Kyoushi wysłuchał pytania Minako bez uśmiechu, który do tej pory malował mu się na twarzy. W tle szum festiwalu jakby przygasł – albo to on sam go przestał słyszeć. Patrzył na nią chwilę dłużej, a błysk humoru w oczach zastąpiło coś cięższego.
– Duża siła? – powtórzył jej pytanie powoli, tonem kogoś, kto właśnie usłyszał, że ktoś chce się dobrowolnie wsadzić głowę do paszczy lwa. Nachylił się lekko do przodu, jakby chciał, by usłyszała to tylko ona, choć głos miał tak samo wyraźny jak wcześniej.
– Demon to nie jest prezent od losu, Minako. To nie medal za odwagę ani sekretna technika w ładnym pudełku. To utrata siebie, krok po kroku, aż pewnego dnia patrzysz w lustro i nie wiesz, kto tam stoi. To nienawiść ludzi, którzy widzą w tobie tylko broń… albo zagrożenie. A na końcu – klatka. I ktoś, kto pilnuje, żebyś się z niej nie wydostała, nawet jakbyś błagała o powietrze. - Jego głos nie był głośny, ale miał w nim coś z ostrza, które wbija się w ziemię tuż przy czyjejś stopie, żeby pokazać, że następny ruch może być w serce.
– Pomyśl o tym, zanim następnym razem powiesz, że chciałabyś takiej “mocy”. Bo większość, która tak mówi, nie ma pojęcia, co to znaczy. I nie zasługuje, żeby się o tym przekonać. - Zamilkł na moment i ugryzł kawałek szaszłyka, jakby sam chciał coś przełknąć, poza mięsem. Rzut oka na Soueia, który jadł jakby świat miał się jutro skończyć, i znów na Minako – już z powrotem z tym półuśmiechem, który odciągał uwagę od ciężaru wcześniejszych słów.
– Ale co ja tam wiem. Może masz w sobie tyle determinacji, że przeżyłabyś to lepiej ode mnie. – dodał z kpiącą lekkością, choć w głosie było słychać, że nie wierzy w żadne “lepiej”. Gdy Minako wspomniała o Piaskowym Szopie, Kjosz na chwilę przestał słuchać zewnętrznego świata, jakby coś innego przyszło mu do głowy.
– Matatabi. – odezwał się w myślach do kota, który zawsze był gdzieś tuż pod jego skórą. – Twój brat-łajza. Szop z pustyni. Nadal żywy? - Odpowiedziała mu tylko cicha, wibrująca gdzieś w głębi świadomości kocia nuta, przypominająca ogon muskający kark. “Żyje. I nadal biega, gdzie wiatr go zaniesie. Tak jak zawsze. Nawet klatki go nie zatrzymają.” Kjosz parsknął cicho pod nosem, na tyle, że mógł to uchodzić za odchrząknięcie.
Na koniec, gdy Minako odpowiedziała na jego “pytanie kontrolne”, odchylił się na krześle z rozbawieniem.
– Bijatyka i flaszka. Słuszna kolejność. Szaszłyk się zgadza. – Zamilkł na ułamek sekundy, po czym dodał z tym samym zawadiackim błyskiem w oku:
– A nagroda? Hmm. Ani kopa w dupę, ani kota za uchem. Ale może… zaproszenie na wspólną flaszkę po tym całym cyrku, jeśli dalej będziesz miała ochotę zadawać się z demonami. Bo, jak sama widzisz, nie każdy jest na to gotów. - Ugryzł resztę szaszłyka, jakby temat był zamknięty – ale patrzył na nią uważnie, czekając, czy coś w jej oczach zdradzi, że słowa o demonie naprawdę w nią trafiły. A w tle.. w tle tylko słyszał jak Ichirou daje jakiś popis. Marny-popis hehe.
Znaleziono 2695 wyników
- dzisiaj, o 08:13
- Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
- Temat: Festiwal
- Odpowiedzi: 30
- Odsłony: 1840
- 28 lip 2025, o 08:56
- Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
- Temat: Festiwal
- Odpowiedzi: 30
- Odsłony: 1840
Re: Festiwal
– Ooo proszę, czyli jednak mam fanów! – rzucił z udawanym wzruszeniem, kiedy Minako przyznała, że to naprawdę on. A ja już myślałem, że Matatabi jest bardziej rozpoznawalny ode mnie… a tu proszę, ktoś jeszcze kojarzy fryzurę, a nie tylko ogonki i pazurki. Przeciągnął dłonią po włosach, które, mimo że niedawno przetarte z kurzu drogi, nadal wyglądały jak po pięciodniowym turnieju wrestlingu w pustynnym burdelu. Idealnie.
– Przebranie za kapłankę to był klasyk. – przyznał z dumą. – Zwłaszcza jak musiałem święcić zupę ramen, bo stary mnich się zatruł glonami. Do dziś nie wiem, czy ludzie tam przyszli po duchowe oczyszczenie czy po rozgrzane kluski. Ale udało się jedno i drugie. - Spojrzał wymownie na Soueia, jakby to był najważniejszy element historii, a nie fakt, że połowa świątyni poszła potem z biegunką.
Gdy Minako zaczęła rzucać łobuzerskimi uśmiechami, a Souei powoływał się na traumę związaną z oszustwem kunaiowym, Kjosz zrobił niewinną minę i wzruszył ramionami.
– Ja tam mówiłem, że jestem tylko Kyoushi. Ten “słynny” pewnie ma jeszcze jakiś tytuł: Kyoushi-sama-sama Trzeci z Lewa, Opiekun Demonów i Nieprzypadkowy Zjadacz Szaszłyków. - Zatrzymał się na chwilę teatralnie.
– Chociaż… przyznaję. Demon czasem sam za mnie autografy rozdaje. Ale pisze jak kura pazurem, więc lepiej uważać. - Słuchał o ich walce bez mebli, ale z kupą – i prawie się zakrztusił powietrzem.
– Wielbłądzie łajno?! Chciałbym zobaczyć jak Ichirou przegrywa z tak zacnym przeciwnikiem. - Uderzył się lekko pięścią w dłoń, jakby doznał objawienia.
– Wiedziałem, że kiedyś przegra z kimś z odpowiednim… aromatem.
Kiedy Minako wspomniała, że nie miała zamiaru rzucać się na niego z kunaiem, Kjosz uniósł brew, ale wyraźnie zadowolony z tej deklaracji.
– Słuchaj, ja tylko dmucham na zimne. Raz wchodzisz do baru, a jakaś babka z krzaków rzuca w ciebie dzidą, bo “tak wyglądasz jak ten Kyoushi od demona, trzeba zabić”. Innym razem jakiś starzec śpiewa ci poemat o twojej klątwie, a ty tylko chciałeś się wysikać. Trauma. - Rozejrzał się teatralnie, po czym zniżył głos.
– W sumie miło, że nie chcesz mnie dźgać. To rzadkość. Muszę to zapisać w dzienniczku: “22 lipca – nikt mnie nie próbował zadźgać. Jeszcze”. - Mrugnął porozumiewawczo, po czym z uśmiechem zbliżył się do rusztu, jakby jego jedyną życiową misją była aktualnie obrona najlepszego szaszłyka.
– W sumie… skoro już nie rzucasz kunaiem i nie planujesz podkładać bomb, to może rzeczywiście czas nadrobić te zaległości. Ale uprzedzam – nie jestem dobry w grzecznościowe pogadanki. Więc jeśli chcesz mnie poznać, musisz to przeżyć. - Zerknął w jej stronę, z tym swoim zawadiackim półuśmieszkiem, który był mieszanką “zaraz powiem coś głupiego” i “chyba jednak nie żartuję”.
– Zaczniemy od pytania kontrolnego. Gdybyś miała wybrać: flaszka, szaszłyk czy bijatyka… to co bierzesz najpierw?
Uniósł palec.
– Odpowiedź powie mi wszystko. Albo nic. Ale i tak zapytam.
– Przebranie za kapłankę to był klasyk. – przyznał z dumą. – Zwłaszcza jak musiałem święcić zupę ramen, bo stary mnich się zatruł glonami. Do dziś nie wiem, czy ludzie tam przyszli po duchowe oczyszczenie czy po rozgrzane kluski. Ale udało się jedno i drugie. - Spojrzał wymownie na Soueia, jakby to był najważniejszy element historii, a nie fakt, że połowa świątyni poszła potem z biegunką.
Gdy Minako zaczęła rzucać łobuzerskimi uśmiechami, a Souei powoływał się na traumę związaną z oszustwem kunaiowym, Kjosz zrobił niewinną minę i wzruszył ramionami.
– Ja tam mówiłem, że jestem tylko Kyoushi. Ten “słynny” pewnie ma jeszcze jakiś tytuł: Kyoushi-sama-sama Trzeci z Lewa, Opiekun Demonów i Nieprzypadkowy Zjadacz Szaszłyków. - Zatrzymał się na chwilę teatralnie.
– Chociaż… przyznaję. Demon czasem sam za mnie autografy rozdaje. Ale pisze jak kura pazurem, więc lepiej uważać. - Słuchał o ich walce bez mebli, ale z kupą – i prawie się zakrztusił powietrzem.
– Wielbłądzie łajno?! Chciałbym zobaczyć jak Ichirou przegrywa z tak zacnym przeciwnikiem. - Uderzył się lekko pięścią w dłoń, jakby doznał objawienia.
– Wiedziałem, że kiedyś przegra z kimś z odpowiednim… aromatem.
Kiedy Minako wspomniała, że nie miała zamiaru rzucać się na niego z kunaiem, Kjosz uniósł brew, ale wyraźnie zadowolony z tej deklaracji.
– Słuchaj, ja tylko dmucham na zimne. Raz wchodzisz do baru, a jakaś babka z krzaków rzuca w ciebie dzidą, bo “tak wyglądasz jak ten Kyoushi od demona, trzeba zabić”. Innym razem jakiś starzec śpiewa ci poemat o twojej klątwie, a ty tylko chciałeś się wysikać. Trauma. - Rozejrzał się teatralnie, po czym zniżył głos.
– W sumie miło, że nie chcesz mnie dźgać. To rzadkość. Muszę to zapisać w dzienniczku: “22 lipca – nikt mnie nie próbował zadźgać. Jeszcze”. - Mrugnął porozumiewawczo, po czym z uśmiechem zbliżył się do rusztu, jakby jego jedyną życiową misją była aktualnie obrona najlepszego szaszłyka.
– W sumie… skoro już nie rzucasz kunaiem i nie planujesz podkładać bomb, to może rzeczywiście czas nadrobić te zaległości. Ale uprzedzam – nie jestem dobry w grzecznościowe pogadanki. Więc jeśli chcesz mnie poznać, musisz to przeżyć. - Zerknął w jej stronę, z tym swoim zawadiackim półuśmieszkiem, który był mieszanką “zaraz powiem coś głupiego” i “chyba jednak nie żartuję”.
– Zaczniemy od pytania kontrolnego. Gdybyś miała wybrać: flaszka, szaszłyk czy bijatyka… to co bierzesz najpierw?
Uniósł palec.
– Odpowiedź powie mi wszystko. Albo nic. Ale i tak zapytam.
- 24 lip 2025, o 09:39
- Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
- Temat: Festiwal
- Odpowiedzi: 30
- Odsłony: 1840
Re: Festiwal
Kyoushi przeżuł powoli ostatni kawałek yakitori, unosząc nieco brew, gdy w całym tym ulicznym zgiełku nagle pojawił się temat jego własnego imienia. Zwykle nie miał nic przeciwko sławie, wręcz przeciwnie — bywała użyteczna jak dobrany kunaia do pleców w ciemnej alejce. Ale z drugiej strony, jak słyszał to z ust kogoś, kto jeszcze przed chwilą sądził, że może uciekająca kura to flirt, to należało odpowiednio zareagować.
Spojrzał na Minako, uśmiechnął się zawadiacko i zerknął kątem oka na Soueia, który już teraz był najwyraźniej zajęty przeglądaniem patyków jak artysta sushi pod lupą. Zbliżył się pół kroku, uniósł głowę z teatralnym zdziwieniem i rzucił tonem kompletnie zaskoczonego ucznia, który właśnie dowiedział się, że ma na imię Einstein.
— Czekaj, czekaj, czekaj… sławny na cały kontynent? Ktoś mnie podrobił? Bo ostatnim razem jak sprawdzałem, to moja największa sława to nieopłacony rachunek w Karczmie Pod Spaloną Kończyną i ten raz, co przebrałem się za kapłankę i przemyciłem broń w kadzielnicy. - Westchnął teatralnie i podrapał się po głowie, jakby rzeczywiście nie miał bladego pojęcia, o co może chodzić.
— To może jakiś inny Kyoushi. Taki, co zbiera autografy, a nie poharataną reputację. Ale wiesz, brzmi nieźle. Może powinienem się z nim kiedyś spotkać. Pożyczy mi jakąś legendę, ja mu oddam trochę długu.
Uścisnął dłoń Minako — mocno, ale z nutą tej zuchwałej nonszalancji, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie ukrywa kunaia w rękawie. Gdy zbliżyła się, przyjrzał się jej jeszcze uważniej — jakby chciał zapamiętać nie tylko twarz, ale całą postawę hehe. Coś w niej było… niepokornego. A takich ludzi się nie zapomina.
— Minako, mówisz… No, to jeśli kiedyś spotkasz tego sławnego Kyoushiego, to daj mu znać, że jakiś typek o tym samym imieniu zajumał mu stylówkę i robi wrażenie na kunoichi z gracją połamanego wachlarza. - Zerknął jeszcze raz na Soueia i Minako, unosząc brew z lekkim rozbawieniem.
— A co do tego sparingu… Wychodzi na to, że przegapiłem walkę sezonu. Pewnie były błyskawice, pot, może łzy? Ktoś rzucał meblami? Bo jeśli nie, to nie jestem pewien, czy się liczy. - Poprawił patyk w zębach, który wcześniej służył za yakitori, i westchnął teatralnie, jakby coś właśnie go olśniło.
— Aha, i nie żebym się czepiał… ale nikt mi nie powiedział, że mój koleżka ma jakieś fanki z walki pustynnej. Czuję się pominięty. Obrażony. Potrzebuję jeszcze jednego szaszłyka albo flaszki żeby to przeżyć. - Zrobił krok w stronę grilla, ale odwrócił się jeszcze raz do Minako i dodał tonem od niechcenia, ale z błyskiem w oku.
— W każdym razie… miło, że się nie rzuciłaś od razu z kunaiem. Zazwyczaj jak ktoś mnie rozpoznaje, kończy się to eksplozją albo pozwem.
Spojrzał na Minako, uśmiechnął się zawadiacko i zerknął kątem oka na Soueia, który już teraz był najwyraźniej zajęty przeglądaniem patyków jak artysta sushi pod lupą. Zbliżył się pół kroku, uniósł głowę z teatralnym zdziwieniem i rzucił tonem kompletnie zaskoczonego ucznia, który właśnie dowiedział się, że ma na imię Einstein.
— Czekaj, czekaj, czekaj… sławny na cały kontynent? Ktoś mnie podrobił? Bo ostatnim razem jak sprawdzałem, to moja największa sława to nieopłacony rachunek w Karczmie Pod Spaloną Kończyną i ten raz, co przebrałem się za kapłankę i przemyciłem broń w kadzielnicy. - Westchnął teatralnie i podrapał się po głowie, jakby rzeczywiście nie miał bladego pojęcia, o co może chodzić.
— To może jakiś inny Kyoushi. Taki, co zbiera autografy, a nie poharataną reputację. Ale wiesz, brzmi nieźle. Może powinienem się z nim kiedyś spotkać. Pożyczy mi jakąś legendę, ja mu oddam trochę długu.
Uścisnął dłoń Minako — mocno, ale z nutą tej zuchwałej nonszalancji, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie ukrywa kunaia w rękawie. Gdy zbliżyła się, przyjrzał się jej jeszcze uważniej — jakby chciał zapamiętać nie tylko twarz, ale całą postawę hehe. Coś w niej było… niepokornego. A takich ludzi się nie zapomina.
— Minako, mówisz… No, to jeśli kiedyś spotkasz tego sławnego Kyoushiego, to daj mu znać, że jakiś typek o tym samym imieniu zajumał mu stylówkę i robi wrażenie na kunoichi z gracją połamanego wachlarza. - Zerknął jeszcze raz na Soueia i Minako, unosząc brew z lekkim rozbawieniem.
— A co do tego sparingu… Wychodzi na to, że przegapiłem walkę sezonu. Pewnie były błyskawice, pot, może łzy? Ktoś rzucał meblami? Bo jeśli nie, to nie jestem pewien, czy się liczy. - Poprawił patyk w zębach, który wcześniej służył za yakitori, i westchnął teatralnie, jakby coś właśnie go olśniło.
— Aha, i nie żebym się czepiał… ale nikt mi nie powiedział, że mój koleżka ma jakieś fanki z walki pustynnej. Czuję się pominięty. Obrażony. Potrzebuję jeszcze jednego szaszłyka albo flaszki żeby to przeżyć. - Zrobił krok w stronę grilla, ale odwrócił się jeszcze raz do Minako i dodał tonem od niechcenia, ale z błyskiem w oku.
— W każdym razie… miło, że się nie rzuciłaś od razu z kunaiem. Zazwyczaj jak ktoś mnie rozpoznaje, kończy się to eksplozją albo pozwem.
- 22 lip 2025, o 10:58
- Forum: Kinkotsu (Osada Rodu Sabaku i Maji)
- Temat: Festiwal
- Odpowiedzi: 30
- Odsłony: 1840
Re: Festiwal
Dostali się tam bocznymi uliczkami, klucząc z wprawą dwóch typów, którzy dobrze wiedzą, że najlepsze kąski omija się, jeśli idzie się w ślad za tłumem. Kjosz prowadził jak zwykle – nie jak przewodnik, ale jakby droga po prostu robiła mu miejsce. Omijał ścisk, dzieciaki z lampionami, karłów przebranych za lisy i damulki z wachlarzami większymi niż ich biodra. Po drodze skubnął parę słodyczy z wystawionych tac, raz udając smakosza, innym razem zagubionego arystokratę z amnezją. Nikt się nie czepiał – wyglądał, jakby miał prawo. Zresztą, szli z Soueiem. A tego nawet świnie w błocie puszczały przodem.
Kiedy w końcu dotarli w okolice głównej alei, zgiełk był już na tyle duży, że trzeba było się komunikować półuchem i półmimiczką. Tłum ryczał, muzyka waliła w bębny, a lampiony bujały się nad głowami jakby były lekko naćpane herbatką z maku. Wokół pełno żarcia, kolorów i ludzi, którzy udawali, że wszystko jest pięknie – choć wielu z nich miało miny jak sprzedawcy garnków na ostatnim oddechu prowizji.
Kjosz szedł z rękami w kieszeniach, z nonszalanckim półuśmiechem. Jego białe włosy lśniły w świetle lampionów, a wzrok od czasu do czasu zatrzymywał się na czymś – to na strażnikach z nieco zbyt spiętymi pośladkami, to na dziewczynach, które chyba pomyliły święto z konkursem mokrego kimona.
— Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to wszystko nie wygląda jak ślub handlarza bronią z księżniczką z dzielnicy czerwonych lampionów. — rzucił do Soueia, zerkając z ukosa na rząd baldachimów rozciągniętych nad ulicą. — Ale nie powiem, pachnie dobrze. Niektóre stoiska wyglądają, jakby można było się tam zakochać, stracić pieniądze i umrzeć z przejedzenia – w tej kolejności.
Zatrzymał się przy jednym z nich, akurat tym z yakitori. Ciepły zapach przypieczonego mięsa uderzył w nozdrza, przywołując wspomnienia z podróży, obozów i ostatnich chwil, kiedy jadło się coś ciepłego, a nie łapało w biegu.
— I pomyśleć, że jeden z nas kiedyś jadł chrupiącego konika polnego z sosem słodko-kwaśnym. Pewnie dalej siedzi mu w jelitach, macha nóżkami i się śmieje. — rzucił z półdrwiącym uśmiechem w stronę Soueia.
Wtedy pojawiła się Ona. Nie, nie Matka Wszystkich Problemów, choć potencjał miała. Najpierw zerknięcie kątem oka. Potem głos. Nieznajomy, ale pewny. Rozbawiony, ale nie zaczepny. Kunoichi z ciemnymi oczami i postawą kogoś, kto nie rozgląda się po straganach w poszukiwaniu przekąsek, tylko śledzi całe miasto jednym spojrzeniem.
Gdy przysunęła się bliżej, opierając o stoisko, Kjosz uniósł brew, jakby nie wiedział, czy właśnie spotkał miłość życia, nową współlokatorkę, czy może kolejną przygodę z kategorii „ile razy można się sparzyć, zanim się nauczysz”.
— Tym razem bez owadów. Chociaż kto wie — może to yakitori ma nogi, tylko jeszcze nie zdążyło uciec. — rzucił z lekkim uśmiechem, zerkając kątem oka na Minako.
— Jeśli to był tekst na podryw, to nie wiem czy bardziej podziwiać odwagę, czy apetyt. Ale jeśli przyszłaś tu za zapachem albo za którymś z nas… cóż, gratuluję gustu. Albo współczuję. Jeszcze nie wiem. — dodał z tym swoim zawadiackim tonem, bardziej prowokującym niż flirtującym. Po chwili spojrzał na Soueia i szturchnął go łokciem.
— Mamy nową towarzyszkę festiwalu, co? A wyglądało, że będzie spokojnie.
Obrócił patyk z mięsem w dłoni i ugryzł kawałek, nie spuszczając z niej wzroku. Ocena? Ciekawość? A może po prostu kolejny rozdział, który sam dopisze sobie później do historii, jak zwykle po swojemu.
Kiedy w końcu dotarli w okolice głównej alei, zgiełk był już na tyle duży, że trzeba było się komunikować półuchem i półmimiczką. Tłum ryczał, muzyka waliła w bębny, a lampiony bujały się nad głowami jakby były lekko naćpane herbatką z maku. Wokół pełno żarcia, kolorów i ludzi, którzy udawali, że wszystko jest pięknie – choć wielu z nich miało miny jak sprzedawcy garnków na ostatnim oddechu prowizji.
Kjosz szedł z rękami w kieszeniach, z nonszalanckim półuśmiechem. Jego białe włosy lśniły w świetle lampionów, a wzrok od czasu do czasu zatrzymywał się na czymś – to na strażnikach z nieco zbyt spiętymi pośladkami, to na dziewczynach, które chyba pomyliły święto z konkursem mokrego kimona.
— Niech mnie piorun trzaśnie, jeśli to wszystko nie wygląda jak ślub handlarza bronią z księżniczką z dzielnicy czerwonych lampionów. — rzucił do Soueia, zerkając z ukosa na rząd baldachimów rozciągniętych nad ulicą. — Ale nie powiem, pachnie dobrze. Niektóre stoiska wyglądają, jakby można było się tam zakochać, stracić pieniądze i umrzeć z przejedzenia – w tej kolejności.
Zatrzymał się przy jednym z nich, akurat tym z yakitori. Ciepły zapach przypieczonego mięsa uderzył w nozdrza, przywołując wspomnienia z podróży, obozów i ostatnich chwil, kiedy jadło się coś ciepłego, a nie łapało w biegu.
— I pomyśleć, że jeden z nas kiedyś jadł chrupiącego konika polnego z sosem słodko-kwaśnym. Pewnie dalej siedzi mu w jelitach, macha nóżkami i się śmieje. — rzucił z półdrwiącym uśmiechem w stronę Soueia.
Wtedy pojawiła się Ona. Nie, nie Matka Wszystkich Problemów, choć potencjał miała. Najpierw zerknięcie kątem oka. Potem głos. Nieznajomy, ale pewny. Rozbawiony, ale nie zaczepny. Kunoichi z ciemnymi oczami i postawą kogoś, kto nie rozgląda się po straganach w poszukiwaniu przekąsek, tylko śledzi całe miasto jednym spojrzeniem.
Gdy przysunęła się bliżej, opierając o stoisko, Kjosz uniósł brew, jakby nie wiedział, czy właśnie spotkał miłość życia, nową współlokatorkę, czy może kolejną przygodę z kategorii „ile razy można się sparzyć, zanim się nauczysz”.
— Tym razem bez owadów. Chociaż kto wie — może to yakitori ma nogi, tylko jeszcze nie zdążyło uciec. — rzucił z lekkim uśmiechem, zerkając kątem oka na Minako.
— Jeśli to był tekst na podryw, to nie wiem czy bardziej podziwiać odwagę, czy apetyt. Ale jeśli przyszłaś tu za zapachem albo za którymś z nas… cóż, gratuluję gustu. Albo współczuję. Jeszcze nie wiem. — dodał z tym swoim zawadiackim tonem, bardziej prowokującym niż flirtującym. Po chwili spojrzał na Soueia i szturchnął go łokciem.
— Mamy nową towarzyszkę festiwalu, co? A wyglądało, że będzie spokojnie.
Obrócił patyk z mięsem w dłoni i ugryzł kawałek, nie spuszczając z niej wzroku. Ocena? Ciekawość? A może po prostu kolejny rozdział, który sam dopisze sobie później do historii, jak zwykle po swojemu.
- 13 lip 2025, o 15:08
- Forum: Atsui
- Temat: Wioska Sanibare
- Odpowiedzi: 114
- Odsłony: 9613
Re: Wioska Sanibare
— No, no, niech mnie tunder świśnie… Wyglądasz z tym wisiorem jakbyś właśnie wygrał jakiś święty turniej na elegancję. Siwy bandyta z pustyni i błysk na piersi — pasuje jak zbroja do samuraja. Tylko nie zaczynaj się nim chwalić każdej napotkanej, bo jeszcze się rozniosą plotki, że pazur Matsudy to tylko przynęta, a prawdziwa moc siedzi w biżuterii. — mruknął z chytrym uśmiechem, zerkając na przyjaciela spod zmrużonych powiek. Dolał sobie i jemu. Westchnął teatralnie, jakby miał zaraz wygłosić monolog na środku sceny, między ruinami i butelkami.
— A jeśli pytasz o moje plany… Cóż, najpierw znajdziemy tę Bibliotekę. Otworzymy jej wrota, zanim zdążą skrzypnąć, rozrzucone pergaminy będą śpiewać legendy naszych imion — a potem? Potem czas wystawić sztukę. Taką, co trzęsie ziemią, przerywa modlitwy i każe kronikarzom zadrżeć w nadgarstkach. - Uniósł kieliszek. Oczy błysnęły, głos nieco stwardniał, choć wciąż brzmiał jak dobrze nastrojony żart.
— Dziewięcioogoniasty. Chcę go pokonać nie tylko skutecznie. Chcę go pokonać tak, żeby nikt nie zapomniał. Żeby każdy starzec przy ognisku mówił: "A pamiętasz, jak biały szaleniec rozorał lisa na oczach całego świata?" Bo nie chcę tylko zwycięstwa. Chcę przedstawienia. I chrzanić kurtynę — ona poleci razem z ogonami. - Stuknął szkłem o szkło. Wypił jednym haustem. Dym i echo wypełniły przestrzeń.
— Więc niech ten wisior prowadzi. A jeśli się potkniemy… cóż. Będzie o czym śpiewać. A tymczasem, to chyba czas na nas. Zbierajmy się, bo jeszcze go zaobrączkują bez nas... - Wspomniał przypominając o koronacji Ichirou, na którą był już najwyższy czas...
z/t oboje
— A jeśli pytasz o moje plany… Cóż, najpierw znajdziemy tę Bibliotekę. Otworzymy jej wrota, zanim zdążą skrzypnąć, rozrzucone pergaminy będą śpiewać legendy naszych imion — a potem? Potem czas wystawić sztukę. Taką, co trzęsie ziemią, przerywa modlitwy i każe kronikarzom zadrżeć w nadgarstkach. - Uniósł kieliszek. Oczy błysnęły, głos nieco stwardniał, choć wciąż brzmiał jak dobrze nastrojony żart.
— Dziewięcioogoniasty. Chcę go pokonać nie tylko skutecznie. Chcę go pokonać tak, żeby nikt nie zapomniał. Żeby każdy starzec przy ognisku mówił: "A pamiętasz, jak biały szaleniec rozorał lisa na oczach całego świata?" Bo nie chcę tylko zwycięstwa. Chcę przedstawienia. I chrzanić kurtynę — ona poleci razem z ogonami. - Stuknął szkłem o szkło. Wypił jednym haustem. Dym i echo wypełniły przestrzeń.
— Więc niech ten wisior prowadzi. A jeśli się potkniemy… cóż. Będzie o czym śpiewać. A tymczasem, to chyba czas na nas. Zbierajmy się, bo jeszcze go zaobrączkują bez nas... - Wspomniał przypominając o koronacji Ichirou, na którą był już najwyższy czas...
z/t oboje
- 9 lip 2025, o 11:09
- Forum: Atsui
- Temat: Wioska Sanibare
- Odpowiedzi: 114
- Odsłony: 9613
Re: Wioska Sanibare
Kjosz uniósł kieliszek i rozluźnił się nieco, mimo całej tej zagadkowej otoczki, która się wokół nich tworzyła. Spojrzał na wisiorek, kiwając głową z udawaną powagą. Zaczął z ironią w głosie.
— Chuj wie, jak się tam w ogóle dostać, ale podobno to coś, co Ichirou sobie wymyślił w nocnej libacji. — miejsce, gdzie rzekomo można znaleźć odpowiedzi na pytania, które lepiej sobie darować. I gdzie wisiorki jak ten mają działać jak klucz, choć sam nie bardzo wie, dlaczego i jak. Zrobił teatralny gest, jakby rzucał kością w grze, którą zaraz wygra lub przegra.
— Nikt tego tak naprawdę nie rozumie, a wszyscy chcą się do niej dostać, bo brzmi fajnie i robi robotę przy ognisku. Ale co tam jest w środku? Może coś ważnego, może kupa kurzu i starych ksiąg, które nikt nie czyta. - Zachichotał chrapliwie, opierając łokieć o stół.
—Sam jestem ciekaw, czy w tych starych ścianach kryje się coś więcej niż pajęczyny i kurz. Tylko mam nadzieję, że jeśli tam pójdziemy, to nie wpadniemy na jakiegoś zjeba z szaleństwem na punkcie dawnych mocy. Bo nie jestem tu po to, żeby umierać na zawołanie jak jakiś frajer. - Odwrócił się lekko i spojrzał na towarzysza, uśmiechając się kątem ust.
— Wiem tyle, co nic, ale wiem też, że gdzieś tam jest coś, co warto zobaczyć. I skoro już się w to wpakowaliśmy, to chociaż niech będzie zabawnie. - wtem w głowie miał jeszcze inne myśli, szczególnie dotyczące obserwowanego w obecnej chwili przez Sołka wisiora.
— Zatrzymaj go.- powiedział bez zbędnych ceregieli. — Widziałem co potrafisz, myśle że będzie to z pożytkiem dla całej naszej świty, szczególnie że posiadam dwa takie.. - rzekłszy, rozmarzył się nad kolejnym kieliszkiem żmijówki.
— Chuj wie, jak się tam w ogóle dostać, ale podobno to coś, co Ichirou sobie wymyślił w nocnej libacji. — miejsce, gdzie rzekomo można znaleźć odpowiedzi na pytania, które lepiej sobie darować. I gdzie wisiorki jak ten mają działać jak klucz, choć sam nie bardzo wie, dlaczego i jak. Zrobił teatralny gest, jakby rzucał kością w grze, którą zaraz wygra lub przegra.
— Nikt tego tak naprawdę nie rozumie, a wszyscy chcą się do niej dostać, bo brzmi fajnie i robi robotę przy ognisku. Ale co tam jest w środku? Może coś ważnego, może kupa kurzu i starych ksiąg, które nikt nie czyta. - Zachichotał chrapliwie, opierając łokieć o stół.
—Sam jestem ciekaw, czy w tych starych ścianach kryje się coś więcej niż pajęczyny i kurz. Tylko mam nadzieję, że jeśli tam pójdziemy, to nie wpadniemy na jakiegoś zjeba z szaleństwem na punkcie dawnych mocy. Bo nie jestem tu po to, żeby umierać na zawołanie jak jakiś frajer. - Odwrócił się lekko i spojrzał na towarzysza, uśmiechając się kątem ust.
— Wiem tyle, co nic, ale wiem też, że gdzieś tam jest coś, co warto zobaczyć. I skoro już się w to wpakowaliśmy, to chociaż niech będzie zabawnie. - wtem w głowie miał jeszcze inne myśli, szczególnie dotyczące obserwowanego w obecnej chwili przez Sołka wisiora.
— Zatrzymaj go.- powiedział bez zbędnych ceregieli. — Widziałem co potrafisz, myśle że będzie to z pożytkiem dla całej naszej świty, szczególnie że posiadam dwa takie.. - rzekłszy, rozmarzył się nad kolejnym kieliszkiem żmijówki.
- 4 lip 2025, o 19:24
- Forum: Atsui
- Temat: Wioska Sanibare
- Odpowiedzi: 114
- Odsłony: 9613
Re: Wioska Sanibare
Kyoushi zamrugał, jakby próbował skupić wzrok na czymś dalej niż własny kieliszek. Albo głębiej niż dno butelki. Wziął łyk, skrzywił się teatralnie i westchnął ciężko, jakby dopiero teraz zorientował się, że w tej żmijówce jest więcej ducha niż w niejednym filozofie.
— Biblioteka... — powtórzył z takim tonem, jakby właśnie usłyszał zaklęcie przywołujące podatki. Nie wiem, czy to „biblioteka”, czy raczej mokry sen Ichirou. Śni o tym miejscu, jakby miało mu otworzyć wrota do jakiejś... nie wiem... wyższej formy bycia? Albo przynajmniej dostępu do lepszej herbaty. Ale każdy z tych planów mi się podoba. To niekonwencjonalne i na pewno spotka nas tam coś czego nikt się nie spodziewa! Może antykreator powstanie z martwych? - Zachichotał pod nosem, stukając palcem o pusty kieliszek. Zaraz dolał sobie jeszcze, ale nie wypił od razu. Tym razem zamieszał trunkiem w szkle, jakby miał nadzieję, że odpowiedzi wyklują się z osadu.[/akap]
— Co do samego miejsca… cholera wie, jak się tam dostać. Naprawdę. Ale są pewne... wskazówki. Te wisiory, które zebraliśmy– żywioły, ble ble, cała ta mistyczna paplanina – one chyba robią za klucz. Albo kartę członkowską do bardzo ekskluzywnego klubu archeologicznego. - Zamrugał raz jeszcze, tym razem wolniej. Alkohol zaczynał działać, ale jeszcze nie przejął kontroli. Jeszcze.[/akap]
— Ale co tam jest w środku? Ha. Legenda. Tak mówi Ichirou. Może to tylko kupa starych zwojów i kurz. Może potęga, której boją się nawet bogowie. A może po prostu pułapka na idiotów z za dużym ego. Nie wiem. Ale muszę przyznać – trochę mnie to kręci. Jak śmierdząca tajemnica w szafie, której nie wolno ruszać. Wiesz, że nie powinieneś, ale cholera, i tak otwierasz. - W końcu wychylił kieliszek, z głośnym westchnieniem odkładając szkło na stół. Zmrużył oczy w stronę nadchodzącego sziszarza, który wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, czemu w ogóle pracuje w tym przybytku rozpaczy.[/akap] — Więc jeśli pytasz, w co się pakujesz... to powiem tak: nie mam pojęcia. Ale jeśli to gówno zacznie płonąć, to niechaj spłonie też i świat, a my będziemy mieli więcej zabawy niż ktokolwiek przed nami![/akap] - Zaśmiał się sucho, podsunął kieliszek do napełnienia i dodał jeszcze, jakby mówił mimochodem, choć każdy jego wyraz był przesiąknięty doświadczeniem:[/akap]
— Poza tym... czy kiedykolwiek wiedzieliśmy, na co się godzimy?
— Biblioteka... — powtórzył z takim tonem, jakby właśnie usłyszał zaklęcie przywołujące podatki. Nie wiem, czy to „biblioteka”, czy raczej mokry sen Ichirou. Śni o tym miejscu, jakby miało mu otworzyć wrota do jakiejś... nie wiem... wyższej formy bycia? Albo przynajmniej dostępu do lepszej herbaty. Ale każdy z tych planów mi się podoba. To niekonwencjonalne i na pewno spotka nas tam coś czego nikt się nie spodziewa! Może antykreator powstanie z martwych? - Zachichotał pod nosem, stukając palcem o pusty kieliszek. Zaraz dolał sobie jeszcze, ale nie wypił od razu. Tym razem zamieszał trunkiem w szkle, jakby miał nadzieję, że odpowiedzi wyklują się z osadu.[/akap]
— Co do samego miejsca… cholera wie, jak się tam dostać. Naprawdę. Ale są pewne... wskazówki. Te wisiory, które zebraliśmy– żywioły, ble ble, cała ta mistyczna paplanina – one chyba robią za klucz. Albo kartę członkowską do bardzo ekskluzywnego klubu archeologicznego. - Zamrugał raz jeszcze, tym razem wolniej. Alkohol zaczynał działać, ale jeszcze nie przejął kontroli. Jeszcze.[/akap]
— Ale co tam jest w środku? Ha. Legenda. Tak mówi Ichirou. Może to tylko kupa starych zwojów i kurz. Może potęga, której boją się nawet bogowie. A może po prostu pułapka na idiotów z za dużym ego. Nie wiem. Ale muszę przyznać – trochę mnie to kręci. Jak śmierdząca tajemnica w szafie, której nie wolno ruszać. Wiesz, że nie powinieneś, ale cholera, i tak otwierasz. - W końcu wychylił kieliszek, z głośnym westchnieniem odkładając szkło na stół. Zmrużył oczy w stronę nadchodzącego sziszarza, który wyglądał tak, jakby sam nie wiedział, czemu w ogóle pracuje w tym przybytku rozpaczy.[/akap] — Więc jeśli pytasz, w co się pakujesz... to powiem tak: nie mam pojęcia. Ale jeśli to gówno zacznie płonąć, to niechaj spłonie też i świat, a my będziemy mieli więcej zabawy niż ktokolwiek przed nami![/akap] - Zaśmiał się sucho, podsunął kieliszek do napełnienia i dodał jeszcze, jakby mówił mimochodem, choć każdy jego wyraz był przesiąknięty doświadczeniem:[/akap]
— Poza tym... czy kiedykolwiek wiedzieliśmy, na co się godzimy?
- 3 lip 2025, o 18:54
- Forum: Atsui
- Temat: Wioska Sanibare
- Odpowiedzi: 114
- Odsłony: 9613
Re: Wioska Sanibare
— „Razem”, mówi. Z takim tekstem to jeszcze zaczniesz mnie zapraszać na kolację przy świecach. – mruknął z przekąsem, otrzepując rękaw z piachu, jakby właśnie uratował najdroższe ubranie spod grilla na Saharze. – Tylko błagam, następnym razem jak bierzesz zwój z ciała, upewnij się, że nie świeci, nie piszczy i nie wybucha. Bo mam tylko jedną twarz i jeszcze się do niej przyzwyczaiłem.
Zerknął na znalezisko, ale nie kwapił się do komentowania. Zwoje były jak kobiety z polityką rodzinną — lepiej nie otwierać na chybił-trafił. Zresztą, teraz i tak nie było na to czasu. Piasek, słońce i zapach trupa robiły swoje. — Swoją drogą… – Przeszedł na nieco spokojniejszy ton, choć uśmiech wciąż błąkał mu się w kąciku ust. – Koronacja, rytuały, ceremonialne spojrzenia w horyzont, cały ten teatrzyk. Co o tym myślisz? - Wzruszył ramionami ze szczerym zapytaniem. Kiedyś wszyscy byli młodzi, głupi i zbyt ambitni. Teraz… byli starsi.
— Chyba, że to przykrywka przed większym planem, biblioteką. – Tu już głos Shiroyashy spoważniał, choć nie na długo. – To jedna z tych rzeczy, co sama się nie znajdzie, a jak już się znajdzie, to może lepiej było jej nie szukać. - Zrobił chwilę przerwy, wzrokiem wodząc za plamą słońca przesuwającą się po ruinach. Potem parsknął.
— Dlatego najpierw Żmijówka. Alkohol. Coś gorącego do popicia i coś zielonego do pokręcenia. A dopiero potem planowanie ratowania świata, odkrywania tajemnic i innych obowiązków służbowych. Jedna katastrofa na raz, Matsuda, jedna katastrofa na raz. - Odwrócił się jeszcze raz w stronę zostawionego ciała, jakby chciał sprawdzić, czy trup nie zamierza jednak przemówić ostatnim słowem, a potem wzruszył ramionami i ruszył dalej.— I pamiętaj – jak spotkasz gadającą kadzielnicę, milczącą bramę albo kamień z oczami, NIE wdawaj się w dialog. Uderz pierwszy, pytania potem. - zagaił by rozładować atmosferę i rozejrzeć się za jakąś pierwszą lepszą pijalnią, gdzie mógł zapić swój zapchlony pysk. To był właśnie ten moment, gdy mieli się w końcu wyluzować, a on naprostować nos.
Zerknął na znalezisko, ale nie kwapił się do komentowania. Zwoje były jak kobiety z polityką rodzinną — lepiej nie otwierać na chybił-trafił. Zresztą, teraz i tak nie było na to czasu. Piasek, słońce i zapach trupa robiły swoje. — Swoją drogą… – Przeszedł na nieco spokojniejszy ton, choć uśmiech wciąż błąkał mu się w kąciku ust. – Koronacja, rytuały, ceremonialne spojrzenia w horyzont, cały ten teatrzyk. Co o tym myślisz? - Wzruszył ramionami ze szczerym zapytaniem. Kiedyś wszyscy byli młodzi, głupi i zbyt ambitni. Teraz… byli starsi.
— Chyba, że to przykrywka przed większym planem, biblioteką. – Tu już głos Shiroyashy spoważniał, choć nie na długo. – To jedna z tych rzeczy, co sama się nie znajdzie, a jak już się znajdzie, to może lepiej było jej nie szukać. - Zrobił chwilę przerwy, wzrokiem wodząc za plamą słońca przesuwającą się po ruinach. Potem parsknął.
— Dlatego najpierw Żmijówka. Alkohol. Coś gorącego do popicia i coś zielonego do pokręcenia. A dopiero potem planowanie ratowania świata, odkrywania tajemnic i innych obowiązków służbowych. Jedna katastrofa na raz, Matsuda, jedna katastrofa na raz. - Odwrócił się jeszcze raz w stronę zostawionego ciała, jakby chciał sprawdzić, czy trup nie zamierza jednak przemówić ostatnim słowem, a potem wzruszył ramionami i ruszył dalej.— I pamiętaj – jak spotkasz gadającą kadzielnicę, milczącą bramę albo kamień z oczami, NIE wdawaj się w dialog. Uderz pierwszy, pytania potem. - zagaił by rozładować atmosferę i rozejrzeć się za jakąś pierwszą lepszą pijalnią, gdzie mógł zapić swój zapchlony pysk. To był właśnie ten moment, gdy mieli się w końcu wyluzować, a on naprostować nos.
- 3 lip 2025, o 13:26
- Forum: Atsui
- Temat: Oaza w pobliżu wioski
- Odpowiedzi: 471
- Odsłony: 52159
Re: Oaza w pobliżu wioski
— No to gratulacje, Matsuda. Złamał mi nos, a potem się położył jak pies po burzy. Może chciał się pochwalić, że dotknął legendy… zanim mu kark pękł jak suchy patyk. — Kyoushi parsknął, poprawiając opaskę, jakby właśnie wychodził z jakiejś ceremonii, a nie z walki zakończonej egzekucją. Obserwował, jak Souei bez cienia zawahania dobił przeciwnika. Jeden szybki ruch, bez zbędnych słów i bez zbędnych myśli. Przeciwnik nawet nie pisnął. Dobre zakończenie dla złej decyzji.
— Szybko, czysto, bez pretensji. Tak to powinno wyglądać. A nie te wszystkie dramaty z ostatnim tchnieniem i monologiem o utraconych marzeniach. Ten chociaż wiedział, kiedy skończyć. - Słysząc sugestię o „blokadzie”, skrzywił się teatralnie, jakby ktoś mu właśnie zaproponował dietę z zup warzywnych.
— Blokada? Chyba po prostu nie miałem dzisiaj nastroju na pokaz siły. Trochę piachu w oku, brak gorzały o poranku. Cuda, że w ogóle trafiłem mieczem. Ale jak chcesz mnie zapisać do znachora, to uprzedzam – ostatni co próbował, leczy teraz duchy. — rzucił z przekąsem, rozmasowując kark. Zauważył, że Souei wyciąga coś z kieszeni martwego przeciwnika. Zwój. Kyoushi zmrużył oczy, jakby patrzył na rachunek z gospody, w której nic nie zamawiał.
— To co, teraz tajemniczy zwój i droga ku kolejnym kłopotom? Brzmi znajomo. Tylko niech to nie będzie jakaś poetycka przepowiednia z kluczem do świata, którego nie da się otworzyć bez ofiary z krwi dziewicy. - Spojrzał w stronę zachodzącego słońca, gdzie piach mieszał się z cieniem ruin. Potem z powrotem na Soueia. Uśmiechnął się kątem ust, choć w jego oczach nie było ani cienia rozbawienia – raczej gotowość, która przychodziła po dobrze rozegranej partii. — Żmijówka, mówisz? Zgoda. Ale tym razem wybieram, co pijemy. Jeśli znowu postawisz tę ziołową breję, to nie ręczę za siebie, jak mismae kocham. - I ruszył przed siebie, zostawiając za sobą kurz, trupa i nos, który sam się nie nastawi. Ale trudno. Były sprawy ważniejsze niż ból – na przykład to, co czekało za horyzontem.
— Szybko, czysto, bez pretensji. Tak to powinno wyglądać. A nie te wszystkie dramaty z ostatnim tchnieniem i monologiem o utraconych marzeniach. Ten chociaż wiedział, kiedy skończyć. - Słysząc sugestię o „blokadzie”, skrzywił się teatralnie, jakby ktoś mu właśnie zaproponował dietę z zup warzywnych.
— Blokada? Chyba po prostu nie miałem dzisiaj nastroju na pokaz siły. Trochę piachu w oku, brak gorzały o poranku. Cuda, że w ogóle trafiłem mieczem. Ale jak chcesz mnie zapisać do znachora, to uprzedzam – ostatni co próbował, leczy teraz duchy. — rzucił z przekąsem, rozmasowując kark. Zauważył, że Souei wyciąga coś z kieszeni martwego przeciwnika. Zwój. Kyoushi zmrużył oczy, jakby patrzył na rachunek z gospody, w której nic nie zamawiał.
— To co, teraz tajemniczy zwój i droga ku kolejnym kłopotom? Brzmi znajomo. Tylko niech to nie będzie jakaś poetycka przepowiednia z kluczem do świata, którego nie da się otworzyć bez ofiary z krwi dziewicy. - Spojrzał w stronę zachodzącego słońca, gdzie piach mieszał się z cieniem ruin. Potem z powrotem na Soueia. Uśmiechnął się kątem ust, choć w jego oczach nie było ani cienia rozbawienia – raczej gotowość, która przychodziła po dobrze rozegranej partii. — Żmijówka, mówisz? Zgoda. Ale tym razem wybieram, co pijemy. Jeśli znowu postawisz tę ziołową breję, to nie ręczę za siebie, jak mismae kocham. - I ruszył przed siebie, zostawiając za sobą kurz, trupa i nos, który sam się nie nastawi. Ale trudno. Były sprawy ważniejsze niż ból – na przykład to, co czekało za horyzontem.
- 2 lip 2025, o 21:43
- Forum: Atsui
- Temat: Oaza w pobliżu wioski
- Odpowiedzi: 471
- Odsłony: 52159
Re: Oaza w pobliżu wioski
Zachwiał się. Zatoczył. Ból promieniował od nosa aż po kark jak przeklęty dzwon rozpaczy. Odchrząknął, splunął krwią, poprawił włosy i spojrzał spode łba na czerwonoskórego idiotę, który chwilę temu zaserwował mu swoją wersję "dzień dobry".
— Auu... No niech to dunder świśnie. Dostałem w twarz, zanim zdążyłem powiedzieć „kurwa mać”. Klasa. - Przetarł nos nadgarstkiem, sprawdzając czy mu jeszcze nie odpadł. Chyba trzymał się na honorze. Czyli na słowo.
— Naprawdę, stary, musiałeś aż tak się postarać? Bo wyglądało to jak zaproszenie na wesele, tylko zamiast koperty wręczyłeś mi przesuniętą przegrodę. Bydlaku ty. - Zrobił krok w bok, jakby chciał się rozruszać, ale jeszcze się nie zbliżał. Nie teraz. Czekał. Obserwował. Sarkazm maskował frustrację. Jak zawsze.
— Nie wiem, czy to gorzej, że mnie zaskoczyłeś, czy że zrobiłeś to z takim poczuciem misji. Serio, to wyglądało jak zemsta ze szkolnego pamiętnika. "Drogi dzienniczku, dziś zdzielę tego białowłosego w mordę..." - Spojrzał, jak przeciwnik leży i ledwo dycha, a piach osiada wokół jak kurtyna po spektaklu. — No dobra... Teraz udawaj, że jeszcze masz siłę na rundę drugą. Błagam. Zrób mi ten prezent. - teraz przemawiała przez niego poniekąd wściekłość, która się skumulowała. Był niedaleki do sięgnięcia po moce, z którymi nikt nie chciałby się spotkać. Nie po raz kolejny. Był ledwo żywy i czekał dokonania tego żywota.
— Mamy co moje, więc chyba wystarczy tego teatru na dziś.. Chyba muszę wrócić do formy, bo coś biednie ze mną w dalszym ciagu. - podsumował bezwiednie, spoglądając na swojego potężnego sprzymierzeńca.
— Auu... No niech to dunder świśnie. Dostałem w twarz, zanim zdążyłem powiedzieć „kurwa mać”. Klasa. - Przetarł nos nadgarstkiem, sprawdzając czy mu jeszcze nie odpadł. Chyba trzymał się na honorze. Czyli na słowo.
— Naprawdę, stary, musiałeś aż tak się postarać? Bo wyglądało to jak zaproszenie na wesele, tylko zamiast koperty wręczyłeś mi przesuniętą przegrodę. Bydlaku ty. - Zrobił krok w bok, jakby chciał się rozruszać, ale jeszcze się nie zbliżał. Nie teraz. Czekał. Obserwował. Sarkazm maskował frustrację. Jak zawsze.
— Nie wiem, czy to gorzej, że mnie zaskoczyłeś, czy że zrobiłeś to z takim poczuciem misji. Serio, to wyglądało jak zemsta ze szkolnego pamiętnika. "Drogi dzienniczku, dziś zdzielę tego białowłosego w mordę..." - Spojrzał, jak przeciwnik leży i ledwo dycha, a piach osiada wokół jak kurtyna po spektaklu. — No dobra... Teraz udawaj, że jeszcze masz siłę na rundę drugą. Błagam. Zrób mi ten prezent. - teraz przemawiała przez niego poniekąd wściekłość, która się skumulowała. Był niedaleki do sięgnięcia po moce, z którymi nikt nie chciałby się spotkać. Nie po raz kolejny. Był ledwo żywy i czekał dokonania tego żywota.
— Mamy co moje, więc chyba wystarczy tego teatru na dziś.. Chyba muszę wrócić do formy, bo coś biednie ze mną w dalszym ciagu. - podsumował bezwiednie, spoglądając na swojego potężnego sprzymierzeńca.
- 1 lip 2025, o 18:50
- Forum: Atsui
- Temat: Oaza w pobliżu wioski
- Odpowiedzi: 471
- Odsłony: 52159
Re: Oaza w pobliżu wioski
Zachwiał się. Zatoczył. Ból promieniował od nosa aż po kark jak przeklęty dzwon rozpaczy. Odchrząknął, splunął krwią, poprawił włosy i spojrzał spode łba na czerwonoskórego idiotę, który chwilę temu zaserwował mu swoją wersję "dzień dobry".
— Auu... No niech to dunder świśnie. Dostałem w twarz, zanim zdążyłem powiedzieć „kurwa mać”. Klasa. - Przetarł nos nadgarstkiem, sprawdzając czy mu jeszcze nie odpadł. Chyba trzymał się na honorze. Czyli na słowo.
— Naprawdę, stary, musiałeś aż tak się postarać? Bo wyglądało to jak zaproszenie na wesele, tylko zamiast koperty wręczyłeś mi przesuniętą przegrodę. Bydlaku ty. - Zrobił krok w bok, jakby chciał się rozruszać, ale jeszcze się nie zbliżał. Nie teraz. Czekał. Obserwował. Sarkazm maskował frustrację. Jak zawsze.
— Nie wiem, czy to gorzej, że mnie zaskoczyłeś, czy że zrobiłeś to z takim poczuciem misji. Serio, to wyglądało jak zemsta ze szkolnego pamiętnika. "Drogi dzienniczku, dziś zdzielę tego białowłosego w mordę..." - Spojrzał, jak przeciwnik leży i ledwo dycha, a piach osiada wokół jak kurtyna po spektaklu. — No dobra... Teraz udawaj, że jeszcze masz siłę na rundę drugą. Błagam. Zrób mi ten prezent. - teraz przemawiała przez niego poniekąd wściekłość, która się skumulowała. Był niedaleki do sięgnięcia po moce, z którymi nikt nie chciałby się spotkać. Nie po raz kolejny. Był ledwo żywy i czekał dokonania tego żywota.
— Mamy co moje, więc chyba wystarczy tego teatru na dziś.. Chyba muszę wrócić do formy, bo coś biednie ze mną w dalszym ciagu. - podsumował bezwiednie, spoglądając na swojego potężnego sprzymierzeńca.
— Auu... No niech to dunder świśnie. Dostałem w twarz, zanim zdążyłem powiedzieć „kurwa mać”. Klasa. - Przetarł nos nadgarstkiem, sprawdzając czy mu jeszcze nie odpadł. Chyba trzymał się na honorze. Czyli na słowo.
— Naprawdę, stary, musiałeś aż tak się postarać? Bo wyglądało to jak zaproszenie na wesele, tylko zamiast koperty wręczyłeś mi przesuniętą przegrodę. Bydlaku ty. - Zrobił krok w bok, jakby chciał się rozruszać, ale jeszcze się nie zbliżał. Nie teraz. Czekał. Obserwował. Sarkazm maskował frustrację. Jak zawsze.
— Nie wiem, czy to gorzej, że mnie zaskoczyłeś, czy że zrobiłeś to z takim poczuciem misji. Serio, to wyglądało jak zemsta ze szkolnego pamiętnika. "Drogi dzienniczku, dziś zdzielę tego białowłosego w mordę..." - Spojrzał, jak przeciwnik leży i ledwo dycha, a piach osiada wokół jak kurtyna po spektaklu. — No dobra... Teraz udawaj, że jeszcze masz siłę na rundę drugą. Błagam. Zrób mi ten prezent. - teraz przemawiała przez niego poniekąd wściekłość, która się skumulowała. Był niedaleki do sięgnięcia po moce, z którymi nikt nie chciałby się spotkać. Nie po raz kolejny. Był ledwo żywy i czekał dokonania tego żywota.
— Mamy co moje, więc chyba wystarczy tego teatru na dziś.. Chyba muszę wrócić do formy, bo coś biednie ze mną w dalszym ciagu. - podsumował bezwiednie, spoglądając na swojego potężnego sprzymierzeńca.
- 1 lip 2025, o 16:49
- Forum: Atsui
- Temat: Oaza w pobliżu wioski
- Odpowiedzi: 471
- Odsłony: 52159
Re: Oaza w pobliżu wioski
Kyoushi wychodzi na powierzchnię ostatni, leniwie przeciągając się, jakby wracał z popołudniowej drzemki, a nie z rzezi w podziemiach. Słońce bije po oczach, ale jego Sharingan już pracuje — zimny, analityczny, łapiący każdy mikrogest ich nowego "gospodarza". A ten zdecydowanie nie wyszedł z herbatą powitalną. Czerwona skóra. Białe oczy. Złota naginata. I ten ton w głosie... jakby pytał, ale tak naprawdę już znał odpowiedź.
— A jak myślisz? Zeszliśmy tam po pikle w occie? — mruknął, robiąc powolny krok w bok, zataczając łuk. Ani pozycja walki, ani całkowity luz. Coś pomiędzy. Cień lisa. — Ale nie przejmuj się. Większość z nich i tak nie zapamiętałaby własnych imion, nawet gdybyś im je wyrył na czole. Po prostu... nie byli zbyt lotni. — dopowiada z lekkim westchnięciem, jakby właśnie omawiali jakość świeżych warzyw, a nie brutalną egzekucję całej grupy ludzi. Gdy Souei zaczyna mówić o „hojnie obdarzonej”, Kyoushi zerka na niego kątem oka, unosi brew i prycha cicho.
— Jeśli przyprowadzisz kogoś z cyckami i brodą, nie biorę odpowiedzialności za twoje fetysze, Matsuda. - Ale choć rozmawiał, oczy nie przestawały analizować. Ruchy barków. Układ palców na naginacie. Mikroskurcze mięśni w łydkach. Facet był gotów do szarży. Ale jeszcze się wstrzymywał. Pytał, czyli nie był całkiem bestią. Jeszcze nie. Coś w tej aurze było znajome. To była ta technika. Ta przeklęta, dziwna mutacja... tylko lepsza?
Kyoushi nie przekracza granicy. Zatrzymuje się tuż poza zasięgiem naginaty, jak wilk, który wie, że czasem lepiej poczekać, aż ofiara sama wystawi gardło. Kąt ust unosi mu się lekko, ale nie ma w tym uśmiechu — raczej cień zadziorności, z domieszką napięcia. Sharingan błyska czerwienią, gdy mierzy wzrokiem przeciwnika od stóp po czubek broni. Nic nie umknie jego spojrzeniu. Jest gotów — ale nie rzuca się. Nie jeszcze.
— Powiedz mi coś, czerwony. Jak ci się udało to wydedukować? - Nie oczekuje odpowiedzi. Oczekuje reakcji. A tę najlepiej widać, gdy ktoś jeszcze myśli, że ma czas, by odpowiedzieć, a jeśli nie, to reaguje stosownie do tego co się wydarzy, unikając najgorszego, czyli obrażeń.
— A jak myślisz? Zeszliśmy tam po pikle w occie? — mruknął, robiąc powolny krok w bok, zataczając łuk. Ani pozycja walki, ani całkowity luz. Coś pomiędzy. Cień lisa. — Ale nie przejmuj się. Większość z nich i tak nie zapamiętałaby własnych imion, nawet gdybyś im je wyrył na czole. Po prostu... nie byli zbyt lotni. — dopowiada z lekkim westchnięciem, jakby właśnie omawiali jakość świeżych warzyw, a nie brutalną egzekucję całej grupy ludzi. Gdy Souei zaczyna mówić o „hojnie obdarzonej”, Kyoushi zerka na niego kątem oka, unosi brew i prycha cicho.
— Jeśli przyprowadzisz kogoś z cyckami i brodą, nie biorę odpowiedzialności za twoje fetysze, Matsuda. - Ale choć rozmawiał, oczy nie przestawały analizować. Ruchy barków. Układ palców na naginacie. Mikroskurcze mięśni w łydkach. Facet był gotów do szarży. Ale jeszcze się wstrzymywał. Pytał, czyli nie był całkiem bestią. Jeszcze nie. Coś w tej aurze było znajome. To była ta technika. Ta przeklęta, dziwna mutacja... tylko lepsza?
Kyoushi nie przekracza granicy. Zatrzymuje się tuż poza zasięgiem naginaty, jak wilk, który wie, że czasem lepiej poczekać, aż ofiara sama wystawi gardło. Kąt ust unosi mu się lekko, ale nie ma w tym uśmiechu — raczej cień zadziorności, z domieszką napięcia. Sharingan błyska czerwienią, gdy mierzy wzrokiem przeciwnika od stóp po czubek broni. Nic nie umknie jego spojrzeniu. Jest gotów — ale nie rzuca się. Nie jeszcze.
— Powiedz mi coś, czerwony. Jak ci się udało to wydedukować? - Nie oczekuje odpowiedzi. Oczekuje reakcji. A tę najlepiej widać, gdy ktoś jeszcze myśli, że ma czas, by odpowiedzieć, a jeśli nie, to reaguje stosownie do tego co się wydarzy, unikając najgorszego, czyli obrażeń.
- 1 lip 2025, o 14:14
- Forum: Ogłoszenia i Kontakt z Administracją
- Temat: Prośby do administracji
- Odpowiedzi: 2401
- Odsłony: 174915
- 30 cze 2025, o 17:34
- Forum: Atsui
- Temat: Oaza w pobliżu wioski
- Odpowiedzi: 471
- Odsłony: 52159
Re: Oaza w pobliżu wioski
Wisior wraca w ich ręce, a grubas… no cóż. Nie wyglądał już na nikogo, kto mógłby kiedykolwiek wyglądać na kogokolwiek. Kyoushi przez moment tylko patrzy, jak Souei poprawia gościa w stylu “domowe feng shui, wersja organowa”, i choć kącik ust drga mu z rozbawienia, spojrzenie pozostaje zimne. Nie mówi nic. Nie musi.
Dopiero gdy czuje wibrację nad sobą, zadziera głowę, a Sharingan przyciemnia źrenice. Oczy błyskają niepokojącym światłem, które mówi jedno: coś się tu zaraz stanie. Albo zaraz przestanie.
— No wreszcie. Już myślałem, że prawdziwy gospodarz nas w ogóle nie zaprosi do salonu. — Mruczy pod nosem, akurat w momencie, gdy Souei go szturcha i pokazuje gościa na górze.
Kyoushi nie od razu rusza. Przez chwilę wpatruje się w sylwetkę nad sobą, jakby mierzył nie tylko cel, ale i ciężar jego obecności. Nie to, że miał wątpliwości, kto tu zaraz będzie rządził w tańcu — raczej chciał wiedzieć, czy warto zatańczyć w ogóle.
Kiedy ruszają w stronę wyjścia, odpowiada dopiero po chwili — ton spokojny, ale z tą charakterystyczną nutą sarkazmu, którą można by posmarować całą pustynię i nadal mieć resztkę na posiłek.
— Zostaję. Niebyłym sobą omijając taki festyn! - zażartował wiedząc, że to wydarzenie nie może obyć się bez kociarza. Uśmiecha się kątem ust, ale ręka znów ląduje na rękojeści. Sharingan nie gaśnie ani na moment, obserwując gościa nad nimi.
— Chodźmy go przywitać jak należy. Póki jeszcze ma kończyny do potrząsania na powitanie. - zakończył będąc gotowym do szarży, jednocześnie skupiając się na lustrowaniu nie tylko przeciwnika, ale i najbliższego terenu wokół siebie i niego.
Dopiero gdy czuje wibrację nad sobą, zadziera głowę, a Sharingan przyciemnia źrenice. Oczy błyskają niepokojącym światłem, które mówi jedno: coś się tu zaraz stanie. Albo zaraz przestanie.
— No wreszcie. Już myślałem, że prawdziwy gospodarz nas w ogóle nie zaprosi do salonu. — Mruczy pod nosem, akurat w momencie, gdy Souei go szturcha i pokazuje gościa na górze.
Kyoushi nie od razu rusza. Przez chwilę wpatruje się w sylwetkę nad sobą, jakby mierzył nie tylko cel, ale i ciężar jego obecności. Nie to, że miał wątpliwości, kto tu zaraz będzie rządził w tańcu — raczej chciał wiedzieć, czy warto zatańczyć w ogóle.
Kiedy ruszają w stronę wyjścia, odpowiada dopiero po chwili — ton spokojny, ale z tą charakterystyczną nutą sarkazmu, którą można by posmarować całą pustynię i nadal mieć resztkę na posiłek.
— Zostaję. Niebyłym sobą omijając taki festyn! - zażartował wiedząc, że to wydarzenie nie może obyć się bez kociarza. Uśmiecha się kątem ust, ale ręka znów ląduje na rękojeści. Sharingan nie gaśnie ani na moment, obserwując gościa nad nimi.
— Chodźmy go przywitać jak należy. Póki jeszcze ma kończyny do potrząsania na powitanie. - zakończył będąc gotowym do szarży, jednocześnie skupiając się na lustrowaniu nie tylko przeciwnika, ale i najbliższego terenu wokół siebie i niego.
- 30 cze 2025, o 17:27
- Forum: Ogłoszenia Administracyjne
- Temat: Dzień Dziecka 2025
- Odpowiedzi: 33
- Odsłony: 6051
Re: Dzień Dziecka 2025
Cień mknie przez lasy
ostrze w milczeniu tańczy
liść spada bez echa

ostrze w milczeniu tańczy
liść spada bez echa
