Wróciłem do domu po zabiegu. Nadal kręciło mi się w głowie. Otworzyłem drzwi. Brud, syf i malaria. Ah, dobrze być znowu w domu. Nawet o tym nie myśląc, złapałem butelkę losowego trunku, wziąłem łyk i zacząłem kręcić cygaro. Trzeba chwilę odsapnąć. "Naprawdę minął aż miesiąc...? - powiedziałem sam do siebie z niedowierzaniem. Zakleiłem cygaro. Pierwsza ciekawostka - co to jest to coś czym właśnie je polizałem? Spróbowałem jeszcze raz. No tak - nie mam języka, wszędzie te macki. Najdziwniejsze, że nadal mogę wyczuć nimi smak. Wzdrygnąłem się nieco. Czy nadal mogę się upić? Jeden sposób żeby spróbować - tym razem wziąłem dużego łyka. Nieco zakręciło mi się w głowie. A więc mogę - dobrze. Spojrzałem jeszcze raz na niedoklejone cygaro. Nie mam śliny. Poszedłem do spiżarki. Wziąłem trochę mąki, kubek i łyżkę. Wyszedłem do źródełka i nabrałem trochę wody. Dodałem mąkę, zamieszałem, wróciłem do biurka. Oby zadziałało. Tym razem zamoczyłem "język" w mieszaninie. Obrzydliwe. Polizałem cygaro. Działa. Odłożyłem je żeby wyschło, wziąłem kolejny łyk. Czy nadal będę mógł się upić jak stracę żołądek? Czy nadal będę mógł palić gdy stracę płuca? Z jednej strony - brak płuc to brak kaszlu palacza, niby spoko, ale... może transformacja nie była takim dobrym pomysłem. Spojrzałem na swoje ręce, boże jakie one małe. Chyba nigdy nie byłem taki słaby. Wstałem, podniosłem leżącą obok deskę. Walnąłem z główki. Pękła - więc nie jest aż tak źle... tyle że nie dostanę zlecenia na deskę. Dałbym radę złamać teraz komuś rękę? Cóż, jest jeden sposób żeby się przekonać - muszę dostać jakieś zlecenie.