W kolejnych dniach, gdy Ario cały czas dopracowywał opanowywanie techniki Hiraishina, wpadł na pomysł by spróbować wysyłać do pieczęci nie tylko siebie, ale również odwrócić to i starać się przeteleportować technikę, która by w niego ewentualnie leciała. Z tym drugim było trochę problemu, bo nie bardzo władał technikami, które można przenosić, więc jedyne na co wpadł, to przenoszenie techniki Dokugiri. W związku z tym ograniczył walki klonów do 4, a jednego wysłał z nim na oddzielny teren. Praktyka wyglądała w ten sposób, że najpierw klon wydmuchał w Ario technikę trucizny, a sam oryginał wyciągnął dłoń starając się pochwycić ją w czasoprzestrzeni i przesłać do pieczęci. Pierwsza próba spaliła na panewce, Ario nie udało się nic złapać, a on sam stał się celem swojej własnej trucizny. Przez takie zdarzenie, chłopak miał z głowy cały dzień treningowy i musiał poczekać, aż trucizna zniknie z jego ciała. Wspomógł się trochę Iryojutsu, jednak najpierw musiał zastanowić się, jak ulepszyć ten trening. W związku z tym, najpierw odwrócił kolejność. W kolejnych dniach to on wydmuchiwał truciznę w klona, jednak cały czas, nie udawało się pochwycać techniki i gdy klon tylko dostawał, to znikał pod napływem fioletowego dymu. Ta metoda sprawiała, że Ario miał trochę więcej prób dziennie, ale nadal było to strasznie chakrożerne, mimo jego świetnej kontroli chakry. Chwilowo nie miał jednak lepszego pomysłu więc poświęcił cztery dni na próby wyćwiczenia tym sposobem, chociaż zalążka opanowania techniki. Dopiero tego ostatniego dnia, udało mu się przechwycić technikę, nim ją oberwał, a raczej część techniki. Reszta przedostała się przez ninjutsu i znowu ugodziła klona. Jednak teraz Ario już wiedział, w którą stronę powinien iść. Wcześniej odwrotnie do poprzedniej techniki, wizualizował sobie pudełko, w którym się porusza, tak teraz dopiero gdy zdjął ogranicznik "pudełka" w jego głowie, potrafił zacząć obejmować technikę. Zmiana metody była dla niego problematyczna, bo sam Hiraishin był piekielnie trudną techniką, którą nadal Ario uważał, że nie ma opanowanej w stopniu jakim by chciał. W każdym razie, gdy już złapał odpowiednią strategię, to szło mu nawet nieźle. To znaczy, klony nadal otrzymywały obrażenia, znowu znikały i przez to cały trening się dłużył. Ario jednak nie chciał już przedłużać opanowywania tej techniki więc, przerwał trening klonami i ustawił wszystkie 5 przed sobą, aby wszyscy naraz próbowali przenosić dym.
Wkońcu gdy następnego dnia jednemu się udało, to dalej poszło prosto. Ario dla pewności poświęcił dwa dni wyuczenia odruchu zdejmowania "pudełka" z głowy, po czym powrócił do treningów między klonami.
We dwóch dotarliście na szczyt, po czym Yatta usiadł i zapatrzył się na jakiś punkt. Wyjaśnił Ci też, że nie do końca...jakby zależało mu na powrocie? Ciężko było to wszystko określić. Wtedy też uspokoiłeś go, że to jeszcze nie ten moment, by spotkać się z Bogami. Delikatnie zaczepiłeś o temat smutku. Chłopak powoli przekręcił wzrok na Ciebie i teraz, w świetle księżyca widziałeś go w pełni. Był przepełniony wręcz rozpaczą. Taką schowaną głęboko pod skórą. Gdzieś znajdywał się jakiś ból, który przez upływ czasu został...zasypany. Jednak nie zniknął.
Yatta odwrócił wzrok ponownie w dal i wydawał się zastanawiać, czy cokolwiek powiedzieć. Jednak chyba przeważył fakt, że dawno według tego co opowiadał...nie miał z kim porozmawiać. Czy to dlatego bo był odmieńcem? A może lepiej sobie radził samemu? A może był jeszcze inny powód, o którym mogłeś się przekonać?
- Moi rodzice zginęli jak byłem młody. Bardzo młody. Tak naprawdę, to ich nie pamiętam. Podobno byli świadkami masakry na słynnym ślubie Uchiha i Kaminari w 378 roku. Tak naprawdę dopiero niedawno się o tym dowiedziałem, dzięki pomocy Hiny. Istniały zapiski, które potwierdzały wysłanie ich na misję eskorty. Moja biologiczna matka była kunoichi, ale nie była z klanu Uchiha, stąd kolor włosów.
Chłopak zrobił przerwę, jakby nie bardzo chciał Ci to opowiadać. Jednak jak już zapytałeś, tak chyba wpadł po prostu w ciąg, który sprawił, że słowa same znajdywały drogę przez jego usta.
- ... więc do sierocińca trafiłem wraz z moją siostrą bliźniaczką, Tozawą. Wyglądała prawie jak ja, tylko miała dłuższe włosy. To były...naprawdę ciężkie czasy. Miałem chyba z 6 lub 7 lat, gdy pewnego dnia do naszego domu zapukał urzednik informując nas, że rodzice umarli i nie wrócą. Ogólnie to byliśmy bardzo samodzielni i mieliśmy nawet fajne mieszkanie, jednak jeszcze tego samego dnia inny urzędnik zabrał nas do sierocińca, a mieszkanie zostało zawłaszczone przez klan. Albo przez miasto, nie jestem pewny.
Yatta ugryzł ostatni kęs, jaki mu pozostał z ryby.
- Byliśmy w miarę dobrze wychowani, ale jak się domyślasz, nie było nam łatwo przez kolor włosów. Dzieciaki nam dokuczały i bardzo szybko musiałem...umieć sobie poradzić ze starszymi chłopakami. Na początku nie byłem przygotowany na dostawanie lania codziennie, a i jeszcze moją siostrę bili, więc dostawałem najpierw ja, potem ona, a potem znowu ja, bo jak widziałem, że ją biją, to zawsze ostatkiem sił chciałem ją bronić. No to wtedy ją zostawiali i przerzucali się na mnie. Tak wyglądał pierwszy i drugi rok, tak mi się wydaje przynajmniej. Dużo rzeczy wyparłem z pamięci, ale myślę, że tak mniej więcej było.
Yatta pochylił się do przodu.
- Tozawa była...naprawdę pogodna. Ona potrafiła mnie rozśmieszyć, ona naprawdę dbała o to, by przez chwilę nie było źle. Nie spotkałem nigdy takiej dziewczyny jak ona. Za wszelką cenę chciałem, by...by się uwolnić z tego zasranego sierocińca, nienawidziłem tego miejsca. W związku z tym, po cichu trenowałem i miałem nawet do tego dryg. Szybko nauczyłem się mieszać chakrę i wykonywać bardziej skomplikowane techniki. Nikt jednak nie chciał słyszeć by dziecko z sierocińca odbywało jakieś misje, stąd...znalazłem inną drogę.
Chłopak zamachnąl się i wyrzucił patyk przed siebie, który gdzieś poleciał z gór w kierunku lasu.
- W wieku dziesięciu lat byłem w sierocińcu najsilniejszy. To znaczy, były tam też chłopaki, które są obecnie w moim wieku, ale większość jak umiała mieszać chakrę to zostawała ninja, zarabiali na misjach, szybko coś wynajmowali i opuszczali to miejsce. Więc byłem chyba jedyny, który tam wtedy był. No i Tozawa też umiała mieszać, ale nie tak jak ja. W każdym razie, wtedy trafiłem do jednego gangu. Takie wyrzutki, które nawet nie wiem czy pochodzili z klanu Uchiha. W każdym razie płacili naprawdę dużo za rozprowadzanie narkotyków, albo pobicie kogoś. Częściej narkotyki, bo bić to umieli sami. Jak się domyślasz, miałem bardzo dobre miejsce, gdzie mogłem sprzedawać...
Yatta cicho westchnął.
- Chciałem zarobić, by kupić mieszkanie, albo przynajmniej wynająć. Chciałem, by Tozawa mieszkała w normalnym miejscu. Ona nigdy się nie skarżyła, naprawdę...ona mówiła, że damy radę, ale ja tego tak nie odbierałem. Widziałem jej ból, strach. Ona to ukrywała bym ja nie wiedział. Nawet jak przestali ją bić, to nadal była sama i nikt nie chciał z nią się bawić, czy rozmawiać. Bali się mnie. Wtedy już nie bali się starszaków, tylko bali się konkretnie mnie. - odwrócił się do Ciebie i podrapał po głowie. - Przez to trochę zaniedbałem naukę i ledwo umiem czytać, bo...nie miałem za bardzo możliwości gdzie się tego nauczyć.
Yatta podciągnąl jedną nogę pod brodę i oparł na niej głowę.
- W każdym razie Tozawa się dowiedziała. W sensie wiesz, że należę do gangu i handluje narkotykami. Mina, którą wtedy miała...ona wiesz...ona...ona we mnie wtedy przestała wierzyć. To był jeden z najgorszych momentów, które mnie w życiu spotkały. Jedyna osoba, którą szczerze kochałem, która była drugą połówką mnie, jak to bliźniaczka, ona się ode mnie odwróciła. Pamiętam, że postanowiłem wtedy zrobić wszystko, by ją odzyskać. Obiecałem, że z tym zerwę, ale... - Yatta na chwilę się zaciął, po czym widziałeś, jak po jego poliku spłynęła jedna łza. Szybko jednak ją wytarł. - ... ale nie potrafiłem. Chciałem, ale nie potrafiłem. Co więcej, na tamten moment uważałem się za niepokonanego, bo w tamtym momencie odblokowałem swoją pierwszą łezkę. Z nowymi oczami lałem każdego jak popadnie, nie zwracając uwagi, czy ktoś jeszcze dycha. Byłem zwykłym chuliganem. Wtedy Tozawa zapowiedziała, że podkabluje mnie władzom, jak nie przestanę. Pokłóciliśmy się. Bardzo. Powiedziałem jej rzeczy...których nie chciałem jej powiedzieć. Nie wiem co we mnie wstąpiło. To było takie...takie... - teraz już nie jedna łza, a i kolejna spłynęła po jego poliku. Chłopak wytarł twarz w rękaw. - Hehe, przepraszam, dawno nie wracałem wspomnieniami do tych chwil. Jednak nadal sobie z tym nie poradziłem tak jak powinienem. W każdym razie, nazbierałem cała sumę. By przejąć mieszkanie. Kupić. W sensie...wynająć. Miałem 12 lat. Dokładnie w moje urodziny. W nasze. W tym wieku już mogłem zostać Doko, a nawet prawie Akoraito, bo władałem dwoma dziedzinami, to...to wiesz, szybko mógłbym robić misje C. Miałem pełny plan w głowie. Zostać ninja, zarabiać robiąc misję. Tozawa by mieszkała i opiekowała się domem. Nawet kupiłbym jej jakiegoś pieska. Ona bardzo chciała być nauczycielką, tak jak Hina. Więc poszedłem do gangu, pobiłem wszystkich, zerwałem z nimi współpracę, wziąłem całą moją kasę i poszedłem do sierocińca. Wtedy byliśmy pokłóceni. W sensie ja z Tozawą. Nie chciałem się z nią godzić wcześniej, bo...bo chciałem jej zrobić niespodziankę.
Widziałeś po chłopaku, a pewnie nawet domyślałeś się zwieńczenia tej opowieści.
- Gdy przyszedłem do sierocińca, nie mogłem jej znaleźć. Obszedłem cały budynek i tylko w jedno miejsce nie zajrzałem. Coś mnie jednak tknęło, by i tam finalnie zajrzeć. - Yatta spojrzał w kierunku księżyca, a jego twarz była cała mokra. - Moja ukochana siostra leżała na ziemi z pianą w ustach. Przedawkowała narkotyki, które sprzedawałem w sierocińcu.
Yatta zamknął oczy.
- Nawet, kurwa, nie wiesz, co ja wtedy poczułem. Gdybym wiedział...gdybym tylko wiedział... - chłopak odwrócił się do Ciebie. - Zabiłem własną siostrę, rozumiesz? Dlatego nie proszę nikogo o wybaczenie. Dlatego nie mam pretensji, że jestem traktowany jak śmieć. Jestem śmieciem, rozumiesz? W dupie mam te wszystkie hierarchie klanowe, doko kogo sentoki, w chuju to wszystko mam. Ja po prostu...ja po prostu chciałbym móc jej powiedzieć, że tak bardzo jest mi przykro. Że ją zawiodłem. Że wszystko spierdoliłem...
Nastąpiła głucha cisza. Yatta zaczął głebiej oddychać, po czym otrząsnął się i wysmarkał nos na bok.
- Nie chciałem Ci o tym mówić. Samo jakoś tak poszło...w każdym razie, tutaj narazie zakończę. Nie chciałem tak daleko wychodzić, ale to był dopiero początek, tego co się działo potem. - Yatta wyrzucił ręce do tyłu i odchylił się. - No to teraz Ty mi opowiedz jakąś historię.
Pomimo całej akcji, która której byłeś głównym celem, tłum nie ruszył na Ciebie. Krzyknąłeś, aby nie ruszali i że się tym zajmiesz, po czym zgodnie z rozkazem zacząłeś iść w jego kierunku. Trzymałeś ręce w górze i w Twojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań. Czy powinieneś ryzykować życiem? Kagada dała jasny przykaz - jeden shinobi jest wart więcej, niż dziecko czy cywile. Wojna była brutalna, z tym musiałeś się zgodzić. Chcąc nie chcąc, można było się z wieloma rzeczami nie zgadzać, ale potem przychodził moment weryfikacji. Tak jak teraz.
Postanowiłeś go podpuścić. Nie miałeś broni, kazałeś mu zostawić dziecko, wyzwałeś go nawet na pojedynek. Paw pokiwał głową na boki.
- Po co mam z Tobą walczyć, jak mogę Cię po prostu zabić? Zaatakowaliście naszą wioskę, więc poniesiecie klęskę. - wyjaśnił Ci dość spokojnie. Zbliżyłeś się wystarczająco blisko czyli na około 30 metrów, po czym nagle przyśpieszyłeś o 5 metrów i skoczyłeś w prawo. Wytworzyłeś wiązki, a dokładnie 5 wiązek. Trzy zostawiłeś przy sobie, po czym dwie wysłałeś w przeciwnika. Starałeś się celować tak, by dopaść wroga i nie uszkodzić dzieciaka, jednak no nadal miałeś do niego te 25 metrów, przy czym wykonałeś skok.
Sam fakt, że mężczyzna nie zabił dzieciaka na miejscu był chyba spowodowany faktem, że nie sądził, by ktoś był tak głupi, by jednak zaatakować go jak trzyma zakładnika. Paw obręcił się w Twoim kierunku i dosłownie rzucił chłopaka w kierunku jednej z Twoich wiązek. Ta trafiła jego ciało i przebiła mu na wylot pierś. Krew trysnęła dookoła, a on sam upadł na ziemię krzycząc w agonii. Druga wiązka trafiła zaś w Pawia, jednak była za słaba, by przebić się przez jego gardę.
- YAMATO! - kobieta wydarła się i biegła w Waszym kierunku, nie patrząc, że stanie pomiędzy dwoma walczącymi shinobi. Obawa przed utratą dziecka była większa, niż obawa o własne życie.
Paw z kolei gdy to zobaczył, to nie czekając na znak sygnał, złożył pieczęć i na jego plecach pojawił się dobrze znany Ci ogon z chakry. Ten ogon był przypominający to z czym mierzyłeś się ostatnio. Trzy częsci zespoliły się w jedno i przybrały formę większą niż to, co prezentowały będąc podzielonym na 3 sztuki. W związku z tym, Twój przeciwnik wystrzelił w Ciebie połączonym pawim ogonem.
Gdy powiedziałeś, że uważasz, że takie myślenie jest szkodliwe dla klanu, Yatta uniósł pytająco brew.
- Czy obrażanie wyższego stopniem nie jest bardziej szkodliwe dla klanu? - powiedział, po czym wydawał się jakby chciał Ci zasugerować, że dosłownie przed chwilą zarzekałeś się bronić swoich ideałów jakimi była hierarchia rękami i nogami, a teraz przy pierwszej dosłownie rzeczy oskarżyłeś Yatte o złe poglądy. Chłopak jednak uśmiechnął się po chwili, po czym machnął ręką. - Żartuje, nie mówiłem, że nie przejmuję się takimi rzeczami. - czy aby napewno?
Finalnie udało Wam się dotrzeć najpierw na górę, a potem zeszliście na dół zaraz po tym jak obejrzałeś sobie jaskinię. Wydawało się, że różnica zdań, którą mieliście wcześniej totalnie nie robiła na nim wrażenia i jego podejście do Ciebie nie zmieniło się ani trochę. Powiedziałeś, że zna się trochę na łowieniu, co Yatta skwitował odzywając się.
- Jak nie masz pieniędzy, złowienie ryby jest najszybszym sposobem na napełnienie brzucha. No i zbieractwo, ale ryby są bardziej sycące. Nauczyłem się je przyrządzać. Później Ci pokaże.
Dodałeś, że masz trochę zapasów z domu, na co Yatta pokiwał głową.
- Trzymaj je. Nie wiadomo co się stanie po tamtej stronie frontu. Gdybyśmy musieli koczować w jednym miejscu przez tydzień, wtedy użyjesz zapasów. Jeżeli masz możliwość, to zawsze staraj się jeść z dostępnych miejsc, takich właśnie jak my teraz. Zapasy powinieneś mieć awaryjnie. - mogło Cię zastanowić, skąd chłopak ma takie podejście. Była w tym jakaś myśl, jednak...teraz dopiero gdy przyjrzałeś mu się, zobaczyłeś, że...jest on prawdopodobnie młodszy od Ciebie. Ile mógł mieć lat? 17? 18?
Gdy zaczęliście łowić, podzieliłeś się wnioskiem, że prawie wygląda to jak biwak. Yatta skinął głową.
- Z boku rzeczywiście może to tak wyglądać. W praktyce najemy się pożywnego jedzenia i będziemy w sile, gdy przyjdzie moment konfrontacji. Nie ma nic zdrowszego jak świeża ryba prosto z takiej wody jak ta.
Nad wodą spędziliście mniej więcej półtorej godziny. Udało Wam się złapać 5 ryb, po czym Yatta zaprowadził Cię z powrotem do groty. Było już dość ciemno, więc zaproponował Ci, żebyś sobie usiadł, a on wszystko oporządzi. Najpierw naznosił drewna, tłumacząc Ci przy okazji, jakie drewno nadaje się najlepiej, które daje jakie dym i jak rozpalić łatwo ogień. Następnie rozłożył stanowisko i zaczął oprawiać ryby. Sięgnął do plecaka i wyjął pudełko, w którym miał...przyprawy. Wsadził w każdą rybę po kostce masła, a potem posypał je czymś i na koniec zawinął w papier. Wszystkie ryby powiesił na patyku nad ogniskiem. Chwilę się robiły.
Gdy posiłek był gotowy, Yatta nabił po rybie na patyk, wziął jedno dla siebie i jedno dał Tobie. Resztę ryb zawinął i wsadził do plecaka.
- Chodź, pokażę Ci coś. - powiedział, po czym wyszliście z groty i ruszyliście po skałach na górę. Doszliście na szczyt, po czym Yatta usiadł na skrawku.
Była gwieździsta noc, księżyc w pełni oświetlał tereny dookoła. W tym miejscu widać było zarówno morze, jak i miejsce do którego mieliście iść. Front, a raczej miejsce, gdzie zaczynało się Atarashi.
- Tam jutro zmierzamy. Zawsze przed taką wyprawą zastanawiam się, czy wrócę. Czy będzie to ostatnia misja. W sumie chyba nawet lepiej, jak się umrze to człowiek już się nie musi niczym męczyć ani przejmować. - powiedział, po czym ugryzł rybę, wpatrując się w jakiś odległy punkt na horyzoncie.
Ario stanął przed szczytem, który doskonale rozpoznawał. To tutaj miejsce miała ostatnia jego bitwa z Nue. Rzeczy, których dowiedział się wcześniej od Meduki sprawiły, że wiedział już, gdzie będzie jego kolejny cel.
Fałszywa Shirei-kan, która zdradziła Aratę musiała zostać skonfrontowana przez Ario. Mimo całej złości, Ayatsuri prawie wystrzelił ze szpitala i odrazu pobiegł na pustynię, jednak jego doświadczenie bitewne sprawiło, że w ostatniej chwili się powstrzymał. Ario wiedział, że konfrontacja z Saori zakończy się śmiercią kogoś z nich.
Mógł powiedzieć wiele złego na temat Saori, ale nie mógł oddać jej tego, że całe jego życie była technicznie krok przed nim. Zarówno w debatach politycznych, jak i umiejętnościach. Saori była seininem na porównywalnym poziomie jak Arata. Ario był tylko sentokim. Saori miała dostęp do pieniędzy klanu, z których mogła kupić ile marionetek chciała, a oprócz tego przez ponad 15 lat mogła kolekcjonować marionetki ludzi. Ario miał tylko dwie ludzkie lalki, jednak gdy myślał coraz więcej o tej technice, tym bardziej go brzydziło.
Gdy Saori uczyła go tej techniki, cieszył się jak bardzo stanie się silniejszy. Teraz dosłownie nienawidził tego, że skorzystał z wiedzy, przez którą jego matka jest w takim stanie jakim jest. Co prawda, miał jedną okazję tylko do użycia ludzkiej lalki i...było to ciało przyjaciółki Saori. Ario na przypomnienie sobie słów swojej Shirei-kan "ta osoba była mi kiedyś bardzo bliska" zaczął zastanawiać się czy ta osoba była taką samą przyjaciółką jak i Arata. Nie mniej, zamierzał wygarnąć to Saori w swoim czasie.
Ario wiedział, że to będzie najtrudniejsza walka, jaką będzie toczył. Nie tylko dlatego, że zawalczy przeciwko najsilniejszemu Ayatsuri. Obawiał się, że jak ujrzy tą starą pacynkarę, to cały plan trafi szlak i straci nad sobą kontrolę. Nie było nic gorszego w walce jak utrata panowania nad sobą. Chłopak ze wszystkich sił starał opanować się emocje, jednak gdy tylko chociaż na chwilę przypominał sobie o tym wszystkim, momentalnie pochłaniała go rządza zemsty i chęć zabicia Saori bez jakichkolwiek rozmów.
Nie mógł przegrać. Jego śmierć oznaczała śmierć Araty, a raczej zapomnienie. Dla niej zamierzał wspiąć się na wyżyny swoich zdolności. Zasługiwała na to. Po tych 15 latach, nareszcie zasługiwała na to, by ktoś się nią zaopiekował. I tym kimś miał być nikt inny, jak syn, w którego na początku nie uwierzyła.
Czy Ario winił Aratę za to, że bardziej była dumna z Nizana? Ani trochę. Był dzieckiem, nigdy nie miał potrzeby udowadniać swoich umiejętności. Nigdy nie chciał być bohaterem, czy jakimś niewiadomo jakim ninja. Życie zmusiło go do tego, by walczyć o swoje.
Ario podczas drogi na szczyt, zaczął zastanawiać się, czy Arata będzie z niego dumna. Czy jest z niego dumna. Ufał, że wszystko co się działo do niej docierało. W jakimś stopniu. Czy jego udział w Kropli i pomaganie ludziom sprawi, że chociaż razy z jej ust usłyszy, że jest dumna? Czy jak zobaczy, kim Ario się stał, sprawi, że może odrzuci go jako syna?
Nie miało to dla niego znaczenia. To co zrobi Arata, to już tylko i wyłącznie jej sprawa. On był jej po prostu winny możliwości podjęcia tej decyzji.
Ayatsuri wszedł po schodach na górę. Ujrzał tam swojego towarzysza. Skaczący po Górach był dobrym towarzystwem dla Ario. W jakiś sposób czuł się przy nim...spokojniej. Marionetkarz gdy tylko do niej doszedł, sięgnął do plecaka po czym wyjął dziwny worek.
- Nie wiedziałem co jedzą kozy, to przyniosłem Ci paszę. Mam nadzieję, że Ci będzie smakować. - powiedział, po czym otworzył worek i wysypał zawartość na ziemię. - Trochę tu pobędę, mam nadzieję, że nie będę Ci przeszkadzać. - poinformował, po czym skierował się do chatki. Ujrzał znajomą mu skrzynię.
Musiał zrobić to, co miało być zrobione.
- Zaczynajmy.
W pierwszej kolejności Ario potrzebował naprawić swoją rękę, w związku z tym odpieczętował pięć marionetek. Sklepowe marionetki pojawiły się wokół chłopaka. Co jak co, ale Ario musiał oddać Saori, że była dobrym Ayatsuri. Ze wszystkich marionetek, to chyba nimi wygrał najwięcej starć. Nie zamierzał obrażać się na technologię, którą władał. To, że marionetkę wymyśliła Saori, nie znaczyło, że musiała być zła. Postanowił, że do treningu wybierze akurat je.
Skoro była to marionetka Saori, musiał nauczyć się wszystkiego o nich. Musiał znaleźć ich słabości i rozpracować je. Póki co, jego rdzen wyskoczył z ciała i przyłączył się do sklepowej marionetki. Ta momentalnie zaczęła zmieniać wygląd i po chwili wyglądała jak Ario sprzed momentu pieczętowania rdzenia. Teraz gdy miał dwie ręce sprawne, mógł bez problemu naprawić kikut swojego głównego ciała.
Nim jednak to zrobił, zrobił pieczęć i przywołał 5 identycznych klonów. Wszystkie patrzyły na niego pytająco, jednak doskonale wiedziały, co trzeba zrobić.
- Weźcie po jednej marionetce i zejdźcie na dół. Zacznijcie walki ze sobą. Ostatni, który przeżyje niech pozbiera marionetki i tu wróci, by je naprawić. - Ario wydał polecenie, po czym każdy klon wziął po lalce i zeszli na dół. NIedługo później słychać było dźwięki starć między marionetkami.
Trening: Hiraishin (Ninjutsu S)
Ario spędził na górze Skaczączego już ponad tydzień. On sam nie musiał jeść i spać, więc nie męczył się i mógł pracować bez ustanku. Jego rutyna wyglądała tak, że klony schodziły walczyć na dół, potem jeden z nich wracał, a do Ario wracały ich wspomnienia, przez co po każdej takiej potyczce uczył się nowych rzeczy, które klony zaczynał wykorzystywać. Potem gdy przywoływał nowe klony, one też wiedziały już więcej i walczyły dokładniej. Ostatni z klonów gdy wracał, kładł marionetki w rogu, po czym schodził i ścinał jakieś drzewo, by następnie wyrabiać z nich części zamienne, a potem naprawić marionetki. Lalka Saori miała ten plus, że była w całości drewniana, więc akurat tutaj plan treningowy był pod to idealny.
Co jakiś czas, Ario dawał im inne marionetki, jednak nigdy nie wyjął ludzkich lalek. Sam oryginaly Ayatsuri siedział i studiował zwój, który przekazała mu koza. Z tego co rozumiał, była to jakaś technika czasoprzestrzenna, pozwalająca teleportować się do pieczęci. W związku z tym, Ario w pierwszej kolejności opracował jak taką pieczęć nakładać. Odzwierciedlenie samej pieczęci nie była dla niego problemem. Był wyćwiczony w fuinjutsu, tak więc to była ta pierwsza część planu. Następnie gdy już to opracował, zszedł na dół, przemieszczając się miedzy walczącymi klonami. Nałożył kilka pieczęci w dolinie, po czym wrócił z powrotem na górę.
Gdy był już gotowy skupił swoją chakrę. Jeszcze raz spojrzał na instrukcje zawarte w zwoju, po czym zamknął oczy i wymieszał chakrę. Jego ciało rozpłynęło się w powietrzu, a jego twarz przez chwilę rozmazała. Wydawało mu się, że świat zawirował w jego głowie, stracił grunt pod nogami. Przez chwilę czuł, jakby się skurczył do maleńkości, do atomu, by następnie jego ciało gwałtownie się powiększyło. Ario gdyby miał żołądek, pewnie by wszystko zwymiotował, bo jego błędnik przez chwilę oszalał. Stał w domu, a nagle znalazł się...był wysoko. Nie wiedział, czy nie trafił, czy co się stało, ale właśnie spadał. I to tak dość wysoko spadał, bo do ziemi miał ze sto metrów. Odruchowo przyjął gardę, a jego ciało zaczęło nabierać prędkości, lecąc w dół. Gdy spojrzał w bok, widział jak na jednym ze szczytów obserwują go Tengu. Od dłuższezgo czasu przychodzili na treningi Ario, jednak nigdy nie zdecydowali podejść się bliżej. Sam Ario spadał w dół jak pocisk. Na szczęście walczące klony to dostrzegły i jeden z nich wystrzelił nić chakry w chłopaka, by spowolnic jego upadek i pozwolić mu wylądować na ziemi.
Tego Ario się nie spodziewał. Opanowanie tej techniki będzie sztuką. Ten jednak nie zamierzał się poddawać. Jak nigdy, miał motywację, by to opanować.
Trening Ario trwał prawie dwa tygodnie. Chłopak na początku lądował w przeróżnych miejscach. Raz trafił do wody, a raz wyniosło go aż pod Daishi. Na początku celem było w ogóle wycelowanie w pieczęć, jednak gdy to już się udało, Ario zaczął trafiać w konkretne miejsce. To co jednak sprawiało mu najwięcej problemów to wylądowanie na nogach. Za każdym razem, gdy teleportował się do pieczęci, to albo lądował na plecach, albo gdzieś uderzał w drzewo pod wpływem szybkości. Na samym końcu, gdy już lądował na nogach, to albo się potykał, albo tracił na chwilę rozeznanie w terenie. Jego błędnik - mimo, że go nie miał - wirował i to co było najtrudniejsze w tym wszystkim, to ta wisienka na torcie, jaką było przygotowanie do walki odrazu po teleportacji. W pewnej chwili Ayatsuri był tak sfrustrowany, że przerwał trening klonów i kazał im teleportować się razem z nim. Przełomowy był moment, w którym jeden z klonów zwizualizował sobie teleportację jak transport ziarenka grochu w pojemniku. Obudował swoją świadomość w taki sposób, by starać nie myśleć się o całym globie, a konkretnym obszarze teleportacji. Wtedy właśnie pierwszy raz technika się powiodła w pełni.
Ario dla pewności ćwiczył jeszcze tą technikę przez kilka dni.
Podczas całego treningu, gdy raz wylądował w Soso, to przy okazji kupił ponownie paszę dla Kozy, której chyba posmakowało. Gdy raz wyniosło Ario w kierunku Tengu, chłopak podszedł do nich i zapytał, czy znają niejakiego Bożka o imieniu Ningyo, który ukrwa się w Głębokich Odnogach, ale niestety wojownicy nie umieli mu odpowiedzieć twierdząco na to pytanie.
Tak jak był bardzo, bardzo, ale to bardzo zły na Saori, tak kwestia Bożka sprawiała, że Ario był wręcz przewkurwiony. Saori była fałszywym człowiekiem, ale to przez bezpośrednio przez Bożka, jego matka była w stanie takim jakim była.
Wiedział, że dopadnie skurwegosyna w tej jego zapyziałej kapliczce. Tak jak Saori się obawiał, że może mieć z nią trudności, tak Bożka nie obawiał się w ogóle. Miał zamiar dopaść go jak jastrząb gołębia, po czym wpierdolić go do siatki czy innego pudełka i zanieść Saori pokazując - zobacz, to jest to gówno, przez które wbiłaś nóż w plecy swojej siostrze. Ario znał częściową przeszłość Araty i wiedział, że była bardzo uzdolnioną Ayatsuri, jednak...czy Arata mogła przypisać sobie udział na wojnach poza Pustynią? Ario zwiedził kawał światu i mierzył się z przeróżnymi przeciwnikami, nie tylko na Pustyni. Co więcej, za czasów Araty i Saori nawet nie wiedziały, że istnieją klany dzikich. Ario nie dość, że musiał szybko się dostosowywać do warunków na polu bitwy, to jeszcze walczyć z ludźmi, których zdolności totalnie nie znał. Więc, taki gównobożek, a raczej Rdzeń, który wykorzystuje genjutsu, był dla Ario jak komar na liścia. Co więcej, Ario jako rdzeń można powiedzieć, że przewyższył już wiedzą Saori, która wprost pisała w liśćie, że nie umie tego zabiegu wykonać. Był na poziomie Bożka. Bożka? Nieee...to był zwykły Nukenin, dość stary. Może był nawet pierwszym Ayatsuri? Tego Ario nie wiedział. Wiedział zaś jedno.
Wiedział, że zmiecie go z planszy z całą swoją złością.
Gdy z ust Meduki padło "Wybieram wiedzę" ...po tym wszystkim co przeszły...gdy Ario usłyszał, że matka jakimś cudem wydostała się z tego genjutsu, że sama wróciła przez pustynię, kierowana czym? Dziećmi? Miłością? Odwagą?
Zdradzona przez przyjaciółkę, osobę, której ufała najbardziej ze wszystkich. Tamta nawet przez chwilę nie zająknęła się, by spróbować uciec we dwie. Nie...nie było tak. Saori odrazu wybrała siebie, nad przyjaciółkę. Nad siostrę. Przy wszystkim co razem przeżyły, jak planowały.
Ario nie wiedział, czy to co się działo, było możliwe. Fizycznie, niemożliwe. A jednak, chakra działała cuda w niektórych momentach.
Po polikach chłopaka, z jego porcelanowych oczu leciały łzy. Nigdy chyba nie płakał. Nie pamiętał przynajmniej. Trzask łamanej blachy rozległ jeszcze bardziej, tym razem Ario już tego nie kontrolował. Jego dłoń rozpadła się na drobne części, której fragmenty rozleciały się po pokoju.
Coś w Ario pękło bezpowrotnie.
Ta sama osoba, która uczyła go, jaką trzeba być tolerancyjną osobą, jak trzeba kooperować z Kaguyami, ta sama osoba, która w listach mu tłumaczyła, by porzucił ścieżkę ninja.
Ta sama osoba, która uczyła go techniki ludzkich lalek. Ta...zdrajczyni...miała czelność powiedzieć mu, że ma więcej nie przynieść wstydu klanowi.
Ta sama osoba, która miała opiekować się Ario i Nizanem ani razu nie odwiedziła Araty po jej powrocie...dlatego też zezwoliła chłopakowi na to, by zabrał matkę z osady...bo gdyby tylko ktoś wiedział, ze Arata wróciła, mogłoby wyjść na jaw to, co się stało w Głębokich Odnogach.
Rdzen chłopaka walił jak szalony, a on sam dał upust swojej chakrze. Musiała wyładować się z niego cała ta złość, cała ta aura, którą nazbierał w sobie przez czas opowieści. Jego matka, samotnie walcząca przez cały ten okres by wszystkim działo się lepiej. Do ostatniej swojej chwili, dbała o to, by...by się udało. By Saori kontynuowała jej dzieło. By technika ludzkich lalek zniknęła wraz z nimi.
A ona jeszcze nauczyła tego Ario.
Ario stał nie ruszając się ani o milimetr. Patrzył na twarz kobiety. W jego głowie zachodziło milion myśli. Nie był gotowy na to co usłyszał. Po pierwsze, był zmęczony. Całe jego życie to była wojna. Najpierw z bandytami w Ningyoshi, potem na Murze, potem na turnieju, potem na wojnie...a to przeplatane przygodami w organizacji Kropla.
Wiedza, którą otrzymał, uderzyła w niego tak, że aż go zamroczyło. Saori, Nizan, Konisaku, czy nawet jakiś Jou. Wszyscy, dosłownie wszyscy wypieli się na kobietę, która chciała dla nich dobrze. Która walczyła dla wszystkich.
Ario zamknął oczy. Arata była dla niego wzorem. Była ideałem. Była tym, kim on chciał się stać. Jednak...czy w dobie tej opowieści, ta droga...nie została dla niego zamknięta? W jego głowie, w jego sercu, coś przeskoczyło. Jego autystyczna część mogła bezpowrotnie zmienić swoją formę. Przeżył szok, w którym gdyby miał normalne włosy, pewnie by osiwiał. Jednak dla niego było już...było już za późno.
Ario otworzył oczy. Podszedł do matki i usiadł na łóżku. Sprawną ręką złapał ją delikatnie za głowę i przysunął do siebie, po czym stuknął się z nią czołem.
- Dziękuję mamo. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś. - powiedział, zamykając oczy. Uśmiechał się. - Teraz czas, byś odpoczęła, a ja zajmę się resztą. Obiecuję, że zasiądziesz na należnym Ci miejscu.
Miał w dupie, czy Meduki właśnie usłyszała, że Ario planuje zamach stanu. Miał w dupie, czy przejęła całą wiedzę na temat Ayatsuri. Miał w dupie dosłownie wszystko co działo się dookoła. W tej chwili był tylko on i Arata. Zastygł chwilę w tej pozycji, po czym odsunął się i popatrzył w jej oczy.
- Wiem, że tam jesteś. Wiem, że zawsze tam byłaś. Wiem, że z pomocą klanu Yamanaka z tego wyjdziesz. Byłaś bardzo dzielna, mamo.
Ario zamrugałby, gdyby miał czym, jednak to był moment, w którym ostatnia z łez spłynęła po jego poliku. Chłopak wstał i spojrzał na ziemię, a potem na swój kikut. Schylił się i pozbierał części wolną ręką, po czym schował je do kieszeni. Spojrzał na Meduki.
Jego twarz była beznamiętna...ale zdecydowanie inna niż wcześniej. Tak jak zawsze był obojętny, tak teraz był...
- Meduki-san, dziękuję Tobie i Twojemu klanowi za pomoc. Zrób wszystko co w Twojej mocy, by uratować moją matkę i przywrócić ją do takiej formy, by mogła być dalej sobą. - czy on w ogóle żył? Jego twarz nie przedstawiała totalnie żadnej emocji. Był prawdziwą marionetką. - Wrócę tutaj za jakiś czas sprawdzić efekty Waszej pracy. Muszę załatwić kilka spraw. To co mówiłem wcześniej pozostaje w mocy. Nikt nie ma prawa widzieć się z Aratą oprócz mnie. - Ario odwrócił się i podszedł jeszcze na chwilę do okna. Wyjrzał przez nie, obserwując niebo. Powoli sięgnął do kieszeni i wyjął medalion. Popatrzył na niego. Obrócił go z każdej strony. Delikatnie zaczął machać ręką, po czym podrzucił go i złapał w locie, po czym wsadził do kieszeni.
- Dwie sprawy, Meduki-san. Ten cały Bożek, czy co to było. Wiem, że to dla Was kłopotliwe, ale zapłacę ekstra, jeżeli uda Wam się ustalić lokalizację tej całej osady marionetek. Wydaje mi się, że wiem, na czym to polegało. Jeżeli to prawda, to podniesienie ręki na dwóch seininów przez wyrzutka czyni go nukeninem. Skoro nadal się ukrywa, to ja go znajdę i osądzę. - powiedział. - A druga sprawa, proszę zmienić moje dane.
Chociaż rozmowa toczyła się w najlepsze, kiedy weszliście na temat Dzikich miałeś swoje twarde przemyślenia. Byli dla Ciebie zbrodniarzami, to oni zaatakowali Waszą ziemię. Nawet nie tyle tylko waszą, co po prostu zaatakowali kontynent. Dodatkowo jeszcze odpowiedziałeś na to, że nie boisz się brać odpowiedzialności za ludzi. To było Twoje zadanie jako Shinobi i też wierzyłeś, że tak po prostu musi być. Co więcej, przyznałeś się, że masz doświadczenie.
Yatta jedynie pokiwał głową. Nie komentował w żaden sposób tego, co mówisz, aż do momentu, gdy zapytałeś o to, jakie on ma podejście.
- Ja? Emm... - chwilę się zastanowil, po czym westchnął. - Moja odpowiedź Ci się nie spodoba. Ja pochodzę trochę...z innych środowisk jak Ty, trochę napatrzyłem się na...ludzką krzywdę. Dla mnie przede wszystko to też ludzie i uważam, że wszelka krzywda, która się dzieje, nie powinna dotykać każdego. Ci ludzie też z jakichś powodów opuścili swoje ziemie i przyszli tutaj. - powiedział, po czym na chwilę się zastanowił. - Czasem zastanawiałem się, co by musiało się stać, żebym opuścił swoje miejsce i przeniósł sie gdzieś indziej. Jakby...akurat ja to może jestem zły przykład, ale weźmy Ciebie. - stanął przed Tobą. - Gdybyś miał możliwość, to sam z siebie chciałbyś teraz zamieszkać w Kaigan? Albo na pustyni? Myślę, że wojna sama w sobie jest zła, nie ludzie. Dlatego nie żywię do Dzikich aż takiej urazy, jak Ty, ale zgadzam się z tym, że jesteśmy trybikami w maszynie i musimy robić wszystko, by chronić siebie i bliskich.
Czy taka odpowiedź satysfakcjonowała Tsuyosha? Rzeczywiście, panowie mogli mieć zgoła odmienne zdanie na ten temat. Z jednej strony Tsuyoshi prezentował zdecydowanie radykalniejsze podejście, a Yatta wydawał się szukać w tym wszystkim jakiegoś sensu. Czy istniała szansa na porozumienie tych dwóch w tej sprawie?
- Moja rola? Wiesz co, nie zastanawiam się nad tym. Wstaję, idę po przydział, staram się przetrwać i wykonać zadanie, czasem jak mam czas to odwiedzam schroniska, albo chodzę do biblioteki. Tam właśnie Hina mnie ostatnio uczyła grać w shogi i trochę opowiada mi o historii. To chyba w sumie moje ulubione rozrywki na ten moment. - powiedział i westchnął. - No ale tak, nie jestem jakimś bohaterem wojennym i chyba nie mam na to za bardzo aspiracji. Tam gdzie władza klanu będzie widziała moją obecność, tam pójdę i zrobię wszystko, by być przydatny.
Następnie obejrzałeś chatkę. Nawet Ci się podobała, a na hasło o rybach, ewidentnie się ucieszyłeś. Co więcej, miałeś w tym doświadczenie! Yatta też się ucieszył, przez co nawet dał Ci swoją wędkę.
- O kurczę, ale fajnie. To weź Ty moją, ja sobie zrobię jakąś po drodze. Tak, tutaj jest bezpiecznie. To znaczy, trzeba być czujnym jak zawsze, ale no, jak ktoś się bedzie skradał, to raczej go usłyszę. Ludzie w większości nie potrafią poruszać się po lasach, bedąc ninja. To w sumie taki...parakoks. Padanos? Paradoks! Wiedziałem, że jakoś tak.
Ruszyliście w dół skarpy i ponownie weszliście w las. Yatta prowadził Cię ścieżkami i gdybyś miał ponownie trafić na górę, to byś chyba musiał poświęcić dużo więcej czasu, nawet jeżeli wiedziałbyś, w którą stronę iść. Chłopak miał bardzo dobrze wyczute jak chodzić, by omijać krzaki, jakieś patyki i inne. Wkońcu jednak dotarliście do wody. Twoim oczom ukazał się strumień, chyba dość płytki, ale woda była w nim...krystaliczna.
- Woda ma źródło niedaleko, więc jak widzisz, woda jest czysta. Wykop parę dżdżownic tutaj w glebie, blisko wody, załóż na haczyk i...dalej wiesz. Złapmy tak z 6 pstrągów. Dwa na kolacje, dwa na śniadanie i dwa wysuszymy i zrobimy sobie z nich przekąski na obiad. Nie możemy się obżerać na akcję.
Powiedział. W tym samym momencie chłopak znalazł sobie kijek, który zaczął strugać i obrabiać kunaiem, by następnie zrobić plecionkę z kory i haczyk z końcówki patyka. Niedługo potem dołączyć do Ciebie, zarzucając wędką w inną stronę. ==========Yatta Uchiha
W wielu miejscach można było stwierdzić, że jak ktoś jest doświadczonym shinobi, to potrafi wygrywać walki, czy przejmować strategiczne punkty. Jednak nikt nigdy nikogo nie szkolił do zadania, przed jakim został postawiony Anzou. Ciekawym było, czy nie prościej mógł po prostu zgłosić się do przejęcia portu i zostawić zabawę z cywilami Zaku.
Jednakże sam białowłosy nie zamierzał odpuszczać. Punkt ewakuacyjny zatopił, ludzie byli bezpieczni. Tylko zapomniał dopytać Kagady i Yaia co powinien robić dalej. Kiedy nastąpi moment, że można już wracać? Kolejna lekcja dla Anzou była lekcją, której nigdy nie zapomni.
Gdy zadałeś pytanie do ludzi, nikt nie odpowiedział. Po Twojej ostatniej interwencji, w której Twoja rozmówczyni się wycofała, nikt nie zamierzał podjąć dyskusji. Tak jak wcześniej, grupki się porobiły, tak teraz jeszcze bardziej przerzedziły. Wszyscy patrzyli z nieufnością na walki, które były toczone w mieście, jednak nikt nie odważył się poruszyć w tamtym kierunku.
Nagle na murze przy bramie widziałeś jakieś poruszenie. Ktoś stanął i patrzył w Twoim kierunku. Potem zszedł i przeszedł przez bramę. W Waszym kierunku zaczął iść człowiek...członek klanu pawia! Jednak coś niósł...niósł? Ciągnął.
Ludzie widząc go zaczęli rozchodzić się na boki, jednak on stanął w odległości od Ciebie około 50 metrów. Teraz widziałeś doskonale.
Członek klanu pawia trzymał jakiegoś dzieciaka i przystawiał mu do gardła kunai.
- Mam zakładnika! Złóż broń, poddaj się i powoli podejdź z rękami w górze. Masz iść tyłem! - krzyknął w Twoim kierunku.
Dzieciak stał wyprostowany i przerażony. Nagle kobieta, która wcześniej była Twoją rozmówczynią, wydarła się.
- O nie! Yamato! BŁAGAM NIE RÓB MU KRZYWDY! - i zaczęła iść w ich kierunku, jednak członek klanu pawia potrzasnął chłopakie.
- Stój tam gdzie stoisz! Chcesz, by przeżył, to zabijcie tego Kaminari!
I nagle wszystkie oczy spojrzały w Twoim kierunku.