Znaleziono 185 wyników

autor: Kaiko
6 cze 2021, o 17:20
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Oczekiwał takiej odpowiedzi. Nie znał się na Iryojutsu, ale już wiedział, że jest w stanie wyleczyć z naprawdę ciężkich obrażeń. Poziom umiejętności tamtego medyka z Oniniwy był naprawdę godny podziwu. W końcu gdyby nie on, to Akahoshi byłby pewnie martwy. I nie tylko on. Kaiko liczył, że Miko potrafi coś na podobnym poziomie i wiele się nie pomylił. Trochę szkoda, że nie potrafiła uleczyć uciętych kończyn, chociaż niekoniecznie to było "odtworzenie", a połączenie ich na nowo z cialem. O ile coś takiego było w ogóle możliwe. Tak czy siak, tego typu rana wydawała mu się najcięższa psychicznie, więc nawet jeżeli na chwilę, to nie chciał być kaleką bez ręki czy nogi. Jednak reszta przypadków... o ile jego obrażenia nie miały być na stałe, to nie miał nic przeciwko treningowi, który zwyczajnie by go doprowadzał do granicy śmierci. Mieli możliwości, więc czemu z nich nie skorzystać? Nikomu przecież krzywda się nie działa. No, przynajmniej na stałe, a ból nie przeszkadzał Kaiko, jeżeli nagroda była tak wielka.
Na ten moment nie chciał nic z tego planu przedstawiać samej Mikoto. Wolał najpierw porozmawiać o tym z Kenseiem, a dopiero później spróbować przekonać dziewczynę, że to dobry plan. Determinację miał wielką, tak samo jak wdzięczność, że ktokolwiek chciał mu pomóc osiągnąć marzenia. Nie chciał ich nadwyrężać, chciał zrobić co w jego mocy, aby jak najszybciej nie być ciężarem. Jeżeli ceną było codzienne przeżywanie agonii, to był gotów ją zapłacić. Domyślał się, że to dobrze zrobiłoby nie tylko jego umiejętnościom, ale także charakterowi, który natychmiast popadał w płomienie, gdy sytuacja robiła się gorąca. Przyzwyczajenie się do bólu, do walki, do smaku porażki... to mogło być kluczowym elementem, dzięki któremu w przyszłości mógł radzić sobie lepiej, wiedząc ile kładzie na szali. Nawet jego wytrzymałość by wzrosła przez taką rutynę.
- Wydaje mi się, że Iryojutsu to jedyny właściwy sposób wykorzystania chakry. - rzucił dosyć enigmatyczną wypowiedź, chociaż ton miał lekki i pewny siebie. - W Oniniwie widziałem bestię stworzoną z chakry. Jej uosobienie. Widziałem też wiele technik, a każda z nich zaprojektowana, by zabijać. Zupełnie tak, jakby miały w sobie cząstkę tego demona, którego pierwszym instynktem była destrukcja. Wiesz... wydaje mi się, że chakra jest zła u podstaw. Wywodzi się od zła i niszczy ludzi. Tylko Iryojutsu... tylko ono wydaje się być pozbawione tego zła. A może nie? W końcu pewnie z pomocą Iryojutsu Antykreator został wskrzeszony... - na początku mówił jeszcze do Miko, ale z czasem jego słowa coraz bardziej brzmiały, jak gadanie do siebie lub po prostu głośne myślenie. Ocknął się jednak za chwilę, nie do końca zadowolony, że zaczął dosyć ciężki i, dla niego, nieco niekomfortowy temat. W końcu sam chciał opanować chakrę, ale czy na pewno powinien? Czy nie było to niebezpieczne w jego przypadku? Tego nie wiedział.
Ciężko było mówić o gościnności Kaiko, gdy on nie tyle gościł, co chciał ludzi wręcz więzić uprzejmością, by tylko zostali z nim na dłużej. Cieszył się, gdy zamierzali zostać na dłużej, potrzymać mu towarzystwa. W kilka osób zawsze było raźniej, ale co ważniejsze, ciekawiej. Nienawidził się nudzić, a z kompanem lub kompanką u boku zawsze dało się coś wymyślić, by zwyczajnie przerwać znużenie. Inna sprawa, że przy kimś w ogóle go nie odczuwał.
- To nie moja świątynia. Jestem w niej takim samym gościem, jak ty. Takie miejsca są dla każdego, kto tylko ich potrzebuje. A po za tym, to będę szczęśliwy, że jest nas więcej. Im więcej, tym lepiej. - odparł lekko i wzruszył ramionami, bo właściwie nie mówił, jak dla niego, niczego niezwykłego. To nie był jego dom, ani jego świątynia. On w niej jedynie zamieszkiwał, a w zamian opiekował się budynkiem i podwórkiem. I tyle. Jeżeli ktoś by chciał, to mógłby zamieszkać z nim. Dopóki nie działał na szkodę tego miejsca, dopóty nie było problemu.
Hyuo brzmiało z początku niezwykle intrygująco. Kraina, w której panuje wieczna zima. Wszędzie jest śnieg i lód, klimat surowy, nieprzystępny, a całość odłączona od reszty świata, bo jest wyspą. Całkiem logicznie brzmiało to, że Yuki słabo znosili upały, a doskonale mrozy, ale i tak zaskoczyło to nieco Kanamurę. Raczej przyjmował, że wszyscy wszędzie są podobnie przystosowani do warunków pogodowych, ale jednak nie. Czy to oznaczało, że sam był przystosowany do czegoś lepiej? W Antai... nie było tak skrajnych temperatur, ani zjawisk. Przelotne burze, opady, wichury, ale nic co by zdarzało się szczególnie często. Nic, co byłoby wręcz przez cały rok. Po chwili zastanowienia, Hyuo okazywało się niezwykle nudnym miejscem. To samo przez cały rok. Kaiko żył w tym samym miejscu całymi latami i było to nieprzeciętnie nużące, więc jednakowy krajobraz wszędzie i zawsze nie brzmiał... ciekawie. I ograniczał też wrażenia, których można było zaznać. Teraz Kaiko powoli rozumiał dlaczego Miko tak lubiła plażę. Raczej nie na co dzień mogła spacerować nimi, skoro u nich był śnieg. Inaczej czuć było wiatr, promienie słońca i chłodną, morską wodę.
- Ciekawe czy klan Yuki włada lodem, bo tam mieszka czy mieszka tam, bo włada lodem? - pytanie na zasadzie "kura czy jajko?", ale rzeczywiście zastanawiał się na ile był to wybór miejsca, a na ile... chakra ukształtowała się przez miejsce, w którym była. Mało wiedział o niej, więc miał pełno różnych pytań, które z perspektywy kogoś, kto chakrą władał na co dzień, były pewnie głupie. - Pomieszkasz trochę w Antai i zaraz się opalisz. Tutejsze słońce bywa bezlitosne, a szczególnie nad wodą. - rzucił wesoło i roześmiał się. Najczęściej słońce go porządnie spiekało, gdy łowił ryby na środku stawu czy na wybrzeżu. Nawet jak ćwiczył całymi dniami na zewnątrz, to tak się nie opalał, jak nad wodą. W sumie... ćwiczył w większości między drzewami, a też robił sobie przerwy w cieniu, więc mogło mieć to znaczenie.
Zrobiło się naprawdę niezręcznie, gdy Miko przeszła do przodu. Ale tylko na chwilę. Stanęła naprzeciwko niego, a jego wzrok był na poziomie... jej biustu. Speszony odwrócił wzrok na bok, jednak dziewczyna uniosła jego brodę, by móc lepiej przyjrzeć się fryzurze. I w ten sposób uratowała sytuację, bo mógł patrzeć na jej twarz albo gdzieś w górę. Zatem patrzył w niebo, co chwilę jedynie spoglądając na swoją tymczasową fryzjerkę. Nie zwrócił uwagi na jej ostrzeżenie odnośnie potencjalnej utraty oka, ale usłyszał, że woli tutejszy klimat. W sumie nie dziwił jej się.
- Mieszkam tutaj odkąd pamiętam i raz w życiu byłem w podróży. A jednak mimo tego tutejszy klimat lubię najbardziej. Karmazynowe Szczyty są ładniejszym regionem, ale nie tak przyjemnym jak Wietrzne Równiny. Trochę tutaj nudno przez brak jakiejś wyjątkowości, jednak cztery pory roku brzmią i tak ciekawiej, niż wieczna zima. - a może po prostu lubił Antai dlatego, że był do tego miejsca niezwykle przywiązany? Tego nie wziął pod uwagę. Szybko jednak spoważniał, gdy do głowy przyszedł mu inny, istotniejszy temat niż pogoda. Wlepił oczy w Miko, uważnie ją badając, zastanawiając się czy powinien o to pytać. Ale... czemu nie?
- Mówiłaś, że najpierw musisz zostać pełnoprawną członkinią rodu Yuki. To znaczy... yyy... że teraz cię... no wiesz... nie uznają? Bo nie władasz lodem? - czuł, że to dosyć delikatny temat i trochę dziwnie było tak pytać, ale naprawdę był ciekaw czy rzeczywiście świat klanów ninja był tak surowy, aby nie uznać kogoś za rodzinę, bo nie ma predyspozycji do Kekkei Genkai. To tez budziło pewne pytanie w Kanamurze czy i on nie jest przypadkiem tak porzuconym dzieckiem. Klanowiczem z góry skazanym na porażkę? Nie, to było nielogiczne, bo został w końcu porzucony jako niemowlę.
autor: Kaiko
31 maja 2021, o 05:44
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Miko musiała lubić plaże. Taka była jedna z pierwszych ważniejszych obserwacji Kaiko na jej temat. W końcu, z tego co mówiła, podróżowała wzdłuż wybrzeża przez niemalże cały czas, a i tak chciała pójść jeszcze na plażę. Białowłosy nie do końca rozumiał co takiego interesującego jest w połaci piasku przy morzu. Sama woda to inna sprawa, jako że oferowała prostą rozrywkę jaką jest pływanie, ale plaża? Co na niej robić? Kanamura nie miał nawet pojęcia, że niektórzy zwyczajnie leżą na niej i opalają się. Dla niego żadną frajdą było... nic nie robienie. Nic nie robić mógł gdziekolwiek i nie potrzebował do tego specjalnego otoczenia. Nie wpadło mu do głowy, że dla kogoś może to być przyjemność. A znajomych, do niedawna, właściwie nie miał, by go oświecili.
Siniaki widocznie zaniepokoiły dziewczynę czego nie do końca się Kaiko spodziewał. Siniaki były... ot siniakami przecież. Nic groźnego, jedynie ślad po mocnym uderzeniu. Gdy się nie ruszał, to nawet nie czuł ich bólu, więc zakładał że nic mu nie jest, ale nie on był medykiem. Mikoto znała się na tym znacznie lepiej, a skoro zmartwiła się i wspomniała o obrażeniach wewnętrznych, to warto jej było zaufać. Tak po prostu, bo była w tej dziedzinie ekspertem. A przynajmniej tak uważał Kanamura. Nie krył tych siniaków, więc siedział dalej tak, jak siedział, czyli prosto i z rękoma wspartymi na udach, luźno, nie blokując "dostępu" do śladów ze sparingu. Zaśmiał się lekko, gdy Miko zapytała o zgodę na leczenie. Przez Akahoshiego nie była pewna czy i sam Kaiko nie ma podobnego podejścia do obrażeń.
- Jeżeli to nie problem, to możesz je wyleczyć. - odparł wesoło. Wciąż uważał, że raczej mu nic nie jest, a siniaki to nic poważnego, więc szkoda było nawet chakry Mikoto na takie drobne sprawy. Nie chciał jej robić kłopotu, więc o ile rzeczywiście nie stanowiło to problemu, to jak najbardziej chciał zostać wyleczony do pełni swojej sprawności. - Nie jestem tak surowy dla siebie, jak Akahoshi. Prawda, rany to cenna nauczka, ale czemu mam płacić cenę tych błędów tak długo, jak mogę wyciągnąć z nich lekcję od razu i wrócić do sił? Szczególnie, że tych sił potrzebuję. - Kaiko tak podejrzewał, że awersja jego senseia do leczenia swoich urazów jest bardziej karą, niż lekcją. Naukę wyciągał od razu, to wiedział, bo skoro sam był na tyle sprytny, to Kensei tym bardziej. Zatem jaki był cel skazywania się na cierpienie? Żeby zapamiętać? Nie wierzył, że Akahoshi tak łatwo zapominał o swoich błędach. Nikt nie zapominał łatwo o tym, co złego mu się przytrafiło. Wniosek, dla Kanamury, był prosty - szermierz karał siebie za pomyłki i, jak wszystko, miało to pewnie jakieś głębsze podłoże, którego na razie białowłosy nie mógł rozgryźć.
Spokojnie przyglądał się, jak jej ręce wędrują w stronę siniaków. Ciekawiło go jak "czuć" chakrę, jakie to uczucie być leczonym, gdy naturalne, powolne procesy są nagle przyśpieszone przez chakrę. Przez emocje słabo pamiętał, jak tamta jasnowłosa w Oniniwie leczyła jego bark. Nie spodziewał się jednak, że to, co będzie dla niego obce, to po prostu dotyk. No tak, przecież nikt go nie dotykał przez całe życie. Etsuya go nie przytulał, nie kładł mu ręki na ramieniu w ramach prostego gestu wsparcia, ani na głowie, gdy się o niego martwił. Zawsze to Kaiko robił coś, czego wynikiem był dotyk. Jak chociażby wzięcie Miko na ręce i zaniesienie jej do świątyni. Za każdym razem było to jego inicjatywą. Teraz, niby gotowy, a taki niegotowy na bezpośredni dotyk ciała z ciałem. Drgnął zauważalnie, jakby go zabolało, ale wcale nie czuł bólu, nie zrobił nawet grymasu, a jedynie nieco zmieszany i zaskoczony przerzucił wzrok na drzewa w oddali, by nie dać za bardzo po sobie poznać o co chodziło. Cała sytuacja... była dla niego nieco niekomfortowa. Nie wiedział gdzie ma patrzeć, jak oddychać, co zrobić z rękoma. Miko była blisko, może nawet za blisko, jak dla Kaiko, który miał dosłownie zero doświadczenia w relacjach międzyludzkich. Nie miał pojęcia jak się zachować, aczkolwiek nie był przez nikogo obserwowany, nikt go nie oceniał teraz, nie przyglądał się, więc mógł się nieco uspokoić. Dziewczyna zajęta była leczeniem, podchodząc do tego z pełnym profesjonalizmem. Złote oczy Kanamury przyglądały się teraz nie rękom Mikoto, a jej twarzy, jej zaangażowaniu, skupieniu. Niezwykle fascynujący byli dla niego ludzie, którzy robili to, co lubili i potrafili. Nie musieli być ekspertami, wystarczy że oddawali się temu, co sprawiało im przyjemność lub chociaż satysfakcję. Czuł też trochę ulgę, że na ten moment białowłosa była czymś zajęta, nie zwracała uwagi na niego, a na jego obrażenia, przez co miał wrażenie, jakby patrzył na nią z odległości. Jakby ona nie wiedziała, że jest obserwowana. A rzeczywiście była. Nie jej kunszt, wprawa, władanie chakrą czy poziom iryojutsu, a po prostu ona, gdy zajmowała się czymś co brała niezwykle poważnie.
Nim zdążył się ocknąć, to jego siniaki już znikły. Nawet nie zdążył zarejestrować kiedy przestały istnieć, ani jakie to uczucie być leczonym. Zupełnie pochłonięty obserwacją, zdał sobie sprawę po wszystkim, że przegapił coś, czego był ciekaw. Znacznie ciekawszym obrazkiem była jednak sama MIkoto pochłonięta krótkim, ale wciąż mocno angażującym ją zajęciem.
- Dzięki, Miko. - rzucił do niej całkiem poważnie jak na niego, bo rzeczywiście był dosyć poważny w tym momencie. Dla niego nie była to żadna błahostka, bo błahostką były same siniaki. Leczenie to już inna sprawa i naprawdę był jej wdzięczny, że poświęciła część swojej chakry i skorzystała ze swoich umiejętności. Dzięki temu znów był w pełni sił i nic, dosłownie nic go nie ograniczało. Znów mógł dawać z siebie więcej, niżeli nawet miał. - Jakie najgorsze rany jesteś w stanie wyleczyć? - zapytał nagle, nie chcąc na razie zdradzać o co mu chodzi. Domyślał się, że jego pomysł nie spotka się z aprobatą dziewczyny, ale najpierw chciał wiedzieć czy w ogóle jest on możliwy do realizacji. Jeżeli Mikoto potrafiła uzdrawiać poważne obrażenia, to Akahoshi mógł opracować taki cykl treningowy dla Kanamury, który to wykorzysta i tym samym przyśpieszy efekty. Kaiko nie miał nic przeciwko bólowi tak długo, jak było jasnym, że nie umrze, więc dlaczego nie trenować do dosłownego zniszczenia ciała? Nie chodziło mu nawet o przetrenowanie się, zerwanie jakichś mięśni czy czegokolwiek innego, a o naukę podczas walki. Nigdzie tak szybko się nie uczył, jak w trakcie pojedynków, gdy ryzykował zdrowiem i życiem, zaś wszelkie błędy odczuwał na własnej skórze, otrzymując natychmiastową informację, że nie było to najlepsze rozwiązanie. Świadom był jak brutalne jest to rozwiązanie, jaki okrutny jest to sposób treningu, ale... był gotowy na więcej, aby tylko osiągnąć swoje cele. O ile poświęcał siebie i tylko siebie.
Czyli jednak niektórzy w rodach byli spokrewnieni ze sobą? Każda informacja coraz bardziej zaskakiwała Kaiko, który raczej spodziewał się odpowiedzi, że nie ma między nimi żadnego powiązania krwi. Z drugiej strony... Limit Krwi to dosyć precyzyjne pojęcie, które określało zdolności klanowe. Więc wszyscy musieli być w mniejszym lub większym stopniu ze sobą spokrewnieni. Nie dziwił się, że interesowało to Miko, bo sam chciałby coś więcej wiedzieć o swojej rodzinie, ale też Kenseiu, który na razie opowiadał jedynie pojedyncze historie ze swojego życia, które bardziej rysowały obraz przygód jakie przeszedł, a nie jego samego.
- Będziesz mieć jeszcze sporo okazji, aby go o to wypytać. - odparł, mając na myśli, że skoro jest w Kenseikai, to prędzej czy później się dowie. To kwestia czasu, bo przecież będąc w jednej organizacji, to okazji na zebranie takiej informacji będzie multum. I wtedy nagle coś dotarło do Kaiko. - Czekaj, czekaj! - odezwał się dosyć donośnie, prostując się na siedząco, w ostatniej chwili powstrzymując się od ponownego odwrócenia. - Skoro jesteś w Kenseikai i Akahoshi ma cię uczyć Uwolnienia Lodu, a on będzie mieszkał ze mną przez jakiś czas... - zaczął tłumaczyć, znacznie ciszej, spokojniej, jakby tworzył jakiś niezwykły, dedukcyjny labirynt, a tak naprawdę dodawał jeden do jednego. - ...to znaczy, że zamieszkasz z nami! - zakończył wesoło i zaśmiał się, próbując przy tym bardzo nie przeszkadzać Mikoto w strzyżeniu. Naprawdę cieszył się, że oprócz Kenseia będzie tutaj jeszcze ktoś. Im więcej ich było, tym lepiej, ale też ciekawiej, a to było dla niego niezwykle istotne. Nienawidził nudy, a podczas samotnego życia był przez nią wręcz osaczany. Dzisiejszego dnia, którego było w świątyni wielu gości, ani przez chwilę się nie nudził. Nawet nie przeszło mu przez głowę, że mógłby się nudzić, kiedy ktoś był w pobliżu i to same interesujące postacie.
Nigdy w swoim życiu nie był tak często chwalony, jak dzisiaj. Właściwie... przez całe swoje życie nie usłyszał tyle komplementów co przez jedną godzinę tego dnia. Nadal nieco dziwnie się czuł, gdy ktoś prawił mu komplementy, ale nie miał nic przeciwko. Znacznie mocniejszym uczuciem było to przyjemne, niesamowicie satysfakcjonujące ciepło. Niekoniecznie nawet się zgadzał z Mikoto, że jest niby taki utalentowany, ale to nie zmieniało faktu, że i tak miło się tego słuchało. Chciał czy nie, to szeroki uśmiech sam cisnął mu się na usta. Jeżeli tak wyglądało rozpieszczanie, to pozwoliłby temu się zabić. Było to uzależniające, tak słuchać o sobie, jakim się jest dobrym. Jednak... należało sobie na to zasłużyć. Kanamura nie był pewien czy on na pewno zasługiwał na te wszystkie wspaniałe słowa, ale nie zamierzał przecież powstrzymywać Miko. Niech mu słodzi dalej i się nie powstrzymuje.
- Może i masz rację. Jeszcze raz, dzięki, Miko. Chyba nigdy nie czułem takiego... yyy... wsparcia? - nie wiedział nawet jak to nazwać. Pierwszy raz spotykał się z kimś kto aż tak angażował się w to, by mu pomóc. Keira była wyjątkiem, chociaż poświęciła tylko jeden dzień swojego życia, będąc w pośpiechu. I tak nie zdążył jej właściwie podziękować, a teraz... nie wiedział nawet co się stało z jej ciałem. I nie czuł się z tym dobrze. Teraz jednak nie zaprzątał sobie głowy negatywnymi myślami. Właściwie to nawet nie miały one wstępu, gdy czuł się tak wspaniale. Jakby jego życie było jakąś bajką, nie prawdą, którą właśnie przeżywał. W najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, że jego monotonne życie tak się zmieni. Aż tak.
- Jak jest tam skąd pochodzisz? - zapytał nagle, chcąc zagaić dalszą rozmowę, ale będąc też zwyczajnie ciekawym jak świat wygląda poza tym, co widział. Bo przecież widział go niewiele. Przy okazji jakoś niekomfortowo czuł się wyrażając takie pozytywne emocje raz za razem. Szczególnie, że wydawały mu się one na swój sposób intymne, zbyt prywatne, by czuć się swobodnie z tak otwartą ekspresją ich.
autor: Kaiko
30 maja 2021, o 06:20
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Z chakry dało korzystać się na wiele sposobów i Kaiko dopiero odkrywał możliwości jakie oferowała ta niezwykła, ale jednak wciąż dla niego tajemnicza, moc. Z jej pomocą dało się tworzyć iluzje, chodzić po drzewach, a nawet wodzie, ale przede wszystkim - atakować. Chakra zmieniała ludzi, chakra była demonami i chakra wskrzeszała tych, którzy już dawno umarli. Kanamura przez to wszystko traktował chakrę jak moc do czynienia cudów, rzeczy które wykraczały poza logikę i normalne, ludzkie możliwości. Wciąż uważał, że nie jest to coś, co powinno należeć do ludzi, ale przede wszystkim, co od ludzi się wywodzi. Dojrzenie Bijuu na własne oczy i poczucie tej presji chakry na własnym ciele... tym właśnie była chakra w skoncentrowanej formie. Rozszalałą, okrutną mocą, która wielu ludzi sprowadzała do zwierząt, ponownie budząc w nich prosty instynkt, jakim było prawo silniejszego.
I mając to w pamięci, wciąż nie mogąc do końca przyswoić wydarzeń z Oniniwy, Kaiko usłyszał, że Miko używała chakry do... łowienia ryb. Strzelając do nich powietrznym wirem. Moc, która zahaczała o boską była teraz tak przyziemna. Kanamura wybuchł śmiechem, szczerym i wesołym. Pokiwał głową z uznaniem, bo tak czy siak, była to metoda niezwykle skuteczna. On, nawet w najlepszych dniach, nie łowił tyle ryb w takim tempie.
- To musiało być niezłe przeżycie dla ryb. - rzucił, gdy już uspokoił się nieco, chociaż wciąż lekko chichotał. Biedne ryby, nie miały najmniejszych szans. - Skrzynka wygląda na niezniszczoną, więc ktoś musiał zgubić ją niedawno. Tyle że mało tutaj podróżników, chociaż ostatnio mnie tu nie było. - dodał po chwili, zastanawiając się kto taki mógłby zgubić jakieś chakrowe kamienie. I to tutaj, pośrodku niczego, prócz lasów. Może nawet to było coś Kutaro? W końcu korzystał ze świątyni, gdy Kanamury nie było.
Miko pewnie miała rację. Jeżeli ktoś miał coś wiedzieć o dziwnych rzeczach z dziwnymi właściwościami, to pewnie będzie to Akahoshi. Miecz odbudowujący się z krwi czy zamrażające ostrze, to nic normalnego. Tyle że oba te przedmioty były... mieczami, a nie kamieniami. Tak czy siak, białowłosej nie szkodziło zapytać. Co do ryb... to rzeczywiście było ich całkiem sporo jak na trójkę. Piętnaście ładnych sztuk, to po 5 na głowę, a Kaiko zakładał, że zje trzy, może cztery. Skoro on tyle, to Miko pewnie ze dwie, może trzy, a Akahoshi... resztę? Osiem to chyba nawet dla niego za dużo.
- Jak zostanie ryb, to zaprosi się Hyohiro do pomocy. Albo od razu można go zaprosić, o ile nie ma żadnych... tygrysich obowiązków? Ciekawe jak się żyje takiemu tygrysowi... - im dłużej Kaiko mówił tym bardziej odpływał gdzieś myślami, aż nagle się zatrzymał, zupełnie tracąc kontakt z rzeczywistością. Na całe szczęście nie na długo.
Jakie długie? Jakie krótkie? Im były dłuższe, tym mniej było widać jak nierówne były, więc Kaiko przyzwyczaił się do nieco dłuższej fryzury. Taką też zrobiła mu kiedyś Wakana, chyba po prostu ścinając je tak, jakby on to zrobił, tyle że dobrze. Kanamura przeczesał palcami swoje włosy, a następnie chwycił za kosmyk, sprawdzając jak długi jest naprawdę. Nie znał się na fryzjerstwie, a zwyczajnie chciał wyglądać... dobrze. Skoro Miko twierdziła, że nie powinny być za krótkie, to postanowił zdać się na nią.
- Zaskocz mnie. - rzucił do niej zadziornie, uśmiechając się cwaniacko, a następnie ruszył w stronę swojej skromnej łazienki. - Oddaję się pod twoją opiekę. - dodał, wchodząc do środka i zabierając drewniany grzebień. Prosty, wykonany z ciemniejszego drewna, bez żadnych zdobień, bo w końcu Kaiko sam go zrobił, a artystą nie był. Grzebień jak grzebień, spełniał swoją funkcję, a to było najważniejsze. Wręczył go przyszłej fryzjerce i zabrał w jedną rękę stołek, a w drugą wiaderko z wodą.
- Wyjdźmy za świątynię, nie chcę włosów w kuchni czy świątyni. - rzucił do Miko, a następnie wyszedł tylnymi drzwiami na zewnątrz, gdzie zaraz na boku postawił stołeczek, a obok niego wiaderko. Wciąż był pozbawiony swojego czarnego haori, więc ściągnął z siebie jedynie koszulę, cierpliwie rozpinając czarne guziki. Rzucił ją gdzieś na bok, wziął wiaderko z wodą i wylał ją sobie całą na głowę. Otrzepał się niczym pies z wody, przeczesał włosy palcami, aby nie były przyklejone do twarzy i zasiadł na stołeczku, oczekując na strzyżenie. Teraz, kiedy zdjął z siebie okrycie, dostrzegł że na lewym barku miał rozległego siniaka. Jego trofeum za nie uniknięcie drugiego z rzędu pchnięcia, myśląc naiwnie, że na jednym się skończy. Drugi, nieco bardziej czerwony, przypominający krwiaka, znajdował się na brzuchu - nieco ponad pępkiem. Ten dopiero go zatkał i ściął na chwilę z nóg. Gdyby nie adrenalina, to padłby tam na ziemię. Sam Kaiko jednak nie zwrócił uwagi na żaden ze śladów. Miał mało blizn, w przeciwieństwie do Kenseia. Nie rzucały się w oczy, były po prostu znakami, że w przeszłości miał trochę wypadków. Część z nich była spowodowana czystą głupotą chłopaka, część była spowodowana treningami, a część głupimi treningami, które sobie wymyślał. I jego ciało opowiadało tę historię całkiem dobrze - całkiem wyćwiczone i oznaczone różnymi, dziwnymi, białymi szramami.
Przy strzyżeniu miało się siedzieć spokojnie, ale... Miko chyba nie myślała, że Kaiko pozostanie opanowany, gdy oznajmiła takie informacje ni z gruchy, ni z pietruchy. Po pierwsze, miała dołączyć do Kenseikai? To oznaczało, że będą ze sobą współpracować w przyszłości, a więc będą mieli więcej okazji, aby się spotkać. Nie tylko raz na jakiś czas, gdy się odwiedzą, ale zdecydowanie częściej. Po drugie, Miko i Akahoshi pochodzili z tego samego klanu? Niby Kensei wspominał, że Lód to zdolność Rodu Yuki, a MIkoto jest akurat Yuki, jednak... Kaiko jakoś nie połączył ze sobą tych kropek. Zapominał, że będąc w rodzie wcale nie trzeba było nosić rodowego nazwiska. Tak jak Hou nie był Senju, tak Kensei nie jest Yuki. Ale Mikoto za to jest Yuki i... nie potrafiła władać lodem. Po trzecie, "waszej" organizacji? Czyżby uważała Kaiko za część Kenseikai?
Przytłoczony nagłymi informacjami, gwałtownie obrócił się w stronę Miko, nie zważając na to, że ta przecież ścinała mu włosy i miała w dłoniach pewnie piekielnie ostre, medyczne nożyczki. Skoro ma takie nożyczki, to może ma i igłę wraz z nicią, by przyszyć mu ucho, które mógł właśnie stracić. Jego złote oczy były szeroko otwarte, wgapione w drobną dziewczynę z niezwykłym zaskoczeniem, jakby zobaczył ducha. To nie tak, że się nie cieszył, a jedynie był naprawdę wybity z rytmu.
- Naprawdę?! - zapytał podekscytowany nagle. - To świetnie! Szermierzom na pewno przyda się dobry medyk. W końcu taka specyfika walki w zwarciu. - dodał po chwili, ale to jeszcze nie był koniec, bo nagle się zaśmiał wesoło, uderzając otwartą dłonią o swoje czoło, aż klasnęło. - Przecież Akahoshi-sensei mówił, że Hyoton jest umiejętnością rodu Yuki, a ty przecież jesteś Mikoto Yuki... - westchnął rozbawiony własnym nierozgarnięciem w sytuacji. Nieczęsto bywał aż tak nierozgarnięty. Mimo swojego wybuchowego temperamentu, mimo młodego wieku i małej wiedzy, to nie narzekał na brak sprytu. Zazwyczaj szybko łączył wątki czy chociażby wyłapywał aluzje, metafory czy kontekst. Zazwyczaj. Nie tym razem, gdy w grę wchodziła jakaś wiedza o rodach i czym one są. Kanamura nadal nie miał pojęcia jak to jest, że niektórzy mają inne nazwiska, a Kan Senju zupełnie nie znał Hou, który też był Senju. Ród, czyli rodzina, a czy te nie były blisko? Ponownie Kaiko prychnął, tym razem rozbawiony ironią. Tak, jego rodzina zdecydowanie była blisko, więc co on naprawdę wiedział o rodzinach.
- To znaczy... jesteś spokrewniona z Akahoshim? - ale jednak zapytał, aby się upewnić. Może byli jakimś... kuzynostwem? Tak się na to mówiło? Nawet nie znał tych wszystkich pojęć rodzinnych, kogo rola jak się nazywała. Przy tej wypowiedzi, już odwrócił się, pozwalając Miko strzyc go dalej. Emocje trochę z niego zdążyły opaść. - A co do Kenseikai, to... żadna "wasza" organizacja. Jeszcze nie należę do niej. Jeszcze. - postanowił jeszcze wyprostować tę niejasność. Zrobił to tonem pewnym siebie, bo wiedział, że kiedyś dołączy do Kenseikai, ale kiedy... tego już nie. - Widzisz Miko... ty jesteś medykiem, Kan jest klanowym geniuszem, chociaż do Kenseikai jeszcze nie dołączył, jednak... oboje wiele wnosicie do organizacji. A ja? Ja na razie niczego sobą nie reprezentuję. Jestem jeszcze nikim. I tu nie chodzi o to, że obawiam się, że Akahoshi by mnie nie przyjął, bo pewnie by mnie przyjął. W końcu założeniem Kenseikai jest szkolić. Tyle że ja nie chcę dołączyć na takich zasadach. Chcę móc bronić siebie i innych, a wtedy dołączyć do organizacji. Być kimś, wnieść coś, by ktoś mógł na mnie polegać, bo ja... ja będę musiał polegać na innych. Dlatego chcę jak najszybciej nauczyć się władać chakrą. Wtedy mogę prosić o dołączenie. - nieco się rozgadał, a w opowieści czuć było różne emocje. Momentami nawet nieco był przybity, ale moment później nabierał pewności siebie, nabierał stanowczości, by zaraz znów zmienić ton na łagodny. Mówił szczerze to, co myślał, więc było to obarczone jakimś ładunkiem emocjonalnym. Właściwie, mógł wypaść na nieczułego chama czy gbura, ale niezbyt go obchodziło co na ten temat myśli MIkoto lub Akahoshi. To była jego decyzja, którą sam podjął. Droga, którą sam wybrał i może nie była najlepsza, ale była najbardziej satysfakcjonująca.
autor: Kaiko
24 maja 2021, o 03:44
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Może i na twarzy Kanamury wynikłby drobny rumieniec spowodowany jego instynktowną, niesioną emocjami decyzją, aby zabrać Miko na rękach do świątyni, dając dwójce szermierzy porozmawiać na osobności. Teraz był przytłoczony znacznie intensywniejszymi odczuciami niż proste zawstydzenie. Serce waliło mu jak szalone, chociaż było już dobre kilka chwil po sparingu i nawet niesiona dziewczyna mogła czuć jak Kaiko wciąż cały "chodzi" od emocji. Chwila na ochłonięcie nastała dopiero wewnątrz przybytku. Kolejną pochwałę, tym razem od drobnej Yuki, przyjął zadowolonym prychnięciem, a następnie zgodnie z jej słowami oparł głowę o drzwi i wziął kilka naprawdę głębokich oddechów, na moment stając się śmiertelnie poważnym. Wzrok na chwilę rozmył się, aby natychmiast nabrać skupienia, ale... jakby na czymś niezwykle daleko. Świątynia duża nie była, zatem Kaiko patrzył, ale oczyma wyobraźni. Stawiał sobie kolejne cele i wyzwania. Opanować Fuuton, by móc wzmacniać nim szermierkę; dołączyć do Kenseikai; znaleźć artefakt. Krok po kroku, wedle tej kolejności chciał je zrealizować. Na razie uważał, że... nie jest wart jeszcze dołączenia do tej organizacji. Mimo pochwał, mimo bycia uczniem współzałożyciela, wciąż uważał, iż swoją osobą chce coś wnieść. Coś więcej, niż tylko zapał do nauki. Nie chciał być postrzegany jako ten, który wymaga pomocy. Potrzebował prezentować sobą poziom, na którym mogli polegać.
- Piętnaście ryb tak szybko? - zapytał szczerze zdziwiony. Wiedział, że w miejscu, do którego ją wysłał jest sporo ryb. Sam tam często łowił, ale nigdy takie ilości w przeciągu... ilu? Kilkunastu minut? W dobrych dniach, jak łowił na zaostrzony kij, to w pół godziny miał może z osiem ryb? I to naprawdę dobrego dnia. Na wędkę było znacznie trudniej, chociaż łapało się większe ryby. Tak czy siak, Miko trafiła na jakiś wysyp ryb. A przynajmniej tak uważał.
Dziw za dziwem, bo oprócz obfitego połowu, to dziewczyna trafiła także na skrzyneczkę. Kanamura już nie był pewien czy na pewno łowiła tam, gdzie ją wysłał, ale z drugiej strony... nigdzie indziej w pobliżu nie było jeziorka czy strumyka. Wciąż nieco zaskoczony podszedł bliżej, aby zaglądnąć do woreczka i samemu przekonać się czy rzeczywiście świecą. I świeciły, nikłym, ale jednak światłem. Kanamura podrapał się po głowie, patrząc skonfundowanym na Mikoto. Nie znał się na kamieniach, nie znał się na szlachcie, nie znał się też na kamieniach szlacheckich. Może... tak po prostu niektóre kamienie świeciły? Głupio mu było to zaproponować, bo jasnowłosa od razu zaszufladkowała świecące kamienie do tej samej kategorii, co gadające tygrysy i miecze-artefakty. Czyli raczej nie było to nic normalnego. A jak nie było to nic normalnego, to dla Kaiko odpowiedź była jasna jak słońce.
- Pewnie mają w sobie jakąś chakrę. - odparł zupełnie pewien, że się nie myli. Co do tego był przekonany, że jeżeli on czegoś nie rozumie, jeżeli nie wie jak to działa, a działa wbrew prawom natury, to znaczy że napędza to chakra. Albo jest związane z chakrą. Dotychczas ten sposób myślenia sprawdzał się we wszystkich przypadkach, które napotkał Kaiko w swoim życiu. - Może coś potrafią? Tak jak miecz się regeneruje, tak one za pomocą... yyy... twojej chakry albo swojej chakry yyy... no... coś robią. Tylko co? - w dalszej części wypowiedzi był zdecydowanie mniej pewien siebie. Pewnie coś kamienie potrafiły, skoro miały w sobie chakrę, ale może tym całym ich "potrafieniem" było po prostu świecenie? I to była ich marna rola? Sam sposób działania, cóż, Kanamura zwyczajnie zmyślał, gdybając jakby to mogło działać, ale raczej było jasne, że w tym przypadku nie należało brać jego słów zbyt poważnie. W końcu był kimś, kto jeszcze nie tak dawno temu nie wiedział, że istnieje kilka natur chakry.
Kan. No właśnie, gdzie on był? Kaiko jak na komendę wyprostował się i rozejrzał dookoła zmartwiony. Zapomniał o nim, zaaferowany wcześniejszymi wydarzeniami. Trochę głupia sprawa, że jeden z gości mu umknął ze świadomości i umknął z posiadłości. Ale nie bez słowa. W niewielkiej świątyni Susanoo było mało przedmiotów, a jeszcze mniej, bo zero, takich które leżały gdzieś bez wiedzy Kanamury. Zatem kawałek kartki szybko rzucił mu się w oczy. Tak samo jak umyta miska i łyżka. Nie odpowiedział Miko, podszedł do liściku i wziął go w ręce, by szybko przeczytać nieco zaniepokojony. Odetchnął, zdając sobie sprawę, że Kanowi nic nie jest, nikt go nie porwał i nie próbował właśnie zawiadomić o okupie. Chłopak zwyczajnie ich opuścił, musząc wracać do siebie, nie chcąc martwić rodziców. Podszedł z kartką do Miko i podał ją jej.
- Musiał wracać. Sama zobacz. - powiedział, dając dziewczynie zapoznać się z zawartością liściku. - Szkoda, wesoły z niego gość. - dodał i odwrócił się, by pójść do beczki z wodą. Wziął kubek, nabrał chłodnej wody i wypił ją łapczywie, zasiadając później przy stole.
- To... skoro mamy chwilę, to może mnie ostrzyżesz? A później zajmę się rybami i przyrządzi się coś do jedzenia. Chyba że Kensei będzie chciał zacząć ćwiczyć, ale znając jego apetyt, to nie odmówi najpierw porządnej, pieczonej ryby. - powiedział wesoło, rozsiadając się wygodnie na krześle, wyciągając nogi jak długi i zakładając ręce za głowę, dając całemu ciału trochę się odprężyć, odpocząć od tego stresu i wysiłku na najwyższych obrotach. Może i był to sparing, może i nie tak długi, ale dla białowłosego nie oznaczało to niczego mniej męczącego, niż prawdziwa walka o życie. Wciąż musiał pokonywać swoje limity, zmagać się z bólem i nie dać się ponieść emocjom. Być przy tym czujnym, pomysłowym, a w dodatku dobrze wypaść. Fizycznie był ciągle gorszy, nawet jeżeli Kakita dawał mu fory to nie na tyle, aby być tym gorszym. Nie, oprócz jego ogromnego doświadczenia, umiejętności, techniki, spokojnego umysłu i ducha, Kaiko musiał zmagać się też z jego warunkami fizycznymi. Chłopak wciąż był wolniejszy, mniej wytrzymały, mniej spostrzegawczy i... momentami silniejszy? Były takie chwile, w których Kaiko miał pewność, iż jest tym silniejszym, a w innych momentach czuł, że Asagi jest jak kamienny filar - nie do ruszenia, nie do przesiłowania.
autor: Kaiko
18 maja 2021, o 18:11
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Może gdyby nie ten skręcający ból brzucha, może gdyby nie te emocje, całe zaaferowanie sparingiem i jego zakończeniem, to Kanamura dostrzegłby, że przesadził. Tak w swoim stylu. Kolejny raz go poniosło tak, jak ponosiło go zawsze. Emocje robiły z nim co chciały i odnosiło się to do tych negatywnych, ale też tych nazbyt entuzjastycznie pozytywnych. Słusznie, nie byli kolegami z Kakitą, ale czy podobnie uważał Kaiko? Samuraj mógł robić z tym co chciał, ale dla żyjącego w samotności młodzika nawet tak niewielka interakcja wystarczała, by zaczął go nazywać w myślach "kolegą". Nie było to z pewnością właściwe, ale przecież białowłosy nie był chodzącym ideałem, a konsekwencją życia, które przeżył dotychczas. Efektem nauk Etsuyi, lat samotności i życia na odludziu. Był, poniekąd, dziki. Zdecydowanie dzikszy, gdy chodziło o relacje międzyludzkie. Nie miał tego, co niektórzy nazywali "wyczuciem". Nie wiedział na co może sobie pozwolić, na co nie i jak wygląda rozwój znajomości. Jednak to nie było istotne, bo w tym momencie, nieświadomy swego błędu, zwyczajnie wysłuchał co ma Kakita do powiedzenia, nie dostrzegając jego morderczego spojrzenia, które dosyć szybko przeminęło.
Uwaga samuraja była słuszna. Musieliby się pozabijać, aby walczyć naprawdę w pełni. Kaiko, jak to młodzik, nie rozumiejąc do końca powagi sytuacji, roześmiał się i pokiwał głową, zgadzając się z Asagim. Szybko jednak się skrzywił, bardziej bólem niż zrozumieniem, że były to słowa z odpowiednią wagą.
- Racja, racja. W takim razie mam nadzieję, że nigdy nie będziemy musieli walczyć ze sobą w pełni naszych możliwości. - poprawił się, ale teraz już nabierając poważniejszego tonu, nieco podobnego do tego, z jakim mówił Kakita. Niedopowiedzenie również pozostało w słowach Kanamury. Starał się przekazać proste zapewnienie o swoich czynach i ich prawości tak, aby nigdy nie musieli stanąć naprzeciw siebie z morderczymi intencjami.
Zaskoczony, to byłoby mało powiedziane na reakcję białowłosego, gdy usłyszał słowa "nie myśl". Odkąd pamiętał, do tej chwili wierzył w to, że najlepszy szermierz ma wszystko przemyślane, wszystko pod kontrolą, wie co może się wydarzyć i jak powinien zareagować na to, robiąc kolejne, wyważone, dobrze opracowane ruchy, będące częścią ustalonego planu. Złote oczy otworzyły się szeroko, brwi uniosły i Kaiko tak wpatrywał się w samuraja z niedowierzeniem. Nie spodziewał się, że coś takiego usłyszy właśnie od niego, od kogoś, kogo uważał za definicję przemyślanej walki. Przynajmniej do teraz. Kolejne słowa stopniowo ostudzały zdziwienie białowłosego, jako że były mu bardziej "znane". Nie należały do niego, nie były efektem jego przemyśleń, ale zdawał się rozumieć ich istotę, wiedział do czego zmierza Kakita. Obserwowanie całościowe, chociaż niekoniecznie tak to nazywał Etsuya i niekoniecznie takiej używał metafory, to Kaiko sobie doskonale zapamiętał z jego nauk. Niby coś banalnego, a jednak nieoczywistego i tak... praktycznego. Kanamura starał się nie patrzeć na punkt, a po prostu widzieć, lecz nie zawsze to wychodziło. Presja pojedynku, adrenalina, liczne emocje, wszystko to kumulowało się i zaczynało przeszkadzać. Im gorętsza była sytuacja, tym częściej białowłosy zapominał, że to nie broń jest groźna, a władający. Mimo wszystko uśmiechnął się zadowolony, gdy samuraj zwrócił uwagę, że ten się starał "obserwować go całościowo".
Niezmącony umysł. Białowłosy aż ciężko westchnął. Ze wszystkich rzeczy, które sobie wymarzył, to wydawało mu się najbardziej nieosiągalne. Jego myśli pozostawały spokojne, gdy... nic nie robił. Tylko wtedy był idealnie opanowany, gdy nie było żadnych bodźców czy to z zewnątrz, czy z wewnątrz. Walka jednak budziła w nim wiele emocji, a jego zmysły wydawały się wręcz przeładowane od bodźców. Można byłoby wziąć to za tok myśli pesymisty, jednak chłopak zwyczajnie próbował i zawsze zawodził. Wmawiał sobie, że może jest za młody, za mało doświadczony albo, tak po prostu, na to za głupi. Jego zapał w ostudzeniu umysłu już dawno wygasł, momentami próbował chociaż ograniczyć emocje, jednak ostatecznie i tak był wodzony za nos przez wszystko to, co czuł fizycznie i psychicznie. Przemilczał to, bo miał nieco odmienne podejście w tym momencie. Zamiast walczyć ze sobą, próbował korzystać z tego, napędzać się tymi emocjami. Jeszcze nie wiedział czy to właściwe rozwiązanie, ale był przekonany że ma jakieś plusy. Wszystko w końcu miało swoje wady i zalety. Niestety.
Szybko Kanamura spoważniał. Jego spojrzenie wyostrzyło się, a mina zrzedła. Walka to nie zabawa. Były to słowa, z którymi Kaiko i zgadzał się, i nie. Moment później znów poczuł się ugodzony wypowiedzią Kakity. Miał przemyśleć kogo lub co zabija i dać mu odpowiedź? Złote spojrzenie zwęziło się, a Kaiko delikatnie zestresował. Czy... samuraj tak szybko rozgryzł jego sekret? A może miał dopiero tylko przeczucia? Albo... to jedynie przypadek? Białowłosy poczuł się jak pod ścianą, ale samuraj nie zamierzał go przyciskać. Zamiast tego ukłonił się, co również pośpiesznie zrobił i sam młodzik, tym razem kłaniając się Asagiemu tak, jak Akahoshiemu wcześniej. Wszystko wskazywało, że towarzysz Kenseia niczego się nie domyślał... jeszcze, ale i tak Kanamura czuł się zmieszany. Nie czuł się komfortowo z myślą, że ktoś mógłby chociaż podejrzewać go o zamiłowanie do zabijania. Walka w końcu nie była zabawą, Kaiko to wiedział, że podnosząc na kogoś miecz musi być ku temu doskonały, poważny powód, a nie... frajda. Jednak uważał, że może cieszyć się z walki, jeżeli ma ona dobry powód. Dlaczego nie ma cieszyć się i bawić, gdy walczy w obronie innych? Czy to nie dobry powód, aby czuć radość z walki? Radość z... zabicia? I co on ma zabijać? Raczej Kakicie nie chodziło o "zło", które było zbyt ogólnie rozumiane. Może oczekiwał bardzo konkretnej, personalnej odpowiedzi? Kaiko westchnął, lekko poddenerwowany, starając się nieco zbić emocje. Wiedział, że przed nim poważne rozmyślania.
- Mam nadzieję, że nie zawiodę cię swoją odpowiedzią. - odparł, prostując się po ukłonie. Jego głos był... niepewny, wręcz dziwnie jak na niego. Zazwyczaj mówił donośnie, pełen pewności siebie, chyba że jasno zaznaczał brak wiedzy w temacie, a teraz? Czuć było w nim wahanie. Nie tak subtelne, jak by chciał, ale przecież będąc skazanym na łaskę emocji jest się skazanym na nie cały czas. Bez wyjątków.
Szybko mu przeszły te wszystkie dziwne uczucia, gdy jego sensei odparł na pytanie o głaz. Zbyt intensywna medytacja zabrzmiała Kanamurze jak żart, na który zaśmiał się lekko i pokiwał głową, jakby to była prawda. Nieświadomy, że była to prawda. Akahoshi przeceniał go, gdy założył, że ten zrozumie iż samą medytacją można wyzwalać chakrę, a ona w tej formie, niby spokojnej, bo medytacja, potrafi zniszczyć skałę. Rzeczywiście Oniniwa zmieniła jego perspektywę na chakrę z "niezwykłej, wspaniałej mocy" na "kataklizm", ale raczej przypisywał ją w tej formie bestiom lub żywiołowym technikom, a nie... tak po prostu czystej chakrze przy medytacji. Tak czy inaczej, pokiwał tylko głową na boki, że żadne podmienianie głazów nie jest potrzebne.
- Dobrze, że go skruszyłeś, Akahoshi-sensei. I tak tylko przeszkadzał. - no... bo co miał z nim robić? Fanem estetyki złożonej z kilku ułożonych kamieni we względnie losowych lokalizacjach nie był, w przeciwieństwie do Etsuyi, więc dla niego głaz był tylko przeszkodą, której dotychczas nie mógł usunąć. Może i był silny, nawet cholernie silny jak na zwyczajnego chłopaszka ze świątyni, ale wciąż niewystarczająco, aby wziąć i zabrać spory głaz ze "swojej" działki.
Metaforę z rudą żelaza akurat zrozumiał, jako że z podobnej skorzystał jego nauczyciel już wcześniej. Uśmiechnął się tylko dumnie, nawet szczerząc swoje rekinie kły, gdy przeniósł wyczekujący wzrok z Kakity na Kenseia. Dokładnie takiej odpowiedź chciał usłyszeć i teraz czuł się wniebowzięty. Chwalony przez niezwykłego samuraja do swojego równie niezwykłego senseia. Jeżeli ktoś by powiedział Kaiko, że będzie kiedyś tak szczęśliwy, to by go wyśmiał. A teraz mógł czuć to na własnej skórze, jak to jest być, tak po prostu, szczęśliwym.
Towarzysze z Kenseikai chcieli porozmawiać sami. Najpierw, na moment, Kaiko jakby nie zrozumiał, że to oznacza iż... ci albo muszą odejść na bok, albo on z Miko. Nagle się ocknął, z tej swojej radości i dumy, i pośpiesznie podszedł pod drobną kompankę, by zwyczajnie chwycić ją na ręce. Jedna ręka pod kolana, druga pod plecy i już znalazła się nad ziemią, a rozłupana szkatułka spokojnie spoczywała teraz na jej brzuchu. Czy Kaiko miał dobry humor? Nie, miał wyśmienity, szampański humor w tym momencie i niesiony impulsem postanowił "porwać" Miko.
- Zostawmy ich samych. Niech porozmawiają sam na sam. - rzucił do jasnowłosej, tylko na moment na nią spoglądając. I zaczął odchodzić w stronę świątyni wraz z dziewczyną na rękach, lecz nagle się zatrzymał i jeszcze raz ukłonił, trzymając wciąż Mikoto. Więc i ona poniekąd się ukłoniła wraz z nim. - Do zobaczenia, Kakita-sama. Nie będę cię zatrzymywał, chociaż szkoda, że nie zostaniesz na rybę. Miałbyś przy okazji prowiant na drogę. Zastanów się jeszcze. Ale no... bezpiecznej podróży. - rzucił w stronę samuraja i już spokojnie odszedł wraz z Miko w rękach do świątyni, dopiero pozwalając jej stanąć na własne nogi wewnątrz przybytku. Nieco jak na szpilkach podszedł do drzwi, które zasunął, a następnie oparł się o nie plecami. Nie chciał słyszeć rozmowy z zewnątrz, ale też nie chciał, by oni słyszeli... jego radość. Teraz mógł sobie pozwolić "wybuchnąć" i rzeczywiście, zaczął tak po prostu się śmiać, łapiąc się za głowę, przeczesując włosy palcami w niedowierzaniu, że sparował się z Kakitą Asagim, jednym z dwóch założycieli Kenseikai, który pochwalił go do Akahoshi Kenseia, drugiego założyciela i jego nauczyciela. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do tej myśli, że tak wygląda jego życie. Nawet, z tego wszystkiego, stanęły mu na chwile łzy w oczach. Można było żałożyć, że są one łzami ze śmiechu, ale były pewnego rodzaju wzruszeniem, którego nie chciał roztrząsać. Więc szybko postanowić zagaić jakiś temat.
- Jak tam połów? I co to za skrzyneczka? - zapytał pośpiesznie, podchodząc nieco bliżej Miko, aby przy okazji przyjrzeć się drewnianemu pudełeczku.
autor: Kaiko
9 maja 2021, o 23:32
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Wiek z pewnością grał rolę w tym, jakim się było wojownikiem. Gniewnym człowiekiem Kaiko zdecydowanie nie był, wręcz przeciwnie, bo pielęgnował w sobie taką zwykłą, ludzką życzliwość. Jednak był, jak każdy w tym wieku, wrażliwy na bodźce. W głównej mierze chodziło o emocje, a te już szargały Kanamurą jak samotnym drzewem. Mało było okazji, by ta cecha wychodziła na wierzch. Koniec końców białowłosy prowadził nudne życie wypełnione rutyną. Nic się w nim nie działo, więc i on był wtedy opanowany. Sporo się zmieniło i teraz Kaiko był wręcz bombardowany różnymi emocjami, przeżyciami, bodźcami. Ekscytacja z nowego senseia, zapał by zaprezentować się przed Kakitą, adrenalina z pojedynku i... ból. Ten znów generował gniew, a z nim Kanamura nienawidził igrać.
Samuraj dosłownie przeczytał młodzika, wszystkie jego plany, ruchy, możliwości. Nawet Kaiko to wiedział po pierwszym odbitym ataku przez Asagiego. Pozycja z jakiej zaczynał wyglądała... egzotycznie. Ciężko mu było pojąć dokładny jej sens - stojąc tak mocno bokiem, trzymając miecz za sobą, ostrzem skierowany w dół, nawet nie mając na nim pełnego uchwytu. Jednak precyzja defensywy Kakity zdradziła białowłosemu, że była to idealnie dobrana odpowiedź na jego Omotegiri. Cała fala cięć była zbijana na boki, napędzając tylko samuraja do kolejnych ciosów, wytrącając z równowagi raz za razem Kaiko, który niestrudzony błyskawicznie wracał do pozycji, by wyprowadzić kolejny atak i dokończyć technikę. Nie tracił nadziei do końca, jednak wiedział, że plan został pogrzebany. Już kombinował co zrobi dalej, jak będzie mógł połączyć pozycję wyjściową Omotegiri z dalszą ofensywą, nie dając Kakicie przeprowadzić własnej. Nie zdążył się zastanowić dobrze, gdy nagle samuraj wykonał... salto nad nim. Kanamura podążył wzrokiem za przeciwnikiem niczym zaczarowany, ale nim się spostrzegł, nim zdążył obrócić się przez ramię, to poczuł lekkie uderzenie w szyję. Został trafiony, a broń na chwilę zastygła w miejscu. Białowłosy tylko czekał na moment, z zaciśniętymi zębami i krzywym uśmieszkiem, skierowany plecami do swego oponenta czekał aż tylko lodowe ostrze odsunie się. Aż ten mroźny pocałunek zakończy się. I wreszcie samuraj odsunął klingę, a Kaiko natychmiast obrócił się w jego stronę, prawym hakomieczem mając zamiar uderzyć w broń Asagiego, zbijając ją w dół, by zaraz spróbować przytrzymać ją nogą, wchodząc w dystans i starając się trafić hakiem drugiego shuang gou pod pachę samuraja.
Jednak nagle zatrzymał się w pół ruchu. Jego miecz zawisł nad orężem przeciwnika, ostatecznie nie dotykając go nawet, drugi zaś nieco wystawiony do przodu, obrócony już ostrzem do góry cofnął się, opadając. Kanamura głośno westchnął, jakby wszystko z niego uszło, cały ten... gniew, adrenalina, wszystko co ciążyło na nim podczas pojedynku. I wtedy się skrzywił, nieco kuląc. Zaśmiał się wesoło, jednak nieco przez ból, ostatecznie pozwalając sobie usiąść na ziemi przed Asagim, odkładając lodowe repliki na bok. Chwycił się za brzuch, który rzeczywiście go bolał. Nie był to wielki ból, ale zdecydowanie utrudniający ruchy, ograniczający możliwości, zwyczajnie wkurzający.
Pochwały były naprawdę czymś wspaniałym. Etsuya był niezwykle powściągliwy w jakimkolwiek chwaleniu Kanamury. Zawsze jedynie kiwał głową albo zwyczajnie nie odzywał się, a jeżeli się nie odzywał i mówił, że źle, to znaczyło że było dobrze. I na takiej zasadzie Kaiko funkcjonował niemalże całe swoje życie. Miła odmiana usłyszeć parę miłych słów, ale i też jedną uwagę. Białowłosy niezbyt się nią przejął, bo zwyczajnie sam doskonale o niej wiedział i... niewiele mógł z nią zrobić. Starał się, wyznaczał granicę, ale w ferworze walki lub innych intensywnych wydarzeniach tracił nad tym totalną kontrolę. Nie znaczyło to jednak, że zatracał się. Nie był szaleńcem, był zwyczajnie podatny na emocje i nie potrafił sobie z nimi radzić. Ponownie się zaśmiał, patrząc na samuraja, widać że trochę go bolało, ale był w doskonałym, wręcz szampańskim humorze.
- Dziękuję, Asagi. - bezpardonowo prosto z imieniem, bo teraz czuł jakby przełamał pewną "barierę' z Kakitą. Wcześniej czuł wobec niego coś na wzór obawy. Respekt, a z tego powodu obawa, by zaprezentować się "godnie". To tworzyło dystans, który dla Kaiko był dosyć znajomy - w końcu niemalże przez całe życie odczuwał taki typ relacji ze swoim opiekunem. Teraz jednak, gdy zawalczyli, gdy samuraj pokazał jak wiele potrafi, gdy otwarcie go pochwalił i zwrócił uwagę na największą wadę... wtedy białowłosy poczuł się znacznie swobodniej. - Jesteś niesamowity, a i tak ograniczałeś swoje możliwości. Mam nadzieję, że kiedyś będziemy mogli zawalczyć obaj w pełni możliwości. - rzucił wciąż wesoło i wyłożył się jak długi na ziemi, trzymając się wciąż na lekko bolący brzuch. Bark nawet go tak nie bolał, widocznie go trochę "rozruszał". - Wszystkie twoje ataki są takie płynne, wyważone, przemyślane. Każdy ruch umożliwia cały wachlarz kolejnych, które dobierasz wedle potrzeby sytuacji, ale wciąż umożliwiających przejście do następnego. Nigdy nie zamykając opcji. Ja walczę sekwencjami, myślę o walce jak o momentach obrony, ataku, odpoczynku, skróceniu dystansu. Wszystko osobno, co składam w plany, ale zawsze się kończą, zamykając mi kolejne opcje. - te słowa wypowiedział już spokojnie, nie patrząc nawet na samuraja, bo oparł przedramię na czole i wpatrywał się w błękit nieba, drugą ręką lekko masując obolały brzuch. Do tych wypowiedzianych wniosków doszedł w trakcie walki, a dokładniej prawie przy jej końcu. Wtedy dopiero zaczął próbować myśleć o walce bardziej jako o całości, nieprzerywalnej czynności, stałym dążeniu do czegoś, otwieraniu sobie opcji. Nie było to łatwe, w jego stylu istniało wiele ryzykownych ruchów, które w odpowiedniej sekwencji były zdecydowanie bardziej groźne, niż ruchy bezpieczniejsze, mające mniej konsekwencji przy porażce. Kanamura wybierał ataki najskuteczniejsze na ten moment, nie dbając o kompozycję całej walki, a o tą jedną chwilę, by w niej być tak zabójczym, jak tylko się da. I to tworzyło wiele luk w obronie, wiele luk w pozycji, co znów oznaczało, że należało się zatrzymać i poprawić pozycję, a to kończyło jakąkolwiek inicjatywę. Samuraj może nie zawsze był tak skuteczny, jak mógłby być, ale za to pozwalał sobie na znacznie więcej możliwości, gdyby atak zawiódł lub nie odniósł oczekiwanych efektów.
Minęła chwilka, w której Kaiko ochłonął, poukładał sobie kilka myśli w głowie i wreszcie podniósł się na proste nogi. Zaraz jednak skłonił się, teraz głębiej niż na rozpoczęcie pojedynku. Zaraz jednak wyprostował się, mając na twarzy zadowolony uśmiech.
- Jeszcze raz, Kakita-sama, dziękuję. To wiele dla mnie znaczyło. - chciał jeszcze dodać, że będzie wspominał ten pojedynek do końca swych dni i że to był dla niego wielki zaszczyt zawalczyć z tak znamienitym szermierzem, ale ostatecznie powstrzymał się od takiej wylewności, bo mogłoby to brzmieć... dziwnie i głupio. Zabrał z ziemi lodowe shuang gou i wtedy dopiero spojrzał w stronę Akahoshiego. MIko wróciła, a więc postanowił podejść do nich, zauważając przy okazji, że... głaz nagle był popękany. Jakby tak się zastanowić, to Kaiko przez chwilę czuł jakieś drgania i nawet może słyszał trzaski, ale był tak zaaferowany sparingiem, iż zupełnie nie zwrócił uwagi na dźwięki otoczenia.
- Jakim cudem strzaskałeś głaz? - wystrzelił widocznie skonfundowany widokiem naruszonego kamienia. Nic o sparingu, o opinii swojego senseia, a zwyczajna zagadka czemu kamień jest pęknięty, a przecież nie był chwilę temu.
autor: Kaiko
7 maja 2021, o 21:14
Forum: Odrzucone
Temat: Artefakty
Odpowiedzi: 24
Odsłony: 1047

Re: Artefakty

To jest super pomysł Jun'ichi. To też napędzałoby jakoś chęć zdobywania artefaktów, chociaż jeden na 3 miechy to wciąż dużo. No i dużo pracy. Raz na pół roku moim zdaniem byłoby git. Dwa nowe artefakty na rok. Ale wiadomo, kwestia tego czy moderacja temu podoła? Chodzi bardziej o dogranie się z pomysłem, obgadanie, zbalansowanie, a już najpierw wymyślenie. Więc pomysł trudny do zrealizowania, ale strasznie mi się podoba.

PS Nie wiedziałem, że tylko 3 można XD Musiałem o tym zapomnieć, sorry XD Głupi błąd
autor: Kaiko
7 maja 2021, o 18:12
Forum: Odrzucone
Temat: Artefakty
Odpowiedzi: 24
Odsłony: 1047

Re: Artefakty

Ogólnie popieram pomysł i proponowane zmiany, bo serio aktualnie artefakty to można robić dla kogoś albo dla szpanu, że się je ma. Dla kogoś, bo jak tylko jakiś mod wyniucha najdrobniejszą sugestię, że ten artefakt, broń cię boże, może idealnie zgrywać się z buildem gracza, to z miejsca jest albo brak akceptu, albo krzyk OP i nerfy, albo podejrzenie próby exploitów. Więc najłatwiej robić artefakt, który nam nic nie daje, czyli może będzie użyteczny dla kogoś. Dla szpanu, bo zazwyczaj jak modzi słyszą hasło "artefakt własny", to z miejsca rozmowa zaczyna się od wymogu wyprawy rangi B, a jakby przypadkiem artefakt był całkiem spoko, to jest już A. Jak ktoś chce sobie obadać skąd mam tę wiedzę, to polecam sprawdzić rozmowy z brakujących przedmiotów.

Super jest pomysł, że ranga techniki = ranga wyprawy po artefakt. Wreszcie jakiś nowy gracz, będzie mógł sobie pójść na wyprawę po własny artefakt, który nie jest game changerem, nie jest też totalnie bezużyteczny, a ma jedną konkretną funkcję. I taki gracz czuje już, że zaczyna kreować własną, unikalną postać, a nie unikalny zlepek ogólnodostępnych technik. Nic w tym złego nie ma, ale każdy, a przynajmniej ja, chciałby mieć coś "własnego", co jest charakterystyczne tylko dla tej jednej, jedynej postaci. I niekoniecznie chcę czekać na to 3 lata+, w zależności od farmienia +/- rok.
Problem jest w tym, że aktualnie od abusowania artefaktów odrzucają modzi, którzy są zwyczajnie nieprzychylni do większości projektów i przynajmniej jeden z nich zawsze chce żeby artefakt został totalnie przebudowany poprzez małe poprawki, które ostatecznie niszczą pomysł. Akurat teraz piszę to w sensie pozytywnym, bo nie ma jakiegoś gracza, który robi jakieś dosyć słabe artefakty i tylko śmiga co 3 miechy na nie, wbijając przy okazji PH. Zmierzam do tego, że jak wejdzie zasada ranga techniki = ranga wyprawy po artefakt, to pewnie znajdzie się jakiś cwaniaczek na ok. 2200 PH, który będzie klepał jakieś gównoartefakty rangi C z każdą możliwą techniką jaka tylko przejdzie i zrobi sobie kolekcję. Tak jak niektórzy to robili z WT dopóki nie weszły sloty. Toteż proponuję jakieś ograniczenie - że WŁASNYCH artefaktów można mieć max. 3. Chcesz mieć kolejny? Pozbądź się poprzedniego. Wywal do morza, oddaj randomowemu graczowi, sprzedaj. Nawet jak jakiś totalny random zgarnie artefakt rangi C, to co z tego? Nic potężnego, aby tworzyło to problem.

No i w sumie tyle, resztę popieram mniej lub bardziej, ale za ogólną zmianą jestem jak najbardziej za. Nie chcę wymieniać ksywek, ale pewien gracz zwrócił się raz z problemem, że nie ma pomysłu na artefakt, który miałby sens dla niego i przeszedłby przez regulamin. Myślałem nad tym tematem z dwa tygodnie, wpadając na różne pomysły, a ostatecznie rozbijając się o regulamin, który zabrania... właściwie wszystkiego. Ale to tylko taka dygresja. Dobrze, że ten temat powstał poza szermierzami, bo jakbym ja coś wrzucił, Nats, Kakit czy Reika lub Jun, to byłby od razu płacz, że szermierze to pod siebie robio łolaboga, kto to widział, żeby graczowi na forum się dobrze grało i myślał o rozwoju swojej postaci. No, to elo.
autor: Kaiko
1 maja 2021, o 18:17
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

W tym momencie pękanie kamieni czy drgania ziemi były zupełnie poza percepcją białowłosego. Skupiony w pełni na swym przeciwniku nie zauważał nawet otoczenia, tego że Kensei przestał medytować, że wróciła Miko, że świat wokół niego istniał. Wiedział, że nie musi zwracać uwagi na to, co dookoła, bo toczył sparing, a nie walkę na śmierć i życie, a w dodatku obok znajdował się, zgadywał, najpotężniejszy ninja jakiego znał. Nie licząc oczywiście Antykreatora, chociaż jego nie zaliczał do ludzi, ani ninja, ani wojowników. Han był unikatowy, ponad wszystko, bo przecież przezwyciężył śmierć. Jednak nie on był tutaj istotny.
Różnica siły była zbyt gigantyczna, aby Kaiko mógł spokojnie analizować każdy ruch Kakity. Nawet najmniejszy sygnał odbierał jako atak, jako zwiastun ofensywy, do której musiał się przygotować. Działał na pełnych obrotach, starał się wykorzystywać maksimum zmysłu wzroku, słuchu i dotyku, aby nie dać się zaskoczyć. Takie wyczulenie miało swoje oczywiste wady, a jedną z nich było to, iż Kanamura wpadał w każdą zastawianą pułapkę. Wolał dać się oszukać, wprowadzić w błąd, niż zwyczajnie nie zareagować na atak i głupio dać się trafić. Asagi doskonale rozumiał tę przewagę, tak prostą, a tak skuteczną. Chociaż białowłosy trafił w wątrobę, chociaż kontynuował natarcie, to samuraj niewzruszony już snuł kolejny plan. Zupełnie nie dostrzegł tego, że wycofujący się przeciwnik z każdym krokiem pokonuje mniej dystansu, przygotowując się na coś. Kaiko był zbyt zajęty doprowadzeniem do skutku swojego ataku, by zrozumieć to, co się za chwilę miało wydarzyć. Pierwszy jego atak przeciął powietrze z tępym świstem. Kakita zaprezentował ruch, który w swych założeniach był identyczny, jak autorski manewr białowłosego. Unik, przy którym wykorzystywało się pęd ruchu, aby wykonać natychmiastowy atak.
Kanamura skłamałby, mówiąc że wiedział co zrobić, że jego ruch był podyktowany myślami. Ponownie, działając jedynie instynktem, posłał swój nietypowy oręż na lodowe ostrze Asagiego, tym samym blokując atak, pozostawiając ich obu w bardzo dziwnej, niewygodnej pozycji do walki. Stali do siebie bokiem i o ile Kaiko miał tę przewagę, że trzymał broń w jednej ręce, mając wciąż pewną swobodę ruchu przy ataku, o tyle samuraj nie mógł tego samego powiedzieć, jako że katanę trzymało się oburącz. Ale czy zawsze? Ułamek sekundy później udowodnił młodzieńcowi, że nie było to prawo świata, którego złamać się nie dało czy którego złamanie zaburzyłoby znany nam układ rzeczy. Może Kanamura nie znał takiego określenia jak "półmiecz", ale doskonale rozumiał tę technikę, która idealnie nadawała się do presji na przeciwniku poprzez zbliżanie się i zbijanie wszelkich ataków na bok - jako że trzymając broń w ten sposób miało się zdecydowanie precyzyjniejszy, stabilniejszy i silniejszy chwyt, chociaż ograniczało się zasięg. Ale przecież o to chodziło, aby go skrócić.
Białowłosy nie był w ciemię bity. Nie postanowił dać się przygwoździć, łyknąć ten haczyk poprzez wyprowadzanie bezmyślnych ataków na Kakitę, które mogłyby z łatwością zostać zbite na bok, wystawiając go na, jak się spodziewał, krótkie cięcie wykonane poprzez ciągnięcie ostrza, niż wyprowadzenie cięcia z zamachu. Zamiast tego skrzyżował Shuang Gou, chociaż nie dał im się dotykać, by móc "schwytać" jakikolwiek atak Kakity. Pułapka, oczywista pułapka, którą zastosował zupełnie świadomie, dając znać samurajowi, że jakikolwiek przypuszczony atak może skończyć się utratą broni - jeżeli tylko haki odpowiednio chwycą lodową klingę. A szanse były spore, gdy haków była para, a skrzyżowane umożliwiały sporo manewrów.
Nawet nie wiedział, że tym prostym ruchem obronił się przed pchnięciem, do którego przygotowywał się Kakita. Właściwie... Kaiko w ogóle nie wiedział co planuje jego przeciwnik. Sytuacja była niespotykana, samuraj przecież praktycznie na kucaka zbliżał się, trzymając miecz w jednej ręce, wspierając go drugą. Etsuya nigdy tak nie walczył. Takie fanaberie wymyślał tylko Kanamura, który nie ograniczał się szkołami, stylami czy czymkolwiek innym. Wykorzystywał ruchy, które były skuteczne i miał gdzieś, czy są właściwie i czy zyskają aprobatę. Jeżeli miały szansę zagwarantować mu zwycięstwo, to nie zamierzał ich odrzucać. Brak doświadczenia w tym momencie dał o sobie znać dosyć mocno, bo chociaż Kaiko miał szansę zadziałać, zrobić coś, co zaskoczy samuraja, tak zrobił... nic. Zaczekał na rozwój sytuacji, obawiając się jakiegoś ekstrawaganckiego ataku, który koniec końców nie nadszedł. Zauważył za to, że Kakita przyśpieszył. Nie drastycznie, ale jednak pogłębiając różnicę w prędkości. Nie było mowy, aby Kanamura mu uciekł, zresztą nie chciał się wycofywać, bo to przecież on miał gorszy zasięg. Nie zdążył cokolwiek zrobić, a samuraj już znajdował się za jego plecami. Naturalnym odruchem dla białowłosego było cięcie na odlew, przez ramię i podążenie za tym atakiem drugim z mieczy, ale... Kakita postanowił przylgnąć plecami do pleców Kaiko. Zacięty uśmiech zmienił się w nieco zaskoczony grymas, bo zupełnie nie rozumiał do czego zmierza jego przeciwnik. Co kombinuje, co wymaga takiego ustawienia?
Mogło się wydawać Asagiemu, że wszedł w bezpieczną strefę, z której białowłosy nie ma jak wyprowadzić ataku. Nie była to jednak martwa strefa. Czyżby już zapomniał, że na końcu rękojeści znajduje się ostrze idealne do krótkich pchnięć? W takim razie zamierzał mu przypomnieć. Czuł jak za jego ruchem podąża też Kakita, ale nie czekał na to, co zamierzał zrobić jego przeciwnik. I tak nie miał zielonego pojęcia czego się spodziewać, toteż nie tracił czasu na dedukcję. Należało działać. Lewa ręka z impetem została opuszczona, celując kolcem na końcu shuang gou wprost w bok prawego uda samuraja. Ciężko było uniknąć pchnięcia, którego się nie widziało. Asagi został trafiony, tym razem mocno, z pełną siłą jaką posiadał Kaiko w jednej, lewej ręce. To nie był koniec, zamierzał gwałtownie obrócić się przez prawe ramię, uniósł także broń w prawej ręce, by z tego obrotu błyskawicznie założyć hak lodowej repliki za szyję Kakity. Kolejne kroki planu już ukłądały mu się w głowie - gdyby to była prawdziwa walka, to wtedy kopnąłby swego oponenta w plecy, jednocześnie ciągnąc shuang gou do siebie, licząc na gładką dekapitację. Ale... życie nie było tak kolorowe. Rzeczywiście obrócił się, ale tym samym tylko pogorszył swoją sytuację. Z impetem wpadł na pchnięcie, które może wycelowane było w nerkę, ale teraz trafiło solidnie prosto w żołądek Kaiko. Chwyt samuraja był mocny, pewny, a jego specyfika sprawiła, że aż odepchnął Kanamurę o krok do tyłu, tym samym unikając już niechlujnego cięcia. Białowłosego aż zatkało, ból był naprawdę mocny, skręcający brzuch. Odruchowo opuścił lewą rękę, chcąc przycisnąć ją do brzucha. Jelcem zbił lodową katanę Kakity w dół, a prawy hakomiecz śmignął gdzieś w prawą stronę, gdy porażony bólem Kaiko zupełnie stracił skupienie. I zasięg. Zrobił krok do tyłu, nieco się pochylił, kuląc nieco pozycję, aby dać sobie chwilę ulgi, by wrócić do dalszej walki. Nie był jednak bezbronny, lewa ręka z ostrzem może opuszczona była swobodnie po udzie, ale prawą miał uniesioną, wystawioną do przodu, gotową do przechwycenia jakiegokolwiek ataku. Ten jednak nie nastąpił, jako że i samuraj musiał się obrócić i to też zrobił, wąskim ruchem połączonym z krokiem w bok. Ponownie nie byli w swoim zasięgu. Uśmiech na twarzy białowłosego został nieco starty, przyćmiony grymasem bólu, ale wciąż był obecny. Oddychał dosyć płytko, poruszanie brzuchem generowało dodatkowe cierpienie, a to chciał teraz ograniczyć, aby jak najszybciej wrócić do sprawności.
I nagle zacisnął zęby. Ruszył w przód, gwałtownie, jakby chciał tym samym zaskoczyć nie tylko przeciwnika, ale i własne ciało. Wystawione prawe shuang gou, gdy tylko znalazło się w zasięgu ostrza Kakity, miało swym hakiem zbić na bok lodową katanę. Ruch był szeroki, ryzykowny, bo Kanamura odsłaniał swój tors, jako że lewy hakomiecz znajdował się dosyć nisko. Jednak manewr ten był niezbędny, aby umożliwić sobie wejście w zasięg, starając się na jak najdłużej odsunąć zagrożenie od siebie. Jaki był plan awaryjny? Właściwie go nie było. Gdyby nie udało mu się zbić na bok broń Kakity, to musiałby zaczekać poza zasięgiem przeciwnika i wymyślić coś innego. Jednak gdyby się udało, to napędzając się bólem, adrenaliną i czystym entuzjazmem, zamierzał wyprowadzić cały huragan cięć, które kryły się pod techniką Omotegiri. Raz za razem, raz lewym hakomieczem, raz prawym, białowłosy wyprowadzał cięcia skierowane w splot słoneczny Asagiego, próbując przełamać jego defensywę czystą, brutalną siłą. Ale czy na pewno? Każde cięcie było ciągnięte, więc Kaiko liczył na to, że chwyci klingę oponenta, najlepiej między hak a ostrze, by wyrwać je na bok i tym samym zagwarantować sobie trafienie drugim orężem albo chociaż odsłonięcie. W przypadku odsłonięcia, w którym nie miał szans na wyprowadzenie ataku bronią, postanowił wyprowadzić długie kopnięcie, obracając stopę w bok, korzystając z rotacji bioder, aby trafić w brzuch samuraja, osłabiając go. Plan natychmiast został wyegzekwowany, ale czy skutecznie? Wiedział, że nie wszystko pójdzie tak gładko, ale powoli kończyły mu się pomysły jak zaskoczyć swego oponenta. Im dłużej walczyli tym lepiej siebie poznawali, jednak problem tkwił w tym, że Asagi pokazywał jedynie kawałek swych zdolności, a Kanamura... cóż, więcej niż całe.
autor: Kaiko
24 kwie 2021, o 06:45
Forum: Administracyjne
Temat: Szóste Urodziny Shinobi War
Odpowiedzi: 121
Odsłony: 3255

Re: Szóste Urodziny Shinobi War

Nie wiem czy to komplement dla forum, ale porzucałem je już kilka razy i zawsze wracałem. Albo SW jest gorsze niż twarde dragi, albo ja jestem jak łupież i ciągle powracam. W każdym razie, no supcio że forum ma 6 lat, chociaż czuję się z tego powodu starzej, niż powinienem, bo wciąż pamiętam te kilka gorących dni przed startem kolejnej zresztą reaktywacji Shinobi-War, gdy napływ graczy był gigantyczny i czekało ponad 60 kont na sygnał, że można wrzucać Karty Postaci. Szalone, że to było sześć lat temu, reaktywacja taka, jak kilka innych, a jednak tym razem forum przetrwało kilka ładnych lat, trzymając niektórych graczy od samego początku do dzisiaj.
Właściwie to niczego Wam i sobie nie życzę, bo to nie moje ani wasze urodziny. Forum życzę jedynie zawsze dobrej administracji, która tego nie zepsuje, bo były już przykłady, że nawet najlepszy PBF może błyskawicznie upaść, gdy nieodpowiedni ludzie go przejmą. Peace yo.

Wybieram NESa, bo liczę, że za nim kryje się albo coś dziwnego, albo darmowe staty. Reszta mi wieje jakimiś dziedzinami albo genjutsu. XD
autor: Kaiko
24 kwie 2021, o 06:34
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Jak można pominąć różnicę zasięgów w pojedynku szermierczym? Otóż można, gdy ekscytacja bierze górę, a emocje nakazują myśleć w kierunkach, którym daleko do przyziemnych różnic w długości. Kiedy Kaiko rozmyślał nad nadludzko sprytnym sposobem, aby pokonać Kakitę, ten skorzystał z prostej przewagi. Właściwie nie jednej. Najpierw zbliżył się zaskakująco szybko, dosłownie mignął młodzikowi przed oczyma, nagle znajdując się tuż obok niego. Czy to nie był wystarczający sygnał, że nadchodzi atak? Jak dla Kanamury wystarczający, toteż od razu skorzystał ze swojej autorskiej techniki, licząc na wspaniały efekt. Ruch, chociaż był skuteczny, to nie zdołał zadać trafienia. Nie umknęło uwadze złotookiego, że samuraj zatrzymał swe ostrze, gdy miało ono spotkać się z shuang gou. Pozwolił mu wyprowadzić ten atak, bo w innym wypadku ostrza zwyczajnie zderzyłyby się, prowadząc do pewnego, chwilowego impasu. Taki wynik też satysfakcjonowałby Kaiko, jako że oznaczało to, iż rzeczywiście udało mu się uniknąć pierwszej ofensywy i wyjść z niej obronną ręką. Jednak wydarzyło się coś innego. Cięcie śmignęło, a pełen nadziei na sukces Kanamura, aż prychnął lekko rozbawiony, że tak niewiele brakowało do sukcesu, a pokonała go taka... oczywistość. Oczywistość, która byłaby zabójcza w rękach Asagiego, gdyby ten tylko tego zachciał.
Uderzenie ciałem nie było koniecznie tym, czego białowłosy się spodziewał. Etsuya, który według Kaiko mógł być samurajem, nigdy takich ruchów nie robił. Mogło być to podyktowane tym, że zwyczajnie w swoich dojrzałych latach nie miał już tyle siły, by móc przepchnąć żwawego młodzika tryskającego energią. Chociaż został złapany w pół ruchu, tak samo trafienie ciałem nie wytrąciło go z zupełnej równowagi. Noga natychmiast została cofnięta, kolana ugięte, obniżając środek ciężkości, pozwalając złapać grunt. Wszystko jednak na marne, gdy oberwał rękojeścią w twarz. Teraz był dopiero zaskoczony. Gdyby nie grymas bólu, to Asagi mógłby to wyczytać z jego twarzy, a tak to jedynie szeroko otwarte oczy przekazywały zdziwienie. Zachwiał się i upadł na tyłek, ale nie czekał na ziemi, aż przeciwnik pozwoli mu się podnieść, chociaż Kakita był na tyle uprzejmy. Kanamura nauczony był walczyć tak, jakby miał zabić lub zginąć, więc jak tylko wylądował na czterech literach, to wykorzystał ten impet do tyłu, aby zrobić przewrót przez głowę i wylądować znów na nogach, odpychając się rękoma z shuang gou od ziemi. Czuł promieniujący ból, ciepło na twarzy od uderzenia, ale znów się uśmiechał, teraz nawet szerzej niż wcześniej. Tak, zdecydowanie brakowało mu tego, tej adrenaliny, tej analizy sytuacji, szukania i wykorzystywania luk. Wszystkiego tego, co wchodziło w skład szermierki i walki. Był w końcu nastolatkiem, pchanym dalej czystymi marzeniami, które napędzane były znów emocjami, a tych, cóż, nie brakowało mu.
Stanął prosto, gotowy do walki, w pozycji identycznej do tej, z którą zaczął sparing. Kakita ustawił się w swojej, która dla Kanamury była równoznaczna z sygnałem, że nadejdzie pchnięcie. Zgadywał, że po pchnięciu ruszy inna ofensywa, ale jasnym było, że pierwszy ruszy sztych. Tylko gdzie? Teraz już pamiętał, że przegrywa zasięgiem, a szczególnie przy takim ataku, którego właściwie sam wykonać nie mógł poprzez hak na końcu ostrza. A może... mógł?
Okrzyk samuraja sprawił, że serce Kanamury zabiło mocniej. Ponownie, patrzył na całą jego sylwetkę, nie skupiał wzroku na żadnym elemencie, by znaleźć cel przeciwnika na własnym ciele. Ruszył Kakita, a zaraz po tym ruszyło pchnięcie. Kaiko się go spodziewał, ale mimo to przegrywał prędkością, do której nie zdążył się dostosować. Właściwie dopiero teraz widział z jaką szybkością prowadzi ofensywę jego oponent. Jak się okazywało, nie tak gigantyczną, jak przy pierwszym skróceniu dystansu. Kanamura, niczym instynktownie, cofnął prawą nogę, czyniąc teraz z lewej tą prowadzącą. W przypadku dwóch jednoręcznych mieczy nie grało to wielkiej różnicy, którym bokiem stał do przeciwnika. Oczywiście było kilka różnic, które dało się wykorzystać, ale na ten moment było to bez znaczenia. Prawy bark cofnął się wraz ze stopą, ale... nieco za wolno. Kakita trafił, chociaż nie z taką siłą, jaką chciał. Bark zdążył cofnąć się, odejmując impetu całemu trafieniu. Cios jak najbardziej zaznaczony i wprowadzający białowłosego w dwa błędy - że ta siła była właściwa i że kolejne pchnięcie nie nadejdzie. A to jednak nadeszło. Przewaga szybkości i wciąż lekkie zaskoczenie błyskawiczną ofensywą sprawiło, że drugie pchnięcie, w lewy bark było zdecydowanie mocniejsze. Kaiko zupełnie nieprzygotowany na zwyczajne przygwożdżenie pchnięciami, oberwał z całą mocą w punkt, który był bardzo niebezpieczny dla szermierza. Bolało, oj bolało. Kaiko jęknął głucho, nieomal wypuszczając z ręki shuang gou, jednak ostatecznie utrzymując lodowe ostrze w rękach. Pchnięcie w krtań... właściwie nie spotkało się z żadną defensywą Kanamury, oprócz cofnięciem się, do którego był cały czas zmuszany natarczywym naciskiem. Zwyczajnie nie był zdolny tak szybko zareagować po bolesnym trafieniu. Oczekiwał jednak, że samuraj chociaż zaznaczy trafienie, zwyczajnym "puknięciem", które nie musiało mieć dużo siły, aby było bolesne i wytrącające z rytmu walki. Jednak Asagi tego nie zrobił, co Kaiko zamierzał wykorzystać. Ba, nawet od razu wykorzystał, bo miał czas, aby otrząsnąć się, przygotować na tę szybkość pchnięć i zaplanować, samozwańczo sprytny ruch.
Stał teraz lewym bokiem do samuraja, mając oba hakomiecze dosyć nisko, a szczególnie lewy, który nie zdążył wrócić na odpowiednią wysokość po trafieniu w bark. Kolejne pchnięcie nadchodziło, a białowłosy cofał się już zawczasu, starając się opuścić zasięg swego przeciwnika. Pozornie. Nie zamierzał złamać się pod presją ofensywy, dać się w pełni zagonić w róg. Jego podejście do tej walki nie zmieniło się nawet odrobinę. Wiedział, że to sparing, że oberwał już kilkukrotnie i mógłby w normalnej walce dawno umrzeć, ale to nie był normalny pojedynek. On wciąż się toczył, a to oznaczało, że Kaiko miał zamiar być lekki i zwodniczy, niczym pióro na wietrze, a żądlić jak pszczoła. Niekoniecznie musiało to się wydarzyć w tej walce, niekoniecznie Kanamura miał warunki fizyczne, odpowiednie umiejętności czy doświadczenie, aby tego dokonać, ale nie zamierzał przestawać próbować. I wyzywał wszystkich na tym świecie, aby spróbowali go w tym zatrzymać.
Walka z białowłosym mogła wydawać się banalna do analizy. Zakres ruchów młodzieńca ograniczał się do tych, jakie dało się wyprowadzić dwoma mieczami z małą poprawką na haki, które mogły chwytać. Wiedział, że Kakita jest gotowy na to, że nie chce dopuścić do sytuacji, w której jego broń zostanie schwytana w pazur, bo odsłoni go to na atak. Jednak pojedynek z Kanamurą był też walką z kimś, kto nie tylko ma miecze, shuang gou, ale także kastety i... sztylety, a te doskonale nadawały się do zbijania uderzeń, aby znaleźć się szybko w bardzo bliskim zasięgu umożliwiającym pchnięcia krótkim ostrzem. Zatem Kaiko niby cofał się do tyłu zawczasu, zanim pchnięcie miało nadejść, by dać sobie ten ułamek sekundy więcej, na dostrzeżenie gdzie celuje samuraj. Zwodniczy ruch do tyłu został natychmiast przerwany, gdy Kanamura dostrzegł ruszające ostrze. Klatka piersiowa. Lewe ostrze odwrócił hakiem do ziemi, unosząc jednocześnie rękę, chwytając lodowe ostrze Asagiego między "kolec" na końcu rękojeści, a sam półksiężyc, będący jelcem. Niczym sztyletem, a może bardziej saiem, Kaiko pokierował pchnięcie na bok, w swoje lewo i nieco do góry, prowadząc zbliżające się ostrze samuraja jak po szynie. Może trzymał miecz jedną ręką, ale w tym momencie jego punkt, w którym "aplikował" siłę był blisko miejsca, w którym się siłowali, zaś Kakity... na drugim końcu. Nie musiał mieć więcej siły, aby przekierować ten atak, chociaż w tym momencie wydawało mu się, że zwyczajnie ma jej więcej. Chwycenie ostrza i przekierowanie na bok zgrało się z jednoczesnym ruchem do przodu, wykorzystując nacisk samuraja, aby skrócić dystans i pozbawić go przewagi zasięgu. Wycofanie się, zmieniło się w błyskawiczny zryw do przodu. Gdyby to była tylko stal, to mogłaby zaiskrzyć od ścierającego się oręża. Zamiast tego posypał się lód niczym pył, gdy tępe ostrze sunęło pomiędzy jelcem, a "kolcem" shuang gou. Prawy hakomiecz również został opuszczony, a podczas ruchu do przodu, przełożony na lewy bok, jakby miał "odwinąć" cięcie z drugiej strony, od wewnętrznej. Kaiko chciał się odwdzięczyć i również uderzyć prawym barkiem w swego przeciwnika, stawiając prawą nogę za prawą nogą Asagiego, by zyskać przewagę pozycji. I uderzył, rzeczywiście. Samuraj był jednak szybszy, wciąż szybszy niż białowłosy, ale nie na tyle, by zatrzymać impet pchnięcia i zdążyć cofnąć się. A przynajmniej nie z tą prędkością, którą teraz walczył. Kaiko złapał go podczas ruchu do tyłu, trafiając barkiem nie tyle w klatkę piersiową przeciwnika, co jego lewe ramię, które musiało być wystawione w przód, aby trzymać lodową katanę. Samuraj był jednak doświadczony, znacznie bardziej niż Kaiko. Trafienie nie było wystarczająco silne, aby zupełnie zachwiać jego równowagę. Zneutralizował jego siłę własnym cofaniem się, ale na moment, na ten jeden krótki moment Kaiko chwycił w garść przewagę i nie zamierzał jej zmarnować. Prawa ręka ruszyła, zadając pchnięcie "kolcem" hakomiecza niczym sztyletem - prosto w wątrobę. Kanamura nie ograniczał swej siły, robił wszystko w pełni swoich możliwości, wiedząc, że samuraj nie pozwoli się... cóż, zabić. Asagi jednak wycofywał się, niezachwiany bardzo poprzez trafienie barkiem, jedynie odsłonięty na tą krótką chwilę na atak, który rzeczywiście dosięgnął. Ale nie na tyle mocno, na ile chciał białowłosy. Uderzenie... nie miało tej siły, którą jasno by zaznaczył, że to mogłoby być śmiertelne, gdyby tylko korzystali z ostrej broni. Trafienie może i bolesne, ale nie w pełni możliwości młodzieńca.
Kakita cofnął się, a Kaiko nie był wystarczająco szybki, aby prowadzić tak natarczywą ofensywę, toteż musiał pozwolić mu opuścić zasięg, bo ruszenie za nim byłoby zbyt lekkomyślne. Katana wysunęła się "szyny" jaką z Shuang Gou stworzył białowłosy, a między walczącymi znów był pewien dystans. Pewien, który wymagał dwóch pełnych kroków Asagiego, aby mieć ucznia Akahoshiego w zasięgu, a nieco więcej ruchu od samego młodzika, którego ostrza były krótsze. Chłopak ponownie ustawił się w pozycji, którą rozpoczął starcie. Teraz to on zamierzał przejąć inicjatywę i zaatakować, odmiennie do dwóch kontrataków, które zastosował.
Ruszył do przodu, wiedząc że najpierw wchodzi w zasięg Kakity, a dopiero później swój. Musiał być gotowy na pchnięcie, które było najoczywistszą obroną w takim przypadku. Miał dwa ostrza, oba przed sobą, więc jednym z nich musiał przejąć nacierające ostrze, zatrzymując się, przekierowując atak na bok, zanim ruszy dalej. Nie mógł zrobić tego w trakcie ruchu, bo zwyczajnie sam nadziałby się na wystawioną lodową klingę. To był jedynie plan, wszak nie wiedział co siedzi w głowie samuraja i co ten zamierza zrobić. Wiedział jednak co sam zamierza zrobić, gdy już znajdzie się w swym efektywnym zasięgu. Lewe shuang gou miało wykonać szeroki zamach do cięcia, nadchodzącego znad lewego ramienia, prawdopodobnie na ukos tułowia samuraja. Prawe shuang gou zaś było bliżej ciała, ale też po lewej stronie, zwiastując bliźniacze, ale niższe cięcie. Ideą tego przygotowania było wykonanie szerokiego zamachu do podwójnego cięcia, jednocześnie nie odsłaniając brzucha na trafienie, jak to bywało w takich sytuacjach w przypadku pojedynczego ostrza trzymanego oburącz. Miało to gwarantować Kaiko defensywę w formie bloku, gdyby jej tylko potrzebował. W zasięgu wykonałby podwójne cięcie. Prawe shuang gou miało ruszyć pierwsze, odrobinę jedynie wyprzedzając startem to lewe. Cięcie skierowane było nisko, na ukos brzucha, od ostatniego prawego żebra Asagiego, po lewe biodro. Drugie cięcie celowało nieco wyżej, mając za linię prawy bark i lewą pierś. Kaiko liczył na to, że gdyby Kakita spróbował zablokować, to schwyta jego broń pierwszym cięciem, zsuwając ją z drogi, by trafić natychmiast drugim. Właściwie nie musiał nawet zupełnie usunąć ostrze z drogi, wystarczyło je "zająć", by nie mogło zablokować drugiego ataku. Gdyby jednak pierwsze cięcie zostało uniknięte, a drugie przejęte w jakiś sposób, to prawe shuang gou miało spróbować wyjść poza zasięg wzroku czy chociaż skupienia samuraja, próbując go złapać hakiem za łydkę, próbując pociągnięciem obalić samuraja. Gdyby w inny sposób atak zawiódł... no to trudno, Kaiko nie był bogiem, nie był też geniuszem, ani jasnowidzem, aby przewidzieć każdy scenariusz. Przygotowany był na tyle i tylko tyle, a resztę miała zagwarantować mu intuicja, pamięć mięśniowa i znikome doświadczenie.
autor: Kaiko
18 kwie 2021, o 07:24
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Pokiwanie głową z pewnością było wystarczającą zgodą dla Miko, na pożyczenie drogocennego wiadra, jednego z wielu, które należały do kolekcji Kanamury. Zaraz po tym białowłosy lekko się zaśmiał w odpowiedzi na słowa swojego senseia. Nie wątpił, że ten jeszcze go zaskoczy niejednokrotnie w najbliższym czasie. Tworzył oręż z czarnego lodu, miał gadającego tygrysa, posiadał nie jedno a dwa legendarne ostrza i pewnie można by więcej wymieniać, ale Kaiko więcej nie wiedział. Jak na ten moment.
Zapytany o miejsce, w którym Kakita mógłby złożyć swój oręż, spoważniał i sugestywnie otworzył drzwi do wewnątrz świątyni, wskazując ręką na drewniany stojak, znajdujący się w rogu pomieszczenia. Zwyczajny, wykonany z ciemnego drewna stojak, umożliwiający ułożenie trzech ostrzy w sposób horyzontalny. Niegdyś używał go Etsuya, a teraz... stał tak odłogiem od kilku lat, jako że Kanamura swe miecze zwyczajnie kładł obok posłania. Nie był to idealny sposób na przechowywanie oręża, ale białowłosy wychodził z założenia, że broń miała nie zawodzić przy starciu z szermierzami, więc obchodzenie się z nią jak z jajkiem nie jest zwyczajnie na miejscu.
Odnośnie sposobu trzymania lodowych replik... Kaiko dzierżył je jak zabawki, obracając nimi w ręce, nimi bawiąc się nimi, ale tak naprawdę wyczuwając ich zręczność, balans, wagę i zwyczajnie nabierając "oswojenia" ze swoją nową bronią. Niezbyt zrozumiał o co chodziło Kakicie, gdy wspomniał opowieść, jako że białowłosy zwyczajnie jej nie znał. Ciężko było zareagować, bo bardziej zszokowany był faktem, iż samuraj miał żonę. Wiódł niezwykle niebezpieczne życie, a jednak postanowił się związać. Kaiko... nie wiedział co o tym myśleć. Był młody, może jeszcze za młody, żeby pojąć pewne sprawy. Po co wojownikowi miłość? Kanamura nie wyobrażał sobie ryzykowania własnego życia, gdyby miał ukochaną osobę oczekującą na niego w domu. Ale chłopak, cóż, mało wiedział na temat miłości, relacji i, po prostu, życiu.
Mimo wszystko młodzieniec zaśmiał się, nie wiedząc jak powinien zareagować na słowa Asagiego. Zrozumiał, że się o nią martwi i to, niezależnie czy było trafne, wystarczało mu. Miał bardziej niż dobry powód, aby zaraz wracać do Kaigan, a więc Kaiko nie czuł potrzeby kontynuowania tematu. Zamiast tego szybko spoważniał, gdy Kakita oznajmił, że będzie na niego czekał. Koniec beztroski, zaczynał się prawdziwy test. Kiwnął mu głową szybko i stanowczo, jakby przyjmował rozkaz, a spojrzenie miał pełne zapału. Tak naprawdę był to zapał wymieszany z nerwami. Jego poczynania miał obserwować jego nowy sensei, Miko, no i jego sparing partner. I... Kan? A gdzie on w ogóle zaginął? Na chwilę Kanamura odpłynął, ale szybko wrócił na ziemię, zdając sobie sprawę, że to bardzo zły moment na rozkojarzenie się.
- Jezioro znajdziesz, wychodząc tymi drzwiami. - w tym momencie otworzył drzwi od części mieszkalnej na zewnątrz i wyszedł za próg, aby wskazać ręką kierunek. - Później ruszasz tam, znajdziesz po chwili dróżkę prowadzącą dalej, po prawej rośnie spora wierzba, obok niej jest jezioro. Jakbyś ruszyła dalej za strumykiem, to znajdziesz kamieniste rozlewisko. Płytko jest tam, więc ryby łatwo się łapie, gdy chcą dotrzeć do strumienia albo jeziora. - od razu postanowił jej poradzić też najlepsze miejsce, z którego sam najczęściej korzystał. Woda tam była ledwo za kostki, a ryby przepływały w obu kierunkach, więc wystarczyło mieć naostrzony kij, bystre oko i dobry refleks, aby napełnić wiaderko kilkadziesiąt minut.
Wszedł do środka, a następnie zabrał swoje lodowe repliki, by przejść do części świątynnej. Zatrzymał się w połowie, biorąc kilka głębokich oddechów, starając się opanować nerwy. Wiedział, że to była jego słaba strona, że za bardzo ponosiły go emocje, reagował zbyt instynktownie, a za mało rozsądnie. W tej walce nie mógł popełniać tak banalnych błędów, ten pojedynek wymagał od niego nie wszystkiego, lecz niemożliwego. A on nie zamierzał podjąć to wyzwanie, zaśmiać się losowi w twarz i wygrać to, wbrew wszelkiej logice. Czy to było realne? Nawet Kaiko był świadom, że szanse są mniejsze, niż na utopienie się w talerzu zupy.
Wyszedł na zewnątrz, z zadziornym uśmiechem, jakby wyruszał na wielką przygodę. Oba miecze trzymał w lewej ręce, luźno trzymając je, zwyczajnie je niosąc. Pozycja Kakity niewiele mu mówiła. Nie był przygotowany, nie stał w sposób, który sugerowałby jakiekolwiek zaangażowanie bojowe, ale czy musiał? Jego oponent dopiero się pojawił i nie był z pewnością faworytem tego starcia. Białowłosy w spokoju zajął miejsce naprzeciwko samuraja, coś ponad dziesięć metrów od niego, aby dać sobie jakiekolwiek szanse na reakcję obronną w przypadku błyskawicznego ataku Asagiego. Zanim jednak jakkolwiek przygotował się do starcia, to mógł zaskoczyć obserwatorów tym, że najpierw wyprostował się, kierując się twarzą ku świątyni, której pokłonił się. Nie za głęboki pokłon również oddał Akahoshiemu, który aktualnie był jego senseiem. Może nie nauczył go jeszcze niczego w kwestii szermierki, ale nomen-omen był nauczycielem Kanamury i szacunek mu się należał. Ostatni pokłon, zdecydowanie mniej głęboki, był skierowany w stronę Kakity. Rytuał, który chyba jako jedyny został w pełni przyjęty przez Kaiko od Etsuyi. Element etykiety, który młodzieniec przyjął z radością, jako że odnosił się do swoistej kultury walki. Wystarczyło tyle, że był związany z szermierką, aby białowłosy z radością go uznał za właściwy, oddając kolejno pokłon ołtarzykowi, swemu nauczycielowi i przeciwnikowi. Oczywiście podczas pokłonu nie spuścił Asagiego ze wzroku. Wiedział, że ten go nie zaatakuje, ale to nie była kwestia zaufania. To była kwestia rutyny, dobrych nawyków, które należało pielęgnować. Lepiej było dmuchać na zimne, niż skończyć z przebitymi trzewiami, bo zachciało się komuś honorowych ukłonów.
Młodzieniec jeszcze na moment rzucił okiem na Kenseia. W tej pozycji wyglądał, jakby zaraz miał zacząć prowadzić filozoficzne nauki, a później medytację. Ten widok na swój sposób zadziałał na Kaiko dosyć uspokajająco. Akahoshi nie zachowywał intensywnej postawy, toteż Kanamura czuł mniejszą presję i mniejszy stres związany z obserwacją. W końcu wrócił wzrokiem do swojego przeciwnika. Skupione spojrzenie nie traciło zapału, a zadziorny, nieco nerwowy uśmiech zdradzał, że młodym szermierzem targa teraz wiele emocji. On jednak stał spokojnie, nawet leniwie ustawiając się w pozycji, rozszerzając nogi, uginając kolana, wycofując lewą nogę do tyłu. Teraz dopiero chwycił swoje lodowe Shuang Gou jak należało, czyli zgodnie z naukami Etsuyi - "jakbyś trzymał w ręce jaskółkę, więc pewnie, aby nie uciekła i delikatnie, abyś jej nie zmiażdżył". Prawa ręka została wystawiona dalej, osiągając prawie maksymalny zasięg, jaki Kaiko posiadał z tym orężem. Lewa ręka była wycofana, a hakomiecz znajdował się bliżej ciała młodzieńca. Wydawało się, jakby Kanamura mierzył końcem miecza z prawej ręki w krtań Kakity, chociaż przecież nie miał nawet sposobu, by wykonać pchnięcie.
- Rozpoczynajmy, Kakita-sama. - rzucił spokojnie, wręcz niepasująco spokojnie względem tego, jak wyglądał. Wydawało się, że zaraz się rzuci na przód, że ześle na Asagiego cały wicher cięć, ale było zupełnie inaczej. Stał spokojnie, dopiero po chwili delikatnie poruszając się do przodu, nawet nie krokami, a pół krokami, przesuwając stopy blisko ziemi, ślamazarnie ale skutecznie skracając dystans. Jego złote oczy były jak zahipnotyzowane na postaci samuraja, ledwo mrugał, nie chcąc stracić chociaż ułamka ruchu. Nie patrzył na jego ręce, nie patrzył na lodowy oręż jaki dzierżył, ani na twarz. Patrzył na wszystko, na całą jego osobę, starając się znaleźć sygnał akcji w najdrobniejszym ruchu. Jaki był plan Kanamury? Z pewnością nie zaatakować pierwszy. Nie mógł zdradzić swojej siły, szybkości czy jakiejkolwiek sprawności w najmniejszym ruchu, nim dojdzie do tego decydującego. On znał możliwości Kakity, wiedział że to go przerasta, a więc potrzebował każdej, nawet najmniejszej sposobności na zyskanie jakiejkolwiek przewagi. Gdyby samuraj nie ruszył na niego, to ten zatrzymałby się jakieś trzy metry od niego, zwyczajnie czekając na atak, prowokując go swoim spokojem i zupełnym brakiem pośpiechu. Był młody, był narwany, ale nie był głupi, by dać się temu ponieść.
Gdyby jednak Asagi ruszył na niego, cóż, wtedy miał bardzo konkretny plan. Teraz mógł z pierwszej ręki zaprezentować Kakicie swój autorski manewr, a więc unik połączony z kontratakiem. Jasnym było, że przeciwnik młodzieńca jest zabójczo szybszy od niego, jest też pewnie silniejszy, bystrzejszy, bardziej spostrzegawczy i ogólnie lepszy. Oznaczało to, że tradycyjny atak, niezależnie jak wspaniale technicznie wykonany, nie miał szans na trafienie. Bariera fizyczna była zbyt wielka, aby ją przekroczyć zwykłą techniką. Musiał sprawić, że jego ataki będą szybsze, niż powinny być, a więc na pewno szybsze od tego, czego spodziewał się samuraj. Nie potrafił się przyśpieszyć, ale znał prostą zasadę walki jednym ostrzem - kiedy atakujesz, nie masz jak się bronić, a kiedy się bronisz, nie masz jak atakować. I tę zasadę zamierzał trochę nagiąć. Kakita, niezależnie czy wykonałby cięcie czy pchnięcie, miał spotkać się z unikiem Kanamury, wykonanym tak szybko, jak tylko mógł. Sygnał, że nadchodzi atak, że to jest dokładnie TEN moment na ruch, chciał odczytać z całego ciała przeciwnika. Z jego stóp, które powinny twardo poczuć grunt, aby cięcie było silne i z jego palców, które miały zdradzić kierunek cięcia. Także z jego ogólnej postawy, ułatwiającej zrozumienie czy nadejdzie pchnięcie, czy cięcie, jako że ruchy te różniły się w wykorzystaniu mechaniki całego ciała. Wszystkie karty Kaiko były postawione na ten jeden unik, chociaż nie tak zwyczajny. Podczas uniku białowłosy zamierzał poruszyć się w prawo lub lewo ciałem, ale nie orężem, zostawiając jeden z mieczy za sobą niczym smugę, która miała dopiero po chwili za nim podążyć. Drugi miecz, trzymałby bliżej ciała, aby w razie czego móc się nim obronić, przerywając cały misterny plan. Gdyby unik się powiódł, to wedle wszelkich założeń, broń znajdowała się w obok Kanamury, na jego wyciągniętej ręce. Unik tak naprawdę był jednocześnie wykonaniem zamachu do cięcia, a raczej pominięciem potrzeby go wykonania. Zamiast robić zamach, ustawiać się w pozycji do konkretnego cięcia, to Kaiko zostawił broń za sobą, by teraz zwyczajnie pociągnąć ją do siebie, wykonując tym samym szerokie, horyzontalne cięcie wycelowane prosto w brzuch Kakity, mając nadzieję, że zaczepi go hakami, co umożliwi mu dodatkową kontrolę pojedynku. Gdyby jednak unikł zawiódł... cóż, o ile walka się na tym nie zakończyła, o ile runda się na tym nie zakończyła, a sparing trwał dalej, to Kaiko postarał się zablokować atak drugim mieczem, pozostawiając tamten dalej za sobą. Nie zamierzał odpuścić, zamierzał kontynuować ten atak nawet jeżeli miałby blokować albo nawet wtedy, gdyby dostał sam wcześniej.
Niezależnie od efektów starcia, Kaiko zamierzał wrócić do swojej wyjściowej pozycji, ponownie przygotowując się do obrony lub kontry. Na ten moment nie zamierzał sam atakować. Musiał rozeznać się w tej walce, wyczuć swojego przeciwnika, aby zrozumieć na jaką ofensywę może sobie pozwolić. Wykonanie jego autorskiej techniki było jednorazowym asem w rękawie, który miał zaskoczyć samuraja nie tylko swą ekstrawagancją, ale także fałszywym pokazem szybkości, który tak naprawdę był połączeniem dwóch ruchów, a nie szybszym wykonaniem jakiegokolwiek. Ani unik nie był szybszy, ani atak po nim, ale faza uniku pokrywała się z fazą wzięcia zamachu lub dobrania pozycji do ataku, przez co wystarczyło tylko włożyć siłę, a ofensywa sama nadchodziła.


|| No różnicę w PH mamy gargantuiczną, więc wszelkie powodzenie jakichkolwiek moich ruchów pozostawiam Tobie Kakit do oceny. Czuj się jak gracz i sędzia jednocześnie.

autor: Kaiko
10 kwie 2021, o 15:49
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Historia zataczała koło. Kolejny raz Kaiko słuchał słów, które przekazywały nie więcej, niż było w nich zawarte, a on szukał w tym głębszego sensu, metafory i filozofii. Na ile Etsuya mówił enigmatycznie, a na ile to Kanamura opornie przyjmował to do wiadomości, wymigując się w poszukiwaniu prawd, których sam mógł być minstrelem? Teraz była to zagadka nie do rozgryzienia, aczkolwiek jasnym pozostawało, że białowłosy wszystko rozumiał... po swojemu. Jakże miał rozumieć inaczej? Wszak niezależnie jak precyzyjnych słów użyłby Kakita, Kaiko rozumiał wszystko przez pryzmat swego dzisiaj. Nie potrafił znaleźć się w jego skórze, przyjąć jego punkt widzenia, bo ani go nie znał dobrze, ani nie było to takie łatwe. Ostatecznie Kanamura postąpił wedle jednej zasady, która wręcz definiowała jego charakter - przyziemność obleczona w filozofię. Jakkolwiek głębokie, metaforyczne i filozoficzne miał przemyślenia, tak zawsze wynikały z nich proste prawdy, do których dochodził także pierwszy lepszy chłop z pola. Jednakże nauki Etsuyi sprawiały, że Kaiko nie mógł ot tak przyjąć tych prawd i żyć wedle nich. Musiał znaleźć ich uzasadnienie, powód dlaczego tak jest, dlaczego tak powinien postępować. Może opiekun chłopaka miał coś więcej na myśli, może rzeczywiście starał się przekazać spirytystyczne czy spirytualne nauki młodzikowi, a ten, niczym oślepiony blaskiem słońca, widział tylko to, co podpowiadał mu umysł? Niezależnie jak było, tak ukształtował się charakter Kanamury, który sprawił, że i ze słów Kakity wyciągnął tyle, ile sam potrafił sobie wytłumaczyć.
Hyohiro uznał, że na niego pora i musi wracać. Kaiko do dziś nie był pewien skąd się tygrys w ogóle wziął. Wiedział jedynie tyle, że żyje z innymi mu podobnymi gdzieś, gdzie dotrzeć ciężko, ale skąd nagle pojawił się u boku Akahoshiego? Tak czy inaczej, Kaiko nie zamierzał przeciągać pożegnań, wszak zdążył zrozumieć, że bestia, jaką niewątpliwie był Hyohiro, nie lubiła takich ceregieli. Zamiast tego kiwnął mu głową na pożegnanie i poklepał dwa razy po boku, tak na szczęście w drodze. Gdziekolwiek zamierzał odejść. Białowłosy nie do końca spodziewał się, że tygrys tak po prostu... zniknie. Niby jasnym było, że zwierzę potrafi korzystać z chakry, ale tyle potrafił także Kensei, a wcale nie znikał tylko musiał chodzić albo nawet być noszonym. Kaiko powoli zaczynał się przyzwyczajać do tego, że różnego rodzaju fenomeny teraz dzieją się na porządku dziennym, odkąd tylko połączył siły z Akahoshim, a także Kakitą, Kanem i Mikoto. To, co dla nich było chlebem powszednim, dla Kanamury było jak... cud. I to oddalało go tym bardziej od wiary w duchy i bóstwa. Wszystko to, co było legendarne dla młodzieńca, ostatecznie okazywało się wynikiem chakry. Demony wcale nie były demonami, złymi istotami, duchami przesiąkniętymi złą karmą, ale ucieleśnieniem chakry. I to nieco tłumaczyło dlaczego ninja, władający chakrą, byli takimi ludźmi, a nie innymi. Takimi, a więc często bezdusznymi, bezlitosnymi, skupionymi na celu, a nie na metodach. Skoro wcielenie chakry było oszalałym potworem, to i chakra musiała powodować zepsucie. Oznaczało to, że najistotniejszą kwestią było zawładnięcie nad chakrą, opanowanie jej i ustanowienie granic, których przekraczać nie wolno. Nie zatracać się w chakrze, bo choć ma ona nadludzką moc, to z natury jest... chaosem, furią, gniewem i zniszczeniem. Niczym ogień, który może być figlarnym płomykiem świecy albo szalejącym pożarem zostawiającym po sobie jedynie zgliszcza i zwęglone truchła. Dla Kanamury przeciwwagą była szermierka. To ona miała mu pozwalać zachować balans, by nie popaść w zepsucie. Wiedział, że to ryzykowna gra, wszak przecież miał i swoje źródło zła w samym sobie. Jakkolwiek pozytywnie, wesoło i entuzjastycznie nie wypadał przed resztą, tak wewnątrz tkwiła ta enigmatyczna, a może właśnie banalnie prosta cząstka, która sprawiała, że zabijanie sprawiało mu przyjemność i było ogólnie satysfakcjonującym przeżyciem. I tak jak chaotyczną chakrę dało się wykorzystać do leczenia, a nie niszczenia, tak i on chciał korzystać z tej cechy, aby przynosić światu dobro, a nie zniszczenie.
Nie dało się ukryć, że Kanamura zapomniał o obietnicy Kakity. Zupełnie wyleciało mu z głowy to, że ten chciał go przetestować. Gdy to usłyszał, poczuł się jakby serce pominęło mu nawet nie jedno, a kilka uderzeń. Na moment był jak osłupiały, ale szybko uśmiechnął się - nieco nerwowo, nieco podekscytowany. Jak to młodzieniec, który miał szansę oddać się swojej pasji, w jego oczach błyszczał zapał. Nie potrafił nawet zakamuflować tego, że sama szermierka jest dla niego tym "czymś", co go napędza. Nie wspominał już nawet o tym, że odkąd Etsuya przestał go ćwiczyć, odtąd nie miał żadnych sparingów. Ani jednego. Jego umiejętności nie były testowane, a on w głównej mierze ćwiczył na sucho, nie mając realnej informacji zwrotnej co robi właściwie, co nie i czy w ogóle się rozwija. Tak czy siak, na ten moment Kaiko zaniemówił, więc spóźnił się z odpowiedzią na temat bambusowego lasku. Początkowo nawet nie zrozumiał o co chodziło Asagiemu. Na co mu bambusowy lasek tutaj? Miał zamiar wymyślić mu jakiś test? Może to nie miał być sparing? Ale czemu wspominał w takim razie o medyku? Nim jednak jakiekolwiek z tych pytań uzyskało odpowiedź, wtrącił się szybko Akahoshi, który swym zdecydowanie przejrzystszym umysłem odgadł, że chodziło Kakicie po prostu o miecze, aby mogli się sparować. Sensei, jak to już Kaiko zdążył zrozumieć że ten typ ma w naturze, znalazł natychmiast zaskakujące rozwiązanie. Może nie równie zaskakujące dla wszystkich, ale dla samego Kanamury... jak najbardziej. Wytworzenie broni z czarnego... no właśnie, czego? To nie miało teraz znaczenia, zdawało się że był to lód, ale skąd czarny lód? Czy czarny przypadkiem nie nagrzewał się łatwiej, a więc szybciej topniał? Tak czy siak, broń została stworzona i to nie byle jaka. Bokken wyglądał... jak bokken i było to imponujące, że tworzenie Akahoshiego jest w stanie być tak precyzyjne. Tym bardziej imponujące było stworzenie nie jednego, a dwóch Shuang Gou, które wyglądały kształtem bliźniaczo do tych, które posiadał sam Kaiko. Nie trudno było przewidzieć reakcję młodzieńca - podniósł się i stał jak zaczarowany, ogłupiały wręcz z ekscytacji, radości i potencjału, jaki został przed chwilą zaprezentowany. Czy to nie oznaczało, że Kensei był w stanie zrobić jaki chce miecz? Dowolnego kształtu? Czy to nie oznaczało, że Kaiko będzie mógł go dręczyć codziennie, aby zrobił mu inny miecz do "zabawy", która miała być odkrywaniem jaką bronią chciałby najbardziej się posługiwać? Ależ oznaczało.
Po fali emocji nadeszła fala rozumu. Wtem Kaiko jak trafiony piorunem przypomniał sobie, że przecież Kakicie chodziło najpewniej o zrobienie mieczy shinai, aby móc z nim sparować się jednakowym orężem. Tak się składało, że Kaiko posiadał i shinai, i bokkeny, i nawet zwykłe proste kije mające przypominać miecze. Bambusowych mieczy shinai nie używał odkąd Etsuya przestał z nim się sparować, a więc dobre kilka lat, toteż nie nadawały się do jako-takiej walki, ale zwyczajnego treningu? Czemu nie. Zniszczenia i ząb czasu dotyczył też innych ćwiczebnych oręży znajdujących się na terenie świątyni, więc w walce nie miały prawa bytu, ale w przyjacielskim treningu nie miało znaczenia czy miecz pęknie, czy nie. Od tego zależało znacznie mniej, niż życie. Tak czy siak, Kaiko chwycił Shuang Gou, które stworzył Akahoshi i obrócił nimi kilka razy w ręce. Ten ruch, zatoczenie kilku młynków ostrzem, był jak tik młodzieńca. Zawsze to robił, gdy chciał wyczuć broń, a że zawsze chciał mieć broń "wyczutą" przed walką, to i przed pojedynkami obracał mieczami, starając się zrozumieć wagę, wyważenie i poręczność oręża, którym przyszło mu stoczyć bój. Czarne hakomiecze właściwie niewiele się różniły od oryginału. Były nieco cięższe, rękojeść nieco grubsza, ale ostatecznie nie robiło to Kaiko żadnej różnicy. Siły miał wystarczająco, aby władać nawet Shuang Gou wielkości Zanbatou, toteż drobna zmiana w wadze była bez znaczenia. Rękojeść chociaż grubsza, to wcale nie gorsza, wydawała się nawet bardziej komfortowa, niż dosyć płaska w oryginale.
- Nawet taki ciężki kształt dałeś radę, Sensei. - odparł półgłosem, wciąż wpatrzony w repliki. Hakomiecze zdecydowanie miały ekstrawagancki, skomplikowany kształt, który mógł być nawet trochę przerostem formy nad treścią. Kaiko wciąż nie rozumiał dlaczego były takie tanie. Może to właśnie egzotyka wpływała na cenę? Musiał przyznać, że nie łatwo było władać tą bronią, chociaż skrywała ona niezwykły potencjał. Większość nauk fechtunku była negowana przez Shuang Gou i, według Kanamury, należało wymyślić własną technikę walki tą bronią, toteż większość szemierzy mogła zostać odrzucona od kupna, a to znów wpłynąć na cenę. No bo nie chciało mu się wierzyć, że kowal sam z siebie wyceniłby ostrze tak tanio, gdy było tak karkołomne w wykuciu. A przynajmniej tak wydawało się białowłosemu. Druga sprawa, to nieświadome nazwanie Akahoshiego "sensei" i to chyba po raz pierwszy. Teraz podświadomie chłopak zrozumiał, że Kensei jest jego nauczycielem. Teraz dopiero go uznał za takowego, gdy byli o krok od treningów, ćwiczeń i sparingów.
- To będzie zaszczyt skrzyżować z Tobą miecze, Kakita-sama. - i chociaż brzmiało to jak grzecznościowa formułka, to Kaiko był takich wyzbyty. Mówił to prosto z serca, a więc szczerze uważał, że ten sparing był czymś niezwykłym, czymś czym będzie mógł się chwalić i wspominać to z uśmiechem. Już towarzyszył mu radosny grymas twarzy, gdy mówił to w stronę samuraja. Uwaga by nie obnażać swych rekinich kłów odeszła gdzieś na bok. Teraz miał większe zmartwienia, a mianowicie... nadchodzącą walkę. Tak się składało, że widział jak Asagi walczył. Widział jak mierzył się z Junem. Widział... to może wiele powiedziane. Widział przebłyski tej walki, gdy spotykali się w uderzeniach, gdy na moment nie byli tak zabójczo szybcy, że poza możliwościami obserwacyjnymi Kanamury. Jasnym było, że ten pojedynek nie jest do wygrania, że Kakita przewyższa umiejętnościami Kaiko wielokrotnie, że w czystych warunkach fizycznych jest między nimi przepaść i to nie jak zazwyczaj na korzyść białowłosego. Ale czy to oznaczało, że młody szermierz ma zamiar przestać próbować wygrać? Za. Nic. W. Świecie. Opiekun świątyni miał wiele różnych cech, a jedną z nich była pewność siebie, którą pielęgnował. Teraz jednak nie wchodziła ona w grę. Niektórzy mylili pewność siebie z głupotą czy szaleństwem, tłumacząc w ten sposób porywanie się na wyzwania, które były pewną porażką. Kaiko był tylko i aż pewien siebie. Wiedział, że w przypadku podobnych umiejętności to on góruje, to on ma większe szanse wygrać. Odnosiło się to też pewnych czynności, wiedział że ma dużo siły, więc podejmował się wyzwań fizycznych z ochotą, nie zastanawiając się długo. Tym była pewność siebie. Zatem nie był szalony, nie był głupi, ani nie był pewien siebie, gdy chodziło o próbę wygrania z Kakitą. Był zwyczajnie pełen zaangażowania. Co to byłby za test umiejętności, gdyby nie dał z siebie wszystko? Gdyby od początku zakładał, że przegra, gdyby od początku przygotował się na porażkę i jej wyczekiwał? Jaki dałby obraz siebie, jako wojownika i szermierza? Nie potrafiłby spojrzeć na siebie w lustrze. Wiedział, że przepaść między nimi jest gigantyczna, ale i tak zamierzał ją przeskoczyć. Nie było w świecie rzeczy nieosiągalnych, były tylko niewynalezione rozwiązania, a on planował właśnie wynaleźć takie, które pozwoli mu zwyciężyć. Zamierzał wziąć pod uwagę całą wiedzę na temat Kakity, całą tą hegemonię samuraja na płaszczyźnie fechtunku, ciała, umysłu i ducha, by na podstawie tego przybliżyć się do niego i znaleźć sposób na pokonanie go. I już miał kilka pomysłów, ale najpierw...
Odłożył na bok Shuang Gou, jego ręce drżały z ekscytacji, uśmiech na twarzy miał jak przyklejony, nie mogąc pokonać tego uczucia, które sprawiało, że chciał biegać, krzyczeć, skakać, śmiać się i walczyć. Jeżeli tak wyglądała młodość, to chciał pozostać młody na zawsze. Jednak to wszystko nie przeszkodziło mu w zwyczajnym, przyziemnym myśleniu, którym przecież się odznaczał. Podszedł do zmywającej naczynia Miko, a wręcz stanął obok niej, by wesoło pchnąć ją biodrem na bok, w tej sposób ją nieco odsuwając. Spojrzał na nią jedynie figlarnym spojrzeniem, by zaraz zabrać się do pomagania jej w zmywaniu naczyń. Oczywiście nie zdzielił ją z biodra jakoś mocno, pamiętał o swojej sile i widział filigranową sylwetkę białowłosej, więc dodał jeden do jednego. Nie chciał jej przewrócić, połamać czy zrobić jakąkolwiek krzywdę. Chciał tylko w ten żartobliwy sposób dać jej solidnie znać, że jest gościem i nie wymaga się od niej żadnej pracy, ani obowiązków. Nawet jeżeli robiła to z czystej dobroci serca, to Kaiko nie zamierzał jej z tym zostawiać, a zwyczajnie pomóc jej szybko ze zmywaniem, aby razem mogli ruszyć na trening, w którym przecież miała uczestniczyć. Tylko... skoro była medykiem, to władała chakrą, a mieczem nie walczyła, zatem... co zamierzała trenować? Tę sprawę akurat zostawił do rozgryzienia Akahoshiemu, który przecież ją zaprosił. On musiał mieć już jakiś plan.
- Po tak długiej wędrówce do Antai zamierzasz od razu wyruszyć do Kaigan? - tym razem już pomijając grzecznościowe formy, Kaiko postanowił zadać pytanie, które dopiero teraz wydało mu się rozsądne. Co nagliło samuraja do tamtej prowincji? I czy rozmowa z Akahoshim była tak ważna, aby specjalnie przedzierać się przez antaiskie lasy, by zaraz później i tak ruszyć dalej? Najwidoczniej tak, ale Kanamura wciąż niezbyt to wszystko rozumiał, pomijając fakt, że to nie on miał to rozumieć, bo to nie były jego sprawy. Tak czy siak, po zmyciu wszystkich naczyń, a gdy reszta była gotowa, Kaiko zamierzał zabrać swoje repliki Shuang Gou i ruszyć za senseiem, aby tam wysłuchać dalszych instrukcji "co dalej".
autor: Kaiko
23 mar 2021, o 05:56
Forum: Antai
Temat: Zapomniana świątynia Susanoo
Odpowiedzi: 236
Odsłony: 18414

Re: Zapomniana świątynia Susanoo

Spojrzenie Kaiko szybko wyostrzyło się, gdy Kakita zaczął mówić. Na moment białowłosy miał wzrok równie przenikliwy, co strudzony samuraj. Słyszał podobne słowa, Etsuya korzystał z niemal identycznej metafory. Duchy zatem nie były jasno rozumianymi duchami z folkloru, duszami na wpół przeźroczystymi o niejasnych intencjach. Umysł Kanamury przez wiele lat ćwiczony był przez kapłana niejasnymi radami i enigmatycznymi odpowiedziami. To, o czym mówił samuraj, było niczym innym jak własnym umysłem, który niczym opętany tworzył myśli, scenariusze i podejrzenia, stawiające człowieka w ogniu próby. Takie "duchy" nawiedziły Kaiko w Oniniwie, gdy ogrom okrucieństwa przekroczył jego najśmielsze wyobrażenia. "Duchy" tamtego dnia wciąż z nim żyły, zupełnie tak, jakby w zaświatach zabrakło dla nich miejsca.
Nie skomentował tych słów. Jedynie kiwnął głową z rozumną miną, mając nadzieję, że i dla niego będzie to cenna próba. O ile kiedyś się skończy. Jego myśli na moment zaprzątnął temat przeszłości Etsuyi, która pozostawała wciąż tajemnicą dla Kanamury. Chłopak nie był jednak głupi, potrafił łączyć wątki, więc mimo milczenia swego opiekuna, miał wiele podejrzeń, w które wierzył. Na świecie się nie znał, ale wiedział, że byle kapłan nie jest szkolony w walce kataną. Konkretnie kataną, w której Etsuya się specjalizował, a nawet posiadał takie umiejętności, których nie zdołał przekazać Kanamurze. Zatem łatwo było się domyślać, że w przeszłości Etsuya był samurajem. Zupełnie jak Kakita. Im dłużej słuchał Asagiego, tym pewniejszy był swych podejrzeń.
Zimna woda ze studni posłużyła po raz kolejny. Kaiko wyciągnął parę pełnych wiader wody, aby wlać je w nieopodal leżącą balię, by szermierz mógł w spokoju się obmyć. Kąpiel w takiej temperaturze ponoć hartowała umysł i ciało, więc nie dziwił się decyzji Kakity.
Może i wiedział, że Kensei doskonale słyszy, ale i tak Kanamura zdążył o tym zapomnieć. Przypomniał sobie dopiero, gdy otrzymał swoistą odpowiedź na słowa skierowane do samego siebie. Zrozumiał o co chodziło Akahoshiemu - każdy cel był do osiągnięcia, nieważne jak trudnym miało się to wydawać. Mimo wszystko postanowił odezwać się, znajdując nieco logiczną lukę w tej metaforze, nad którą mogliby podyskutować, bo Kaiko już teraz miał kilka błyskotliwych myśli, ale... czy to było konieczne? Nie zawsze był dobry moment na filozoficzne spory i dysputy.
- To byłaby straszna strata materiału. - rzucił lekko i żartobliwie, łypiąc okiem na reakcję swego senseia. Nie rozwijał tej myśli, był to taki pół-żart, który miał nim na razie pozostać. Co do Kakity, to jedynie kiwnął mu na zgodę, że nie będą czekać, chociaż Kaiko, prawdę mówiąc, był już po jednym posiłku. Nie zamierzał czekać na resztę, głodując po treningu. Uprzejmość uprzejmością, ale kultura nie powinna zaprzeczać logice i pożyteczności.
Gdyby Kan nie był... cóż, Kanem, to z pewnością zacząłby już działać na nerwy Kanamurze. Był jednak sobą, pogodnym, wesołym, wstydliwym i niezwykle dobrodusznym młodzieńcem, zatem jak tu było się na niego złościć? Białowłosy doskonale wiedział, że jego powtarzanie, iż to drobnostka nie jest żadnym chwaleniem się, a zapewnianiem o tym, że zwyczajnie nie zmęczył się, że dla niego to nic wielkiego, jak dla bogacza wydatek kilkuset Ryo. Pewnie Senju nawet nie był świadomy jak pewną i silną roztaczał wokół siebie aurę w ten przypadkowy sposób. Dla niego naprawdę to nie było nic wielkiego, a tym świadczył tylko jak silnym był, wbrew własnym intencjom.
- Nie możesz być wiecznie taki bezinteresowny. Musisz pozwolić innym się odwdzięczyć czasem tak dla ich własnego dobra. - rzucił do niego jeszcze zanim odprowadził go do kuchni. Miał na myśli prostą sprawę, że nikt nie chce żyć w poczuciu długu. Kan mógł być tak wspaniale dobry, że nie oczekiwał niczego w zamian, jednak tutaj nie chodziło o zysk, a fakt oddania przysługi. Bycia "na równo". Kanamura kiedyś też przez to przechodził.
Zanim wszedł do kuchni, przywitał się z Hyohiro, podnosząc dłoń i kiwając mu głową. Nie chciał tygrysowi przeszkadzać w odpoczynku. Należał mu się tak samo, jak... właściwie każdemu. Wewnątrz części mieszkalnej, po przywitaniu się z Miko, dostrzegł że Akahoshi nie tylko wczoraj miał wyjątkowy apetyt, ale także dzisiaj. Cieszyło go to z prostej przyczyny - potrawka musiała być smaczna. Zastanawiające było, że Kensei, chociaż fizycznie mniejszy od Kanamury, to zjadał więcej, a było go wciąż, cóż, mniej. Musiało to oznaczać, że znacznie więcej siły wykorzystywał na co dzień, czy to na treningach, czy na jakimkolwiek innym zajęciu. Kaiko był zbyt prostym człowiekiem, aby wiedzieć o kaloriach, odkładaniu się tłuszczu i tym, że jedzenie nie daje "siły", którą się później "wykorzystuje". On jadł dużo, żeby mieć dużo "siły" do ćwiczeń i walki, czyli w celu bycia ogólnie silniejszym.
- Deszcz ustał padać jeszcze w nocy. Teraz jest ciepło i słonecznie. - odpowiedział Miko, zasiadając przy stole po ugaszeniu pragnienia. Na przypomnienie, że dziewczyna pamięta o jego fryzurze, uśmiechnął się pogodnie, ale jak zwykle - nie na tyle, by obnażać swoje ostre zęby. - To nic pilnego, możemy się tym zająć przed kolacją. - nie chciał, żeby czuła się jakaś zobowiązana do ostrzyżenia go jak najszybciej. Właściwie kwestia jego włosów była najmniej istotna. Liczyło się to bardziej do jego dobrego samopoczucia, bo aktualnie czuł się... cóż, zarośnięty, a i wyglądał w ten sposób. Przydługawe włosy, które nie dość że krzywo obcięte, to jeszcze nieumiejętnie. Może i dodawało mu to jakiegoś uroku, ale na pewno nie takiego, jaki posiadał cywilizowany człowiek.
Na pytanie o planach odpowiedział Kensei, gdy już oderwał się od miski. Kaiko odruchowo roześmiał się z czystego entuzjazmu, ale i delikatnego stresu. Miał zacząć prawdziwy trening pod okiem senseia. I to nie byle jakiego. Czekał na taki moment... właściwie całe życie, więc miał ogromną determinację, aby dać z siebie wszystko i nie zmarnować nawet chwili, jaką poświęcą na ćwiczenia oraz naukę. Co ciekawe, Akahoshi zaproponował wspólny trening również Miko, a także Kanowi. Białowłosy na moment był mocno skonfundowany. Czego zamierzał uczyć Kensei, skoro Kaiko fizycznie sobie świetnie radził, Kan był geniuszem w dziedzinie chakry, a Miko zajmowała się lecznicza chakrą? Zastanawianie się nad tym tematem było dla Kanamury bezsensowne, więc zaniechał to, bo i tak by niczego nie wymyślił. Zamiast to zwyczajnie lekko się ucieszył, że może będzie miał kompanów w ćwiczeniu. W kilka osób powinno być raźniej, zabawniej, ciekawiej i... skuteczniej. W końcu Etsuya mówił, że zawsze powinno się mieć rywala. Zapytany przez Kaiko, jakiego oni powinni mieć rywala, skoro żyją na odludziu, kapłan odparł: "Siebie z dnia poprzedniego". Niestety, było to mało ekscytujące, chociaż sensowne.
- Od czego zaczniemy trening? - odezwał się, nie starając się samemu na to wpaść, a po prostu pytając. Nie chciał też na siłę namawiać resztę ekipy do treningu, bo... rozumiał, że to, co Akahoshi będzie przekazywał jemu, o ile na nim się skupiał, to będą najprostsze podstawy, czyli coś, co Miko i Kan pewnie mają dawno za sobą. Po tym podniósł się, aby zrobić gorącej herbaty Kakicie, którego swoją drogą, obserwował kątem oka w tych wszystkich drobnych rytuałach wykonywanych z niezwykłą wprawą i stanowczością, jakby robił to całe życie. Kolejna cecha bliźniacza Etsuyi, zwracającemu uwagę na najdrobniejsze szczegóły, by nie złamać kodeksu zasad, które sam sobie narzucił. Sobie, to było istotne, bo nie wymagał podobnego zachowania od swego podopiecznego. Kaiko zresztą fanem takich obrzędów nie był, dla niego liczyła się prosta uprzejmość, umiejętność zachowania się bez czynienia zła, a nie samobiczowanie się spisem zasad, mających być jedynie... otoczką. Tak to postrzegał młodzieniec może przez to, że był właśnie młody.
Postawił gorący napar naprzeciwko samuraja, na moment nie wiedząc co powiedzieć. Jak zagadać do Kakity? Nie znał go, nie wiedział co przeszedł, skąd wracał, dlaczego był tak zmęczony drogą, ale szepty, uśmiechy i pokrzepiające gesty wskazywały, że miał za sobą coś ciężkiego, co było przeznaczone tylko dla dwóch par uszu. I te Kaiko nie należały do jednych z nich. Zatem nie chciał wypaść na wścibskiego, nie chciał też zamęczyć Asagiego mnogością pytań na temat szermierki i ostrzy długich. Z tym będzie musiał zmierzyć się Akahoshi, który postanowił go uczyć, a więc będzie musiał też tłumaczyć. Pewnie nie do końca był świadom pasji, jaka napędzała Kaiko. Ta sama pasja tworzyła pomysły, a pomysły tworzyły pytania, a te hipotetyczne odpowiedzi. I tym wszystkim chciał się podzielić z Kenseiem.
- Wspominałem przy naszym ostatnim spotkaniu, że chciałbym zasięgnąć opinii na temat jednego... - zaczął mówić, w końcu zagajając rozmowę. Jednak na moment zawahał się. To, co chciał zaprezentować szermierzom nie było atakiem, ani obroną. Ni to ofensywa, ni defensywa. Było to coś pomiędzy, ale niekoniecznie kontra. - ...jednego, yyy, ruchu. Jak już mówiłem, jestem praktycznie samoukiem, więc chciałbym wiedzieć czy moje pomysły podążają we właściwym kierunku, czy kieruję się właściwymi zasadami i tokiem myślenia. Dlatego chcę poznać waszą opinię. - niby nic, bo przecież ruch był skuteczny, o czym przekonał się w Oniniwie, ale czy podejście w ten sposób do walki było właściwe? Czy należało szukać rozwiązań, które eliminują jasny podział na obronę, w której nie ma ofensywy i ofensywę, w której nie ma miejsca na obronę? Tym samym nie będąc ani doskonałą ofensywą, ani defensywą. Czy było może z tym tak, jak z posiadaniem wielu styli, o czym rozmawiali jeszcze w Akatori? Nie lepiej było szlifować konkrety, niż "wszystko wraz"? Co do opinii, to naturalnie chciał poznać każdą, więc nawet Kana i Miko, ale że nie byli ekspertami w szermierce, to w kwestii "waszych opinii" zależało mu przede wszystkim na Asagim I Kenseiu, z naciskiem na tego drugiego, wszakże... cóż, był jego senseiem, a to tworzyło w umyśle Kanamury przekonanie, że jego zdanie jest najważniejsze, a jego racja ma najwięcej racji.
autor: Kaiko
17 mar 2021, o 18:32
Forum: Bank
Temat: Bank Kaiko
Odpowiedzi: 8
Odsłony: 428

Re: Bank Kaiko

Wyszukiwanie zaawansowane