Wypuszczone z łuku strzały trafiły swojego celu. Bo i czemu miałyby nie trafić? Nie było zastanawiające to, że mężczyźni padli na twarz (albo inną dupę), cięci ostrzami mieczy używanych w tym dziwnym stylu, albo to, że ogień spopielał ich zwłoki. Dziwne było to, że nie płakali. Tak samo jak Aka czy Inoshi - nie płakali. Nie darli się tak, jak darł się szalony mnich, nie darli się tak, jak każdy człowiek się darł, kiedy płomienie pożerały żywcem, topiąc skórę, mięso, mięśnie. Pozostawiając tylko zwęglony, śmierdzący kadłubek, do którego niewielu się zbliży, bo obrzydzał. Jakoś łatwo było przy takich widokach zwrócić swoje śniadanie, obiad i nie zjedzoną jeszcze kolację. Całe szczęście Shikarui się do tej większości nie zaliczał. Chłopak ściągnął lekko brwi, czekając na jakąś reakcję umierających. Jakąkolwiek. Żadnej nie było. To było...
nienaturalne. Na tyle, że sama Muerte pochylała się zbyt długo ze swoją kosą, przyglądając z zaciekawieniem, z jakim kot obserwuje uderzające skrzydłami motyle w powietrzu. Kolejny dreszcz przeszył jego ciało. Instynkt stanął dęba wobec makabrycznej sceny, której był świadkiem, a która zamiast oczy zamykać i zmuszać je do odwrócenia, tylko mocniej przykuwała do siebie. Nie trwało to jednak długo. Skierował wzrok na grupę prowadzoną przez Nare i drugą, prowadzoną przez Hyuge. Było to tylko chwilowe poświęcenie im uwagi, nic nad wyrost. Każdy z dowódców miał coś do powiedzenia, coś do przekazania. Wygląda na to, że każda z grup obrała inną taktykę. Skupił swój wzrok przecież na Akim. I choć tak łatwo było powędrować drogą pokusy (
jedyną drogą, jedyną! Nie można wygrać z pokusą nie ulegając jej), zgniatając to, co czyste, to wcale nie oznaczało, że już zgniecione będzie ładniejsze od oryginału. Wiecie, o co chodzi? To jak syndrom z "mieć ciastko" a "zjeść ciastko". Z tą różnicą, że Shikarui nie chciał tego ciastka zjadać. Chciał je mieć. I chciał na nie spoglądać, bo było równe, bo zostało upieczone przez kogoś miłego, bo było darem, którego nie chce się pozbywać. Chyba akurat to ciastko nie potrzebowało jego ręki, żeby się zepsuć. Obiecywali długi termin przydatności, aach, no tak... Co za naiwny ufałby sprzedawcom. Ludziom, którym zależało tylko na tym, by pozbyć się materiału złożonego na zapleczu, nie na tym, by wyrobić sobie jakąś dobrą renomę. Było coś ujmująco smutnego w widoku Akiego w tym momencie. W jego spojrzeniu, wypalonym żywcem (
jak ci ludzie za plecami, przecież do tego widoku się przyzwyczaiłeś). Jak i w widoku małej Inoshi, która stała obok niego. Wydawali się tacy krusi...
Istoty, które należy objąć czarnymi skrzydłami. Czy łuk, albo ostrze noża, może przemienić się w tarczę? Narzędzie zbrodni było całkiem niezłym dodatkiem do samotności. Kiedy nie masz na kogo spojrzeć, gdy zabraknie już wszystkich liści drzew i posypią się wszystkie krucze pióra, kiedy nie będzie do kogo otworzyć ust - możesz zawsze odezwać się do zimnej stali. Zawsze odpowiadała. Równie zimną pieśnią, jak zimną była w dotyku. Nie podobał mu się gniew, który emanował od chłopaka. Nie podobały mu się pytania, które słała Inoshi. Nie lepiej było zapytać -
ile płacicie za pomoc? Te wypuszczone strzały o metalowych grotach nie były za darmo. Nie były też na pokaz. Wszyscy wydawali się pulsować powagą. Chłonąć płaszcz obowiązku, jaki został narzucony na ich ramiona, a którego sznurek pociągnęli, przybliżając go do siebie. Tak to właśnie było? Ratowanie ludzi, chronienie tego, co zostało z miasta, by ktoś mógł zapytać "Czy słyszałeś o Kami no Hikage..?" i uzyskać odpowiedź: "Tak, słyszałem".
Były to opowieści o bohaterach, którzy uratowali miasto od Śmierci.
Mógł tam zejść. Klepnąć Akiego po plecach i powiedzieć:
hej, nigdzie nie uciekłem! Mógł zaoferować Smokom swoją pomoc. Zatopił spojrzenie w Kenshim - człowieku tak chłodnym, jak zimna była wspominana stal. I znów - czy katana mogła zamienić się w tarczę? Mógł tam zejść i powiedzieć, że z opętanymi Smokami, które zgubiły swoją perłę i stały przeklętymi przez Boga wężami, jest coś nie tak - że nie reagują na ból, nie reagują na krzyk. Na nic nie reagują. Mógł bardzo wiele rzeczy - zamiast tego wolał swoją kryjówkę na dachu, gdzie pozostawał niewidzialny dla zwykłych oczu. Siedzieć tam, zamiast
marnować strzały na tych, którzy walczyli na placu. Zamiast rzeczywiście szukać rodziców zdesperowanej Inoshi, której kolana niedługo zaczną się uginać pod jej własnym ciężarem. Zamiast wesprzeć swoimi zdolnościami i swoją wiedzą oddział. Bliżej nieba, a jednak ciągle w cieniu.
Niepotrzebny. Nie był tam na dole niezbędny, przynajmniej nie sądził, żeby ktokolwiek faktycznie go potrzebował, by po prostu
był.
Ruszył razem z całą grupą. Komendy wdawane w biegu były najbardziej słuszną opcją i tak mieli kawałek do przebrnięcia. Shikaru mniej więcej pamiętał główny rozkład miasta z przechadzek, które sobie z Aką urządzili wczoraj. I jaką sobie dzisiaj urządzili z Inoshi. Tak więc - choć komendy wydawane w trakcie biegu wydawały się słuszne - oni urządzili sobie pogawędkę już na miejscu. I dopóki wszyscy się nie rozbiegli, dopóty Shikarui nie wylazł ze swojej nory, by spojrzeć z góry, płonącymi oczyma na Inoshiego i Akiego. To dziwne, bo to oczy Akiego powinny płonąć. Żarzyć się czystym płomieniem, a jednak głęboki szkarłat nie chciał zabić własnym blaskiem. Nawet, kiedy kipiał z niego gniew tak, jak przed paroma chwilami. Nie uciekał, nie oddalał się, nie popędzał. Czekał, aż Aka i Inoshi się zbliżą. Wskoczą na dach i zaczną... wcielać swój plan w życie. Nie dziwiły go jednak emocje, które odbijały się na twarzy Uchiha ani tych, które prezentowała sobą drżąca
Magnolia. Bardziej dziwiło go to dziwne zaufanie, które zdawało się tę dwójkę trzymać obok niego. żaden z nich nie pomyślał, że ich zostawił? Że uciekł? Aka był tak pewny siebie... Sanada tylko wątpił, że rzeczywiście
wiedział, co może się wydarzyć, mimo tego, że nie był czysty jak łza od samego początku, jego życie to nie była droga usłana płatkami
magnolii. W tej drodze były irysy i płatki róż, pomiędzy którymi zaplątały się kolce.
Shikarui nigdy nie lubił róż.
Ta jedna, która się do niego zbliżała, nie kuła. Nawet kiedy sięgnął dłonią po jego dłoń, gdy ich palce się splotły, a Sanada leciusieńsko drgnął, zaskoczony, automatycznie opuszczając głowę, by na to spojrzeć. Na jego własną, szorstką dłoń, której skóra była zniszczona od dzierżenia broni, zahartowana ostrą cięciwą nici, które potrafiła ciąć jak kraniec kartki.
Jak kolec róży.
Ta róża nie cięła.
Może dlatego, że nie była znielubiana.
Uniósł wzrok na twarz Akiego dopiero kiedy ten się odezwał - a brzmiało to tak, jakby zdążyły minąć całe długie eony, które wystarczyły człowiekowi do tego, by przyzwyczaił się do przemijania i by nie było takiej rzeczy, która potrafiłaby wzruszać i która robiłaby jakiekolwiek wrażenie. Odbijał się w ciemnej czerwieni sharingana. Te oczy... wyglądały tak, jakby nie było żadnego sekretu, które mogłyby się przed nimi ukryć. Jakby obdzierały człowieka ze wszystkiego i zostawiały tylko kości, od łaski pańskiej narzucając na nie wiszącą skórę, by chociaż wydawać się ludzkim. Z jakiegoś powodu wytrzymanie tego spojrzenia nie było wcale takie banalne. Człowiek się automatycznie pod nim uginał, lecz, och, Shikarui był bardzo elastyczny. I całkiem nieźle przychodziło mu znoszenie pewnych rzeczy. Skierował wzrok przed siebie, na płonące miasto i łunę dymu, która unosiła się nad nim. Wszystko wyglądało tak cicho, tak spokojnie... jakby miasto po prostu usnęło snem sprawiedliwym i wiecznym. Ta Śmierć, która tak długo pochylała się nad rozrzuconymi zwłokami na placu musiała się zapomnieć. Wstrzymała czas, bo człowiek już wstrzymał Ziemię. Reszta była tylko formalnością dokonywaną przez Kagutsuchi.
-
Ładnie. - Przyznał. Było coś zatrważająco pięknego w całym tym obrazie. Coś, co artysta powinien uwiecznić na płótnie. Szkoda tylko, że żadnego tutaj nie było. Na jego następne słowa nie odpowiedział. Czy powinien był odpłynąć? Oczywiście, że tak. Przydałby się do dzielnicy portowej, albo przeczekał największy wrzask i ulotnił stąd. Cicho. Teraz zresztą też to zamierzał zrobić, tylko... po załatwieniu tej sprawy, którą było ochranianie tej dwójki. Brak odpowiedzi był spowodowany tym, że Aka urwał jej kraniec, a na jego twarzy wykwitło zaskoczenie. Czemu? Co Uchiha zobaczył w lawendzie, która teraz płonęła jak żywy płomień zaklęty w dwóch szkiełkach? A mimo to wciąż zimnych. Mimo to wciąż tak samo spokojnych, które wydawały się nigdy nie oceniać, nie wydawać osądów. Spoglądały na rzeczywistość i przyjmowały ją taką, jaką jest. Wyciągnął w jego kierunku dłoń i oparł ją na jego głowie, mierzwiąc lekko włosy. Krótki gest.
Skinął głową. Tylko że zamiast ruszyć do przodu, skierował wzrok na Inoshi i puknął ją palcem w czoło.
-
Nie widziałem twoich rodziców. - Poinformował Inoshi. Fakt, nie widział ich, chociaż rozglądał się po okolicy. Żadnych zagubionych Yamanak. -
Nie było ich wśród trupów. - Było to jakieś pocieszenie, czyż nie? Rzecz jasna Shikarui nie do końca mówił prawdę. Zależało mu jednak aktualnie na tym, by dziewczyna się skupiła. -
Chcesz żyć? - Zadał proste, banalne pytanie. -
Najwyższa pora dorosnąć. Skończ płakać. Jesteś nam potrzebna. - Formalnie tworzyli z Aką duet, czyż nie? -
Ruszamy. - Zarządził i rzeczywiście ruszył do przodu. Zaciskając mocniej palce na dłoni Akiego tak, jakby nie mogło być żadnej mowy o tym, że kiedykolwiek puści. Że istniała jakakolwiek siła, która byłaby w stanie wyrwać
Irysa z jego szponów.
Rozglądał się. Musieli znaleźć ludzi i pozbyć się zagrożenia, chociaż według słów kobiety, której imienia już nie pamiętał, powinni byli unikać starć z innymi shinobi.
-
Prowadzenie grupy ludzi będzie niewygodne. Inoshi - będziesz ich prowadziła. Aka - zajmiesz się wyprowadzaniem ludzi z domów, które będę wskazywał. Będę waszymi oczami. W razie napadu stworzę mgłę, która pozwoli wyprowadzić ludzi. Inoshi - będziesz odpowiedzialna za tłumaczenie sytuacji cywilom, żeby nie panikowali. W innym wypadku odciągniemy zagrożenie od cywilów i pozbędziemy się go. Zaczniemy od końca ulicy. Przejdziemy przez nią, zbadamy sytuację i oczyścimy na tyle, na ile będziemy w stanie. - Nie było sensu ciągnąć sznureczek ludzi za sobą od samego początku ulicy. Przynajmniej Shikarui tego sensu nie widział. A to, że ktoś przy okazji może umrzeć? Trudno. Może gdyby zwlekali tutaj to nie zdążyliby uratować tego kogoś na drugim końcu ulicy. -
Unikamy Smoków. Z jakiegoś powodu są niewrażliwi na ból. Tylko ciosy w punkty witalne ich powalają. Nie traktujcie ich jak ludzi. - Szukał, badał, obserwował. Szukał ludzi w domach, których lokacje starał się zapamiętać jak i ewentualnego zagrożenia.
Jak pies gończy spuszczony ze smyczy. Spojrzał pod nogi, by upewnić się, że nie ma tu żadnych katakumb czy systemu kanalizacji, która pozwoliłaby się przedostać do portu. Mało komfortowo - ale jak bezpiecznie.
STATY:
Ukryty tekst
EKWIPUNEK:
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE): Średni łuk, kołczan - 18 strzał, torba na tyłku, mały zwój przytroczony do pasa, czarny płaszcz
Ukryty tekst
TECHNIKI:
Ukryty tekst
UŻYTE TECHNIKI:
Ukryty tekst