Znaleziono 126 wyników

autor: Yue
24 gru 2021, o 23:06
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

Ludzie tacy jak Aki mieli zazwyczaj dużo na głowie, bo dużo na siebie brali. Nie była to wielka odpowiedzialność za drugiego człowieka, nie były to zobowiązania w stylu: ale obiecałeś mi przynieść kwiaty! To były zobowiązania, które mieściły w sobie życia ludzkie. Czasem obce, emocjonalnie nic nie znaczące, a czasem takie, które sprawiały, że człowiekowi jednak nóż się otwierał w kieszeni na myśl o tych, którzy ich skrzywdzili. Takich osób nie było wokół Wilka wiele. Ale były. Wyraźnie zakreślone w jego życiorysie, nawet jeśli nie przewijały się przez niego non stop i gdzieś błądziły w swoich podstawach. Lecz były. Cegły, które możesz wyjąć ze ściany i zastanawiasz się, czy ta zaraz nie runie, ale nie opada - stoi, bo przecież co znaczy jedna cegiełka wobec całego muru? Ale potem znika druga. Trzecia. Ile czasu możesz trzymać mur, w którym zaczyna ziać dziura? Nawet jeśli będzie stał, to przestanie cię osłaniać przed zimnym wiatrem. To właśnie ten rodzaj puzzli, na które trzeba uważać. Uważać, żeby nagle nie okazało się, że znajdzie się jedna taka cegła, bez której wszystko szło w dół. Już nie było nawet dziur czy brakujących elementów. Rujnował się cały zamek, który pieczołowicie budowałeś przez lata i który miał być jak najbardziej bezpieczną ostoją. Taka osoba, bez której nie można żyć, więc gdy jej nie ma - trzeba nagle uczyć się funkcjonować inaczej, od nowa. Której zaniknięcie powodowało żal i ściskało serce do punktu, w którym krwawiło.
Spodziewał się, że dotyk go obudzi, mimo to nie mógł się powstrzymać. Tak o, żeby zaczepić, żeby okazać czułość, żeby popodziwiać zmysłami o wiele dalej wysuniętymi niż tylko wzrok. Dotyk. Wszystkie te elementy czerpane z dotyku, które sprawiały, że dopiero wtedy miałeś pewność, że jesteś, że żyjesz i że, koniec końców, nie śnisz. Kiedy wątpisz w rzeczywistość to co robisz jako pierwsze? Szczypiesz się w rękę. Jeśli więc wynurzasz się z krainy snu i czujesz miły dotyk - co robisz? Otwierasz oczy. Tak żeby mieć pewność, że majaki, o których myślałeś, nie są urojeniami, a miłe doświadczenia nocy nie stanowią tylko marazmu snów. Że to nie jest czar rzucony przez łapacza snów, który miał chronić ode złego. To chyba głupie, że Yua, chociaż w bogów nie wierzył, chciał wierzyć, że takie głupie przedmioty pozwalały na rzucanie malutkich czarów. Nie dlatego, że same miały moc - naiwny nie był. Ale dlatego, że mózg, kiedy kojarzył coś z czymś dobrym, kiedy wiązał z tym dobre wspomnienia, to jakoś samego siebie potrafił w podświadomości przekonywać, że tak właśnie jest. A ta wiara potem oddziaływała cuda. Jeśli tylko chcesz...
Za to nie spodziewał się, że zostanie zaraz porwany i wciągnięty na Aki jakby nic nie ważył. Początkowe zdziwienie zostało przecięte dreszczem ciepła ciała i potem zamieniło wyraz jego twarzy na figlarny uśmiech, kiedy oparł swoją głowę na jego klatce piersiowej, wsłuchując się w bicie serca. Uwielbiał ten dźwięk. Spokojny, silny i miarowy. Był najpiękniejszą kołysanką. Mógłby teraz zasnąć. Jego mięśnie same się rozluźniły i przeszedł w koci stan płynny. Chyba było jednak w nich obu coś zupełnie naiwnego, albo zwykła, ludzka potrzeba bliskości - przy czym obie te rzeczy niekoniecznie się wykluczały. Właściwie to nawet dobrze ze sobą współgrały. Za każdym razem, kiedy chciałeś siebie samego usprawiedliwić, że jesteś tak naprawdę ostrożny, że w tym świecie nikomu nie można ufać, a już zwłaszcza diabłach w anielskiej skórze. Potencjalnie słaby. Ten, co kochał życie i ten, który go nie szanował - całkiem ciekawe to było połączenie. Ten, który ludziom nie ufał i ten, który nie bał się konsekwencji tego zaufania. Dopóki masz własny rozum to pewnie wszystko uda ci się przezwyciężyć. Byle nie brnąć z nurtem. Byle nie dać się porwać fali i zatopić pod oceanem... Och, ale przecież to był piękny ocean.
- Doobrze... - Wymruczał sennie, lekko się skulając na moment, żeby poczuć raz jeszcze swoje mięśnie, ale już po chwili był znowu wtulony i rozciągnięty na klatce piersiowej Akiego. - Ooo, będziesz taki słodziutki? - Uniósł swoją głowę i złożył przedramiona na jego piersi, żeby zerknąć w jego oczy z błyskiem ciekawskiego kociaka, który być może właśnie robił poważne obliczenia godne najbardziej skomplikowanych matematyków, czy nie skoczyć na nogę właściciela. Albo raczej - JAK skoczyć, a nie czy w ogóle. Na szczęście temu kociakowi nie śpieszno było do skakania, bo ta senność i zmęczenie była na nim wymalowana. - Komu mogę opowiedzieć o Wielkim Złym Wilku, co się dał ugłaskać? Jak bardzo zepsuję ci reputację? - Pytał z żartem, akcentując to w brzmieniu swojego głosu, a nie na poważnie. Nie wiedział, czy Aki to człowiek z rozgłosem, czy może jednak nie. Czy dba o to, co o nim mówią i czy zależy mu, żeby się bali, czy na wszystko machał ręką. Niczego z tego nie wiedział. - Pewnie. Rób mi herbatę, a ja popodziwiam twój zgrabny tyłek. - Bezwstydnik. Ale skoro można mieć ładne widoki przed oczami... to żal nie skorzystać! Nawet jeśli pretekstem ma być robienie herbaty!
autor: Yue
22 gru 2021, o 00:18
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

Niektórzy nosili w swoim sercu niezdrową potrzebę gonienia za króliczkiem. Nie wiem, czy dobrze im to robiło, bo przecież ruch to zdrowie, czy nie tak? Ale wiem, że niektórym szkodziło na pewno. Kiedy gonitwa przestawała być drogą i stawała się tylko celem. Manią, obsesją, kiedy wszędzie już widziałeś tylko ten króliczy ogon i nie mogłeś się od niego odwrócić, bo jeśli tylko to zrobisz to ucieknie i może ci zniknąć zupełnie. Co jak nie złapiesz śladu? Co, jeśli się potkniesz, bo poświęcisz mu zbyt mało uwagi? Zawsze znajdziesz to "co JEŚLI". Nigdy nie będziesz w pełni zadowolony z rezultatu. Dlatego musisz biec i już nie masz czasu dla nikogo i niczego. Byli jednak też ci, którym ta pogoń nadawała sensu życia. To nie tak, że nie dostrzegali wokół czegokolwiek poza nim - widzieli. Zatrzymywali się, rozmawiali, dzielili się swoim sercem i umysłem. Ludzie byli... wyjątkowi. Nie dlatego, że mieli białe włosy albo byli zaginionymi wnukami Hana Sozo wyrytymi na deskach starego domu. Byli wyjątkowi, ponieważ ktoś na nich spoglądał i myślał: och, ale przecież nie ma drugiego takiego Ranmaru Akiego na świecie. Każdego człowieka można było zastąpić, jeśli każdy był zębatkom. Ale nie dało się zastąpić obrazu człowieka w sercu. To, jakie piętno na nim odciskał i to, jak dawał się zapamiętywać. Ponieważ ból może przeminąć, rany się zagoją, ale wymazanie pamięci nie było czymś, co można osiągnąć od pstryknięcia palcem. Możesz coś powoli wymazywać. Ale zazwyczja jest tak, że to, co najbardziej chcesz zapomnieć, zostaje z tobą najdłużej.
I takim człowiekiem, Yua wiedział to dobrze, był dla niego Aki. Nie takim, którego chcesz usilnie zapomnieć, nie - ale takim, którego nie dałby rady zapomnieć, nawet gdyby się starał. Jego spojrzenie, jego ruchy, to wszystko wypaliło się w jego wnętrzu rozgrzanym metalem. Nie pozostawiło blizny, która się jątrzy i która boli. Przeszkadza. Tu nic nie przeszkadzało. Był jego układanką, dla której on mógł być puzzlem - chociaż przez moment. Dopełnić jego świat i zupełnie tak, jak tego chciał i potrzebował - wypełnić go sobą. Być dla niego tym elementem, bez którego nie można się obyć. Który może i jest tylko częścią całego nieba, ale przecież bez niego to niebo nie byłoby tak niebieskie. Nie byłoby pełne. Tkwiłaby tam ta brzydka dziura, jakiej nie możesz się pozbyć i to chyba ta dziura skłania cię do przemyśleń i różnych wniosków, niekoniecznie dobrych i też niekoniecznie złych. Ale ty nie chcesz myśleć. Dumać, gubić się i dochodzić do wniosku, że nawet nie lubisz samego siebie. Nie, kochaj się. Kochaj mnie. W tym grzesznym Niebie, gdzie rodzą się bogowie.
Chyba go wykorzystywał. Chyba, w gruncie rzeczy, po prostu chciał dostać to poczucie, że naprawdę coś znaczy, przynajmniej w tej chwili. Ale nie - nie chodziło o wykorzystanie. Bo przecież chciał mu dać dokładnie to, czego potrzebował. Wszystko mógł okrasić prostotą - powiedzieć mu tam i teraz: o, dobrze że jesteś. Chodź się pieprzyć. Mógł? Mógł. Nie chciał. Dla niego każdy krok był tutaj tańcem i nie chciał, by ten taniec komukolwiek uczynił krzywdę. Nie ciągnął na siłę, stąd było proste wyjście. Nie zatrzymywał i nie prosił. Nie chciał prosić. Bo kiedy prosisz to czy naprawdę możesz czuć się pełen? I czy jesteś wtedy niezbędny? Wtedy zaczynasz myśleć: a może on to zrobił z litości? Niektórzy tak mają. Robią coś tylko dlatego, że ich o to poprosiłeś - Yue już dobrze znał tę sztuczkę. Przecież sam to robił. Ale nie tutaj. I wiadome to było od początku, złapał już tę myśl, kiedy zastanawiał się, czego Aki może chcieć od niego za pomoc. I cóż, mógł wymyślić wiele odpowiedzi. Na przykład - lizaka. Mógł chcieć lizaka. Albo może chciał tylko uśmiech i wdzięczność. Albo - wspólną herbatę. Wszystkie najbardziej bzdurne odpowiedzi, ale żadna z nich przecież nie była prawdziwa w jego własnych oczach. On wtedy spojrzał na tego pięknego chłopaka i pomyślał, że jeśli czegoś pragnie - to właśnie tego.
Dreszcz aż targnął jego ciałem, kiedy ciągle chłodne palce przesunęły się po jego ciele, kiedy pozbawiły go koszuli aż strzeliły guziki. Ból. Nie powinien go lubić, bo przecież - wręcz się go bał gdzieś w sobie. Chciał go unikać. Więc czemu, koniec końców, zawsze do niego wracał, jak narkoman? Chyba dlatego, że wbrew temu, co się mówiło - do bólu dało się przyzwyczaić. A to przyzwyczajenie wynikało z tego, że mogłeś nauczyć się go kochać. Mógł być twoją codziennością i takim sposobem docierałeś do punktu, w którym rozgrzewał. Niezdrowo. Niesmacznie. Złapał głębszy wdech, rozchylił wargi, wyginając się i tonąc w tym wszystkim. Zatracając się. Tak. Nie było tu żadnej odpowiedzi. Prowadź moją rękę.. I przeprowadź mnie przez ciemność nocy, która rozjaśniona była tylko przez płomienie świec. Zupełnie jak tamtej nocy. A jednak nic tu nie było takie samo. Oni nie byli tacy sami. Dom nie był ten sam. A krew - krew ich połączyła. Sprowadziła go gdzieś na granicę, gdzie nagle każde z doznań było silniejsze, a sam akt stał się słodką wisienką na torcie. Jedność. Zadziwiające, jak niewiele człowiekowi potrzeba było do tego, by chociaż przez chwilę czuć się szczęśliwym.
Ta noc była pełna doznań - i była doznaniem tak głębokim, że ta noc w białej satynie zdawała się nie mieć swojego końca. A jednak się skończyła. Między gwałtownością ruchów i między pieczętującymi je, delikatnymi pocałunkami. Noc, w której kochałeś kogoś bez granic. A jednak - i granica się pojawiła. Tą granicą był poranek. Yue już nie był nawet pewien tego, kiedy zasnął i gdzie w tym wszystkim upił się bliskością Aki jak alkoholem, trzymając go z całych sił i jednocześnie wcale już tych sił nie mając. A przecież ta drobina alkoholu w jego żyłach krążyła. I całkowicie opuściła ją rankiem, a przy tym wcale nie sprawiła, że poranek był łatwiejszy. Kac? Ten po alkoholu? Gdzie tam! To przecież było minimum! Moralny? Och, proszę! Nie żeby Yue był całkowicie od tego doznania wolny, ale potrzeba było o wiele więcej na kaca moralnego. Za to wszystko go bolało, a jego ciało było jak z ołowiu, kiedy świadomość uderzyła w czarny jeszcze świat, zanim rozchylił swoje powieki. Piekła go szyja, dłoń, piekły go zadrapania i bolały miejsca, w których pewnie pojawią się siniaki. Wszystkie te znamiona, których każdy przyzwoity powinien się wstydzić! Ale przyzwoitość - czy to na pewno było słowo dobre do dobierania z Yue w parze? W piecu zgasło, świece się dopaliły. Płonęły jednak nadal kaganki, które rozpalił, żeby było jaśniej. A mimo to było ciepło. Przesadził wczoraj ze swoimi szaleństwami, ale jak zostało to już ujęte - musiałby chociaż trochę bardziej przejmować się konsekwencjami tego, co będzie potem, żeby rezygnować z cudów doznań chwili obecnej. I nie to, że nie potrafił - on po prostu nie chciał tego robić. Chyba kiedyś go to zabije.
Podniósł się na macie do pozycji siedzącej, ostrożnie odkładając łapsko Aki na bok, nie chcąc go zbudzić, chociaż z jego ust wydobyło się głośniejsze odetchnięcie - zduszony jęk spowodowany kręceniem w głowie i dyskomfortem ciała. Ciała, które zaraz i zareagowało słodkim dreszczem, bo pamiętało niemal każdy z tych dotyków. To był moment, w którym powinien się ulotnić. Zniknąć i rozpłynąć się - jak każdy dobry sen. A zamiast tego siedział i spoglądał na własne ręce, lekko je unosząc i zginając palce, żeby dowiadywać się, jak niewiele w nich sił zostało po tej nocy. Jak bardzo dał się sam wyczerpać - na własne życzenie. I czy żałować? Ależ skąd. Na jego ustach, mimo to, zabłąkał się uśmiech. Zmęczony, ale zadowolony. Spełniony. Położył się z powrotem, tylko po to, żeby ułożyć się na boku i przyjrzeć tej ślicznej twarzy leżącej tak blisko. Tak blisko, że wcale się nie powstrzymał, żeby wyciągnąć do niego jedną z tych dłoni i przesunąć palcami po tych miękkich, ułożonych w nieładzie włosach. Zupełnie ignorując to, w jakim stanie była pościel i że krew się kiepsko z niej zmywa. Trudno. Najwyżej czeka ją zrównanie do poziomu szmat. Każdy grzech był tego przecież wart. A on teraz wolał sycić się widokiem przed sobą i chłonąć - zapamiętać na tyle dobrze, żeby mógł do przenieść na płótno.
autor: Yue
17 gru 2021, o 13:18
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

W tych mizernych próbach i staraniach ludzkości o znalezienie swojego miejsca i nauce było jedno jasne światło. Jak w tańcu - sam o tym pomyślałeś. W każdym tańcu będzie ten, który poprowadzi drugą osobę. Ustawi odpowiednie kroki, poprawi, jeśli ta pierwsza się pomyli, umożliwi mu dopasowanie się do siebie, jeśli nawet ma problemy z odpowiednim wczuciem się w rytm czy z ogarnięciem swoją percepcją tego, co się dokładnie na parkiecie dzieje. Ale, jak zostało też powiedziane, bez chęci niewiele da się zdziałać. Bo jeśli będziesz się ciągle opierać, jeśli nie będziesz chciał się dostosować do tego, który chce cię nauczyć i przez całą melodię przeprowadzić... no co nam z tego zostanie, hmm? Jakieś marne udawanie tego, że w ogóle się poruszamy w rytm muzyki? Niektórym w życiu zostaje już tylko melodia. I chcesz wtedy tańczyć sam, gdy nikt nie chce się od ciebie uczyć i nikt też cię nie chce poprowadzić. Yua nie chciał prowadzić nikogo. Nie chciał być tym, co wiedzie prym w całej animozji, jaką była nauka poruszania się po parkiecie. Nie oznaczało to jednak, że nie było tych pojedynczych tańców, które sprawiały, że tę rolę przyjmował. Czasami po prostu grali taką melodię, że jego serce samo się rwało, a ramiona wyciągały, żeby po kogoś sięgnąć. Jak sięgnął po Akiego. Piękny chłopiec okraszony jakąś tragedią, tylko jeszcze nie wiedział, jaką. Jeszcze nie wiedział, że to ten brak możliwości nauki, że to całe głębokie ograniczenie własnych możliwości, że to jakaś skaza, jakieś przekleństwo krwi. Być może spisane tym, że kiedy człowiek za dużo widzi i za dużo wie to nie sypia dobrze. I wszystko zostaje potem w głowie - jak na skaranie. Tak, w niejednym boskim domu zrodziły się demony i w niejednym domu potworów zrodził się bóg. Taki o czystym sumieniu, taki, który chciał zawalczyć o coś dobrego jak i taki, któremu potem te demony składały pokłony. Reguły tego świata były pokręcone i niepojęte. A modlili się podług tych, co nie mieli wystarczającej siły, żeby samemu stać się swoim panem i swoim sterem przeznaczenia. Yue nie szukał bożków wśród niebiańskich bytów. Lecz taki Aki..? Niebieskooki dostał już swoje modły - przekazywane przez jedną noc, w westchnieniach i cichych jękach, w głębokich oddechach i uwielbieniu oczu. Tylko czy to jakieś wyróżnienie? Upadły wzdychający do upadłego? Jeden wierny z człowieka boga nie uczyni. A żaden z nich tutaj nie sięgał wyżyn, żeby móc mówić o wyjątkowości swoich ust, z których te paciorki miałyby spływać. To przecież wszystko było proste, ludzkie. A jednak. A jednak...
A jednak robisz sobie poduszkę z czystego sumienia, ale w końcu dociera do ciebie, że są na tym świecie ludzie, dla których nie ma czegoś takiego jak "czyste sumienie". I nigdy też nie ma do końca czystych poduszek. Zawsze zapałęta się jakiś włos. Zawsze będzie jakiś kurz. Zawsze pozostanie zapach - twój własny zapach wgryzający się głęboko w materiał pościeli. Tylko czy na pewno, patrząc na bogów, mogliśmy mówić o czystości? Byli jak ludzie - choć kapłani powiedzieliby, że to bluźnierstwo. To nic. Nie było takich bluźnierstw, których Yua by się wstydził. Nie wierzył, zupełnie jak Aki, w krystalicznych ludzi i krystaliczne sumienia. Za to wierzył, że można się tym nie przejmować. Obrzydzenie, wytykanie palcami, te wszystkie kamienie, co chcieli je rzucać - dobrze, niech rzucają. Takie prawo ludu. A kim był niby on sam, żeby te prawidła wytykać..? Czasem może pokręcił głową. Czasem westchnął. Czasem ogarniał go smutek, kiedy widział ludzkie skurwysyństwo a czasem gniew. Ale koniec końców był przecież tylko jednym z trybików w tej machinie. Pozostawało mu to, by złapać za dłoń Aki i wynucić mu do ucha: chodź, przytulę, minie zima zła.
- Aaach... może. - Uśmiechnął się enigmatycznie, tak sam do siebie i do swoich myśli. Bo mimo swoich słów, które źle mogły zabrzmieć, to nie myślał o Isane źle. O niewielu osobach z góry myślał źle, chociaż był bardzo szybki w ocenach. A to wszystko przez to, że przecież nie wysypiał się na tej czystej poduszce. I tak zazwyczaj grał rolę bardzo złego chłopca pod owczą wełną. Ale potem, zupełnie jak w tych momentach, kiedy Aki brzydził się siebie samego, przychodziły te myśli, od których trzeba było uciec. Chwile, w których człowiek pytał samego siebie, kim tak naprawdę jest i kiedy chciał się obejrzeć za ramię. A to przecież błąd. Lepiej było już pozwolić kurzem przykryć wierzch swoich rąk niż patrzeć na to, co się zostawiło za sobą. Zbiór syfu i nieporządku. I białowłosy myślał, że to nie jest wcale takie trudne i złe - opowiedzieć o tym wszystkim. Przecież to przeszłość. Coś, czego nie powtórzysz i, dajcie bogowie, nie zdarzy się tak samo. Zupełnie przeciwieństwo do Hiroyukiego, co? Tak by się zdawać mogło na pierwszy rzut oka. Ale przecież i ten człowiek miał swoje demony, które za nim goniły i które szarpały jego włosy. Masz rację, mimo wszystko świat potrzebował takich ludzi, jak on. Jak Munraito. Jasnych i przynoszących nadzieję. A jednak to nie on trafił do tego mieszkania. Bo to nie on potrzebował rezerwacji parkietu na jeden wieczór. I Yue zastanawiał się, czy to było to, czego Aki chciał, w całych tych gadkach szmatkach, czy tego pragnął i potrzebował, czy może to jednak tylko jego pajęcza sieć wciągająca wilka w ten taniec, żeby oderwał się od wszystkiego, co kazałoby mu się obejrzeć przez ramię. I żeby samego siebie powstrzymać przed robieniem tego. To taki bohater, którego potrzebował. I który musiał być dziś tutaj. Przecież nie był zepsutą zębatkom.
Lubił spoglądać na ten pokój oczami innych osób. Nie zapraszał ich tutaj wcale tak wiele. To było jego królestwo i tylko ci, którzy naprawdę poruszyli jego serce, zostali do niego wpuszczeni. Jego zamek. Jego twierdza. Tutaj czuł się bezpiecznie - jakby te mury, wcale nie takie grube i niegodne murów prawdziwego zamku, mogły go obronić przed wszystkim, co czaiło się na zewnątrz. Lubił czuć się bezpiecznie. Lubił uczucie, że coś go chroniło i broniło. Dlatego lubił to miejsce. I nie chciałby go zamienić na żadne inne... I tak Aki powiedział, że robi się tu romantycznie - ach, no tak, ale automatycznie Yue pomyślał o tym, że skoro widzisz romantyzm - to czujesz romantyzm. A przynajmniej przełożył go teraz. I też teraz spoglądał na to miejsce myśląc o tym, jak dziwne jest dla ninja. Pokój chłopca, co bawi się lalkami. Coś w tym chyba było. Za te wszystkie stracone lata... Może powinien był coś tu powiedzieć, ale nic nie wydawało się odpowiednie. I koniec końców gościła cisza. Cisza między nimi. Na kilka chwil zastanowienia. Na myśl o tym, że największą lalką z porcelany był tutaj on. Ojciec tak o nim mówił. Że wygląda jak porcelanowa lalka. Piękna. I chyba, ale tylko chyba, gdyby miał coś powiedzieć to powiedziałby, że to nie on się bawi lalkami. To on jest lalką, która chce, by ktokolwiek posiadał z niej użytek, skoro została już stworzona. Chciał przynależeć. Być zębatkom. Chciał być potrzebny i niezbędny w tej całej maszynerii. A im dłużej żył tym to wszystko bardziej zjeżdżało w przypuszczenie, że chcieć sobie można, a marzenia przecież są po to, by o nich śnić. Nie po to, by je spełniać. I tak właśnie usychały kwiaty - w braku wody, która je podlewała. Bo skoro wszystko w tym życiu było jednorazowe, to jak tu przynależeć do czegokolwiek?
Całe napięcie, jakie uderzyło w Aki, nagła zmiana spojrzenia - błysk w jego oczach podobny do błysku stali. Ale Yue nie robił gwałtownych ruchów. I ostrze nie było skierowane w niego. Wieloletnie nauki ukształtowały jego zachowania. Ale czy sam zachowałby się inaczej? W obcym domu, przy obcej osobie? Nie wiedząc, co się dzieje i nie rozumiejąc tego? A mimo to nie odsunął się. Mimo to podszedł bliżej, zabrał tego kunaia i odrzucił go na bok. Jakby bał się, że Yue zrobi nim coś jeszcze bardziej głupiego. Że to nie będzie tylko kolejna rysa na bladej skórze. A anioł, mając wilka przy sobie, przyciągnął go do siebie bliżej, rozkładając nogi na boki, ugięte w kolanach, by zrobić mu miejsce. I sam przysunął się do niego, wychodząc na spotkanie tego krótkiego pocałunku. Wsunął drugą dłoń na jego kark, przez moment spoglądając w jego oczy - te jego były całkowicie spokojne. Zapewniające, że wszystko jest dobrze. Że nic się złego nie dzieje. Ach, to musiało być naprawdę szokujące dla niego. To, że ktoś mógł zadać ranę samemu sobie.
- Każdy ma jakiś dar. Podzielę się z tobą swoim. - Szepnął i przyciągnął jego twarz do swojej szyi. Jego usta do swojej rany. - Nie panikuj, Wilku. Nic złego się nie dzieje. - Uspokoił go, przejeżdżając teraz dłonią po jego plecach. - Pij. - Jego ciało zaczynało robić się miękkie, uległe, podatne na każdy dotyk. Spojrzenie powłóczyste. No dalej. No dalej... Pozwól mi podzielić się częścią siebie.
autor: Yue
16 gru 2021, o 12:44
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

Żeby zrozumieć zazwyczaj należy chcieć. Mieć w sobie chociaż ten malutki zalążek, który sprawi, że będziesz dążył do poznania, a wiedza, ta najbardziej zakryta, nie będzie przerażać. Czy nie tym było to wszystko? Zbiór emocji, który na tobie osiadł jak kurz, który został nagle podburzony do lotu. Strach. To wszystko było strachem przed czymś zupełnie nowym. Nie w gdybaniu, nie w przewidywaniu tego, co działoby się, jeśli Ziemia byłaby płaska, a tak naprawdę to słońce krążyło wokół niej. Nie do pomyślenia - wszak wielka Pani Amaterasu była ponad tym wszystkim. Ponad wami wszystkimi. I nie było też straszne to, że ci bogowie niby tkwili w tym świecie i przędli nasze losy, bo przecież ani Ty ani On w nich nie wierzyliście. Byliście tu sami sobie. W tym domu, który nie był błogosławiony i nie był też przeklęty. Tutaj rodzili się swojscy bogowie. Tutaj rodziły się modlitwy pośród szeptów i blasków świec. Nikt nie wiedział, jak to działało - masz rację. Po prostu działało. Wszystko, co było nowe, przysparzało chociaż mały dreszcz. Ten dreszcz był początkiem decyzji i postawieniem nowego mostu, albo zatrzaśnięciem drzwi, by nic nie przedostało się do twojego małego świata. Wtedy było bezpieczniej. Nadal jednak, przecież w tym tkwił ten szkopuł, że między poznaniem a nauką była duża różnica. I czasem, doprawdy, nie dało się nauczyć starego psa nowych sztuczek. Z Aki ani to pies, ani to stary - a jednak były rzeczy, których nauka była dla niego jakby nieosiągalna. Czemu więc? Zostałeś ograniczony własnym charakterem - ach, no tak... przyjdą ci mądrzy i powiedzą, że dla chcącego nic trudnego, ale to byli ci wszyscy szczęśliwcy, którzy zostali obdarzeni mocnym charakterem, przebojowym, którzy po prostu sięgali po wszystko, czego chcieli. Pletli potem te wszystkie bzdury i sprawiali tylko, że tacy jak my czuli się po prostu gorzej. Ale to nic, to nic... tutaj nie było żadnych osądów. Nie było też żadnych mądrych i grzmiących słów. W tych półcieniach nawet łatwo było się odnaleźć. Kiedy blask światła nie pada prosto w twoje oczy i nie oświetla sylwetki, gdy nie musisz szukać swojego własnego i bezpiecznego kąta to nagle okazuje się, że każda przestrzeń może być bezpieczna. przystępna. Że nie trzeba się tutaj chować - bo nie ma przed czym. Nikt cię siłą nie wypchnie prosto na scenę, gdzie skierują się na ciebie setki par oczu.
Było aż zbyt wielu ludzi, którzy w swojej winie chcieli na siłę pokazać, że są czyści i nie dotknęło ich zło - to wszystko bujdy, a ich biel, ich czyste i anielskie pióra były jedynymi na tej ziemi. To w końcu część tego mydlenia oczu, czyż nie? Właśnie po to, żeby złapać za policzki, żeby nacieszyć się czymś czystym. Żeby zakryć cały brud, który krył się pod powierzchnią. Dzieci mogły tego nie widzieć i tego nie wiedzieć, ale to czarowanie było wszem i wobec widoczne dla dorosłych. Unikanie prawdy też zawsze było jakimś rozwiązaniem. W końcu już sam to powiedziałeś - było takie kłamstwo, które było najdoskonalsze ze wszystkich. Oszukiwanie siebie samego. Przychodziła bowiem Prawda i nie wiedziała, dlaczego jej nie kochają, ale jej siostrę, Kłamstwo, już tak. Na to odpowiedziała jej Kłamstwo: ponieważ ja jestem jak życie, a ty jesteś jak Śmierć. Człowiek nie chce doświadczać złych rzeczy. Łatwiej zakrywać swoje oczy. Nie poznawać. Uczyć się tylko w tych przypadkach, gdy cię do tego zmuszają. Pozostawać tak samo niewinnym jak ta nieobsrana łąka. Chyba każdy człowiek miał swoją niewinność i swoje winy. Pochowane gdzieś tam w środku, czasem wychodziły na wierzch, czasem były jak puszka Pandory. Ale każdy to miał. Mógł to stracić, gdzieś porzucić, albo zapomnieć. Umysł w końcu kochał zmieniać postrzeganie świata i przemieniać wspomnienia na własną modłę, byle tylko pasowała do naszego własnego zdania. Kolejne z wielkich oszustw, które prowadziły do jednej wielkiej niezgody. Ale tak, Yue wiedział, że każdy z tym kamieniem w dłoni byłby winny. I że łapaliby za te kamienie tylko po to, żeby inni patrzyli na nich jako na niewinnych. Albo po to, by ukarać tego, co klęczy. Za to nie wiedział, jak wiele działo się w głowie tego chłopaka, który teraz kręcił się po jego łóżku i próbował osłuchać z tym miejscem. Wpasować w nie. Poznać swoimi zmysłami. I upewnić się, że w tym miejscu jest dla niego miejsce. Dlatego Yue po prostu żył swoim życiem - rozpalał w piecyku, wieszał płaszcz, mył ręce, zupełnie jaki Aki był częścią tego miejsca od zawsze. Dziękujesz? Nie ma za co!
- Nieee, bez przesady... ale uważam, że ziółkiem jest całkiem niezłym. - Poczuł takie... całkowicie znajome wibracje z jej strony, chociaż nie uważał, żeby byli do siebie bardzo podobni. No ale to przecież ocena po kilku godzinach picia razem, wszystko mogło wyglądać całkowicie inaczej. Natomiast kłamstwem byłoby, gdyby miał powiedzieć, że nie wędrował myślami do Hiroyukiego i nie zastanawiał się, czy blondynka, którą przygarnął pod skrzydła, nie jest po prostu pijawką na pieniądze. A bo mało tutaj takich? Z tym, że z Munraito nie był żaden bogacz... ale potem dostał dom. Dom - i to jaki! Myśl o latarniku sprawiała, że przestawał się tym martwić, no bo - to pewnie nie tak! To pewnie ta prawdziwa miłość! Czymkolwiek by ona nie była. Nie to, że jej nie pojmował, nie to, że w nią nie wierzył... ale przecież to były te wszystkie zobowiązania, od których trzymał z daleka swoje dłonie. Najwyraźniej Hiro postanowił odmienić swoje życie i te zobowiązania przygarnąć. I wszystko to przez tę miłość. Pewnie nawet nie zastanawiał się głęboko, z czym się to wiąże. To, co powiedział Aki, trochę mu uzupełniło wrażenie o Hiroyukim i jego relacji z Isane. Ale właśnie, czy oceniał? To całe ocenianie gdzieś się tutaj ciągle kręciło. I odpowiedź była też prosta: nie. Dla niego to nie był żadne powód do przygany czy wytykania palcami. Bo szybko. Tak, szybko - w postrzeganiu normalnych ludzi może szybko. Ale żyliśmy w czasach, w których każdy dzień mógł być ten ostatni. W takich czasach, dla takich ludzi jak Yua, niewiele było rzeczy zbyt szybkich. - Hiro przyszedł ze swoim opiekunem do sierocińca, w którym się wychowywałem. I był moim własnym, małym bohaterem. Tylko nie mów mu tego. - Puścił oczko w kierunku Aki z uśmiechem. - Potem czasem zdarzało mi się przyjść na klif pod latarnię, w której pracował. Więc kontakt się gdzieś tam przewijał. - Hiroyuki był jedną z bardzo niewielu osób, które ostały się w jego życiu podczas całej tej burzliwej historii, jaką miałby do opowiedzenia, gdyby tylko chciał się nią podzielić.
Spojrzał sam na to pomieszczenie - jedno, wcale nieduże, ale jednocześnie wystarczająco przestronne, żeby nie mieszkać tutaj samemu. Jeszcze przechodziły go dreszcze od panującego tu chłodu, ale ten miał powoli ustępować ciepłym płomieniom. Romantycznie? Tak, rzeczywiście zrobiło się całkiem romantycznie, choć dopóki Aki nie podzielił się tym komentarzem to zupełnie tego nie widział. Przecież, no właśnie, świece rozpalał co wieczór, chociaż i nie rozświetlał tak większości domu - wystarczyły okolice jego stolika albo pracowni. Kolejna jednak rzecz, którą Aki go zaskoczył - bo nie podejrzewałby akurat jego o to, że będzie czuł się romantycznie. A może powinien się spodziewać? Hm. W końcu właściwie niczego o nim nie wiedział. Uśmiechnął się na tę wzmiankę, całkiem zadowolony. Bo przecież nastrój romantyczny to bardzo dobry rodzaj nastroju. Taki, który zamyka ludzi w malutkich objęciach i sprawiał, że człowiek czuł się bezpieczniejszy i bardziej wylewny.
- Zdziwiony, że ninja może żyć w ten sposób? - Nie bardzo wiedział, skąd te emocje, które malowały się na ciele i w oczach Wilka. Czy to dlatego, że nie spotkał wcześniej ninja, który zamiast zarabiać na bieganiu po polu bitwy to się bawił i szukał swoich cukierkowych tatusiów i mam? Yue zarabiał jednak głównie w inny sposób - ciężko powiedzieć, żeby nie było takiej ceny, za którą by się sprzedał, bo były, oj były. Pieniądze w końcu rządziły tym światem, a białowłosy miał wobec nich pokorę. Ale to nie była żadna reaguła - bo głównie bawił się w chłopca do towarzystwa samego w sobie. Albo kradł. Tak, kradł. Był złodziejem i załatwiał różne szemrane rzeczy dla półświatka. Ale... kto by powiedział, prawda? Kto by powiedział, że anioł upadł tak nisko. - A ma pan dyplom z medycyny? Świadczenie Ryuzaku no Taki? - Zapytał żartem, kiedy Aki zaoferował swoją pomoc i jednocześnie popacał miejsce obok siebie i podsunął mu skrzyneczkę - tak, tak, z alkoholem, z bandażem, który na polu bitwy na nic by się zdał, ale do drobnych zadrapań jak znalazł i innymi pierdołami.
- Mam nadzieję, że od dzisiaj będziesz miał same dobre sny. - Uśmiechnął się słodko i całkowicie szczerze w kierunku Aki. Beztrosko jednocześnie. Sen powinien być przecież czasem, w którym wypoczywasz i zbierasz energię na każde wyzwanie, któremu przyjdzie ci się poddać dnia następnego. Szczególnie w zawodzie ninja było to szalenie ważne. Człowiek niewypoczęty to człowiek popełniający błędy. Ktoś taki jak Aki z całą pewnością dbał o to, żeby takie rzeczy minimalizować. Tylko że człowiek nie ma wpływu na to, o czym śni. To się dzieje. Bez twojej woli, bez wiedzy, nikt cię nie pyta o zdanie. Mózg po prostu kreuje swoje własne obrazy. - Podobno każdy sen jest ostrzeżeniem i zapowiedzią czegoś. A łapacz snów jest miejscem, który ściąga dobra duchy i pomaga zamieniać każdy z tych znaków w przekaz bardziej zrozumiały i chroni przed tymi złymi duchami, które chcą zesłać koszmary męczące ciało i umysł. - Czy Yue wierzył w takie rzeczy? Nie. Tak samo, jak nie wierzył w bogów. Ale jednocześnie bardzo lubił te legendy, historyjki i te wszystkie magiczne duperele, które niby miały mieć wielką moc. Wyciągnął swoje dłonie grzbietem w dół i chakra przepłynęła przez nie, kształtując się w kryształowe, przejrzyste puzderko, które mieniło się jak diament w blaskach świec i kaganków. Robiło się miarowo - od swoich zgrabnych nóżek, potem brnęło w podstawkę, budowało się na ścianki, które, misternie wyrzeźbione, prezentowały sobą płaskorzeźby wilków biegnących na tle lasu, a potem w górę - prosto w pokrywkę. Wysunął je w kierunku Aki, żeby miał do czego schować delikatny łapacz snów. Złożony z piórek i posplatanych nici był bardzo łatwy do zniszczenia. - Proszę bardzo. - Uśmiechnął się szeroko i... właściwie to zwolnił, kiedy zobaczył spojrzenie chłopaka. Jego postawę. Wyglądał jak zupełnie rozbrojony. Jakby ktoś zabrał mu wszystkie te jego magiczne notki, pozbawił go jego kuszy, odebrał całą siłę z rąk i pozostawił tutaj - pozbawionego szans na obronę. Całkowicie bezbronnego. To był widok, jakiego się nie zapomina. Łapiący za serce i zaciskający na nim swoją pięść. Chciał się trochę z nim pobawić, trochę go jeszcze podrażnić, trochę pożartować. A teraz to wszystko zostało odsunięte w kąt. Wyrzucone do śmieci. Teraz świat został ograniczony do tej bezbronności, o którą należało się zatroszczyć i ją chronić. Jeszcze te jego słowa... Jakie słodkie. Jak urocze... To dopiero był rzucony na niego czar.
Nie wyrwał się z tego czaru, ale jedynie odzyskał władzę nad ciałem. Spojrzał na wierzch swojej rannej dłoni, zaczerwienioną i napuchniętą od chłodu, ale nic się z nią złego nie działo. Szczypało. Było nieprzyjemne. Ale nawet nie krwawiła po tej pierwszej chwili spotkania z wodą. Usiadł w siadzie skrzyżnym i przesunął się tak, żeby siedzieć na wprost Aki, kiedy zawędrował palcami do białej koszuli, żeby rozpiąć kilka pierwszych guzików i zsunąć koszulę z jednego ramienia. Odpiął torbę od pasa i położył ją na boku, sięgając po zimną stal kunaia, żeby odchylić głowę i przejechać lekko ostrzem po szyi. Odłożył go, a drugą ręką już wyciągnął do Aki.
- Chodź. Pij. I całuj mnie. - Przesunął palcem po ciepłej stróżce, która uciekała już do obojczyka i przeciągnął tym samym palcem po swojej dolnej wardze, kontrastując biel własnej skóry z intensywną czerwienią.
autor: Yue
15 gru 2021, o 00:14
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

W miejscu takim jak to bardzo łatwo było odsunąć od siebie wszelkie troski. Łatwo było wymigać się od codzienności. Zapomnieć. Tengokuhenokaidan był miejscem, w którym zaczynały się sny i w którym pływały marzenia. I Yue bardzo się starał, żeby taki był. Bardzo się starał, żeby każdy, kto tutaj przyjdzie, go takim zapamiętał. I dlatego je tak przedstawiał - Schody do Nieba. Tutaj nie musisz gdybać. Nie musisz skupiać się na rzeczach bardzo przyziemnych. Właściwie - niczego nie musisz. Możesz sobie pozwolić na to, żeby czar całego chaosu, który jednocześnie wydawał się w idealnej kompozycji wypełniać całą przestrzeń, wypełnił i ciebie samego. Były takie chatki, które stały na kurzych nóżkach i były takie poddasza, w których naprawdę czuło się bliżej czegoś zupełnie nieziemskiego. Tak, tu miało być stop, miało być zatrzymanie. Miało być tylko odprowadzenie do domu. Yua miał słabe nogi i ciągle były miękkie, ale w tym wszystkim jednocześnie pojawiła się lekkość. Został upity obecnością drugiej osoby. Byli tacy narkomani, których tylko to zadowalało. Tacy, którzy mogli poczuć zaspokojenie tylko wtedy, kiedy zostaną odnalezieni przy drugiej osobie. Do ciebie to jednak nie pasowało tak samo jak gdybanie, prawda, Aki? A jednak - oto jesteśmy. W czymś, co otula magią, przy kimś, kto magię tworzy i w samym środku mieszkania, przy którym krok miał się zakończyć przed jego progiem. Zabawna sprawa, bo Yue od razu obmyślił sobie, że go tutaj wciągnie. Chociażby na chwilę, może na herbatkę, może na tościki z miodem. To miała być jedna z tych chwil, w których rozluźnienie było całkowicie możliwe. I cóż? Jakie to głupie zapraszać kogoś obcego do swojego własnego domu? I jeszcze powiedzieć mu do tego, by czuł się jak u siebie? Nie raz i nie dwa zniknęło mu coś z domu, kiedy zapraszał tutaj obcych. Ale jakoś miał wrażenie, że Aki powiedziałby, że to poniżej jego poziomu, gdyby zapytał o to, czy zdarzyło mu się coś ukraść komuś tylko dlatego, żeby zarobić na tym kilka ryo. Bez żadnej potrzeby. Z czystego pragnienia posiadania więcej i więcej.
- Tosty z miodem to połączenie słodyczy i wytrawności. Są miękkie, słodkie i złociste, ale jednocześnie nie tracą przy tym swojego charakteru. - Widząc to niezrozumienie, które się przeciągnęło i teraz nabrało już nieco innego zabarwienia przyszedł z pomocą rozwikłania tej zagadki. Abstrakcyjnej - a jak! Bo stworzonej przez artystę o całkiem bogatej wyobraźni, który bardzo lubił tworzyć bajki z życia codziennego. I zdarzało mu się wyszukiwać różne dziwne porównania. Nie dla każdego musiały być jasne i nie każdy myślał abstrakcyjnie, doskonale zdawał sobie z tego sprawę. A jak zostało już powiedziane - nie chciał, żeby Aki czuł się niekomfortowo. Kiedy zaś czegoś nie rozumiesz to zazwyczaj zaczynasz się tak czuć. Zwłaszcza, gdy druga strona cieszy z tego powodu michę. Już nie wiesz, czy śmieje się z ciebie, czy kpi, czy wyśmiewa, czy próbuje nadal z tobą żartować.
- Jeśli ktoś kiedyś nie skłamał niech pierwszy rzuci kamieniem. - Właśnie, kłamało się bliskich, a co dopiero obcych. Raz zdarzy ci się, że to będzie taka matka, której musisz przynieść złe wieści i nie chcesz, żeby czuła się z nimi tak tragicznie, jak tragicznie brzmiała o tym prawda. Tak tworzono właśnie historię. Oczami ludzi, którzy nie chcieli przekazywać, jak okrutna i jak wulgarna była walka. Łatwo zapomnieć, jak wygląda rozcięta gardziel i flaki wywleczone na zewnątrz... nie, to jest coś, czego się nie zapomina. Nie da się. Ale łatwo sobie tego nie wyobrazić, gdy nigdy naprawdę nie miało się czegoś tak okrutnego przed oczami. Kłamstwa miały jednak też jedna jedną cechę wspólną- krótkie nogi. Za łatwo się w nich pogubić, jeśli nieuważnie nimi żonglujesz. Na szczęście Yue nie miał problemów z nałogowym kłamaniem. I nie łudził się, chociaż nie miał powodów, by nie wierzyć słowom Aki, że mógłby go oszukać od pstryknięcia palcem. Mógł mu słodzić i opowiadać najbardziej niestworzone historie o samym sobie, tylko po to, żeby faktycznie zyskać zaufanie, żeby Yue go polubił... przecież ludzie potrafili mieć tyle ukrytych motywów. Ale była tylko jedna rzecz, w którą nie wierzył - z tej perspektywy. Bo tam, w ogrodzie, uwierzył. W to, że Aki naprawdę mógłby na jedno słowo nieznajomego zabawić się w mordercę.
- Ależ ja nie jestem wiewiórką. - Zapewnił z całkowitą powagą, uśmiechając się szczerze w stronę Akiego. Klęknął przy piecu i powoli ściągnął z ramion płaszcz - ostrożnie przy lewej ręce, ruszając palcami, żeby je przy okazji "rozmrozić". Skóra aż szczypała z tego zimna. Włożył prawą ręką kilka klocków drewna do środka, pociętych na cienkie szczapy, przygotował palenisko i rozpalił. Buchnęły ciepłe płomienie, które rzuciły jeszcze więcej blasku na pomieszczenie. Chyba gdyby Aki miał kija w dupie to by go tu nie było. I może spojrzałby na niego z obrzydzeniem, może sam zachodził od zmysłów, czemu wtedy zrobił co zrobił. Żałowałby uniesienia i ognia, który ich połączył i zbudował tamtej nocy. Ale nie żałował. I w jego zachowaniu była taka gładkość, że Yue nawet nie próbował doszukać się obrazy w tych słowach. Zresztą sam się na takiego kreował, wcale się nie krył ze swoim... brakiem szacunku do siebie? Tak można to było opisać? Ładniej i bardziej "politycznie" brzmiałoby to: bujnym życiem towarzyskim. Skoro mowa już o sztuce posługiwania się językiem, to w tym prostym stwierdzeniu spotykało się, dziwnym trafem, niejedno jego znaczenie. A już na pewno spotykały się języki.
- Jak twardo. - Zaśmiał się cicho i krótko. Twarde wypowiedzenie się o rycerzach. Bezwzględne. Osądzające. Że na tym świecie próżno jest szukać ludzi szlachetnych, bo dawno temu wyginęli. Ponieważ nastała era cieni i kunai. Brzydka, paskudna era, gdzie każdy zakamarek mógł być epilogiem twojej drogi. Podniósł się wolno z ziemi, podpierając o blat przy piecu i jakoś tak uśmiech mu zszedł z kolejnym westchnięciem. Skierował swoje kroki do misy z wodą - schowanej od strony wejścia, bo stojącą na szafce w łazience. Żeby tam delikatnie zacząć obmywać zmarzniętą dłoń z paskudnym cięciem. Krew wydawała się wręcz zmienić kolor jego bladej skóry w miejscach, przez które się tylko przesunęła i nie zakrzepła. Nie winił Aki za taką wypowiedź i nie dziwiło go, że miał tak konkretne zdanie na ten temat. Taki typ - powinien się spodziewać takich słów, ale już miał to do siebie, że małej ilości rzeczy się spodziewał. Głównie dlatego, że niewiele myśli poświęcał przyszłości i reakcjom. Chciał dawać się zaskakiwać. To przecinało codzienność. Zupełnie tak jak niepokoje Aki burzył zwykły spacer czy wysiłek fizyczny.
- Wierzę, że prędzej ona zrobiłaby psychicznie chorego z tego smoka, co miałby jej pilnować. - Rozbawiło go to, że wieża z bajek dla księżniczek stała się wieżą dla psychicznie chorych w interpretacji Aki... albo w jego informacjach, jakie posiadał. Może znał jakieś inne historie, albo sam doświadczył czegoś niebanalnego. Albo to część jego poczucia humoru, tak po prostu. Chociaż akurat coś w tym było, że w najwyższych pokojach to zamykano nieposłuszne córki. A te rozbestwione panienki rzadko kiedy miały równo pod sufitem. Nie żeby paniczyska były lepsze. Wytarł dłonie w ręcznik i wyszedł z łazienki, żeby zsunąć szalik z szyi i przewiesić go na wieszaku obok drzwi. A kurtka na razie leżała, gdzie ją zostawił. - Hahaha, no wiesz? Co ma się lepić? Sprzątam po swoich gościach. Poza tym lubię mieć czyste skarpetki. - Teraz odwiesił kurtkę i zajął się rozpalaniem pozostałych świec i kaganków, żeby było wystarczająco dużo światła. - Ostatnio takiemu jednemu kowalowi... och, do tego mieszkania? - Ułożył paluszki na swoich uśmiechniętych usteczkach, bardzo niewinnie trzepocząc przez moment rzęsami, kiedy spoglądał na Akiego. - Robię różne rzeczy, na które najdzie mnie fantazja. - Ściana zajęta faktycznie różnymi artystycznymi przyrządami była ogarnięta półcieniami - okna były pozasłaniane, żeby chronić mieszkanie przed utratą ciepła. Ale nie dało się ich nie dostrzec.
- Co? Łapacz snów? - Nie kłopocząc się z pościeleniem łóżka Yue usiadł na nim ze skrzyneczką i wyjął z niej zestaw pierwszej pomocy każdego dzielnego shinobi. Brakowało plasterków, różowych, z jednorożcami. Ale wtedy, na nieszczęście, jeszcze takich nie wynaleźli. Przysunął świeczkę na stole i zaczął oglądać dłoń, która zaczerwieniona teraz od ciepła, znowu nieco krwawiła. - Nie wiem. To pewnie zależy, co uznasz za koszmar. - Uśmiechnął się, spoglądając na swojego gościa, ewidentnie zafascynowanego tym tworem. - Weź go sobie, jeśli ci się podoba. Może tobie pomoże. - Powiedział po chwili obserwacji Ranmaru. I oto jest - pierwszy czar. A może i nie pierwszy. Ale na pewno sam Aki był w tym wszystkim uroczy i czarujący. - Hej, Aki. Chcesz doświadczyć czegoś wyjątkowego?
autor: Yue
13 gru 2021, o 17:42
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Jak chorym trzeba być... jak niezdrowym, żeby kazać dziecku cierpieć. I jak to dobrze, że te słowa były tylko bajaniem w obłokach - toczącą się narracją, która nie wypełzała na zewnątrz, a która rysowała tylko nasady tego świata. Bo Yue i Aki poruszali się w nim na zupełnie innej podstawie. Na podstawie... tościków z miodem, które tak szokująco wpłynęły na krótkie momenty na rzeczywistość ciemnowłosego Ranmaru. Szok. Płaszczyzna i dywan powierzchowny, a pod nim cały ten grunt. Nad nimi ciemne niebo i gdzieś tam obietnica tego, że wszystko mogłoby wyglądać inaczej, gdyby. Lubisz gdybać? Pewnie nie, co? To w końcu zupełnie nie pasowało do twardego stąpania po ziemi, na której niewiele się zmienia. Są tylko krótkie porywy adrenaliny i jeszcze bardziej gwałtowne budzenie się instynktu nakazującego walczyć o życie. W tych krótkich momentach. W tych jeszcze krótszych chwilach. Yue zupełnie nie pasował do tego pragnienia statyczności. Wyrywał z niej. Obracał o 180 stopni, stawiał w innym miejscu, ale kiedy już się obudziłeś to był to koniec wędrówki do Nieba. Każde schody, które tam prowadziły, musiały przecież w końcu stać się też schodami w dół. Prosto na Ziemię. Na ten dziki świat, który człowiek ujarzmił tylko w niewielkich procentach. Nasze możliwości wciąż były ograniczone, tak. Pomimo tego, jak wiele różniło człowieka od zwierzęcia - że człowiek to nie tylko instynkt, że to też myśl, to też emocje wyższe i decyzyjność, która zazwyczaj zwierzęciu nie przysługiwała. Nawet zwierzę potrafiło zagryźć swoje młode, ale się nad nim nie znęcało. A człowiek? Człowiek potrafił katować własne dziecko. Wyżywać się na nim. Upuszczać swoje nerwy. Próżno w tym szukać zdrowia. To jedna z licznych tragedii, która gościła w społeczeństwie. Jedno z tych mocnych podłóż, które niezwykle mocno wpływało potem na życie takiego dziecka. Jeśli nie miało choć odrobiny szczęścia, by ktoś wyciągnął do niego dłoń to gubiło się zazwyczaj w mrokach. A stamtąd już nie było powrotu. To była ciemność, która zmieniała nieodwracalnie.
- No tościk z miodem. - To już... szósty raz? Nie, piąty? Prychnął ze śmiechu widząc to skonfundowanie na twarzy Aki i zupełny brak zrozumienia rzeczywistości, jaka go otaczała. Miał przed sobą ewidentnie wielką i ciężką zagadkę - zagadkę tościka z miodem. I teraz weź tutaj człowieku nie zgłupiej, próbując rozszyfrować, co artysta miał na myśli. A Yue postanowił wcale tego nie ułatwiać i nie rozjaśniać, bo się świetnie bawił. Rzecz jasna nie chciał sprawiać żadnej przykrości Ranmaru, ale dopóki nie widział, żeby go to drażniło, żeby miał dość to ciągnął - bo miał wrażenie, że mimo tego problemu z objęciem tematu umysłem to jednak Aki wcale nie bawił się też źle. Po prostu został wykopany ze statecznego życia, w którym nie było tościków z miodem. A już na pewno nie w takim rozumieniu, w jakim zaprezentował to sam Yue. - Bardziej słono? - Zaoferował najbardziej dyplomatyczne rozwiązanie z tej wielkiej zagwozdki językowej. Był całkiem nieźle wyedukowany - i z jego nauk o języku wynikało jedno: wybieraj najbardziej proste rozwiązania, jeśli nie jesteś czegoś pewny. Wtedy przynajmniej nie spojrzą na ciebie jak na debila. Chociaż akurat Yue nie był ani trochę śpieszny oceniać czyichś poplątań językowych. - Bo ze mnie już taki prosty gość. - Uśmiechnął się wesoło. No tak, Aki nie przepadał za słodkim... a dziwne! W sumie to Yue stawiał, że lubi pojeść sobie czasami cukierki. Pasowałoby to do niego! Albo raczej właśnie... tworzyłoby idealny kontrast do jego wyprostowanej jak struna sylwetki i tego dystansu. Jakby był człowiekiem żyjącym na samotnej wyspie, z dala od wszystkich i wszystkiego - i dobrze mu tam było! Bo chociaż, jak sam mówił, nie to, że nie lubił ludzi, no ALE...
- Tak. - Odpowiedział bez nawet chwili namysłu. Aki był dla niego obcym człowiekiem. A chociaż Yue łatwo dawał ludziom to, czego chcieli, to nie był głupi i wiedział aż za dobrze, że kłamstwo i manipulacje rządziły tym światem. Zazwyczaj dawał sobą manipulować - bo czemu nie? Zazwyczaj odpowiadał to, co ludzie chcieli wiedzieć wprost - no bo... czemu nie? Ale nawet mimo to miał swoje sekrety i sekreciki. Nawet on miał rzeczy, o których mówić nie chciał. I w końcu - nawet on był kłamcą. I tak, to było okropne pytanie. Ale właściwie już po tym, jak odpowiedział, pojawił się w jego oku błysk zainteresowania. I jakby - zrozumienia. Zrozumienia gry, jaka została wyłożona na ten stół. Podobało mu się to. Bo przecież sam nie zapytał na poważnie. A raczej - sam zapytał tylko po to, by wywołać jakąś reakcję, a nie po to, żeby uzyskać prawdziwą odpowiedź. I to, że dostał taką a nie inną cieszyło bardziej niż proste "tak" czy "nie". A przynajmniej cieszyło takiego diabełka jak on. - Lepszym pytaniem byłoby chyba - czy przeszkadza mi kłamstwo? Nie. - Odparł z niemijającym rozbawieniem. Ludzie kłamali. To było zapisane w ich naturze tak samo jak w naturze wilka była pogoń za sarną, kiedy był głodny. Czasem były to kłamstwa zadziwiająco banalne - o tym, jak się czujesz. Powiesz: dobrze, nawet gdy czujesz się źle. Czemu? Tylko dlatego, że nie chcesz, żeby druga osoba się martwiła. Albo nie chcesz wyjść na słabego. Powodów mogło być mnóstwo. A czasem to były kłamstwa o wiele wyższego stopnia. Natomiast warto było sobie zadać pytanie, czy przeszkadza ci bycie okłamywanym. Czy się tym przejmujesz. Tym, że dzisiaj ktoś się uśmiecha i mówi, że cię kocha, ale jutro pójdzie do drugiego kochanka i powie mu, że ciebie nienawidzi - i chciałaby od ciebie uciec. I o ile te mniejsze mogły nieprzeszkadzać, tak te drugie, ach... te drugie wiązały się zazwyczaj z tym, że już komuś ufasz. A Yue po prostu nie wierzył w całkowitą dobroć i szczerość ludzi. Dlatego nie miało to dla niego znaczenia, czy go okłamywali czy nie, dopóki nie działa mu się bezpośrednia krzywda. A nawet na nią, jak było widać, potrafił machnąć ręką. - Ooo, wiewiórki. Tak, tak... a te drzewa..! Fascynujące. Jak to trzecie drzewo na północ od bram Ryuzaku wygina swoje gałęzie, no po prostu - nieziemskie! - Nie chciał go wyśmiewać, raczej chciał się śmiać z nim, dlatego w zasadzie trochę badał teren. Tak jak Aki przyglądał się jemu, tak i reakcja była zwrotna. Bo żeby kogoś poznać nie wystarczą słowa, te starannie dobierane i pielęgnowane. Yue był w nich bardziej lekki - chyba dlatego, że potrafił być gadułą, bajkopisarzem i ogólnie - zabawiaczem tłumów. Ale doskonale wiedział, jak ważne były. I ile potrafiły zmienić i ile namieszać.
Tak całkiem szczerze, skoro już na szczerość się powoływaliśmy, to Yue nie sądził, że Akiego stać na... taką szczerość. Myślał, że jest naprawdę zamknięty - jak ta małża w swojej skorupce. A tam czeka perła - i to niejedna! - żeby tylko ją odkryć, żeby dowiedzieć się, co jest w środku! Yue nie był nachalny i nie lubił otwierać ludzi na siłę. Tymczasem Aki po prostu mówił. I w zasadzie to naprawdę wydawał się szczery, a i białowłosy nie dopatrywał się w tym jakichś ukrytych motywów, gdzie myślą przewodnią miałoby być oszukanie jego samego. I tak, to prawda, Yue nie zadał łatwego pytania i zdawał sobie z tego sprawę.
- Coraz bardziej wyobrażam sobie ciebie w roli rycerza. Im mniej ludzi tym mniej niebezpieczeństw, bo nie trzeba ich ratować przed własną głupotą. I to nawet nie na samym polu bitwy. - Pół żartem, pół serio. Yue po prostu lubił sobie wyobrażać rzeczy w różnych perspektywach, a jego umysł często przywodził różne kreatywne obrazy, gdzie najczęściej były one zafiksowane na jednej tematyce, jeśli ta już wpadła i została jeszcze przyklepana. No, jak ten rycerz - bo zaczęło się od żarciku, ale ten żarcik się jakoś po prostu przykleił do tej rozmowy. I już tak został. - Są takie rzeczy, których się nie zapomina. Ja tylko dbam o to, żeby ludzie zapomnieli. - Obdarzył go kolejnym błyskiem niezwykle jasnych oczu. Miał tę przewagę, że jakoś ludzie nie brali go na poważnie. Dziwne? Chyba nie bardzo. Ot - chłopak o bardzo lekkich obyczajach, który żył sobie po prostu wygodnie. I wolał rozwiązywać sprawę podstępem niż czystą siłą mięśni. Który wydawał się kruchy i wręcz chorowity. Ale koniec końców i tak wszystko zależało od tego, kogo spotkasz na swojej drodze. Yue przez swoje życie nie miał specjalnie wiele szans na rozwój, a kiedy już te szanse były... to przez kilka lat nie chciał mieć niczego wspólnego ze światem ninja. Chyba dopiero w tym roku poczuł, że się z tym po prostu pogodził. I teraz... teraz nawet zaczerpnął z tego przyjemności.
- Brzmi źle. - Przyznał szczerze, bez żadnych ogródek. Bo w końcu to jednak byli ich wspólni znajomi. Przyjaciele? Nie, to za dużo powiedziane. Zwłaszcza w przypadku Isane, którą poznał przez jeden wieczór, a i Hiro nie znał wybitnie dobrze. Natomiast kochał Hiro za jego dobro, ciepło i odwagę, jaką w sobie miał. Po prostu czuł, że kiedy spędzi przy tym człowieku parę godzin to będzie bezpieczny. I że Hiro jest jedną z niewielu osób, które widzą w nim osobę, nie ciało. Ale żeby nie było wątpliwości - jego słowa nie miały w sobie też zabarwienia przygany czy złości, że Aki tak to określił czy nazwał. Nie, wszystko było lekkie, bo właściwie rozumiał, czemu Aki się tak o tym wypowiadał. Albo - chyba rozumiał. A wydawało mu się, że Aki się po prostu o nich bardzo martwi. O to, że teraz sobie poradzili, bo im pomógł. Ale będą musieli też radzić sobie sami. - Bohater to zawód o bardzo krótkim stażu. - I w tym już nie było niczego wesołego ani zabawnego. To było smutne i tragiczne, a nuta tego przekazu zabarwiła jego głos swoim cieniem. Krótka wypowiedź. Mocna wypowiedź. Dobrze, że nie było okazji popisać się zdolnościami medycznymi bo z tym różnie bywało. I czasami było przez to całkowicie krucho. - Haha, więc będzie czas na moje ulubione łażenie z listkiem na czole jak debil. - Niedawno przecież sam to przerabiał, o zgrozo - to zdecydowanie nie był trening dla niego. Wywoływał tylko frustrację. No ale ponoć wielkie rzeczy wymagały wielkich poświęceń. Rozbawiło go też - i zdziwiło - że tak otwarcie Aki mówi o swoich słabościach. Bo w rękach wprawnego ninja taka informacja była informacją bardzo cenną. Ale chyba ciężko powiedzieć, żeby Ranmaru czuł się zagrożony od strony białowłosego - i słusznie, bo nie miał czego się bać. Ale i tak go to zdziwiło. - Zgoda, Hiro byłby wręcz bajkowym rycerzem! A Isane nadałaby się do wsadzenia do najwyższej komnaty w najwyższej wieży. Jeszcze tylko smok do obrazka i mamy bajkę. - Oj tak, Isane to byłaby świetna księżniczka! Trochę kręcąca nosem, trochę dramatyczna, podstępna, ale też przede wszystkim - pełna miłości i pragnienia, by ktoś o nią zadbał. By w końcu była pełna. Oczywiście to wszystko było wyolbrzymieniem jego głowy... bo mógł się bardzo mylić co do nich wszystkich. - O-ooo..! Cieszę się, że pytaasz... jest takie miejsce, które jest prawdziwymi Schodami do Nieba... - Uśmiechnął się figlarnie, z błyskami w oku. Zanurzali się coraz bardziej między budynki, a tu panowały już właściwie cienie, bo bocznych uliczek nikt nie rozjaśniał latarniami. Jedynym blaskiem był ten z okien mieszkalnych. Zorientował się, że właściwie nawet pieczenie dłoni, ból i osłabienie mu nie przeszkadzały. Jego umysł był zajęty - zajęty osobą chłopaka o smutnych oczach. Cały ten dzień był jak sen - sen, który trwał po to, by teraz się obudził.
- Ostrzegam, jestem bałaganiarzem i wcale nie jest mi z tym źle. - Yue w końcu przeszedł przez jeden z płotków dwupiętrowego, zgrabnego domu - wcale nie dużego. I skierował się prosto do... schodów. Schodów zewnętrznych, które prowadziły do niewielkiego tarasiku, na którym stały doniczki, teraz przysypane śniegiem i drzwi. - Uwaga, ślisko. - Poszukał w torbie kluczy i brzdęknął nimi, otwierając drzwi, przez które wszedł przodem. - Buty z nóg. I moment, tylko zapalę... ał! Kurw... Ooo... o! - Chwila dziwnych odgłosów, które było niewątpliwie potknięciem się i w końcu - tadam! W pokoju nastała jasność, kiedy zapłonął większy kaganek, od razu lśniąc w kryształach zawieszonych pod sufitem. - Czuj się jak u siebie. Ja musze jeszcze napalić w piecu, żeby tu nie zamarznąć... a jestem okropnym zmarźluchem.

[zt -> viewtopic.php?p=189728#p189728 ]
autor: Yue
12 gru 2021, o 13:00
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Kiedy już potrafisz rozpalać ogień, ale potem wsadzasz do niego palce to nie tracisz na nauce na własnych błędach - tracisz tylko na nauce na cudzych błędach. Dziecko, które raz wsadzi palce do ogniska czy do pieca zrobi to tylko raz - potem już nigdy więcej tego nie uczyni. Być może już do końca życia będzie nosić znamię swojej porażki i swojej głupoty na dłoni, będzie oglądał bliznę dzień po dniu i zastanawiał się, dlaczego on to właściwie uczynił. Czemu nie był mądrzejszy? Sprytniejszy? Czemu nie posłuchał mamy, która tyle czasu mówiła, że ogień jest niebezpieczny? Dopóki nie stanie się tragedia - człowiek się nie uczy. I ciężko też przychodziły nauki, które wychodziły z ran, których nie widać gołym okiem. Tych, które nie szpeciły ciała bliznami, po których możesz przejechać palcem. Dziwne, co? Przecież rana pozostawiona na psychice powinna ją ryć tym bardziej - wżerać się tak samo mocno, jak igła gładko przechodziła przez bawełnę, by łączyć materiał cienką nicią. A jednak. Drzemała niesamowita tragedia w ludzkości, która nie potrafiła niektórych faktów przyjąć jako prawdy objawionej i nie potrafiła się do niej dostosować. Jak na przykład - uważaj na wilki. To, że ten wilk dał się pogłaskać, podrapać po brzuszku, że polizał rękę i spoglądał pieskimi oczami nie zmieniało jego natury. I nie wywracało całego świata do góry nogami - ten był przyjazny, tu i teraz, ale spotkasz następnego i nic już nie będzie pisane takimi samymi barwami. Tymi o głębokiej barwie oceanu, która tak się Yue podobała i która sprawiała, że chciał więcej i więcej. Jak każdy człowiek - posiadał w sobie egoizm brania. Ale wiedział, że nie ma takich transakcji, w których branie jest jedyną opcją. Wymiana musiała być równomierna. I niekiedy stanowiła nierówną - więcej daj, chociaż zyskasz mniej. Nie przeszkadzało mu to. Dopóki były krótkie chwile jak ta - ciepłe i spokojne, zamknięte w kloszu jego malutkiego świata przy tym wielkim, który chyba nie miał swoich końców. A przynajmniej ty nie potrafiłeś jego krańców umysłem objąć. Bo czy ziemia jest w ogóle płaska? Jedni nadal się przy tym upierali. Inni wariaci mówili, że okrągła jak piłka - ale to nie ma sensu. Niby masz wzgórza - no dobrze, są... wypukłe. Ale poza tym? Widział tak mało i tak niewiele, że nie upierał się przy żadnej odpowiedzi, a przecież każda ciekawiła. I widzisz, tak samo ciekawiło to, czy kiedy wepchniesz rękę w ognisko to zaboli. Czy kiedy wsuniesz dłoń w paszczę wilka to ją zaciśnie, ale może zamiast tego pozwoli popodziwiać swoje kły? Yue należał dokładnie do tych ludzi - którzy wpychali swoją rękę w ogień, nawet jeśli bali się bólu i go kiepsko znosili. I to był kolejny powód, dla którego lepiej było trzymać innych od siebie z daleka. Wtedy konsekwencje pożaru poniesiesz tylko ty sam - nikt więcej.
- Tościk z miodem. - Powtórzył. Lubił, kiedy ludzie zadawali pytanie, powtarzając to, co się powiedziało. Jakby ich to wielce zdziwiło! Zazwyczaj tak było. Zazwyczaj właśnie dziwiło, dlatego nie wiedzieli, co powiedzieć i w swoim odruchu - powtarzali. Sam pewnie tak nie raz robił, to bezwarunkowe. Ale za każdym razem bawiło go tak samo i sprawiało, że celowo powtarzał po raz trzeci to, co powiedziane zostało. - Bardzo dobre. Słodkie. Sycące. Nie jadłeś nigdy tościka z miodem? Zrobić ci? Tylko ostrzegam - jestem fatalnym kucharzem. - Aki wydawał się zupełnie skołowany myślą o tym, że można połączyć TOST z MIODEM. A tymczasem Yue kochał takie połączenia. Dziwne. Z pierwszej perspektywy nie pasujące do siebie. Łączące słone ze słodkim. Tworzyły prawdziwą symfonię doznań... i nie chodziło tutaj nawet tylko i wyłącznie o jedzenie. Ale jeśli o tosty chodzi - na szczęście stanowiły na tyle proste danie, że nie wymagało żadnych kulinarnych, wielkich zdolności do ich uczynienia i nawet taki Yue był w stanie sprostać ich wyzwaniu.
- Naprawdę? - Zapytał o to w tak rozbrajająco prosty sposób, że włącznie z jego spojrzeniem i uśmiechem stanowiło to kwintesencję ludzkiej niewinności. A przecież Yue daleko było od niewinnego. Gdyby zliczyć grzeszki i spisać je na bladych plecach to zabrakłoby skóry, by wszystkie spamiętać. Byłoby też kłamstwem powiedzenie, że nie był świadomy swojej urody - tej właśnie niewinnej. I kłamstwem byłoby powiedzenie, że nie wiedział, jak oddziałuje na niektórych ludzi. Z jakiegoś powodu niewinność była pociągająca. Może to dlatego, że smakowała jak Zakazany Owoc? Jego niewinność nie pociągała - pociągały go za to wszystkie winy spisane za płonącymi i tymi smutnymi oczami. Przy czym jedno z drugim się nie wykluczało. A akurat Aki łączył je w sobie zadziwiająco skutecznie. Ciekawie, czy właśnie - świadomie? I czy celowo? - Nuda to wróg, z którym należy walczyć, Słodziaku. Jak raz dasz mu wygrać to potem prześladuje cię co krok. - Powinno być chyba jednak coś o wiele bardziej dziwnego w tym spacerku, jaki urządzali sobie w drodze do jego mieszkanka. Na przykład to, że był między nimi najpierw seks, a teraz - o! Właściwie to jak starszy znajomi, co się lata nie widzieli! I może powinno być w tym skrępowanie? Naprawdę tak... dziwniej? Może powinno. Ale Yue takowego nie odczuwał - i pewnie gdyby mu ktoś coś takiego powiedział, to zaśmiałby się szczerze - bo nie widziałby żadnego powodu do krępowania się. Przecież byli już dorośli, czyż nie?
- Taka cicha i grzeczna woda z ciebie, co czujnie spogląda na każdą żywą duszę.- To było chyba pierwsze, co pomyślał o Akim - że nie lubi ludzie. Chyba, bo przecież pamięć bywa zawodna, a minęło parę miesięcy od spotkania, jakie mieli w rezydencji Horoyukiego. Plus było tam sporo alkoholu. Więc może coś mu się zwyczajnie pomieszało, a może... po co gdybać. Zwłaszcza, kiedy brunet wyszedł naprzeciw pytaniu i go nie uniknął. Kolejna dziwna rzecz - bo sądził, że jakiś unik się pojawi, jakieś skrępowanie. Chyba naprawdę źle ocenił tego chłopaka. Powinien w sumie wziąć poprawkę po tamtej nocy, ho! Tam to żadnego skrępowania nie było! Uśmiechnął się szeroko pod nosem na to wspomnienie. - To skoro co innego to... co? Brak zaufania? Strach? Dystans? - Nie każdy miał łatwość w opisywaniu i nazywaniu swoich odczuć i emocji, bo często wiązał się z nimi jeden znaczący problem - trzeba było się zastanowić. Przystanąć, zastanowić nad samym sobą, światem wokół i ludźmi, którzy mieli z tobą styczność. Nad swoimi odczuciami i bodźcami. I to naprawdę proste nie było. - Masz mnie. Taki nawyk z dawnych lat. Ciągle nie mogę się go pozbyć. - Fakt, zawsze nosił przy sobie torbę, w której było kilka kunai i shurikenów... Chociaż właściwie nie używał ich od lat. Co najwyżej do tego, żeby wyglądać przez moment trochę groźniej, albo żeby... - Chociaż czasem się przydają do otwierania butelek. - Prychnął śmiechem. No, albo żeby otworzyć coś. Butelkę na przykład. - Człowiek jednak nie wilk - nie ma zębów i pazurów do walki. Więc tworzy sztuczne. - Podsumował przemyślenie Aki na temat tego, że to zabawne... nie, smutne. Smutne, że z prostego narzędzia robiło się równie proste - tylko o zupełnie innym przeznaczeniu. Nie po to, by tworzyć, a po to, by odbierać. Ale Yue zanadto to nie ruszało - ten progress ludzkości i ta tendencja do tworzenia coraz bardziej śmiercionośnych broni. To chyba dlatego, że po prostu w tym nie uczestniczył i trzymał na dystans cały ten świat ninja.
To "źle" było jak cięcie noża - albo kunaia, skoro to właśnie o nich rozmawiali. Ostre, zdecydowane. Mówiące wprost - nie mam ochoty się rozwlekać. I lekkie zdziwienie odmalowało się na twarzy białowłosego. Chciał już rozchylić usta i powiedzieć: w porządku, nie musimy o tym gadać. Jakoś nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Miał wrażenie, że z Akim ćwiczyli - całą trójką. I że przez to rozumieli się dobrze - w walce, w swoim zachowaniu. Ale miał chyba o tym mylne pojęcie. O ich relacji i przede wszystkim o działaniu na polu bitwy. Cholera - nigdy na żadnym nie był. Grzał dupsko w Ryuzaku no Taki i to nie znaczyło, że nigdy nie spotkał się z kimś, kto był groźny, do kogo gardła trzeba było przystawić nóż. Nie. Natomiast nigdy z nikim nie współpracował, nie musiał na kimś polegać. Aki nie pozwolił mu się odezwać, ale to było pozytywne - bo po prostu kontynuował. Czemu? Ja nie wiem. Może dlatego, że nie chciał tego tak urywać, skoro to byli ich wspólni znajomi. A może się bał, że rozmowa pójdzie się walić? A może to właśnie to - ta zima. Te cienie wokół. Ta magiczna noc, w której gwiazd próżno szukać, ale przez to tylko zyskiwała do mistycyzmu. Przypominała trochę moment, kiedy budowałeś namiot z koca i krzeseł w domu, żeby się w nim skryć i schować. To właśnie ten twój mały świat.
- Właściwie to tego powinienem był się spodziewać po Hiroyukim. I po tobie. - Jego głos brzmiał nadal tak samo ciepło i swobodnie, tak samo miło. Nie było w nim oskarżenia, przygany, nie było "ooo, no tak! WIEDZIAŁEM!". Nie, nie. Po prostu skomentował swoje odczucia, które się już po "opowieści" pojawiły. Albo raczej - po samym podsumowaniu. Bo mało w tym było historii wydarzeń o tym, co rzeczywiście się tam działo. Był tylko wynik i skutek - ale taka opowieść jakoś bardzo pasowała do Aki, dla którego efektywność ponad efektowność. - Wiedziałeś, że Isane uczy się na medyka? Medycyna to bardzo trudna nauka, a tym bardziej iryojutsu. Może potrzebuje więcej czasu. Może razem potrzebują więcej czasu. Hiroyuki długi czas pracował jako latarnik, mało to ma wspólnego z zawodem ninja. - Zauważył. Nie to, że zwykła praca przeszkadzała w treningach. Ale na pewno przeszkadzała w tym, żeby nauczyć się zabijać. Morderstwo... tak, to prawda - w tym zawodzie przetrwają tylko najsilniejsi. Ci, którzy nie mają zahamować. Nie wahają się. Jedna zła decyzja zabija człowieka. - Całe szczęście, że cię mieli. Jeszcze trochę i zostaniesz pełnoetatowym bohaterem! Brakuje ci lśniącej zbroi. I konia. Powiedzmy, że kusza zastąpi miecz. - "Przymierzył" go spojrzeniem, wyobrażając sobie, jakby Aki wyglądał w lśniącej zbroi. Zabawnie. Właściwie to wydawało mu się, że bardzo zabawnie. Ale kiedy pomyślał o zbroi skórzanej to hoooo... wyciągałby go z niej z przyjemnością. - O, niespodziewane obrócenie pytania! Pozwolę sobie zacytować więc moją rozmowę ze znajomym: niby człowiek się brzydzi, a oczu oderwać nie może... - Poczekaj, aż wprowadzą osła. - ... dawaj. - Zaśmiał się radośnie. - Ale oprócz tego, o dziwo, było całkiem spokojnie. Pochłonęła mnie zabawa, która jedynym punktem, w jakim uwzględnia innych ludzi, jest punkt martwienia się, czy sąsiadka ci garnkiem w czoło nie wyceluje przez okno.
autor: Yue
11 gru 2021, o 14:34
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Czas był rozwiązaniem bardzo wielu problemów. Skaleczyłeś się? Och, nie ma sprawy - do wesela się zagoi! Ktoś cię zranił? Nie martw się - z czasem zapomnisz. Jesteś zmęczony? No już, już... to minie. Było mnóstwo odpowiedzi, a wszystkie wiązały się z pewną prostą zależnością - wszystkie prowadziły do tego, że jeśli tylko poczekasz, jeśli tylko będziesz miał czas to wszystko magicznie przeminie. Nawet twoje problemy. Nie musisz ich rozwiązywać, nie. Po prostu poczekaj. Usiądź, zajmij się czymś. Wyjdź na spacer. I wszystko będzie cacy. Wszystko będzie dobrze i wszystko będzie lepsze. Nawet ta brudna, błotnista ulica, w której toną twoje buty, wyschnie i będziesz mógł znowu iść z uśmiechem do swojej ulubionej pracy. Nie będzie zbierało się na deszcz, nie będzie wiało tak, że porwie nie tylko wszystkie myśli, ale i spróbuje zdmuchnąć ciebie całego. Ułożone w nieładzie włosy staną się twoim najmniejszym zmartwieniem. Tak, czas leczy rany - oto i wspaniały doktor wszech czasów, na którego zadawali się nasi przodkowie, kiedy nie było jeszcze chakry i na którego zdawaliśmy się i my dziś. A potem dowiadujesz się, że jednak czas nie uleczy wszystkiego. Że, tak jak powiedziałeś, im starszy będziesz tym wszystko będzie trudniejsze. Przybędzie doświadczenia - ubędzie sprawności. Czy ktoś cię przed tym ostrzegł? Ktoś uprzedził? Powiedział: korzystaj z młodości, póki możesz? Pewnie tak. Tylko ilu z nas wtedy brało te słowa na poważnie? Z drugiej strony przyszedł dziadek i tłukł do głowy: wnusiu, ale ty tak nie siedź, bo na starość będą cię kolanka bolały! Albo przyjdzie matka i powie: jak będziesz tyle pił to ci wątroba padnie! No ale mamo, dziadku, czy czas nie miał leczyć ran? Im dłużej żyjesz tym bardziej się gubisz w tych zależnościach, jeśli tylko zaczniesz się nad nimi rozckliwiać. Świat musiał być prosty. Bo jeśli go nie upraszczałeś po swojemu to robił się nieznośnie ciężki do dźwigania. Nikt nie chciał mieć wiecznie zgiętych pleców i zgarbionych ramion. Człowiek stworzony był przecież do tego, by naprawdę żyć. Egzystencja pozostawała dla tych, którzy się zagubili i mieli na tyle pecha, że nie tylko nie odnaleźli samych siebie - nikt ich nawet nie odszukał.
Lubił to uczucie, kiedy ciało dopasowywało się do ciała tak, jakby były dla siebie stworzone. Ale to głupie - bo gdyby rzeczywiście Matka Natura, Los czy też to nieszczęsne Przeznaczenie, w które człowiek usilnie wierzył, chcąc sobie wytłumaczyć wiele niewyjaśnionych spraw, to doprawdy byłoby bardzo wiele... ideałów dla Yue. I nie wiedziałby już sam, czy to po prostu on sam był tak idealnym puzzlem, by pasować dla innych, czy to jednak próbowano mu wynagrodzić całą gorycz życia w takich słodkościach. Ale chwile takie jak te były bardzo rzadkie. Były jak perły, którymi chciał wyłożyć cały naszyjnik i zawiesić go na swojej szyi, aby potem móc go oglądać w odbiciu lustra. Uśmiechałby się wtedy o wiele częściej - tak ciepło i szczerze, tak do siebie samego. Tylko z powodu wspomnień o tym, że rzeczywiście można mówić o ludziach, którzy po prostu ingerowali z tej magicznej ludzkiej przyzwoitości. Co jednak dla wolnego ptaka było lotem, dla ptaka w klatce było chorobą. I chwile takie jak te były słodkie jak sam miód z kwiatów lipy, ponieważ były tak rzadkie. Tak nienaturalne. Tak zupełnie niepasujące do jego życia, w którym człowiek pisaną miał wartość tylko przez to, co sobą prezentował. Nie było tu czasu na zatrzymywanie się i myślenie, co ten kotek ma w środku. O czym myśli. Jak się czuje. Czy potrzebuje pomocy. Wszystko łączyło się, spajało i tworzyło abominację przypominającą najpiękniejsze z wiosennych ogrodów Ryuzaku no Taki. Najbardziej dziką i pierwotną naturę w całej jej majestacie i cudach, jakie potrafiła wytwarzać. Przyciągnięty jeszcze bliżej, objęty silnymi rękoma, ułożył rzeczywiście głowę na nienapiętym barku, sprawdzając, czy rzeczywiście jest puzzlem idealnym, który znów, na kilka chwil, został wpasowany w świat Akiego. Tak bez powodu. Z przypadku. Tylko dlatego, żeby było cieplej. I przecież nie dało się zaprzeczyć - było. Tak i było coś zupełnie enigmatycznego w chwili, kiedy nie widziałeś twarzy drugiego człowieka, a jego emocje czerpałeś tylko z uderzeń jego serca i z tego, jak pracowały jego mięśnie. Z brzmienia głosu - jego wibracji i poziomu głośności. Czy był pomrukiem, czy może napinał się w swoich posadach. To wszystko było zabawą. Miłą, pełną szacunku zabawą - ponieważ człowiek, który potrafił wykazać łagodność, zasługiwał na każdy rodzaj szacunku.
- No mówiłem - Słodziak. Taki groźny i zły, ale prawdziwa słodkość. Jak tościk z miodem. - Uśmiech był wręcz słyszalny w jego ciepłym głosie, kiedy bez żadnych oporów opierał się na Akim. Och, skoro sam się oferował to żalem byłoby nie skorzystać, czyż nie? Powiem więcej! Byłoby to iście niegrzeczne! A Yue był w końcu bardzo grzecznym chłopczykiem. Chłopczykiem, który dalej zastanawiał się, jak głupie to jest, żeby z towarzystwa może i nieciekawego, ale przynajmniej niegroźnego, pchać się prosto w łapska nieznajomego Wilka. Gdyby posiadał w sobie chociaż trochę więcej strachu... ocipinkę więcej szacunku do siebie samego. Ale och - nie posiadał. I teraz tym bardziej nie miał ochoty na szukanie i zbieranie myśli do kupy. Zostawił więc to, że przecież to niemądre - zapraszanie nieznajomych do swojego domu! Że tak się robić nie powinno! Ach, przecież za to kochał też Ryuzaku - było miastem ludzi wyzwolonych. I chociaż o takich rzeczach brzydko było mówić na salonach, to co działo się za zasłoniętymi kotarami...
- Hahaha... zapamiętam to. Sprawię sobie czerwoną pelerynkę i będę chodzić z wiklinowym koszyczkiem. Największym problemem byłoby znalezienie jakiejś babci... ale chyba dam radę znaleźć jakąś, która ulegnie słodkiemu uśmiechowi. - Uniósł głowę, żeby zajrzeć w ciemne oczy swoimi własnymi - rozjarzonymi teraz już ciepłymi iskrami i rozbawieniem wywołania tej bajki. Fantastycznej zresztą. Mającej tyle swoich wersji, że Yue nie wiedział, która była prawdziwa, ta pierwsza, a która stała się opowieścią przekazywaną dzieciaczkom przez dobre madki, które dbały o to, żeby ich dzieci miały bezstresowe wychowanie. Tak, tak, takich popierdoleńców też na tym świecie nie brakowało. Pomyślałby kto - w świecie wojen, przemocy i kłamstw. - Przypadek? O nieee, co za nieszczęście... - Wygiął usteczka w podkówkę. - A już myślałem, że mam swojego przystojnego prześladowcę, który tylko czeka, żeby przeciąć ze mną swoje ścieżki. - Ludzie bywali różni. Naprawdę różni. Jedni mieli zamiłowanie do tej wolności, o której już tyle rozprawialiśmy, inni kochali przynależność na tyle mocno, że chcieli, by ktoś mówił im, co mają robić i jak mają robić. Jak żyć. Ale Aki... Aki nie był gończym psem. Był przecież Wilkiem. Jak niebezpiecznie... Jestem pewien, że nie dało się go oswoić.
- Aaa, no tak... nie lubisz ludzi. Nie jesteś nadmiernie społeczną bestią, co? - Śnieg zachrupał pod butami, kiedy zeszli na ulicę - nieoblodzoną tylko dlatego, że pokrywała je dość świeża warstwa śniegu, już częściowo udeptanego, ale jeszcze nie ściętego przymrozkiem. Nie zdążył rozmoknąć, żeby stać się jedną wielką ślizgawicą. Białowłosy pocierał lekko o siebie dłonie, uważając na nacięcie. - Wszędzie chodzisz z kuszą? Nawet na spacery? Do tego przynajmniej pięć notek wybuchowych i jakiś nóż w cholewie buta? - Zabrzmiało to jak żart, kiedy przechylił głowę, żeby oderwać wzrok od rany na dłoni i spojrzeć na bruneta, ale w zasadzie to stawiał, że tak dokładnie jest, jak powiedział. To ten typ po prostu. - To opowiadaj. Jak tam było na tej waszej misji. Robiliście na pewno prawdziwie szalone i ninjowe rzeczy. - Bardzo łatwo było zapomnieć, że Yue też był częścią tego świata. Że sam był ninja. Ale Aki na pewno wiedział i miał to przekonanie o ludziach, że ciche wody były zazwyczaj najbardziej niebezpieczne. Czy Yue zaś niebezpieczny był? Najchętniej muchy by nie skrzywdził, gdyby to od niego zależało. A już na pewno nigdy nie skrzywdziłby kogoś, kto po prostu... był dla niego dobry. Nie dlatego, że czegoś chciał. Choć znowuż - w ludzką bezinteresowność dawno stracił wiarę.
autor: Yue
10 gru 2021, o 20:41
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Ludzi nie można zmienić, ale jednocześnie ludzie się zmieniają. Podasz im dłoń, a oni nagle pomyślą: hmm... może to dla mnie szansa? Dla mnie, dla ciebie, dla siebie. Widzisz, to opierało się gdzieś w wierze w to, że jednak, chociaż odrobinkę, masz wpływ na ludzi, jacy cię otaczają. Nawet jeśli nie możesz nimi potrząsnąć, żeby wypadły stare nawyki, aby potem spisać na karcie masę nowych i wbić im do głowy. Jak do maszyny. Jak na tej maszynie do pisania, w której musisz mocno uderzać w klawisze, żeby uzyskać jakikolwiek wynik. Aby zobaczyć ślady tuszu na papierze. Albo jak pędzel, którym umiejętnie musisz pociągać na papierze, żeby cieszyć się wynikami. Naciśnięcie klawisza było jednak prostsze niż długie i pracochłonne ćwiczenie kaligrafii, żeby potem nikt nie mógł powiedzieć, że twoje znaki to kulfony - do śmieci to, wyrzućcie. Patrzeć się na nie nie da. Takie same symbole człowiek zostawiał na człowieku. Pewnie ciężko w to uwierzyć komuś, kto trzymał się od każdego na odpowiedni dystans. Czasami tylko spędził jakąś gorącą i owocną noc w czyichś objęciach, czasami wypił czarkę sake z dawnym znajomym i poznał... znajomych znajomego, żeby z nimi pogadać. Ale tak kontrolowanie. Tak ostrożnie, no bo przecież ktoś jeszcze może słuchać. A może to, co powiesz, obróci się przeciwko tobie? Gdzie więc ten znak? Na nie trzeba być gotowym. Tak jak każdy człowiek musi być gotowy na pomoc. Na to, żeby sobie dać pomóc - jakikolwiek nie byłby to sposób. Kiedy narzekam to mogę przecież narzekać dla zasady, żeby się wyżalić, ale wcale nie dlatego, że chcę coś zmienić w swoim życiu, poprawić się i udoskonalić. Taki już jestem, więc się takim akceptuję. Ale mogę też marudzić, by posłuchać, co druga strona ma na mój temat do powiedzenia. Wziąć poprawki na uwagi, które pojawią się odnośnie naszej osoby. Wtedy właśnie możesz mówić o tym, że jednak... jednak da się ich zmienić. Możesz to zrobić metodą marchewki jak i kija. Możesz obijać czyjś kark tak długo, aż całkowicie wyzbędzie się swojej dumy. Złamiesz go. Możesz też obiecywać góry lodowe i słodzić dzień po dniu, nie szczędzić swojego oddechu na rzeczach dobrych. Wtedy też się zmieni. Wzrośnie, zbuduje mocniejszy kark. Może stanie się pyszny, może arogancki. A może po prostu będzie pewny siebie i tego, co go otacza. Największym trudem przewidywanych zmian było to, że każdy inaczej zareaguje na dane traktowanie. Jedni będą walczyć zaciekle - jak lew - byle tylko uchować swoje. Zupełnie jak Ty, drogi Aki. A drudzy... drudzy pozwolą, żeby zgięły się ich kolana, bo nie będą mieli sił walczyć. Nie będzie w nich woli. Jak Yue. Anioł nie posiadał w sobie woli, żeby zmieniać swój własny świat. Nie było też w nim chęci całkowitego odmieniania świata wokół - bo przecież wtedy należałoby się przywiązać. Ale miał w sobie wolę i siłę do tego, żeby chociaż na kilka chwil te światy rozchmurzać.
Chyba to widział w tych smutnych oczach. Nie niepewność, oj nie - bo nie dostrzegał żadnego zawahania w tym spojrzeniu, które z jednej strony było mocne, a z drugiej strony powłóczyste. Wyprane z emocji. Tak stoickie, że Yue miał ochotę wyciągnąć rękę do jego oczu i przekonać się, czy będą miały chłód lodowego oceanu wokół gór Hyuo. Czy zatopi się w tamtejszych mgłach i poczuje na własnej skórze oddech Zimy jeszcze silniejszy, niż odczuwał go tu i teraz, kiedy watr kąsał jego skórę, różowił ją i nadawał, przynajmniej teraz, odrobinkę zdrowszego wyrazu. Lecz wydawało mu się, że widział, że nawet ten spokój pragnął odrobiny niepokoju. Tak bardzo bał się tego, że zostanie skrzywdzony, że dobrowolnie rezygnował z tego, co dobre. Bo nie możesz przecież odciąć się tylko od zdrady, żeby doświadczać miłości. Bierzesz wszystko, albo nic. Więc wędrował Wilk drogą pragmatyzmu, bo to trwało w jego naturze. Logika była lepszym doradcą, niż emocja - oj, oczywiście! Yue zdawał sobie doskonale sprawę z tego, jak głupiutki potrafił być... i cała ta niemądrość wynikała wyłącznie z wyboru. Bo przecież dostrzegał, co niektóre decyzje z nim robiły. Do czego go doprowadziły. Ale, ale... przecież o tym miało być cicho. Ku ukoronowaniu szlachetnego kłamstwa, dzięki któremu wszystko staje się lepsze. Niech się stanie. Ten wieczór przecież nie mógł być już gorszy - a stał się tylko lepszy przez pojawienie się tutaj, zupełnie niespodziewanie, jednego jegomościa. Takiego, który może właśnie kierował się prosto na polowanie, a może... po prostu chciał pooglądać rzeźby. Białowłosy nie wiedział. I może to lepiej, że nie wiedział? Czy niewiedza nie sprawiała czasem tego, że lepiej człowiek spał?
Uśmiechnął się szerzej, kiedy dostrzegł to drgnięcie warg Akiego. Owszem, sam widział już oczami wyobraźni wyrżnięcie, ale jak zostało już ujęte - Yue nie należał do osób, które nadmiernie mocno przejmowałyby się konsekwencjami pewnych rzeczy. Które szanowałyby swoje zdrowie i swoje dobro. Gotów był zaryzykować taki upadek tylko dlatego, że już słyszał, jak obaj się z tego śmieją. No bo przecież - to było zabawne! Wielcy "ninja" (a przynajmniej Aki ninja przez wielkie "n" był), który tarzają się w śniegu jak dzieci, bo poślizgnęli się na śniegu. A dlaczego? Dlatego, że jeden z nich zrobił sobie kuku! Właściwie to rozwlekając to wyobrażanie sam się cicho zaśmiał, ale ten kolejny przebłysk wesołości zakończył się ciężkim westchnięciem - kolejnym zresztą. Spojrzał na bok, w poszukiwaniu wzrokiem ławki, która zresztą była niedaleko. Właściwie, gdyby tak się nad tym zastanowić, to bardzo dziwnie było spotkać osobę, którą widziałeś raz, w takich a nie innych okolicznościach, a teraz - tak przypadkiem - natykasz się na nią w takiej... a nie innej... sytuacji. Przez jego głowę przebiegła krótka myśl - że w takim razie już przecież wrócili z misji. Aki, Hiroyuki, Isane. Ale to była bardzo, bardzo krótka myśl. Myśl przerwana zimnym dotykiem na jego podbródku, od którego jego policzki jeszcze bardziej się rozpaliły. Nie oponował i nie uciekał spojrzeniem, kiedy dłoń Aki obróciła jego twarz z powrotem ku sobie, za to lekko uniósł brwi, zdziwiony tym zbliżeniem. Zbliżeniem, dzięki któremu zrobiło się znów ciepło. Dzięki któremu ciało znów miało podparcie nie tylko za plecami. Być może każdy normalny czułby się właśnie zagrożony. I kłamstwem byłoby powiedzenie, że dreszcz nie przebiegł po plecach białowłosego. Były w tym sprzeczne uczucia - tak smutku jak i zadowolenia. Chęć ucieczki jak i chęć zostania. Z jednej strony - wyłgaj się śliczniutko, pośmiejmy się, zamieńmy wszystko w żart, a z drugiej strony...
A potem były słowa. Słowa, które przesunęły kolejny dreszcz po plecach, powodowały wręcz gęsią skórkę. Niby je wyszeptał - ale w głowie Yue te słowa brzmiały jak krzyk. Czemu? Nie rozumiał. Nie rozumiał jego słów. Może rzeczywiście nie brał go wystarczająco poważnie. Może go nie doceniał. Spotkał już niejednego ninja, ale przez to, jak sam żył, jakoś nie obracał się w tym towarzystwie tam, gdzie powinien - na misjach. Nie widział, jak ludzie mordowali się wzajem. Nie widział wielkich wybuchów. Siły rąk, które miażdżyły kości w uściskach. Czy to była taka silna chęć pomocy tym biednym? Tym poszkodowanym? Teraz Yue grał rolę tego biednego do wyratowania? Och, no święta prawda. Potrzebował pomocy - ale nie wiązała się ona z tym szlachcicem, z którym przecież dobrowolnie poszedł na tę kolację. To wszystko tkwiło o wiele głębiej. I chociaż powinien powiedzieć, że nie będzie i nie ma potrzeby na żadne mordowanie, zamiast tego milczał z miną... zadziwiająco poważną. Prawie tak, jakby wyrok padł. Jakby usłyszał uderzenie młota sędziego. A przecież do niczego nie doszło. To była tylko rozmowa.
Różnica między tą rozmową a rozmową z Shujim polegała na tym, że między nim a Akim nie było dłoni Yue, które powstrzymywałyby tę bliskość. I różnica polegała na tym, że kiedy ten chciał się odsunąć, białowłosy zarzucił rękę trzymającą szalik za jego kark. Choć trafniej byłoby to opisać - przesunął swoją rękę. Nie było w nim gwałtownych odruchów.
- Tak jest cieplej. - Wyjaśnił na wydechu. I było. Zdecydowanie było. Nie miał ochoty tracić tego podparcia. Bo było po prostu... miłe. Ułatwiające trzymanie pionu na miękkich nogach. Chyba mu się już też pomieszało w głowie. I ten mózg też zmiękł. Zupełnie. Albo to jego myśli zostały po prostu zgarnięte przez jedną z tych cichych fal Oceanu.
- No nie wiem, nie wiem... a co jak straszny wilk zje taką bezbronną owieczkę jak ja po drodze? - Wyciągnął kąciki ust w górę. - Chętnie. - Wyprostował się i cofnął swoją rękę z karku Aki, żeby owinąć szalik wokół szyi i schować w niej nochala. I poprawił swój płaszcz, podopinał go, nieco łopatologicznie, bo tak - bolało. Bolało, ale... do bólu naprawdę da się przyzwyczaić. Albo raczej - można nauczyć się go akceptować. - A... nie przyszedłeś tu zobaczyć wystawy? - Jakoś... zupełnie się do tej pory nad tym nie zastanowił. Nad tym, co właściwie Aki tu robił. Niebieskie oczy powiodły po pięknych rzeźbach. Być może wydzierał właśnie Akiego z jego prywatnej, wielkiej czy też małej przyjemności. Nie to, że rzeźby zamierzały uciec. W końcu były martwe.
Oderwał plecy od drewnianego filaru i upewnił się, że w ogóle stoi. Zmęczenie dobijało, ale nie na tyle, żeby miał tu zaraz padać. Tylko ciało było jak z ołowiu. To nic. W końcu rano będzie lepiej. Dopiero wtedy, po ostatnim poprawieniu szalika, zrobił pierwsze kroki w stronę wyjścia z Zimowego Ogrodu. Z niemałą burzą myśli. I jednocześnie zadziwiającym spokojem.
autor: Yue
10 gru 2021, o 13:32
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Tragiczne, co? Tragiczne było to, że kiedy tylko opuszczałeś łono matki to od razu nakładano na ciebie kajdany. Natychmiastowo miałeś jakąś rolę. I nie dało się pozbyć tego, że za każdym razem ci jakąś przypisywali, jeśli tylko wszystkie straciłeś. Możesz mieć kilka ról na raz, tak. Możesz wykonywać kilka na raz czynności i obowiązków, ale nie możesz być pustym, bezużytecznym bytem, który nie wypełni żadnego przeznaczenia w tym naszym wielko-małym świecie nazywanym dalej Ryuzkau no Taki. Z tym było zabawy jak z prawem - próbujesz się odnaleźć, szukasz własnego ja, powolutku układasz sobie wszystko w swojej głowie, no bo przecież tyle rzeczy wokół ciebie musiało zostać jeszcze zbadanych i poznanych! I zanim poczujesz, że to jest to - że jesteś w punkcie, w którym powinieneś być od zawsze okazywało się, że już nie masz być nazywany synem. Że teraz nie ma już osób, które tak mocno cię wspierały i musisz zostać pracownikiem. Nie jesteś już dzieckiem, przeszedłeś przez etap nastolatka, dali ci w dłoń broń i powiedzieli - walcz. Jedni mieli większe szczęście od innych - taka to właśnie sprawiedliwość gościła na tej ziemi. U niektórych udało się wypatrzyć rdzę, zanim wsadziło się zepsuty element do maszyny i można było go poprawić. Doszlifować. Pozbyć się wadliwej cząsteczki i sprawić, że to właśnie ta jedna zębatka będzie tą chodzącą najlepiej. Wtedy już naprawdę niczego się od niej nie chciało. Niech po prostu będzie - wypełni tę swoją rolę, którą może już same gwiazdy, nad którymi było tyle zachwytu, przewidziały, niech nikt mu nie przeszkadza... Jedni by powiedzieli, że Aki miał bardzo dużo szczęścia żyjąc tyle czasu z rodzicami. Potem dodaliby, że ninja umierają młodo, że niewielu decyduje się na rodzinę, a jednak, jakimś cudem, te małe bachorki powstawały i machineria była uzupełniana. Inni powiedzieli, że to pech. Mógł zostać wychowany inaczej, że w sumie to ci rodzice zmarnowali mu życie pchając jego rozwój w tym a nie innym kierunku. Każdy miał coś zawsze do dodania od siebie. Każdy wiedział lepiej. Czego ci potrzeba, co myślisz. Jakie miejsce w tym szeregu powinieneś zająć. I masz całkowitą rację - część powiedziałaby, że zastanawianie się nad tym wszystkim nie ma najmniejszego sensu, bo koniec końców ninja był sam w sobie narzędziem - bronią i tarczą, której należało używać według potrzeb. Kim był jednak Aki? Bronią? Tarczą? Czy tylko człowiekiem, który błądził w tym wszystkim i żył życiem z dnia na dzień, ciesząc się tym, że nie było żadnego szalonego lidera na szczycie tej piramidy, który zaraz posłałby ten kraj w ogień wojny?
Wybudowane napięcie miało wszystko, co wspólne, z tymi zębatkami, kłamstwami i kłopotami, w jakie człowiek może przez nie wpaść. Gdy zaplączesz się w sieć stworzoną przez kogoś innego nie ma jeszcze takiej tragedii. Nawet jeśli nie dasz rady wydostać się teraz, jeśli noża brak przy rękach, w dłoniach za mało sił, żeby rozerwać sieć, możesz poczekać. Zebrać siły, dać swoje zrobić temu, co los miał dla ciebie w planach. Wyczekać momentu, w którym będziesz mógł się wydostać. Lubię brzmienie słów: nie ma sytuacji bez wyjścia. A ty? Jeśli jednak ta sieć była tkana przez twój własny umysł to nagle stawałeś na palcach. Chyba naprawdę łatwiej byłoby, gdyby człowiek trzymał się z daleka od drugiego człowieka. Tak, tak, ten sam człowiek, którego stworzono do życia w stadzie! Który w naturze zachowania miał poszukiwanie szczęścia w postaci drugiej połówki i zostawienie po sobie pamiątki na tym świecie w postaci drugiego chodzącego siebie. Zbitki genów swoich i wybranej partnerki. Niby to było naturalne. Niby tak miało być zaprogramowane, bo ta potrzeba leżała na tym najbardziej pierwotnym poziomie. I plątała się wokół tych najbardziej powierzchownych potrzeb, które łączyły się z pragnieniem zaspokajania własnych satysfakcji. Zabawne w tym wszystkim było to, że ciemne oczy przypominały teraz cichy sztorm - niby wody były spokojne, ale w rzeczywistości czekałeś na pierwszy szum. I już słyszałeś wycie fal. I te oczy spoglądały na te klarowne, choć teraz zmęczone, jakby potrzebowały pomocy. Ocean patrzył w niebo i zastanawiał się, czy można krzywdzić łagodność. A jasny, upstrzony plamami błękit nachylał się w dół i zastanawiał, czy to ocean potrzebował jego. Czy w jego pomrukach i w jego mocy, jaką niósł, znalazła się potrzeba ukojenia, jeśli przyszedł prosto do lodowego ogrodu, gdzie ludzkiej rasie przykazano zachwycać się dziełami artystów. Podobał mi się ten Ocean. W jego niewzruszonej postawie, w jego spokoju, w tym, że człowiek się zastanawiał, z jaką precyzją jedna fala mogła połknąć żywego człowieka bez wybudzania się ze swojego snu. Automatycznie - ponieważ robił to nie raz i nie dwa. Podobały mu się jego cienie i jego przebłyski. Ta wieczna praca, przez którą przechodził i jednocześnie wieczny zastój. Wieczność, huh... wieczność złożona z jednego spotkania. Ale to właśnie w tej ulotnej wieczności zapisana została pasja, do której wracał wspomnieniami. I jednocześnie, tak jak tamtego dnia, tak i teraz spoglądał na niego jak na kogoś, kto potrzebuje pomocy. Kto potrzebuje odrobiny ciepła w swoim życiu, żeby nie zapomnieć, że mimo bycia Oceanem - nadal był człowiekiem z krwi i kości.
Spojrzenie, jakie Aki skierował na Shujiego było dokładnie takie, jakim wilk obdarza sarnę. Nie dlatego, że jest głodny i że chce go pożreć. Nie. Sarna znajdowała się na jego terytorium, więc musiał dokładnie się jej przyjrzeć, jakby zamierzał ją ocenić, zapamiętać. I kto wie? Może jeśli nie jest głodny teraz to zgłodnieje za chwilę? I jak tu się nie uśmiechnąć? Było w tym spojrzeniu coś, co budowało ekscytację gdzieś w dole brzucha. Stwarzało zainteresowanie, a to pchało prosto do tych głupich kroków - no bo kto normalny chciałby się zbliżyć do wilka? Przeczesać jego włosy? Zajrzeć w ciemne oczy? Mądre i cywilizowane - a jednak całkiem dzikie. Nie czułeś się wpasowany, ale kiedy tylko Wilk zjawił się tu i teraz jakoś nagle wszystko było na swoim miejscu, a całe znużenie i chęć zaśnięcia w oczekiwaniu na ten dzień obiecany (bo następny) przeminęło z kolejnym podmuchem chłodnego wiatru. Może to dlatego, że to Wilk tutaj nie pasował najbardziej? Czy w końcu nie o tym mówiliśmy? Żeby przynależeć? Ze swoim żołnierskim i jednocześnie niezwykle lekkim krokiem, ze swoim smutnym i twardym jednocześnie spojrzeniem, z bronią, którą bez skrępowania prezentował światu, jakby była mu najbliższą kochanką i przyjaciółką. Pewnie była. Ach, no tak. Ten smutek. Ten smutek, który Yue miał potrzebę rozgonić swoimi palcami. Ale teraz w jednej garści zaciskał szalik, jakby był jego ostatnią bronią, a drugą trzymał przy boku. Z czerwoną rysą na jej wierzchu.
- Tak wyglądam? Możesz mnie zanieść jak księżniczkę do mojej najwyższej wieży. - Zaśmiał się cicho i perliście, wyobrażając to sobie aż nazbyt dokładnie. Bujnej wyobraźni mu w końcu nie brakowało. Powierzył więcej ciężaru swojego ciała drewnianej kolumnie za plecami, opuszczając nieco powieki okolone rzęsami tak białymi, jak biały był śnieg pod jego stopami, gdy tak spoglądał na Akiego. Swojego małego, prywatnego rycerza ratującego chwilę. Którego pojawienie się przegoniło jego towarzysza i sprawiło, że powrót do domu stał otworem i nie musiał się już borykać ze swoją słabą wolą, która sprowadziłaby go z powrotem do tamtego salonu. I za to był wdzięczny. Bo przecież mógł mieć to wszystko w głębokiej dupie i po prostu pójść swoją drogą. A on po prostu podszedł, jakby nigdy nic. Jeśli był jakkolwiek niepewny swojej interwencji to nie było tego po nim widać. - Ajajajaj... mam nadzieję, że nie będzie z tego kolejnej blizny. - Odetchnął, unosząc swoją dłoń, by na tę ranę spojrzeć. A potem na kunai wypuszczony z dłoni przez Shujiego, który leżał w śniegu. Być może ta chwila zabiłaby uśmiech i wprowadziłaby coś nowego do tej rozmowy już na sam start, ale nie. Nie, ponieważ Aki nie poprzestał na słowach, że powinien to opatrzeć. Kontynuował. A ta kontynuacja sprawiła, że Yue znowu prychnął śmiechem. Może nie powinien się śmiać? Może powinien wziąć to na poważnie? Och, ależ wziął. Kiedy spojrzał na twarz Aki jakoś nie wątpił, że właściwie to pytał poważnie. Na moment zapadła cisza. Cisza, w której jego śmiech zamilkł i mielił w swojej głowie usłyszane słowa. Ważył spojrzenie, które teraz utkwione było na nim. Ciekawe. Ciekawe było to, że z taką lekkością mógł powiedzieć: "mogę go dla ciebie zabić". Ale te słowa mu nie ciążyły. Nie był Horoyukim - nie był bohaterem opowieści, w której śmierć byłaby tematem tabu. Nawet jeśli nie lubił bólu. Nawet jeśli sam nie pchał się do zabijania i krzywdzenia. - Dziękuję. - To było pierwsze słowo, które przerwało ciszę i które znów wprowadziło na jego twarz ten łagodny uśmiech. - Bełtów by ci zabrakło w kołczanie, Rycerzu, gdybyś chciał mnie wyciągać. Ale byliby wszyscy tam zdziwieni. - Prychnął znowu śmiechem. Jakby w zastrzeleniu kogoś naprawdę mogło być coś zabawnego. No, cóż... pewnie "normalnie" by się z tego nie śmiał. Ale kto by się przejmował normalnością w Ryuzaku no Taki. - Słodziak z ciebie.
autor: Yue
9 gru 2021, o 21:03
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Maszyna musiała działać, bez względu na to, czy działały wszystkie zębatki, które do niej włożono. Masz całkowitą rację, Przyjacielu - niektóre elementy po prostu się nie wpasowywały. Nie miały przynależności. Podpisano je, skonstruowano tak, by działały, a jednak, z jakiegoś powodu, miały defekty, które nie pozwalały prawidłowo włożyć je w całą machinerię. Albo jeśli je nawet włożyłeś, to sprawiały, że jej część się zacinała. Czasem zaś ta skaza przerzucała się na wszystko inne. Czasem wkładasz coś działające, a dopiero po czasie okazuje się, że miało na sobie rdzę. I rdza ta, jak żarłoczny niedźwiedź, którego głodu nie nasycą żadne ryby w rzece, zaczynała przechodzić na wszystkie trybiki w tej maszynie. Zarażała jedną za drugą. Wszystko zaczynało się psuć, w końcu docierało do momentu, w którym maszyna stawała. Czy wtedy czułeś odpowiedzialność? Czy wtedy dopiero przynależałeś? Kiedy maszynista szukał tego jednego wadliwego elementu, zdenerwowany i zirytowany, bo wszystko się przez ciebie zatrzymało? Dopiero, kiedy coś spierdolisz, zaczyna docierać do ciebie, jak wiele miałeś, jak wiele od ciebie zależało i jak wiele mogło ci się w tym życiu udać. A mimo tego przynależysz tylko dlatego, że jesteś tym małym trybikiem, na który nic nikt uwagi nie zwraca. Tak, w Ryuzaku było właśnie to coś magicznego, że człowiek zupełnie tonął w dziesiątkach tysięcy ludzi, którzy przewijali się przez ulicę. I wszystkich tych przyjezdnych i przejezdnych, którzy ubarwiali to miejsce swoją obecnością. Yue też za to kochał to miasto. Za anonimowość. Że dziś możesz poznać piękną pannę, a jutro jeszcze bardziej przystojnego mężczyznę i nie musicie o sobie pamiętać. Że tu wszystko jest jednorazowe - nawet przyjaciele. Jednorazowy świat. Dlatego to właśnie temu miejscu można powierzyć siebie. Dlatego to właśnie "tu" przynależysz. Obyś się tylko nie zepsuł. Oby nie pojawiła się rdza. Oby, z jakiegoś frywolnego powodu, nie przypomnieli sobie o twoim istnieniu. Kiedy wojna na granicy, wtedy nagle człowiek zaczyna się napinać i spinać i to wszystko było takie... niepewne. Błędem byłoby powiedzenie, że ta drobina strachu nie przepełzała po tych ulicach i nie przyprawiała o gęsią skórkę niektórych. Dziś jedyną odczuwalną na skórze była temperatura. Ten chłód. Ten mróz nadchodzącej nocy. Dziś jedynym dreszczem był ten nieprzyjemny, kiedy drugie ciało się od ciebie odsuwa i robi się od razu zimniej. I jakoś się to wszystko kręci i kręci i kręci... to pewnie przez ten alkohol. Jeszcze nie w takiej ilości, żeby całkowicie przejąć władanie nad myślą, ale już w tej, żeby świat lekko się zakręcił wokół twojej własnej osi. Mały-wielki świat. Pewnie takim samym widziały go gwiazdy na niebie, co czujnie przyglądały się wszystkiemu nawet zza tych chmur.
Gwiazdy miały też to do siebie, że kłamały. Kłamały ci słodko każdego wieczoru, że przecież niebo rozświetli niedługo dzień. I cóż, myliły się? Więc czemu, mimo to, nazywaliśmy to kłamstwem? Jak człowiek człowiekowi i jak człowiek sobie samemu - wszystko nagle zamykało się w tym małym puzderku własnych pragnień. Bo kiedy czekasz na dzień i wypatrujesz słońca to czy robisz to tylko dlatego, że boisz się cieni? No dzień miał być nowym początkiem. A czasami okazywało się, że to, co obiecywali za początek, było po prostu bardzo smutnym końcem. Dlatego gwiazdy kłamały. I dlatego człowiek okłamywał siebie samego, że codziennie ma szansę na coś nowego, że ze światem jest wszystko okej, tylko ludzie jacyś tacy... fałszywi. Kiedy uważasz na każdego, kto przecina twoją drogę, kiedy baczysz na słowa i kiedy dostrajasz otoczenie do własnych dźwięków, do muzyki spisanej własnym piórem, to przecież łatwiej się żyje, tak? Omijasz wielkim łukiem tych wszystkich, którzy chcieliby cię wykorzystać i którzy mogliby cię zdradzić. Tylko powiedz, Mój Miły, czy dzięki temu jesteś bardziej szczęśliwy? Yue był drugim biegunem dla Akiego. Był bielą dla czerni. Był dniem, kiedy nie dało się żyć nocą. Niemal frywolnie przyciągał do siebie ludzi i sprawiał, że ci się uśmiechali. Że chcieli poczuć bliskość drugiej istoty, chociaż normalnie nią gardzili. Że chcieli powiedzieć kilka słów więcej, chociaż normalnie trzymali tak wysoką gardę. Bo przecież warto było mówić. Bo przecież bliskość dawała ciepło. Więc? Czy dzięki TEMU jesteś szczęśliwszy? Aj, aj, aj... widzisz, jakie to wszystko było zaplątane.
Chciałbym, żeby kiedyś udało się odzyskać wszystkie skradzione dni. Żeby te wzloty i upadki nie były malowane tym, że żałujesz. Cofnąć czas i poprawić wszystko, co powinno być ładniejsze, lepsze. Co powinno być bardziej idealne. Ale czasu nie dało się cofnąć. To, co straciłeś, co ci ukradziono - musisz po prostu kiwnąć głową i powiedzieć sobie, że tak miało być. Wytłumaczyć sobie, że Los tak chciał, że to wszystko było przeznaczeniem. Nie mów sobie, że miałeś po prostu pecha i to wszystko jest spierdolone i tak być nie powinno. Nie, tak nie mów. Oszukuj się - jak potrafił siebie oszukiwać Aki. Oszukuj i spijaj wyciśnięty sok z pomarańczy, które sam sobie stworzysz we własnym łbie. Ponieważ żal był największym wrogiem człowieka. Ha, największym... czy największym - nie wiem. Ale wiem na pewno, że był na tyle niebezpieczny, żeby należało na niego uważać. I tak całym żalem opatrzony był ten wieczór. Z tym, że nie ma się siły zrobić odpowiedniego kroku i że w sumie bywają takie chwile, kiedy naprawdę chciałbyś wrócić i poprosić tego, kto pisał ten pieprzony scenariusz o zmianę. Jakąkolwiek. Jeśli nie zaoferowali dobrego prologu, jeśli cały środek był jedną wielką tragedią, to może chociaż pod koniec zaoferują coś lepszego..? Jakby na to nie patrzeć - teraz ten świat był lepszy. Wszystko dlatego, że istniała ta wolność, którą tak bardzo kochali ci, co mieszkali w Ryuzkau no Taki. Ta sama, którą kochał Munraito. Którą kochała Isane. Którą kochał Aka.
Miłość miała w końcu bardzo wiele odsłon. I tak jedni kochali gwiazdy, inni kochali kłamstwa, a jeszcze inni lubowali się we wszystkim, co pozwalało ich umysłom odlecieć i udać się do innych sfer. Sfer, w których nawet kiedy widziałeś rzeczywistość, to nabierała ona zupełnie innego kolorytu. I było coś fascynującego w tym, kiedy usta mężczyzny dotykały białej skóry i krwi na niej rozsmarowanej. Szkoda, żeby się zmarnowała.. Albo może szkoda, żeby psuć sobie kontakt, który jest przyjemnym towarzystwem? Do czasu. Do czasu takiego, jak właśnie ten. I do czasu, w którym czyjś głos zupełnie burzył tę głęboko wetkniętą w intymność atmosferę, choć na zupełnie innym podłożu, niż mógłby to postronny obserwator uznać. Tak, ten głos. Były takie spotkania, które po prostu zapadały pamięć. Tacy ludzie, których obrazów w głowie nie można było zastąpić żadnym innym. Gdyby minęło więcej czasu to może obrazy bardziej by się rozmyły. Uległyby zniekształceniu - tak przecież działał ludzki umysł. Był zawodny. Nie można było mu ufać. Lecz wcale nie minęło dużo czasu. I kiedy tylko usłyszał ten głos i jego niebieskie, nieskryte za okularami oczy skierowały się na ninje z prawdziwego zdarzenia, jego mięśnie zadziałały właściwie automatycznie - szarpnął rękę w tył i lekko odepchnął od siebie towarzysza.
- Nie, nie. Pan już idzie... prawda? - Yue wzdrygnął się od zimna, które owiało jego ciało i sięgnął drugą rękę po szalik, który został zdjęty z jego szyi. Nieco zaskoczony, ale zdecydowanie pobudzony Shuji otworzył szerzej oczy i przysłonił usta rękawem, kiwając tylko głową. Ale uśmiechał się. Nie dało się nie zauważyć uśmiechu odmalowanego w jego ciemnych, brązowych oczach.
- Przyślę ryo tak jak zwykle. - Zapewnił, prostując się zaraz i ocierając wargi w chusteczkę wyciągniętą z wewnętrznej części płaszcza. Yue gdzieś tam w kąciku głowy zmielił krótkie "spierdalaj", ale nie wypowiedział go na głos i nawet mocno nie cisnęło się na kraniec języka. Po prostu się pojawiło. Aach, stan, w którym było ci już wszystko jedno był stanem najgorszym. Kiedy wiedziałeś, że nie powinieneś, ale ciężko było się zdobyć na wystarczający opór. A teraz czuł, że ma miękkie nogi. I że cały jest miękki. Obrócił twarz w kierunku Aki, kiedy mężczyzna obrócił się na pięcie i szybkim krokiem oddalił się w stronę budynku. I na jego wargi wstąpił ten anielski, spokojny uśmiech. Ten całkowicie niewinny i ten całkowicie nieskażony złem tego świata. Ten mówiący "witaj" o wiele lepiej, niż robiły to słowa.
- Jaki straaszny. - Zażartował, chociaż miał dokładnie na myśli to, co powiedział. Aki wyglądał jak wilk. Wcale nie wielki, ale śmiertelnie niebezpieczny i groźny wilk, który nie wahał się robić użytku ze swoich pazurów i kłów. Całkiem seksowne. - Teraz naprawdę wyglądasz jak groźny wilk.
autor: Yue
9 gru 2021, o 14:04
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Re: Zimowy Ogród

Yue nigdy nie uważał się za wielkiego artystę. Nie był w niczym dobry - chyba tak to najlepiej określić. Nic nie było idealne. Nic nie było doskonałe. Chyba na tym polegał cały ten mankament - ideały kryły się w tych najbardziej ulotnych rzeczach. Zamieszkiwały serca tych najbardziej ginących w miesiącach życia ludzi. Kochasz ich całym swoim sercem, podziwiasz, są ci natchnieniem, są supernową na niebie - ciemnym, nocnym niebie. Rozbłyskiwali mocno i jasno. A potem zostawało tylko wspomnienie. Możesz zamknąć ten moment w obrazie, możesz się starać zakląć go w rzeźbę, ale ta zatrzymana chwila nie wzbudzi już tylu emocji. Tak jak namalowana twarz przestanie cię zachwycać. Bo to tylko martwa rzecz. Odbicie czegoś doskonałego, co cieszyło w tych ulotnych, przemijających chwilach. Z pełną świadomością, że jeszcze kilka chwil i przestaniesz to mieć w swoim dłoniach. Nauczył się, że to wcale nie boli. Bo jeśli kochasz właśnie to, że świat naturalnie przemija i że wszystko musi mieć kiedyś swój koniec to zaczynasz odczuwać jakiś słodki smak na końcu języka, kiedy w końcu to zniknie. Nauczył się, że zapisywanie w pamięci najlepszych chwil podnosi na duchu. A czego go nauczyli to tego, że w tym życiu po prostu nic nie było na stałe. Albo i może to była tylko i wyłącznie jego wina? Wina chłopaka, którego wychowano tak a nie inaczej. Który dopiero od niedawna stanął na prostych nogach i przestał nieść na grzbiecie krzyż własnej bezsilności.
Zimowy dzień, mroźny i przyjemny, kąsał w skórę i malował policzki czerwienią. Czerwień ta prezentowała się wyjątkowo wyraziście na jego mlecznej skórze, podkreślona bielą długich i gęstych rzęs i włosów. Tych nierówno przyciętych, co rozwalały się wokół jego twarzy i końcówki niknęły na karku, przytrzaśnięte ciepłym szalikiem, w którym chował swoje usta. Para unosiła się z nosa przy każdym oddechu, kiedy po spotkaniu z Mujinem, a konkretnie następnego dnia od tego spotkania, skierował się prosto do domu Hiroyukiego i Isane... czy nadal domu Hiroyukiego? Nie był pewien, czy ich zastanie. Właściwie to był pewien, że ich nie będzie. Dlatego też przygotował list, co by krótką notatkę wsunąć do skrzynki pocztowej i nie musieć dalej zajmować swoich myśli tym tematem. Nie, wróć. To wcale nie chodziło o zajmowanie myśli tym tematem. Bo i tak będzie się uśmiechał pod nosem i zastanawiał, co z tego wyniknie. Po prostu uważał za istotne poinformowanie Isane o tym spotkaniu. Tak więc zostawił list - i wrócił do swoich zajęć. Czyli do całej zabawy, jaką ostatnio sobie urządzał.
Powoli, aczkolwiek nieubłaganie, zbliżał się koniec roku. I nie było w tym niczego złego. Jeden rok mijał, licznik leciał w górę. Człowiek nie młodniał - był tylko coraz bardziej i bardziej stary. Większość ninja w pełni oddawała się swojemu zawodowi. Słyszał nie raz niepochlebne komentarze o tym, że się marnuje, że jest niepoważny żyjąc w ten a nie inny sposób. Że przecież "kraj cię potrzebuje"! Nacjonalistyczne popędy, które nigdy chyba nie było dla niego. Dla niego za to był ten jeden krok, który powinien był tego dnia zrobić, gdy stał na granicy Ryuzaku no Taki. Wystarczyło, naprawdę, kilka kroków dalej ku traktowi. Wyjście za granicę samego miasta, a potem już dalej - ku przygodzie! Gdziekolwiek! Dokądkolwiek! Może wynająć pierwszą lepszą rikszę - niech jedzie? Albo zawrócić i kupić bilet na pierwszy lepszy statek. Niech płynie. Ciekawe, dokąd by go zabrał. Jeden z tych wielu dni, w którym brakowało mu odwagi. Gdzie tracił sens i wszystko się rozjeżdżało i rozmywało. To życie, te wizje na to życie i sam fakt swojego miejsca w czasie i przestrzeni. No bo po co ja w ogóle jestem? Dlaczego ktoś zadałby sobie tyle trudu, żeby tworzyć życie, które potem miało zostać odrzucone?
Zamiast z biletem na statek do nowego świata, zamiast z nadzieją na lepszy i nowy start, skończył w towarzystwie całkiem nienajgorszego jegomościa w Zimowym Ogrodzie. Nigdy nie lubił salonów. Tych wypachnionych szlachciców i tego złota, które na każdym kroku chciało wbić się do oczu. Ale płacili. Płacili dobrze za ładne uśmiechy, ładne wyglądanie i za każdy drobny gest, którego tak doskonale wyuczył go jego ojciec. Więc tańczył, jak mu zagrali. Zdecydowanie wolał zresztą to niż taplanie się w błocie roboty dla ninja. Tak na dobrą sprawę... to w sumie nawet nie to, że tych miejsc i tych ludzi nie lubił. Lubił czasem to, jakie piękno można było tu zobaczyć i lubił jedzenie, jakie tutaj serwowali czy smaki wina, jakimi można było cieszyć podniebienie. Lubił ciepło i miłą obsługę. Tylko że to wszystko przywodziło na myśl wspomnienia. I czasem, tak jak dziś, czuł się od tego wszystkiego oderwany. Niepasująca naklejka, którą ktoś w to wszystko wcisnął. Laleczka z sogeńskiej porcelany ubrana w śliczną sukieneczkę i z umalowanymi usteczkami. Po prostu ciało, zlepek mięśni, kości i krwi - nic więcej. I może to właśnie tego najbardziej w tym wszystkim nie lubił, kiedy czasami, zupełnie jak dziś, zatrzymywał się i myśli o jego własnym, przetraconym życiu napływały mu do głowy. Te refleksje niechciane, bo przecież, koniec końców, lubił te swoje chwile, kochał poznawanie ludzi i kochał ciepło i miłość na ludzkich twarzach w tych chwilach uniesień i w tych chwilach czystej zabawy.
Zimowy Ogród był pięknym miejscem, zwłaszcza o tej porze. Popołudniem, które zimą zamieniało świat już właściwie w wieczór. Tak szybko robiło się ciemno, że nie było jeszcze dobrze 17, a właściwie świat już był umalowany granatem i czernią przez zachmurzone niebo, z którego ani rusz a zacznie padać śnieg. Ryuzaku no Taki, rozjaśnione tysiącami latarni i blaskiem z okien i to miejsce - pełne kaganków i pochodni, pełne latarenek, które rozjaśniały lodowe, fantazyjne rzeźby. Załamywało światło i przez to nabierały zupełnie nowego życia. Ogród teraz był prawie pusty i głuchy - w jego tle brzęczało miasto, które niby było na wyciągnięcie rąk, a jednak nie, a za plecami, w samej rezydencji, toczyło się jedno z wielu przyjęć. Pojedynczy wizytorzy ogrodów przechodzili się po nich, jakieś dziecko pokazywało właśnie palcem wielkiego smoka, który wylegiwał się na lodowej skale. Niezwykłe, jak piękne rzeczy potrafiła tworzyć ludzka ręka. W tej scenerii stał też Yue, poza blaskami świateł, oparty o filar podtrzymujący zadaszenie przejścia wokół ogrodów. I stał też długowłosy brunet w płaszczu barwy burgundu o ciepłym kołnierzu z czarnego futra, które przyjemnie łaskotało skórę.
- (..) Nie, nie chcę, nie mam na to siły... - Białowłosy odetchnął ciężko, kiedy szalik ześlizgnął się z jego szyi, pociągnięty dłonią szlachcica. Ich ciała dzieliło teraz tylko to, że białowłosy opierał swoje dłonie na jego klatce piersiowej, odpychając nieco od siebie. Albo raczej - po prostu zatrzymując go przed zbliżeniem się. Szalik zaruszał o osnute zdobieniami Matki Zimy drewno stanowiące podłogę tego miejsca.
- Dobrze ci przecież płacę...
- Shuji, nie... "dobrze" to powinieneś wiedzieć, że nie powinieneś... - To były ledwo pomruki wydobywające się z ust i bardzo słaba próba zatrzymania kogoś z dala od siebie - ale mocna wystarczająco, żeby Shuji, jak mężczyzna został nazwany, nie mógł przekroczyć tej magicznej granicy. Ale Yue naprawdę nie miał na to siły. Ani ochoty. Na te przepychanki i na spełnianie zachcianek paniczyska. Dobrze wiedział, o co mu chodzi. Obaj wiedzieli, o co mu chodzi. W blasku oświetlenia błysnęła stal kunaia - jakoś białowłosy w swoim roztargnieniu przegapił moment, w którym Shuji sięgnął do torby przy jego boki i wyciągnął z niej kunaia. - Shuji! - Głos trochę utknął mu w gardle, został zdławiony, żeby nie zamienił się w krzyk, który był przecież odruchem. I wszystko zamieniło się w syk. Zdjął jedną rękę z klatki piersiowej towarzysza i uniósł rękę na spotkanie ostrza. Czerwień zabarwiła biel skóry. Ach, cóż... obojętne mi to... Odetchnął, kiedy stal brzdęknęła na ziemię, a brunet złapał jego dłoń i ucałował. Jak u najdroższej księżniczki.

Wiadomość do Hiroyukiego i Isane
autor: Yue
9 gru 2021, o 13:06
Forum: Osada Ryuzaku no Taki
Temat: Zimowy Ogród
Odpowiedzi: 34
Odsłony: 1253

Zimowy Ogród

autor: Yue
9 gru 2021, o 12:23
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

Ćwiczenie kontroli chakry szło bardzo naturalnie w parze z powolnym i miarowym uczeniem się Shotonu na wyższym poziomie. Kryształ - piękny, przypominający kryształy górskie, a momentami nawet i diamenty - chętnie poddawał się jego woli i jego palcom. Mógł tworzyć z niego twory precyzyjne, na których ćwiczył, jak i duże - tworzone na już, na teraz, bez żadnej wielkiej finezji. Wszystko zależało od tego, czego potrzebowałeś w danym momencie. I wraz z tymi ćwiczeniami, kiedy przerabiał twory tak te drobne i dokładne jak i te większe, rosły możliwości tego, co mógł z tym Shotonem zrobić.
Nie przemęczał się i nie nadwyrężał, ale za to, jak na siebie, ćwiczył dość sumiennie i przede wszystkim - codziennie. Swoje treningi przeniósł na tylni ogródek, dbając o to, żeby oczywiście niczego tutaj nie zniszczyć. Po prostu robienie kilkumetrowych tworów, zwłaszcza w wysokościach, przerastało nieco możliwości jego skromnego poddasza. Tak więc trzeba było rozwijać reberu w jakimś bardziej przystępnym miejscu. I tak oto tworzył - ściany, które wzrastały na prawie taką wysokość, jak całe piętro domu, rozszerzał potem te ściany na boki, obejmował coraz większy teren i wypełniał go kryształowym tworem. I spoglądał na to z fascynacją i dziecięcym zachwytem. Dbał, by chakra, jaką na to poświęcał, nie była roztrwaniana zupełnie w interkosmosie. Chciał nad tym panował. Chciał, żeby ten żywioł, składowa Fuutonu i Dotonu, był mu posłuszny. Dlatego też sprawdzał jego limity. A nie tylko wzrastała wielkość tworów, nad jakimi panował z każdym dniem, ale i w końcu odkrył, że wzrastają też zasięgi, na jakich mógł nim operować. I sięgał dalej, bardziej odważnie... starając się przy tym nie narazić żadnym sąsiadom, co by zaraz nie zarobić jakąś patelnią w łeb. I kiedy tak rozszerzał ten wachlarz swoich możliwości stawał się w tym coraz bardziej śmiały, tak i rosło zadowolenie.
Trening trwał w różnych okolicznościach. Pełne skupienie na tworzeniu kryształu było jednym, ale co, jeśli nie chcesz poświęcać temu wszystkiego? Ciężko było Yue myśleć w kategoriach: ja kiedyś tego użyję na polu walki. Bo i nie pchał się na pola walki. Te wszystkie testy, jakim poddawał własne możliwości, były czystą zabawą. Kiedy szedł do sklepu i robił zakupy, a jednocześnie w rękach tworzył stokrotkę dla sprzedawczyni. Och, zawsze to utargowane 1 ryo mniej. Albo kiedy siedział w domu gejsz i to, ile tam było rzeczy rozpraszających uwagę to hoo..! I mimo to możliwe było stworzenie czegoś. Zdecydowanie nie było to tak sprawne jak przy skupieniu pełnym, ale hej - przecież nie tego oczekiwał. W końcu - to wszystko było zabawą, tak? Zabawą, która być może skończy się szybko i przyjdzie mu wypróbować własne możliwości, jako Koseki, w praktyce. Kiedy tylko Ryuzaku no Taki da znać, że go potrzebuje. Albo kiedy sytuacja go do tego zmusi.
Zabawy Shotonem trwały i rozciągały się na całe dni. Nawet kiedy już był przekonany, że opanował wszystko, że wycisnął ostatnie poty na ten moment ze swojego kryształu, to po prostu nie mógł się od tego uratować. Od tego, jak zachwycało go piękno tego elementu. Jego własnego. Jego krwi.
autor: Yue
9 gru 2021, o 11:54
Forum: Tereny mieszkalne
Temat: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue
Odpowiedzi: 12
Odsłony: 596

Re: Tengokuhenokaidan - mieszkanie Yue

Kontrola chakry. Nikt nie lubi uczyć się kontrolować swojej chakry. A przynajmniej tak uważał Yue - że tego się nie da lubić. Wymagało to długich przygotowań, długich ćwiczeń, koncentracji. Wszystkiego tego, czego nie chciał z siebie dawać. Ale po spotkaniu z Mujinem był minimalnie bardziej zmotywowany. Albo raczej - przychodziło to jakoś samo. Żeby rozwijać swoje Kekkei Genkai. A żeby rozwijać swoje Kekkei Genkai to trzeba też, stety czy niestety, poćwiczyć trochę nad kontrolą niebieskiej energii.
Przekonał się aż zbyt boleśnie, że próby kontrolowania kryształu bez jakiegokolwiek skupienia na tym, ile chakry mu poświęcasz kończy się nie tylko na tym, że wszystko dzieje się w leniwym tempie, spowolnione, jak na tej taśmie, na której chcesz normalnie oglądać film, ale ona ciągle przesuwa się w tempie 0.75. Albo i wolniejszym. Nawet Jego Szacowna Leniwość była dlatego gotowa przemyśleć sobie wyciągane wnioski z ćwiczeń i zacząć się skupiać na tym, żeby jednak niebieska energia bardziej z nim współpracowała. Więc robił to powoli. Swoim tempem. Był na tyle szaloną rzeką, że nawet wybrał się do tutejszych zbiorów w bibliotece Ryuzaku dostępnej ninja, żeby przeczytać kilka słów wielkich mądrych o tym, jak najłatwiej trenować tę kontrolę i w jaki sposób. Jeszcze prościej byłoby pewnie z mistrzem... ale posiadanie mistrza to przecież zobowiązania. A od zobowiązań Yue starał się trzymać z daleka. Wypożyczył więc jeden z tych zwojów i wrócił do swojej chałupy, żeby tam się na nim skupić. Ze względu na brak listków na dworze, który był najwyraźniej, z jakiegoś powodu, najlepszą metodą do ćwiczeń, Yue zerwał jednego z kwiatka. Wybacz. To tylko jeden listek. Wybaczysz, co? Usiadł na macie i przyłożył listek do czoła, skupiając się na nim, zgodnie ze wszelkimi zaleceniami instrukcji. I wbrew wszelkim zasadom, że prawdziwy mężczyzna wyrzuca instrukcję do kosza. Nie trzeba było wielce znać Yue, żeby wiedzieć, że ta metoda bardzo szybko go znudziła. Tak, tak, skupiał się na nim, starał się go przylepiać do tej swojej skóry... i wychodziło. Jakoś. Pomalutku. Powolutku. Większą jednak zabawą połączoną z tym treningiem stało się odsunięcie tych zwoi (no i mamy to - olać intrukcję, bo ja to zrobię lepiej!) i zabawa samym Shotonem. Sprawdzał, jak chakra zachowywała się względem tworów, jakie robił i starał się miarkować jej zużywanie. Szybko też odkrył, że właściwie nawet w małego motylka z kryształu mógł wpompować całą chakrę, jaka wymagała była do posługiwania się żywiołem, żeby tylko go wzmocnić. Więc to stało się następnym treningiem. Pewnie każdy geniusz poradziłby sobie z treningiem raz dwa - ale przez jego zabawy przetykane codziennym życiem wszystko potrwało kilka dobrych dni, zanim powoli pojawiający się progress stał się w końcu rzeczywistością, a on panował nad chakrą na o wiele bardziej zadowalającym poziomie. Oczywiście, jak każdy grzeczny obywatel, zwój odniósł do biblioteki.

Wyszukiwanie zaawansowane