Krótki wygląd: Białe, rozczochrane włosy. Różnokolorowe oczy - prawe czarne jak smoła, lewe czerwone, czarny garnitur, zbroja z białym futrem przy szyi oraz czarny płaszcz z wyhaftowanym szarym logo Klepsydry na plecach
Widoczny ekwipunek: Wakizashi przy lewej nodze. Katana z białą rękojeścią w czerwonej pochwie przy pasie od lewej strony, katana przy lędźwi w czarnej pochwie.
Tak jak się mogło wydawać. Grupa, w którą wliczał się białowłosy, za zadanie miała inwigilację terenów, a także odszukanie posiłków wroga, które miały nadejść, by zdetronizować przewagę ‘ludzi’ na murze. Zadanie nie dość, że odpowiedzialne to jeszcze nader niebezpieczne. Sowa o tym doskonale wiedziała i nie chciał zrobić ze swojej grupy jedynie grupy samobójczej. Zdecydowała wydać arcyciekawy rozkaz, który miał stworzyć grupy uderzeniowe, mające uzupełniający się styl walki, a także podłoże taktyczne. Wyjście na mur pozwoliło rozeznać się w sytuacji, gdzie Hisui potrafiła odczytać wszystko co działo się na tak wielkiej odległości. To mogło imponować – Byakugan imponował w naturalny sposób. Kyu nie spodziewał się, że wszelkie techniki Doujutsu są tak potężne. To przerastało jego wyobraźnię, mimo, że widział już naprawdę wiele.
Po pierwsze nawiązanie rozmowy do reszty wojowników, kobieta Uchiha rozpoczęła realizować swój plan, który było maksymalne wykorzystanie umiejętności swojej załogi, by móc bez większego opóźnienia ruszyć na zwiad swoich przeciwników, którzy przecież równie dobrze już mogli wiedzieć o naszej obecności tak jak my wiedzieliśmy o ich bycie. Nikt nie powiedział, że są to tylko prości ludzie, a umiejętności shinobich nie są im znane, o nie. Lekceważenie przeciwnika mogło zawsze skończyć się tragicznie, stąd trzeba było zachować i trzeźwy umysł i chęć przetrwania, która mogła pomóc w dalszej walce. Niedługo później białowłosy usłyszał swoje imię, a także imię swojego partnera, z którym miał ubezpieczać tyły – był to nie kto inny jak użytkownik równie niebezpiecznych oczu – Kisho. Na wieść o tym, kiwnął głową w kierunku kobiety, która przewodziła i odskoczył na sam tył, by zająć swoje miejsce. Gdy tylko Kisho dołączył i rozpoczął dialog, białowłosy uśmiechnął się delikatnie, pokazując swoje białe zęby, które idealnie pasowały o białych włosów i powiedział:
- Szczerze to nie mam pojęcia… To zadanie jest bardzo niejasne i trochę... Nie wiem czy chcę cokolwiek znaleźć. – rzekłszy, wyciągnął rękę do swojego nowego partnera. Był to jego tradycyjny zwyczaj, by móc w pełni zaufać drugiej osobie, która prawdopodobnie będzie mogła nie tylko przechylić szalę zwycięstwa na korzyść tej dwójki, ale także powierza jej swoje życie, ufając obcemu człowiekowi. Kisho wydawał się rozważny, a mówiąc o swoich zaletach, wspominał o technikach defensywnych i Iryojutsu. Byli totalnym przeciwieństwem, stąd idealnie mogli do siebie pasować.
- Mam nadzieję, że zdołamy w krótkim czasie zgrać nasze umiejętności. Mam tylko jedną prośbę. Nie ryzykujmy na darmo… - rzucił, wiedząc co stało się z jego przyjacielem, gdy ten rzucił się na przeciwnika i otrzymał śmiertelny cios, gdy Kyu wolał przemyśleć akcję. Cóż, nie popełni drugi raz tego błędu. Chcąc obronić tyły grupy, musieli zdać się na siebie i uzupełniać jak najlepiej potrafią.
Oczy najemnika kursowały pomiędzy żołnierzami wysłanymi przez różne prowincje... Pomimo, że teoretycznie to od Shinobi wszystko zależy osobiście uważał, że każda jednostka robi różnicę. Bez wyjątku. Teraz jednak mieli czas dla Siebie, Kurusu nie był specjalnie głodny... Zresztą mało kto, by chciał drugi raz spróbować tego mięsa. Najwyżej z konieczności ale takiej obecnie nie ma. Zamiast tego zamaskowany mógł skupić na czymś innym uwagę, jakiś człowiek... Dołączył do ich oddziału. Wyglądał na człowieka doświadczonego, ale nie zaczepiał go już. Cokolwiek On umie to się raczej przyda.
Wtedy nadeszła kakofonia dźwięków. Coś się działo, ale ten niezorganizowany dźwięk bolał go...Tak czy inaczej, do zorientowania się w sytuacji doszły krzyki. Ten w głosie był co najmniej zbędny, zresztą chłopak go nie polubił i wolał, aby odzywał się jak najmniej. Po krótkiej chwili zastanowienie ruszył, w kierunku bramy, by brać udział w tworzeniu formacji obronnych. Nic więcej do zrobienia nie miał na tą chwilę.
Kenjiro zbytnio nie obchodziła ta cała rozmowa o zaufaniu, dlatego najzwyczajniej ją olał i w pełni skupienia rozglądał się po okolicy. Musiał przyznać że perspektywa widoku z muru, była całkiem przyjemna. Gdyby nie okoliczności to pewnie zaczął by podziwiać piękno natury, pobliskiej flory. Jednak teraz nie mógł się rozpraszać, nie chciał popełnić żadnego błędu, który były plamą na honorze klanu. Mimo że specjalnie nie skupiał się na słowach dowódcy tej espady na nieznane tereny, to wyłapał jedną informacje którą uznał za niezwykle ważną. A mianowicie to że Hisui jest naszymi oczami i pełni jedną z najważniejszych ról w tej drużynie. Nie analizował tego bardziej, po prostu wiedział że bez niej misja najprawdopodobniej zakończy się niepowodzeniem. Dlatego uznał że zrobi wszystko, aby ją obronić, broń boże z powodów osobistych, a dla dobra Uchiha. Po pewnym czasie doszli do punktu, gdzie opuszczali swoje terytorium i pędzili wprost w nieodkryte i niebezpieczne tereny. Zeszedł z muru za pomocą techniki ninjutsu Kinobori no Waza i uplasował się pośrodku oddziału, sam chciał się tam znaleźć lecz teraz miał jeszcze taki rozkaz od kapitana. Powoli akceptował to że jest tu jednym z zbędnych ogniw, ponieważ nie posiadał żadnych zdolności pozwalających na widzenie w dal. Jednak podbudowała go myśl że przyszło mu jedno z najbardziej szlachetnych zadań, a mianowicie obrona swoich towarzyszy.
Nazwa
Kinobori no Waza
Pieczęci
Brak
Zasięg
Na ciało
Koszt
Minimalny, nieodczuwalny
Dodatkowe
Brak dodatkowych wymagań
Opis Kolejna z podstawowych jutsu, które potrafią wykorzystać nawet największe świeżaki spomiędzy ninja. Technika ta pozwala na odpowiednią kontrolę i kumulację chakry w z góry określonym miejscu - tu są to stopy. Dzięki temu shinobi jest w stanie poruszać się po powierzchniach pionowych, a nawet poziomych (tylko w sprzeczności z grawitacją), czyli prościej - po ścianach i sufitach, drzewach, gałęziach, i po czym tylko nam przyjdzie ochota - nie wliczając wody.
Uwaga: Odpowiednio skumulowana chakra w stopach nie wyklucza korzystania z innych technik w trakcie jej używania.
TRYBUTY PODSTAWOWE:
SIŁA 1
WYTRZYMAŁOŚĆ 81
SZYBKOŚĆ 81
PERCEPCJA 50
PSYCHIKA 1
KONSEKWENCJA 1
Kontrola chakry B
CHAKRA: 108%
Seido A
KATON A
PRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
4 kabury na broń, dwie przypięte do pasa na kimona, a następne przypadają po jednej na nogę. Torba na prawym pośladku przypięta do pasa. Ochraniacz na czole z symbolem klanu Uchiha. Rękawiczki. Płaszcz.
PRZEDMIOTY SCHOWANE (NIEWIDOCZNE):Zawartość 4 Kabur: Każda po 10 shurikenów i 6 kunai w tym do 1 kunaia w każdej przypięta jest wybuchowa notka, oprócz tej z lewej strony na nodze. Torba: Bojowa pigułka żywnościowa i 2x Pigułka ze skrzepniętą krwią w saszetce. 10x Krzywy Shuriken. 12 kunai.
Ich dowódcę ewidentnie gdzieś wcięło, ale taki mały fakt nie pozostawił złudzeń, co do integracji trójki członków drużyny B. Niebieskowłosy chłopak przedstawił się i w głowie Mo zaświeciła się żółta lampka, z bardzo prostym komunikatem, który powtarzał, niczym kura gdakanie, zlepek liter tworzących komunikat 'ohoohoohooho'. Nastolatka bardzo dobrze znała dawną historię obydwóch rodów i zarówno fakt, że sama chciała się zrehabilitować Uchihą, za swoje postępki, nie upoważniała jej do jakiegokolwiek wyróżniania ich 'strony', tym bardziej, że miała ku temu pewnego rodzaju obiekcje. Wraz z poznanymi przedstawicielami rodu władających Katonem, zdążyła zauważyć, że to nie nazwisko wyróżnia poszczególne jednostki, a oni sami, przestrzegając i prezentując swoje wartości światu. W prawdzie, dopiero teraz zaczęło do niej docierać, to co właśnie zostało przedstawione. Kto by pomyślał, że chwilę przed decydującym starciem dziewczynę najdą tak głębokie refleksje, a przecież miała się zamknąć na wszelakiego rodzaju tułaczki swoich myśli. Już dość namieszała w niektórych historiach, które wciąż był pisane, szczęśliwie, czy też nie.. Brak tradycyjnego skłonu na powitanie, nie umknął uwadze ciemnowłosej, która w przeciwieństwie do niego wykazała się odpowiednią kurtuazją, wykonując tenże gest, choć w bardzo uproszczonej wersji. Jedynie lekko skłoniła głowę, jakby przytakując na jego słowa, a raczej przedstawienie się. Niestety zanim zdążyła otworzyć usta i samej wyjawić swoje imię, odezwał się nie kto inny, jak czarujący Uchiha, od którego momentalnie uderzyły słowa przesycone nieskrywaną złością, wręcz nasycone pewnego rodzaju agresją sprzed wieków, już nie ten ujmujący czar. Pomimo to, trzeba było przyznać, że Shinji robił naprawdę spore wrażenie, nie samymi słowami, a tą aurą, która zmieniała się wraz z humorem. Przez plecy dziewczyny przeszedł dreszcz, tak samo, jak w tawernie, kiedy to...Czy była zauroczona w takich umiejętnościach? Raczej ciężko to stwierdzić, po prostu pierwszy raz od dosyć dawna, miała do czynienia z osobą tak charakterną i wpływającą na otoczenie, której humor, czy też intencje można było wyczuć od jego widzimisię. Ostatnimi czasy zazwyczaj spotkała się z bardziej skrytymi osobnikami, jak Oshi, czy też imitującymi szczęśliwców przeklętymi, jak Arashi. Przez cały czas, kiedy odzywał się dumny członek rodu Uchiha, Motoko patrzyła kątem oka na twarz niebieskowłosego. Chcąc nie chcąc, była wrzucona pomiędzy dwójkę członków znienawidzonych przez siebie klanów, których historia ciągnie się przez bardzo długie wieki. Jej mięśnie twarzy nie drgały w momencie, kiedy ciemnowłosy wypowiadał dosyć przerażające słowa, które raczej nie były pomocne w przypadku ewolucji ich grupowej, ewentualnej współpracy. Nim jednak zdążyła słownie stanąć pomiędzy dwójką klanowiczów, Shinji usiadł, posilając się, w pewien sposób zapraszając przy tym swoich kompanów. Motoko ciężko było przetrawić takie nagłe zwroty akcji, tym bardziej, że nie była typem, który wtrącałby się w nieswoje sprawy, stając pomiędzy słabszymi, bo kto tutaj był najsłabszy? Chyba tylko ona. Niezdatna do użytku od strony chakry, przepasana niemalże bezużyteczną stalą, bezklanowa dziewczyna, o której pamięć zniknęłaby szybciej, niż zapisano by dwójkę klanowiczów na kartach poległych w księgach klanu. - Motoko. - przedstawiła się pokrótce, stojąc przez chwilę po ukosie do niebieskowłosego. Czy jej twarz zdobił uśmiech? Skądże znowu, przecież trzeba było być profesjonalistą, tym bardziej, że w towarzystwie dwójki chłopaków nie miała jak odprężyć swoich skołowanych mięśni, które raz po raz musiały odpowiednio reagować na jej grę. - Wydaje mi się, że tego nie zrobił byle...ktoś. - stwierdziła krótko, przytakując jego słowom. Naprawdę nie chciała wchodzić pomiędzy ich dwójkę, ale była już między nich wsadzona, czy tego chciała, czy też nie. Jedynym problemem było podejście obu Panów, bo przecież Oshi zdawał się nie być wcale tak agresywnie nastawiony, co by nie było, raczej nie został wysłany jako zabójca Uchiha, a nawet jeśli, już chyba coś sobie postanowiła odnośnie tego czarującego, ciemnowłosego jegomościa, prawda? Nie zwiodła się na jego słowa, raczej na pozwalającą na dystans relację, której tak jej brakowało w kontaktach z płcią przeciwną. Po prostu się nie narzucał. - Naprawdę nie chcę nikogo upominać, bo to sprawa pomiędzy...Waszymi rodami, ale... - nie potrafiła dobrać odpowiednich słów, tym bardziej, że siedziała już obok Shinji'ego, oczywiście w stosownej odległości, patrząc na prowiant, o którym wcześniej mówił. Dopiero pod koniec swoich niedokończonych, choć już wypowiedzianych myśli, czy też prośby, spojrzała w stronę jego oczu, chcąc uchwycić te ciemne głębiny. - Wybacz, po prostu skrajne sytuacje, wymagają skrajnych decyzji i zachowań..postaram się pilnować Twoich pleców. - oświadczyła swoim tradycyjnym, wyprutym z większych emocji tonem. Nie mogła pozwolić sobie na brak skupienia, a tym bardziej jakąkolwiek ucieczkę samokontroli, która powoli się odbudowywała, zapominając o tym, co zostawiła za plecami i wcale nie była to mowa o trzecim kompanie, który być może przysiadł się do ich małego ogniska. Ciekawe tylko gdzie był ich dowódca. Sytuacja wyglądała dosyć zabawnie, bo wszyscy zaczęli się krzątać, a ich trójka zwyczajnie czekała na jakiegoś lidera. Irracjonalna sytuacja można pomyśleć, jednakże kęs strawy, o której mówił Shinji przywrócił ją do rzeczywistości, splatając w jej brzuchu jeden, wielki supeł. Wypluła kawałek gdzieś na bok i oddała, czy też podała kawałek dalej. Może jako tak brawurowa drużyna mieli sami siebie prowadzić? Pomyślała przez chwilę, żeby zaraz podrapać się po skroni. Każdy chyba oddawał się własnym myślom, choć w przypadku Mo, wszystkie zdawały się nie współgrać z ich aktualnym położeniem. - Bardzo mi się nie podoba takie odwlekanie, chyba musimy sami się skierować w odpowiednim kierunku.. - stwierdziła bez żadnych skrupułów, w pewien sposób pozwalając sobie na decyzję, na którą panowie oczywiście mogli przystać, czy też nie. - Myślę, że trzeba się ruszyć w tą samą stronę co reszta, skoro dowódca naszej trójki ewidentnie gdzieś się zachlał, co Wy na to? - zaproponowała w stronę niebieskowłosego i ciemnowłosego. Biła od niej chłodna determinacja i precyzja, na którą mogła sobie pozwolić w takiej sytuacji, przygotowując swoje ciało na większy wysiłek, niżby pewnie myślała. Nie uśmiechało jej się iść w pierwszym rzędzie, choć nie chciała oglądać z daleka śmierci reszty i choć obaj panowie byli z wysoko postawionych rodów, musiała coś oświadczyć. - Wiem, że oboje jesteście urodzeni w poważanych rodach i nie będę od Was oczekiwać rzucania się na pierwszy ogień, ale mam przynajmniej nadzieję, że jesteście świadomi, że to jest jedna z niewielu chwil, kiedy musimy wszyscy stanąć razem. - przemówiła oschle, patrząc jednemu w oczy, żeby zaraz przejść do drugiego, o ile zwrócili uwagę na jej słowa. Nie mogła pozwolić sobie na jakiekolwiek braki w komunikacji, tym bardziej, że pewnie zdarzą się sytuacje, w których to poleganie na drugiej osobie z grupy będzie priorytetowe. Motoko miała jedynie nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie pomiędzy ich dwójką, nawet nie chciała wiedzieć, jak potoczyłyby się losy drużyny B...
Rakan znudzony już lekko postanowił lekko rozejrzeć się po grupie, niby nic ciekawego, ale... Ta dziewczyna z przodu... Poczuł do niej pewną sympatię, pojedynczą ciepłą emocję, a właściwie jedynie muśnięcie jej. Być może po prostu mu się podobała? Albo przypomniała mu kimś o kim kogo Rakan powinien był pamiętać. W jego życiu brakowało miłości więc był lekko skołowany tym co poczuł i równocześnie zaskoczony tym jak ta dziewczyna mogła mu wcześniej umknąć. (całkiem pominął fakt tego że jakiś facet widocznie już czyni w jej kierunku awanse)
Jednak zreflektował się po chwili, nie czas na to ani miejsce. Nie zamierzał się rozpraszać teraz kiedy obrał już odpowiednią drogę. No właśnie. Dawno nie otrzymał już żadnego znaku. Być może zboczył z ścieżki, lub przeciwnie, właśnie nią idzie. Tego dowiedzieć się teraz nie będzie mu dane.
Informacja z wężem nie zszokowała go jakoś bardzo, wprawdzie bał się jednego stworzenia z czego zdecydowanie nie był dumny, ale z pewnością nie był nim żaden gad, a szczególnie dosiadany przez "dzikusów". Jaki może być problem w zabiciu czegoś takiego? To kompletnie nie praktyczne...
Tak se rozmyślał, ale przecież musiał się jeszcze ustawić. Z zaproponowanych pozycji wybrał środek stwierdzając iż z strategicznego punktu widzenia tu właśnie będzie najbezpieczniejszy, a co za tym idzie w pełni będzie mógł się skupić na ofensywie. Kilkanaście zaledwie kroków i zaskoczyło go inne uczucie, a mianowicie ktoś go obserwował. Nie było problemu z zlokalizowaniem natręta, koleś szedł przecież obok niego. Dziwny. Niebieskie włosy. Rakan z pewnością nie zamierzał być przyjazny więc tylko spojrzał na niego spode łba na sekundę łapiąc kontakt wzrokowy i wyraźnie dając do zrozumienia tamtemu aby rozważył być może zmniejszenie ilości atencji jaką przyznawał władcy piasku.
SUMA ATRYBUTÓW FIZYCZNYCH: 89 KONTROLA CHAKRY C MAKSYMALNE POKŁADY CHAKRY 102% MNOŻNIKI: POZIOM ROZWOJU DZIEDZIN NINPO:
NINJUTSU E GENJUTSU STYLE WALKI
Seido E
---
---
IRYoJUTSU FuINJUTSU ELEMENTARNE
KATON SUITON FUUTON D DOTON RAITON
KLANOWE A
JUTSU:
- [E] Bunshin no Jutsu
- [E] Henge no Jutsu
- [E] Kai
- [E] Kawarimi no Jutsu
- [E] Kinobori no Waza
- [E] Suimen Hoko no Waza
- [E] Nawanuke no Jutsu
- [D] Suna Kanri: Reberu Di
- [D] Sabaku Fuyu
- [D] Sabaku Kawarimi
- [D] Daisan no Me
- [D] Futon: Ensho No Kaze
- [D] Futon: Gokuho
- [C] Suna Kanri: Reberu Shi
- [C] Suna Shuriken
- [C] Suna Bunshin no Jutsu
- [C] Saiko Zettai Kogeki: Shukaku no Hoko
- [C] Suna no Kanchi
- [C] Suna Shigure
- Suna Kanri: Reberu Bi
- Sabaku Kyū
- [A] Suna Kanri: Reberu Ei
- [A] Gokusa Maisō
EKWIPUNEKPRZEDMIOTY PRZY SOBIE (WIDOCZNE):
Gurda na plecach
Płaszcz w kolorze bursztynu (tylko w specjalnych momentach)
Ochraniacz na czoło (pusty)
Rękawiczki bez palców z blaszką
Torba na lewym pośladku
spodnie i buty - viewtopic.php?f=38&t=3404
Opis Kolejna z podstawowych jutsu, które potrafią wykorzystać nawet największe świeżaki spomiędzy ninja. Technika ta pozwala na odpowiednią kontrolę i kumulację chakry w z góry określonym miejscu - tu są to stopy. Dzięki temu shinobi jest w stanie poruszać się po powierzchniach pionowych, a nawet poziomych (tylko w sprzeczności z grawitacją), czyli prościej - po ścianach i sufitach, drzewach, gałęziach, i po czym tylko nam przyjdzie ochota - nie wliczając wody.
Uwaga: Odpowiednio skumulowana chakra w stopach nie wyklucza korzystania z innych technik w trakcie jej używania.
Krótki wygląd:https://imgur.com/a/9wDbR - po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego, plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców - długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą - blizna na prawej nodze po walce pod Murem
Widoczny ekwipunek: - włócznia yari - katana - plecak
Droga nie była zbyt długa. Miał wrażenie, że minęła prawie epoka, odkąd był tu z Seinaru i Shijimą, odkąd przybyli tu, by znaleźć sławę i bronić wyższych idei. Co tak naprawdę obronili? Garstkę wiosek, ten tłum różnych, lepszych lub gorszych ludzi, jego rodzinę, ich domy? Ten świat, w którym tak wiele zależało od przypadku lub pieniędzy? Tak, czy inaczej, Hayami był na swój sposób szczęśliwy. Było w tym szczęściu coś z dumy, ale nie pysznił się zanadto, bo i nie było czym - dwie rany, jedna poważna, jedno ukąszenie węża, wymachiwanie yari w nerwach, wśród potu i krwi, z nadzieją, że to jednak nie będzie ten ostatni cios. Zdawał sobie sprawę, że nie jest znów zbyt silny - przedziwne techniki ludzi zza Muru, genjutsu Shinobich, wymagały poznania. Musiał się jakoś doszkolić, podnieść swoje zdolności, tylko jak...?
Zamrugał powiekami. Namioty obozowe wydawały się teraz takie obce, a zarazem jednak bliskie, jak domy, które odwiedziło się tylko raz. Ile marzeń, wspomnień, łez utonęlo w krwi, atramencie i deszczu tam, na tamtym polu? Wolał o tym nie myśleć, tak było wygodniej - jeśli ty byłeś pierdołą, to kim byli oni? - Poszukajmy Shijimy-san - zaproponował z lekkim uśmiechem. - A potem chodźmy zobaczyć, czy i nam spadną jakieś gwiazdki z nieba. Ja to, co dostanę za obronę, przeznaczę na szlachetny cel.
Tak, byłeś głęboko o tym przeświadczony; nie potrzebowałeś zbyt wiele, chciałeś po prostu zjeść coś ciepłego, wypić łyk wody, dotknąć ustami ciepłego policzka swojej matki, no i ewentualnie poćwiczyć w samotności, odtwarzając to, czego się nauczyłeś. Wspomnienia z rzezi pod Murem wyryły się w jego umyśle bardzo wyraźnie, może nawet zbyt wizualnie - szkarłatnowłosy widział przecież to wszystko żywo, jaskrawo, widział pioruny strzelające z nieba, wywołane wolą swojego dowódcy. Właśnie, dowódca...i Kurusu. Co się z nimi stało? Rozejrzał się uważnie, szukając znajomych twarzy, puzzli w układance pasujących do rzeczywistości.
Jeśli coś dostaniesz za plątanie się pod nogami i walkę, to przeznaczysz to na pomoc innym, biedniejszym - może na edukację braci, może na głodne koty, może na pomoc matce Aki, może na sierociniec lub coś takiego; na pewno nie zamierzałeś na razie opuszczać Sogen, nie planowałeś też jakichś większych wojaży. Trzeba było przyzwyczaić się, odetchnąć, odpocząć po tym, co się zobaczyło, zapisać ważne wspomnienia i słowa. - Jestem głodny. Może poszukamy jedzenia, a potem udamy się do miasta odpocząć? Ja chcę odwiedzić tu, w Sogen, te koleżanki Uchiha, o których wam opowiadałem u ciebie w domu, Kei-kun.
Rozpuścił włosy. Skrwawiony, spocony bandaż powiał na wietrze. Czerwone kosmyki rozlały się po jego ramionach, dotykając dziwnie wybladłego policzka. Westchnął cicho, zadowolony. Musiał napisać list do Sagi i Tensy, no i do swojej matki, aby uspokoić bliskich, że nic mu nie jest.
Teraz dopiero poczuł się...wolny. I mógł bez problemu podążać ścieżką, na którą go może zaproszą Seinaru i Shijima.
0 x
though my body may decay on the isle of Ezo
my spirit guards my lord in the east
Wszystko odtajało jak ziemia po ciężkiej zimie. Stopień po stopniu temperatura malała. Jedni się cieszyli, inni, zupełnie jak on, z wyczerpania opierali się o zimny kamień i pozwalali, by dreszcze i wrażenia z tej wojny przewyciężyły wszystko inne. Szok był naturalny. On i niedowierzanie, że jednak nadal tutaj są i mogą oddychać.
Medyk odszedł w swoją stronę, byli tuaj wojownicy, którzy naprawdę tej pomocy potrzebowali, a jemu zupełnie nic nie było, przynajmniej nie cieleśnie – jeśli nawet nabawił się paru siniaków to ich nie odczuwał. I tak bolała go każda komórka ciała z doprowadzenia organizmu na granice jego możliwości. Nie był żołnierzem, nie był nawet dobrym shinobim – jego obecność tutaj nigdy nie miałaby miejsca, gdyby nie Seinaru nigdy by go tutaj nie było. Nie był bohaterem i nigdy nie chciał nim być. Czerwone oczy straciły na blasku, zgasly całkowicie. Nie ważne ile czasu wpatrywał się w pole bitwy ono się nie zmieniało – chłoszczący skórę deszcz był tak samo przenikliwie chłodny, powietrze rozrzedzało się z każdą chwilą. Mimo to nadal nie miał czym oddychać. Widział, jak Hayami się cieszy, jak rozmawiają z Keiem, mógł przyjrzeć się twarzy każdej osoby, siedząc w swoim kącie, wcale nie lepszy od każdego wojownika, może nawet gorszy – wątpiący, nie potrafiący docenić zwycięstwa. I co z tego, że to byli Dzicy? Oni też mieli rodziny. Nikt nie mógł im wmówić, że ci mężczyźni, którzy tutaj zginęli, nie posiadali żon, braci, sióstr i dzieci. Dobra gadka dla głupców, którzy chcieli się pocieszyć jakimkolwiek kosztem. Koniec końców i tak nie miało to żadnego znaczenia – jak świat światem ludzkość się mordowała, czy wtedy, na turnieju wśród piasków, nie było na to najlepszego dowodu? Nie ważne kto i z kim – ważne, by przelała się krew. Ludzka mentalność była szokująca.
Brunet podniósł się w końcu i poszedł tam, gdzie umówili się z Keiem – do miejsca, gdzie czekały ich płaszcze. Ciągle tam leżały, przez nikogo nie ruszone, pod jednym z namiotów – i tam też Shijima usiadł, owijając się swoim płaszczem, mając gdzieś to, że jest cały mokry, że po jego twarzy sunęły krople, które skapywały również z długich włosów i narzucając sobie na ramiona płaszcz Keia. Pomimo nosa zapchanego wonią krwi i swądem palonych ciał wyraźnie poczuł zapach Keia. Dopiero teraz złapał wrażenie, że wreszcie może odetchnąć, że jego płuca puszczają i ciało przypomina sobie, że może oddychać głębiej. Swobodniej. Opuścił głowę na parę chwil nim wyciągnął z torby zeszyt i zaczął szkicować – twarze tych shinobich, które zapamiętał z węża. Albo raczej: chciał zacząć. Dłoń mu drżała, był mokry, pierwsze krople zsunęły się z jego nosa na zeszyt.
No i dotarli nareszcie, do końca wojny i do Obozu. Trajkot Hayamiego nad uchem był teraz dziwnie irytujący, lecz Kei milczał. Chłopak był zdecydowane zadowolony z tego, czego przed chwilą dokonał. Oh, wszyscy powinni sobie gratulować. "Ilu zabiłeś?" "Ja dziesięciu, a Ty?" "Ja dwudziestu pięciu, super, nie?"
Nie, wcale nie było super, nic nie było nawet zbliżone do "w porządku". Seinaru czuł jak stygnął. Jego ramiona robiły się coraz chłodniejsze, a po skórze spływały już strugi deszczu. Nie miał lepkiego od krwi ubrania jak niektórzy, nie ciął i nie bryzgał się krwią wrogów. No, może z wyjątkiem tego jednego z maczugami, jednak te ilości deszcz już zmył. Jednak nie z Akamiego. On z niewinnego chłopca stał się zakrwawionym mężczyzną, a jego radość ze zwycięstwa i przeżycia sprawiała, że można go było wziąć za psychopatę. - Najpierw się umyj. Ciągle masz na sobie czyjąś krew. - Powiedział do niego w środku trajkotu, nie zważając nawet w którym momencie zdania i po jakim słowie się wtrącił. I tak nie słuchał. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie zobaczą już Yamiyo. Ciężarna dziewczyna mimo że była wulgarna, to jednak była znajoma. A to sprawiało, że Keia ogarnął smutek i wpadł w swoje rozmyślania jeszcze głębiej. Nie zwracał uwagi na inne twarze szukając tylko tej jednej. Nie zatrzymując się, nie zwalniając ani nie przyspieszając parł do miejsca, gdzie zostawił płaszcz i torbę z rysunkiem.
W końcu go znalazł, Shijima zdążył już zawinąć się w dwa płaszcze, skrajnie wyczerpany i spokojny. Seinaru rozczulił ten widok. Wiedział, że mało brakowało, a na sumieniu miałby drugiego z braci. Sam drżał już z przemoczenia i emocji, jednak nie miał serca zabierać mu okrycia. Stał w swoim bezrękawniku, w ręku trzymał kij. Szybko jednak usiadł koło niego i spojrzał na Akamiego. Kurcze, dobrze że byli tu we trójkę. Odetchnął głęboko. - Odbiorę tylko co moje i ruszam. Nie chcę tu zostawać dłużej niż to konieczne. - Odezwał się do nich obojga, lecz patrzył na Shijimę. - I nigdy nie chcę tu wracać. - Dziecinne, ale prawdziwe. Tego miejsca nie dało się już odczarować.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...
But Kurusu przekroczył właśnie granice między niedawnym polem bitwy a obozem... Chwilę później postawił kolejny krok, i kolejny... I kolejny... Kierował się po swoją zapłatę, obecnie inne rzeczy go nie obchodziły. Spełnił swoje zadanie jako najemnik i oczekiwał zapłaty, niemałej rzecz jasna. Kątem oka zauważył Hayamiego i kogoś tam jeszcze, ale nie zwrócił na nich większej uwagi. Jego kukła, do której dalej miał podłączone nici chakry, lewitowała półkroku zanim i trochę z boku... Z jej piły skapywała krew a z mechanizmów wykapywała kropla lub dwie atramentu, będzie musiał później przy niej usiąść... Jednak jego broń się sprawdziła... Do niedawna może i traktował tą kukłę jako coś więcej niż broń, ale to się zmieniło - Bo to była po prostu broń, tak samo jak włócznia Hayamiego czy innego człowieka z oddziału, nic więcej.
W końcu doszedł do stolika, gdzie siedziało kilka osób. Szczerze, rozmowa praktycznie się nie odbyła... Wystarczył widok zakrwawionego płaszcza i kukły oraz wskazanie palcem na mieszek, chwilę później otrzymał zapłatę, która spełniała jego oczekiwania... Teraz jednak zanim wyruszy do Shigashi no Kibu miał zamiar wykorzystać odrobinę wolnego czasu i zająć się kukłą. Kucnął gdzieś z boku i nie przerywając połączenia z Ichitsu zaczął obserwować stawy...
- Cholera... - mruknął widząc, że sporo atramentu zostało w tych częściach. Ale miał teraz czas na zajęcie się tego, z braku lepszych rzeczy wziął kawał szmaty i zaczął czyścić stawy co jakiś czas zmieniając ich ustawienie, by ułatwić sobie robotę.
Krótki wygląd:https://imgur.com/a/9wDbR - po lewej stronie aktualne ubranie Hayamiego, plus kremowy płaszcz i czarne rękawiczki bez palców - długa blizna na piersi po pojedynku z Megumi Ishidą - blizna na prawej nodze po walce pod Murem
Widoczny ekwipunek: - włócznia yari - katana - plecak
Słowa Seinaru, chłodne i spokojne, uprzytomniły mu coś ważnego. Zamrugał kilkakrotnie powiekami. Ciągle masz na sobie czyjąś krew.
Tak, jego znajomy (a może nawet przyjaciel?) miał rację...Akodo wciąż miał krew na rękach - tyle, że nie swoją. Daleko mu było do pięknej lady Makbet, nigdy nie uważał się za przystojnego, ale wiedział, że tego już nie da się zapomnieć, odrzucić, wymazać z myśli. Wojna na zawsze zostawała gdzieś w Tobie, nie mogłeś jej odrzucić, wykorzenić, choćbyś chciał - rosła w Tobie jak niechciana, zapomniana stokrotka wśród pól.
Mrużysz oczy. Mówisz cicho "ok, za chwilę wracam", po czym znikasz w jednym z namiotów. Kiedy wracasz, jesteś już trochę czystszy - na płaszczu nie ma aż tylu plam, yari się oczyściła, no i Ty sam nie jesteś już splamioną, wściekłą bestią. Mimo wszystko nigdy już nie będziesz taką nieobsraną łąką, jaką byłeś, delikatną kamelią honoru wzrastającą radośnie wśród innych kwiatów w ogrodzie życia. To, co miało być u Ciebie zwyczajne, szczęśliwe, dziecinne, zniknęło. Wypaliło się jak dogasająca lampa. Teraz...byłeś inny. Wszystko się zmieniło.
Mur stał się mrocznym, ponurym miejscem, na całe Sogen padł chłodny cień. Będzie trzeba je mimo wszystko opuścić - nie dziwiłeś im się, kiedy mówili dziecinnie, z uporem "nie chcę tu nigdy wracać"; kto by wracał do miejsca, gdzie doszło do takiej walki i zbrodni? Poniekąd narzuciłeś im sam przybycie tutaj, uparłeś się po bohatersku walczyć, więc poszli za Tobą, młody idioto (absolutnie nie po to, żeby Cię chronić, co to, brygada superniani?), a teraz...
Patrzysz na smutną, pozbawioną uczuć twarz drżącego Shijimy, jego wypaloną czerwień, chłodny błękit Seinaru - wiru, który pragnie zniknąć, rozpłynąć się w czymś innym niż płomień - i się nie uśmiechasz, stoisz poważny i spokojny, wciąż wilgotny od wody zwilżającej Twoje nadal rozpuszczone włosy. Nagle spływa na Ciebie olśnienie. Przypominasz sobie szybko imię tej trzeciej osoby, która znajdowała się w oddziale Shijimy i Seinaru - nieznajomej lub nieznajomego, zwącej się lub zwącego się Yamiyo. I wtedy cała zagadka się wyjaśnia. Nicość zabrała kogoś jeszcze.
Dyplomatycznie nie poruszał tego tematu - przecież nie będzie się licytować na liczbę zabitych, liczbę zmartwychwstań albo na życia ludzi, których być może kiedyś gdzieś ocalił. Za to uśmiechnął się delikatnie. -Jeśli pozwolicie mi sobie towarzyszyć, to was odprowadzę. Polubiłem was- powiedział cicho po chwili.-W wiosce znajdę może kogoś, kto dostarczy list do mojej matki do Yinzin. Chciałbym, by wiedziała, że przeżyłem i że nie zamierzam na razie wracać. Moim braciom też coś się ode mnie należy.
Najważniejsza jest przecież rodzina. To o niej powinieneś myśleć, stojąc w tym deszczu, skąpany w wilgoci i zimnie...i powinieneś stąd uciec, zanim zniszczy Cię choroba - wróg wojownika. -Shijima-san...?-nie dokończył. Pytanie zawisło martwo w eterze, jak niezrealizowany, niedopowiedziany fragment opowieści, ich własnej, małej historii. Historii o trzech muszkieterach.
0 x
though my body may decay on the isle of Ezo
my spirit guards my lord in the east
Krótki wygląd: Wysoki, szczupły brunet o jasnych, żółtych tęczówkach. Cechą charakterystyczną jest głęboka blizna przecinająca twarz. Mężczyzna nosi lekki, przewiewy strój w którego skład wchodzą spodnie, tunika, okrycie głowy i szyi - wszystko w odcieniach bieli.
Widoczny ekwipunek: Płaszcz, tunika, okrycie głowy i szyji, rękawiczki, blaszane plakietki na nadgarstkach oraz pochwa z kataną przypasana u boku.
W obozowisku była już masa ludzi. Wozy, bronie, ranni, namioty pełne sanitariuszy, lekarzy, dowódców, martwych. Masa wszystkiego i w gruncie rzeczy - niczego co by specjalnie Kenshiego interesowało. Może gdyby był tutaj jakiś Maji, to by go skłoniło do podejścia, ale takich informacji czarnowłosy nie miał, stąd idąc tylko rozglądał się za miejscem w którym mógłby spokojnie spocząć. Szukając takiego miejsca, poniekąd rozglądał się również za jedyną, znaną mu kobietą, Reiyą - członkinią zakonu Shiro Ryu, do którego jego aspiracje, skłoniły go spróbować przystąpić. Miał nadzieję, że to co uczynił, będzie wystarczającym argumentem przemawiającym na jego korzyść. Jakby nie patrzeć - najważniejsze było to że przeżył. Bycie dowódcą który z powodzeniem pokierował oddziałem, minimalizując straty i utrzymując linię frontu, mogło być jedynie dodatkiem. Jego rola jaką miał za murem, pozostała w gruncie rzeczy informacją za murem i tutaj był tylko kolejną cząstką masy ludzkiej, którą dla innych na szczęście nie było potrzeby się zajmować. Farciarz który nie został ranny. Kenshi mimo że nie ranny, był jednak zmęczony i to poważnie, dlatego też gdy w końcu gdzieś w oddali oboz, ujrzał stosunkowo spory skrawek wolnej, udeptanej przestrzeni, nie pierdoląc się, zwyczajnie klapsnął na dupie, podciągając kolana i obserwując to wszystko co działo się w obozie. Informacja jaką otrzymał, mówiła o tym, żeby zebrać się w obozie i to na razie uczynił. Nie miał gdzie zresztą iść - nie samemu, bez Reiyi. A tą najpierw musiał znaleźć, choć miał przeczucie, że w odpowiednim momencie, to ona go odnajdzie. Kenshi postanowił zaufać temu wrażeniu i nie przejmując się upływem czasu, po prostu odpoczywał. Bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, powoli wracały do niego wrażenia których niedawno był jeszcze świadkiem. Była to normalna kolej rzeczy. Coś co musiał przyjąc, choć po prawdzie nie chciał. Myślenie o zabitych - wrogach jak i współtowarzyszach - nigdy nie przynosiło niczego dobrego, tego był już pewny - nauczony na podstawie swoich dotychczasowych doświadczeń...
Była pewna bajka, którą na pewno matka opowiadała każdemu z was na dobranoc. Bajka o trzech małych świnkach, które bardzo rzetelnie i sumiennie budowały swoje domki, święcie przekonane o tym, że uchronią je przed złym wilkiem. Zwykła bajka na dobranoc, które miały uczyć, że współpracą i przyjaźnią naprawdę wiele da się zdziałać. W tej bajce domki były burzone jeden po drugim jednym dmuchnięciem wilczych płuc. Jeśli byłeś wystarczająco duży może mama szepnęła: i te świnki zostały pożarte. Zostało z nich tylko bielmo kości, bo nie chciały słuchać, że mimo chęci włożyły za mało starań w budowane włości, powinny były bardziej się postarać, jeśli chciały trzymać Wilka z daleka.
Shijima bardzo się starał, by trzymać go na dystans.
Krople deszczu rozbijały się o zadaszenie namiotu, mimo to w środku wcale nie było cieplej. Nie zawiewał wiatr, o tyle dobrze, a mimo to było tylko zimniej i zimniej - dopiero otulenie się w płaszcz zatrzymało temperaturę i pozwoliło się ogrzać, kiedy dreszcze jeden po drugim trzęsły ciałem do tego stopnia, że nie mógł zapanować nad dłońmi. Chyba nawet nie bardzo się starał. Mimo wilgoci cudowny materiał zatrzymywał ciepło i sprawiał, że powoli robiło się cieplej, a wraz z tym i coraz bardziej sennie i nużąco. Wszystkie odgłosy wreszcie nieco się rozlazły po polu bitwy, jeszcze nie wszyscy wojownicy wrócili do obozu, pewnie niektórzy nadal szukali ciał rodziny, znajomych, jeszcze inni być może poszli na patrol terenu, o ile ktoś miał siłę, inni zbierali niedobitków, jeszcze inni dobijali i szukali jeńców. O ile jakichkolwiek brano. Nie obchodziło go to. Poczuł się w obowiązku spełnienia ostatniego zadania, by ci shinobi, których widział na Wężu, nie wplątali się między ludzi, by byli poszukiwani, wpisani w księgę Bingo - kto wie, może za jakiś czas zobaczą ich głowy wywieszone na Murze ku przestrodze wszystkim Dzikim, albo doczekają się wywieszonych głów odważnych shinobi, którzy próbowali za nimi gonić.
Zacisnął palce mocniej na ołówku i nagle jego dłoń przestała drżeć.
Nie uniósł głowy, nie musiał - padł na niego cień dwóch osób, które pojawiły się przy namiocie, słyszał ich głosy, głównie głos Hayamiego, który nadawał, kiedy się zbliżali. Jego oddech momentalnie spowolnił, stał się czujniejszy, a serce mocniej uderzyło, chociaż nie potrafił powiedzieć dlaczego. Słyszał szum własnej krwi w uszach. Dopiero kiedy Seinaru wyrwał się z chwilowego bezruchu i podszedł do niego, żeby usiąść obok, uniósł otchłań oczu najpierw na najmłodszego towarzysza ich doli, a potem przeniósł oczy na Seinaru. Blisko. Zawsze było tak blisko? Miał wrażenie, jakby cały czas oglądał jego plecy, dokądkolwiek by nie wędrowali. Te oczy wydawały mu się teraz krystalicznie czyste. Dreszcz, który przeszył jego ciało, nie miał wiele wspólnego z dreszczami zimna, które trzęsły nim do tej pory. Uspokoił się.
Chociaż tego miejsca nie dało się już odczarować, to Shijima chyba dopiero teraz poczuł się oczarowany.
Drgnął lekko i przeniósł oczy na Hayamiego, kiedy usłyszał swoje imię., jakby słowa nie do końca do niego docierały, albo docierały z opóźnieniem.
- Wracaj do domu, dzieciaku. Przytul matkę, dopóki ją masz. - Opuścił wzrok na zeszyt i... Odłożył go ostrożnie na bok, żeby zsunąć z ramion płaszcza Keia i narzucić go na przyjaciela. - Nie powinieneś czasem zrobić tego samego, Kei? - Złapał z powrotem za zeszyt i zaczął w końcu szkicować.
Ciągle czuł, że to jego czas, by trzymać Wilki z daleka.
Hmm...? Spojrzał na Shijimę, gdy ten wspomniał o jego matce. Rzeczywiście, Seinaru już dawno nie zaprzątał sobie głowy co zostawił w Yinzin. Jego dzieciństwo było szczęśliwe w swej przeciętności, jednak jego zew zawsze gnał gdzieś dalej. Nie potrafił jednak odpowiedzieć na pytanie, czy tęskni za swoimi rodzicami. Z jednej strony wspaniale byłoby ich zobaczyć, z drugiej jednak bał się, że gdy raz wróci w miejsce startu, coś przybije go tam na stałe. Dlatego póki co nie decydował się na powrót w rodzinne strony, choć Teiz było do nich bardzo podobne.
Dziwne, że pomimo tego, że walczyli z Akamim ramię w ramię, wciąż oboje traktowali go z góry. Zamiast być dla niego bracia, byli jak starsi bracia, którzy patrzą na swoje młodsze rodzeństwo jedynie z politowaniem zapominając o tym, że również kiedyś tacy byli, a może nawet wciąż tacy są, gdy spojrzy się na nich z boku. - Możesz przecież chodzić gdzie chcesz. - Odpowiedział Hayamiemu. Kei jednak miał już całkiem prosty plan. Wrócić do domu i nieco odpocząć, znów wyciszyć się i nieco poukładać sobie w głowie to wszystko, czego tu doświadczył.
Poczuł na sobie znowu swój płaszcz. - To chyba jeszcze nie czas dla mnie, żeby wracać do rodziny. - Odpowiedział Shijimie, podnosząc się z ziemi. Sięgnął po swoją torbę i upewnił się, że wciąż jest w niej szkic Shi. Na szczęście nikt go nie ukradł. - Chodźcie, odmeldujemy się tylko, żeby nie szukali naszych ciał. Odbierzemy pieniądze i ruszamy. - Założył sobie kij na plecy, założył kaptur na głowę aby ochronić ją przed deszczem i schował ręce pod poły płaszcza, który zarzucił na siebie. Czekając najpierw na swoich towarzyszy, gdyby chcieli iść za nim, skierował się do kogoś, kto zajmował się całą tą powojenną "ewidencją". Podał swoje dane, takie same jakie wtedy gdy meldował się przed bitwą i odebrał zapłatę, która mu się należała. Pieniądze wrzucił do torby i tyle. Nie trzymało go tutaj już nic. Gdy upewnił się, że wszystkie sprawy w Obozie zostały pozałatwiane, wyruszył w drogę powrotną do Teiz.
z.t.
0 x
Jeśli czytasz ten podpis to znaczy, że jestem już martwy...