny instynkt?
Cóż... Błyska sześciu wiązek i grzmot burzy - teraz już spodziewany - miał rozjaśnić to miejsce i przeszyć wroga. Niby je kontrolowałeś, a jednak nie było żadnego celu. Nie było żadnej... myśli. Była tylko potrzeba. Strach, adrenalina, rausz walki. Naprawdę, najprawdziwszej na tym świecie walki.
Miałem rację, że Ona tu jest. I była. Ta, która jeździła na koniu, z którego nozdrzy wypadały tłuste larwy. Niosąca woń rozkładu.
Śmierć.
Dwie wiązki miały chronić przed ewentualnymi wydarzeniami. Przed ewentualnymi jutsu, które miały się pojawić. Rozbić to, co miało lecieć w jego kierunku. Dlatego zostały tylko nieco z tyłu. Wszystkie pozostały leciały prosto na grubasa. Nawet jeśli miały się przebijać siłą przez drewniany filar.
Ukryty tekst