Minęło tyle czasu od powrotu Minoru do domu. W tym czasie wydarzyło się tak wiele rzeczy, na które chłopak nie miał wpływu. Po głowie wciąż krążyła mu śmierć jego towarzyszy, a także ciężkie poczucie winny z powodu odebrania komuś życia. Nie raz w nocy budził się zlany potem, a w ciemnościach majaczyły twarze wykrzywione w przerażających grymasach, twarze ludzi, którym odebrał życie. Była też choroba matki i młodszego brata. Choroba nie należała do śmiertelnych, lecz pacjentami trzeba było wciąż się zajmować, a z powodu wojny ojciec chłopaka musiał opuszczać co jakiś czas swój dom. Właśnie, była jeszcze wojna. Wiadomość ta była niczym wiadro zimnej wody wylanej na głowę chłopaka. Lecz po tej elektryzującej wiadomości, nastała cisza. Dochodziły do niech informacje o akcjach z jednej jak i drugiej strony, lecz Minoru nie dostał wezwania na front, a ostatnie plotki, dawały nadzieję na stabilizację sytuacji. Ojciec Minoru przebywał teraz częściej w domu, dzięki czemu chłopak miał więcej czasu dla siebie. Większość tego czasu wykorzystywał na treningi, lecz wieczory zawsze były zarezerwowane dla niego i dla najstarszego z Rakuraiów. Podczas tych posiedzeń rozmawiali o wojnie, o życiu i śmierci, o tym co oznacza bycie shinobi. Podczas jednej z rozmów Minoru zastanawiał się na głos, czy jeśli nastanie pokój, to czy wybuchnie kolejna wojna. Ojciec chłopaka nie pozostawiał mu jednak złudzeń.
-
Nie jest pytaniem czy, lecz kiedy- Zwykł mawiać, a Minoru mu wierzył. Mężczyzna ten chodził po tym świecie dwa razy dłużej niż on sam i zawsze wiedział więcej niż Minoru. Chłopak musiał być gotowy na kolejny raz. Być może był zdolny pokonać grupę uzbrojonych bandytów, lecz w wypadku wojny, będzie miał przeciwko sobie shinobi. Musiał stać silniejszy.
~~Następnego ranka~~
-
Tato, wychodzę - Rzucił przez ramię, rozsuwając drzwi prowadzące do ogrodu. Przestępując przez próg poczuł zimny powiew wiatru na twarzy, oznakę, że w każdej chwili może spaść śnieg. Nie robiło to jednak Minoru większych różnic, ponieważ ostatnie dni spędzał na męczących treningach, tak więc i tak jego ciało było rozgrzane. Dzisiejszego dnia jednak chciał osiągnąć coś innego niż masa mięśniowa. Chwycił leżące na ziemi zawiniątko i ruszył w kierunku tylnej bramy, która prowadziła na okoliczne równiny. W jego głowie co rusz pojawiało się wspomnienie jego ostatniej walki, błędów jakie popełnił, a które doprowadziły do jego porażki. Wspomnienie to prześladowało go tak bardzo, że nie miał wątpliwości co było przyczyną tego stanu rzeczy. Jego ciało niezdolne było do wielokrotnego używania silniejszych technik. A o ile były one zabójcze, o tyle w większych skupiskach przeciwników, wystarczyło by poczekać, by Minoru stał się prostym celem, bez krzty chakry. Rozwiązania były dwa albo zwiększyć zasoby posiadanej energii, lub też nauczyć się jak marnować jej mniej. Pierwszy sposób wydawał się dość oczywisty i przyniósłby dodatkowy wzrost wydolności organizmu, lecz jeśli Minoru chciał być uznawany za shinobi, nie mógł spalać nadprogramowej chakry niczym jakiś młokos.
Rzucił zawiniątko na zimną ziemię i zaczął je rozwiązywać. Wyciągnął z niego kilka mat, które ułożył na ziemi jedna na drugiej, chcąc odizolować się od zimnej ziemi. Nie było większego sensu rozgrzewać się jak do fizycznego treningu, lecz miał zamiar, zaraz przyjąć dość niewygodną pozycję, więc należało choć trochę przygotować do tego mięśnie. Zaczął od lekkiej przebieżki, przeplatanej z odcinkami sprintu. Gdy jego ciało pokryło się cienką warstwą potu, a wnętrze zdawało się emitować zwiększonym ciepłem, wrócił do rozłożonych mat i przeszedł do serii rozciągania. Nic wielkiego, ot tyle by nabawić się kontuzji przy niespodziewanym gwałtowniejszym ruchu. Gotowy, rozsiadł się na macie, przyjmując pozycję kwiatu lotosu. Spojrzał w kierunku nieba, a jego wzrok przesunął się po niebie w pogoni za uciekającą chmurą. Starał się oczyścić swój umysł z niepotrzebnych myśli, które tylko by mu teraz przeszkadzały. Wziął głęboki oddech i wyciągnął obie ręce przed siebie, dłonie układając w pozycji imitującej pazury dzikiego zwierzęcia. Obie dłonie ułożył zwrócone w swoim kierunku i wtedy pozwolił by po jego ciele przeszło to znajome uczucie mrowienia. Skupił się na nim, wszelkie inne odczucia pozostawiając na boku. Śledził to śmieszne mrowienie, jak przesuwało się wzdłuż jego ciała w kierunku barków, a stamtąd do rąk i dłoni. Gdy dotarło do koniuszków palców, na jego dłoniach pojawiły się wyładowania elektryczne, jego rodzinny żywioł, raiton. Wyładowania przeskakiwały między palcami i dłońmi. Wpierw jako niewielkie wyładowania, z czasem jednak rozsuwał swoje dłonie, tak by wyładowania musiały pokonywać coraz to większe odległości. Gdy i to nie stanowiło większego problemu, Minoru zaczął zakrzywiać wyładowania, tak by przeskok następował nie po prostej, lecz po łuku. Czoło młodego Rakuraia oblało się potem, gdy zapasy jego czakry kurczyły się w zastraszającym tempie. Z czasem zaczynały występować dreszcze i mrowienie, lecz droga jaką objął była dobra, czuł to doskonale. To co z samego początku stanowiło problem, teraz przychodziło mu z łatwością, a to co było niewykonalne, udawało się, choć z trudnością. Skończył wiele godzin później, gdy w brzuchu czuł już pustkę, a ubranie przesiąkło całkiem od potu. Zataczając się, lecz z uśmiechem na twarzy skierował swe kroki w kierunku domu.
Rozwój KC z D na C,
Wydatek: 80 PH