Nie wszystko jednak stracone, bo przecież odwrót nie oznaczał zagłady klanu, a jedynie utratę siedziby i prawdopodobnie zniszczenie osady. Działając wspólnie wciąż była szansa odbudować swoją potęgę i odegrać się na wrogach. Obiektywnie rzecz patrząc, wycofanie się nie oznaczało zdecydowanej klęski. Należy zauważyć, że w Sabishi znajdowały się liczne siły wroga, które zapewne nie były świadome nadchodzącej zguby. Niech skurwysyny napawają się rzekomym zwycięstwem, ba, niech zajmą ich siedzibę. A potem niech giną od tego, cokolwiek miało nadejść. W tym czasie Sabaku oddaleni od zagrożenia zadecydują, co dalej i podejmą odpowiednie działania. Tak przynajmniej to wszystko widział dwudziestolatek o bursztynowych oczach, ale żeby jego wizje zostały wcielone w życie, najpierw należało przekazać rozkazy pobratymcom. Oczywiście nie był zadowolony, kiedy jego próby odnosiły na krewnych średni skutek, ale w końcu zainterweniował sam Jou, co sprawiło, że wszyscy zrozumieli, co jest na rzeczy. Nieliczni pozostali na murach, odpierając zaciekle ataków wroga, grając w ten sposób na czas, ale i skazując się w ten sposób na rychłą zgubę. Ichirou w żadnym wypadku nie był gotowy do takich poświęceń, ale potrafił w tej chwili docenić tę bohaterską postawę.
Ruszyli. Oddalał się od pałacu szczepu, wraz z blondwłosym kuzynem dotrzymując tempa liderowi. Razem z nimi wycofywało się wielu innych Sabaku. Asahi niektórych mógł nawet kojarzyć z wyglądu, niektórych widział zapewne pierwszy raz. Chłopak złapał się jednak na tym, że w obecnej sytuacji nie myślał - tak jak zawsze - wyłącznie o sobie, ale także o pobratymcach, o grupie. Nie, wcale nie przestał być egoistą, ale miał na tyle oleju w głowie, by mieć świadomość, że w obliczu obecnych spraw, w obliczu najprawdziwszej wojny, sam jako jednostka nie był w stanie niczego dokonać. Najbardziej naturalnym i oczywistym otoczeniem sojuszników był właśnie szczep, którego rozsądnie było teraz się trzymać. Ichirou w locie wysłuchał słów lidera, które tak naprawdę niewiele rozjaśniły aktualne kwestie. Akolita miał zbyt mało informacji, by wysnuć z otrzymanych faktów coś bardziej sensownego. Shiro Ryu? Nic mu to nie mówiło, więc mógł jedynie domyślić się, że chodzi o potężną organizacje, z którą niedawno kontaktował się dowódca. Uwolnienie Ichibiego? Brązowowłosy nie był pewien, czy słyszał o tym kiedykolwiek, ale nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że chodzi o niesamowitą siłę, która lada moment miała obrócić osadę w pył. Dopiero ostatnia, skierowana bezpośrednio do niego wiadomość była klarowna, ale i tak młodzieniec potrzebował kilku sekund, by w ogóle do niego dotarła. Zbladł natychmiast.
- Rozumiem - wycedził z siebie, na nic innego nie potrafiąc się zdobyć. To było zrozumiałe, że w tym rozrastającym się chaosie ginęły setki ludzi, a w tym i jego krewni. Ale zupełnie co innego usłyszeć o śmierci najbliższych. Ichirou do tej pory nie miał pewności, że jego rodzice znajdują się we wiosce. Fakt, przesiadując jeszcze na trybunach zastanawiał się, czy byli obecni na turnieju i czy widzieli jego niechlubną porażkę. Niezbyt uradowany własnymi popisami wcale nie dążył do spotkania się z nimi, a nawet próbował ich uniknąć. Jak się okazało, cholerna wojna ułatwiła mu zadanie, tyle że w taki sposób, w jaki by sobie tego nie życzył. Zginęli, broniąc coś, czego i tak nie da się obronić. Ichirou był przybity, ale jeszcze bardziej zły i rozgoryczony. Wszystko było tak bardzo bezsensowne; dotychczasowe starania, poświęcenie krewnych, śmierć jego rodziców. On z tym nie mógł zrobić nic prócz ucieczki w celu ratowania swego życia i próby zduszenia negatywnych emocji w sobie. Wszystko było tak bardzo popierdolone...
Mimo że tragizm ostatnich wydarzeń osiągnął bardzo wysoki pułap, los wcale nie odpuszczał i szykował kolejny, piorunujący cios. Podczas ucieczki zostali narażeni na atak lawiny kościanych pocisków. Asahi zdołał uniknąć obrażeń, jednak ucierpiała na tym piaskowa chmura, na której się poruszał. Zapikował w dół. Wtedy ujrzał coś, co doszczętnie nim wstrząsnęło. Czerwonowłosą kuzynkę, z przebitą na wylot głową, która bezwładnie spadała na ziemię. Rozpoznał ją błyskawicznie. Nazywał ją pieszczotliwie siostrzyczką, bo w istocie była jedną z zaledwie paru osób, którą darzył szczerą sympatią. Jeszcze nie tak dawno się widzieli i planowali kolejne, rychłe spotkanie. I spotkali się, ale w najgorszych, najbardziej makabrycznych okolicznościach, jakie mógł sobie Ichirou życzyć.
- Rini... - powiedział bezgłośnie, bo krzyk rozpaczy utknął mu gardle. Wyciągnął w jej kierunku w dłoń, a zaraz po tym boleśnie upadł. Ból ten był jednak niczym w porównaniu do tego, co w środku czuł. Był zupełnie rozdarty. Jego cząstka miała już wszystkiego dość, chciała się poddać tej bezcelowej walce, zostać pogrzebana razem z pozostałymi poległymi. Z drugiej strony drzemał w nim niemały gniew, którego upust można było zapewnić jedynie w postaci odwetu. To właśnie ta burzliwsza i żywa część młodzieńca sprawiła, że ten w ogóle odnalazł w sobie siły, by wygrzebać się i wstać po upadku. To jednak nie był koniec atrakcji, bowiem właśnie w tym momencie kierował się w ich stronę nikt inny jak przywódca pieprzonego klanu Kaguya. Starcie liderów dwóch wrogich stron było najwyraźniej nieuniknione.
- Ubijmy tego skurwysyna i nie marnujmy za wiele czasu - powiedział przez zaciśnięte zęby do swoich sojuszników, będąc na tyle na rozzłoszczony, by chcieć pogrzebać głównego sprawcę ostatnich tragedii tu i teraz. Oczywiście nie był na tyle zaślepiony rządzą zemsty, żeby rzucać się w pojedynkę na znacznie potężniejszego wroga. Mimo wszystko starcia rozgrywało się między dwoma liderami, którzy właśnie zaczęli bój. Ichirou zamierzał jednak to wykorzystać i zapewnić swojemu zwierzchnikowi dodatkowe wsparcie, przechylając w ten sposób szalę zwycięstwa na swoją stronę.
Jako, że ci uwikłani byli w dość bezpośrednie starcie, brązowowłosy wolał stać z boku i zachować bezpieczniejszy dystans. Nie było sensu nierozważnie się narażać, szczególnie że wróg dysponował ogromną siłą rażenia, a wiertło, które dzierżył w dłonie w ciągu paru sekund zrobiłoby z niego krwawą miazgę. Stąd też przede wszystkim przyjął rolę wsparcia i pierwszą rzeczą jaką uczynił, była realizacja całkiem sprytnego zagrania, które miało napsuć oponentowi nieco krwi. Kaguya siłujący się z Jou powinien wpaść w pułapkę, mającą na celu zagrzebać jego nogi w piachu i unieruchomić na pewien czas. Później akolita przejdzie do bardziej efektownych działań. Jako, że w Sabishi piach był praktycznie wszędobylski, to zebrał pokłady kwarcowych drobin znajdujące się za plecami przeciwnika, dodając w ten sposób element zaskoczenie, a następnie je zesłał na niego. Jeżeli pierwszy krok mający na celu przyblokować jego nogi poskutkował, to drugi etap również powinien zostać zrealizowany. Asahi świadom potęgi wroga nie szczędził na złożach piasku i starał się złapać go w jak największą, najsolidniejszą trumnę. A jeżeli mu się to udało, to już dzieliła go tylko chwila, od zapewnienia wrogowi krwawego pogrzebu, wywołując implozję, której raczej nie sposób było przeżyć. Jeśli jednak pojawiło się jakieś zagrożenie, to akolita nie zamierzał bawić się w półśrodki. Ryzyko było zbyt wielkie, toteż będzie polegał na najmocniejszej obronie, jaką posiadał - wielkiej i masywnej zapory w kształcie humanoidalnego posągu. W przypadku, gdy Kaguya w jakiś sposób wyrwie się z uwięzi, Ichirou będzie kontynuował swoje, kontrolując spore pokłady piachu i dążąc do zagrzebania w nich przeciwnika. Toshikasu zasługiwał na śmierć jak nikt inny.