Post
autor: Aoi » 7 kwie 2024, o 03:37
Podziwiał ją, wyglądającą tak ludzko, a jednocześnie tak... tak nie na miejscu. Wydawała się nie pasować do tego miejsca, jakby jedynie znajdując się w tym zamtuzie wyłącznie po to, aby zwabić niczego nie spodziewających się marynarzy, jak syreny prowadzące okręty na skały wystające ponad taflę wody. Chcące zwabić ich, zniszczyć, napawać się ich otępionymi krzykami, pożywiać się ich ciałami. Pozbawić życia bogu ducha winnych ludzi. Tak i on został przez nią zwabiony, bynajmniej nie jej śpiewem, choć ten w chwili ich zbliżenia opętywał go jeszcze bardziej niżeli jakiekolwiek wcześniejsze słowa. Jej szepty, choć ledwie słyszalne spomiędzy oddechów, wcale nie przybierały mniejszej siły od zwodniczej wokalizy.
Czuł od niej człowieczeństwo, które jednak było dla niego groźniejsze niżeli jego wyobrażenia o niej jako o Bogini, obawiał się w tej chwili tak naprawdę jedynie tego, że jej bliska ludziom postać, pozornie nie idealna, miałaby go jeszcze bardziej opętać, jakby chciała go uzależnić od każdego oblicza, jakie tylko mogła mu zaprezentować. Gdyby tak było, mógłby powiedzieć jedynie... och, ależ ona jest głupia! I to nie, aby obrazić jej inteligencję, jej mądrość, która przerastała go o stokroć. Definitywnie nie! W tym kontekście, głupota oznaczała jej potencjalną nieświadomość. Nieświadomość tego, że niezależnie jaką twarz mu pokazywała. Czuł to samo. Niemalże świętobliwe oddanie kultowi każdego aspektu jej osoby, od fizyczności po psychiczność, nawet uwzględniając aspekty eteryczne, których nigdy nie dane będzie ujrzeć oczom maluczkiego śmiertelnika. Nawet w tej chwili, widząc ją, pozornie bezbronną. Był jej, może nie własnością, ale czymś bliskim tego. Wiedział, że jedno jej słowo mogłoby sprawić, że znów będzie dążył do posmakowania jej ust. Ten moment wciąż konsumował jego myśli.
Podziwiał jej wciąż zamglone oczy, jakby spoglądał ciągle w jego duszę. Jego niewinną, jak i bluźnierczą naturę. A on, pozwalał jej zobaczyć wszystko co chciała, niczego nie skrywał. Nie potrafił. Nie chciał. Chciał trwać w tym stanie przez całą wieczność, którą ona definitywnie posiadała, on niestety nie miał dostępnej tej wyjątkowej przyjemności. Nie wiedział czy Bogowie są w stanie obdarować kogoś łaską pełnej nieśmiertelności, nie zgłębił nauk Jashina aż tak bardzo, aby to wiedzieć. Nie wiedział czy inni Bogowie oferowali nieśmiertelność swoim wyznawcom. Czy Amaterasu też była w stanie to zagwarantować? Nawet kosztem ciągłego spalania ciała? Był na to gotów, by dzielić z nią swój los. Niezależnie od tego, czym ten los miałby być. A wiedział, że były to rzeczy, których jego malutki, nieświadomy umysł nie był w stanie sobie wyobrazić.
Nie wiedział jakie faktyczne miejsce miał w jej planie. Może był faktycznie, jedynie ofiarą syreny czy złośliwego yokai, który chciał zrealizować wyjątkowo złożoną psotę. Może dziewczyna, której rycinę widział wcześniej. Ta sama, którą rozkazała mu sprowadzić, była jedynie jakąś totalnie losową osobą, która jej w żadnym stopniu nie interesowała, a była tylko wydłużeniem jej psotnych palców? Może akt, którego dokonali tylko miał utwierdzić go w tym, że faktycznie jest jakkolwiek dla niej istotny? Inny niż pierwszy lepszy marynarz, którym faktycznie był kiedy przyszedł tutaj po raz pierwszy. Ale nie obchodziło go to. Wszystkie jej czyny wydawały się zbyt prawdziwe. Zbyt prawdziwe po torturach, którym był poddawany jeszcze przy obecności Księżycowej Pani.
Ponownie usłyszał jej słowa. I spojrzał na nią nieco zaskoczony, teraz zaskoczenia nie skrywał. Kimżeś Ty była, Madame Akari? Taka myśl przebijała się przez jego myśli, choć nigdy nie wypowiedziana. Nie śmiał zadawać jej takiego pytania, jakby miało ono naruszyć cienką granicę, której za żadną cenę nie należało przekraczać. Amaterasu mówiąca o zbrodniach, o bluźnierstwach przeciwko innym bogom? Mówiąca o okrucieństwie? Mimo wszystko, w pewien sposób kłóciło się to z wiedzą, jaka była przekazywana wśród pospólstwa. Ale też, co śmiertelnicy mogli wiedzieć o prawdziwych obyczajach bóstw? O Bogach, których działania mogły zakłócać naturalne działanie świata? Cóżby się mogło zadziać, gdyby Słońce postanowiło zniknąć? Ale też przewinęło mu się przez myśl inne imię...
Jashin. Jednak, w chwili kiedy tylko pomyślał o Krwawym Bogu, w tej samej chwili uciął te insynuacje. Bojąc się prawdy.
-Jak tylko sobie życzysz, Madame Akari - Skinął delikatnie głową z niemalże niewidocznym uśmiechem malującym się na jego twarzy, acz grymas przybrał nieco szerszy obraz, kiedy poczuł jej usta na swojej ranie. Był tym zaskoczony, ale przyjął ten gest jakby miała to być forma błogosławieństwa przez Boginię. Chciałby poczuć jej usta raz jeszcze na swoich, ale wiedział, że nie mógł prosić o za wiele. Nie chciał ryzykować utraty względów, Amaterasu, Jashina... kim lub czymkolwiek ona była.
I kiedy się to zakończyło, kiedy usłyszał jej szept. Wiedział tym bardziej, że tym razem, nie mógł sobie pozwolić na taką samą zuchwałość jak wcześniej, nawet jeżeli miałoby go to zranić. Czyżby to miała być jedna z jej prób? Przy tym pożegnaniu niezgrabnie się podniósł stając na prostych nogach, wciąż wiotkich po wcześniejszej spowiedzi. Delikatnie, acz z niemalże ortodoksyjnie pobożnym szacunkiem, przy czym zranioną dłoń, tę którą chwilę wcześniej dotknęły jej usta przyłożył do swojej piersi, tuż przy samym sercu, jakby chcąc przekazać ten gest głębiej.
-Dziękuję - Powiedział prostując się. -Sprowadzę tę dziewczynę. Do zobaczenia, Madame Akari. - I spojrzał ostatni raz na jej twarz, pozwolił sobie zajrzeć w jej oczy chwilę dłużej niż można by to uznać za właściwie. Po tym pożegnaniu, skierował się do wyjścia.
0 x