Siedziałem i właściwie wciąż nie dowierzałem w to, co się tutaj wyprawia. Jeden z nich zabił własną krajankę, która miała być jego towarzyszką na misji, a mimo to mówi, że nie próbuje mordować. Czy to w ogóle ma jakikolwiek logiczny sens? Przecież sami powiedzieli, że wejście do szpitala zostało zanotkowane. Co jakby weszła tam bezbronna osoba? Czy wtedy słusznie byłoby pozbawiać jej prawa do życia? Pewnie tak, bo przecież w czasie wojny można wszystko sobie usprawiedliwić, a wystarczy znaleźć odpowiedni argument, który właśnie nam podpasuje i pod który wetkniemy swoje wątłe ideały. Ludzie pragną stopować zabijanie zabijaniem, a wzniecony już od dawna pożar, łamiący konary ludzkich uczuć, próbują leczyć dodawaniem oliwy już w ten rozbuchany kocioł. Jakoś z natury nie ufałem ludziom. To, co mówili, przepuszczałem przez rozdziawione palce, próbując wyłapać jedynie słowa klucze, mające w tym natłoku niesprecyzowanych myśli jakikolwiek sens. Po prostu się bali, jak zapewne my wszyscy, ale to nie powód, aby to jakkolwiek usprawiedliwiać. Jesteśmy tylko prostymi stworzeniami, które jak się okazuje, nie są wcale lepsze od tego całego nazewnictwa, jakie stosuje Shinsengumi. Może o to właśnie w nim chodzi? Aby pokazać, że mimo wszystko jesteśmy na poziomie wilków i ogarów próbujących zatuszować swoje bestialskie działania rządzą krwi i mięsa. W końcu ktoś musi przeżyć i przeważnie jest to tylko jeden osobnik z wielu. Jak dzicy, których opisywał Kagutsuchi.
Rozszalałe zwierzęta, którymi rządzi instynkt. A co Tobą rządzi, Wilku? Czy nie jest to ten sam instynkt, za którym ślepo podążają niby prostsze od nas stworzenia? Jednak... jednak wam na rękę było mnie zabić. Poranione zwierzę zostawia się na pastwę losu, bo i tak nic z niego nie będzie, a mimo wszystko zaopiekowaliście się mną. Być może im dłużej obserwujemy zwierzęta, tym mniej się nimi stajemy. Szkoda tylko, że prawdziwe zezwierzęcenie można ujrzeć w walkach, a tych wielu nie przeżywa, a tym samym nikt nie jest w stanie zrozumieć swoich błędów.
Choć Tsuki z pewnością do normalnych ludzi nie należał, wypowiadane przez niego słowa zdawały się mieć logiczny sens. Wszak nawet wśród tłumu pijaków można dostrzec tę jedną, malutką iskierkę, która daje ci chęć do życia, co nie zmienia faktu, że większość jednak jest jedynie bezbarwnym, pozbawionym jakiegokolwiek wyrazu tłem. Zabawne jednak jest to, gdy o zdradzie mówi chłopak zostawiający swoją grupkę towarzyszy. Może taki był jego plan? Uciec, gdy zrobi się gorąco, a reszta zajmie napastników? Tylko jakoś nie jestem w stanie zrozumieć, do czego miała doprowadzić śmierć niewinnych osób, skoro jeden z ich kompanów mógł wciąż żyć, radować się, cieszyć się z czasu, jaki mu jeszcze pozostał. Wszystko w życiu jest jednym wielkim chaosem, a już chyba zdarzyło mi się wspomnieć, że natura nie lubi chaosu i dąży do jego wyeliminowania, dosypując nieco drugiej energii, gdy pierwsza weźmie zbyt duży prym. Tylko nawet w swych sennych marzeniach nie przypuszczałem, że zaraz po rozbryźniętym na podłodze mężczyźnie, do góry wzleci coś, co namiesza w każdym z osobna. Nie był to yokai mieszkający w jednej z cegiełek muru i nawiedzający tutejszych lokatorów. Było to coś, co już samym swym wyglądem sprawiało, że zaczynałeś rozumieć, jak niewielkim bytem jesteś w tym świecie. Pewnie im więcej osób, tym więcej nazewnictwa tego, co tutaj można było ujrzeć, lecz mnie to przypominało ważkę. Symbol potęgi natury, jesieni i wzrostu, jaki czekać ma nas po minionych jesienną porą wydarzeniach. A czy faktycznie tak będzie i odrodzimy się na nowo? Mimowolnie przejechałem ręką po ranach po oparzeniu, jakie jeszcze mi zostały w postaci blizn, zahaczając palcami o wygiętą przez płomienie skórę. Miałem odpoczywać, lecz widząc biegających w każdą stronę ludzi, a szczególnie grupkę wychodzącą ze szpitala, która zaczęła się sypać niczym domek z papieru, zaczyna się w tobie budzić chęć do działania. Jednak z o wiele większym sensem niż nacieranie na bestię biegnąc po ścianie.
–
Kapitanie. – Nie wiedziałem, w czyją stronę kieruję me słowa, lecz jeżeli chcemy zachować porządek, to musimy się komuś podporządkować. Powstałem z ławeczki, zapierając się swymi zastanymi rękoma o jej oparcie. Przesuwałem swój wzrok to z Kagutsuchiego, to na Tsukiego. W końcu pewnie jeden z nich mi odpowie. A może nie? Wszak sam ledwo słyszę swe myśli. –
Czy... czy Azuma przeżyła? – Nie widziałem jej tutaj, a ostatni jej obraz w mej głowie przypominał mi o tym, że wciąż oddychała, wypadając z dymu po mającym tam miejscu wybuchu. Przecież leżała mi niemal pod moim nogami! Tylko... tylko już sam nie wiem, co wydarzyło się dalej. –
Czy widział ją ktoś? Czy jednak, ym... – Mieliśmy ją chronić. Co jak to nie wyszło? Czy tak samo ochronimy cywilów szukających w nas wsparcia, którego my im nie okażemy? Nie wiedziałem, czy to faktycznie demon, o którym opowiadały plotki i legendy, lecz gdy
ogoniasta bestia pada zbyt wiele razy wokół ciebie, to już zaczynasz mieć jakieś podejrzenia. Zawsze wierzyłem w to, że jednak jakąś pokrętną drogą los spisał nasze życie. Czy słowa Azumy o tym, że każdy mnich umiera przy pieczętowaniu były więc prorocze? I może faktycznie, jeśli ceną życia tysięcy ma być jeden więzień, to naszym obowiązkiem jest go spacyfikować. Unormować energię, która się uwolniła. Nie wiem jak, ale jeżeli Azuma to wie, to –
Nie powinniśmy jej odnaleźć? Może leży gdzieś pod gruzami, licząc na to, że ktokolwiek o niej pamięta. O tej jednej, samotnej mniszce, będącej tylko jedną wśród wielu, a jednak wciąż nie powinniśmy o niej zapominać. Oczywiście jeżeli istnieje taka możliwość... – Chcąc pozbyć się czyjejś wolności, sam ją porzuciłem na rzecz zespołu. Czy to jednak jest cokolwiek złego? Chyba jednak nie. To aż dziwne. –
To się tam wybiorę. Z kimś lub sam. Większego pożytku ze mnie nie będzie zdaje się, ale. – Ale oddaje się pełni waszej woli. Tego jednak me usta chyba nie powiedzą.
Ukryty tekst