Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

W osadzie można odnaleźć wszystkie jednostki organizacyjne konieczne do normalnego trybu życia. Można tu odnaleźć szpital, restauracje, sklepy z różnymi towarami, a także gorące źródła bądź arenę.
Awatar użytkownika
Vulpie
Moderator
Posty: 2546
Rejestracja: 17 lut 2015, o 17:36
Multikonta: Misae Misaki

Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Vulpie »

0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Zadziwiające. Nigdy bym nie powiedziała, że ktokolwiek był w stanie wytrzymać z Shikaruiem dłużej niż pięć minut, nie wspominając już o tym, że komukolwiek mogłoby na dłuższą metę przypasować jego towarzystwo. Najwyraźniej Aka był dostatecznie dziwny, żeby to Dziecko Muerte nie kładło się męczącym cieniem na jego osobie. Ewentualnie wystarczająco spragniony towarzystwa, by zadowolił się najgorszym ochłapem. Czarnowłosy nie zastanawiał się nad swoją osobą do tego stopnia, by myśleć, czy męczy innych czy nie. Inni męczyli jego, więc niby czemu miałoby to nie działać w odwrotnym stopniu? Nieco na opak zaczynało to działać tutaj. Teraz. Uchiha udało się wytrącić chłopaczynę z jego normalnej równowagi. Rozbił szkiełko, które było osłaniającą przed światem tarczą? Nie posuwajmy się aż tak daleko... Shikaruiem nie wstrząsnęło, nie zostały przed nim nagle odsłonięte prawdy świata, których nie znał, nic nie miało się diametralnie zmienić. Zmieniło się tylko to, że czarnowłosy polubił swojego ognistego towarzysza, którego rzucany cień był wystarczająco długi, żeby mógł się w nim kryć nawet idąc obok niego, a nie z tyłu. Niemal jak równy z równym. Shikarui w pewnych aspektach był bardzo podobny do dziecka - w tych, w których poznawał świat i powoli się go uczył. I tak samo jak u dziecka niektóre informacje do niego docierały, inne niby też odbierał, ale mijały... jakby bokiem. Bez większej refleksji, bo przecież koło nosa przeleciał mu właśnie wystarczająco piękny motyl, żeby to na tym wdzięcznym owadzie skupił całe swoje myśli. Jego oczy widziały wiele i jednocześnie niewystarczająco wiele, żeby teraz nie przyglądał się niektórym rzeczom bardzo uważnie, jakby pierwszy raz je widział. Na przykład takim połykaczom ognia. Do dopełnienia obrazka brakowało tylko dziecięcej miłości i wrażliwości do rzeczy poznanych i poznawanych. Wszystko się gdzieś pokrzaczyło. Wszystko się gdzieś...
I gdyby Shikarui miał w sobie jakąkolwiek empatię, pewnie faktycznie zrozumiałby przytyk - ale nie zrozumiał. Zupełnie nie wyłapał, przeszedł gdzieś obok niego i zanotował tylko ten słodki uśmiech, który mógł znaczyć tyle samo co wszystkie te pozostałe uśmiechy - zupełne nic. Zadowolenie, przyjemność. Kończył solidnym cięciem tasaka w kurzy łeb cały wywód o przekleństwie świata. Nie żeby te przekleństwa przeszkadzały Shikiemu, ale przecież... jemu nic nie przeszkadzało. Nawet to, że wszyscy wokół mieliby go za dziwkę najgorszego sortu. Przecież nią był. Problem? Problemy nie istniały. Problemem było tylko to, gdzie przespać kolejną, deszczową noc i czym napełnić żołądek. Nie posiadał czegoś tak wspaniałego jak ludzka godność. Honor, o którym tyle opowiadali samurajowie. Był zupełnie pozbawiony wstydu i jakichkolwiek skrupułów - a to, co myśleli o nim inni? Zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, jak ludzie go postrzegali, ale to dobrze - nie łudzili się, że jest kimś, kim tak naprawdę nie jest. Shikarui się nie maskował z tym, że za pieniądze zrobi właściwie wszystko. Z tym, że przecież gdyby ktoś zapłacił mu za skok z okna - zrzuciłby tego, co chciał płacić. Jak to więc w końcu było? Gdzie były granice tego pokręconego dzieciaka? Najwyraźniej mimo uwielbienia schematów przesuwała się bardzo płynnie. Parabola unosząca się na falach i wraz z nimi opadająca, tylko... o wiele gwałtowniej. Zmieniała się o 180 stopni. Zupełnie jak u wiecznie kłamiącego węża.
Shikarui zadarł głowę do góry, zatrzymując się. Spoglądając na wysokie domy, na dachy, przymrużając jasne oczy, kiedy promienie słońca wpadły do nich, atakując swoim blaskiem. Przyjemnie ogrzewały policzki - te jesienne promienie zapowiadające zimę. Wybił się z ziemi i wskoczył na ścianę, przesyłając chakrę do stóp, żeby przytrzymać się na niej i wybić znów - w paru susach był już na dachu, spoglądając na rozciągające się miasto. Pozwalając, by wiatr okrążył jego sylwetkę przyjemnym tchnieniem zamierającego we śnie świata. Wolność. W miejscach takich jak to wolność nie była tylko ułudnym, nieosiągalnym tworem - była całkowicie prawdziwa. Znajdująca się tu, teraz - w tej chwili niezaprzeczalnie uderzająca w piersi, kiedy wszystkie ziemskie sprawy pozostawiałeś na ziemi i poddawałeś się oddechom wiatru, a pod nogami miałeś ludzi, niby mrówki - zwykłe robaczki, które na tej wysokości cię nie potrącą i na pewno na ciebie nie wpadną. Shikarui spojrzał w dół, o ile Aka nie podążył już za nim i machnął na niego lekko ręką. Oczywiście, bo nie mógł zapytać pierwszego lepszego przechodnia, gdzie tutaj był burdel. W końcu to wymagałoby interakcji towarzyskich. To pozostawiało jakiś ślad w umysłach innych - nawet jeśli mizernie kruchy, to jednak ślad. A Shikarui nie lubił pozostawiać jakichkolwiek śladów. Mosty, którymi chodził, nie płonęły - one natychmiast popadały w ruinę. Gniły, kruszały i spadały w cichą otchłań.
Shikarui poprowadził ich prosto do Dzielnicy Latarnii, jakby był w tym mieście przynajmniej raz i dobrze wiedział, gdzie się kierować. Może po prostu swój ciągnął do swego, heh.
- Czemu chcesz odwiedzić kurtyzany, skoro nie zamierzasz skorzystać z ich usług? - Wydawało mu się to co najmniej... dziwne. Co najmniej stratą energii. Ach, gdyby wyłapywał żarciki i ironie to by nie pytał o takie rzeczy, pewnie nawet nie wróciłby do tamtej jego propozycji, żeby go zaprowadził. Można gdybać - Sanada był jaki był. Dzielnica powoli wyłaniała się na horyzoncie i w końcu mieli ją przed sobą - nie było wątpliwości, że ulice przed nimi oferowały usługi, które śniły się prawiczkom i mężom, których żony nie potrafiły zaspokoić na wszystkich płaszczyznach. Shikarui rozejrzał się beznamiętnie wokół, jakby oceniając, gdzie najlepiej zeskoczyć i wrócić do tej wątpliwej kultury cywilizacji.
  Ukryty tekst
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

A więc Aka był niezwykły, skoro potrafił wytrzymać nieco irytujące zachowanie Shikaruia. Muszę przyznać, że podziwiam tego chłopaka za cierpliwość i upór w dążeniu do celu. A może tak po prostu nie chciał być sam? To chyba nawet bardziej prawdopodobne niżeli jakieś tam gadanie o Ogniu i innych bzdetach. W końcu przypadkiem tutaj się nie spotkali... prawda? Onada był jak dziecko, był więc tak samo naiwny? Na pewno tak samo słodko-głupiutki, nie do końca zdający sobie sprawę z otaczającego świata, choć w jego mniemaniu zapewne był najmądrzejszy na świecie. Tak to jest z bachorami, ten chociaż nie smarkał pod nosem, ale też próbował się ukryć w cieniu kogoś większego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wyrzutek miał osiemnaście lat i wypadałoby trochę podrosnąć.
Mylił się jednak sądząc, że te uśmiechy nic nie znaczyły. Znaczyły bardzo wiele, tylko nie potrafił ich rozszyfrować. Nic co robił Aka, nie było pozbawione sensu. Każdy jego ruch był starannie zaplanowany, mniej lub bardziej. Po prostu Ślepiec nie był w stanie wyjrzeć ponad mury ograniczające jego świat. Nie chciał też przyjąć pomocy od swego druha, który próbował mu wskazać ścieżkę. Ale to był jego wybór - nie słuchać nikogo. Zaskakującym było więc, że rozumiał cokolwiek co się do niego mówi. No a przynajmniej podstawowe komendy, jak na najemnika przystało, chociaż ci nie grzeszyli zazwyczaj inteligencją. Szli więc jak równy z równym, choć w głowie Przeklętego mogły się malować różne wyobrażenia na temat tego, jak to wszystko wygląda. Mógł się czuć sługą, mógł być kompanem, mógł być królem. Był zbyt nieprzewidywalny, by próbować chociażby zgadywać, jaki będzie jego następny krok.
Tym bardziej więc Akiego zaskoczyło, gdy jego towarzysz podróży zamiast udać się normalną, brukowaną drogą, zdecydował się wskoczyć na dach, podróżować górą. Przez chwilę czarnowłosy szedł obok niego chodnikiem, spoglądając tylko na górę i uśmiechając się pod nosem. Kolejny nic nie znaczący uśmiech... prawda? Wskoczył w końcu na ścianę budynku, używając chakry wspiął się wzwyż, dołączając do swojego kompana.
- A więc jesteśmy. - rzekł triumfalnie. - Na szczytach Serca Świata. - to brzmiało dumnie. Lecz czy chociaż to był w stanie załapać Shikarui? Stali tak przez chwilę, oglądając kładące się do snu miasto, choć Dzielnica Latarni dopiero rozpoczynała się swój szczyt roboczy. To nie była wolność. Jak ktoś w ogóle mógł tak myśleć? Znajdywałeś się w Sercu Świata, byłeś więc od niego zależny. Wyraz twarzy młodego Uchihy zmienił się w... trudno określić właściwie w co. Spoglądał się na Sanadę, zupełnie jakby próbując się wgryźć w jego duszę.
- Skąd pomysł, że chcę je odwiedzić? - zapytał z udawanym zaskoczeniem, które mogłoby być równie dobrze prawdziwym, chociaż Jugo nie wychwyciłby ani jednego, ani drugiego. - My, Shikarui, my. My mieliśmy je odwiedzić, to różnica. - zwrócił uwagę. Nigdy nie użył słowa, że ma ochotę się zabawić, uprawiać z nimi seks. Stali więc na dachu, spoglądając w dół. Pod ich stopami znajdywała się cywilizacja, która (choć z wątpliwymi zasadami moralnymi) jakoś sobie powoli funkcjonowała, zajmowała się swoim życiem i swoimi obowiązkami.
Aka zbliżył się do Shikaruia, chwytając go pewnie za ramię. Uścisk był mocny, silny, żeby przypadkiem brunet nie próbował zrobić czegoś głupiego. Wykorzystał to, że stał do niego plecami i poszukiwał zejścia na dół.
- Mógłbym Cię teraz zepchnąć do tego rynsztoku. - powiedział zimnym, chłodnym tonem, zupełnie jakby nie jego. - Spadłbyś na dół i pogruchotał sobie wszystkie kości. Zapewne wyłbyś z bólu, prosząc by ktoś Ci pomógł. Nie umarłbyś, nie jesteśmy aż tak wysoko. - wyciągnął dłoń przed siebie, wskazując o wiele większe budynki, należące do Możnowładców. Oj tak, upadek stamtąd z pewnością zakończyłby się tragicznie dla każdego człowieka. - Powiedz, jakbyś Ty się zachował, gdyby jakaś dziwka spadła Ci z nieba? - zapytał go, śmiejąc się pod nosem po wyobrażeniu sobie tej sytuacji. - Bo wiesz, czym się różnią dziwki od Ciebie? One by nie oczekiwały opłaty za pomoc. Przyjrzyj się więc, no, dalej. Spójrz na dół! - nakazał mu. Daleko pod nimi spacerowali pijani ludzie, kurwy i bandyci. Najgorsze ścierwo społeczeństwa, degeneraci. A jednak nadal potrafili więcej od niego. - Gdzie są twoje umiejętności, Shikarui, skoro ich nie wykorzystujesz? - zapytał wreszcie, puszczając rękę chłopaka. - Gdzie Twa siła, skoro nikt jej nie może podziwiać? - uśmiechnął się. Aka chyba naprawdę miał to wszystko przygotowane. Cały ten teatrzyk, wszystkie swoje teksty. Tylko jak, skoro to Shikarui zaprowadził go na dachy? Jak, skoro te wszystkie uśmiechy nic nie znaczyły? Czyżby zobaczył przyszłość w Ogniu?
- Ładnie tu. - musnął go po kosmyku włosów i usiadł przy nim, na krawędzi dachu. Jego głos był znowu spokojny, wręcz niewinny, zupełnie tak jakby to co przed chwilą nie miało miejsca. Wpatrywał się w dalekie ulice Dzielnicy Latarni, która o tej porze świeciła na miliony kolorów. - Czemu mnie nie zrzucisz i nie zabierzesz pieniędzy? Zanim ktoś by dobiegł, mógłbyś przetrącić mi kark. Nieszczęśliwy wypadek, samobójstwo. Mam sporo pieniędzy. - przechylił głowę, spoglądając na czarnowłosego. - I tak by Cię nie wpuścili z tym łukiem. - uśmiech, niewinność, delikatność. Oh, Aka.
Do wspinaczki na dachy miasta:
Nazwa
Kinobori no Waza
Pieczęci
Brak
Zasięg
Na ciało
Koszt
Minimalny, nieodczuwalny
Dodatkowe
Brak dodatkowych wymagań
Opis <span style="display: block; margin: 0; padding: 0; text-align: justify;">Kolejna z podstawowych jutsu, które potrafią wykorzystać nawet największe świeżaki spomiędzy ninja. Technika ta pozwala na odpowiednią kontrolę i kumulację chakry w z góry określonym miejscu - tu są to stopy. Dzięki temu shinobi jest w stanie poruszać się po powierzchniach pionowych, a nawet poziomych (tylko w sprzeczności z grawitacją), czyli prościej - po ścianach i sufitach, drzewach, gałęziach, i po czym tylko nam przyjdzie ochota - nie wliczając wody.
Uwaga: Odpowiednio skumulowana chakra w stopach nie wyklucza korzystania z innych technik w trakcie jej używania.</span>
Oraz jeżeli byłaby taka potrzeba, to przechyla się do przodu razem z Shikaruiem, tyle, że używając Kinobori by podtrzymać się na ścianie.
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Owszem, mylił się - nawet bardzo. Może brakowało jednak pełnego wysiłku i zaangażowania w spotkane, które z sobą dzielili? Skupiłbyś się - dotarłbyś dalej. Dobiegłbyś dalej. Możesz zrobić jeden wielki zryw i wykorzystać swoje wszystkie siły, ale tak nie wygrywano długodystansowych biegów. Damn, tylko skąd pomysł, że ten jeden tak długim będzie? Ufasz swemu przeczuciu. Instynktowi, który podpowiadał, że TO... czymkolwiek to było... nie jest pięciominutową przygodą. Pyszne, grzeszne myśli za sam fakt jakiekolwiek wiązania. Widzisz, to działa tak, że kiedy kogoś poznajesz - on zabiera cząstkę ciebie. Możesz to prezentować jako obrożę, która coraz mocniej się zaciskała na szyi i gryzła, paliła i odbierał dech, jeśli to, co dawałeś i to, co od ciebie odbierano, nie było pozytywne. Mogła być też tą, która oddychanie wspomagała. Oczyszczała powietrze wokół i sprawiała, że stawało się bardziej nietykalnym niż sama Królowa. Bardziej niż sama nieskończoność. Ci, którzy zaznali tak cudownej obroży, która ratowałaby ich z opresji i sprawiała, że chciałoby się wstawać każdego dnia, ponieważ byłoby dla kogo wstać, dla kogoś więcej niż samego siebie, musieli być bardzo szczęśliwymi ludźmi. Wszystkim było to przykazane, więc czemu wydawało się tak kompletnie niedostępne? Rzecz jasna myśli Shikiego nie wędrowały tymi torami. Jego myśli sunęły razem z wiatrem, w jego całkowitej wolności - bo dla niego właśnie to była wolność. Nie brzęczały w uszach łańcuchy i nie ściskała żadna z obróż. Bardzo złudna, bo jak sam zauważyłeś, Przyjacielu, wolność nie istniała. Człowiek zawsze był od czegoś zależny i zawsze coś MUSIAŁ, chociażby podstawowe czynności życiowe jak jedzenie czy spanie. Tak więc?
Wybierz Śmierć, w jej królestwie nie było zniewolonych.
Ale chyba jednak byli, skoro nie mogli już podróżować z żywymi!
Wolnością było dokładnie to, co sam sobie wolnością nazwałeś - niczym więcej. Sławiona w poematach, powieściach i tragediach codzienności nie była ta piękna, za jaką ją uważano - tak samo zresztą, jak Muerte. Obie przeklęte - jedna tylko piękniejsza od drugiej, bo bardzo wielu o niej śniło i jeszcze więcej próbowało ją złapać.
Więc byli. Byli na szczycie Serca Świata, uzależnienie od niego, narzuconego systemu, zasad, których musieli się pilnować i ich przestrzegać i ze swoimi przywilejami, które zamierzali wykorzystać, udając się tam, gdzie wędrowały prawdziwie grzeszne sny. Uzależnieni od ludzi w dole. Od strażników, którzy mogliby im kazać zejść z dachu i musieliby się dostosować do poleceń, żeby na "dzień dobry" nikomu nie podpaść. Shikarui bardzo lubił te wysokości, gdzie nie było nikogo i niczego innego - tylko on i wiatr świszczący we włosach. W drodze do miejsca, które ONI mieli odwiedzić. My. Było jakiekolwiek "my"? Był on i był tamten drugi. Niebieski Irys, który miał zwiastować nieszczęście. Dogadaliby się, skoro Shikarui mógł być kotem o czarnym futrze. Ludzie tylko sypali solą na ich widok i spluwali przez ramię, żeby żadne licho nie dotknęło ich gospodarstwa i rodzin. Przesadzam, rzecz jasna! Zwłaszcza, że żaden z nich nie był taki delikatniutki, żeby za przeklętego się uważać. Czarnowłosemu to nie pasowało. ONI mieli iść? Chcieli? On sam chciał? Jemu było to obojętne, gdzie się znajdą.
Silna, pewna i tak drobna dłoń spoczęła na jego ramieniu. Zacisnęła się na nim. Palce nie chciały, żeby się wywinął, bo nie chciała tego osoba, która postanowiła go tym dotykiem poskromić. Lecz poskromić? Wilka, który czuł smak wolności, nie można poskromić. Można go złamać. Można się z nim zaprzyjaźnić.
Ale wilk jest wilkiem - i nigdy nikt nie uczynił cudu, by pojmać jego ducha.
Shikarui się nie poruszył. Ciągle patrzył w tym samym kierunku. Nie poruszył się do czasu, aż Aka nie podniósł głosu.
Ruch był błyskawiczny. Shikarui był szybszy. Silniejszy. Uniósł jedną nogę po drugij stronie od dotyku ręki i obrócił się ak wąż. Jedno, szybkie pociągnięcie nogi w powietrzu zderzyło się z szyją chłopaka, zgiął kolano, by zawiesić się na nim dźwignią, a rękoma złapał jego rękę, która go ściskała i pociągnął go do siebie. Wynik był taki, że zamienili się miejscami. Taki, że Shikarui przełożył nogę nad ramieniem chłopaka i usiadł okrakiem na wysokości jego klatki piersiowej, przygważdżając rękę, która go jeszcze moment temu trzymała, do nagrzanych od słońca dachówek.
- Leżeć, psie. - Ton jego głosu nijak się nie zmienił, wciąż pozostawał taki sam. Tak samo jak niezmienne pozostawało spojrzenie lodowatych tęczówek. Rzecz jasna jego druga ręka natychmiast złapała drugi nadgarstek czarnowłosego, żeby nie próbował niczego dziwnego. - Podobno rodzice uczyli cię, by nie mówić niczego głupiego. Lubisz kłamać?
Dopiero wtedy czuję, że żyję, kiedy umieram.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

A więc ile z niego zeżarł Aka? Czy wziął kęsa, czy pochłonął całość, nie zostawiając nic dla innych? Nie istnieje obroża, która wspomaga oddychanie. To złudne uczucie, gdy ktoś poluzuje pasek, dając ci zaczerpnąć trochę powietrza. Ale to nadal jest obroża i nic tego nie zmieni. Gdy od lat żyjesz bez powietrza, to i zapach obornika będzie miłą odmianą, Shikarui. Mogłeś się czuć wolny, tak jak człowiek może czuć się wilkiem. Możesz biegać, szczekać i warczeć, merdać różnymi członkami ciała i wyć do księżyca, że jesteś wolny. Ale dla tych co stoją z boku nadal pozostaniesz człowiekiem.
W królestwie Śmierci nie ma zniewolonych. Nie ma też wolnych.
Nieprzegrywanie nie oznacza wygrywania.
Bez znaczenia, czy wierzysz w bogów, czy kwestionujesz ich istnienie. Gdy umierasz, to takie rzeczy jak wolność czy niewola przestają mieć znaczenie. Jeśli coś jest - to nie musisz się tym przejmować, bo tak prozaiczne pojęcia tam nie istnieją. Jeżeli nie ma... to cóż. Chyba nie trzeba tłumaczyć.
Skulony w jakieś ciemnej norze, smacznie sobie spał. Spokój wilka zakłócił ten, co nie bał się wejść do jaskini. Nie bał się kłów ostrych, nie bał się jego pazurów przeklętych. Reakcja Sanady była dokładnie taka, jakiej mógł się spodziewać. Szybka, błyskawiczna, wręcz niepotrzebnie bolesna. Czarnowłosy nie bronił się i Jugo mógł to wyraźnie odczuć. Jego ciało było rozluźnione, jakby spodziewał się tego ataku. I tak w istocie było. Chyba nikt nie myślał, że jest aż tak tępy.
Zaczął się śmiać. Cicho, pod nosem, choć gdyby na jego klatce piersiowej nie siedziało blisko siedemdziesiąt kilko żywej wagi, zapewne odgłos ten byłby nieco głośniejszy.
- Wygrałem. - uśmiechnął się do niego. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - przechytrzył go. Znowu. Przecież gra ciągle trwała. Nikt nie powiedział stop. - Przecież leżę. - słusznie zauważył. Shikarui poza problemami z emocjami miał też problemy ze wzrokiem? - Jakbyś zapragnął zauważyć, siedzisz na mnie okrakiem i trzymasz za nadgarstki. - może trzeba było prościej. - Całkiem to miłe, ale wolałbym to robić w jakimś innym miejscu. - zachichotał pod nosem, typowym dla siebie delikatnym, chłopięcym głosem. - To w końcu Pan, czy Pies? Zdecydowałbyś się na coś, bo mi w głowie mieszasz. Co powiesz na Aka, hmm? - biorąc pod uwagę sytuację w jakiej się znajdował, humor nadzwyczaj mu dopisywał. Nie wierzgał się, nie miał sztywnych nadgarstków, nie próbował ugryźć bruneta, choć wydawała się to całkiem ciekawa opcja. - Jakbym chciał Cię zabić, to użyłbym noża albo od razu cię popchnął. - dobrze rozumiał reakcję towarzysza. Wszak się bronił. Jednak te niepotrzebne wyzwiska. Na co to komu? Czy w ten sposób okazywał swój gniew? - Z kłamaniem jest tak trochę, jak z zabijaniem. Jakbym musiał Cię zabić, to bym to zrobił, ale raczej nie sprawiłoby mi to przyjemności. - westchnął. - Masz bardzo zimną skórę. - stwierdził. Nie musiał głaskać jego dłoni, żeby to wyczuć. - Widzisz więc, Shikarui, nie chciałem Ci zadawać bólu. Dużo okrutniejsze było pokazanie Ci, że się mylisz. - od początku to planował. Wszystko.
Wpatrywał się w lawendę, leżąc nieruchomo. Zmieniał co rusz wzrok, przechodząc od oczu czarnowłosego, na niebo i z powrotem.
- Ładnie tu. - powtórzył cichutko. Nie wierzgał się. Nie czuł takiej potrzeby, osiągnął dokładnie to, co zamierzał. Wiatr zdawał się zawodzić żałośnie, gdy siedzieli tak w ciszy na dachu. Był bezbronny, obezwładniony, zdany na łaskę Shikaruia. Mógł go spróbować zabić, zabrać pieniądze i odejść.
- Na co czekasz? - zapytał. - Pokonałeś mnie. - i choć Shikarui górował nad nim, to nie zdobył nic, poza kolejną dziurką w obroży. Nie przegrał, ale też nie wygrał. A w celu liczy się tylko zwycięstwo.
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Shikarui nie dbał o zwyciężanie czy przegrywanie. Były pewne przegrane, które sprawiały, że wydawał na wygranego wyrok śmierci. Nie istniała wtedy na tyle mocna smycz na tym świecie, która mogłaby go powstrzymać, zresztą... nikt mu nie założył żadnej smyczy.
To był błąd.
Cel. Czasem miał te cel. Ba! Czasem sam sobie ten cel wyznaczał. Zmieniał plany, które mieli ludzie wokół i dopasowywał je do siebie. Dlatego Aka miał rację - Shikarui był najgorszym sortem dziwek, jaki stąpał po tej ziemi. Nie miał żadnych zasad. Był tym najemnikiem, który mógł wbić nóż w plecy zleceniodawcy, tylko dlatego, że tak mu się podobało. Że tak było mu wygodniej. Nie szukał dla samego siebie wymówek i nie podawał ich światu. Cóż, przynajmniej nie stwarzał jakichkolwiek złudzeń... może poza tymi wszystkimi, w których przybierał się w przeróżne skóry, niema jakby nie miał własnego charakteru, więc musiał naśladować jakikolwiek inny. Bawić się w przebieranki, żeby nie być tworem nienamacalnym, który nie ma żadnego wpływu na świat wokół siebie. Przynajmniej jedno można było powiedzieć - jeśli szukało się krzyżówek i zgadywanek w ludzkiej skórze, to Shikarui był całkiem niezłym zabijaczem czasu w tym stylu.
- Odpowiedziałem. - Inaczej by tutaj nie leżał. Nie trwałby przyciśnięty ciężarem ciała czarnowłosego do ciepłych dachówek. Niczego między nimi by nie było - a odpowiedź gestowna to również odpowiedź - i takową właśnie tym razem dostał Aka. Namacalność zamiast pustego mielenie jęzorem. Shikarui był jedną z tych osób, które uważały, że swoje czyny zawsze należy być w stanie poprzeć pięścią. Jeśli nie jesteś w stanie tego zrobić - leż. Jak pies. Waruj i nie ujadaj tak głośno, inaczej może zaboleć i lepiej, żebyś na ten ból był gotowy. Aka był. Doskonale świadom tego, że każdy ma jakieś granice... ale to ta Shikaruiego została właśnie przekroczona, że zrezygnował ze zwykłych słówek? Miał swoje drażliwe punkty. Nie był kompletnie wyzuty z uczuć, nawet jeśli takowym się wydawał, a posiadacz błękitnych oczu wbił szpilkę w tą nieodpowiednią część jego jestestwa. Drażniła. Wywołał wspomnienie, którego Shikarui nienawidził. Igła, która tkwiła w opuszkach łap drażniła, bo nie pozwalała normalnie się poruszać i funkcjonować tak jak zawsze. Nie chodziło tu nawet o żadne pojedyncze słowo... bardziej o to, jak zabrzmiał całokształt. A zabrzmiał tak, że niemal włosy zjeżyły mu się na karku. Niemal błysnął kłami, niema zawarczał - niemal. To rozdrażnienie przemieszało się z chwilową, bardzo ulotną ekscytacją.
Bliskość fizyczna w postaci przemocy była jedyną, jaką znał.
Nie kłócił się z tym, czy chłopak tak naprawdę wygrał czy nie. Wygrał. Znów - i znów Shikarui nie czuł się przegranym, bo... niewygrywanie nie oznaczało od razu przegrywania. Nauczył mnie tego taki jeden pokręcony koleś, może o nim słyszałeś. Ten sam, którego Shikarui nazywał na różne sposoby, a w głowie nazywał go mianem, którego nigdy nie wypowiedział na głos i wątpliwe, że wypowie kiedykolwiek. Aka bardzo słusznie zauważył ten rozbieg - sęk w tym, że Shikarui nie mógł się zdecydować. Niezależność i wolność, której zasmakował, nie pozwalała mu tak po prostu się poddać. Z drugiej zaś strony ciągle i wciąż szukał osoby, której brzdęk sakiewki zapewni normalne życie i przy której będzie można się zatrzymać. Na dłużej. Nie jest to żadnym zaskoczeniem, a przynajmniej nie powinno być. Wszak tygrysy były kotami bardzo terytorialnymi. Nie w ich stylu była ciągła migracja i włóczenie się po świecie. I może to też go męczyło na swój sposób - ta włóczęga. Po miejscach tak pięknych, że zachwyciłyby malarzy, zapierając im dech w piersiach, a jego skłaniały ledwo do krótkiego przystanięcia i złapania wiatru w płuca.
Lecz mylić?
Shikarui nie widział, żeby w czymkolwiek się tutaj mylił.
Shikarui.
Aka.
Wyłapawszy dźwięk swojego własnego imienia skupił się jeszcze bardziej. Sam nie bardzo wiedział, dlaczego wywołanie tego jednego słowa tak na niego wpłynęło. Więc słuchał. Słuchał, nie puszczając go. Wpatrując się w jego niebieskie oczy, kiedy wędrowały od tych jego do cudnego błękitu, ciepłego i przyjemnego. Prawdziwie jesiennego. Nie przysłaniały go dachy i liście drzew. Zgiełk ulicy cichł w tych częściach miasta i cichł jeszcze bardziej, kiedy zostawiało się go daleko w dole. Był cichym tłem dla muzyki powietrza, która przekładała krucze kosmyki włosów na głowie Sanady i częściowo zawiewała je na jego twarz, przesuwając się miękkim pasmami na mostku nosa, czole, zahaczając o długie, ciemne rzęsy.
Dla niego w tym celu nie liczyło się zwycięstwo. Dla niego zwycięstwem było pokazanie swojej dominacji - jak u zwierząt. Zwierzę wywrócone brzuchem do góry było zdane na łaskę tego, który je wywrócił. Z obnażonym gardłem, w które wystarczyło tylko wbić kły i rozerwać miękką skórę, dostając się do tętnicy. Nie był jednak aż tak głupi, żeby nie wiedzieć, o co chłopakowi chodzi.
- Nie snuj mi tu bajeczek o tym, co byś zrobił, gdybyś chciał mnie zabić. - Czy Shikarui był zły? Nie. Czuł ciągle nieprzyjemne impulsy przebiegające przez kark. Był nabuzowany, ale nie był zdenerwowany, jego ruch nie był ruchem pod wpływem emocji. Był kalkulatorkiem. Odpowiedzią. Pokazaniem psiakowi, że przekroczył granicę tygrysa, której nie powinien i nauczeniem go, że coś w tej ciemnej dżungli może mu odgryźć łapę, jeśli się zagalopuje tak, jak to zrobił teraz. Tak mogli siebie uczyć wzajem - obaj śmiesznie głusi na to, co to drugie ma do powiedzenia.
a co więc czekał? Na nic. Sycił się chwilą i pozwalał, żeby wiatr znów ugłaskał jego wzburzone w tym momencie myśli. Nie kłócąc się o błędy, nie podejmując dziwnej rozmowy, która była jakimś szalonym spiskiem równie szalonego Uchihy, ale do tego już po tych paru spędzonych ze sobą godzinach można się było przyzwyczaić. Przywyknąć, że Aka bawi się wszystkim i wszystkimi - nawet samym sobą. Nie było w tym nic złego - w końcu Shikarui również traktował chłopaka jak zabawkę. Sęk w tym, że nie rozumiał tej zabaweczki i tego, co swoim szczekaniem próbowała osiągnąć. Bo coś próbowała. Sądząc po słowach to bardzo dosłownie próbowała go czegoś nauczyć, tylko w tak pokrętny sposób i tak pokrętnych rzeczy, że nie docierało do niego zupełnie nic, poza krańcowym stwierdzeniem, że COŚ nauką miało być. Aka chyba po prostu wciąż przeceniał Sanade i jego brak skomplikowania. Prostotę w podejściu do wszystkiego. Nic dziwnego - ta prostota była przecież opakowana w mało ludzkie pudełko, jakim był sam Shikarui. W drugą stronę tak samo to działało - Shikarui nijak nie pojmował niby prostego, niby tak ludzkiego Akiego.
Śmieszne, bo Shikarui miał wrażenie, że właśnie teraz coś ciągnie go za obrożę i dusi.
Zszedł z chłopaka i usiadł obok. Choć bardzie pasowałoby: przewalił się na bok.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

Dwa czarne wilki, wyjące zajadle, podgryzające się, wyrywające sobie mięso z pysków. Mieli pecha urodzić się w takich czasach, w którym każdy musiał być drapieżnikiem. Przegrana jednak nie oznaczała śmierci, nie dla Akiego. To, że polowanie się nie uda, nie znaczy, że następne nie będzie lepsze. Jak sam słusznie zauważył, niewygrywanie nie oznaczało od razu przegrywania.
Czyli jakiś cel jednak tam miał. Jakiś błahy, nieistotny, ale jednak miał - choć tak trudno mu się do tego było przyznać. Podążanie bez celu to błądzenie. A on przecież był podróżnikiem, sam się tak przedstawił. W głębi serca wiedział, że to nie ma sensu. Był tygrysem, a nawet tygrysy się starzeją. Nie chciał tego przyznać, bał się, walczył z tym - zapierał się łapami, warczał wściekle, ale był taki sam jak inne tygrysy. Może nieco bardziej zadziorny, trochę ładniejszy, ale to nadal był ten sam kotek, który w głębi duszy chciałby zaznać spokoju. Nie potrafił jednak powiedzieć, czym dla niego jest ten spokój.
Aka jednak był zupełnie innym pod tym względem. Szukał wymówek, usprawiedliwiał się, głośno mówił światu, co ma zamiar zrobić. Wiedział, czym jest spokój dla niego i sądził, że wszyscy powinni go doświadczyć w takiej wersji, jaką on sam uważa za najlepszą. Był tym typem, którego wszyscy mieli słuchać, zrozumieć co przekaże. Byłby idealnym politykiem, nie lubił jednak kłamać. Jego dobro nie było dla niego najważniejsze. Dźwigał na sobie ciężar odpowiedzialności nie tylko za swoje czyny, ale też za to, co uczyniła jego rodzina. Nie znał historii rodu Sanada, nie wiedział o nich nic, nawet tego czy istnieją. Wydawało mu się, że wyrzutek nie ma takich problemów. Że nie musi się mierzyć z tymi wszystkimi wrogimi spojrzeniami, że nikt nie próbował go zabić za to, że w jego czerwonych oczach kryją się łzy. I płakał nad tym, że przyszło mu walczyc nie o siebie, a o innych. To był ciężar, który codziennie nosił na swoich barkach. Chciał zapewnić swojemu rodowi i jego przyjaciołom dobry byt i życie w dostatku. Chciał, by wszyscy ich szanowali. Lecz nie z powodu strachu, a z miłości. Nie chciał być dumny z siebie. Chciał być dumny z rodziny. Lider. Tak. Byłby świetnym liderem. Bo nie krzyczał naprzód, tylko za mną.
Odpowiedział więc. Agresją, nie słowem. Przemoc zawsze była rozwiązaniem, to prawda. Ale czy najlepszym? Przemoc rodzi przemoc, błędne koło. Tego właśnie się obawiał, że ludzkość nigdy nie będzie potrafiła wyjść za ten schemat. Ale Aka był inny. Nie zaatakował go. Mógł to zrobić, mógł walczyć. Ale to by nic nie dało. Czasem po prostu trzeba było zaakceptować swój los i żyć z tym dalej. Nie wył więc, gdy leżał przybity do krzyża na szczycie góry Serca Świata. Był gotów na ból, był gotów ponieść konsekwencje sowich czynów. Nie powiedziałbym jednak, że wbił szpilę w nieodpowiednie miejsc. Wbił dokładnie tam, gdzie chciał wbić. Nie prostacko, w gębę, jak Shikarui. Miejscem nie był opuszek u łapy, lecz dusza, którą miał nawet taki zwyrodnialec, jak chłopczyk o lawendowych oczach. I choć jego usta milczały, jego czyny zdradzały wszystko. Był wściekły. Igła bolała go bardziej, niż jakakolwiek rana z przeszłości. Nie dlatego, że była straszna. Dlatego, że ból fizyczny zagłuszysz innym. A poranionej duszy nie uciszysz - będzie krzyczała dopóki nie zrozumiesz swoich błędów. Dopóki nie nauczysz się żyć z przeszłością i z samym sobą. Dopóki nie zasklepisz wszystkich ran. A dusza Shikaruia nie chciała się goić.
Było cicho i spokojnie. Chyba pierwszy raz od dawna cisza uspokajała młodego Uchihę. Teraz nie było żadnego lęku. Nie czuł strachu przed jutrem, przed tym, czy dane będzie mu ujrzeć wschód słońca. I choć siedział na nim człowiek, który byłby gotów zabić swoich rodziców za garść srebrników, on się nie bał. Wiedział, że tygrys go nie skrzywdzi. Znał go pięć godzin, a miał wrażenie, że spędzili ze sobą pół życia.
Słuszne spostrzeżęnie. Nie chodziło o naukę, lecz o uczenie się. Skomplikowana, pokręcona logika nie miała niczego nauczyć, lecz rozwinąć u ucznia pewne cechy, zmusić do zadumy, wyzwolić ukryty potencjał.
Shikarui nic nie dowiedział. Aka też nie zamierzał.
Leżeli obok siebie. W ciszy. Tak błogiej, tak spokojnej. I choć Shikarui mylił niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu, to Aka zdawał się tego nie zauważać. A przynajmniej ignorować. Wierzyć, że na wszystko potrzeba tylko trochę czasu i zrozumienia. Leżał nieruchomo. Czekał, aż się uspokoi, aż miną niepotrzebne emocje.
Na zewnątrz panowała cisza. Cały uliczny gwar zdawał się zamilknąć, albo po prostu Aka go nie słyszał. Zdawało mu się, że jedynie ptaki ćwierkają w oddali, dając znać, że pora spać. I wtedy wyciągnął dłoń w kierunku Shikaruia. Powoli, bez słów, jakby dając mu czas na reakcję. I zrobił coś tak prostego, tak ludzkiego. Ostrożnie położył dłoń na jego klatce piersiowej i przesunął w lewo, delikatnie dociskając w stronę serca. Chciał poczuć, czy jeszcze jest człowiekiem.
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Masz rację, Przyjacielu. Czarny Wilku z Wielkiej Puszczy. Były takie rany, których nie dało się zagoić od ręki. igłę może wyciągnąć z łapy. Kiedy uszkodzi opuszek, rana będzie się jątrzyć, bo potrzebowałeś tej nogi, żeby zachowywać równowagę, podenerwuje, pomęczy, ale w końcu pozostanie tylko wspomnienie, albo i ono nawet zniknie, przysłonięte przez te o wiele ważniejsze. Na przykład te dotyczące tych ciężko uleczanych ran. Ta igła nie była wbita przypadkowo i nie została wycelowana w łapę - tak jak zresztą wszystkie te poprzednie. Aka męczył, ciągnął tygrysisko za uszy, pociągał go do siebie, to odpychał łapami, zapierając się o ziemię, kąsał, trzaskał pazurami i łapał koci ogon, który poruszał się po ziemi tylko po to, by Czarny Wilk mógł za nim gonić. Żaden z tych zabaw nie miało zranić fizycznie. Shikarui też w takowych nie celował w fizyczną skorupę, którą można naprawić u pierwszego lepszego medyka w szpitalu, którzy to świadczyli w większości darmowe usługi, jeśli tylko wykonywało się pracę shinobi dla miasta. Zawsze gotowi pomóc - tacy byli dobrzy! Nawet ci najlepsi nie byli w stanie załatać dziur duszy. Dziur? HA! Dużym niedopowiedzeniem było mówić, że dusza tego Byakko posiadała "dziury". Zupełne zdewastowanie człowieczeństwa nie czyniło go nieszczęśliwym, wręcz przeciwnie - przecież się nawet uśmiechał! Nie odczuwał smutku - nie odczuwał również radości, szukając nieba tam, gdzie odbijało się w pobliskim stawie. Pewnie to był jeden z powodów, dla których polubił Aka - przy nim nim nie trzeba było zadzierać głowy, żeby widzieć błękit. Czasem bardzo niebezpiecznie było unosić głowę takiego człowieka i pokazywać mu, że przez całe życie się mylił. Że przez całe życie kazano mu spoglądać na fałsz i fałszem go karmiono, wpychając do głowy słowami prawdy nieprawdziwe. Każdy świat mial swe filary - i na tych filarach stawiał podstawy, których musiał się trzymać, jeśli wszystko nie miało się zawalić. Nie chcieli przecież sypiących się fragmentów miast. Nie? Jeden gotów był wszystko spalić, wyplenić ze spaczenia ludzkiego, drugi gotów był się przyglądać, bo przecież szkoda energii. Mówienie czegokolwiek w przód przy Aka było jak... igranie z ogniem. Jak wystawianie razem z palcami w kierunku dzikiego wilka małego ochłapu mięsa. Wilk nie wie, jak delikatnie odbierać gest człowieka - gryzł więc mięso wraz z ludzką ręką. Motając się na boki z ranną ręką wracaliśmy do punktu początkowego - tam, gdzie ranę na ręce zaleczą, nie zostanie nawet blizna, ale ta blizna w umyśle, która już wilkowi nie pozwoli zaufać, przetrwa długie lata. Zakładając, że kiedykolwiek uda się ją ukoić, rzecz jasna. Już widzę tych głupich, lecących z bandażami - też ich dostrzegasz? Przeganiających wilka kijem, bo on tu przecież winny! Ktoś winny być musiał, nikt nie pomyśli, że winna była tylko głupota ludzka. Cóż, Aka pewnie wziąłby sobie za punkt honoru ponowną próbę podania wilkowi mięsiwa - z tym, że on nie pozwoliłby sobie na to ugryzienie. Pewnie swoim sposobem wciągnąłby wilka w pułapkę taką, że ten jeszcze by potulnie o ten ochłap prosił - takim człowiekiem właśnie Aka się wydawał. Politykiem idealnym, który mimo nieopamiętanego spoglądania w piękne niebo nie zapomniał, że są też ci, którzy o tym niebie dawno zapomnieli. W myślach Shikaruiego nie jawił się jako ten "dobry" człowiek. Upraszczając sprawę, bo jak to już wcześniej zostało powiedziane - Sanada nie miał miejsca na czerń i biel w swoim świecie. Prostym na tyle, by i w nim było miejsce na pogubienie się. Naturalna kolej rzeczy. Pogubił się tam, gdzie wydawało mu się, że wszystko jest proste, ale przecież był człowiekiem - i tak jak człowiek włóczył się w poszukiwaniu tego spokoju. W poszukiwaniu stabilności, bo nikt nie lubi stąpać po nierównym gruncie, gdzie nie można nawet głęboko zasnąć. Gdzie zachowujesz czujność cały czas - czy tak wyglądało życie u Uchiha? Z posiadaniem oczu dookoła głowy, dlatego natura obdarzyła ich takimi bystrymi oczyma, które tak wiele widzą - by mogli chronić się przed własnymi krewniakami? Okrutne przeznaczenie. Nie dość, że okrutne, to jeszcze okrutniejsza była z nim walka - ta sama, której Aka gotów był się podjąć, by wyróżnić się spośród tych próżnych i wygodnie siedzących na stołkach. Za takim liderem ludzie by powędrowali z okrzykiem na ustach. Za tym fanatykiem, w którego oczach płonął wieczny ogień - i póki płonął, póty zapewne będzie zdobywał kolejne sympatie.
Shikarui nie spojrzał już na swojego towarzysza. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, na dachy budynków pokrytych dachówkami o różnych kolorach, wyczyszczonych, na kominy, z których unosił się dym. Ile czasu tak spędzili, na niby rozmowach, na włóczeniu się ponad głowami ludzi? Nie liczył czasu. Szczęśliwi go ponoć nie liczą. Liczył za to każde uderzenie serca, które ściskało się i bić chyba przestało całkowicie, kiedy słowa Uchihy, jak jad, wsiąkały do krwiobiegu i cofały w czasie. Nie było to smutne. Nie było nawet denerwujące - już nie. Wiatr porywał jego wzburzone w jednym momencie emocje i znów pozostawiał tylko czyste kartki gotowe do zapisania. Shikarui czuł się zblazowany. Przywrócony do swojego spokoju, a jednocześnie dziwnie odrętwiały. Nienaturalnie zmurszały. Dopiero teraz poczuł, że ten wiatr był chłodny. Teraz, kiedy miał zimne ręce. Racja, ciało Aka było ciepłe. Nic dziwnego, przecież był Ogniem. W jego żyłach pewnie zamiast czerwonej krwi krążyła równie czerwona lawa. Dopiero ruch jego ręki zwrócił jego uwagę. Skrzywił się lekko, minimalnie cofnął, parę centymetrów, nawet się nie zastanawiając nad tym odruchem. Ta dłoń źle mu się teraz kojarzyła. Kojarzyła mu się z dłonią, którą lepiej było odgryźć, zanim znów przyjdzie jej przekroczyć granicę. Zbliżała się jednak, a błysku kłów ani znalazł. Mógł tylko pluć sobie w brodę za to, że na takie zbliżenie pozwalał. Wciąż obserwował Aka pod względem zagrożenia, ale ten, pomimo swojej zabawy w testowanie (czy też naukę, którą odbierał bardziej poważnie niż sam Shikarui spoglądający na to wszystko z przymrużeniem oczu), nie czynił nawet najmniejszych gestów, które utwierdziłyby go w przekonaniu, że na niego należy uważać. Z tych fizycznych przynajmniej. Co by się tutaj stało, gdyby Aka odpowiedział agresją na agresję? Któż to wie. W kolejnej rzeczy miał rację - agresja rodziła agresję i nie była żadnym rozwiązaniem. Niekiedy była potrzebna, owszem, ale jako ostateczność, kiedy nie dało się niczego udowodnić rozsądkiem i prostymi słowami.
- Co ty robisz? - Serce było na swoim miejscu. Było i biło. Płytko, powoli, jakby i ono samo, tak jak właściciel, przeszło na egzystowanie, rezygnując z życia. Choć może to tylko materiał ubrań wszystko zagłuszał.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

Wiedział co robi, wszystko planował. Albo po prostu miał niesamowite szczęście. Urodzony pod szczęśliwą gwiazdą - hah, jak to pięknie i poetycko brzmi. Gdyby dodać, że jego znakiem jest skorpion, to otrzymalibyśmy wewnętrzną sprzeczność między brunetem a jego narodzinami. Zodiakalnemu skorpionowi ktoś za żywioł przypisał, o ironio, wodę. Byłby więc skazany na wieczną walkę z samym sobą, z swoim przeciwieństwem, z przeznaczeniem. Byłby, gdyby wierzył w te pierdoły. Daleko mu jednak było do uznawania wiary w zabobony. Każdy był kowalem swojego losu - tylko każdy został obdarzony innym zestawem początkowych narzędzi. Od niego zależało, czy zdoła z nich wykonać broń przeciwko swoim wrogom.
W życiu są trzy prawdy. Prawda, święta prawda i gówno prawda. Tą ostatnią karmiony był Shikarui, a przynajmniej w mniemaniu Uchihy, który nie rozumiał prawd na których opierał się świat wyrzutka. Doprawdy zabawne, jak obydwoje byli przekonani o wyższości swoich filarów. Byli pewni, że to ich podpora jest najsilniejsza, że wytrzyma każdy atak. A prawda była taka, że każdy filar można było zburzyć. Różnica była tylko taka, że Aka gotów był zniszczyć wszystko co stało na jego drodze, by udowodnić swoją wyższość. Był zbyt dumny, by nie podjąć walki. Wiedział, że ma możliwości by zmieniać ludzi. Podarowano mu Ogień, ten wewnętrzny, dziki, pierwotny. Z jego pomocą był w stanie pokonać lęk przed ciemnością i otaczającym go złem. To nie Aka był wyjątkowy, lecz Ogień płynący w jego żyłach. To nie Aka błyszczał, lecz płomienie z jego serca. Igrając z brunetem, igrałeś więc z Ogniem. I Aka nie bał się więc wilka bo wiedział, że wilk lęka się ognia. Strach przed krwią nie odciągał go od celu. W końcu ranę można wypalić świętym ogniem, oczyścić z plugastwa. Pozostanie blizna, lecz póki biło serce, była tylko śladem po zwycięstwie. Choć mogła wyglądać paskudnie, to była ustabilizowana i nie zagrażała już nikomu - tak jak nie zagrażał wilk, który zaznał ciepła. Czy złem jest więc wyciągnięcie łap wilka z wnyków, w które przecież sam wszedł? Czy złem jest pokazanie mu, że strzegąc swego pana przed złem nie będzie już musiał polować? Że nigdy więcej nie zazna głodu, jeśli tylko mu zaufa? Na tym opierało się społeczeństwo - na zaufanie. Ufano, że człowiek nie będzie człowiekowi wilkiem.
Może potrzeba było więc światła, by pokazać wilkowi drogę. By pozwolił swej zwierzęcej ciekawości wziąć górę nad swoim instynktem samozachowawczym. Nie mogło być za jasne, by go nie wystraszyć, lecz nie mogło też być zbyt nikłe, bo pomyliłby je z gwiazdami błyszczącymi na niebie - zbyt odległymi, by je dosięgnąć swymi krótkimi łapkami. Idźcie więc w stronę światła a odkryjecie, że to człowiek je niesie. Ruszcie za nim i zbierzcie armię, której nie pokona nikt!
Shikarui jednak nie patrzył w stronę światła. Miał je tak blisko, lecz wolał patrzeć w niebo, na gwiadzy. Te odległe, niedostępne dla człowieka. To był jego wybór, gdzie będzie spoglądał. Niebieskooki mógł mu jedynie wskazać kierunek. Wyrzutek jednak był jak ten wilk - niepewny, bał się ognia. Nie był pewny czy da mu ciepło, czy spali sierść. Pozwolił się dotknąć, jednak wciąż się bał. Cofnął się, lecz czy zrobił to mimowolnie? Aka wątpił. Jego towarzysz nadal był człowiekiem, potrafił więc kontrolować swoje instynkty samozachowawcze. Nie ufał mu, choć Uchiha nie dał mu ku temu żadnych podstaw.
Czuł bicie serca. Delikatne, niewyraźne, przytłumione. Aka chciał wyczuć coś więcej niż jego serce. Chciał usłyszeć krzyk zranionej duszy. Lecz Shikarui nie pozwolił wsłuchać się czarnowłosemu w swoje demony. Odezwał się, przerwał skupienie.
- J-ja... - wymamrotał pod nosem niewyraźnie. Jego ucisk momentalnie zaniknął, zabrał rękę, która głuchym uderzeniem opadła na dach. Przygryzł swoją wargę, po raz pierwszy chyba nie wiedząc co ma powiedzieć. Jego ciało było teraz sztywne, ogarnięte apatią, zastygnięte. Jedynie niewielka, ciepła strużka krwi zbiegająca wzdłuż brody przypominała, ze czas ciągle płynął.
- Sprawdzałem, czy nie jesteś w Genjutsu. - to była chyba najgłupsza, najbardziej idiotyczna wymówka, jakiej mógł użyć. Kto miałby ich zaatakować? Tu, w miejscu gdzie ludzie nigdy się nie pojawiali. Kłamstwo? Być może. - I tak byś nie zrozumiał. - podniósł się z ziemi, choć odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby, że wyskoczył w górę. Szybko i gwałtownie, nie pozwalając nawet na zareagowanie. Spojrzał przed siebie, biorąc głęboki wdech.
- Robi się zimno. - powietrze wypuszczone z płuc Akiego zdawało się parować. Tak samo jak krew, którą dopiero teraz zauważył i wytarł w rękaw. - Koniec gry. - oznajmił nadzwyczaj spokojnym głosem, choć jego ciało przeczyło temu spokojowi. nerwowo poruszał palcami, obijając je o swoje spodnie. Czy to z powodu temperatury, czy z powodu stresu - tego nie dało się stwierdzić. - Powinniś... - chciał coś powiedzieć, jednak powstrzymał się. Zmienił zdanie, chciał to jakoś inaczej ująć. Nie chciał mówić, że cokolwiek powinien zrobić, a tym bardziej nie chciał użyć słowa my. Bo przecież nie było ich. Był tylko on i ten drugi. - Zmarzniesz, jeżeli nie znajdziesz schronienia. - jeśli nie znajdziesz ognia. Uśmiechnął się, ciesząc się z kolejnego zwycięstwa. Tym razem nad samym sobą.
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Czy można pomóc drugiej osobie, jeśli nie można pomóc samemu sobie? Czy lekarz ze złamanymi rękoma może wyleczyć człowieka ze złamanymi żebrami? Wątpię. I choć Aka nie miał połamanych rąk i posiadał silne, długie nogi, które pozwalały mu bez przeszkód chodzić ścieżkami, o jakich tylko zamarzył, które wskazał palcem jako swój cel. Mimo tego wszystkiego, co posiadał, czegoś w nim brakowało. Czegoś, co sprawiało, że swoją codzienność musiał przytłaczać falą płomieni. Pewnie tego samego, czego brakowało i Wilkowi - stabilności. Przyjmijmy, że miał jeszcze długą drogę przed sobą. Że nie zginie w tak młodym wieku. Śmierć nie wyciągnie po niego ramion i nie przytuli do swojej piersi jak matka dawno nie widzianego syna. Cholera, przecież oboje byli takimi głupkami... To chyba taki wiek, co nie? Wiek, w którym nie poszukujesz tego, czego naprawdę ci potrzeba, bo jesteś zbyt zajęty podbijaniem świata z przekonaniem o swojej nieśmiertelności. Jeśli więc naprawdę drogę mieli przed sobą długą - dokąd ich zaprowadzi? Dokąd zaprowadzi Aka, który prędzej czy później wróci w rodzinne strony, przywołany przykazem swojej liderki albo zwykłym poczuciem, że zbyt długo nie był w domu. Dobrze go było mieć - tą przystań, którą tworzyły nie tylko cztery ściany, ciepłe latem i zimne zimą, ale i znajome twarze, które towarzyszyły ci od najmłodszych lat. O, to była twoja kuzynka, a tam, na tej ławce w malowniczym parku brzoskwiń, które zrzucały deszczem delikatne kwiaty na brukowany chodnik, siedział twój dziadek. Wszystko tu było zmienne i każdy z tych ludzi przemijał - tylko nagrobki rodziców wciąż tkwiły w tym samym miejscu. Jakikolwiek nie byłby to dom, to tka jak mówił Aka - zawsze było tam dla niego miejsce. Czy przyjdzie zziębnięty, czy z uśmiechem na ustach, rozwartymi ramionami i pamiątkami pochowanymi w plecaku, zawsze przywitają go - gorzej czy lepiej - i poprowadzą do stołu z ciepłą kolacją, podadzą nalewkę na rozgrzanie lub dobrego grzańca w zimową noc. Taka wizja była naprawdę słodka - i zupełnie omijała tego shinobi, który był zbyt skupiony na tym, co ma przed sobą, by dumać na tym, co mógłby mieć. Na przykład zakładając rodzinę. Szukając pięknej kobiety, która byłaby jak balsam na te resztki, które zostały w tym zimnym więzieniu z duszy, która dałaby przyszłość synowi, może córce, albo i całej gromadce dzieci. Zupełna abstrakcja.
Że co robił?
Shikrui uniósł lekko brwi, jakby niemo pytał go "ach tak?", rzecz jasna wcale nie oczekując na to pytanie odpowiedzi. Ruch był dziwny, jeszcze dziwniejsza była odpowiedź, ale ten "zdupizm" przynajmniej lekko go rozluźnił. Wrócił do swojej poprzedniej pozycji po tym minimalnym wycofaniu, który to uświadomił sobie dopiero po fakcie. Genjutsu, oczywiście. Sprawdzał, czy to Shikarui nie jest w genjutsu, czy może raczej czy to Wilk nie jest genjutsu? Zwykłym wytworem wyobraźni. Dziwacznym, żeby przekonać się, ile Aka będzie w stanie przetestować, będąc w istocie testowanym! Czarnowłosy był jak najbardziej namacalny. Gdyby tak nie było to nie zdołałby młodego Uchihy przewalić na dachówki. Czy to był wystarczająco dowód? Wystarczającym dowodem było na pewno to, że teraz już czuł, że drugie serce biło - i to dość blisko tego pierwszego. Shikarui nie ciągnął tematu, przysłowiowo machnął na to ręką, tak jak i na wiele innych słów czy gestów Aka, który miał tego od groma - a każdy coś znaczył. Od najmniejszych uśmiechów, po najmniejsze przechylenie głowy. Cała mowa jego ciała, barwa głosu, którą zmieniał na potrzeby, każde spojrzenie miało coś przekazać - a Shikarui zdawał się być ślepy na większość z tych rzeczy, choć... niby nie był głupi. Tylko czegoś mu zabrakło, żeby przeżywać świat Aka tak, jak on go przeżywał i jak chciał, żeby przeżywali go ludzie wokół niego, skoro dostał dar, by emocje budzić. Skądś znam ten dar. Dar, by emocje budzić. Przestał więc czytać z ksiąg - zaczął z ludzi.
- Wraz z końcem gry nie ma już "my". - Są bardzo skwapliwie to wcześniej podkreślał,ba! Poprawiał samego Shikaruiego! A Shikarui się z tym nie sprzeczał i o to nie kłócił. W tych słowach gubił się wydźwięk między pytaniem a stwierdzeniem. Zatrzymał się gdzieś po środku, że nie wiadomo było, czy odpowiadać, czy nie, bo to jednak wcale pytanie nie było. Nawet te retoryczne. I tego też Shikarui nie miał chłopakowi za złe. To normalne - każda gra dobiega końca i trzeba opuścić zasłony kurtyny. Cały dzień przetrwoniony na rozmowach, grach i spacerach nie był przecież na tyle istotny i ważny, żeby nie móc odrzucić go w kąt. Zmiąć tej wyrwanej z pamiętnika kartki i wyrzucić do kosza. Choć nie - tą kartkę zostawić. Powyrywać tylko następne, żeby po niej nie można było już niczego dopisać. Jednak, o dziwo, Shiarui czuł się lekko przeciągany ze strony na stronę. Zatrzymał się tam, gdzie chciał powiedzieć "może pójdzieMY do karczmy, bo robi się zimno", a tam, gdzie usłyszał "ZmarznieSZ, jeżeli nie znajdzieSZ schronienia." To było dość ciekawe przeżycie. Interesujące. Głównie dlatego, że nigdy wcześniej takiego rozjazdu nie doświadczył i czuł, że coś mu w nim nie pasuje - tylko nie wiedział jeszcze, co. Nie wiedział też, czy powinien tutaj cokolwiek poprawiać. Cofać się w słowach i cofać słowa samego Akiego.
Cofnąć ją tak samo jak krew z jego przygryzionej wargi.
- Jesteś bardzo chaotyczny. - Shikarui przymknął na chwilę oczy. - Pompatyczny nad wyrost i zbyt krzykliwy. - Czyli człowieka opisanie w paru słowach. Subtlne i delikatne. - A z twoich dziwnych nauk niczego nie da się nauczyć. - Niczego nie dało się nawet zrozumieć! - Nie wiem, czemu tak bardzo się uparłeś, żeby mnie czegoś nauczyć, ale nie da się kształtować cieni, kiedy całkowicie rozprasza się mrok. - Nie podniósł się za Akim. Uznał jego stwierdzenie za pożegnanie. - Więcej nauczysz szczenię pokazując mu kierunek i mówiąc prostymi słowami, niż próbując gwałtem wepchnąć mu nauki do pyska. I tak ich nie zrozumie. - Mógł to uznać za radę na "do widzenia". Tak na przyszłość, gdyby kiedykolwiek przyszło mu do głowy uczyć jakiegokolwiek introwertyka czegokolwiek. Albo mógł to uznać za przekaz, że Shikarui zwyczajnie nie pojął tego, co mu Aka próbował przekazać.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

Istniały na świecie iluzje, o których ani Aka, ani jego towarzysz nie mieli pojęcia. To, że przewrócił go na ziemię nie znaczyło nic. Ludzkim umysłem można było manipulować na wiele sposobów, a wszystko za sprawę chakry, czy jak kto woli - magii. Czy Aka był więc magiem, skoro manipulował ludźmi otwierając buzię i wygłaszając swe kazania? Czy miał w sobie dar, którego nie posiadł nikt inny? Raczej nie. Wielu wszak było mówców przed nim i wielu będzie po nim. Ludzi więcej od ksiąg, więc i pisarze potrzebni.
- Nie rozumiem. - rzekł sam do siebie, w myślach. Nie powiedział tego na głos, ale nie potrafił rozpoznać, co słowa młodego Sanady miały znaczyć. - To było pytanie, czy stwierdzenie? - tego chyba nawet Shikarui nie wiedział. Wiedział natomiast, że ton bruneta nie jest normalny, że zważa na swe słowa, aby przypadkiem nie powiedzieć o jednego za dużo. Niebieskooki miał świadomość, że przy takich osobach trzeba umieć się powstrzymać. Podobno rodzice uczyli go by nie mówić głupstw. A on miał w zwyczaju słuchać swoich rodzicieli. Lecz czy naprawdę było aż tak źle, że nie miał ochoty się odzywać? Pewnie tak, ale nie dawał tego po sobie poznać. Nie wypadało okazywać słabości, tym bardziej, że nie mógł nazwać tego dnia straconym - jak zresztą każdego innego.
- Hah. - odwrócił się do swojego rozmówcy. - A kto powiedział, że miałem Cię czegokolwiek nauczyć?- założył dłonie z tyłu, na plecach, niczym mentor dający reprymendę swojemu uczniowi. Podniósł głowę wysoko i uśmiechnął się szeroko, spoglądając na leżącego przed nim Shikaruia. O nie, on miał mu jedynie wskazać cel. To, czy przyjmie rady zależało tylko od niego samego. Aka nie był niczyją matką, aby wychowywać kogoś od nowa, uczyć co wolno, a czego nie wypada. W tym wieku wypadałoby się zabrać za siebie i samemu znaleźć księgę z której warto czytać. Bo jutro może być za późno. - Ty dałeś wiedzę mi, monotematyczny chłopcze. - nawiązywanie do psiactwa wyraźnie nie podobało się niebieskookiemu. O jakiej jednak wiedzy mówił? Tego już nie dopowiedział. Nie uważał tego za istotne dla kogoś tak prostego i słabego jak Shikarui. - Ale Ty też czegoś się nauczyłeś, gratuluję. - ostentacyjnie zaklaskał w dłonie, bijąc brawo. - Wypowiedziałeś aż dwa zdania złożone. - zaśmiał się pod nosem. Cóż za osiągnięcie! - Ale nadal mylisz pompatyczność z patetycznością. Ale dla Ciebie to bez znaczenia, prawda? - zapytał, choć odpowiedź raczej znał. - Zbyt skomplikowane by się przemęczać. - słusznie zauważył. - Tylko po co marnujesz czas, skoro możesz w tym czasie zabić kilka osób? - to pytanie go nurtowało. Dlaczego Shikarui jeszcze go nie opuścił. - Gdy rodzice uczyli Cię chodzić, pomagali Ci stanąć na dwóch nogach prosto, ale nie mogli tego zrobić za Ciebie. - oznajmił, siadając naprzeciwko bruneta i spoglądając w gwiazdy. - Niczego się nie nauczysz, jeżeli nie będziesz tego chciał, Shikarui. To nie ja mam Cię czegoś nauczyć, tylko Ty masz się czegoś nauczyć. Odpowiedzi znajdziesz sam. Sam się ukształtujesz. - wyjaśnił i przerzucił błękit swych oczu na lawendę. - Albo znikniesz pośród mroku. - tak być musiało. Będąc cieniem, prędzej czy później zjednoczy się z mrokiem. - Po co tak żyć? Chcesz do ostatniego dnia latać za pieniądzem? Może zabij jakiegoś polityka i okradnij go, masz ku temu idealną okazję! Założę się, że większość z nich teraz siedzi w burdelach, muszą się odstresować przed festynem. Ich domy są puste. No, może jeden czy dwóch ochroniarzy, ewentualnie czyjaś żona z dziećmi. Co to dla Ciebie, nie? Codziennie ktoś umiera, po co się tym przejmować. Zarżnij ich wszystkich, weź pieniądze i ucieknij do Cesarstwa, tam Cię przyjmą z otwartymi ramionami, może jakiś medal dadzą. - dlaczego tu jeszcze był? Dlaczego siedział na zimnym dachu, gdzie jedynym odgłosem był fałszywy mentor i wiatr hulający między dachówkami? Aka nie miał wiele pieniędzy, ledwo by na buty starczyło. Ale Ci wszyscy politycy? Oni kąpali się w złocie. Shikarui mógł to wykorzystać. - Zresztą. To Twoja sprawa. Licz się z tym, że jeżeli dalej będziesz bezsensownie odbierał życie, ktoś może upomnieć się o Twoje, a wtedy z łowczego staniesz się zwierzyną. Myśliwi nie polują bez powodu, lecz gdy stado zaczyna stwarzać zagrożenie. A gdy na wilka zaczną polować ludzie... wtedy nawet wataha nie pomoże. - na tym zakończył swój wywód, kładąc się na ziemi, ssąc zmęczoną od mówienia wargę. Dokładnie to samo się stało z rodziną Uchihy. To samo stało się z rodziną Sanady.
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Nie położył się. Cały czas siedział przy boku Akiego, nie pozwalając sobie na aż tak duże rozprężenie, jakim było położenie się. Aka niby nie zrobił niczego, by wzbudzić w nim nieufność, a jednak zrobił jednocześnie aż za dużo. Najwięcej niż ktokolwiek przed nim, nim Shikarui opuścił rodzinny dom. Wszystko przez to, że był chyba pierwszą osobą, w której czuł wyzwanie. Nie dało się nim łatwo zmanipulować. Niby rozgrywał wszystko na płaszczyznach własnej gry, ale był w tym bardziej nieprzewidywalny niż chłopak o białych włosach, który brał udział w turnieju na Hanamurze. Czemu, czemu... Pewnie temu, że w przeciwieństwie do tamtego niebezpiecznego Jashinisty, Shikarui czuł, że opuszcza przy Akim bariery. Działo się to mimowolnie. Z udziałem jego wiedzy, dlatego je kontrolował i kontrolował samego siebie, żeby nie pozwolić sobie na zbyt wiele. Czysta ostrożność, ni mniej ni więcej. Zwykła logika, która nakazywała uważać na kogoś takiego jak członek klan Uchiha, bo ani go zabić, ani... ani dać mu założyć sobie obrożę. Miano "Pana" zostało starte z jego broszury i tej plakietki, która zawsze stawiana jest na biurku prezesa, prezentując jego tytulaturę, imię i nazwisko.
- Z nas dwóch to Ty ciągle pieprzysz o uczeniu. Sam sobie odpowiedz. - Shikarui nie musiał na tą odpowiedź długo czekać, choć nie sądził, że usłyszy ją na głos - ale usłyszał. Koleje z wytłumaczeń. Rozjaśnień poplątanego świata. Aka niepotrzebnie sobie momentami komplikował życie. Niepotrzebnie komplikował sobie odbiór świata i wszystkiego wokół niego. Niepotrzebnie tworzył męczące pętle, które dla wszystkich były pętlą gordyjską (dla wszystkich czyli AŻ dla jednego Shikiego), tylko nie dla niego. Bo on miał przecież miecz, pewnie z płomieni, którym mógł ten supeł przeciąć i robił to za każdym razem, kiedy tylko mu się żywnie podobało. Mówił coś, a potem się z tego wycofywał. Shikarui nie nadążyłby za łopotaniem tej chorągiewki nawet ze swoimi oczyma. Och, może by i nadążył, ale nie widział takiej potrzeby. Wolał te siły zachowywać dla czegoś interesującego, co co jakiś czas wyłapywało jego ucho od strony czarnowłosego, niż na jego dziwaczne coś, co nazywał manipulacją. Nie było żadnych przeciwwskazań, by się nim nie poddawać, bo to by oznaczało również utratę energii i wkraczanie w kolejne tworzone gry. Przynajmniej nie było tych przeciwwskazań do czasu. Rzeczywiście - wznieśliby Akiego na rękach, gdyby tylko uderzył do złotych bram, za którymi zamykano złote salony, a w nich całe rzędy polityków.
Koniec końców i Aka nie był ani trochę różny od swoich krewniaków, choć tak inny być chciał.
- Nie wydaje mi się. Skoro jednak tak uważasz, to może tak być. - Tak samo jak i obojętne mu było, czy jego przyrównanie go do Uchiha było komplementem czy też obrazą, tak i tu było. Było mu obojętne, czy Aka uważał, że się mylił. Zresztą jak i w wielu innych przypadkach tego spotkania schemat się powtarzał. Shkarui nie wyprowadzał chłopaka z błędu co do jego twierdzeń na jego temat, ale i nie potwierdzał. Tylko przy poszczególnych, pojedynczych razach zabierał głos. Nie czuł takiej potrzeby - i to też nie oznaczało, że jakoś... że kompletnie mu nie zależało. Wszak to akurat powiedział - że podobało mu się towarzystwo Uchihy. Więc... chyba faktycznie było to bez znaczenia.
- Prędzej zniknę, drogi Irysie. - Jakby na to nie patrzeć - chyba jeszcze nie wypowiedział imienia Akiego. Imię miało w sobie zaklętą moc - tak jak cała ta chakra, którą niektórzy przyrównywali do magii. Taką samą magię miał w sobie Aka. Dlatego mógł biec przez świat i światu dawać kształt przez swoje czyny. Jak by wtedy wyglądał? W jaki sposób zbudowałby nową rzeczywistość? Shikarui był tego ciekaw chyba tak samo, jak Aka był ciekaw, czemu Sanada nadal tutaj siedział i nie ruszał swojego, bądź co bądź, leniwego tyłka dalej. - Nie boję się żadnej watahy. - Już to przecież ustalili, czyż nie? Że Shikarui nie odczuwał strachu i tylko bogowie wiedzą, czy była to odwaga, czy głupota, a on uważał, że żadne z tych. On uważał, że to była zwyczajna, chłodna kalkulacja. Umiejętność wydedukowania, na co można sobie przy obecnej sile pozwolić, a na co nie.
Rozchylił powieki i spojrzał na Akiego.
Och, ale rodziny Sanady nie dopadło żadne stado.
- Śmierć jest naturalną koleją rzeczy. Słabym nie pozostaje nic innego jak kwilić ze strachu i umierać. Nie ważne, czy są stadem czy pojedynczymi łowcami. - I nie ważne, czy przyjdą w pojedynkę czy całą gromadą - Shikarui nie zamierzał ani drżeć ze strachu przed śmiercią ani uciekać się do bohaterskiej obrony. Kiedy wróg miał przewagę - uciekasz. Staniesz przed nim, kiedy będziesz gotów. To w końcu czysty rachunek zysków i strat.
Tym nie mniej słowa Akiego go zastanaiały. Właśnie - czemu tego nie zrobił? Tak głęboko i mocno wbito w niego pewne zachowania, a on tak głęboko tkwił w swoim śnie i ślepocie, że nawet o tym nie pomyślał. Jakie to by było proste... i jakie ryzykowne. Shikarui przeprowadzał właśnie prostą kalkulację. Kalkulację dotyczącą tego, jakie szanse byłyby na obrabowanie takiego dobrobytu.
- Im wyżej postawiona ofiara tym bardziej zacięci szukają jej zabójcy. Kami no Hikage jest uzbrojone po zęby. Patrole są wszędzie, z pewnością mają niejednego sensora. Nawet gdybym ukradł kosztowności możnowładcy, kosztowności takowych często są na tyle specyficzne, że łatwo je rozpoznać. Nawet jeśli handlarz, któremu bym je sprzedał, osobiście nie zauważyłby w nich niczego dziwnego. Obce miasta wydają złodziei i zabójców. Taka kradzież wymagałaby długich przygotowań. Gdyby ktoś zlecił mi kradzież lub zabójstwo wyżej postawionej persony i w zamian oferował czyste ryo, podjąłbym się tego. Dla własnych korzyści jest to jednak w mojej opinii zbyt ryzykowne. - Podjąłby się... a potem co? Nie zabiłby zleceniodawcy? Szept w jego głowie podpowiadał, że zabiłby, bo im mniej osób o takich rzeczach wiedziało, tym lepiej. W końcu, hej! Zlecenie nie obejmowało zapewnienia zleceniodawcy bezpieczeństwa, co nie? - Nie pomyślałem jednak o tym wcześniej. - Przyznał się bez bicia. Kompletnie nie przywykł do podejmowania samodzielnych decyzji - dlatego tak ciężko się tutaj żyło. Dlatego tak trudno było wiązać koniec z końcem.
- Nie uważam, żebym marnował czas. Spędzam go dokładnie tak, jak chcę go spędzać. - I czy to też się kalkulowało? Właśnie nie bardzo - w tym problem. Przekładało się na przyjemność... duchową. Tą już ciężko było do wyliczeń wpisać. Shikarui uniósł spojrzenie do gwiazd rozciągających się już powoli na nocnym niebie. Cholera, kiedy cały ten dzień przeminął?
- Wilk nigdy nie zamienia się w zwierzynę. To tylko ludzie są tak zadufani w sobie, że nazywają drapieżnika swoją zwierzyną. Dlatego potem umierają. - Nawet za zupełny bezcen. Nawet jeśli nikt mu nie zapłaci mieszka złota.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

- Pieprzenie jest całkiem przyjemne, w morderstwie nie ma ani krzty rozkoszy. - rzekł z rozbrajającym uśmiechem. - Ale ty najwyraźniej potrafisz wytworzyć jedynie iluzję orgazmu. - dodał, szczerząc ząbki. Ale cóż, stwierdzenie było wyjątkowo dobitne i raczej nie pozostawiało pola do manewru. Mogło Wyzwolić w Shikaruiu co najwyżej lekkie zażenowanie, ale jakoś musiał z tym żyć. Tak samo jak z tym, że zabijał ludzi za pieniądze. Tak, przez te kilka godzin zdążył zrozumieć, że młody Sanada miał w dupie coś takiego, jak krzywda i cierpienie. Zresztą, jakie to miało znaczenie? - To był sarkazm. - wyjaśnił, bo jeszcze wrzutek mógłby pomyśleć, że go obraża, a nie to było celem Akiego.
Nie lubił się z tatą. Czasami miał nawet wątpliwości, czy rzeczywiście jest ich dzieckiem, czy aby przypadkiem nie podmienili go w szpitalu. Jego ojciec był politykiem, do bólu nudnym i pozbawionym jakiejkolwiek empatii, chłodno kalkulującym co było najlepsze w danym momencie dla klanu. Oh, jak on nienawidził takich ludzi. Na dodatek był niereformowalny, a jego ślepa pogoń zakończyła się śmiercią.
- Gratuluję, tato. Zjebałeś sprawę, jak wszystko zresztą. Ale i tak Cię kocham. Dzięki Twoim błędom mogę być lepszym człowiekiem. - pomyślał, spoglądając w niebo. Wierzył, że jego ojciec gdzieś tam jest i jest dumny ze swojego syna, nawet jeżeli nie okazywał tego za życia. Pomimo tych wszystkich kłótni, w jednym jednak się zgadzali - że bajki o magii imienia można włożyć w szufladkę gdzieś pomiędzy "ten piesek nie gryzie" a "mój synek nie zrobił nic złego". Nie znaczyło nic, poza określeniem danej jednostki w sposób nieco bardziej zrozumiały niż ciąg kilkunastu literek, będący identyfikatorem. Skąd więc pomysł, że imię ma w sobie zaklętą jakąkolwiek magię? Co z ludźmi, którzy imienia nie mieli? Nie istnieli? Za murem przecież było mnóstwo takich i niech bogowie będą mi świadkiem, istnieli.
- Gówno prawda. - stwierdził dyplomatycznie - Śmierć nie jest niczym naturalnym. I wierz sobie w co chcesz, ale swojego ciała nie oszukasz. Gdy złapałem Cię za rękę, momentalnie zesztywniałeś, zareagowałeś odruchowo i przez Ciebie mam teraz siniaka na plecach. - oh, biedny Uchiha, kuku mu się zrobiło. - Jak podetniesz sobie gardło, to wtedy uwierzę, że nie boisz się śmierci. Wtedy nie będziesz tchórzem. Będziesz po prostu idiotą. - wolał być żywym tchórzem, niż martwym idiotą. Wolał drżeć przed śmiercią, niż patrzyć w jej puste oczodoły. - A skoro śmierć jest taka dobra, to na co czekasz? Umrzesz, nie będziesz nic czuł. Nie będziesz musiał już chodzić głodny, szukać schronienia. - skoro nic nie ma sensu, to po co egzystować? To pytanie oczywiście można było zadać tylko komuś takiemu jak Sanada. Każdy inny, normalny człowiek by odpowiedział jednoznacznie - bo boi się bólu i tego co nadejdzie, gdy ból już się skończy.
Westchnął z rozczarowaniem. Nie sądził, że Jugo będzie próbował tłumaczyć się ze swoich decyzji. Znowu nie wyczuł pytań retorycznych i próbował na nie odpowiadać. Gdyby Shikarui był radiem, Aka właśnie ściszyłby go do minimalnej możliwej wartości. Jego przemądrzały, chłodny głos działał mu na nerwy. - Ile więc jest dla Ciebie warte życie człowieka? Ile byś chciał dostać, gdyby ktoś zlecił Ci zabicie mnie? Rodzina nie żyje. No, nie liczę setek innych Uchiha, z których poza nazwiskiem niewiele mnie łączy. Mam małą willę w Sogen, umiem jeździć konno i podobno dobrze umiem s... śpiewać. - jakby to miało w czymkolwiek pomóc. - No, więc Shikarui? Ile byś wziął za takiego Akiego? Za 1000 rou wyciągnąłbyś mi język przez gardło, żeby nie musieć słuchać mojego pieprzenia? - niech więc odpowie, ile jest dla niego wart zwykły nastolatek. Za ile zgasiłby płomień dający życie...
0 x
Awatar użytkownika
Shikarui
Postać porzucona
Posty: 2078
Rejestracja: 6 lut 2018, o 17:25
Wiek postaci: 24
Ranga: Sentoki | Lotka
Krótki wygląd: - Czarne, długie włosy; w jednym paśmie opadającym na prawą pierś ma wplecione kolorowe, drewniane koraliki
- Lewe oko w kolorze lawendy
- Na prawym oku nosi opaskę
- Średniego wzrostu
Widoczny ekwipunek: Łuk, kołczan ze strzałami, zbroja, płaszcz, torba na tyłku, kabura na prawym udzie, wakizashi przy lewym boku i za plecami na poziomie pasa, średni zwój, mały zwój przy kaburze,
GG/Discord: Angel Sanada#9776
Multikonta: Koala

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Shikarui »

Rozmijali się w fantazjach. Mord przynosił uniesienie. Dominacja przynosiła uniesienie. Niczego nie można było porównać z gasnącą iskrą w oczach - ale nie, bynajmniej nie podniecało go to, żeby nie było niedomówień. Nie był żadnym nekrofilem. Seks był przyjemny, ale był zupełnie zwyczajny. Czynność taka sama jak oddychanie czy spanie, tylko milsze dla organizmu i odprężające. Jednak mord..! Serce Sanady biło zawsze tak mocno, jakby miało wybić żebra, kiedy pojawiała się przemoc. Nie ważne, po kórej stronie był. Jeśli po tej bitej - biło negatywnie, wyzwalając gniew, niezadowolenie. Nienawiść. Wbijało do głowy myśl, że należy się zemścić i udać się na polowanie, z którego nie będzie żadnego profitu. I wtedy, podczas tego polowania, biło z oczekiwaniem. Nie była to niecierpliwość, och nie. Im dłużej czekał, tym więcej przyjemności czerpał z tego, że w końcu nadejdzie moment zanurzenia ostrza w miękkim ciele. To było ekscytujące. Na tyle, że działało jak narkotyk. Sprawiało, że Shikarui szukał kolejnych zleceń, albo czekał, aż one same go znajdą z jego drobną pomocą. Ale czy czuł się urażony słowami Akiego? Nie, choć zdawał sobie sprawę, że jego słowa pochlebstwem nie są - po prostu złe słowa, tak jak i pochwały, spływały po nim zupełnie. Krople deszczu bębniące o szybę, szyba bębniąca o ciszę - niczego już nie widzę. Niby widział. Niby wiedział. Tylko jak przełożyć to bębnienie do próżni, w której żaden głos się nie rozchodzi? Shikarui nie wiedział już nawet, czy Aka rzeczywiście próbował, czy się po prostu bawił. Zupełnie powierzchownie, tak jak bawi się zabawkami. Jak dziecko w piaskownicy, które ma swoje grabki, wiaderko i łopatkę i stara się znaleźć idealną proporcję na zbudowanie idealnego zamku. Niebezpiecznie było się do zabawek przywiązać i równie niebezpiecznie oczekiwać czegoś od nich, skoro już dało się im swoją uwagę. Shikarui przyłapał się na tym, że po tym całym dniu rozmów zaczynał czegoś oczekiwać. Nie wiedział czego, w dodatku uczucie było tak płaskie i delikatne, że nie wypływało na wierzch. Równoważnie - starał się dawać coś od siebie. Coraz więcej. Męczył się nad tym potwornie, gimnastykował i wyginał, starając jakoś sprostać wymaganiom, które starał się sam przed sobą postawić, tworząc je na podstawie wniosków wyciągniętych z zachowań Akiego, ale ciężko było też powiedzieć, żeby to było jakkolwiek widoczne. Może poza tym, że rzeczywiście dziwiło, że potrafił powiedzieć więcej niż dwa zdania złożone. Jak się okazywało - brzmiał wtedy jak radio, które należało przyciszyć. I paradoksalnie - gdyby ta myśl wymsknęła się Akiemu to by go dotknęła. Nie zraniłaby, ale cofnęłaby stanowczo wyciągnięty zza lodowych bram lodowego ogrodu tygrysi pysk z powrotem, trzaskając nią mocno. Zamknięta na cztery spusty - i wtedy już rzeczywiście tylko krople mogłyby bębnić o szyby i mury. Wygłuszyłby się na nie zupełnie.
Niczego nie odpowiedział na ten sarkazm.
- To, że coś jest naturalne, nie oznacza, że od razu skaczemy w jego objęcia. - Obrona, instynkt obronny - to również było naturalne. Ale akurat przerzucenie Akiego nie było kwestią instynktu. Było kwestią tego, że chciał pokazać chłopakowi, żeby aż tak nie chojrakował. Że, odpowiadając na jego pytanie, właśnie tu i teraz jest jego siła. Dlatego nie było drgnięcia czy spięcia mięśni, kiedy Aka go dotknął. Było za to drgnięcie i napięcie się, kiedy po raz drugi wyciągnął do niego dłoń - choć wtedy już nie miał żadnych niecnych planów testowania czegokolwiek. - Sam sobie odpowiedziałeś. Gdybym podciął sobie gardło byłbym głupcem, nie odważnym shinobi. - Dzielnym, tss... Shikarui nie był odważny. Przynajmniej nie uważał się za takiego. Bo uciekał, kiedy było trzeba i walczył, kiedy miał szansę.
Shikarui się nie tłumaczył. Wypowiadał swoje myśli na głos. Część z nich, bo to była jedna poprzeczka, którą sobie postawił. Najwyraźniej jednak Aka wolał mówić niż słuchać. Wydawało się to całkiem logiczne, ale takiego wniosku jeszcze Shikarui nie wyciągnął - chyba tylko przez to, że Aka zadawał tyle pytań, które potem okazywały się być retorycznymi, z czego zresztą też sobie sprawy nie zdawał. I tak kręciła się ta wzajemna spirala niezrozumienia. Prób zrozumienia.
- Nie zabijam tych, którzy okazali mi dobroć. Nie ważne, za jaką cenę.
0 x
Obrazek

Fine.
Let me be Your villain.
Aka

Re: Tōdai-ku 灯台区 (Dzielnica latarnii)

Post autor: Aka »

Masz rację, przyjaciółko. Dzięki niech będą wszystkim bogom tego świata, że Aka nie opanował sztuki czytania w myślach, bo gdyby ujrzał to, co działo się w głowie Shikaruia, zapewne wydłubałby swoje przeklęte oczy. On by nie został zraniony. On by został zmasakrowany jak ostatnia dziwka ze slumsów, jak kurwa, której klient nie był zadowolony. Jedyna różnica była taka, że Aka w przeciwieństwie do Shikaruia jedynie ściszył emocje, a nie je wyłączył. Nie chciał tak cierpieć słysząc, jakie świństwa wygaduje chłopak. Bo on w przeciwieństwie do wyrzutka emocje miał. Co więcej, wyrażał o wiele większą empatię, niżeli ktokolwiek inny kogo znał. Czerpanie jakiejkolwiek przyjemności z zadawania śmierci uważał za chorobę, którą najlepiej było wyleczyć ogniem. Oczywiście po takiej terapii zapewne pacjent by umarł, ale przynajmniej jego dusza zostałaby oczyszczona ze wszystkich grzechów. Gdyby poczuł jak to jest umierać, jak to jest cierpieć, z pewnością zrozumiałby jakie zło czynił światu. A Ogień był sprawiedliwy, lecz miłosierny. Wybaczyłby, lecz kara musiała być wymierzona. Czym innym zabijać z przymusu, a czym innym czerpać z tego przyjemność. Ogień rozumiał, że niektórzy nie chcą zaznać ciepła, jednak nie wybaczał próby ataku na swych nosicieli, a tym bardziej na tych, których można było nawrócić na właściwą ścieżkę. Zabijać można było tylko wrogów i tylko w stanie konieczności. Taka była jedna z wielu części filozofi życia niebieskookiego Irysa. Kto wie, może kiedyś spisze to na papier i pociągnie za sobą tysiące? Albo przynajmniej zarobi, wszak od wieków najlepiej sprzedawały się kontrowersje.
Na szczęście nie mogli czytać myśli. Tym się człowiek różnił od książki, że nie było wszechwiedzącego narratora, otwarcie mówiącego o poglądach bohaterów. Bo gdyby był... Shikarui zapewne zostałby odtrącony po pierwszej wymianie zdań. Niektóre rzeczy lepiej było przemliczeć.
Natura nie lubi próżni. Pozorny chaos tak naprawdę był schematem, jednak żaden ludzki umysł nie był go w stanie ogarnąć. Nawet Aka ze wszystkimi swoimi mądrościami nie był w stanie powiedzieć, czy jakaś nadnaturalna siła za tym stoi. Czy coś bawi się nimi, czy to oni bawią się sami ze sobą, próbując jakoś uzasadnić swoje istnienie.
Czy Aka rzeczywiście próbował, czy się po prostu bawił? Dlaczego Shikarui zakładał, że tylko jedna z tych możliwości jest możliwa do wykonania? Czyż nie można czerpać przyjemności z eksperymentowania? Od lat robią to chociażby medycy, którzy przeprowadzając kolejne badania, próbowali rozwikłać trudne do wyjaśnienia zagadnienia natury. Traktowali to jako grę - wyzwanie, które ktoś rzucił im pod nogi i kazał rozwiązać. I największą frajdę sprawiało im właśnie rozwiązywanie zagadki. Dokładnie tak samo było z Uchihą, który próbował i bawił się jednocześnie. Tego więc oczekiwał, że zabawka da mu nie tylko radość, ale też pozwoli odkrywać nowe możliwości.
Tak. Zdecydowanie większą przyjemność sprawiało Akiemu mówienie, niżeli słuchanie. Lecz największą rozkoszą dla niego było, gdy ktoś słuchał tego co mówi.
- Doprawdy, miło z Twojej strony. - odpowiedział. Lecz tym razem w jego głosie nie było ani krzty ironii, sarkazmu. - Choć wolałbym, żebyś nie zabijał tych, którzy nie okazali Ci zła. - uśmiechnął się do niego. - Wtedy świat byłby piękny, moglibyśmy się trzymać za rączki i tańczyć dookoła ogniska. Taa... - wiedział, że to niemożliwe. I Shikarui też o tym wiedział. - I to mnie trzyma przy życiu. Nigdy tego nie osiągnę. Nigdy nie uda mi się pogodzić ludzi. Sprawić, by przestali walczyć bez celu. - posmutniał wyraźnie. Nie po głosie, lecz po twarzy. Jego usta przybrały gorzki wyraz smutku, może nawet rozpaczy. Tak. To nie ból fizyczny, nie samotność przygnębiały naszego małego klanowicza z Sogen. To niemoc była dla niego najgorszym wrogiem. Przetarł twarz rękawem. Może by się nawet rozpłakał, ale przecież nie będzie płakał przy Shikaruiu. Był Uchiha, a Uchiha nie przystoi takie zachowanie. - Ale to nie znaczy, że nie będę próbował. - dodał. - Matka zawsze powtarzała, że jak nie spróbuję, to potem do końca życia będę tego żałował. Mądra kobieta. Za cel postawiła sobie utrzymanie rodziny. Nie wyszło, bo ojciec postawił sobie za cel ochronę słabszych od siebie. Czasem tak jest, że dwa cele wykluczają się wzajemnie. Ale przynajmniej umarła szczęśliwa wiedząc, że próbowała. Też mam taki zamiar. Nieważne, czy się uda. Spróbuję. - ogień będzie płonął. Pomimo bólu, smutku i łez. Celem Ognia nie było spalanie. Celem Ognia było płonięcie.
0 x
Zablokowany

Wróć do „Miasto Kami no Hikage”

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość