Znaleziono 8 wyników

autor: Sabaku Jou
26 sty 2022, o 14:58
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Człowiek musiał się rozwijać. Żeby zaś się rozwijać, należało ku temu stworzyć odpowiednie warunki. Aby tworzyć odpowiednie warunki należało mieć surowce. I tak dalej, i tak dalej... Ciąg zależności łatwo było jednak pominąć i można było skupić się na ostatnim, a to pominięcie jedno miało imię - klan. Grzecznie służysz, grzecznie się uśmiechasz, jeszcze grzeczniej kłaniasz, więc potem chcesz - i dostajesz. Wiele osób uważało, że służba to podcinanie skrzydeł. A nawet nie byli świadomi tego, że ta służba uczyła cię z tych skrzydeł korzystać. Bo jeśli je masz, lecz nie potrafisz ich rozłożyć, to czy wtedy nie możesz jedynie spadać?
- Ignorancja nie usprawiedliwia. - Rozumiał ten uśmiech, który pojawił się na przystojnej twarzy Diabła Świtu. Pewnie właśnie pod powiekami okolonymi wyraźną linią rzęs, zapewne muśniętymi tuszem, widział właśnie jednego i drugiego wystawionego na pręgierz i smaganego batem. Albo w lżejszej formie jak dostają zjebki po równo - ale tylko te słowne. Prawo pustyni było surowym prawem, ale i żyli tu ludzie zahartowani w żarze piasków. To nie był kraj dla ludzi miękkich. Amaterasu hartowała w swoich płomieniach tylko tych, którzy gotowi byli doświadczyć szkoły prawdziwego przetrwania.
- Nowa perła klanowa. W zaledwie rok awansował i został już pochwalony przez parę znaczących osobistości. Jeśli jego ciężka praca się utrzyma, czeka go słoneczna przyszłość. - Nic dziwnego, że Diabeł o nim nie słyszał - bo ciężko powiedzieć, żeby Satoshi wsławił się swoim imieniem. Nie, nie szumiał o nim pustynny wiatr i nie wyły o nim psy preriowe. Za to to tu to tam pewne informacje dochodziły do uszu lidera, który zawsze miał głowę nastawioną tak, by odpowiednio wszystko słyszeć. Ale taka była jego praca. Siedzieć tu. I słyszeć. A potem przelewać to, co trzeba, na papier, a inne rzeczy układać tak, by przełożyć je na usta, który następnie spłodzi rozkazy na języku.
Wysoki szacunek, jaki Jou żywił do Ichirou, sprawiał, że bura mogła być tylko subtelna. A przynajmniej adekwatnie do "przewinienia", jeśli w ogóle o takowym można mówić. Tak, to prawda, Jou oczekiwał obecności Diabła Świtu, bo go potrzebował - bo był odpowiednią osobą do odpowiednich zadań. Ale go nie było. I wtedy robiły się schody. Tam, gdzie Ichirou nie mógł pójść, trzeba było zebrać trzech innych utalentowanych ninja. Tam, gdzie oni zaś w trójkę szli, zaczynało brakować dwóch utalentowanych ninja do innych zadań. I takim sposobem tworzyła się cała karuzela spierdolenia tego grajdołka. Nie z takimi rzeczami jednak sobie tutaj radzono, to i Jou z tego wybrnął. Najgorsze było to, by wszystko pozostało w sekrecie. W końcu to nie tak, że Sabaku, ba, UNII!, brakowało ninja. Nie, ale to też nie znaczyło, że Jou wszystkim ninja ufał. Ano właśnie. Zaufanie. Twardy orzech do zgryzienia.
- Udałoby się ich imiona spisać na palcach jednej dłoni. - Zapewnił co do unikalności zdolności, jaką Ichirou opanował. Po czym wstał. - Chodź. Zaprezentujesz mi twoją nową sztukę. Dobrze, że już jesteś, bo mam coś dla ciebie, co zaczyna już osiadać kurzem. Nazwijmy to symbolem wieloletniej przyjaźni. - Czy Jou w ogóle mógł być osobą rozpatrywaną w kategoriach przyjaciela? Zdystansowany, formalny, zdecydowanie nie ten typ, z którym napijesz się sake wieczorem w towarzystwie pięknych, opalonych panien pustynnych. Otworzył drzwi i wyszedł przodem, oczekując, że Ichirou ruszy za nim.
autor: Sabaku Jou
22 gru 2021, o 18:41
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

- Najwyższa. - Przytaknął na słowa o przeprowadzce. Komu jak komu, ale Ichirou by państwo nie żałowało, a na pewno nie żałowałby mu sam lider, gdyby ten chciał się rzeczywiście przeprowadzić. Wybrałby mu najwspanialszą willę - bądź ziemię - jaką by sobie wymarzył i wręczył w dłonie. Ot tak - w ramach zasługi dla klanu. Czy tak można? Ano można. Im wyżej jesteś tym więcej obowiązków i tym więcej przywilejów. - Powiedz, jeśli będziesz miał coś na oku. - Parę ładnych lat grzałeś już miejsce w tym mieszkaniu i przecież nie było złe. Miało wiele przestrzeni i było całkiem nieźle ulokowane. I kiedyś nawet napełniały dumą przenosiny. Ale człowiek tak to już jest skonstruowany, że zawsze chce więcej.
- Szkoda. Była szansa na to, by Sabaku zatrzymali wszystko dla siebie. Chociaż nadal do tego dążę. - Było minęło, tamta propozycja była jednorazowa i już się nie powtórzy za szybko. Co nie oznaczało, że nie powtórzy się wcale. W końcu człowiekowi przychodzi zejść ze sceny. Był taki moment, że czułeś się zmęczony. Zmęczony walką, przelewem krwi. Wpadałeś w stagnacje, która niczego dobrego nie wnosiła do twojego życia. I wtedy biurko przestawało być przekleństwem. Chociaż, oczywiście, byli tacy ludzie czynu, którzy rodzili się na polu bitwy - i na tym polu bitwy umierali.
- Osłabione wojną Sogen wydaje się czekać na wymarsz. - Tak jak wcześniej dość wymijająco odpowiedziałeś na pytanie, tak samo teraz wymijająco odpowiedział on. Albo raczej - niedokładnie. Sogen było łatwym celem, ale z drugiej strony, wbrew pozorom, to, co działo się w Unii wcale nie było twarde i nienaruszone. Zwłaszcza, że Jou czuł się zajęty swoim chytrym planem. Rudzi chyba już tak mieli. Jak lisy wśród kur. - Przygotowania do pogromu demona zajmują część ludzi. Przygotowuję również wymarsz na nowe tereny za pustynię, gdzie nikt nie dotarł. Obecność Wyspiarzy jest solą w oku, ale tak odległą na ten moment, że nie widzę powodu, aby się angażować. Szkoda energii. Wolę eksploatować zasoby, które nie pożrą tylu jednostek. A ci, którzy popierają nieodpowiednią stronę, zostaną stosunkowo ukrani. - Owszem, Ichirou mógł więcej, bo sobie to wypracował, ale małe Dokou czy Akoraito? Oni powinni siedzieć grzecznie pod smyczą - a jeśli brykają to trzeba tę smycz ukrócić. Pustynia kształciła żołnierzy, nie bezdomne psy bez poczucia kierunku.
- Aktualnie biorę pod uwagę ciebie, Sabaku Satoshiego i Sabaku Mayu. Mam nadzieję umieścić na niej Kuroi Kume. Lista bywa ruchoma. - W zależności od tego, kto się pojawiał i kto znikał. Bo Kuroi Kuma, który był brany pod uwagę, zaginął i wieści o nim nie było jak na razie - chociażby. Ale już dał dowód swojej wierności władcom piasku. I Jou przestał w niego wątpić. A przecież nie tylko spod skrzydeł Sabaku można było czerpać, by zamienić ninja w chodzącą broń.
- Rozmawialiśmy na ten temat. Mam rozumieć, że twój trening trwał tyle czasu? Nie było z tobą żadnego kontaktu. - Jou nie rozliczał Ichirou z tego, jak ten czas pożytkuje, co nie znaczyło, że nie było momentów, w których go oczekiwał. Były takie. - Oczekuję tego. - Odpowiedział wprost Jou. Mogła ich łączyć luźniejsza relacja, ale jednak Jou zawsze był tym, który miał kija w dupie. I jeśli Ichirou chciał rzucić rękawicę i zawalczyć o to, by samemu stać się liderem to droga stała przecież otworem. Ale jak na razie nadal koronę na skroniach miał właśnie on. I różnica sił personalnych mogła się rozkładać w dysonansie, ale już nawet Oniniwa pokazała, że w kupie siła - i każdego potwora da się zatrzymać, jeśli masz przy sobie odpowiednio wielu ludzi. Zakładając, że w ogóle Ichirou miałby stanowić jakiekolwiek zagrożenie. Bo rudy tego nie zakładał. Nie zakładał, że Ichirou miałby zachętki na zamach stanu, skoro Jou już raz chciał mu dobrowolnie dać władzę. - Wiem, czym jest. Rad jestem, że ci posłużyła.
autor: Sabaku Jou
6 gru 2021, o 13:57
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Tak, tak, te zmarszczki to na pewno nie było słońce! Amaterasu przecież kochała swojego Syna, któremu błogosławiła, którego policzki całowała każdego dnia i po którego ciało sięgały jej ramiona, by wznosić go jeszcze wyżej, jeśli tylko zatrzymał się na parę chwil. Byli ludzie stworzeni do tego, by umykać przed jej wzrokiem, ale nie było takiego człowieka, którego odtrąciłaby dobra Mateczka od swoich ramion. To był wybór. Wybór i... kilka czynników, które wpływały na to, że niektórzy mieli więcej szczęścia od innych. W końcu sprawiedliwość zawsze panowała na tym świecie, tylko wszystko zależało od tego, z jakiego kąta na nią patrzyłeś. Bo widzisz - przecież całe stworzenie Amaterasu żyło pod jej zamysłem kreacji. A ta kreacja dążyła do równowagi. Jedyny mankament polegał na tym, że ta równowaga nie była rozliczana na pojedyncze jednostki. Obejmowała całość - dlatego aby jeden mógł mieć, drugi musiał tracić. Aby jeden był zdrowy jak tur, drugi musiał umrzeć młodo z powodu choroby.
Czujne oko Jou, chociaż odrobiiinkę rozproszone przeżyciami sprzed... chwil paru, wyłapało to przyglądanie się pazurkom, a potem niby to znudzone spojrzenie na nim utkwione. Jou nie lubił kilku rzeczy, mimo swojego stoickiego spokoju - jednym z rzeczy, które sprawiały, że bardzo szybko usadzał petentów była impertynencja. Chyba to dlatego nie polubili się z Kuroiem. No przynajmniej z początku. Ponieważ Kuma pokazał, że potrafi prezentować sobą COŚ, zamiast prezentować NIC i uważać to za zupełną normę. Tak samo kiepsko przychodziło mu więc tolerowanie ignorowanie jego osoby. I to spotkanie wyglądałoby zupełnie inaczej gdyby nie drobny fakt - Ichirou nie był po prostu służbą. Żołnierzem wciśniętym w piaski pustyni, któremu przykazano stać na baczność. To, żeś się już wykazał, że umiłowała cię najjaśniejsza z gwiazd, było widoczne dla was obu. I nie pozostawiało wątpliwości co do tego, że on wiedział, że ty sobie możesz pozwolić i ty też to wiedziałeś. Natomiast jednak zupełny brak reakcji, a może raczej - reakcja taka a nie inna była tutaj też związana z tym nieeeco innym czynnikiem. Tą "odrobinką".
- Więc to jeszcze jest dom, jeszcze nie pałac? - Jou uniósł ręce, żeby przesunąć nimi po czerwonej burzy włosów, które w tym półmroku, w promieniach światła dnia padających do wnętrza, wydawały się wręcz płonąć aureolą wokół jego bladej twarzy. Dziwny człowiek. Niepasujący do klanu Sabaku swoim wyglądem - i proszę bardzo. Lider. Lider, wobec którego nikt nie miał wątpliwości, że Sabaku kwitnie w jego rękach.
- Przewartościowujesz odmowę zostanie Kotei Unii? - Zapytał, gdy już usiadł, zakładając nogę na nogę. Druga perspektywa. Druga strona. To... przynosiło wspomnienia. Bardzo dużo wspomnień. Czerwonowłosy przesunął spojrzeniem po całym tym pokoju - to, co ty byś tu zmienił - on nie ruszałby niczego. Niczego by nie zmienił. Przeszedł przez morze piasków i morze krwi aż do tego miejsca. I nie było niczego, czego żałował. Być może potrzebowałby po prostu więcej życia w swoim sercu, więcej emocji, by ocenić z innej perspektywy wszystkie podjęte decyzje. To, że czasami trzeba było kogoś poświęcić, by coś zyskać. Ale czy nie na tym właśnie polegała ta równowaga? - Czekam na zakończenie wojny. Zaskoczyłoby cię, jak wielu członków Unii ruszyło na pomoc Uchiha. - Co miał piernik do wiatraka? Może lepiej byłoby wykorzystać właśnie wojenne zamieszanie? Ha... może. Gdyby nie to, że Jou chciał mieć oko na to, co działo się w Sogen. I nie chodziło o Inuzuka czy narwanych Kaminari - bo tak się przedstawili w jego oczach. Chodziło o Cesarstwo. Sól jego oczu. Jakaś... zadra w tym wszystkim. Nagle pomoc Uchiha nie wydawała się być takim złym rozwiązaniem. To jest - nie wydawałoby się gdyby nie to, jak Kirino ich nie lubiła... Och, więc czy jednak Wiedźma naprawdę okręcała sobie kogoś wokół paluszków? - Mam plany, mam przygotowany oddział, mam specjalistę od pieczętowania. I kilku potencjalnych nosicieli. - Przestał wodzić po pokoju i jego umeblowaniu i spojrzał na ciebie. Trochę tak, jakby za jednego z nich uważał ciebie. Och, cóż. O tym już rozmawialiście. - Jestem rozczarowany, że nie zaangażowałeś się w przygotowania. Rozumiem, że sprawy Klepsydry były istotniejsze. - Kolejna sól jego oczu. Klepsydra. Jou miał jednak bardzo duże zaufanie do Ichirou. Nie podobało mu się to, ale... nadal był to twór Ichirou. I wierzył rozmowie, którą na ten temat mieli.
Jou spojrzał w dół i jakby nic się nie stało, jakby wszystko było wykalkulowane, poprawił guziczki. I znów zaczął poprawiać swoją szatę. I włosy. Jakby nigdy nic. Jakby wszystko było pod kontrolą.
Tylko czyją?
autor: Sabaku Jou
30 lis 2021, o 11:35
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Podobno, ale tylko PODOBNO, Sabaku Jou był ceniony za to, że podejmował decyzje... niepochopnie. Że oddzielał swoje obowiązki od uczuć, a kiedy tak słuchało się ogółu to można było usłyszeć, że właściwie to lider tych uczuć nie posiada. Zimna skała, głaz, zupełne przeciwieństwo kruchych piasków pustyni i ich gorąca za dnia, kiedy głównie toczyło się tutaj życie. To dobrze, prawda? Dobrze, bo ten kraj potrzebował kogoś, kto nie jest w gorącej wodzie kąpany i kto stanowi wodę dla spragnionej ziemi. Jest jej ochłodą i jest jej logiką. Nie rozgrzewa krwi do stopnia, w której gotując się nakazywała działanie, tylko czekał - zawsze czekał. Na odpowiedni moment, na odpowiednią sytuację, na odpowiedni krok. W tym czekaniu nie było zastoju. Oto przecież żyli z powrotem tam, gdzie urzędowali Kaguya. Oto stworzyli Unię. Oto byli siłą, której świat miał się bać. Powinien się bać. I oto zostali strąceni ze swojego stołka tylko dlatego, że jakaś lafirynda postanowiła usadzić na niej swoje zgrabne cztery litery. W końcu tak jak Jou był znany ze swojego stoicyzmu, tak Kirino było znana z tego, że porywała męskie serca. I nie tylko męskie.
Fakt, nikt nie był niespełna rozumu, żeby cię zatrzymywać. Były tylko ukłony, saluty, tak, tak, ależ oczywiście, a może jeszcze kawki do tego podać? Nie ukrywajmy - byłeś tutaj statusem traktowany równie wysoko co liderzy, którzy kręcili się nie raz i nie dwa po siedzibie władzy. Pięknej, wielkiej, zjawiskowej. Zupełnie nie takiej, jak gabinet Jou - skromny. Przydałoby mu się coś więcej, taaak. Przydałoby się... żeby pokazywał, jak wielki ród Sabaku był. I że był tym rodem, który miał bogactwa. I przede wszystkim tym, który nie kłaniał się nikomu innemu. To przed nim padano na kolana. Nie na odwrót.
Czymkolwiek aktualnie Jou się zajmował trwało to wystarczająco długo, żebyś mógł poczuć się jak prawdziwy król tego świata. Władza uderzała do głowy i upajała jak dobre wino - a przecież mogłeś to mieć. Mogłeś stać na czele Unii, mogłeś siedzieć w swoim gabineciku i... właśnie - i co? Co dalej? Jak miałby wtedy wyglądać ten świat? Jak szybko znudziłbyś się zastojem i jak szybko wytrąciliby cię z równowagi petenci z ich durnymi problemami? Częściej były w końcu durne niż faktycznie istotne. Ile zmarszczek by wtedy przybyło! O bogowie! Absolutny koszmar, brrr. W każdym razie bez względu na to, jak dobrze czułeś się na tym... krześle, fotelu, czy jakkolwiek inaczej byśmy to nazwali w końcu drzwi się otworzyły. I stanął w nich ten, który zazwyczaj na tym krześle siedział. Nie był zdziwiony, że zobaczył gościa w swoim gabinecie, ale już tym, że ten gość siedzi sobie na jego fotelu jak najbardziej. Uniósł jedną brew odsłoniętego oka i tak, jak energicznie drzwi otworzył, tak teraz wolniej je zamknął.
- Wygodnie? - Nie brzmiała w tym żadna przygana i mina Jou też nie wskazywała na to, żeby poczuł się urażony czy że będzie z tego robił wielką drakę i oburzenie sięgające samej Pani Amaterasu. - Sabaku Jou pozdrawia nowego lidera. - Proszę bardzo, Jou też potrafił żartować, a co! Chociaż w jego tonie wcale nie było żartu, tak jak i jego facjata się nie śmiała. Ale to już dla tego typa zupełnie normalne. No, no, a teraz spójrzmy na szczegóły. Jakieś takie nierówno poukładane włosy, tutaj niedopięta koszula, tam jakoś nierówno materiał ułożony... To były takie maluśkie szczegóły, które wcale nie rzucały się w oczy. Ale w twoje rzucały się wręcz do szyi i do samego gardła. Albo może to już twoje negatywne postrzeganie? Bo kto, jak nie Kirino! Przecież tak wyglądał człowiek, który jeszcze przed momentem..!
- Dobrze cię widzieć, Ichirou. Miałem po ciebie posyłać. Prawie skończyłem przygotowania do pochwycenia Jednoogoniastego.
autor: Sabaku Jou
30 wrz 2021, o 19:53
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Jeśli nawet emocje Satoshiego zrobiły jakiekolwiek wrażenie na Jou to ten, jakżeby inaczej, nie dał tego po sobie poznać. Trzymał pudełko przed młodym shinobi, aż ten wziął w te drżące dłonie swoją nowiuśką, nieśmiganą odznakę. I jeśli chciał poprzednią oddać to Jou ją przyjął. Satoshi nie był młody. Nie w rozumieniu ninja. Niektórzy w jego wieku byli już przynajmniej po 5 latach czynnej służby. Niektórzy w jego wieku byli już Sentokimi, a i zdarzały się bardziej zdumiewające jednostki pod tym względem. Ale jeśli spojrzeć na to, jak długo trwała jego służba to był chyba rekordzistą Sabaku. Na pewno też jednym z najbardziej rozpoznawalnych jednostek w samej Unii pośród liderów, jeśli brać pod uwagę to, jak szybko zdecydowano się, że warto go awansować. Skoro już porównujemy do innych - to przecież ci inni zazwyczaj pracowali na swoje awanse wiele, wiele lat. Tymczasem - proszę bardzo. Pojawił się niemal znikąd, ten Sabaku Satoshi i teraz, niespodziewanie dla niego samego, miał być już Akoraito. Nie Doko, który był podstawą tej piramidy. Miał dostać minimalną władzę w ręce i jednocześnie właśnie mu udowodniono, że czegoś więcej się od niego oczekuje. Że sam lider spodziewał się po nim więcej, obdarowując go tą odznaką. W końcu Akoraito to nie tylko tytuł i kawałek blaszki, jak wielu błędnie uważało. To przede wszystkim uznanie u lidera. To przede wszystkim jego zaufanie, które pokłada w ludziach, którzy do niego przychodzą.
- Tak zakładam. - Odstąpił od Satoshiego i skierował swoje kroki z powrotem za biurko, by po formalnościach znów za nim zasiąść. I przekręcić księgę w kierunku Satoshiego. - Popisz, proszę. - Teraz już obok twojego imienia nie figurowało tylko Doko. Teraz był tam wpisany Akoraito i właśnie Jou podał ci pędzel, którym wpisał dzisiejszą datę. Potwierdzenie, że odebrałeś swoją odznakę i że wszelkie formalności zostały w związku z tym dopełnione. - Moje oczekiwania wobec pana są wysokie. - Myślisz, że możesz żyć bez presji? To bang - lider zadba o to, żebyś miał pełną świadomość, że jego oczy będą cię śledziły, a co! - Ze względu na specyfikę pana dotychczasowych misji oraz sposobów ich wykonania chcę, żeby pan coś dla mnie zrobił. - Kiedy się podpisałeś, Jou obrócił znów księgę w swoim kierunku i spojrzał na postawione znaki. Zostawił księgę otwartą - by atrament wysechł - i odebrał też pędzel, odkładając go na podkładkę. Uniósł spojrzenie na twoją twarz. - Dotarły do mnie słuchy o ruchu Cesarstwa i napięciach na granicy z Ryuzaku no Taki. Potrzebuję kogoś, kto zrobi na pogranicznych terenach wojennych wywiad. Kogoś anonimowego. Kto uda się tam nie jako obywatel Unii, a wolny strzelec. - Splótł palce ze sobą przed swoją twarzą, spoglądając na ciebie orlim wzrokiem. - Zaznaczam, że Unia pragnie zachować neutralność. Nie chcę usłyszeć o Sabaku Satoshim, bohaterze wojennym, który przyczynił się do wielkich czynów w tamtych regionach. Czy wyraziłem się jasno? - Jou lubił konkrety. I nie lubił owijania w bawełnę. Dlatego wiele osób uważało go za oschłego i zimnego. Rudowłosy znów wstał. - Jeśli to wszystko jest pan wolny. Jeszcze raz gratuluję awansu. Unia na pana liczy.
autor: Sabaku Jou
29 wrz 2021, o 20:49
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Jou oceniał. Zawsze to robił. I nigdy, ale to przenigdy się z tym nie krył. Surowe spojrzenie, wyprostowany jak struna, z kijem w dupsku na kilometr. Ta surowość była odbierana zazwyczaj kiepsko przez tych, którzy cenili sobie swoją wolność. Na takiego wyglądał chociażby Sentoki, który razem z tobą wyruszył na misję. Ty swoja, on swoja, ale w sumie to łączył was tam jeden interes. Wyglądało w końcu na to, że niby to on właśnie zajmował się "sprzątaniem po tobie", podczas gdy chciał się przekonać, czy naprawdę trzeba sprzątać... bo wypadki chodzą po ludziach. Co wyszło - już sam wiedziałeś najlepiej. I znowu pozostał jakiś smród, znowu jakiś niesmak, znowu jakaś sprawa, z której trzeba się tłumaczyć. Najgorzej. Życie nie raz i nie dwa płatało najgorsze figle. Pal licho tłumaczyć się jakiejś panience w recepcji. Pal licho tłumaczyć się nawet jakiemuś Sentokiem. Okej, potem trzeba było się tłumaczyć Sakki. I to takiemu, którego spotkałeś wcześniej. A teraz? Hurra - tylko gorzej. Właściwie - gorzej już być nie mogło. Sabaku Jou trzymał pustynię równie twardą ręką, co trzymał swoich ludzi. W Unii w końcu ninja wymierzający samosąd na podstawie przyjętych norm i praw był na porządku dziennych. Złapałeś złodzieja? Tnij mu rękę. Nikt nie potrzebował tutaj uprawiania sądów czy sprowadzania jegomościa do więzienia... dopóki to nie była istota osobistość. Wtedy można było to "przemyśleć". Więc czy były jakiekolwiek wątpliwości, że gdyby było coś nie tak to Jou by ściął łeb petenta we własnym gabinecie? To był doskonały polityk wyzuty z empatii, ale przede wszystkim to był żołnierz, który własną siłą i piaskiem walczył o to miejsce. Który wygonił stąd Kaguya i zniszczył kościany tron, który tu stał - w tym miejscu. A teraz zaprosił sam ich liderkę z powrotem. I pozwolił postawić taki sam tron. Czyż to nie było zabawne na swój sposób? Ci, którzy więcej by się na tym zastanawiali mogliby dotrzeć do wniosku, że Jou żywił się swoimi zwycięstwami. Skoro Sabaku górowali nad innymi - dlaczego miałby tego światu i innym wokół nie pokazywać?
Tak samo jak oceniał wszystkich, tak samo oceniał teraz ciebie samego. Twoje maniery. Sposób wysławiania się. Formy grzecznościowe. Na szczęście tutaj swój spotkał swego. I nie brakowało odpowiedniego szacunku z twojej strony, którego Jou wymagał wobec swojej osoby. W końcu, jak zostało powiedziane, Jou nie był byle chłystkiem i za jego osiągnięcia należała się chociaż podstawa szacunku. Usiadł na swoim miejscu, kiedy i ty to zrobiłeś, korzystając z zaproszenia. Po przedstawieniu się, chociaż doskonale wiedział, kto przyszedł w jego progi.
A potem? Potem słuchał. Siedząc jak posąg na swoim krześle, szerokim i wygodnym, wydawał się panem tego świata. Jakby po prostu nie mogło być nikogo wyżej prócz samej pani Amaterasu i gwiazd, które układały ją do snu. Jego mimika, spojrzenie - niczego nie byłeś w stanie wyczytać. Co myśli, co sądzi, czy jest z ciebie zadowolony, czy może źle o tobie myśli, bo zapomniałeś, że to gospodarz powinien najpierw usiąść, a nie gość. Bo może jednak powinieneś być bardziej zwięzły, a może wręcz przeciwnie - opisać wszystko o wiele dokładniej. Każdą gębę, którą zapamiętałeś. Nic. Ten człowiek był jak kamień. Chłodny pomimo tego, że władał piaskiem. Zimny, pomimo tego, że powietrze było ciepłe, a pustynny wiatr wsuwał się do pomieszczenia pojedynczymi podmuchami i... w końcu poruszał jego włosy - jak ognistą aureolą. Nie przerywał ci. Czasem tylko mrugał, choć i to wydawało się o wiele za rzadkie. Czy w ogóle słuchał? Może przestał, może się odłączył? Kiedy skończyłeś zagościła jeszcze, jak po złośliwości, tak okropna cisza. Nawet korytarzem nikt nie przechodził, żeby słychać było kroki.
- Mądra decyzja. Podejmowanie walki z przeciwnikiem, który cię przerasta to bezsensowna strata zasobów. - Przerwał w końcu tę ciszę. Mogło się wydawać, że trwała wieki... ale trwała ledwo parę sekund. Splótł palce dłoni na swoim brzuchu. - Nie muszę jednak tego mówić. Dziękuję za raport. - Nie wziął niczego do pisania, biurko było puste... zresztą całe to wnętrze było ascetyczne. Tylko symbole Unii i Sabaku piękniały się na ścianach. Ale nawet jeśli mowa było o pewnego rodzaju pustce, to jednak wnętrze robiło wrażenie swoim wyglądem. Chłodno, ale z przepychem. Minimalistycznie, ale bogato. Tak, że nie było wątpliwości, do kogo należy ten pokój. Mężczyzna wyciągnął z szuflady małą skrzyneczkę drewnianą i sporą księgę, którą położył z hukiem na blacie. Otworzył ją i zaczął kartkować. Spis ninja. Wszystkich, którzy otrzymali swoje awanse, wszystkich największych sław jak i tych, których imiona zostały wykreślone. A za niektórymi wystawiono listy gończe. - Twoje słowa pokrywają się z tym, co powiedział mi o tobie Sakki Yuto-dono. - Wypowiedział się o mężczyźnie z pełnym szacunkiem. Przesuwał powoli strony i wodził po nich oczami. W końcu zatrzymał się i sam wstał. - Sabaku Satoshi. Doszły do mnie słuchy o twoich zasługach dla klanu Sabaku. Pomimo przeszkód doprowadzałeś każdą ze spraw do końca. Ponadto ufam zdaniu Yuto-dono, który poręczył za ciebie. Z przyjemnością mianuję cię na Akoraito rodu Sabaku. - Wziął pudełko, minął biurko i wyszedł w twoim kierunku otwierając je. A tam? No a jakże - twój własny papierek Unijny, całkiem świeży, z poprawioną rangą, wraz z całkowicie świeżą odznaką. Jou patrzył i czekał. Na twoją reakcję. I to, czy przyjmiesz jego propozycję. Był przy tym śmiertelnie poważny. Jak... prawie zawsze.
autor: Sabaku Jou
29 wrz 2021, o 15:48
Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
Temat: Siedziba władzy
Odpowiedzi: 291
Odsłony: 28148

Re: Siedziba władzy

Spotkanie z liderem. Niektórzy odbębniali je pro forma, byli tak przyzwyczajeni do tych "na górze", że właściwie byli z nimi na "ty". Takich osób było bardzo niewiele. Można ich było zazwyczaj zliczyć na palcach jednej ręki, a jeszcze mniej takich osób się znało. Siedziba władzy przez to jawiła się jako miejsce, gdzie można spotkać kogoś ważne, kogoś takiego, który właśnie takimi przywilejami się cieszy, ale zarówno miejscem, do którego przychodziło się głównie po misje... a w swoim nieszczęściu-szczęściu Satoshi miał predyspozycje do stawiania się tutaj na przesłuchania. Ponieważ - coś poszło nie tak. Tym razem nie poszło, zgadza się. Tylko czy z brudami, które chowa się po szafach, nie jest jak ze smrodem ciągnącym się po gaciach? Zawsze są. Niby możesz zetrzeć kurz, wszystko wypucować, ale na pustyni dobrze się nie obrócisz i pył znowu pojawi się tam, gdzie go nie chciałeś. Z akt nic nie znika. Z akt Satoshiego nie mogło więc też zniknąć to, z czym walczył i w jakie wydarzenia był uwikłany.
Szczęście to czy nieszczęście nie było wielu petentów tego dnia. To i poczekałeś sobie ledwo piętnaście minut w przydzielonym miejscu, na wygodnym krzesełeczku, poczęstowano cię herbatą, jeśli tylko miałeś ochotę, aż w końcu z docelowych drzwi wyszedł jakiś jegomość - uzbrojony po zęby, w zbroi, nie oglądał się na nic i na nikogo, prężnym i szybkim krokiem opuścił gabinet lidera. Dopiero wtedy jeden ze strażników, który przy drzwiach czuwał wsunął się do drzwi i mogłeś usłyszeć, że zostałeś zaanonsowany. Kiedy drzwi zostały zamknięte strażnik poinformował cię, że za pięć minut cię wpuści. I tak się stało. Mniej więcej po tych pięciu minutach rozległ się głos Jou "zapraszam" i wtedy strażnik otworzył dla ciebie drzwi na oścież. I też je za tobą zamknął, kiedy wszedłeś.
Jou nie należał do najmłodszych jegomości. Jak na ninja była właściwie całkiem... stary? Ale trzymał się przy tym całkiem świetnie. I całkiem... charakterystycznie. Ze swoimi czerwonymi kudłami, których część opadała na jego twarz. Z kamienną maską na twarzy, która wydawała się być rzeczywiście kuta w marmurze... nie. W jakimś bardziej twardym i zdecydowanym kruszcu. Marmur nie pasował do tego człowieka. Ale pasował już do tego budynku. Spojrzenie lidera było równie kamienne co wyraz jego twarzy. Zimne. Empatia? To słowo raczej nie obijało się o ściany tego miejsca. Ale oto był człowiek, który z tego bagniska, jakim pustynia była, stworzył Unię. Który połączył lata wojen i rozlewu krwi, wspólnej nienawiści i stworzył z tego coś... lepszego. Coś, przed czym teraz świat mógł klękać. Czego wypadało się bać. Mężczyzna wstał, kiedy wszedłeś i pokłonił się płytko.
- Usiądź. Napijesz się herbaty? - Zaproponował, wskazując ci krzesło przy swoim biurku. Pewnie poprzedni jegomość musiał na nim siedzieć. Światło z okna za jego plecami rzucało półcienie na jego sylwetkę i jednocześnie podkreślały tylko intensywny kolor jego włosów, sprawiając wrażenie, jakby te włosy płonęły. Jakby czekały tylko na to, by odżyć własnym życiem i zacząć poruszać się jak ogniste języki. Przez moment milczał, lustrując cię tym zimnym spojrzeniem. - Wezwałem Pana tutaj z dwóch powodów. Zacznijmy od mniej przyjemnego. Sabaku Haruto. Pracowałeś z nim, szczegóły sprawy są mi znane. Szczegóły jego śmierci - nie. - Opuścił wzrok na jeden z notatników, którego strony lekko przesunął. - Jesteś w stanie przybliżyć mi okoliczności jego zgonu?
autor: Sabaku Jou
17 sie 2021, o 21:50
Forum: KP NPC
Temat: Sabaku Jou
Odpowiedzi: 0
Odsłony: 324

Sabaku Jou

Liderem rodu Sabaku jest mężczyzna imieniem Sabaku no Jou (ur. 342 r.). Wbrew promieniom słońca, które potrafią wpłynąć na kolor skóry większości ludzi, Jou jest rozpoznawalny ze względu na jego papierowo białą skórę, rudą bródkę i długie rude włosy, które zazwyczaj opadają luźno na jego ramiona i zasłaniają jego twarz. Nie bez powodu - lider Sabaku pragnie w ten sposób ukryć blizny przecinające jego policzek i ślepe, lewe oko. Praktycznie nie da się na jego twarzy zobaczyć jakichkolwiek emocji, jako że takowych w ogóle nie okazuje. Ma też rękę wkomponowaną przez Ayatsuri. Zazwyczaj nosi on na sobie białe nomadzie stroje - tunika, lekki szal, bufiaste spodnie i dopasowane, skórzane buty, mające chronić go przed wysokimi temperaturami. Nieodłączną częścią jego stroju jest spora gurda na plecach, w której przetrzymuje swój złoty piasek.
Cechą charakterystyczną Jou jest... brak takowych. Jest on osobą zupełnie wypraną z jakichkolwiek emocji, nigdy nie odczuwającą zadowolenia, smutku, rozgoryczenia bądź wściekłości. Przez to jest on liderem dobrym (niezależnie od sytuacji, potrafi on zachować spokój i oceniać wszystko chłodnymi kalkulacjami), ale i niewybaczającym - każda najmniejsza pomyłka jest karana od razu, z pełną surowością. Utrzymuje, że wszystko co robi, robi dla swoich pobratymców, lecz jak wiadomo - nie wszyscy z zewnątrz mu wierzą, właśnie przez jego brutalność i bezpardonowość.

Wyszukiwanie zaawansowane