Wydaje mi się, że wędrowali szlakiem blizn. Bardzo grubo żłobiących skórę, wpychających się pod kopułę umysłu niepewnością. Zaraz za niepewnością wędrował letarg. Byli całkiem dobraną parą, tak samo smętną - zwiewną i ciężką jednocześnie. Tak jak ogień potrafił być zimny. Na szczęście Shikarui był wystarczająco wycieńczony, żeby ta parka go nie ścigała, zresztą jego świat wydawał się stabilny już po tym, jak szrama na gardle Akiego została zaleczona, a stanął na twardym fundamencie, gdy statek wywiózł ich na bezpieczne ziemie. Jego obecność w tym domu była niewyczuwalna. Najpierw dlatego, że spał jak martwy, a teraz… teraz dlatego, że słowo “wydawał się”, opisujące stabilność świata, było dość kluczowe w tym wszystkim. To nie był jego świat. Wkroczył na terytorium nie łani, a drugiego drapieżnika - czy raczej - został do niego wciągnięty. Siłą. Nie żeby protestował. Jak przez mgłę pamiętał wszystkie ostatnie chwile na wyspie, podróż statkiem i wykańczającą podróż koniem. Gdyby miał wrócić - nawet nie potrafiłby odtworzyć przebytej drogi. Jakoś nie szczególnie zdziwiło go obwieszczenie przez Akiego, że są w Sogen, w stolicy, a decyzja, którą podjął, była jak jedna z tych, która zapisana była w naszych kościach od samego urodzenia i jedynie czekaliśmy na odpowiednią chwilę, żeby ją podjąć. Prawie jak z tą miłością, na który każdy czeka całe życie, tylko po to, by powiedzieć finalne: “TAK!”. Radość, kwiatki i psu-bratki. Niby skąd wiemy, że ta jedyna jest nam przeznaczona? Po pół roku zaczynają się kłótnie, po roku mijacie się w korytarzach pełnych niedopowiedzeń, a po dwóch latach bierzecie rozwód. Tyle z przeznaczenia i twojej bratniej duszy. Shikarui przynajmniej na samym końcu nie płakał. Nigdy też jednak nie czekał na tą jedyną osobę. Ta osoba chyba sama się pojawiła. Opadła jak jasna kometa, ale nie zaczęła od napełnienia duszy radością bezbrzeżną. W końcu jeśli chcesz napełnić dzban, musisz go najpierw mieć - w całości. Nie w odłamkach, które ledwo dało się skleić. Było więcej nieszczęść niż dobrego. Podobno nic bardziej nie łączy ludzi niż zagrożenie życia. Wtedy poznajesz przyjaciela. Wtedy wiesz, kto gotów jest nadstawić za ciebie drugi policzek, aż w końcu całą pierś. To wszystko było zupełnie obce. Z przeznaczeniem po prostu się nie walczy, bo prędzej czy później i tak cię dopadnie. Tutaj zaś nie było z czym walczyć. Czy raczej - z kim. Tylko z tamtą Kostuchną, która żarłocznie nachylała się nad Akim… bliżej Śmierci niż ktokolwiek inny, co? Shikarui obcował ze Śmiercią na zupełnie innym pułapie. Znał dobrze jej plecy - lecz nie bliskość jej oczu. Tak jak zdążył poznać dobrze ten dom, a jednak ciągle nie chciał przekraczać jego progu. Wydawał się pułapką, która nie wypuści, kiedy tylko się do niej wejdzie. I co z tego, że wypuszczała przez te wszystkie dni za każdym razem? Sanada nie wiedział, skąd to odrętwiające wrażenie, skoro do tej pory nie miał problemu z żadnymi norami, po których się szlajał, a z tym eleganckim domkiem nagle problem był. Nie żeby to było po nim jakkolwiek widoczne, ale po nim niewiele rzeczy było widać. To przecież była całkowita norma. Na szczęście przez minioną zimę zdołał się przekonać do tego, że Aka nie zatrzaśnie nagle żadnych drzwi i nie zastawi okien, zamykając cały świat. Wtedy wszystko wydawało się być skute jeszcze twardszym kamieniem, jeszcze cięższym lodem, choć może to tylko wina tego, że wciąż nie promieniował tym zdrowiem, którym promieniował przy ich pierwszym spotkaniu. Albo tego, że blizna na szyi Akiego była, koniec końców, jego winą? Ledwo go uratowano. Takie były fakty. Nawalił na całej linii, tylko dlatego, że… uległ swojej słabości. Przeszłości się nie zmieni, płakanie nad nią ponoć nie miało najmniejszego sensu. Jak Aka sam stwierdził - żywym było już wszystko jedno. Martwym tym bardziej. A teraz..?
- Aka. - Droga do przebycia w punkcie, w którym się znajdowali, wydawała się przyjemniejsza, choć naszpikowana serią niedopowiedzień. Zdaje się, że to, co inni osiągali w rok, oni osiągnęli… w ile? Kilka tygodni? Wiosna już rozciągnęła swoje błogosławieństwo nad światem. Słońce przyjemnie ogrzewało pobladłe skóry, splatało na czarnych kosmykach jedwabne blaski, muskała policzki powiewami wiatru, który niósł ze sobą woń rozkwitłych przebiśniegów. Obecność Akiego nigdy nie była dla Shikaruiego ciężka. Wręcz przeciwnie.
Był jak Maj dla jego październikowych nocy.
- Czy mam zostać twoim sługą? - Spoglądał na Uchihe całkowicie poważnie, bo i pytał poważnie. Chciał go już o to zapytać w tamtych podziemiach, kiedy zwątpił. Kiedy w jego idealnie poukładanym świecie pojawił się zgrzyt tak mocny, że kompletnie wypadł z tego, co za swój świat uważał. Nadal się nie pozbierał, choć przecież… ten świat był całkiem stabilny. Aka sam to przeżył na własnej skórze. Zdeptane ideały, zdeptane “ja”. Choć Shikarui tak niewiele pamiętał, to tamten moment, kiedy leżał na zimnej skale, próbując złapać oddech, kiedy krew zabarwiała jego usta, kiedy próbował się odwrócić… kiedy przerażenie zabarwiało mokrą taflą błękit oczu. Ten jeden obraz był dla niego tak wyraźny, że widział go za każdym razem po zamknięciu oczu. Mógłby go namalować, gdyby tylko posiadał jakikolwiek talent. A Sanada, prócz talentu do zabijania, nie miał żadnego innego. Społeczny inwalida, który nawet ziemniaka obrać nie potrafił, a jakby dać mu coś ugotować to pewnie kuchnia by od razu spłonęła. Nie oznaczało to, że się nie uczył. Był jak piesek, który łaził za Akim wszędzie i przycupywał tam, gdzie on przycupnął, przyglądając się całymi godzinami temu, co też Uchiha robi i pomagał tam, gdzie pomóc mógł. Rzecz jasna kiedy już był na chodzie. Ewentualnie siedział w ogrodzie jak rzeźba, nie człowiek i wpatrywał się w przestrzeń, jakby dostrzegał tam więcej, niż przeciętny człowiek był w stanie zobaczyć.
Tak więc - teraz?
Teraz chyba naprawdę mogło być już dobrze. Lepiej.
Re: Dom Akiego
: 12 lip 2018, o 23:10
autor: Aka
Trwali. Nie było już wrogów, z którymi mogliby toczyć bitwę. Teraz walczyli z własnymi organizmami, które były wykończone wydarzeniami w Kami no Hikage. Zabawne - Aka nawet nie wiedział, że Shikarui dostał swój własny dom.
Powoli, przed siebie, nie spiesząc się bardziej, niż to konieczne. Obydwoje byli zmęczeni - było to widać zwłaszcza po Akim, który nie był w najlepszym stanie. No cóż, niecodziennie podcinają Ci gardło mówiąc, że życzą Ci miłego umierania. Trudno powiedzieć, czy czuł się gorzej fizycznie, czy psychicznie. Prawda była taka, że w obu przypadkach czuł się chujowo. Jego idealna wizja ludzkości została podkopana przez dwóch, samozwańczych liderów, chcących zaprowadzić nowy porządek świata. A w przypadku co najmniej jednego z nich, ten porządek wyglądał na postawieniu świata w ogniu. Ale nie w tym miłym, ciepłym, ogrzewającym Cię w chłodne, zimowe noce. O nie, on chciał widzieć jak żywioł pożera wszystko co napotka. Był gotów zabić takiego głupiego dzieciaka jak Uchiha, dla samej tylko zabawy. Bo sprawiało mu to przyjemność, bo mógł.
Przez kilka pierwszych dni właściwie nie odzywali się do siebie. A przynajmniej nie robił tego Uchiha. Pokazał Shikaruiowi, gdzie będzie jego sypialnia i tak naprawdę od tego momentu obydwoje leżeli w innych pomieszczeniach, spędzając tam większą część dnia. Aka, bez znaczenia, czy chciał, czy nie, był zbyt zmęczony by prowadzić jakąś konwersację. Może, gdyby ktoś nie poderżnął mu gardła, właśnie opowiadałby Shikaruiowi historię swojego rodu, chwalił klan Uchiha i cieszył się, że może go gościć w swoich skromnych progach.
Teraz było jednak inaczej. Wszystko. było inne i... nigdy już nie będzie takie samo. Jego świat został zburzony nagle - jednym uderzeniem. Niestety, on nie zginął. Zmuszono go, by próbował postawić go na nowo.
Aka siedział przy dębowym stole, pustym wzrokiem gapiąc się na zewnątrz przez ogromne okno. Tuż obok niego stał porcelanowy kubek, w którym znajdowała się zielona herbata. Mętna, o nieprzyjemnym już, gorzkim zapachu. Chyba już dawno zdążyła wystygnąć. Ile już tu siedział? Trzydzieści minut? Godzinę? Pół dnia? Nie wiedział. Chociaż... gdy tu przyszedł, było jeszcze ciemno. Siedział tu od nocy? Zapomniał jej wypić? Czy po prostu udawał, że stara się żyć normalnie? Stuk. Stuk. Stuk.
Uderzał palcami o drewniany blat. Mocno, rytmicznie.
Starał się zagłuszyć własne myśli. Zająć czymkolwiek, byleby nie myśleć o Sercu Świata.
Pogoda nie dopisywała. Na zewnątrz było zimno i pochmurno. Wiosna dopiero miała nadejść i choć gdzieniegdzie było widać pierwsze zalążki zieleni, to natura nie wybudziła się jeszcze z letargu. Niskie ciśnienie od zawsze źle działało na Uchihę. Czuł się senny, ospały, bez chęci do życia. A teraz jeszcze przyszła rana, która wraz ze zmianą pogody dokuczała jeszcze bardziej. Dawała o sobie znać, jakby krzyczała: Hej, tutaj jestem, nie waż się o mnie zapominać!. I trudno było oczekiwać, żeby kiedykolwiek zapomniał o pociętej szyi. Codziennie będzie spoglądał w lustro i przypominał sobie o przeszłości. A nawet jeżeli rana będzie się ładnie goić i blizna zniknie za parę lat, to wspomnień i tak nic nie wymaże. Musiał nauczyć się z tym żyć. I chyba próbował, ale szło mu to bardzo ciężko. W każdej normalnej rodzinie właśnie by nad nim skakali i mu usługiwali, chuchali i dmuchali na niego, starając się zapewnić mu jak największy komfort. Ale on nie miał normalnej rodziny. Nie miał żadnej rodziny. Wszyscy umarli. Pochylił głowę. - Powinienem był do nich dołączyć... - przeszło mu przez myśl mimowolnie. Szybko wyrzucił to z głowy. Nie. Nie chciał do nich dołączać. Nie miał depresji, nie chciał umierać. Po prostu... gorszy dzień. Gorszy tydzień. Miesiąc. Życie.
Z zamyślenia wyrwał go głos. Głos Shikaruia. Zabawne, zupełnie zapomniał o jego obecności. Nie chciał o nim pamiętać? Raczej nie. On po prostu nie chciał o niczym pamiętać. Wymazać ostatni miesiąc z życia. Marzył, że to wszystko było snem, a on, gdy tylko zamknie powieki do snu, obudzi się w dawnym świecie. Tego bez morderstw, zabójstw, śmierci.
Ale czy to cokolwiek by zmieniło? Spojrzał w oczy Śmierci. Spojrzał w pustkę. I to go zmieniło.
Czuł się źle. Był blady, trząsł się. Chyba miał gorączkę. Objawy typowe dla jego sytuacji - stracił ogromne ilości krwi. Ciało potrzebowało czasu, by się zregenerować. I tak to, że w ogóle przeżył, można było rozpatrywać w kategoriach cudu. - Tak? - zapytał, spoglądając na Sanadę, który najwyraźniej czegoś chciał. Pytanie go lekko... zaskoczyło. Spodziewał się raczej prośby o wskazanie, w którym miejscu znajdują się jakieś przyprawy, albo jakiegokolwiek innego, bardziej prozaicznego pytania. Spojrzał w lawendowe oczy, a po chwili wrócił do gapienia się w... pustkę. - Nie szukam sług. - odpowiedział cicho. Przez chwilę panowała grobowa cisza. - Jesteś wolnym człowiekiem. Jeśli chcesz, możesz wziąć swój plecak, płaszcz i wyjść stąd. Nikt Cię nie zatrzyma, w końcu... jesteś najemnikiem Uchiha. Możesz swobodnie podróżować po Sogen. - chciał sięgnąć po herbatę, jednak cofnął dłoń, gdy zauważył, że nie nadaje się ona już do picia. - Ale w Twoim... stanie... byle złodziejaszek Cię przewróci. - a tak przynajmniej mu się wydawało. Han mówił, że Shikarui będzie osłabiony przez wiele dni i minie sporo czasu, zanim wróci do pełnej sprawności. - To byłoby bardzo... nierozsądne. Gdybyś wyszedł z Kotei, zginąłbyś w kilka minut po opuszczeniu patrolowanych ścieżek. Dlatego Cię tutaj zabrałem. - wyjaśnił. - No i dlatego, że Cię lubię... - ale tego już na głos nie powiedział. - Ale jeśli chcesz, możesz odejść. Możesz też zostać. - wzruszył ramionami udając, że jest mu to obojętne. A może nie udawał? Trudno było wyczuć, co jest prawdą, gdy wszystko co wypowiedział Aka, było powiedziane jednakowym, smutnym tonem. Stuk. Stuk. Stuk.
Re: Dom Akiego
: 13 lip 2018, o 09:46
autor: Shikarui
Shikarui nigdy nie był dobry w pocieszaniu ludzi. W sumie to powinnam była zacząć od tego, że nigdy nie był dobry w ludzi. Mógł być duchem tego miejsca, który nie jęczał tak, jak Aka za lepszych czasów, kiedy musiał całe to miejsce ogarniać sam, mógł snuć się niezauważalnie, nie ciążyć gospodarzowi, ale czy to było na pewno to, czego młody Uchiha potrzebował? Odpowiedź była tak banalna, że zadawanie tego pytania było skrajnym kretynizmem, a mimo to Shikarui pytał samego siebie, swoich własnych myśli - jak mu pomóc? Wydawało mu się, że chłopak wróci do swojego normalnego “ja”, znowu będzie się uśmiechać, bo niby dlaczego cokolwiek miałoby się zmieniać? Ot - wojna. Jedna z wielu. Jedna z niewielu, z których wychodziłeś z bliznami, które nigdy nie znikną. W końcu spoglądając teraz na Akiego miał wrażenie, że spogląda na swoje własne odbicie - w tych momentach, kiedy dostrzegał nic, gdy spoglądał w coś. Spojrzał w oczy Otchłani, a ta odpowiedziała spojrzeniem. Jak wrażenia, Synku? Na pewno musiały być prawdziwie nieziemskie.
- Rozumiem. - Czy rzeczywiście rozumiał? Nie rozumiał. Nie rozumiał tego, że rozmawia ze skorupą człowieka, kompletnie odmienioną. Tak samo jak nie rozumiał słów “wolny człowiek”, choć trawił je już od… ilu lat? Dwóch? Trzech? Zgubił się. Nie pamiętał. Nie przerywał tej grobowej ciszy, bo chyba nie miał niczego do powiedzenia. Czy raczej - nie wiedział, co powiedzieć. - Nie jestem najemnikiem Uchiha. Moje ciało i umysł należą tylko do ciebie. - Brzmiało to bardzo dumnie, bardzo pięknie, ale co tak naprawdę oznaczało? Shikarui miał w dupie Uchiha, nie dbał o ten ród. Mimo wielkich zapewnień o tym, że Uchiha się poprawili, mimo radości, że to dzięki nim i zdziesiątkowaniu szczepu Jugo udało mu się w końcu uwolnić, nie potrafił spojrzeć na to miasto bez wizji łańcuchów. Podczas swojej długiej podróży po kontynencie tą jedną prowincję omijał szerokim łukiem - nie przez przypadek. To nie tak, że miał do nich jakiś większy uraz, w końcu - ród jak ród. Shikarui przecież wszystko miał głęboko w dupie - wszystko i wszystkich. Żadna nowość. Wręcz przeciwnie - słowa, które grzmiały w zniszczonym teraz umyśle Akiego wiele razy podczas podróży przez Miasto Wyklętych.
Taak, Shikarui zdecydowanie mógł być duchem w tym miejscu. Jednak prawdziwym duchem tego miejsca był Aka. Jego skóra wydawała się wręcz szara, zapadła, cienka jak pergamin, a bruzda, którą nosił, uparcie przyciągała spojrzenie. Nie ważne, jak bardzo szpeciła delikatne dziecko wyjęte z tego ślicznego, choć dzikiego ogródka i jeszcze śliczniejszego domku - ważne było to, jak mocno szpeciła umysł gospodarza. Podobno słowa niczego nie znaczyły. Podobno możesz mówić jedno, kłamiąc, łżąc w żywe oczy, lecz zrobić coś zupełnie innego. Według niego - bo Aka sam to doskonale wcielał w życie, oblepiając się wręcz niedokończonymi słowami i wykrzykując zdania o tym, co wcale nie pokrywało się z rytmem jego serca.
Sanada podniósł się po kolejnych chwilach kompletnego milczenia. Ta cisza nie była grobową dlatego, że na dworze nie było słychać bawiących się dzieci ani matek nawołujących na obiad. Nie dlatego, że nawet wiatr zdawał się nie szumieć w drzewach, a szarość dnia układała się cieniami na posadzce jadalni łączącej kuchnię i salon. Krzesło cicho zaszurało o panele, kiedy chłopak wstał i obszedł stół, by zatrzymać się przy Akim i wyciągnąć dłoń do jego herbaty. Zimnej. W tym wszystkim rozumiał doskonale tylko jedną rzecz.
Rozumiał ból, jakim było noszenie na gardle blizny, o której nie można było zapomnieć.
Co ludzie robili w takich momentach? Jak się zachowywali? Widział to już nie raz, obserwując to nudne, nic nie znaczące społeczeństwo. Malutkich ludzi, którzy byli jak mrówki, a od których uczył się, jak być jedną z nich. Albo jak być “ponad nimi”. Aka chyba musiał się tego nauczyć na nowo. Mieć dobrego nauczyciela, który wyciągnąłby go za uszy i zmusił do pogodzenia się z rozlanym mlekiem. Shikaruiego nie było stać na tak dobrego tutora.
Wyciągnął ramiona w kierunku Uchihy i objął go, przyciągając do siebie, jedną rękę trzymając na jego plecach, drugą układając na czubku jego głowy. Wreszcie jego włosy pachniały tak jak dawniej. Nie wiedział, co powiedzieć. Podobno słowa niczego nie znaczyły. Podobno liczą się tylko czyny. Może to i lepiej? Shikarui naprawdę nigdy nie był zbyt dobry w słowach.
Re: Dom Akiego
: 13 lip 2018, o 11:28
autor: Aka
Może mieli więcej podobieństw, niż z początku mu się wydawało. Lecz czy tego chciał? Stać się taki jak Shikarui? Choć z początku zakładał, że przeciwieństwa się przyciągały, tak teraz twierdził nieco inaczej. Owszem - przeciwieństwa się przyciągały, jednak nie mogli być tacy sami. Wtedy byłoby zwyczajnie... nudno. Może Aka potrzebował kogoś, kto ostudzi jego emocje, a Sanada kogoś, kto swym ogniem wskaże mu drogę.
Teraz jednak tego ognia nie było. Była nicość. Ciemność. Pustka. Chyba.... nie chciało mu się walczyć. Tak to już z nim było - budowanie wszystkiego od podstaw było dla niego ogromnym ciężarem, którego nie był w stanie - albo przynajmniej nie chciał - nosić. Chciał wszystko, albo nic.
Czy ta rozmowa dokądś prowadziła? Czy było to jedyne bezsensowne gadanie dwóch odciętych od rzeczywistości nastolatków? Zabawne. Jakoś niedawno miał urodziny. Ostatnie, gdy jego wiek kończył się na -naście. Może to był ten moment, gdy chłopiec powinien odejść i ustąpić miejsca mężczyźnie. Może to ten czas, gdy trzeba spoważnieć i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Może to dlatego los dał mu jeszcze jedną szansę - przeżył, bo był dzieciakiem. Zwykłym gówniarzem, który miał takie same pojęcie o życiu, co rolnik o prowadzeniu armii.
Słowa Shikaruia były... dziwne. Jak cały zresztą ten chłopak. Mówił, że rozumiał, lecz w jego oczach próżno było szukać zrozumienia. Pewnie przytakiwał tak po to, aby Aka nie musiał się powtarzać. W sumie niepotrzebnie, bo i tak by tego nie zrobił. Mógł za nim łazić, być wierny jak pies swojemu panu, uważać się za sługę swego władcy, a Aka nie zmieniłby zdania. - Każdy sam sobie sługą i władcą. - dobry władca wie, kiedy skarcić sługę, a kiedy go pochwalić. Niestety, niektórzy ludzie tego nie rozumieli i próbowali być tylko jednym z tej dwójki. I tak oto otrzymywaliśmy z jednej strony tyranów, z drugiej żebraków. Zabawne. Gdyby Aka mógł czytać w myślach czarnowłosego z pewnością by tak pomyślał. Zabawne. Przemierzasz cały kontynent, wzdłuż i wszerz, próbując ominąć jedno, jedyne miejsce i co się dzieje na końcu? Lądujesz właśnie w nim. I nie możesz go opuścić. A Twoim jedynym towarzystwem jest człowiek, którego ojciec być może osobiście mordował Twoich pobratymców. Los potrafił okrutnie zadrwić z człowieka.
Niewolnictwo. Czytał kiedyś o tym w jakiejś książce. W ichniejszych czasach, niewolnictwo praktycznie nie istniało. W każdej cywilizowanej prowincji zostało zniesione już dawno temu. Owszem, istnieli słudzy, jednak każdy z nich miał wolną (przynajmniej w teorii) wolę i mógł odejść, kiedy tylko chciał. Ci ludzie otrzymywali za swą pracą wynagrodzenie, z którym mogli zrobić co tylko chcieli. Porywanie ludzi i zmuszanie ich do wyniszczających robót fizycznych było robotą dzikusów zza muru, albo innych bandytów, którzy nie potrafili przystosować się do zaistniałej sytuacji.
Ale to nie miała być lekcja historii. Niewolnik - to właśnie słowo brzmiało mu w głowie. Za każdym razem. Z każdym kolejnym oddechem. Dosłownie z każdym kolejnym oddechem.
Niewolnictwo miało to do siebie, że niewolnik musiał znać swoje miejsce. Musiał wiedzieć, kim jest. O każdej porze dnia i nocy. Musiał pamiętać, że należy do kogoś. Z tego powodu niewolnikom zakładano ciasne obroże, które wpijały się w szyję przy najmniejszym nawet drgnięciu. Przy każdym przełyku śliny, przy każdej próbie ruszenia głową, przy każdym oddechu ta obroża przypominała im, kim są. I tak właśnie było z blizną Akiego. To była jego obroża.
Szuranie odsuwanego krzesło ponownie wybudziło Akiego z zamyślenia. Wszystkie głośne, niespodziewane dźwięki wbrew pozorom były zbawienne dla jego duszy. Pozwalały jej choć na chwilę zaznać ulgi. Zapomnieć o przeszłości, skupić się na tym, co teraz.
Niebieskie oczy powędrowały w stronę Sanady, z lekkim, niemalże niewidocznym zaciekawieniem obserwując, co jego gość wyczynia. Przyglądał się z dość obojętnym wzrokiem kolejnym ruchom Sanady. A przynajmniej dopóki chłopak nie zbliżył się do niego.
Każdy z nas w głębi duszy wie, że słowa są gówno warte, gdy emocje biorą nad Tobą górę. No bo, czy gdy ktoś Ci mówi, że będzie w porządku, wierzysz w jego zapewnienia? Czy gdy wściekłość rozrywa ci mięśnie, uspokój się powstrzymuje twój szał? I w końcu, czy gdy smutek wrzyna się w Twoją duszę, niczym sztylet w gardło niewinnego dzieciaka, a ktoś mówi nie smuć się, zapominasz o troskach?
Chłopiec o lawendowych oczach wyciągnął w jego kierunku dłoń. Otworzył ramiona i objął, przyciągając do siebie. Aka się tego nie spodziewał. - Dlaczego... do mnie? - zapytał. Jego umysł i ciało mogło należeć do znacznie silniejszych i potężniejszych Shinobi. Żeby nie szukać daleko - kilka kilometrów dalej była siedziba liderki jego klanu. Pod jej okiem mógłby się rozwijać, szkolić, być coraz lepszym Shinobi. A Aka...?
Stał tak nieruchomo w jego objęciach. Czuł ciepło jego ciała, czuł dotyk jego dłoni. Dotyk, który był jedną z niewielu rzeczy, które w ostatnim czasie były w stanie poprawić mu nastrój.
Wyciągnął głowę do tyłu, spoglądając w oczy Shikaruia. Tkwił tak kilka sekund, przypatrując się Sanadzie. W końcu jego dłonie powolnym, niepewnym ruchem powędrowały ku górze, powoli zatrzymując się na biodrach trzymającego go w objęciu chłopaka. Sanada mógł przestać w każdej chwili. Odepchnąć go tak, że ten nawet nie poczułby odrzucenia. Uchiha w żadnym wypadku nie wkładał w to tyle siły, na ile by miał ochotę. Dotyk był delikatny, prawie że nie niezauważalny. A przynajmniej dla zdrowego człowieka, bo poobijany Shikarui z pewnością musiał czuć, jak dłonie Akiego wędrują po jego ciele, ostatecznie zatrzymując się na jego plecach. Uścisnął go, przybliżył do niego i mocno, bardzo mocno wtulił w jego ciało, czoło opierając o ramię chłopaka. Teraz Sanada mógł poczuć jego nierówny, przerywany oddech. Odetchnięcie. Ulgę.
Może nie był tak chujowy w ludzi jak mu się wydawało. A przynajmniej nie w tego jednego.
Re: Dom Akiego
: 13 lip 2018, o 15:57
autor: Shikarui
Niewolnik to bardzo dobre określenie - Aka rzeczywiście był teraz niewolony. Nie musiał mieć obroży na szyi ani kajdan na ramionach, żeby nie mieć wolności, którą, jak zapewniał, Shikarui miał na wyciągnięcie dłoni. Bo przecież mógł pójść tam, gdzie tylko chciał. I Aka też. Też mógł wyjść, nacieszyć płuca świeżym powietrzem, zobaczyć blask słońca nawet przez cienie chmur. Cholera, nawet zobaczyć ten cholerny cień tej wielkiej gwiazdy odbijanej na księżycu! Tylko to później, kiedy nadejdzie w końcu noc, po której uda się uwierzyć, że nastanie nowy dzień. Nowy, lepszy dzień. Aka potrzebował tej wiary jak powietrza, potrzebował… czegokolwiek! Potrzebował wszystkiego, choć sam na pewno by powiedział, że trzeba mu tyle, co nic. Może wystarczyło zapytać: hej, Aka, co z tobą? i wtedy opowiedziałby o tym wszystkim, o czym milczał. Polałby się potok słów i zrobiłoby mu się lżej. O wiele, wiele lżej. Wynurzyłby się w końcu ze swojej klatki, ciemnej, dusznej nory, w której jedyne, co się czyniło, to nie egzystowanie. Był martwy za życia - i tych chodzących trupów inni powinni wystrzegać się najmocniej. I to rzeczywiście nie tak powinno wyglądać. Topielce nie miały licencji na ratowanie innych topielców, tak jak Shikarui nie miał licencji na ożywianie zmarłych. Mimo to chciał. Już to mówiłam, czyż nie? Shikarui chciał zaskakująco wiele rzeczy, kiedy przebywał przy Uchiha. I przy tym zaczynały go wypełniać całkowicie ludzkie wahania. Zastanowienia nad tym, czy to, co robię jest dobre, czy może złe, jak powinienem się zachować i jaki gest wykonać. Nigdy wcześniej nie doświadczał niczego podobnego - w momencie, w którym Aka dryfował po swoim własnym nie-istnieniu było to zupełnie jednostronne, a przecież musiał istnieć ten balans. Ta wymiana. Musiał, prawda..? Mieli jeszcze tak wiele przygód do odbycia, tak wiele dróg do poznania i tak wiele gór do podbicia. Tyle skarbów do znalezienia. Skoro tak to chyba można zapomnieć na kilka chwil o BHP i o tym, że ZUS się przypieprzy o brak złożonych dokumentów. Ludzkie życie było istotniejsze od kopania się z sądami, Shikarui zaś był całkiem niezłym pływakiem, więc chyba… chyba mógł po prostu spróbować. I spróbował. Nigdy nie miał problemu z podejmowaniem decyzji, kiedy już wybrał odpowiednią drogę - wszystko opatrzone prostą nalepką kalkulacji tak, by zminimalizować ryzyko do zera. Przynajmniej tak było dotąd. Czarnowłosy przecież ostatnie, czego chciał, to uszkodzić kruchą porcelanę, którą teraz wydawał się być Aka, jeszcze bardziej. Jego drżenie, jego niepewne ruchy, jego drgnięcia, niespokojne i niepewne, jakby w kąciku oka widział poruszający się cień, który rozpraszał się, kiedy tylko próbował na nim skupić spojrzenie. Skoro zachłanny chłopak musiał mieć wszystko, trzeba było mu to dać, albo chociaż spróbować zaciągnąć tam, gdzie sam mógł to wszystko zdobyć. Masz rację, budowanie tego, co zatraciło nawet swoje fundamenty, było bardzo męczące, pracochłonne i czasożerne i większość by powiedziało, że nie warto, odpuść - wybierz nową działkę i tam zacznij budować. Heh, co do tego się zgadzali - jakoś mało ich obchodzili ci inni, prawda? Cegiełka po cegiełce… Shikarui mógł zapakować swoją cierpliwość do wiaderka i zaparzyć z niej gorącą herbatę, żeby Aka w końcu się trochę ogrzał. Tak niewiele mógł ofiarować temu chłopakowi, że to… bolało. Nie dlatego, że nie chciał - dlatego, że sam niewiele miał. Ot - w końcu był jednym z tych żebraków.
- Jesteś dla mnie dobry. Też będę dla ciebie dobry. Dlatego nie zostawiaj mnie. Nie odchodź tak, jak to robisz teraz. - Odpowiadał spojrzeniem na spojrzenie, gładząc go ostrożnie po głowie, jakby Aka naprawdę miał się zaraz rozsypać, jakby każdy włosek na jego głowie był zbyt cenny, by dotykać go zbyt mocno. Bo był. A te jego szkiełka, co widziały prawdy żywe i obaczyły cud, błękitne jak najjaśniejszy z poranków, były zwieńczeniem wszystkiego, o co warto się było troszczyć. Troska. Dla Shikaruiego świat uczuć nie był tak rozbudowany, by uważać, że słowa “uspokój się” rozsierdzą jeszcze bardziej. Zbyt płytkie, by wierzyć w zapewnienie, że będzie dobrze i zbyt płytkie, żeby nie uwierzyć. Zbyt płytkie, by choć myśleć o smutku i by ktokolwiek kiedykolwiek powiedział doń: nie smuć się. I chociaż te słowa były takie oczywiste nie wypowiadał ich w stosunku do Akiego, chociaż ważył je na końcu języka. Lepiej nie mówić nic. To chyba nie słów chłopak potrzebował? Przynajmniej tak wydedukował ze wszystkiego, co zdążył już usłyszeć i zobaczyć przebywając z nim. Nie odpechnął go od siebie i nie nakazał mu trzymać łap z dala od siebie, choć dotyk był dziwny i wzbudzał w nim instynkty nakazujące odpowiedzieć atakiem. Nie cierpiał dotyku na plecach. Ledwo dzierżył jakikolwiek dotyk. A ten, którego nie widział, musiał przecież świadczyć o niebezpieczeństwie, czyż nie? Nie odsunął się. Skinął jedynie lekko głową i przygarnął do siebie Uchihę mocniej, kiedy ten wtulił się w niego. Zamknął ramiona za jego plecami.
Czy bezsłowne będzie dobrze działało lepiej? Bezsłowne nie smuć się? Bo właśnie to chciał mu przekazać. Heh, planem układanym niemal tak, jak człowiek szykuje się do jakiejś walki, a przecież… to wcale nie było nieprzyjemne. Nie było groźne. Aka, który uważał samego siebie za ogień był teraz jak popiół, który trzeba zebrać do kupy, żeby pojawił się znów feniks. I wcale nie mam tutaj na myśli tej śmierdzącej kupy. Dlatego mógł tak stać nawet całymi godzinami, wsłuchując się w nierówny oddech i słabe uderzenia serca, które teraz przyśpieszyło lekko rytmu. Nagle ta cisza, która tak ciążyła, została roztrzaskana, choć nikt niczego nie mówił, a za oknem nie zerwał się mocny wiatr.
Tę ciszę warto było ukoronować. Najlepiej ognistą koroną.
Re: Dom Akiego
: 13 lip 2018, o 16:53
autor: Aka
Wiatr nie świszczał za oknem, niespokojnie kołysząc koronami drzew. Było spokojnie. Bardzo spokojnie. Tylko, że Aka nie chciał wychodzić na zewnątrz. Wiedział, że tam, w samotności, będzie zimno. Chciał zostać tutaj, w ciepłym wnętrzu swojego domu. Chociaż, jakby bardziej się zastanowić, to przebywanie w objęciach Shikaruia wywoływało irracjonalne fale ciepła przeszywające jego ciało od stóp do głowy. Prawdopodobnie Sanada nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele dla niego znaczył ten zwykły gest. Czy może raczej niezwykły. Zwłaszcza ze strony Shikaruia.
Aka nie potrzebował słów. Nie zaszkodziłyby, ale również by nie pomogły. W takich chwilach jak ta, były puste i nic nie znaczyły. Przynajmniej dla Uchihy, dla którego ważniejsze były wszak czyny. I z tego Sanada się wywiązał. Zrobił to, co powinien był zrobić. Dla Akiego znaczyło to bardzo wiele, nawet jeżeli nie okazywał tego w żaden sposób. Mówienie o swoich emocjach było dla niego... trudne. Oczywiście, krzyczał, wrzeszczał, gdy coś było źle. Ale czy kiedykolwiek powiedział, że czuje się dobrze? Że jest mu dobrze z tym, jak jest? Te wszystkie pozytywne, miłe rzeczy trzymał w sobie. Nie dlatego, że nie chciał o nich mówić. Wręcz przeciwnie - chciał to wykrzykiwać całemu światu. Ale... bał się tego świata. Bał się, że świat zabierze mu jego szczęście, gdy tylko się o nim dowie. Dlatego taki był - waleczny, odważny, pyskaty, wulgarny. Pod szczenięcą maską krył się chłopiec, który po prostu pragnął być szczęśliwy. Proste to i prozaiczne, ale... czyż tego nie chciał każdy z nas? Po prostu cieszyć się z życia?
W życiu dwie rzeczy były pewne. Śmierć i podatki - choć po wydarzeniach w Sercu Świata, Aka nie był przekonany co do tego pierwszego. Shikarui zaś przez całe swoje życie nie miał żadnych wątpliwości. Podchodząc do wszystkiego w analityczny, żeby wręcz nie powiedzieć matematyczny sposób, starannie układał sobie kolejne kroki swojego postępowania. Tylko, że... człowiek to nie była cyferka. Nie można było do niego podejść w sposób zero-jedynkowy. Nawet jeśli usilnie szufladkowałeś wszystkich napotkanych ludzi, w końcu przychodził ktoś, kto nie pasował do żadnej szufladki. Do żadnego pokoju. Nie pasował nigdzie. I wtedy zaczynałeś się gubić. Usilnie przeszukiwałeś swoje notatki, niczym leniwy student dzień przed egzaminem, w poszukiwaniu odpowiedzi na to jedno, jedyne pytanie. - Ufasz mi? - jeśli chciałeś zaufać komuś innemu, musiałeś wpierw zaufać sobie. Człowiek nie był czymś, co można udowodnić. Nie dało się go zaplanować, znaleźć jakiegoś uniwersalnego kodu do ludzkiego umysłu. Nawet jeżeli pewne schematy się powtarzały, to każdy człowiek był osobnym bytem, każdy wymagał indywidualnego podejścia. I dlatego właśnie Aka, podobnie jak Shikarui, choć z nieco innego powodu, bardzo uważnie dobierał słowa. Ufasz mi? - pytanie. Nie stwierdzenie zaufaj mi, nie rozkaz masz mi zaufać. Nie chciał go do niczego zmuszać. To była jego i tylko jego decyzja. Jedyną relacją jaką można budować na braku zaufania, jest nienawiść. Aka o tym wiedział. Shikarui zapewne też. W końcu, gdyby komuś zaufał wcześniej, nie trzymałby teraz w rękach Akiego.
Uśmiechnął się. Mimowolnie, lekko, ale zrobił to, gdy tylko Sanada zaczął gładzić go po głowie. Przymknął oczy. Zarumienił się i nadstawił głowę, niczym kotek proszący o więcej pieszczot. Poczuł dziwne, przyjemne ciepło promienujące od brzucha, przeszywające jego ciało nawskroś. Uczucie, którego źródło stało tuż przed nim. Źródło, które trzymało go w swoich objęciach.
Błądził dłońmi po jego plecach, przytulając się do niego. Raz mocniej, raz słabiej - tylko po to, żeby potem znowu móc go uściskać. Potrzebował tego. Chciał tego. Chciał trwać w tym uścisku, stać tak całymi godzinami. Sprawiało mu to radość, znajdował w tym ukojenie, którego nikt inny, poza Shikaruiem, nie potrafił mu dać. Chciał, żeby Sanada też odnalazł w tym przyjemność.
Przymykał oczy. Stanowczo zbyt długo jak na to, żeby posądzić go o mruganie. Jak gdyby próbując się wybudzić ze snu, sądząc, że po zamknięciu oczu to wszystko pryśnie. Ale nie chciał tego. Chciał, żeby to dalej trwało. Nawet, jeżeli przeszłość odcisnęła na nim swe piętno. - Ufasz mi? - przyciągnął go do siebie, jedną ręką obejmując go w biodrach, drugą kładąc na jego policzku. Spoglądał się na niego, jak na najpiękniejszy wschód słońca na świecie, kciukiem zataczając kółeczka na jego twarzy. Przyglądał się mu, spoglądał w jego lawendowe oczy. Chciał wiedzieć, czy to co mówi jest prawdą. Czy naprawdę tego chce. Shikarui był od niego nieco wyższy, ale jeżeli chciał dobroci, jeżeli chciał, by Aka nigdy go nie zostawił, musieli stać się równi. Sanada wymagał od Akiego naprawdę wiele i jeżeli tego pragnął, samemu musiał dać równie dużo. Musiał mu zaufać.
Re: Dom Akiego
: 13 lip 2018, o 21:39
autor: Shikarui
To prawda, człowiek nie był cyferką, ale Shikarui dostrzegł to dopiero teraz. Albo raczej: dopiero wtedy, gdy (nie)zwykłe spotkanie i (nie)zwykła rozmowy przerodziły się w coś więcej. Zmusiły go do tego, by poświęcił swoją energię, myśli, czas i chęci, choć… tak jak Aka nie zmuszał go teraz, tak do niczego nie zmuszał go wtedy. Ten chłopak był tak zajmujący, że czarnowłosy nawet nie wiedział, kiedy poświęcił mu wszystkie myśli. Który przełomowy moment sprawił, że obrał go za swojego nowego Pana. Z tym, że przed tym Panem się nie kłaniał. Nie klękał przed nim, nie bał się na niego warknąć, ba! Miał na tyle czelności, żeby mu rozkazywać! To dopiero Aka nie był cyferką. Nie byłoby prawdą powiedzenie, że nie napotkał osób niezwykłych, specyficznych, które wyrastały ponad codzienność szarego tłumu, ale każdy z nich został złapany w tą samą pułapkę - schemat. Równiutką szufladkę, przygotowaną od samego początku, jakby tylko czekała na złapanie weń nowego okazu. Na blacie leżały szpilki i gotowa już tablica korkowa, do której można było przypinać pojedyncze okazy, a potem nakrywać je szklaną szybką, by nie sypał się na nie kurz, kiedy spokojnie będą spoczywały na dnie, w kompletnej ciemności, bo nikt im nie zapali świecy. Usną. I może kiedyś jeszcze ręka pańska sięgnie do tej konkretnej gałki, uchyli tą konkretną szafkę, bo w końcu cuda się zdarzają. Tylko że nikt nie był na tyle głupi, żeby na nie liczyć. Nikt - bo Shikarui chyba jednak był. Nie mogąc wsunąć Akiego do żadnego schematu, spoglądając, jak każde kolejne równanie rozsypuje się w pył - w końcu się poddał. Nie całkowicie, wciąż próbował ten świat uporządkować - i to był właśnie jego cud. Ponowny porządek w tym opruszonym popiołem świecie. Tego samego cudu oczekiwał od świata Akiego, do którego pozwolono mu wkroczyć, żeby nie zabił go pierwszy lepszy złodziejaszek. Miał tutaj poznać smak niepewności i nauczyć się wszystkiego od nowa. Pięknie to brzmiało. Więc Aka miał się od niego nauczyć chłodu i obojętności? To naprawdę miało tak wyglądać? Ta równa wymiana, bo przecież natura nie trawiła zastoju, pustki. Jeśli chcesz coś zyskać, poświęć coś o równej wartości. Chcesz odzyskać świat? Poświęć swój własny! Ani Matka Natura, ani Aka, nie byli łaskawymi Panami. Jedni z tych, którym nie powinno się ufać, ale w sumie to nie ma znaczenia, czy im zaufasz, czy nie, bo i tak dasz im dokładnie to, czego od ciebie oczekują. Nie dlatego, że tego żądając, czy są tyranami, a dlatego, że ty sam tego będziesz chcieć. Tak jak chciał Shikarui. Shikarui, który z chwili na chwilę rozluźniał swoje mięśnie. Powieki opadły mu do połowy, jakby ruch dłoni Akiego był na tyle kojący, by pozwolić nawet drażliwemu tygrysowi opuścić swoją gardę wiecznie trzymaną w górze. I tak było. Jego ciepło było tak przyjemne, że stracił poczucie, gdzie kończy się jego ciało, a zaczyna następne. Obolałe mięśnie z całą pewnością tego potrzebowały. Kolejne kompletnie obce uczucie. Zupełnie nowe. I kolejna niepewność co do tego, czy to zaraz on sam się nie rozsypie pod delikatną pieszczotą. No właśnie - zupełnie jak we śnie. Rzeczywistość zakrzywiała się przed oczami, zamazywała, chociaż była nadal całkowicie klarowna - wystarczyło skupić na niej spojrzenie. Na niej, a nie na drodze, którą toczyły po cienkim materiale palce młodego Uchihy.
- Ufam. - Nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią na to pytanie, a jednak nie odpowiedział od razu. Jeśli tylko zamkniesz oczy - sen pryśnie. Jeśli przerwiesz go zbyt głośnym tchnieniem - odleci na zawsze.
Nie pojmował sposobu, w jaki Aka na niego patrzył. Wydawało mu się nierealne, by można było tak spoglądać na drugiego człowieka. Kolejne dziwne równanie przekreślone i wyrzucone do kosza. Albo to Shikarui miał złe wzory, albo to Aka był cudotwórcą. Ale przecież jak dotąd wzory działały. Można było im zaufać tak samo, jak Shiki ufał Akiemu. Więc? Można było jeszcze uwierzyć w to, że Przeklęty był tak wielkim szczęśliwcem, że pozwolono mu dotknąć Nieba. Cokolwiek się tutaj działo i czymkolwiek były te dziwne uczucia, które rozwijały się w nim bardzo powoli, bardzo stłamszone, wycofane, jak zwykle Shikarui stawiał na jedno - na wnioski. A jeden z wysnutych wniosków pi do tego, że w powietrzu wyczuwalne było napięcie seksualne. I kolejna drabinka prostych, logicznych wniosków. No tak. Przecież Aka jawnie pił do tego, że zdecydowanie woli chłopców.
Tak jak pewnym było to, że Shikarui czuł się trochę tak, jakby naćpał się samą tą atmosferą.
I tym razem nie wysnuwał żadnych wniosków. Logika kompletnie uleciała mu z głowy. Może to niedobrze? Pewnie niedobrze. Pewnie powinien ostrożniej postępować z delikatnym światem, w którym dopiero pojawił się drobny płomień. Z jakiegoś powodu przez to jedno spojrzenie Akiego po raz pierwszy poczuł się chciany. Potrzebny. Doceniany. Poczuł się jak…
Człowiek.
Pochylił się dość gwałtownie w kierunku Akiego, a przecież nie dzieliła ich żadna odległość, chcąc skraść mu oddech pocałunkiem. Jedna jego ręka przesunęła się kompletnie niechlujnie po stole, chcąc zgarnąć z niego to, co stało na drodze, a druga zacisnęła się już na wysokości uda chłopaka. Zresztą zaraz dołączyła ta pierwsza, by podsadzić Akiego i usadzić go na stole. Jak głodny wilk. Jakby Shikarui nigdy nie był opanowanym, stoickim, kompletnie niewzruszonym typem. Opanowała go gorączka, która nie miała niczego wspólnego z temperaturą ciała. A jedna oddech parzył. Jego dłonie nie były już chłodne tylko dlatego, że tak długo opierał je na Akim.
Skoro liczyły się czyny, to Shikarui był zobowiązany do oddania czci swojemu bóstwu.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 00:06
autor: Aka
Czasem tak jest, że mając przed sobą kartę ze wzorami, gdy tylko odwrócisz wzrok, zapominasz ich. Lub, co znacznie gorsze, mieszasz. Tkwisz w swym błędnym przekonaniu, aż przyjdą wyniki i okaże się, jak kurewsko źle Ci poszło. W takich chwilach potrzebny był ktoś, kto wyjaśni Ci, gdzie popełniasz błędy. Wyciągnie pomocną dłoń i pomoże. Były na świecie pewne rzeczy, których nie można było robić w pojedynkę. Na przykład całować się.
Czy o tym mówił Hanji, gdy pytał się Uchihy, jak wiele jest w stanie poświęcić dla tych, których kocha? Czy Aka musiał przeżyć wydarzenia w Kami no Hikage, żeby znaleźć się ponownie tutaj - w Kotei - i odzyskać dawny świat? Nie, stworzyć nowy świat, w objęciach chłopaka, do którego od pierwszych chwil czuł coś więcej, niż tylko ciekawość. Chciał go zmienić, choć odrobinę zmienić jego postrzeganie na świat, pokazać mu, że można inaczej, że nie trzeba być samotnym wędrowcem, że we dwoje po prostu można więcej.
Jedno słowo. Ufam. Tak krótkie, a tak trudne do wypowiedzenia. Jeżeli naprawdę mu ufał, jeżeli naprawdę czuł w stosunku do niego to, czego nie czuł nigdy do żadnego innego człowieka, to dla Akiego to już był sukces. Podstawą każdej relacji jest zaufanie. Bez znaczenia, czy była to przyjaźń, miłość, czy zwykły, przelotny romans. Każde uczucie, nieważne jak silne, musiało być kreowane przez szczerość. Uchiha w głębi duszy pragnął, by te słowa, które wypowiedział Shikarui, były szczere. Nie miał pojęcia, na ile nie są wypowiedziane przez zaistniałą sytuację. Przynajmniej do czasu.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie spodziewał się pocałunku. Nie sądził jednak, że to Sanada będzie inicjatorem. Prawdę mówiąc, był w lekkim szoku, gdy zobaczył jak Shikarui podrywa się do góry, jak chwyta go mocniej za biodra. Ale nie zareagował. Nie zaprotestował. Ufał mu. Chciał tego. Pragnął. Myślał, że sam będzie musiał to zrobić. Delikatnie, subtelnie, lekko, by przypadkiem nie spłoszyć wilka.
Jakże pozytywnie się zawiódł.
Skłamałby, gdyby powiedział, że mu się nie podoba. Byłby też skończonym idiotą, bo mężczyźni - w przeciwieństwie do kobiet - nie mogą udawać, że ktoś im się podoba. Przynajmniej nie w tej sytuacji, w której znajdowali się Aka i Shikarui. A Akiemu, cóż... bardzo się podobało. Pozwolił więc, by dłoń Sanady powędrowała po jego udzie. Pozwolił, by ich języki splotły się w jedność.
Skradł mu oddech. Skradł mu tlen, który był tak bardzo potrzebny, żeby wzniecić płomień, żeby podsycić ten ledwo tlący się żar. A Aka nie zamierzał z tym walczyć. On chciał się z nim podzielić. Podzielić. Jakże dziwnie musi brzmieć to słowo w uszach kogoś, kto od zawsze robił coś za coś. Coś bezinteresownego. Coś robionego tylko po to, żeby drugiej osobie było przyjemnie. I dopiero tym mogliśmy zadowolić siebie. Widząc, że ktoś jest szczęśliwy dzięki nam.
Nie chciał spokojnego Shikaruia. Nie teraz. Nie w tym momencie. Teraz potrzebował Sanady, które zapomni o całym świecie, który skupi się na nim i tylko na nim. Tak samo, jak Aka, który był gotów zapomnieć o całym świecie, o wszystkich smutkach, utrapieniach, byleby móc poczuć wilgoć warg Shikaruia, smak jego ust. Aka nie pozostał bierny. Nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby zostawić biednego czarnowłosego z takim zdaniem samemu. W końcu... były na świecie pewne rzeczy, których nie można było robić w pojedynkę.
Pozwolił więc Shikaruiowi usadzić się na stole, cały czas kontynuując pocałunek. Długi, namiętny, dziki. Dostał to czego pragnął, sycił się chwilą, gdy ich języki stykały się ze sobą nawzajem, gdy wirowały w tym natłoku emocji, sprawiając im obu ogromną przyjemność. Najpierw całował go, potem pozwalał całować siebie, na samym końcu łącząc to wszystko w jedność. Jeździł dłońmi po jego plecach, wbijał w nie palce, nie mogąc kontrolować swojego ciała. Nie żeby chciał. Obejmował go, głaskał, drapał. Mocno, intensywnie. Oddał się całkowicie. Całował go tak długo, aż zabrakło mu tlenu. - Shikarui... - oparł się swoim czołem o jego, patrząc mu głęboko w oczy. Przeszył go błękitem, w którym znów płonął ogień.
Wolałby sobie drugi raz dać poderżnąć gardło, niż teraz przestać. Chwycił go zębami za dolną wargę i przygryzł. Mocno, tak żeby to poczuł. Cóż. Shikarui nie miał dużo czasu na złapanie oddechu. Chwycił go za pośladki i pociągnął za sobą na stół. Nie przejmował się porcelaną, która właśnie roztrzaskała się na setki drobnych kawałeczków. Teraz miał go. I pragnął więcej jego ust. Więcej... Shikaruia.
Choć był pod spodem, nie przeszkadzało mu to ani trochę, aby jedną z dłoni wsadzić w jego włosy i mocno szarpnąć do tyłu, tak żeby delikatnie zabolało, przy okazji odsłaniając jego szyję. Nie czekał ani chwili - jeszcze Sanada by spróbował się obronić - przerwał pocałunek i wpił się w jego skórę, mocno zasysając powietrze. O tak, dokładnie tak. Właśnie zrobił mu malinkę, wykorzystując chwilę jego nieuwagi. Uśmiechnął się złowieszczo, puszczając jego włosy. Zachichotał, podejrzewając, co go zaraz za to czeka.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 10:29
autor: Shikarui
Więcej, więcej..! Więcej oddechu na skórze, pocałunków, które odrywały o ziemi, chociaż Shikarui ciągle czuł ciało Akiego blisko jego własnego ciała. Wystarczająco blisko, by mimo najsłodszych obietnic nie odlatywać samemu. W końcu pewnych rzeczy w pojedynkę robić nie wypada. Zdecydowanie wszystkiego potrzeba tutaj było więcej. Przyjemne ciepło rozpływało się płomieniem pod skórą, dzielone przy każdym ruchu, każdym geście. Dziwna suchość w ustach, napięcie ciała, wyczekiwanie na coś - ach, tylko po co czekać, kiedy można samemu po wszystko sięgnąć? Wyszarpać dla siebie każdy kawałek ciała, teraz jeszcze skryty pod materiałem, każdy fragment warg, o które zahaczały co rusz zęby. I tylko o tym czarnowłosy mógł teraz myśleć. Mógł? Chciał. Zresztą - mógł też. Ogarnęła go niemożność zastanawiania się nad czymkolwiek innym. Tym bardziej, że nie pojawił się sprzeciw, ba! Odpowiedź była tak żarliwa, że zapraszała po to, by rzeczywiście brać więcej. I jeszcze więcej dawać. W tym tkwi paradoks - dajesz po to, by coś uzyskać. Tylko co? Przyjemność drugiej osoby? I bierzesz ją w swoje dłonie, obracasz, ugniatasz, uginasz, tak jak uginała się skóra Akiego pod palcami Shikaruiego, kiedy ten badał po kolei jego ciało, by ułożyć z niego całą mapę, by nauczyć się go na pamięć i zapamiętać, który oddech był tym głębszym, wzbudzającym najwięcej dreszczy. Gdzie była ta strefa prawdziwie erogenna, która sprawiała, że umysł stawał się blank spacem i dopiero wtedy ulatywał. Z kimś. Wszak latać samemu? Nie, nie, to już ustaliliśmy.
Shhh…
Sanada zapomniał o swoich bliznach, ale nie zapomniał o bliźnie Akiego. Ważne, by to Aki o niej zapomniał. O niej, o Kami no Hikage, Hanie, Nesie i dławieniu się własną krwią. Niech teraz zadławi się czymś innym (huehue). Powietrzem, rzecz jasna. Mam tutaj w pełni na myśli powietrze. Przysunął się bliżej, by czasem żadne zbędne centymetry nie dzieliły przestrzeni między nimi, by czasem zdobycz nigdzie mu nie uciekła, nie zmieniła zdania, nie wykaraskała się z gorących objęć. On sam chciał w tych ramionach topnieć.
- Mm..? - Tylko dziwny pomruk wydostał się z jego ust, kiedy lekko rozchylił wargi, łapiąc głębszy wdech. Drugi, trzeci… wiele głębszych wdechów. Zrobiło mu się naprawdę gorąco. Nawet czoło Akiego wydawało się zbyt ciepłe, kiedy oparł swoje o jego. Na chwilę, jedynie na drobną chwilę, by uwierzyć, że ten błękit był najgorętszą z barw, jakie tylko stworzyła Natura. Najbardziej rozpaloną, winną malować się w odcieniach szkarłatu - lecz nie. Te tęczówki były wciąż oszałamiająco niebieskie. Krzyżujące się z płonącą lawendą. I tak jak nie bardzo miał czas nad zastanowieniem się nad bardziej pomysłową odpowiedzią niż muczenie krowy, tak i teraz jakoś nie bardzo załapał, kiedy jego świat zmienił swój pion. Uderzył udami w kant stołu i syknął cicho - tym razem nie z przyjemności, a nieprzyjemności spotkania pierwszego stopnia ze stołem. W tym samym już pochylał się w dół, jedną ręką automatycznie puścił Akiego, żeby się podeprzeć o blat, ale drugą nadal go obejmował. I tak, zdecydowanie został upolowany. Syknął drugi raz. Spiął mięśnie, ale nie wyrwał się do tyłu, opadł jeszcze niżej, uginając łokcie w rękach. Trzecim było już westchnienie na pograniczu z jękiem. Zamknął oczy od przyjemności, która dreszczem zjechała po jego kręgosłupie. Gdyby miał jakikolwiek czas na zastanowienie się, pewnie poddałby w wątpliwość, że jego bożek może zechcieć całować tak spaczoną skórę. Poddałby w wątpliwość całą tę sytuację, każde z westchnień, ten ogień, który go pożerał i który pożerał Akiego. Ach tak?
Wątpienie przecież nie było w jego stylu.
A jednak wydawało się to nierealne.
Dreszcz, który przeszył jego ciało był na tyle silny, że Aka chyba sam mógł go poczuć na swoim ciele. Spojrzał z góry na niebieskookiego z zadowoleniem lwa, który właśnie oblizywał się po zjedzeniu solidnego kęsa udźca łani. Sam zresztą przejechał językiem po swoich wargach, które nagle przestały być suche, spierzchnięte, które stały się przyjemnie wilgotne i rozgrzane. Podrażnione od ugryzień. Wyciągnął ręce do jego bioder i przejechał nimi w górę, podciągając materiał koszuli, chcąc ją z niego ściągnąć, by odsłonić coraz bardziej kuszące fragmenty skóry, które aż prosiły się o pozostawienie na niej czerwonych znaków. Przez moment sycił nim wzrok. Jakby zastanawiał się, co teraz z nim zrobić. Albo jakby zastanawiał się, kim sam jest, co tu robi, jak ma na imię i...
- Śmieszek jeden… - Mruknął, nim się pochylił, by złapać zębami płatek jego ucha i zjechać pocałunkami niżej, przez szyję, do obojczyków, a każdy z tych ruchów, gestów i muśnięć było za mało, o wiele za mało, by wyrazić wszystko to, co kłębiło się we wnętrzu. Nawet pomimo tego, że znaczył drogę swoich zębów i ust czerwonymi, wilgotnymi śladami. I to, że to było za mało czuć było w ruchach jego dłoni, którym bardzo daleko było do delikatności, gwałtownych, zniecierpliwionych, a które teraz zacisnęły się na nadgarstkach chłopaka, by przyszpilić je do blatu i unieruchomić.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 12:32
autor: Aka
Ciepło. Skwar. Upał. Było mu tak cholernie gorąco. Czuł żar, który rozpalał go od wewnątrz, sprawiał, że chłopak totalnie zatracił się w objęciach Shikaruia, Czuł się dobrze. Nie, nie dobrze. Czuł się wspaniale, jak gdyby właśnie spełniało się jakieś jego życzenie. I... w sumie tak było. Sanada podobał mu się od samego początku, co chyba zresztą Aka okazywał. Wolał tego poranionego od noży mordercę, zabójcę, od najpiękniejszych nawet kobiet na świecie. Taki już był, że ciągnęło go do tych niedobrych chłopców. I wcale nie było mu z tym źle.
Zatapiał się więc w jego ustach, w jego skórze, pragnąc więcej i więcej. Cieszył się widząc, że nie jest jedynym, który bezgranicznie oddał się uczuciu, że nie jest jedynym, który zatracił poczucie rzeczywistości. Cieszył się, że nie jest jedynym, który zapomniał o świecie. I wreszcie, cieszył się, że zapomniał. Teraz liczył się tylko Shikarui, jego źródło radości, z którego czerpał pełnymi garściami i nie zamierzał go oddawać z własnej woli. Nie czuł do niego zwykłego pociągu seksualnego, choć ten z pewnością było czuć i slychać w powietrzu, gdy kolejnymi muśnięciami ust dawali sobie kolejnę dozę rozkoszy. W głębi duszy Aka czuł, że to coś więcej. Coś, czego nie czuł z nikim nigdy wcześniej i jednocześnie coś, czego nie chciałby czuć już do nikogo później. Sanada go fascynował nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Oddał się więc swojej pasji, pozwalając ponieść się chwili z cichą nadzieją, że będzie trwać ona jak najdłużej.
Uchiha nie należał do osób, które wolą cokolwiek robić samemu. A już na pewno nie odkrywać nieznane. A tym właśnie dla niego był Sanada - czymś nowym, czymś niezwykłym. Osobą, którą pragnął poznać bliżej i bliżej, i bliżej. Ich ciała stykały się w każdym możliwym miejscu. Tak, że bliżej siebie dało się już tylko na jeden sposób. I Aka bynajmniej nie zamierzał protestować, gdy wyrzutek dość niegramotnie próbował wejść na stół, raz po raz uderzając się o drewniane wykończenia. To było na swój sposób... słodkie. Taka lekka niezdarność, połączona z ogromną determinacją w celu złapania zdobyczy, postawienia jej bez drogi ucieczki, przyparcia go do tego cholernego stołu i pokazanie mu, że teraz jest skazany na niego.
Gdyby tylko rodzice wiedzieli, że ich syn kiedyś będzie obmacywany przez mordercę, że ten będzie dawał mu przyjemność i że pocałunkami odbierze mu oddech, zapewne nigdy nie kupiliby tego pieprzonego stołu i zgodnie z tradycją, jedliby na ziemi. Z drugiej strony... co stało na przeszkodzie, żeby wtedy robili to samo na podłodze...?
Uśmiechnął się, gdy usłyszał ukrywany jęk. Czuł dreszcz, który przechodzi po ciele Shikaruia, czuł jak jego mięśnie próbują opanować nieznane mu wcześniej uczucie, jak jego organizm ma problem z zaczerpnięciem tlenu. Jak mózg niekontrolowanie próbuje powiedzieć, że jest Ci dobrze. Aka nie zamierzał zostawić Sanady samego z tym uczuciem. Jęknął cichutko, gdy chłopak położył się na nim całym ciężarem swojego ciała. Nie udawał. Był w ekstazie, z której nie miał zamiaru póki co się uwalniać. Chyba nawet nie mógł, zważywszy na to, że był przyparty do muru, a raczej... do stołu.
Shikarui usiadł nad nim, patrząc się na niego, niczym kotek na swą zdobycz. Oblizywał się, spoglądając w błękitne oczy Uchihy. Prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo, bardzo mocno podobało się to Akiemu, który teraz usilnie próbował odwrócić wzrok, choć i tak prędzej czy później znów natrafiał na spojrzenie Shikaruia.
Nie protestował, gdy ten ściągnął z niego koszulkę. Wręcz przeciwnie - nawet mu z tym pomógł, wyciągając ręce do przodu, aby ułatwić mu zadanie. Podobało mu się. Bardzo. Lepiej mogło być chyba tylko wtedy, gdyby Sanada zerwał z niego ciuchy, nie przejmując się niczym. Teraz jednak zdjął z niego górną odzież i przyglądał się mu, jak gdyby rozkoszując się tym, co upolował. Aka był całkiem przystojny. Niewiele niższy od Shikaruia, o całkiem dobrze zbudowanym ciele. Można powiedzieć, że był nawet seksownym, gładziutkim chłopakiem, z lekko zarysowanymi mięśniami na brzuchu, poprawnie zbudowanej, płaskiej klatce piersiowej i kuszącymi, zachęcającymi v-ką biodrami. Diagnoza? Mężczyzna. Ale tego czarnowłosy mógł być pewien przynajmniej od momentu, gdy wciskał go w stół.
Aka nie zamierzał pozostawać jedyną osobą bez ubrań w tym towarzystwie. Gdy ten pochylał się do jego ucha, Uchiha złapał za koszulkę i podwinął ją do góry, ściągając ją z Shikaruia. Rzucił ją gdzieś na bok, żeby nie przeszkadzała mu w oglądaniu jego kochanka. Położył dłoń na jego klatce piersiowej, błądząc po niej, od góry do dołu, aż do brzucha i z powrotem w górę. Nie zwracał uwagi na blizny. Nie przeszkadzały mu one zupełnie. Był nawet skłonny powiedzieć, że mu się podobały. - Jesteś piękny. - wyszeptał, spoglądając się w jego lawendowe oczy.
Odchylił głowę, pozwalając mu na swobodny dostęp do swojego ciała. Do uszu, twarzy i... szyi. Przede wszystkim szyi. Jęknął cicho, gdy ten złożył tam swój pocałunek, tuż obok blizny z Serca Świata. Zapomniał o niej. Nie czuł już bólu. Czuł jedynie mokry, wilgotny pocałunek Shikaruia. Zatopił palce w jego włosach i przycisnął jego głowę mocniej, tym razem już nawet nie kryjąc się z jękiem. Jeżeli Shikarui chciał znaleźć coś, co sprawia Akiemu nieziemską rozkosz, to chyba właśnie to odnalazł. Słychać to było po odgłosie, który się z niego wydobył i po niespokojnych ruchach ciała, które wręcz błagało o więcej, biodra mimowolnie próbowały wysunąć się do góry, ręce błądziły po jego głowie i plecach, a nogi próbowały odnaleźć jak najwygodniejszą pozycję, by cieszyć się w pełni z tej rozkoszy. Za mało. Za mało. Obydwoje chcieli więcej i obydwoje byli tak samo niercierpliwi. Chcieli korzystać z pełni siebie, a jednocześnie nacieszyć się chwilą, nie robić tego pośpiesznie, zadowalać się widokiem i reakcjami tego drugiego.
Widać było błysk w jego oku, gdy dłonie Shikaruia zacisnęły się na jego nadgarstkach, skutecznie go unieruchamiając. Uśmiechnął się i spojrzał na Sanadę, dając znać, że mu się to podoba. Wiedział, że to zrobi. Był tego pewien tak samo jak tego, że gdyby tylko w pobliżu miał jakieś łańcuchy, to pewnie związałby go i przykuł do tego stołu. A Aka wcale by nie protestował. - Będziesz mój? - zapytał, owijając nogi wokół jego bioder, zamykając je za jego plecami. Pociągnął je w dół, zahaczając o spodnie chłopaka, pragnąc się ich pozbyć. - Tylko mój? - powtórzył, patrząc się w jego oczy górującego nad nim Shikaruia. Teraz dopiero zrozumiał, że tak jak Sanada pragnął, by umysł i ciało chłopaka należało tylko do niego.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 15:03
autor: Shikarui
Fascynacja to bardzo dobre słowo. Dla Shikaruiego Aka był jak kanarek - śliczny, złoty kanarek, którego trzymano w równie ślicznej klatce, a chociaż nikt nie przykuł mu do nóżki złotego łańcuszka, to Sogen zdecydowało za niego. Przywiązało go do tego miejsca, zakochało w swoim łonie i nie pozwoliło wyrwać się tam, gdzie to gładkie ciało mogłoby się dorobić blizn. Kanarek nie mógł zostać pozbawiony piórek, bo gdyby to się stało, to przestałby być kanarkiem, czyż nie? Nikt nie chciał trzymać w domu ptaszka, który już nie lśniłby złotymi lotkami i gładkim rysem swojego grzbietu. A skoro tak, to nic nie szkodziło, by połamać te lotki tak, by kanarek prosił się o jeszcze. Oznaczyć w bestialski sposób, przywiązać nie do ziemi, a do samego siebie, złapać za łańcuszek i spleść z niego wystarczająco gruby łańcuch, by opleść nim kanarka i siebie jednocześnie. Tego Irysa, który choć drobny nie przypominał w żadnym calu niewiasty. Nie, zdecydowanie Shikarui nie miał co do tego żadnej wątpliwości, zwłaszcza kiedy już udało mu się wdrapać na ten irytująco wysoki stół. Wszystkie przeszkody teraz były irytujące. Z drugiej strony pokonywanie ich dawało tylko więcej satysfakcji. Dlatego nawet przez moment się nie zastanawiał, kiedy palce Akiego złapały za kraniec koszulki i podwinęły ją do góry. Tak jak on jeszcze przed chwilą, tak teraz Sanada uniósł ręce, żeby ułatwić ściągnięcie z siebie jednej z tych przeszkód, by znaleźć się jeszcze bliżej.
Przez moment na twarzy Sanady pojawiło się zdziwienie. Brakowało jeszcze tylko rumieńca, ale chyba nie było takich rzeczy, które mogłyby rzeczywiście go zawstydzić. Tak jak nie było chyba rzeczy, która mogłaby zawstydzić Akiego. Chyba. Bo Shikarui nie wiedział, o czym Aka teraz myślał i czy słowa, które przed chwilą słyszał, nie były dziwnym przesłyszeniem się. Oczywiście, że to było istotne. Istotne, by wtrącić Uchihe do takiego stanu, by już nie był w stanie mówić o czymkolwiek. By był zdolny do wykrzykiwania tylko jednego imienia i by roztopił się na tyle, by o niczym już nie myślał. I to było właśnie to, czego Shikarui teraz chciał. Doprawdy, jak czyjekolwiek lędźwie mogły stworzyć coś tak słodkiego? Kogoś tak idealnego w całej swojej nie idealności i tak doskonałego w każdym centymetrze swojego ciała. I jak ktoś taki mógł mu zaufać? Spośród wszystkich ludzi - akurat jemu. Uwierzyć, że to było coś już od pierwszego wejrzenia. Że to on był tutaj jak wybrana przez tygrysa owieczka, wokół której krążył na tyle długo, że to on został upolowany. Ani trochę mu to nie przeszkadzało. Gdyby nie to, jak bardzo chciał pokazać Akiemu wszystko to, o czym nie potrafił opowiedzieć, to zapewne rozłożyłby ramiona i powiedział: rób ze mną co chcesz. Tylko że wzrok Akiego go hipnotyzował, a on, no właśnie - musiał zrobić, co trzeba. Czego pragnął. I czego chciał, by Aka zapragnął.
Ułożył dłonie na wysokości brzucha chłopaka i przeciągnął nimi w górę, uważnie śledząc ruch swoich własnych palców i dopiero kiedy dojechał w końcu do ramion Akiego, przeniósł spojrzenie na jego twarz, na jego oczy. Ręce jednak nie przerwały swojej wędrówki, bo sunęły w górę, po bicepsach, aż do jego nadgarstków. Tam, gdzie zacisnęły się na nich jak te obiecane kajdany, by zatrzymać kanarka przy sobie. Im wyżej jechały jego dłonie, tym niżej był on. Aż w końcu jego usta mogły dosięgnąć tej cudownie gładkiej skóry. Naprawdę - nie posiadał żadnej skazy. Tylko ta jedna na szyi. Sanada nie żałował niczego w swoim życiu - a tego żałował. I wydawało mu się, że Aka będzie go obwiniać, że nie będzie chciał go już widzieć, że go przepędzi, by zniknął tam, gdzie się narodził. W cieniach. I wyjątkowo uważałby, że chłopak ma rację. Zamiast pretensji i słusznego gniewu było roztapiające się ciało, którego każde drgnięcie, każdy urwany oddech, był jak nagroda, choć nikt tu nie startował w konkursie. W tych krótkich, szybkich chwilach, w których myśli były równie chaotyczne, co łupanie serca w klatce piersiowej i oddech rozbijany na gładkiej skórze, pojawiła się tylko myśl, że to naprawdę musi być błogosławieństwo - ta możliwość dokładnego pokazania tego, co miał na myśli, mówiąc, że jego myśli i ciało należą do niego. W całości. Jakże pazerny był to wyznawca, który prócz dawania całego siebie chciał również wziąć całego bożka? I nie dostrzegał w tym niczego sprośnego. Niczego nieprawidłowego. Shikarui nie musiał szukać żadnego boga. Mógł po prostu wybudować swoją własną świątynię. I to nie sam. Teraz już nie tylko te błękitne oczy, które chciał mylić z niebem, były najpiękniejsze. Teraz marzenia o tym, by trzymać swój Księżyc z garści i ściągnąć go z firmamentu były aż boleśnie realne. Boleśnie w każdym przejechaniu paznokci po skórze i podgryzieniu.
Sanada uśmiechnął się paskudnie, drapieżnie, kiedy znalazł ten punkt. Automatycznie odpowiadał ruchem na jego ruch, drgnięciami na jego drgnięcia, kiedy zdobił jego szyję malinkami. Uniósł się dopiero kiedy usłyszał kolejne pytanie, a nogi Akiego oplotły się wokół jego bioder. Spojrzał znów na niego z góry. Fakt, gdyby miał łańcuchy, pewnie rzeczywiście przykułby nimi Akiego do tego stołu. Aka był tego pewien jak niczego innego, a Shikarui samego siebie nigdy o coś takiego nie podejrzewał. Ba! Nigdy nie sądził, że może tyle czuć. Tym bardziej podczas seksu. I że kiedykolwiek pojawi się ktoś, kogo rzeczywiście zapragnie do tego stopnia, że każde z tych uczuć zostanie obłożone dozą szaleństwa. Bogowie jedni wiedzą, że to szaleństwo było całkowicie zdrowe.
- Za dużo gadasz. Trzeba ci usta zatkać? - Uśmieszek na twarzy i mrukliwie zadowolony głos kompletnie eliminował możliwość oskarżenia go o wyrzuty. W żadnych wypadku nie był to wyrzut. Żarcik? No… chyba pan Sanada mówił całkowicie poważnie. Uniósł się jeszcze wyżej, uwalniając nadgarstki Akiego z uścisku swoich palców, na których to nadgarstkach chyba wykwitną drobne siniaki, a to tylko po to, żeby pomóc Akiemu w pozbyciu się dolnego odzienia i swojego własnego.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 16:11
autor: Aka
Nic, co mówił Aka, nie było bez znaczenia. Przynajmniej nie w stosunku do Shikaruia, którego traktował jak najbardziej poważnie. Tym bardziej więc nie mówił niewyraźnie. Chciał, żeby Sanada słyszał to co mówi, żeby docierał do niego każdy szept, każde słowo, które miał mu do przekazania. Aka pragnął. Pragnął go. I Shikarui naprawdę nie musiał o tym mówić, tym bardziej, że ssał w mówieniu. Lepiej było więc, gdy po prostu trwał z nim w uścisku, a każdym kolejnym gestem, smyrnięciem, przekazywał to, co czuł do chłopaka.
Shikarui jeździł dłońmi po jego brzuchu, a ciałem Akiego zawładnęły spazmy przyjemności. Może to i lepiej, że go przytrzymywał. Jeszcze by sobie zrobił krzywdę, czy coś. Zaprawdę - dobrze, że tutaj był. To, że sam by powodem tej ekstazy, to już zupełnie inna sprawa. Obydwoje tego chcieli, obydwoje się pożądali. Mieli wolne od życia - postanowili spożytkować ten czas na zajęcie się sobą. Na wzięcie udziału w konkursie płytkich wdechów i nierównych wydechów. Nagroda? Samo wzięcie w czymś takim udziału było dla nich wystarczającą nagrodą. Przyjemność, z bycia w objęciach drugiego uczestnika. A potem stanąć na podium, które samemu się zbudowało. Wygrać konkurencję, której zasady samemu się układało. Dwóch zawodników i dwóch zwycięzców. Dla Akiego to nawet lepiej - nie musiał się z nikim dzielić Shikaruiem.
Mruczał, wił się i jęczał. Z początku cicho, próbując walczyć z tym odruchem. Po paru chwilach już nawet się z tym nie krył, dając jasno do zrozumienia, że jest mu wspaniale, gdy Shikarui wpijał usta w jego szyję, znaczył jego szyję, jak gdyby mówiąc jesteś mój. Wzdychał za każdym razem, gdy czuł jak zasysane powietrze tworzy niewielkie krwiaki na jego skórze. Uchiha próbował się bronić, ale to były takie przekomarzanki. Oczywistym było, że chciał więcej. Nie potrzeba było do tego żadnych słów. Jego ciało samo reagowało w odpowiedni sposób, dając znać swojemu kochankowi, że ma nie przestawać. Wypychał biodra do przodu, zaciskał dłonie, jak gdyby próbując go chwycić. I Shikarui nie zamierzał tego robić - dostosowywał się do Akiego, odpowiadał ruchem na jego ruch, nie dawał mu spokoju. W głębi siebie Aka już wiedział, że ten zwyrol będzie mu to wypominał, że wystarczyło coś tak prosto jak malinka, żeby niemal doprowadzić Akiego do całkowitego odjazdu.
Błękit przeszywał Shikaruia na wylot, gdy ten próbował uciszyć jego właściciela. - Z pewnością będzie jeszcze okazja. - uśmiechnął się złowieszczo. Wierzył, że kiedyś to powtórzą. Cicho liczył, że tego samego wieczora. Ale teraz... teraz chciał wymawiać tylko jedno imię. Pozwolił więc swojej rozkoszy, by zdjął z niego spodnie, by ocierali się swoimi nagimi ciałami, by mógł mu dać to, czego tak bardzo pragnął. By krzyczał jego imię. By już nie dało się być bliżej...
***
Oddychali ciężko, próbując złapać tak cenny tlen. Każdy kolejny wdech był coraz wolniejszy, napełniał płuca jak gdyby świeższym powietrzem. Coraz wolniej i wolniej, i wolniej. Aż już nie było słychać ich sapania, a serce wróciło do normalnej częstotliwości bicia. Było już po wszystkim. Leżeli obok siebie, spełnieni. Aka wpatrywał się w Shikaruia, którego imię wykrzyczał przed chwilą tak wiele razy. Teraz jednak nie mówił nic. Zbliżył się do nagiego Sanady i złożył delikatny pocałunek na jego ustach, czule obejmując i przytulając do siebie. Czułość. Nie wiedział, czy ktokolwiek z kim wcześniej Shikarui spał, potrafił po wszystkim po prostu poleżeć w ciszy. Wtulony w niego. Głaskając go po włosach, tak delikatnie, tak niewinnie. Nie obchodziło go to. On był sobą. Akim. Zależało mu na Shikaruiu, być może bardziej niż wyrzutkowi na nim. Czuł, że chce być dla niego miły. Że chce być dla niego dobry. Chciał być blisko niego, więc delikatnie podparł się o jego biodra i nieco niegramotnie wdrapał się na nań, znajdując się teraz nad nim. Musnął wargami jego usta i ułożył głowę na klatkę piersiową Shikaruia. Leżał tak w ciszy, chwyciwszy uprzednio jego dłoń, łącząc ją w splocie ze swoją. - Nieźle. - powiedział w końcu, przerywając kilkuminutową ciszę. Wyrzutek już wiedział, co u Akiego oznacza nieźle. W końcu jednak Uchiha wstał, dając jeszcze swojemu kochankowi buziaka w policzek. Sięgnął po swoje ubranie, a przynajmniej jego dolną część, zakładając je na siebie. Okrążył stół, na którym się kochali i ruszył w kierunku części przypominającej kuchnię. Wziął dwa drewniane kufle i przelał do nich wodę z kociołka, w którym wcześniej parzył wodę na herbatę. Teraz ciecz była już zimna, wręcz chłodna. I bardzo dobrze. Tego właśnie potrzebował - ochłodzenia ciała po szalonym, gorącym tańcu.
Wrócił z napojami do Shikaruia. Spojrzał się na niego, potem na potłuczony, porcelanowy kubeczek, który zrzucili podczas aktu, a potem znowu na chłopaka. - Proszę. Tego mi nie potłuczesz. - uśmiechnął się rozbrajająco i wręczył mu picie, siadając obok niego.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 19:22
autor: Shikarui
Słowo spełnienie wydawało się być kompletnym niedopowiedzeniem w kwestii opisania stanu, w którym Shikarui się zanurzył. W języku słownym nie istniało chyba jedno słowo, które mogłoby to opisać. Nie słownie. Bo przecież mógł znów objąć Akiego i wyszeptać mu to wszystko w szybkim oddechu i uderzeniach serca, w równym ruchu ciał i… i tym wszystkim, co jeszcze przed paroma chwilami podzieliło po równi tą… przyjaźń? Miłość? Shikarui nie zastanawiał się, czy to już miłość, przyjaźń czy jeszcze tylko zwykła znajomość. Głupie chłopaczki rozmyślające o wielkich rzeczach i trajkoczące o wielkich miłostkach, kiedy jedno o drugim mogło tak niewiele powiedzieć - chyba każdy przez to przechodził. Przez to uniesienie tak wysokie, że można tylko peplać jęzorem na prawo i lewo, że to w końcu ten jedyny. Dla Shikaruiego na pewno. Pierwszy i jedyny. Był zapatrzony na Akiego jak na święty obrazek. Bardziej grzeszny? Na pewno nie taki niewinny i z całą pewnością nie obrazek - i to było w tym wszystkim najlepsze. Nie potrafił go nie idealizować w swojej głowie, w klarowności spojrzeń, które słał mu raz za razem, wpatrując się w jego twarz, sprawdzając ułożenie każdego pojedynczego kosmyka włosów i jak zwykle nie wiedząc jednego - o czym ten chłopak myśli.
Objął ramieniem wtulonego w niego chłopaka, nie odrywając od niego spojrzenia, bawiąc się jego zmierzwionymi włosami, drugą trzymając splecioną z jego palcami. Mimo tego, że poczuł jego ciało całym sobą, skradł jego myśli i codzienność, mimo, że wkroczył z jego duszą w synchroniczny taniec - nadal nie potrafił go zrozumieć. Nie próbował usilnie. Przecież mieli czas. Gonieni cieniami z Kami no Hikage, z wizją kończącego się świata - mieli na wszystko czas… W tym czasie chciał go poznać, spędzić z nim długie godziny leżąc w taki sposób, czując chłodne dreszcze, które były wciąż wspomnieniami cudownego aktu i chłodu, który teraz powoli opadał na ciało i kochając się z nim, gdy te dreszcze były najsilniejsze i płynęły od koniuszka palców u stóp do samego czubka głowy, rozbijając się pod kopułą czaszki tysiącem iskier. Właśnie z tym dobrym chłopcem z dobrego domu, spod całkiem sympatycznego znaku zodiaku, otoczonego rodzinną opieką, mieszkającym w jeszcze bardziej sympatycznej posiadłości. Mógłby mu powiedzieć: hej, jestem kłopotem. W odpowiedzi chyba oczekiwałby wiem. Przecież nigdy nie byłeś dobry. A to wcale tak nie wyglądało. Aka nie był wcale taki grzeczniutki, goniący za wielkimi wizjami, z których Shikarui mógł zobaczyć tylko rąbek i powiedzieć, że rozumie, ale nie dlatego, że naprawdę rozumiał - tylko po to, by zapewnić, że słyszał, że zanotował. Przyswoił informacje, które były zbyt wielkie dla tego bieguna północnego. I nawet nie wiedziałby, jakie miałby postawić wobec Akiego oczekiwania, skoro miał to jedno, takie ogromne, takie… ograniczające! Nie zostawiaj mnie. Choć może Aka oszukiwał samego siebie tak na dobrą sprawę? Ze swoimi marzeniami, by kogokolwiek zmieniać? I może Shikarui oszukiwał samego siebie, że był w stanie jakkolwiek uratować Akiego od utopienia się w rozpaczy.
Nieźle? Huh, całkiem niezły komentarz na zakończenie tego, co przecież można było jeszcze powtórzyć! Przymknął na moment oczy, kiedy Aka się ku niemu nachylił, by musnąć jego policzek wargami, których smak go tak mamił tego popołudnia i z westchnieniem rozłożył ramiona. No tak, stół. Zapomniał właściwie, że jak zwierzak rzucił się na Akiego na stole. Dopiero teraz, kiedy lekko przejechał po wypolerowanej powierzchni wierzchnim grzbietem dłoni, przypomniało mu się to bardzo wyraźnie. Każda chwila, sekunda po sekundzie. Był niemal zażenowany samym sobą. Tak jak i niektórymi swoimi ruchami podczas aktu, jakby był jakimś wyposzczonym pustelnikiem, który nie ma nad sobą teraz najmniejszej kontroli. No… nie miał kontroli. I, cholera, przecież nie mógł powiedzieć, że mu się nie podobało - oj wręcz przeciwnie, wręcz przeciwnie. Uniósł się na rękach, lepiąc się od potu. Przyjemne rozluźnienie i jednocześnie wrażenie, że przebiegł maraton, a jak król tego świata leżał wywalony na stole, takie paniczysko. Przynajmniej Aka miał na tyle godności, by się podnieść i ubrać. Shikarui uniósł się dopiero po chwili, czując palenie mięśni. Albo to po prostu palenie skóry na plecach, po której Aka sobie tak ochoczo jeździł pazurami? Both? Both is good. Zsunął się na dół, żeby też ubrać na siebie portki i nie latać z przyrodzeniem na wierzchu.
- Tego mi nie potłuczesz. - Przedrzeźnił go mruknięciem, ale sam kubek przyjął bez najmniejszego zająknięcia. Kucnął przy rozbitym naczyniu, zbierając jego kawałek. To tylko zwykły kubek, zimna herbata, której Aka już i tak nie chciał tknąć. Nic wielkiego się nie stało. Czarnowłosy pozbierał ostre kawałki i położył je chwilowo na blacie, wypijając duszkiem niemal całą wodę. Chyba… chyba mimo wszystko czuł się… zawstydzony? To poczucie, ten skrawek uczucia sprawił, że uniósł jedną dłoń do własnego policzka, potem czoła, chcąc się upewnić, czy nie ma czasem gorączki. I czy jeśli spojrzy w bok, to Aka nadal będzie tutaj siedział. Spojrzał. I siedział. W negliżu, bez żadnego wstydu, ha! To też było dziwne. To poczucie bycia za brzydkim, żeby ktoś TAKI na ciebie spoglądał. Nigdy nie cierpiał, jak ludzie mu się przyglądali i się na niego gapili, ale to było coś zupełnie innego. W przypadku Akiego to… to… no właśnie - TO CO? Musiał to przeanalizować. Trzeba do tej matematyki wprowadzić więcej równań, bo to wszystko robiło się coraz dziwniejsze i coraz bardziej skomplikowane. Skrzyżował spojrzenie ze spojrzeniem Uchihy. Jego uśmiech i ślepia były tak urocze, że chyba mógłby zamknąć go w uścisku jak pluszowego misia i już nie wypuszczać. Jakże zazdrośnie! I żeby nikt go czasem nie próbował głaskać, bo ręce by przy dupie odgryzał!
- To był przypadek. - Wytłumaczył się w końcu. Tylko winni się tłumaczą, a on czuł się za zniszczony dobytek odpowiedzialny. - Kupię ci nowy kubek. - Spojrzał na stłuczoną pozostałość w swoich dłoniach. Zaraz jednak uniósł z powrotem spojrzenie. - Ewentualnie jeszcze trochę popracuję, żebyś znów mógł wykrzykiwać tylko moje imię, wtedy nie masz czasu na marudzenie. - No tak, to akurat było pewne, że będzie się z Uchihą przedrzeźniał.
Re: Dom Akiego
: 14 lip 2018, o 23:27
autor: Aka
Przeciągnął się mocno, że aż kości gruchnęły. Stół nie był najwygodniejszym miejscem, na jakim można się kochać. Wolał się nie zastanawiać nad tym, jak właśnie czują się stawy Sanady, które musiały być wręcz wykończone po takich ekscesach. Ale sam wiedział na co się pisze, nieprawdaż? Nikt go nie zmuszał. Co więcej - sam zaczął. Przecież Aka nic nie mówił, on niewinny, jak osrana łąka. A to, że trochę za bardzo się wczuł to ojtam, ojtam. Zdarza się. Godność. To takie zabawne słowo. Tak bardzo ważne dla Akiego, a jednocześnie tak mało znaczące, puste, jak każde inne. Niby starał się być tym dzielnym, na którego patrzy się z podziwem, po którym widać, że ma klasę, a jednak... no właśnie. Były na tym świecie osoby, dla których był gotów poświęcić wszystko. Nawet samego siebie i wszystko o co dbał. To trochę tak, jakby nie miał szacunku do wszystkiego co robi w życiu. W końcu był gotów rzucić to wszystko w jednej chwili, o ile tylko mogłoby to zaważyć na życiu jego bliskich. W końcu zrobiłby najgorszą rzecz, najokropniejsze świństwo, by uratować tych, których kocha. Czasami zastanawiało go, czy ktoś poza nim jest na tyle szalony, by to zrobić, czy może raczej każdy człowiek na świecie jest w stanie poświęcić swój honor dla innych, tylko niektórzy boją się o tym mówić.
Aka, w przeciwieństwie do Shikaruia, uwielbiał gdy ktoś, kto mu się podobał na niego patrzył. Jednocześnie wywoływało to u niego lekką niezręczność, taką całkiem nieudawaną. Nie był przyzwyczajony do sytuacji, w której ktoś okazywał mu więcej uwagi, niż typowemu przechodniowi na ulicy. Nie uważał się za brzydkiego, a mimo to czuł się jakoś... nieswojo. Ale nie w negatywnym znaczeniu tego słowa, o nie! Po prostu chyba musiał zacząć się przyzwyczajać do tego drapieżnego wzroku Shikaruia. Nie żeby mu to przeszkadzało. Przecież i tak miał zamiar potrenować po powrocie do domu. A spojrzenie to coś, co Uchiha lubiły najbardziej. No może poza momentem, gdy ktoś był o nich zazdrosny. Oh, Aka uwielbiał zazdrośników. Byli tacy słodcy.
Uśmiechnął się. - Przypadkiem to można dziewkę zbrzuchacić. - wzruszył ramionami i uniósł brewkę, patrząc dwuznacznie na Sanadę. Cóż, oni nie musieli się martwić dziećmi, a Aka nie planował zakładać szkółki Shinobi.
To było miłe z jego strony, że zdecydował się odkupić ten gówniany kubek. - Oh, oczywiście, że odkupisz. Przecież masz zamiar tutaj zostać przez najbliższy czas. - to było pytanie, czy raczej stwierdzenie? Trudno powiedzieć. Aka chyba nawet nie oczekiwał żadnej odpowiedzi - postawił czarnowłosego przed faktem dokonanym. Oh, jakże był naiwny sądząc, że ktoś taki jak Sanada poprzestanie na drobnym wyrzeczeniu. Twarz Akiego zalała się lekkim rumieńcem. Złapał się za poliki i odwrócił wzrok, nieudolnie próbując zakryć oznakę lekkiego zażenowania swoim zachowaniem. Wiedział, że powinien był przygryźć te cholerne wargi! - O ty mały chujku. - więc to tak, zamierzali się przedrzeźniać jak małe dzieci wypominające sobie fakty z przeszłości? PROSZĘ BARDZO! - Ta, ta, jasne. Zmęczony byłem, to się tylko w połowie liczy. Popracuj, popracuj, tylko nie pierdolnij się następnym razem W UDO! - złożył palce w pięść i mocno uderzył go w miejsce, którym przypierzył podczas kładzenia go na stole. Wystawił język w jego stronę, przedrzeźniając go. A co!